Rozdział X
Inaczej wyobrażałem sobie twoje ostatnie dni przed śmiercią. Kłamstwo. Nigdy sobie tego nie wyobrażałem. Zawsze żyłem chwilą lub jej bezpośrednim następstwem. Pół kłamstwo. O tobie myślałem tylko w kategorii własności, swojej śmierci zbyt się obawiałem, ograniczałem się tylko do przed ostatniego aktu ,,Opowieści Wigilijnej".
Tymi bezładnymi słowami staram się jedynie przekazać, że myślałem, że inaczej będzie wyglądało nasze pożegnanie. Marzyłem o pięknej i podniosłej scenie wybaczenia. Pełnej łez, pocałunków... Wiedziałem jednak, że na to nie zasługuje. Wiedziałem, że się zmieniłeś. Już nie byłeś męczennikiem, aniołem stróżem. Stałeś się jednoosobową lożą szyderców mojego żałosnego życia. Ta twoja odmiana byłaby naprawdę seksowna, gdybyś nie był umierający. Ten mały szczegół zmieniał całkowicie postrzeganie całokształtu twojej osoby.
O wiele bardziej realistyczną sceną wydawała się ta projekcja mojego mózgu, gdzie wyrzucasz mi moje wszystkie grzechy. Taka odwrócona spowiedź, która niewątpliwie by mi się przydała, ale sam nie byłem w stanie się na nią zdobyć. Od zbyt dawna nie musiałem się już nikomu tłumaczyć.
Jednak ty zdecydowałeś się na najmniej spodziewany scenariusz.
– Po co do niego dzwoniłeś? – pytasz poranku dnia trzeciego, kiedy to masz odejść do aniołków, ale dopiero wieczorem – zaprzyjaźniliście się?
Nie odpowiadam. Zbyt zaskoczony, że tego ostatniego dnia decydujesz się na tak prozaiczną czynność jak sprawdzanie mojego telefonu. Nie robiłeś tego nigdy. Nawet gdy byliśmy w związku. Chociaż z tego okresu pamiętam tak niewiele szczegółów...
– Powiedziałeś mu, gdzie jesteśmy? – kontynuujesz siadając na łóżku.
– On...
– Mały Pero się wystraszył – prychasz z irytacją – co jest warte tego, że....
– Uważam, że Andreas ma prawo wiedzieć – nie wiem jakim cudem zdobywam się na odwagę, aby to powiedzieć.
– Jakim prawem ty jeszcze cokolwiek uważasz na temat związany z moją osobą? – podnosisz głos – po tym wszystkim naprawdę mógłbyś sobie darować próby odwodzenia mnie od czegokolwiek. Przecież ty wiesz, jakie to jest irytujące.
Niezliczona ilość wspomnień. Ja odpychający cię od siebie. Ja pchający cię na ścianę. Moja ręka przy twojej głowie – tylko dlatego, że nie jestem w stanie trafić do celu. Twoje ciało uginające się pod wpływem ciosu w brzuch. Moje nogi... na całe szczęście zwykle wtedy traciłem równowagę. Moje palce na twojej szyi. Pamiątka po nich częściej zdobiła twoją szyję niż malinki. W pewnym momencie powinna się tym zainteresować policja.
– Kamil, ale Andreas...
– Myślisz, że co? On tu przyjedzie i mnie odwiedzie od tego pomysłu? Naprawdę myślisz, że on jest w stanie to zrobić? Przypomnę próbował – dawno twoja mimika nie była tak ekspresyjna. Wyglądasz na prawie zdrowego.
– On cię naprawdę kocha – z trudem wypowiadam te słowa.
– To co? Pocałunek prawdziwej miłości? Peter, tej metody też próbowaliśmy. Skutki widzisz obecnie – sarkastyczno – ironiczna twarz Stocha pojawia się znowu tuż przed twoją śmiercią.
Gdyby nie okoliczności powiedziałbym, że to nawet intrygujące.
– Skutki, to widzę po tym jak do mnie przyjechałeś – odgryzam się – te pocałunki, które mi skradłeś przed wyjawieniem prawdziwego powodu twojego powrotu musiały sprawić, że cały mój jad przeszedł na ciebie.
