XVI
W poprzednim odcinku: Annabeth próbuje się uczyć, Percy wyciąga ją na miasto. Razem kontemplują uroki uśpionego Nowego Jorku.
[NEW YORK CONCRETE JUNGLE WHERE DREAMS ARE MADE UP THERES NOTHING YOU CAN'T DO]
Był poniedziałek, historia na drugiej godzinie lekcyjnej, a ja miałam ochotę umrzeć.
Przez mój spacer, a także Percy'ego i te jego "szalone" wyprawy, nie udało mi się nawet zacząć nauki na dzisiejszy test, więc z przerażeniem przyglądałam się miarowo cykającemu zegarowi na ścianie nad tablicą. Zgoda, sądziłam, że jestem całkiem inteligentna, ale na fizykę trzeba się pouczyć, żeby zdać.
- Annabeth Chase, najwyższa ocena, gratulacje! - powiedział profesor Cleveland, zerkając na mnie zza biurka. - Widzę, że zainteresował cię ten temat.
Poczułam jak oblewa mnie pot. Za nic nie mogłam sobie przypomnieć, co to było za wypracowanie, ale wstałam i poszurałam do niego, by odebrać pracę. Na szczęście nie zadawał żadnych pytań, gładko przechodząc do następnego ucznia.
- Piper McLean, mogłaś się bardziej postarać - powiedział w chwilę później, ze zmarszczonymi brwiami wręczając wypracowanie mojej przyjaciółce.
- Mogłaś się bardziej postarać - przedrzeźniła go Piper, siadając z powrotem w ławce. - Ten stary pryk okropnie mnie denerwuje. Nienawidzę historii.
Drzwi do klasy otworzyły się z hukiem i do środka wbiegł zdyszany Percy.
- Coś mnie ominęło? - wysapał, rozglądając się dookoła.
Profesor Cleveland uśmiechnął się, wyraźnie rozbawiony tą sytuacją.
- Podejdź tu, paniczu Jackson - nakazał, ponaglając go ruchem dłoni.
Profesor miał odwieczny nawyk nazywania wyjątkowych dla siebi uczniów "paniczami" i "pannami", co niejednokrotnie zwiastowało już kłopoty. Ciekawe, co tym razem.
- Nie spodziewałem się, że włożysz w to wypracowanie tyle serca - powiedział, wręczając Percy'emu pracę. - Doprawdy, to wręcz nie w twoim stylu.
"Panicz" Jackson podrapał się po karku.
- Wie pan, ja bardzo lubię... eee...
- Starożytną Grecję? - dopowiedział profesor Cleveland. - Ponieważ ją tu właśnie opisałeś. A temat brzmiał "ustrój starożytnego Rzymu". Rzymu, paniczu Jackson.
Percy dreptał nerwowo w miejscu.
- Ale proszę pana, ja...
- Profesora.
- Proszę pana profesora, ja nie chciałem się sprzeciwiać - jęknął Percy. - Po prostu Grecja wydała mi się bardziej... bardziej... odpowiednia.
Nawet z tej odległości widziałam jak profesor unosi brwi w niemym zdziwieniu.
- To bardzo interesujące, paniczu Jackson, ale niestety mało mnie obchodzi. Na jutro masz napisać wypracowanie o Rzymie. Rzymie. Przeliterować?
Percy zacisnął zęby.
- Nie trzeba.
- To genialnie - profesor Cleveland uśmiechnął się serdecznie i poklepał go po plecach. - Oby tak dalej, synu, oby tak dalej.
Percy już miał wracać do swojej ławki, kiedy nagle zrobił tę charakterystyczną minę i zawrócił na pięcie.
- Ale ja nie mogę na jutro.
Zamknęłam oczy, czując jak bardzo się naraża. Co on sobie myśli? Że uda mu się przekonać profesora Clevelanda?
Był on wysokim, dosyć barczystym mężczyzną po czterdziestce, któremu wszyscy uczniowie byli posłuszni i potulni jak baranki. Nikt nie chciał wprawić go w zly humor, ponieważ profesor w złym humorze był jak burza w letni, upalny dzień. Wkurzająca, uciążliwa i, niestety, silniejsza od ciebie.
- Nie może panicz? A to z jakiej racji?
Percy wypiął dumnie pierś.
- Mam trening koszykówki, panie profesorze. Mamy jutro mecz i musimy dużo ćwiczyć.
Profesor zaśmiał się krótko. Był to śmiech kpiący, nieco chrapliwy i niezbyt przyjemny dla uszu. Część uczniów aż się skrzywiła.
- Wiesz, ile mnie to obchodzi, paniczu Jackson - odpowiedział, kierując w jego stronę palec wskazujący. - Wypracowanie na jutro albo możesz się pożegnać z dobrym z historii.
Percy westchnął przeciągle i powlókł się na tyły klasy, gdzie dzielił ławkę z Chrisem. Zauważyłam jak przeciera oczy i ziewa. Zapewne był niewyspany, dokładnie tak jak ja i dokładnie z tego samego powodu.
Kiedy profesor Cleveland wstał z krzesła i podszedł do tablicy, by zapisać temat, Percy pokazał mu język i z obrażoną miną wyjął kanapkę z plecaka.
Uśmiechnęłam się.
Co jak co, ale nawet w takim wieku można zachowywać się jak dziecko.
»»»«««
- Łatwizna - stwierdziła Piper, przekładając między palcami długopis. - Najprostszy od początku roku.
Wyszłyśmy właśnie z pracowni fizycznej, już po teście, i Piper od razu zarzuciła mnie komentarzami, jaki to był prosty sprawdzian. Może i jej poszło dobrze, ale ja strzelałam jakąś jedną trzecią odpowiedzi.
