Rozdział XI


      Miałem tylko nie pić. Tylko o to mnie poprosiłeś. Miałem tylko zachować trzeźwość umysłu. Ale to boli. Nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo. Teraz już wiem na pewno. Ciebie nie ma. Jedyna osoba, która kiedyś chciała dla mnie dobrze odeszła, pozostawiając pustkę. Musiałem ją czymś wypełnić. Dlaczego nie alkohol?

      Andreas patrzy na mnie teraz z nienawiścią. Nie dziwię mu się. Tylko dla ciebie wsadził mnie ,,po wszystkim" do samochodu i zawiózł do polski, aby tam zacząć przygotowania do twojego... pogrzebu. Miałem mu pomóc, ale... to mnie przerosło. Jak tylko Dawid skończył tłumaczyć nam twój testament i się okazało, że już wszystko przygotowałeś.... Kamil, po co wracałeś? Do twojej śmierci może zapiłbym się na śmierć. 

       Robię to teraz. W naszym domu. Nie chcę iść za twoją urną. Nie chcę patrzeć, jak Dawid i Andreas przemawiają o tym jak cudownym człowiekiem byłeś. Może i mają rację, ale w tym momencie cię nienawidzę. Zostawiłeś mnie tym razem bez powodu.

– Wstawaj – słyszę i czuję obecność Andreasa.

Szarpie mnie za ramię. Ciągnie ku górze. Jest silniejszy ode mnie. Rzuca mną o ścianę. Patrzy na mnie z pogardą i nienawiścią.

– Kamil poprosił cię o jedną rzecz – syknął i uderzył mnie pięścią w brzuch.

Zwymiotowałem.

Obrzydzenie na jego twarzy mnie rozbawiło, ale po chwili znowu dostałem. Upadłem. Rzucił się na mnie.

– Andreas – kolejny znajomy głos, którego nie jestem w stanie rozpoznać – zostaw go.

Potem pada wymiana zdań po niemiecku. Dostaję jeszcze raz. Czuję jak łuku brwiowego zaczyna lecieć mi krew. Nie mam siły wstać. Kulę się tylko. Jest mi wszystko jedno, co się dzieje z moim ciałem.

Nagle czuję na sobie czyjąś rękę. Podnoszę opuchnięte powieki. Nade mną rozmazuje się postać Severina.

– Ogarnij się – mówi spokojnie i chłodno – obmyj się i przebierz. Zabiorę cię do hotelu, tam doprowadzimy cię do porządku, a potem...

– A potem? – mamroczę.

– Pojedziemy do Niemiec – Severin oddala się i znowu mówi coś do Andreasa.

Wchodzę do łazienki. Jakiś czas temu wszedłeś, gdy brałem coś na kształt kąpieli. Dałeś się wciągnąć do wody. Pozwoliłeś się znowu pocałować. Dotknąć. Byłeś ze mną, a potem... Po prostu poznałem prawdę.

 I widzisz? Jak mam funkcjonować, jak normalny człowiek, skoro czekasz na mnie zawsze i wszędzie. Skoro wszystko mi się z tobą kojarzy. Patrzę w lustro. Na moich ubraniach są resztki wymiocin i krwi z rozwalonej przez Andreasa twarzy. Powiedziałbyś, że zasłużyłem. Miałbyś rację. Odkręcam kran z zimną wodą. Obmywam twarz. Szukam jakiegoś mydła. Jest nowe. Pewnie Andreas je tu podrzucił. Może liczył, że zrobię coś z sobą na twój pogrzeb. Ty byś się nie łudził. Teraz już nie. Nauczyłem cię spodziewać się najgorszego.

***

     Lato 2017

Mamusia pokochała cię od pierwszego wejrzenia. Ojciec stwierdził, że skoro już facet, to tylko Kamil. Domen i Cene zawsze patrzyli na ciebie jak na Boga. A dziewczynki? Fajny, uśmiechnięty wujek – żyć nie umierać. Dlatego dowiedziałeś się – na śniadaniu drugiego dnia swojego pobytu, że za tydzień jedzie z nami na wesele do naszej kuzynki. Próbowałeś się wymigać. Nieudolnie, bo moja mama na hasło ,,mam zgrupowanie" zabrała twój telefon, wybrała numer do Horngahera i powiedziała mu, że absolutnie nie ma mowy, abyś był wtedy na zgrupowaniu. I pojechałeś na wesele.

Zabraliśmy naszym samochodem chłopaków. I w tę stronę wszystko było cudownie. Byłeś taki zrelaksowany, radosny. Nie przestawałeś się śmiać. Szczególnie z Domenem znalazłeś wspólny język. Musiałem was uciszać przed kościołem. Sam ująłeś moją dłoń i pociągnąłeś mnie w stronę budowli. I wtedy było pierwsze rozczarowanie. Wyślizgnąłem się. Spojrzałem na ciebie nieco wystraszony.

Wczoraj było tyle emocji, że zapomnieliście mi powiedzieć, że robię za czwartego brata – zażartowałeś, ale widziałem smutek w twoich oczach.

Pieprzony tchórz – syknął mi do ucha Domen.

Na weselu sam już trzymałeś się na dystans. Tańczyłeś z moją mamą, siostrzyczkami, kuzynkami... Domenem. Ja siedziałem sam. Piłem. Najpierw, dlatego, że po prostu lubię, potem bo byłem sam, a na koniec... tak trudno było przestać, a wujkowie dopytywali się o nieudany sezon. Tego wszystkiego było za dużo.

Ktoś chyba już chce pójść do pokoju – szepnąłeś mi do ucha.

Położyłeś dłonie na moich ramionach. Zacisnąłeś delikatnie palce.

Spadaj – warknąłem i zostałem.

Następnego dnia miałem kazanie od Domena, od Cene, matki. Wszyscy pytali co się stało, a ja... Nie potrafiłem cię przeprosić.

Normalnie tak nie piję – skłamałem tylko – to się więcej nie powtórzy.

Rzeczywiście na kolejnej imprezie, tym razem z kolegami ze skoczni, spróbowałem czegoś mocniejszego. Gdzieś zniknąłeś w tym tłumie wirujących ciał. 

***

      Znowu spoglądam w lustro. Widzę w nim twoje odbicie. Stoisz za mną, w tamtym ,,weselnym" garniturze. Ramiona zaplatasz na piersi. Przechylasz głowę. Nie uśmiechasz się. Przygryzasz wargę. W twoich oczach lśnią iskierki.

– Kamil – szepcze i boję się choćby drgnąć, wtedy znikniesz.

      Obserwujesz mnie. Widzisz w jakim jestem stanie. Wiesz, że zawiodłem. Jesteś moim wyrzutem sumienia. Kręcę głową. Przecież ciebie już nie ma. A jednak. Patrzysz na mnie z determinacją. Ściągam z siebie ciuchy. Obmywam klatkę piersiową. Mam siniaki po ,,zbliżeniu" z Andreasem. Nie miał kto go powstrzymać. Mógł mnie ukarać. Za każdą twoją ranę, każdą bliznę i siniaka.

***

– Andreas nie chce cię widzieć – oznajmił mi Severin podając mi bluzę i jakieś dresy – a ja chcę zrobić coś do Kamila i zabieram cię do pracy, tak jak mówiłem. Tylko teraz naprawdę koniec z piciem, Pero.

Kiwam głową.

– Zamieszkasz w ośrodku sportowym – kontynuuje blondyn – ja mam w domu dziecko.

Patrzę na niego zaskoczony. Aż tyle mnie ominęło. Severin Freund został ojcem. No proszę.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top