– Czujesz się wykorzystany? – prychasz z pogardą – a może masz tak ogromne ego, że sądziłeś, że wracam z miłości do ciebie.
– Nawet jeżeli miałem je w tamtej chwili, to obecnie nie mam złudzeń – odpowiadam trochę zbyt głośnie.
Thomas podnosi głowę znad czytanej książki i morduje mnie wzrokiem. Nie wie o czym rozmawiamy, ale zresztą słusznie uważa, że nie mam prawa na ciebie krzyczeć tego ostatniego wieczora.
– A zaczynało się robić interesująco – przewracasz oczami.
– Zrobi się jeszcze ciekawiej jak przyjedzie Andreas – z przyzwyczajenia ostatnie słowo musi należeć do mnie.
– Rozumiem, że będziesz jego ramieniem do wypłakania – podnosisz pytająco jedną brew – czy robisz to dla zabawy. Lubisz patrzeć na ludzkie cierpienie.
– Ja... – tym razem nie potrafię na to odpowiedzieć.
Na usta ciśnie mi się proste ,,pieprz się", ale chyba to nie są najlepsze słowa pożegnania – tym razem. Teraz, kiedy wyjdę i trzasnę drzwiami, to nie będzie odwrotu. On wytrzymał z potworem prawie dwa lata. Czemu ja nie jestem w stanie zacisnąć zębów na parę ostatnich godzin.
– Nie wiadomo czy w ogóle dojedzie – mówię w końcu.
– To ściągasz go tylko po to, aby ci pomógł wybrać urnę? – nienawidzę tego pytania od momentu, kiedy opuściło twoje usta.
– Aby ją zafundował – nie potrafię zamilknąć.
– Dam ci gwiazdkę z nieba. Oddam wszystko co tylko będziesz chciał – przedrzeźniasz mnie sprzed paru lat – nawet serce. Najłatwiej oddaje się wszystko czego się nie ma.
I w tym momencie powinienem paść przed tobą na kolana. Z załatanej kieszeni wyjąć pudełko z pierścionkiem, ale jego romantyczna zakończyła się w jakimś lombardzie. Jego miejsce przy sercu zastąpiła wódka, albo proszek. Dzisiaj już nie pamiętam, co to było. Przynajmniej początek tej historii był sensowny. Albo tak mi się dzisiaj zdaje.
***
Grudzień 2016 Engelberg
W twoim spojrzeniu jest tyle emocji i uczuć. Nie ma wśród nich miłości. Nawet nie próbuje się oszukiwać. Śnieg przemacza moje dżinsy. Chyba też o tym myślisz, bo pociągasz mnie do góry. Ten pierwszy raz w tym dosłownym znaczeniu.
– Peter, co to mówisz jest naprawdę piękne. Opowiadasz, to jak najcudowniejszą baśń, ale ja jestem już za stary na baśnie, a ty jesteś słabym materiałem na księcia z bajki. Uwierz mi, że to unieszczęśliwi, i mnie, i ciebie. Obrączki w pewnym momencie zaczęłyby parzyć – odpowiadasz najłagodniej jak potrafisz.
– Obrączki nie parzą. Swoją i Ewy nadal trzymasz przy sercu – odpowiadam na pograniczu rozpaczy i wściekłości.
– I na inna nie ma już miejsca – kiwasz głową.
Rozumiem i już nigdy na trzeźwo nie powtórzę tego pytania.
***
Nadchodzi wieczór. Zaraz będzie po wszystkim, a twojego księcia jeszcze tutaj nie ma. Siedzisz milczący na parapecie i podziwiasz widok za oknem. Ani ja, ani Thomas nie potrafimy przerwać ciszy. Trwamy tak we troje.
– A może zrobisz to rano – mam ochotę zapytać, ale milczę.
Thomas zaciska dłonie w pięści. Przygryza dolną wargę i jest nienaturalnie blady.
– Mogłem się lepiej pożegnać z Dawidem – szepczesz – ale on by nie zrozumiał.
