XIII

IDZIEMY NA ŻARCIE WOHOP


Po zaledwie kilkunastu minutach siedzieliśmy w pobliskiej pizzerii. Kelnerka donosiła co chwilę ogromne talerze z różnorodnymi rodzajami pizzy.

Chwyciłam kawałek z szynką i ananasem.

- Hej, Annabeth, podałabyś mi może tę z prosciutto? - spytała Tina, wskazując palcem na trzy kawałki wałęsające się na talerzu głównym.

- Jasne. - odparłam, podając jej pizzę.

Tina podziękowała i zabrała się za jedzenie.

- Ma ktoś jeszcze trochę Sprite'a? - zawołał Ryan z przeciwległego krańca stołu. Siedział tam razem z braćmi Stoll, Jasonem oraz Percy'm. Dalej plasowali się Ian, Chris, Phil i Leo. Ja siedziałam razem z dziewczynami, rozmawiając o czymś zgoła innym niż chłopcy.

- Trzymaj, braciszku! - Drew wstała, rzucając w niego pustą już do połowy butelką.

Piper zamachała na kelnerkę.

- Możemy domówić jeszcze jedną wegetariańską? - spytała, uśmiechając się uroczo.

- Jestem za! - krzyknął Ian, machając do nas. - Jest świetna!

Kelnerka zanotowała zamówienie na notesie i zniknęła z powrotem za ladą.

Chyba mieli z nami niemały problem.

Zaśmiałam się pod nosem.

- Wznieśmy toast za wygraną! - Phil wstał, unosząc szklankę wypełnioną Coca-Colą. [bo Pepsi to siki]

- Kolejny? - zaśmiała się Tina.

Jej brat posłał jej spojrzenie pełne dezaprobaty.

Wszyscy wstali, stukając się szklankami z napojami gazowanymi.

- Ciekawe jak tam Nate. - mruknęła Drew.

- Współczuję mu. - westchnęłam. - Złamana ręka to nie jest coś, z czego wychodzi się po kilku dniach.

Piper podrapała się po podbródku.

- Pewnie nie dojdzie do siebie na mecz z Blue Wolves.

- Niemożliwe. - przytaknęła Tina.

Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy.

Zastanawiałam się, jak to będzie z następnym meczem. Blue Wolves to potężna drużyna, poza tym kiedyś grywał w niej Percy. Ciekawe, jakie będzie jego nastawienie do ludzi, z którymi jeszcze niedawno grał.

W pewnym momencie trybiki w mojej głowie zaczęły powoli pracować.

Czekaj... Percy grał w drużynie Blue Wolves? Była to nowojorska drużyna, zatem Percy musiał chodzić tutaj do szkoły, żeby móc się do niej zakfalifikować. Mówił mi, że przeprowadził się tutaj z drugiej strony Stanów. Kłamał?

Rzuciłam mu krótkie, niepewne spojrzenie.

Na moje nieszczęście odwzajemnił je, uśmiechając się lekko.

Spuściłam wzrok.

Co on przede mną ukrywa?

Powoli zaczynaliśmy się zbierać. Podzieliliśmy rachunek na wszystkich i zrobiliśmy zrzutkę. Percy zapłacił za mnie, tak jak obiecał. Podziękowałam mu i skierowałam się w stronę wyjścia.

- Odprowadzić cię? - spytał Jackson, kiedy już prawie udało mi się uciec z pizzerii.

Odmruknęłam coś niewyraźnie, co brunet najwyraźniej uznał za aprobatę, ponieważ otworzył mi drzwi i razem ze mną ruszył w ciemną noc.

Przez chwilę szliśmy w milczeniu.

- Wszystko w porządku, Annabeth? - spytał, wciskając ręce do kieszeni grubej bluzy z logo Manhattan Wizards.

- Tak, wszystko okej. - skłamałam, uciekając wzrokiem gdzieś w dal.

Znowu cisza.

- Będziesz przychodzić na treningi? - wydusił w końcu Percy, rzucając mi poddenerwowane spojrzenie.

- Jeśli znajdę czas.

Tak naprawdę, to czasu miałam pod dostatkiem. Chciałam go po prostu poddenerwować, a jednocześnie uniknąć kłamstwa. Zresztą, co ja mam uważać na język, skoro on sam nie jest ze mną zupełnie szczery?

- Widzę, że coś jest nie tak.

Parsknęłam.

- A co cię to obchodzi, co? - odgryzłam się. - Moje życie, moje uczucia, moja sprawa. Nie wiem po co w ogóle ze mną idziesz. Poradzę sobie sama.

Percy zatrzymał się skołowany.

- Skoro tak uważasz. - burknął, odwracając się. - Daj znać, kiedy przejdą ci humory.

Przewróciłam oczami, podejmując przerwaną drogę. Może trochę przesadziłam? Niemożliwe. Nie był ze mną szczery, a ja dopiero teraz się o tym przekonałam. Z drugiej strony nie wiedział nawet, o co mi chodziło.

Teraz już nieważne.

Kiedy mijałam ostatni zakręt przed moim domem, zza rogu wyłoniła się czarna postać. W jej dłoni błysnęło coś srebrnego.

