XI
Nudno tu... Zabiję kogoś.
To był ten dzień.
Dzień meczu z Brooklyn Eagles.
Żaden zawodnik Manhattan Wizards nie mógł się skupić na nauce.
W sumie to niezbyt im się dziwię. Gdybym też miała mecz, zachowywałabym się podobnie. I tak byłam trochę poddenerwowana. Przecież to od wyniku tego spotkania zależał ich awans w grupie. Bądź co bądź mieli jeszcze jeden mecz - z drużyną Blue Wolves. Zdaje się, że Percy grał kiedyś w tej drużynie.
Zaczęłam się zastanawiać, czy Manhattan Wizards przypadkiem nie opuszczą balu. Miał się odbyć za tydzień, w piątek wieczorem, mecz z Blue Wolves we wtorek, a kolejne mecze w lidze w następnych dniach. Ten bal to wielkie wydarzenie i nikt nie chciał go opuścić, chociażby dla dobrego jedzenia w formie szwedzkiego bufetu serwowanego przez najlepszą szkolną odmianę kucharek.
Czekałam pod szkołą razem z Piper, oczekując Drew.
Od kiedy udało mi się obrócić szkołę przeciwko Davie'mu, dziedziniec przed budynkiem był pełen roześmianych uczniów. Część z nich posyłała mi pełne szacunku skinienia głowy, inni pozdrawiali mnie uśmiechami, a grupka przyjaciół nawet zawołała mnie po imieniu.
Dzięki temu drobnemu incydentowi stałam się sławna.
- Jestem! - zawołała Drew, podbiegając do nas z uśmiechem na ustach. - Długo mnie nie było?
Piper wzruszyła ramionami.
- Kilka minut. Załatwiałaś coś specjalnego?
- Parę rzeczy na bal. - odpowiedziała Drew, przybierając rozmarzony wyraz twarzy. - Już nie mogę się doczekać!
- Ja też! - zawtórowała jej Piper. - Powinnyśmy się spotkać, tylko dziewczyny, i zabrać się za przerabianie sukienek i dobieranie dodatków.
Drew uśmiechnęła się szeroko.
- Świetny pomysł. - zgodziła się. - Trzeba zaprosić Tinę, Clarisse, Katie, Kalinę, Nyssę, Calypso, Rachel... Tylko kto pomieści dziesięć dziewczyn i znajdzie jeszcze miejsce na materiały?
- Ja mam duży dom. - zaoferowałam się, nieśmiało wyciągając rękę. - I rodzina wyjechała, więc mnóstwo miejsca.
- Świetnie! - ucieszyła się Drew. - Zatem Annabeth załatwia miejscówkę, ja i Piper zajmiemy się makijażem, Tina, Katie i Calypso skombinują materiały, Clarisse i Nyssa załatwią jedzenie, a Rachel przyniesie nożyczki, nici i farby.
Uniosłam brew.
- Farby?
- Zaufaj mi. - Drew przyjęła minę eksperta. - Zostawimy twój dom w nienaruszonym stanie.
Zamyśliłam się.
- A co powiecie na nocowanie? - zaproponowałam. - I tak pewnie skończymy późno w nocy.
Drew zapiszczała z radości.
- Znakomity pomysł! Bal jest w piątek, zatem w czwartek wieczór. A w piątek po lekcjach przyjdziemy jeszcze raz, żeby się przygotować. Co ty na to?
- Czemu nie? - wzruszyłam ramionami.
Piper uniosła komórkę.
- W takim razie ja zadzwonię do dziewczyn. - zaproponowała. - Potrzeba trochę czasu na zrobienie odpowiednich zakupów.
Drew westchnęła.
- To będzie cudowna impreza. - rozmarzyła się. - I mnóstwo nowych plotek! Myślę, że już od poniedziałku chłopaki zaczną wyskakiwać z zaproszeniami.
- Mnie Jason zaprosił wczoraj wieczorem. - pochwaliła się Piper, przybierając dumną minę. - Poszliśmy do pizzerii i zapłacił za wszystkie moje zachcianki.
Zaśmiałam się.
- Biedak z niego.
Piper szturchnęła mnie w ramię, ale także się roześmiała.
- Dziewczyny! - zawołała Katie, nagle pojawiając się na horyzoncie.
Machała rękami i gnała co tchu, jakby gonił ją jakiś trzygłowy potwór.
- Co się stało, Katie? - Drew położyła jej rękę na ramieniu, kiedy dziewczyna pochyliła się, dysząc ciężko.
- Nate. - wydusiła w końcu. - Jechał rowerem i potrącił go samochód. Jest w szpitalu.
Zaniemówiłam.
