Rozdział 2

Will widział go wyraźnie, gdyż rozbudził się jego nagłym przybyciem. Jego mięśnie doznawały nagłego wstrząśnienia. Wyprostował się na krześle.

- Gdzie byłeś? Prawie zupełnie o tobie zapomniałem - żachnął się młodszy zwiadowca. Potem przesunął ciekawym wzrokiem na tajemniczy pakunek. - Co to jest?

Jego ton był pretensjonalny.

- Zbyteczne pytanie - odparł Halt, podchodząc do stołu i na powrót zajmując swoje miejsce. - Od Horace'a.

Will zamyślił się na chwilę, gdyż sens usłyszanej odpowiedzi dochodził do niego z trudem.

Halt tymczasem odwiązywał pakunek, nic nie mówiąc. Wówczas chłopak w najwyższym zdumieniu rozpoznał zawartość paczki. Były to ulubione smakołyki rycerza, który z wielką troską kazał zapakować je dla swojego najlepszego przyjaciela. Było mu przykro, że spotkanie z nim jest dla niego niemożliwe. Przynajmniej na jakiś czas. Pragnął, tak bardzo pragnął go zobaczyć.

Starszy zwiadowca złożył dłonie na stole i upił łyk kawy, którą natychmiast tchnęła w nim nowe życie. Doskonale wiedział jak czuł się Horacy, gdyż jakiś czas temu sam to przeżywał. Ale tej nocy uczucie ,,zimna" budziło serce obu zwiadowców.

- Ja też żywo zatęskniłem za domem.

- Za Redmont? To dlatego wyglądasz jakbyś był chory - stwierdził przekonany chłopak. Uśmiechnął się blado. Sprawa stała się dla niego jasna.

Halt oczywiście przemilczał fakt, że dom bywał tam, gdzie byli jego przyjaciele, a może już właściwiej było nazywać ich rodziną? Tak wiele się między nimi wydarzyło. Czuł, że Will wiedział to samo.

- I za życiem zwiadowcy - podsunął.

- Tak bym tego nie ujął - odrzekł Halt, biorąc kolejny łyk cudownego napoju, który żywo kojarzył mi się z relaksem.

Will na chwilę zasłonił usta dłonią.

- Chciałem powiedzieć, za powrotem do czynnej służby.

- Tak lepiej. Ponad wszelką wątpliwość, mój uczniu - potwierdził starszy zwiadowca. Było w tym nieco żartobliwego tonu. Prawie zawsze, gdy Halt zwracał się do niego w ten sposób, było w tym trochę żartu.

Will opierał się wygodnie z zamkniętymi oczami i w myślach przywołał obraz swoich przyjaciół, gdyż w pamięci o nich znalazł całkowite poczucie porządku życia. Uchylił powieki, przy czym spostrzegł, że jest sam.

W pierwszym momencie zdenerwował się, gdyż Halt zniknął. Natomiast przy drzwiach stał intruz. Posiadał takie samo ubranie, jakie nosił on sam. Halt zdjął kaptur i spoglądał na niego. Zdawał się triumfować, ponieważ bezszelestnie zajął stanowisko przy drzwiach. Will poczuł się uspokojony wewnętrznie, gdyż na powrót go ujrzał.

- Chodź. Przejedziemy się - nalegał swoim cichym, głębokim głosem -. Masz taki nieprzytomny wyraz oczu. Przyda ci się zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. A dziś mamy piękną noc. Księżyc świeci w pełni. I tyle świateł dookoła.

Chłopak zadarł wysoko brodę, udając obrażonego.

- Raczej cieni - poprawił go. - Muszę odmówić. Nie mam ochoty na nocne wycieczki. Jestem zmęczony. Po ludzku zmęczony.

Halt spojrzał wymownie na swego wychowanka.

- Wyglądasz na śpiącego, ale ty nie odróżniasz zmęczenia od przygnębienia. Chodź, bo później będziesz żałować.

