Rozdział 4

Emily

Może nie świadczyło to o mnie najlepiej, ale naprawdę cieszyłam się, że Erick miał wyjechać.

Czułam się troche źle z tą myślą, pomimo tego, że jakaś cząstka krzyczała, że mam do tego jak najbardziej prawo, zwłaszcza po tej niesłusznej karze.

Po powrocie z zajęć, miałam wrażenie, że do mojej głowy był przywiązany kamień. W dodatku wstrząsały mną dreszcze, a gardło bolało tak bardzo, że nawet łykanie śliny działało drażniąco. Jedyne na co chciałabym móc zrobić po powrocie, to położyć się spać.

Zakopać się pod ciepłą, miłą kołdrą i zasnąć, żeby nie myśleć o kłótni z Erickiem, z którym życie stawało się coraz trudniejsze. Poza tym... w czasie snu nic nie bolało.

I choć ktoś mógłby powiedzieć, że tak właśnie powinnam zrobić, wiedziałam, że gdy Erick wróci i nie będzie miał gotowego obiadu, ani spakowanej walizki, znów się wkurzy.

Dlatego zdjęłam kurtkę, rozrobiłam sobie pierwszy lepszy lek na przeziębienie oraz schowałam opakowanie po leku głęboko w śmietniku, bo on uznałby, że to moja wina. I zapewne dałby mi coś, aby postawić mnie na nogi. Najlepiej dogadałby się z lekarzem, żeby przepisał mi tuzin zastrzyków, których tak potwornie się boję. Ale  zrobiłby to tylko po to, żebym nie leżała w łóżku.

W chwilach, gdy gotowała się zupa, biegałam do pokoju, składając starannie ubrania, które zaraz lądowały w walizce. Niestety wbrew planom, nie zdążyłam skończyć na czas.

Na jego twarzy pojawiło się zniesmaczenie, a żeby podkreślić swoje niezadowolenie, odsunął się, gdy podbiegłam do niego z udawaną radością i chciałam go pocałować.

- Obiad nie gotowy? - zapytał z wyrzutem, zawieszając kurtkę na wieszaku.

- Przepraszam, Tatusiu. - Opuściłam głowę. Miałam ochotę się rozpłakać i powstrzymywanie tego jedynie pogarszało sprawę. - Ziemniaki gotują się już prawie czterdzieści minut. Jakoś... nie chcą się ugotować - dodałam na swoje usprawiedliwienie, ale Erick już w połowie moich słów poszedł do naszej sypialni.

Wróciłam zatem prędko za kuchenkę, żeby sprawdzić, czy coś się zmieniło. Skoro ziemniaki jeszcze nie były gotowe, nalałam mu tylko zupy, z nadzieją, że nim skończy, dokończę drugie danie.

Dopiero po chwili zorientowałam się, jak bardzo drżały mi ręce i jak potwornie byłam spięta.

To już nie był ten sam Erick, który robił mi kaszkę, tulił mnie, opowiadał bajki... To zaczęło się stopniowo. Od tego, że zaczęłam go wyręczać w niektórych rzeczach, ponieważ był zmęczony lub źle się czuł. Potem zmęczenie nie pozwalało mu na opowiadanie bajek, a kaszkę przecież mogłam zrobić sama, aby jedynie wypić ją przy nim. Dopiero teraz widziałam jak daleko to zaszło.

- Jak minął twój kolejny bezproduktywny dzień? - Nawet nie zorientowałam się, gdy wrócił do kuchni.

Prawie pękłam. Prawie rozpłakałam się, nie mogąc w sobie dłużej dławić tych myśli. Raczył mnie takimi przytykami codziennie i chyba przez to sama zaczynałam wierzyć, że... to wszystko prawda.

Udawałam, że jestem zajęta gotowaniem, żeby nie musieć się odwrócić i pokazać mu oczu pełnych łez.

- W porządku. - Starałam się brzmieć jak najnormalniej, choć głos mimowolnie mi zadrżał.

- Niebawem muszę jechać. Tak jak już zdążyłem ci napomknąć, zostawiam cię pod opieką Jeva. Będziesz pytała go o wszelkie zgody, ale pamiętaj, że zda mi potem ze wszystkiego relację. I nie zapominaj, że minimum dwa razy na tydzień, będę dzwonił do ciebie na kontrolę. I nie chcę być w twojej skórze, jeśli nie odbierzesz. - Pogroził mi palcem.

- Odbiorę, Tatusiu. Ile cię nie będzie?

- Tydzień. Nie sądzę, żeby trwało to dłużej - rzucił, a z racji, że nie chciałam, aby pomyślał, iż pytam z nadzieją na jak najdłuższą jego nieobecność, objęłam go delikatnie i powiedziałam:

- Będę tęsknić, Tatusiu.

I znów poczułam się potwornie, że kłamałam. I chyba ciągnęłam to wszystko najbardziej ze strachu, bo w pamięci wciąż miałam dzień, gdy chciałam z nim pogadać o zmianach jakie zaszły w naszym związku.

Erick zareagował na to dosłownie furią. Zaczął robić mi wyrzuty, że pyskuję, nie szanuję go, że nie potrafię docenić tego co dla nas robi...

Przez tydzień spałam potem na podłodze, na brzuchu, żeby dać odpocząć obitym do czerwoności pośladkom.

Wtedy zagłuszył mnie swoją pozycją. Tym, że był Tatusiem, a ja córeczką. Małą, która powinna go słuchać i być mu posłuszną.

I choć początkowo byłam zła za to wszystko. Obrażona. Wmówił mi, że problem był we mnie. Że wymyślałam, gdy tak właśnie powinno być.

Codziennie dostawałam klapsy, za to, że próbowałam stanąć na swoim, a on mówił, że robi to dla mnie. Że uczy mnie jak być przykładnym maluszkiem i że wcale nie chce tego robić, ale musi dopóki tego nie zrozumiem. Zawsze to on chciał dobrze, a to ja wszystko psułam. On był ideałem, a ja jego przeciwieństwem, które starał się naprawić.

Wtedy faktycznie myślałam, że zrozumiałam. Przyznałam mu rację, upokarzając się i przepraszając z to, że chciałam postawić granicę. Powiedzieć, kierunek w jakim to zmierza... nie podoba mi się. Nasz związek zamieniał się w związek pełen przemocy, ale nie takiej o jakiej mówiliśmy na początku, wynikającej z DDlg.

To miała być przyjemność, urozmaicenie, a czasem oczywiście kara. Ale kara wynikająca stricte ze złamania ustalonych zasad. Których moim zdaniem nie łamałam, a byłam za to karana. Nawet, gdy coś nie zależałoode mnie lub fizycznie nie dawałam rady. I co gorsza nawet nie mogłam z nim o tym porozmawiać.

I chyba myśl, że skończy się tak jak ostatnim razem... blokowała mnie do wykonywania jakichkolwiek ruchów.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top