Nate w szpitalu? Miałam nadzieję, że to nic poważnego. Mimo że poznałam go zaledwie kilka dni temu, zdążyłam się z nim zaprzyjaźnić. Był bardzo miły i ze wszystkimi miał dobre kontakty.
- To robota Brooklyn Eagles. - oznajmiła Drew, uderzając pięścią w otwartą dłoń.
Spojrzałyśmy na nią pytająco.
- Skoro Nate jest w szpitalu, nie zagra w dzisiejszym meczu, proste i logiczne. - wytłumaczyła Drew ze złością w głosie.
Nagle uderzyło mnie to z całą mocą. Zajęłyśmy się przygotowaniami do balu i zupełnie zapomniałam o najważniejszym wydarzeniu tego dnia - meczu z Brooklyn Eagles.
- To straszne. - wydusiła Piper. - Trzeba go odwiedzić. Koniecznie!
- Chłopaki już pojechali. - prychnęła Katie, uśmiechając się kwaśno. - Chciałam jechać razem z nimi, ale jasno oznajmili mi, że nie ma szans.
Dziewczyna uniosła prawy łokieć, pokazując, że jest zdarty do krwi.
- Travis ci to zrobił? - spytała zamyślona Drew.
- No coś ty. - przez twarz Katie przemknął cień uśmiechu. - To Ryan. Travis jest tutaj.
W tej chwili doczłapał do nas Travis, zdyszany wieszając się na ramieniu Katie. Dziewczyna strąciła go z obrzydzeniem.
- Zabili Nate'a! - wyzipiał.
- Nie zabili go. - skarciła chłopaka Katie. - Nie miewa się wprawdzie najlepiej, ale żyje. I pierwsza dostarczyłam wiadomość, kochasiu.
Travis wyprostował się, przybierając hardą minę.
Dopiero teraz zauważyłam różnicę we wzroście tej dwójki. Katie nie była kurduplem, miała może ze 170 centymetrów wzrostu, ale przy Travisie wyglądała na istotnie niską. Stojąc obok siebie sprawiali wrażenie pary, w której dziewczyna była uroczą, niewinną osóbką, która nie skrzywdziłaby muchy, a chłopak pełnił rolę jej nieco zbyt poważnego ochroniarza. W rzeczywistości było na odwrót.
- Dałem ci fory. - burknął Travis, biorąc się pod boki.
Katie pokazała mu język.
- Gdybyś przez piętnaście minut nie obrzucał gównem Ryan'a, przybiegłbyś szybciej.
- On cię popchnął! - odpowiedział z oburzeniem w głosie Travis. - Na asfalt!
Katie machnęła ręką lekceważąco.
- Nie przez takie rzeczy się przechodziło. - oznajmiła z nutką tajemniczości. - Zresztą, co ja cię obchodzę?
Travis zaciął się.
- Eee... No... Jesteśmy przyjaciółmi... Co nie...?
Dziewczyna roześmiała się.
- Tak, jesteśmy. - poklepała go po plecach.
Poświęćmy temu zdarzeniu chwilę. Wiem, że Nate był w szpitalu, niedługo miał odbyć się mecz, trzeba było jeszcze ogarnąć dom przed przyjściem dziewczyn w czwartek i w ogóle były ciekawsze rzeczy do roboty, ale przysięgam, że Travis wyglądał, jakby został pobłogosławiony przez jakąś starożytną boginię. Sam wyraz jego twarzy skłaniał się ku zupełnemu oddaniu i uwielbieniu. A tymczasem Katie jedynie poklepała go po plecach, potwierdzając, że są przyjaciółmi. Po raz kolejny zobaczyłam bardzo wyraźny dowód, że poza nią świata nie widzi.
Kiedy Drew i ja zapraszałyśmy Katie na nocowanie w czwartek i przygotowania do balu, żeby potem wyjaśnić jej jej udział w wydarzeniu, Piper szturchnęła Travisa łokciem i wyszeptała mu coś do ucha. Chłopak spiął się, ale kiwnął głową.
- To my będziemy już spadać na halę, czekamy na chłopaków i krótki trening przed meczem! - zawołała Piper na jednym wdechu, porywając mnie i Drew i szybkim krokiem kierując się w stronę hali.
Zmierzyłam moją przyjaciółkę wzrokiem.
- Kazałam mu zaprosić Katie na bal. - oznajmiła z uśmiechem.
Drew zaśmiała się, przybijając piątkę z Piper.
- Miejmy nadzieję, że mu nie odmówi.
Wszystkie jednocześnie zerknęłyśmy przez ramię.