Otworzyłam szeroko oczy z przerażenia.

'I na tym kończą się sprzeczki z Percy'm.' skarciłam się w myślach.

Spróbowałam uciec na drugą stronę ulicy, chociaż nie było mi za bardzo po drodze. Mimo moich usilnych starań, osoba, którą podejrzewałam o niewiadomo co, również przeszła na drugą stronę. Jeszcze tylko kilka metrów i będę musiała minąć zakapturzoną postać. Przeszły mnie ciarki.

- Psst!

Przystanęłam. Czyżbym usłyszała jakiś głos, dochodzący zza furtki, którą właśnie minęłam? Niemożliwe.

- Psst! - odgłos powtórzył się.

Odwróciłam się, żeby zauważyć wyciągniętą w moim kierunku rękę.

- Szybko, Annabeth!

Spięłam się na dźwięk swojego imienia. Usilnie próbowałam przypomnieć sobie, kto mieszka w tej okolicy. Tajemnicza osoba szeptała, więc nie mogłam rozpoznać kto to.

Zerknęłam na zakapturzoną postać zmierzającą w moim kierunku. Zostały już niecałe dwa metry. W dłoni osoby zauważyłam nóż - teraz nie było już wątpliwości.

- Annabeth, do cholery jasnej, chcesz dać się zabić?

Osoba zza furtki wciągnęła mnie do środka. Silne ramię zacisnęło się wokół mnie, a drugie zatrzasnęło furtkę, pospiesznie zamykając ją na klucz. Zostałam odciągnięta od wejścia, prosto w zacieniony ogród.

Chciałam krzyczeć, ale zakryto mi usta.

Przynajmniej miałam jak oddychać.

Między młotem a kowadłem, hmm?

Uciekłam tamtemu, ale wpadłam w łapy kogoś, kto mógł być gorszy.

- Poszedł już. - osoba mówiła już normalnym, swobodnym tonem. - A teraz może mi wytłumaczysz, co tu robisz?

Uniosłam wzrok, kiedy tylko zostałam uwolniona. Ręce uniosłam w bojowym geście, szykując się do walki.

- Percy? - spytałam zdziwiona. - Co ty tu robisz?

Chłopak zaśmiał się cicho.

- Spytałem pierwszy.

- Idę do domu. - objęłam się ramionami, ponieważ zrobiło się już dość zimno.

Percy uniósł brwi.

- Twój dom nie jest w tę stronę. Powiedziałbym nawet, że po drugiej stronie Manhattanu.

Zamilkłam.

Szlam przecież dobrze. Prawda? Chyba że w momencie, w którym pokłóciłam się z Percy'm, wybrałam nie tę ścieżkę na przełaj.

Jęknęłam.

- Czy tamten koleś miał nóż? - zmieniłam temat.

- Możliwe. - Percy przeczesał włosy palcami. - Jest wpół do dwunastej, zresztą o każdej godzinie pałęta się tu mnóstwo dziwnych typków.

Zamrugałam.

- Wpół do dwunastej? - powtórzyłam niepewnie.

Chłopak kiwnął głową.

- Coś koło tego.

Na chwilę zapadła cisza.

- Percy, ja... - zaczęłam, wbijając wzrok w ziemię. - Przepraszam za tamto. Po prostu uznałam, że mnie okłamałeś i...

- Okłamałem cię? - przerwał mi Percy.

Wyglądał na poddenerwowanego.

- Grałeś w Blue Wolves, prawda? - spytałam, chcąc wytłumaczyć mu mój tok myślenia.

- Zgadza się. Ale co to ma do...

- Przeprowadziłeś się dwa tygodnie temu?

- Tak, to prawda.

Na chwilę zapadła cisza, a ja czekałam aż Jackson wszystko sobie przetrawi, ale on najwyraźniej nic nie zrozumiał.

- Jak mogłeś grać w nowojorskiej drużynie, skoro mieszkasz w Nowym Jorku dopiero od dwóch tygodni? - spytałam w końcu.

Percy uciekł wzrokiem gdzieś w drzewa.

- To skomplikowane. - uciął.

- Okłamałeś mnie. - skwitowałam.

Chłopak wzruszył ramionami, uśmiechając się kącikiem ust.

- Nie mówiłem ci bezpośrednio, że grałem w Blue Wolves.

Westchnęłam.

- Przed chwilą to potwierdziłeś.

- Nieważne. - machnął ręką z dezaprobatą. - Teraz liczy się to, że jesteś poza domem, zupełnie sama, jest ciemno i prawie ktoś cię zasztyletował. Chcesz może wpaść do mnie?

Parsknęłam śmiechem.

- Czemu nie?

Percy poprowadził mnie ogrodem i otworzył drzwi jednym z kluczy przy małej smyczy. W środku było zupełnie ciemno.

- Dzień dobry...? - powiedziałam niepewnie.

- Mama już śpi, szkrabie. - skarcił mnie Percy. - Ale zapal światło, zdejmij buty i możesz pędzić na górę. Pierwsze drzwi na prawo to łazienka, a drugie mój pokój. Poczekaj tam na mnie.