Przełykam głośno ślinę. Ja też nie rozumiem. To znaczy wiem, dlaczego to robisz. Przecież widzę jak bardzo cię boli, chociaż teraz tłumią to przeciwbólowe leki. Patrzysz nagle w naszą stronę. W twoich jasnych oczach pojawia się ulga. Wreszcie ogolona twarz promienieje. Polepszyło ci się. Tak bardzo chce w to wierzyć, mimo że to niczego nie zmieni.
Nieśmiało podchodzę do ciebie. Ujmuje twoją dłoń, nie spuszczając z twoich oczu wzroku przykładam twoje palce do twoich ust.
– Obiecaj mi – mówisz cicho, po słoweńsku – że nie zaczniesz pić po mojej śmierci. Nie wrócisz do dragów i znajdziesz sobie pracę. Peter...
Nie odpowiadam. Najchętniej już teraz zanurzyłbym usta w alkoholu, zażyłbym coś na zapomnienie. Jestem tchórzem. Nie chcę być przy tym jak będziesz umierać.
– Nie jestem sentymentalny, ale... – urywasz na chwilę, jakbyś jeszcze walczył z myślami – potrzymasz mnie za rękę, kiedy będę zasypiał. Thomasa nie mogę... nie chcę o to poprosić.
– Oczywiście – odpowiadam wbrew sobie.
– A Andreasa macie tu nie wpuścić – dodajesz twardo. Jego będziesz chronił przed tym widokiem.
***
Viekrsund 2017
Chcę podejść do ciebie i ci pogratulować. Znowu wygrałeś. Po pięknym, niepowtarzalnym locie. Pragnę cię za to nagrodzić. Oddać całego siebie. W głowie mam tysiące pomysłów jak udowodnić ci moją miłość.
Kiedy jednak już jestem blisko to ubiega mnie Andreas. Ostatni skok mu nie wyszedł nie wytrzymał presji. Ile razy to ja tego doświadczałem. Aż wreszcie w zeszłym sezonie zdominowałem wszystko.
On się do ciebie tuli. Obejmujesz go. Szepczesz mu coś do ucha, a on płacze. Trwacie tak razem. A ja czuję jak napełnia mnie wściekłość. Czuję irracjonalną zazdrość. Przecież to normalne, że pocieszasz przyjaciela, że on szuka go właśnie w twoich ramionach. Z mojej perspektywy wygląda to tak, jakbyś go nie chciał wypuścić. Chronić przed... no właśnie. Przecież to tylko kolejny spaprany konkurs w wykonaniu tego dziecka.
Zbliżam się do was.
– Andi, żebra mi połamiesz – słyszę twój cichy głos – a jednak chciałbym jeszcze polatać w Planicy.
Chłopak odsuwa się od ciebie niechętnie. Pochyla się nad tobą. Dzielą was tylko milimetry, gdybyś tylko chciał to wasze wargi mogłyby się połączyć. Ale nie robisz tego.
– Przepraszam, ja po prostu chciałem to wygrać – odpowiada żałośnie – miałem nadzieję, że tym razem mi się uda.
– Nie tym to następnym – odpowiadasz z uśmiechem.
Twoje palce zaciskają się na jego ramionach. Przytulasz go jeszcze raz. A potem twój wzrok pada na mnie. Wkładam ręce do kieszeni dresów. Przewracam oczami. Nie dam po sobie poznać jak to bardzo mnie zabolało...
***
Zasypiasz. Jak obiecałem, trzymam twoją dłoń. Moje palce się na niej zaciskają, ale jej nie czuję. Ja już nic nie czuję. Słyszę głos lekarza, coś nam tłumaczy. Albo tobie, nie wiem. Nie rozumiem. Słyszę tylko szum nic nieznaczących wyrazów. Odchodzisz i w tym momencie koncentruje się tylko na tym.
Twoje powieki są coraz cięższe. Opadają powoli. Chcę chociaż przez chwilę wierzyć, że tylko zasypiasz. Mam nadzieję, że to tylko majaki. Może tak naprawdę jesteśmy w Niemczech, na leczeniu, które załatwił ci Andreas.... Nie, to wyobrażenie jest tak samo nierealistyczne, jak to, które mimochodem wdziera się do mojego umysłu.