Will spuścił wzrok, aby popatrzeć na swoją koszulę. A potem przecząco pokręcił głową, gdyż brakowało mu zwykłego przekonania. Ale Halt potrafił być przekonujący. Czasem nawet za bardzo.

- Nie przejmuj się tym. Zarzuć płaszcz. Chodź i unikaj samotności, bo w obecnym stanie zagraża twojemu życiu. Mówię poważnie.

Chłopak stał się bledszy. Obruszył się jeszcze bardziej. Za kogo uchodził w kręgu swoich przyjaciół? Za niedoszłego samobójcę, który na każdym kroku planuje pozbawić się życia? Wprawdzie sam był sobie winny, ale ci, których kochał powinni pokładać w nim większą ufność niż tylko czepiać się bolesnej przeszłości.

Zatem zrobił jak kazał mu były mistrz. Pochwycił zwiadowczą pelerynę i zarzucił ją sobie na ramiona. Wtedy przyznał, że nie miał pojęcia jak bardzo są spięte. Należało się rozluźnić. Wyszedł na zewnątrz, a tam powitały go ramiona cieni i letni wiatr.

Will spojrzał z utęsknieniem na niebo. Dojrzał tam kilka obłoków jaśniejszych od pozostałych gwiazd, które były przyćmione, a głos koło ucha rzekł mu:

- Dowiedziałem się trochę o gwiazdach. Opowiem ci o nich.

Will pomimo stracenia swego pierwotnego zachwytu podniebnym widowiskiem, nie mógł wydobyć z siebie głosu. Noc rzeczywiście była piękna.

- Mówisz? A to do ciebie nie podobne.

- Jasne - odparł Halt, gdy gotowy do drogi siedział już na grzbiecie Aberalda. - Wyprowadź Wyrwija. Nie każ Aberaldowi na siebie czekać.

Will wzruszył niedbale ramionami. Cóż miał więcej uczynić?

- Niech będzie twoja strata, że się pospieszyłeś. A pośpiech jest zaprzeczeniem prędkości.

Halt wydobył z siebie ciche bruknięcie. Chciał tylko, żeby jego były uczeń się pospieszył.

Tak też się stało. Will osiodłał swojego wierzchowca, a jego ciche, przyjazne rżenie miało być powitaniem dawnych towarzyszy.

Gdy przejeżdżali przez las, wiatr muskał ich twarze, próbując odchylić materiały ich kapturów, aby mogli unieść głowy i bez skrępowania przyjrzeć się niebu. 

Obaj zwiadowcy jechali w milczeniu. Ale było to przyjazne milczenie, w którym zawierało się niesłychanie wiele słów. Wciąż tyle mieli sobie do powiedzenia, ale zwiadowcy nigdy nie działali lotem strzały.

- Od najdawniejszych czasów ludzie spoglądając w niebo nadawali znaczenie pewnym układom gwiazd. Widzieli w nich kształty zwierząt, roślin i przedmiotów - powiedział Halt, spoglądając w niebo.

Will poszedł za jego przykładem i uczynił to samo. Rzeczywiście było piękne. A co najważniejsze, wszyscy byli pod tym samym niebem, które ich jednoczyło. Wszyscy patrzyli w te same gwiazdy.

- Ale zmieniają swoje położenie, prawda?

- Tak. Dlatego też istnieją różne mapy nieba dla poszczególnych pór roku.

- Sam księżyc wygląda jak gwiazda. Największa i najpiękniejsza.

Do tego wszystkiego spotkanie obu zwiadowców było bardzo zrozumiałe i naturalne. Głęboka szczęśliwość bycia, której nie można było porównać z żadną euforią. Wszystkie codzienne troski stały się całkowicie nieważne. Cały strach został unicestwiony wobec bezpieczeństwa jakiego zaznał w obecności byłego mentora, a raczej przyjaciela, którego traktował jak ojca. Halt często poruszał takie sprawy jak życie osobiste lub błahostki, przenikające głęboko w serce i obniżające poczucie wartości. Dlatego przy nim cały ból był obecny tylko jako śmieszne wspomnienie. Ale czegoś brakowało.

