VI
Jak broniliście Annabeth, kiedy Davie nazwał ją dziwką 😂💪 następnym razem zatrudniam was jako prawników 💯
Podniosłam się wolno, podpierając ściany. Z kącika ust ciekła mi wąska strużka krwi.
Czułam się okropnie. Odrzucona, zwyzywana, wystawiona na pośmiewisko. Nie mogłam zawieść moich przyjaciół podczas eliminacji do drużyny, więc musiałam się jakoś ogarnąć... Przecież to tylko trochę krwi. Przez gorsze rzeczy się co miesiąc przechodzi.
Dowlekłam się do lustra i zawinęłam dłoń w papier toaletowy, mocząc go w wodzie. Wprawdzie konsystencją przypominał raczej papier ścierny niż toaletowy, a śmierdział niesamowicie, ale czego się nie robi dla przyjaciół.
Wyszłam po kilku minutach, rozglądając się uważnie po korytarzu. Nikogo nie było. Uff.
Do wyjścia dotarłam szybkim, zwartym krokiem. Jeszcze zanim otworzyłam drzwi, usłyszałam radosne okrzyki i miarowe uderzenia.
Dopadłam Piper w chwili, kiedy Jason schodził z boiska. Kilku chłopaków klepalo go po plecach, co jednogłośnie zwiastowało, że dostał się do drużyny.
- Jason! - zawołała Piper, podbiegając do niego i całując w policzek. - Jestem z ciebie taka dumna!
Jason uśmiechnął się szeroko.
- To wszystko dzięki twojemu całusowi na szczęście.
Wysoki brunet w podkoszulku z numerem 19 uniósł mikrofon.
- Oto jest recepta na wygraną! - zawołał, wskazując na Jasona i Piper.
Piper zaśmiała się i wciągnęła Jasona z powrotem w tłum, dając miejsce osobom kandydującym na następną pozycję.
- A teraz... - brunet przerwał na chwilę, zerkając w kartkę. - Skrzydłowy! Ochotnicy wystąp!
Z tłumu wyszło kilku chłopaków, w tym Percy. Wszyscy byli tego samego wzrostu - około 180 centymetrów. Ubrani byli różnie - od zwykłych białych t-shirtów, przez grube bluzy z kapturami aż po, jak w przypadku Percy'ego, podkoszulek koszykarski w barwach Lakers'ów.
- Zatem... - spiker ponownie zerknął w kartkę. - Pierwszy będzie... Perry...
- Percy. - poprawił go mój przyjaciel, występując krok naprzód. - Percy Jackson.
Przez tłum przetoczyły się szmery.
- Czy to nie ty grałeś w drużynie Blue Wolves? - krzyknął ktoś z tłumu.
Percy uśmiechnął się pod nosem, ale nic nie odpowiedział.
- Świetnie, Percy. - spiker wydawał się wyraźnie zadowolony zainteresowaniem jakie wzbudza potencjalny zawodnik jego drużyny. - Masz kogoś, kto mógłby cię obdarzyć całusem na szczęście?
Nie czekając na jego odpowiedź, wystąpiłam z tłumu, przekrzywiając lekko głowę.
- Czyżby to nasza ukochana Annabeth? - zdziwił się spiker. - Nie randkujesz już z Davie'm?
Puściłam ten komentarz mimo uszu, czekając aż Percy do mnie podejdzie. Kiedy tylko to zrobił, zmarszczył brwi, przyglądając się uważnie mojej twarzy.
- Annabeth, co ci się...
Przerwałam mu, wspinając się na palce i całując w usta. Czułam na sobie wzrok wszystkich obecnych. Pocałunek był krótki i nie za bardzo się w niego wczułam, ale chyba nie można mnie o to winić, skoro niecałe pół godziny temu dostałam z liścia w twarz. Percy objął mnie lekko ramionami.
- Wygraj to. - odparłam, kiedy już się od niego oderwałam.
Percy kiwnął tylko głową, niechętnie wracając do szeregu. Ktoś podał mu piłkę i poinstruował, które zagrywki i rzuty ma zaprezentować. Na razie Percy'emu szło bardzo dobrze, nie zaliczył tylko jednego rzutu osobistego. Oby tak dalej.