Gdzieś w równoległej rzeczywistości zupełnie czysty prowadzę cię do szpitala na czas. Stawiana jest diagnoza. Od razu zostajesz poddany leczeniu. Wszyscy pragną ci pomóc, a ty walczysz, walczysz dla mnie, bo mnie kochasz i nie chcesz zostawić mnie samego.
Błąd. Podnoszę wzrok. Nigdy mnie nie kochałeś. Nigdy to by nie było powodem. Ale może nie wyniszczony przez związek z kimś tak toksycznym dałbyś radę...
– Dlaczego – szepczę – dlaczego nie odszedłeś od razu?
Nie odpowiadasz. Ciebie już tu nie ma, albo przynajmniej zaraz nie będzie. Twoja dusza uleci przez rozszczelnione okno, uwolnione z ciała, z tej kruchej skorupy. Teraz nią jesteś.
Chcę powiedzieć, że czas się zatrzymuje, że nic już wokół mnie nie ma, ale ciszę przerywa krzyk. Milczenie, w którym pragnąłem się zanurzyć znika.
Do pomieszczenia wpada wysoki blondyn. Tym razem na jego twarzy nie ma uśmiechu. Maluje się na niej wściekłość i niewyobrażalny ból. Thomas próbuje go zatrzymać, ale Andreas przypada do twojego ciała. Wtula się w ciebie. Przytula się do trupa. Płacze. Łzy spływają po jego policzkach.
– Okłamałeś mnie, okłamałeś! – krzyczy – przyjechałeś się pożegnać. Dobrze wiedziałeś... planowałeś to, dlaczego...
Wyrzuca z siebie wszystkie żale. On ma do tego prawo. Potraktowałeś go jak dziecko, któremu nie można wyjawić całej prawdy. Zazdroszczę mu tego. Sam nie mogłem powiedzieć nic.
– Pozwoliliście mu umrzeć – chłopak w końcu odwraca się do mnie i do Thomasa – pozwoliliście mu się poddać.
– On już nie chciał walczyć, Andi – Thomas wypowiada te słowa z zadziwiającym spokojem – on już nie miał sił. Bardzo, bardzo cierpiał.
– To twoja wina! – Andreas przypada do mnie zaskakująco szybko, jego palce zaciskają się na mojej koszulce – gdybyś myślał o kimś innym niż o sobie, gdybyś nie pił... On by walczył dla ciebie.
– Masz rację – przyznaję cicho i spoglądam na ciebie – ale nie krzycz na mnie nad nim.
Widzę zawahanie we wzroku Niemca, ale w końcu nieznacznie kiwa głową.
Andreas dopada mnie znowu, gdy tylko wychodzimy z sali. Popycha na ścianę, przyciska mnie do niej własnym ciałem. Nie czuję bólu. Koncentruje się tylko na jego oczach, które zbyt często pożądliwie spoglądały w twoją stronę.
– Łatwiej było go przywieźć do umieralni niż kliniki – cedzi każde słowo – łatwiej było trzymać go za rękę, gdy odchodził niż gdyby miał się poddać chemioterapii.
Nie potrafię na to odpowiedzieć. Nie potrafię znaleźć słów, które by dobrze oddały otaczającą nas rzeczywistość. Proste – ,,chemioterapia już nic by nie dała" nie było słowami, które wystarczyłyby Andreasowi. Poza tym, problem z tobą był dużo bardziej złożony.
– Nie kazałeś mu walczyć – rzuca z wyrzutem Welli – nie podnosiłeś go, gdy upadał. Pociągałeś go za sobą na samo dno. I on wiedział, że tak będzie, więc czemu przyjechał do ciebie?
Te słowa bolą i mnie, i ciebie. Odpowiedź na to pytanie jest tak prosta i smutna, że zostawiamy je bez odpowiedzi, bo przecież i ja on wiemy – nie miałeś prawa umrzeć. Nie miałeś prawa nas zostawić.
I jeszcze trzy rozdziały + epilog
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top