Rozdział XII.

   Zima. Już zawsze mi się będzie z tobą kojarzyła. Drobne płatki śniegu wirujące obok nas. Twoje zimne, czasami lodowate wręcz spojrzenie idealnie komponujące się z otaczającym nas krajobrazem. Twoja powierzchowna twardość i stanowczość, która rozleciała się po jej śmierci. Ona już dla mnie nie ma imienia. Nie chcę jej pamiętać. Pragnę samemu sortować wspomnienia. Pozostawiać w swojej pamięci tylko te, w których ty ja i przeżywamy swoją romantyczną podróż.

     Jestem w stanie sobie wyobrazić, jak teraz unosisz brwi. Prychasz, a potem to przechodzi w kaszel. Okrywasz się szczelniej ubraniem, w którym akurat jesteś i nieodgadnionym spojrzeniem zaczynasz patrzeć w dal. Szkoda na mnie czasu.

     Tego samego zdania jest obecnie wielu ludzi. Dla niektórych, jak dla Domena, już nie istnieje. Ta skorupa to cień dawnego mnie, mroczne wspomnienie, o którym nie chce się pamiętać. A ja nie jestem zdziwiony. Nie dałem mu nic, a zabrałem za dużo. Nie mogę mieć pretensji.

       Dlatego zdziwiony przyjmuję tę odrobinę atencji od Severina. On nie patrzy na moją przeszłość, dba, chociaż tego nie przyznaje o moją przyszłość i jestem mu za to niewypowiedzianie wdzięczny.

        Teraz, wędruję za nim po terenie skoczni. Twarz schowałem w za dużym kapturze, a ręce w kieszeniach. Patrzę w ziemię, prowadzi mnie ciche pogwizdywanie Niemca. Nie mówi tego na głos, ale prowadzi mnie w miejsce, gdzie nie będę stał na widoku. Nikomu nie będę przeszkadzał. Będę sam, ze wzrokiem wbitym w szybujące sylwetki.

***

Kllingenthal 2014 – jesień

Miałeś kontuzję, ubrany byłeś kompletnie na czarno. Pod oczami miałeś straszne wory, a odcień twojej skóry był kolorem szarego papieru. Twoja twarz pozbawiona była emocji. Bałem się podejść, bo jak zagadać, do kogoś, kto od dziewięciu miesięcy nie otwiera ust, do kogoś kto sprawia wrażenie martwego od środka.

Ale jednak to zrobiłem. Stanąłem za tobą. Położyłem dłonie na twoich ramionach. Ścisnąłem je delikatnie. Chciałem przekazać, że jestem obok, że jestem wsparciem. Ty tego nie chciałeś. Odwróciłeś się gwałtownie. Spojrzałeś na mnie pustym wzrokiem.

Gdybym chciał towarzystwa, to bym o nie poprosił – syknąłeś przez zaciśnięte wargi.

Usłuchałem, oddaliłem się i z tej niewielkiej odległości obserwowałem, jak patrzysz na swoich kolegów w milczeniu, jak coraz silniej podpierasz się kulami. Mogłeś usiąść, pułap lotu był wystarczający wysoki, aby podziwiać go nawet z tej perspektywy. Dopiero po chwili zrozumiałem, że celowo zadajesz sobie ból. Zacząłem się o ciebie bać.

***

Teraz już nie mam o kogo się bać. Teraz została pustka. Zostałem sam. I list od ciebie podrzucony przez Andreasa.

– Przekaż mu, że nie czytałem – warknął do Severina twój kochany chłopiec i zniknął równie szybko jak się pojawił.

Severin w milczeniu przekazał mi twoją kopertę. Nie otworzyłem jej. Nie miałem odwagi. Przecież to był list samobójcy, dowód, że wiedziałeś czego chcesz oraz że ja i Thomas nie popełniliśmy błędu zabierając ciebie do tamtej kliniki.

Ale teraz pragnę to przeczytać. Patrząc, jak inni mężczyźni uprawiają nasz ukochany sport pragnę jeszcze raz w głowie usłyszeć twój głos, czytający napisane przez ciebie słowa.

Witaj Peter!

Nie wiem jak inaczej zacząć, więc dla własnego komfortu zacznę sformułowaniem wskazującym na moje poczucie wyższości. Jestem już martwy, więc musisz mi wybaczyć. Kłamstwo. Jestem martwy, więc wszystko mi jedno. Mam tylko nadzieję, że Twoja męska duma nie weźmie góry nad ciekawością i przeczytasz list w całości, albo przynajmniej większą jego część. Jestem naiwny, więc pisząc, pragnę wierzyć, że nie jesteś doszczętnie pijany. Jestem realistą, więc biorę także i tę opcję za możliwą...