- Co u Alyss? - zapytał ponuro Will. I Halt to dostrzegł, ale przygnębienie zaczęło udzielać się również jemu.

- Było jej bardzo przykro, ale postanowiła dać ci odejść. Niedługo się spotkacie.

Will nie do końca rozumiał, ale pokiwał pokornie głową. Właściwie było coś jeszcze.

- A u Evalnyn i Horace'a?

- Wszystko w porządku. Oboje trochę marudzili, kiedy cię nie było. Tęsknią za tobą.

- A ja tęsknię za nimi, wiesz? - odparł smutno młodszy zwiadowca. - Ale nie mogę wrócić. Nie teraz.

Halt poczuł, że w jego piersi coś pęka, lecz nie dał niczego po sobie poznać. Po prostu zostawił tą samą pokerową twarz, nie zdradzającą niczego.

- Taki los wybrałeś.

- Wiem. Ale tu nie chodzi o mnie.

Halt niespokojnie poruszył się w siodle. Co oznaczały słowa jego wychowanka?

- A więc znowu coś cię dręczy?

- Tego nie powiedziałem - odparł pospiesznie Will, chcąc się wybronić. Nie potrzebował kolejnych lekcji. - Dlaczego pytasz?

- Bo wydaje mi się to istotne. Mam wrażenie, że przez twoje słowa coś mi umyka. Coś ukrywasz i, uwierz, to się daje odczuć. A ty informujesz mnie tylko cząstkowo i niedokładnie. Mam wrażenie, że w głowie fałszywy obraz tego, co się u ciebie dzieje.

Will nie wiedział już co ma odrzec na takie oskarżenia. Opuścił głowę.

- Halt, nic się nie dzieje - powiedział cicho. Umilkł, a potem brnął przez to dalej. Starał się być przekonujący. Ale brakowało mu zwykłej pewności siebie. I on sam to wiedział. - U mnie wszystko w porządku. Niczego nie ukrywam. Naprawdę.

- Nowe tajemnice, Willu? - zapytał Halt nieco pretensjonalnie. Był zły na swego ucznia, że znów próbuje zataić informacje, które stopniowo będą obdzierać go z energii życia. - Znakomicie.

Will skrzywił się lekko, gdyż nie mógł znieść widoku tej złości.

- Przez kilka tygodni usiłowałem na wszelkie możliwe sposoby przezwyciężyć własne problemy. Udało mi się, z wyjątkiem małej ilości dylematów, których wyjątkowa pozycja dodawała mi zmartwychwstań, że tak się wyrażę. W każdym razie nie pozwala na zamknięcie nowych porachunków z rzeczywistością. Ale poradzę sobie, bo to nic takiego. I nie chodzi o mnie.

- Chcesz uniknąć wszelkich podejrzeń. Dobrze. Mam niepohamowaną chęć aby wyciągnąć to z ciebie raz na zawsze. Kiedy się nauczysz, że przyjaciółom można ufać?

- Wyjaśnienie bardzo prozaiczne - przyznał Will, unosząc do góry jedną brew. - Ale tu nie chodzi o zaufanie.

- Czasem mam wrażenie, że wraz z wiekiem tracę moc kontaktowania się z tobą, Willu.

- Wiesz co? A ja widzę w tym wiele niezamierzonej przesady, założeń i nieudowodnionych przypuszczeń. I tyle.

Halt miał ochotę zakończyć rozmowę, która była męcząca dla ich obu, lecz musiał mieć w tym swoje ostatnie zdanie, które wszystko zakończy.

- Po co się gorączkować? Myślę, że cała ta kwestia sprowadza się do jednej prostej alternatywy. A ja mam powody do swego przekonia.

Nie za długi rozdział? Piszcie jak wasze odczucia po tym rozdziale.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top