Katie stała niczym wrośnięta w ziemię, z szeroko rozwartymi oczami. Travis mówił coś cicho, wbijając wzrok w ziemię. Widać było, że na chwilę zapanowała cisza. A poźniej Katie przerwała milczenie, wypowiadając jedno krótkie słowo. Travis rozpromienił się i zmiął dziewczynę w uścisku. Katie również się uśmiechnęła, ale usilnie nie dawała tego po sobie poznać.
- Zgodziła się. - oznajmiła Drew z uśmiechem. - Kolejna para na bal.
- A ty? - spytałam, szczerze ciekawa odpowiedzi.
- Co ja? - odparowała Drew.
- Jej chodziło o to, z kim idziesz. - Piper wyszczerzyła się.
Drew zaśmiała się sztywno.
- Nikt mnie nie zaprosił, ale pójdę na pewno.
- Masz jeszcze tydzień. - zauważyłam.
Nie upierałabym się zbytnio, gdyby Drew była dziewczyną ze zwykłą, przeciętną urodą. Chłopcy nie rwą się zazwyczaj do takich imprez, ale z chęcią pójdą z piękną partnerką. Tanaka miała nieco orientalny typ urody - odrobinę skośne oczy, wąskie usta i czarne, proste włosy. Była wyjątkowo zgrabna - z krągłościami we wszystkich tych miejscach, w których chłopcy lubią je oglądać. Podejrzewałam więc, że to tylko kwestia czasu, kiedy ktoś ją zaprosi. Pytanie tylko kto? I komu Drew nie odmówi?
W końcu dotarłyśmy na miejsce. Na trybunach siedziała już grupka osób, a na boisku Ian samotnie ćwiczył zagrywki. Panowała wisielcza atmosfera.
- Hej. - Clarisse uniosła głowę, mierząc nas wzrokiem. - Słyszałyście, co się stało?
Piper pokiwała smutno głową.
- I co my zrobimy?
Pytanie zadane przez moją przyjaciółkę zawisło groteskowo w powietrzu.
I wisiało tam, dopóki drzwi hali znowu się nie otworzyły.
- Ma złamaną rękę. - obwieściła Katie, podchodząc do trybun. - Chłopaki zaraz tu będą! Ruszać się! Co z treningiem?
Kiedy zawodnicy niemrawo zaczęli podnosić się z miejsc, do hali weszli bracia Stoll, Tina, Ryan, Jason i Percy.
- Złamana ręka. - mruknął Travis, wyjmując piłkę z kosza.
- Znowu pierwsza. - Katie pokazała mu język, siadając w pierwszym rzędzie trybun.
Chłopak uśmiechnął się kąśliwie.
Po chwili wszyscy zawodnicy ćwiczyli zagrania i rzuty, a wszystko to w całkowitej ciszy. Słychać było jedynie głuche uderzenia piłek o panele. Ucichły nawet skrzypienia butów do koszykówki, ponieważ chłopcy nie biegali, a jedynie sunęli po powierzchni boiska.
- Wyglądają jak duchy. - mruknęła Tina. - Nate był ich siłą napędową. Bez niego nie ma zespołu.
- Rzeczywiście. - przyznała Clarisse. - Nawet Bailey stracił ten swój kpiarski uśmieszek.
Przez kilka minut siedziałyśmy w ciszy.
- To... - zaczęła Piper. - Ile jeszcze do tego meczu?
Drew zerknęła na zegarek. Był to złoty, elegancki zegarek, wyglądający na drogi.
- Dokładnie 53 minuty.
- Może nie powinni się przemęczać? - zasugerowałam. - Zresztą, co ja mówię, nie wysilają się ani trochę.
Tina parsknęła.
- Zgadzam się. Powinni wygrać ten mecz mimo wszystko.
Znowu zapanowała cisza.
Przerwała ją dopiero Clarisse, wstając z trybun i gwiżdżąc głośno.
- Macie jeszcze piętnaście minut! - zawołała.
Cóż, trudno powiedzieć, żeby wywołało to jakieś specjalne emocje wśród zawodników. Wszyscy tłumnie ruszyli do koszy i odłożyli piłki na miejsce. Potem poszurali do szatni.
Tina westchnęła.
- Miejmy nadzieję, że im się uda. - powiedziała bez przekonania. - Chodźcie już, zanim zejdą się tłumy.
Wszystkie niemrawo ruszyłyśmy za chłopakami do szatni, najwyraźniej przejmując od nich wisielczy nastrój.
Kto zaprosi Drew na bal? Kogo spławi, a kogo nie? A może zgodzi się za pierwszym razem?
Żartowałam z tym zabijaniem xDD
Jeszcze nie teraz.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top