- Hej, Jackson! - krzyknął ktoś. - Spuścić ci łomot za mizianie się z moją dziewczyną?!
Wszyscy automatycznie odwrócili się w kierunku wyzywającego głosu. A tam stał nie kto inny jak Davie.
Piłka odbiła się od tablicy i pomknęła w tłum.
Nastała grobowa cisza.
- Głuchy jesteś?! - Davie przepchnął się przez uczniów i stanął twarzą w twarz z Jacksonem.
Mimo że Percy był wysoki, nie był na tyle silny, żeby pokonać Davie'go w walce wręcz. Wiedziałam to.
- Annabeth nie jest twoją dziewczyną. - odpowiedział spokojnie.
Dotknęłam twarzy w miejscu, w którym uderzył mnie Davie. Wciąż bolało jak cholera.
- A twoją niby jest?! - fuknął.
Percy spojrzał na mnie kątem oka.
- Annabeth nie należy do nikogo. Nikt nie jest jej wart.
Uśmiechnęłam się, wciąż pamiętając o niebezpieczeństwie grożącym Percy'emu. Stali zaledwie kilka metrów ode mnie, więc dobiegłabym do nich w mniej niż pięć sekund. Nie zrobiłam tego jeszcze z wiadomej przyczyny: Davie zacząłby grać zmartwionego i zatroskanego chłopaka, a wszyscy uwierzyliby w tę bajeczkę. Trzeba było rozegrać to nieco inaczej.
- Romantyk się tu znalazł, widzę. - prychnął Davie. - Lepiej się od niej odwal, bo pożałujesz.
Dwójka chłopaków stojących metr ode mnie zaczęła pośpiesznie szeptać. Kojarzyłam ich ze szkolnych korytarzy, byli na moim roku. Mieli na sobie czarno-czerwone podkoszulki szkolnej drużyny koszykarskiej, jeden z numerem 26, a drugi 27. Obserwowali wszystko uważnie, co jakiś czas robiąc krótkie uwagi lub parskając śmiechem.
- Sam tego chciałeś. - sapnął Davie.
Kiedy tylko zniecierpliwiona pięść Davie'go wyskoczyła ku Percy'mu, wystrzeliłam przed siebie, przyjmując na siebie cios.
Uczniowie krzyknęli z oburzeniem. Dziewczyny podbiegały do mnie, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku, a chłopcy zaczęli obwiniać Davie'go o uderzenie dziewczyny. Może i nasza szkoła nie jest idealna, ale dziewczyny traktuje się tu całkiem dobrze. Oczywiście zdarzają się takie, które biją się z chłopakami na pięści i wychodzą z tego cało, a czasem nawet zwycięsko. Ale i za takie dziewczyny uczniowie stają w obronie, jeżeli ktoś je uderzy.
Wracając do mnie, brzuch bolał niesamowicie. Przeznaczony dla Percy'ego cios miał trafić go na wysokości nerek, ale ponieważ byłam niższa, uderzył mnie wyżej, trochę powyżej łokcia. Miałam lekkie mroczki przed oczami i na własnej skórze przekonałam się, czym różnią się ciosy przeznaczone dla dziewczyn od tych dla chłopaków.
Percy podbiegł do mnie, klękając na boisku. Odmeldował drobniutką dziewczynę z rudokasztanowymi włosami, która mnie przytrzymywała i pozwolił mi oprzeć się na jego ramieniu.
- Dlaczego to zrobiłaś? - szepnął w moje włosy, tuląc mnie do siebie. - Poradziłbym sobie sam.
Przymknęłam oczy.
- Chciałam, żeby wreszcie dostał za swoje. - odpowiedziałam. - Chłopaki sobie z nim poradzą. Mam nadzieję, że przez dłuższy czas nie będzie mi się wtryniał w życie.
Percy uśmiechnął się słabo.
- Jesteś zdrowo kopnięta.
Zaśmiałam się, chociaż utrudniał mi to ból w klatce piersiowej.
Brunet w podkoszulku z numerem 19 podbiegł do nas, dysząc ciężko.
- Masz to, Percy. - powiedział ze śmiechem, klepiąc go w plecy. - Witamy w drużynie!
Kim są dwaj chłopcy z numerami 26 i 27?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top