       Przymykam oczy. Nienawidzę tego wstępu. Nie mam ochoty tego czytać. Ale nawet nie ciekawość, a tęsknota zmusza mnie do brnięcia dalej. Sam fakt, że twoje dłonie kreśliły słowa na tej kartce papieru, myśl, że myślałeś w tamtym momencie o mnie sprawia, że zmuszam się do powrotu do twojego lisu.

... a nawet za pewniejszą, chociaż lubię sobie Ciebie wyobrażać ,,czystego". Z tym chłopięcym uśmiechem, rozczochranymi, ale umytymi włosami i jasnym spojrzeniem, które kiedyś nazwałbym kochającym. Szkoda, że już taki nie jesteś. Szkoda, że już nie jesteś tamtym Peterem.

Jakim? ,,Kochanym". Tak pewnie mógłbym zacząć ten list: ,,Kochany Peterze", ale nie zacząłem, bo to kłamstwo. Nie jesteś już kochany nawet przez samego siebie.

 Jednak nie o tym zamierzałem pisać. Po prostu jestem sentymentalnym facetem, o czym wielokrotnie mi przypominałeś. Lubię dygresję, lubię tłumaczyć ludziom wszystko, co teoretyczne. Jednak przejdę już do właściwej treści listu...

      To dopiero wstęp. Jedna dygresja, a już łzy zagościły w moich oczach. Rozklejam się w osamotnieniu. Ocieram dłonią oczy. Nie wiem, czy dotrwam do końca.

Zacznę jeszcze raz. Bardziej sztampowo. Podobno nasze mózgi lubią to, co już znają, a więc tak...

Skoro to czytasz, Peter, znaczy, że umarłem. Świadczy to także o tym, że Tobie i Thomasowi nie sprawiało sadystycznej przyjemności przytrzymywanie mnie przy życiu, a Andreasowi nie pozwoliliście wyruszyć na ratunek. I bardzo dobrze. Powinienem Wam za to podziękować, ale chyba sformułowanie ,,dozgonna wdzięczność" nie wybrzmi zbyt spektakularnie.

Przejdźmy zatem do rzeczy prozaicznych. Nie do wspomnień, bo one bolą, a nawet Ty musisz przyznać, że ostatnimi czasy wystarczająco już wycierpiałem, dlatego nie będę rozpisywał się o pięknych czy bolesnych wspomnieniach. One są nasze wspólne, należą zatem i do mnie, i do ciebie, oznacza to, że masz je i ty. Może trochę bardziej zamglone czy wypaczone, ale nie mam siły prostować twojego zakrzywionego obrazu rzeczywistości.

Przeszłości nie da się zmienić, Peter. Już do końca, na moim ciele pozostaną pamiątki po naszym związku, ale ja zaraz zniknę. Odejdę w niebyt. Ty pozostaniesz i ty masz żyć. Jeżeli jesteś trzeźwy, to wiedz, że mimo wszystko życzę Ci dobrze. Severin powiedział mi o swoim pomyśle, wykorzystaj szansę, którą chce Ci dać, a Andreasem się nie przejmuj. I tak nie zmienisz relacji między Wami.

Podnieś głowę wreszcie do góry. Zacznij iść naprzód. Nie oglądaj się za siebie i żyj za mnie i za siebie. Jeżeli kiedykolwiek mnie kochałeś – o Boże, jak to okropnie brzmi – spraw by Peter, którego kochałem wrócił...

     Znowu muszę przerwać. Patrzę bezmyślnie w trzymany kawałek papieru. Napisałeś, że mnie kochałeś. Dlaczego kłamałeś? Dlaczego w tym ostatnim liście? I po co?

Tak, Peter, nauczyłem się Ciebie kochać. Nie wiem czy to było miłość romantyczna. Może kochałem jak najlepszego przyjaciela i dlatego zmiana twojego zachowania, tak bardzo mnie zabolało, dlatego każde uderzenie nabierało nowej mocy. Nie pamiętaj już o tym. Zapomnij o tym, co mi zrobiłeś. Rusz naprzód z uśmiechem na ustach a i mnie pamiętaj uśmiechniętego...

Czyżbym zaczynał już bredzić? A może to tylko krzyk rozpaczy, bezsilności, bo przecież wiem, że kiedy mnie już zabraknie, ty możesz się stoczyć jeszcze niżej. Uwierz mi, nie chcesz umrzeć sam, to straszne... Nie mogę sobie darować, że kiedy Ewa odchodziła, ja... my... mnie przy niej nie było. Przy Tobie też mnie nie będzie, więc znajdź sobie innego towarzystwa. Zapomnij i żyj.

Kamil

PS. Może nawet kiedyś Twój


   ,,Może nawet kiedyś twój" - te słowa jak echo odbijają się w mojej głowie. A poczucie straty staje się coraz silniejsze.  I zaczynam myśleć o śmierci. O swojej śmierci. Czyli o czymś pozytywnym. I zastanawiam się, dlaczego nie pomyślałem o tym wcześniej. To takie proste...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top