Jedyne co do mnie dotarło po jego długiej przemowie było słowo 'szkrab'. Percy nazwał mnie szkrabem...

Stałam w miejscu, kiedy Jackson wyjął z szafy grube deski i zaczął wsuwać je w specjalne metalowe pręty, zabezpieczając drzwi.

- Coś nie tak? - spytał, przerywając na chwilę tę czynność.

- Eee... - w myślach wciąż przetwarzałam przezwisko. - Czemu to robisz?

- Niezbyt spokojna to okolica. - zmarszczył brwi. - Nigdy nic nie wiadomo.

Dopiero teraz zauważyłam, że okna w salonie, oświetlonym poświatą z korytarza, są starannie zamknięte i zasłonięte grubymi okiennicami.

Mimowolnie się wzdrygnęłam.

- Spokojnie. - powiedział Percy, nagle pojawiając się obok mnie. - Nic ci tu nie grozi.

Poczekał, aż wejdę na schody, po czym zgasił światło i ruszył za mną.

- Czuj się jak u siebie w domu. - rzucił wesoło, otwierając drzwi swojego pokoju. - Co moje, to twoje, i te sprawy.

Ściany pomalowane były na błękitno, a szafa, biurko i rama łóżka były w nieco ciemniejszym odcieniu tego koloru. Dywan był biały, puszysty, a z sufitu zwieszała się papierowa lampa dająca ciepłe światło. Na jednej ze ścian wisiała szaro-niebieska koszulka z numerem 2 i nazwiskiem Jackson.

Ogółem mówiąc, było bardzo przytulnie.

- Przyniosę materac. - oznajmił Percy, znikając na chwilę za futryną.

Po mniej niż minucie wrócił, niosąc nadmuchiwany materac przykryty prześcieradłem. Rzucił go na podłogę obok łóżka.

- Chcesz do łazienki? - spytał, uśmiechając się ciepło. - Albo coś do jedzenia?

Odwzajemniłam uśmiech.

- Jeśli miałbyś mi pożyczyć coś do przebrania się, to byłoby super.

- J-jasne. - speszył się Percy. - Do przebrania.

Otworzył szafę, zaglądając do środka.

- Wystarczy jakaś koszulka, najlepiej duża. - poradziłam, zerkając mu przez ramię.

Percy wyciągnął z szafy szary t-shirt ze zdartym logo Adidasa.

- Może być? - spytał niepewnie.

- Idealny. - zapewniłam go, biorąc koszulkę do ręki. Była przyjemna w dotyku i pachniała słoną wodą i piaskiem, dokładnie tak, jak pachną ubrania po wycieczce nad morze. I jednocześnie tak, jak pachnie Percy - z niewyjaśnionych powodów.

Zostawiłam swój plecak na podłodze przy regale, po czym wyszłam z pokoju, żeby skierować się do łazienki.

Pomieszczenie było jasne, również błękitne, przetykane jednak beżowymi akcentami. Przez przeszklone drzwi widać było sporych rozmiarów kabinę prysznicową. Zdjęłam spodnie i zmieniłam koszulkę, po czym związałam włosy w luźny kok. Przy umywalce znalazłam płyn do płukania zębów, który postanowiłam sobie pożyczyć.

'Co moje, to twoje.', prawda?

Bogom dzięki, że przynajmniej się nie maluję. Nie sądzę, żeby Percy używał płynu do demakijażu.

Wyszłam z łazienki z ubraniami złożonymi w kostkę.

Percy siedział na materacu, ubrany w spodenki do kolan z dresowego materiału i luźny podkoszulek w szarym kolorze. Zmierzył mnie wzrokiem, a jego oczy zabłyszczały.

- Wyglądasz... Wow. - wydukał.

Życzę każdej dziewczynie, żeby usłyszała kiedyś takie słowa od chłopaka. Że podoba jej się właśnie taka, w za dużym, pożyczonym t-shircie, niechlujnie związanymi włosami i bez żadnej tapety na twarzy. Niesamowite uczucie, naprawdę.

- Dziękuję. - mogę przysiąc, że moje policzki zapłonęły wtedy żywym ogniem.

Niepewnie usiadłam na brzegu łóżka, kładąc ubrania obok plecaka.

- Nie myjesz zębów? - spytałam w końcu Percy'ego.

Chłopak zamrugał.

- Aaa, zęby. Jasne. Już.

Zaśmiał się i wstał, kierując się do łazienki.

Tymczasem ja wyciszyłam telefon, wskoczyłam pod pościel i czekałam.

- Jestem. Gasić już światło? - spytał Percy, wchodząc do pokoju.

- Jasne.

Usłyszałam pstryk przełącznika i zapadła ciemność.


Co będą robić Percy i Annabeth?


Nie ma to jak jakiś nudny, długi i bezsensowny rozdział, co? xDD starałam się, starałam i wyszło coś dziwnego. Zabijcie mnie.

Za kilka rozdziałów będzie bal, który przedstawię z kilku perspektyw. Co oznacza kilka rozdziałów w maratonie dla was 😂✌️ Ale na razie musicie trochę się ze mną pomęczyć xDD

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top