- Ważne, że się skończyło - westchnęłam. - Teraz mamy plastykę?
Piper skinęła głową.
- Zaraz po lunchu. Co bierzesz dzisiaj?
- Mam ochotę na cheeseburgera - przyznałam, zupełnie wyczerpana testem z fizyki. - A może i dwa.
- Skąd taki nagły apetyt? - zaśmiała się Piper, podchodząc do swojej szafki. Schowała tam część podręczników i wyjęła kieszonkowe wydanie jednej z powieści o Sherlocku Holmesie. - Jeszcze czterdzieści minut temu mówiłaś, że żołądek zawinął ci się w supeł i nie rozwiąże do końca dnia.
Wywróciłam oczami, sama otwierając szafkę.
- Ale teraz umieram z głodu. Poza tym, muszę mieć siłę ma resztę dnia. Na plastyce będziemy projektować mieszkanie.
Mimo że byłam zajęta układaniem książek w szafce, usłyszałam jak Piper jęczy.
- Czemu ona nam to robi? - spytała, mając na myśli naszą nauczycielkę plastyki. - Nie cierpię projektowania.
- Projektowanie jest świetne! - zaprotestowałam, zamykając moją szafkę i ruszając korytarzem w kierunku szkolnej stołówki. - Najlepsza rzecz w tej parszywej szkole.
- Ale Annabeth! - zawyła Piper. - To bezużyteczne!
Prychnęłam.
- Może dla ciebie.
Piper zagrodziła mi drogę.
- A dla ciebie to nie? - zakpiła. - Kim ty zamierzasz niby zostać w przyszłości, co?
Odsunęłam ją ramieniem.
- Może architektem? Nie mam pojęcia.
Piper westchnęła w odpowiedzi, idąc już dalej spokojnie.
- Architektem... - powtórzyła powoli. - Nigdy cię nie zrozumiem, Annabeth.
Uśmiechnęłam się tylko pod nosem, raźnie krokiem wchodząc do stołówki. Powitały nas wesołe okrzyki Leona Valdeza.
- Hej, hej - uśmiechnął się szeroko, klepiąc miejsce obok siebie. - Opowiadajcie, co tam u was. Dawno się nie widzieliśmy.
- Gadałam z tobą dzisiaj rano - Piper zmarszczyła brwi.
Zaśmiałam się, zauważając jej zdezorientowany wyraz twarzy.
- A nic, Piper chwaliła się właśnie, że test z fizyki super jej poszedł - odpowiedziałam za nas obie, nieumiejętnie kryjąc uśmiech we włosach. - Poza tym, chyba skoczę po coś do jedzenia. Zaklepcie mi miejsce!
Wstałam, nie czekając nawet na ich odpowiedź. Stojąc w kolejce, rozglądałam się w poszukiwaniu znajomych twarzy, ale niestety, nie znalazłam nikogo. Oczywiście, wspaniale będzie zjeść lunch z Piper i Leo, no ale... Czułam pewien niedosyt.
- Ta nowa dziewczyna od nas strasznie mnie denerwuje - prychnął Leo, kiedy wróciłam już do stolika.
- Jaka nowa? - zaciekawiła się Piper, wgryzając się w swoją kanapkę z serem i sałatą.
Chłopak jedynie wywrócił oczami.
- Nie słyszałaś o niej? - burknął, wtulając głowę w ramiona. - Kalipso.
Wycedził to imię z obrzydzeniem, jakby było najgorszym przekleństwem, jakie można sobie wyobrazić. Piper zerknęła na niego znad swojej kanapki.
- Może rzeczywiście... Coś mi się obiło o uszy - przyznała ze wzruszeniem ramion.
Leo zerknął na mnie, wyraźnie szukając wsparcia.
- Przykro mi Leo, ale nie znam jej.
Ponownie wywrócił oczami, poprawiając niedbale włosy.
Nagle Piper wydała z siebie zduszony okrzyk zdumienia.
- Leo... Ty się palisz!
- Co?!
Zerknęłam na rękaw bomberki Leo. Rzeczywiście, drobny, chybotliwy płomyczek unosił się nad nim powoli, tuż przy nadgarstku. Chłopak rozszerzył ze zdumienia oczy i zaczął machać z zapałem ręką, ale ten nie chciał za nic zgasnąć. W końcu Piper wylała na niego trochę wody, a w powietrze uniosła się strużka bladosiwego dymu.
- Co to było, do cholery? - mruknął Leo, przyglądając się z uwagą swojej dłoni.
- Poparzyłeś się? - spytałam, marszcząc brwi.
Latynos spojrzał na mnie, z iskierką jakiejś niezidentyfikowanej emocji w oczach. Milczał przez chwilę.
- W tym tkwi cała rzecz, Annabeth. Ani trochę.
Jak myślicie, co może to oznaczać?
Jak bardzo mnie nienawidzicie, w skali od 1 do Tratie4ever
(Ja to siebie nienawidzę w stopniu Tratie4ever do kwadratu)
Plus, jakbym coś pokręciła z Percy'm i spółką, to bądźcie wyrozumiali, ponieważ jest to już dla mnie przeszłość
Hmm, co jeszcze
I tak nikt nie czyta notek, więc chyba to tyle
Żegnajcie etc etc nie wiem, kiedy wrócę, bo obecnie oglądam ulgo sipji anha na replayu 24/7 (no regrets tho)
Z chęcią z kimś pogadam, tak btw
O czymkolwiek tak naprawdę, więc wiadomości mile widziane hehe c:
Buziaki, wasza leniwa Tratie4ever
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top