Rozdział V Czarujących chwil

    Chcę abyś na mnie spojrzał, abyś zobaczył jaki ból zadałeś mi tą prośbą. Może nie dla satysfakcji, ale dla odrobiny sprawiedliwości. Nic z tego. Po prostu jedziemy znowu tą zimową drogą. Jest cisza. Wreszcie, na drodze jest inne oświetlenie niż to padające od naszego samochodu. Jasne smugi pozostawiane na czarnej jezdni.

- On musi być daleko - mówię - nie masz nawet pojęcia gdzie jest, a jak akurat...

- Będzie tutaj, Peter. Jest Puchar Świata w Zakopanym, zapomniałeś - prychasz i zaczynasz się śmiać - jak się postarasz to wyrobimy się na kwalifikacje, powalczymy o ostatnie miejsce.

- O ile w ogóle dasz radę dotrzeć na belkę - sarkam.

- Liczę, że mnie tam wniesiesz - bębnisz palcami o szybę, może nawet się uśmiechasz.

- Zaczęliby...

- I zepsułeś - odwracasz głowę w moją stronę - tak zaczęliby gadać. Pieprzyć głupoty, jak zwykle. Ale mnie to nie obchodzi. Zaraz odejdę, a ty... Gadaliby tak samo jak przy alko... Potem by przestali.

      Spuszczam wzrok. Czemu to zawsze ja wychodzę na tchórza.

- Ona się nie bała - dodajesz po chwili, wbijając we mnie kolejną szpilę - Andi też nie...

      Nie odpowiadam. Niezadowolony kiwam głową. Kiedyś bym wysiadł, trzasnął drzwiami i zaczął krzyczeć.

- Proszę bardzo, leć do niego. Na pewno czeka z otwartymi ramionami - stały tekst powtarzany jak mantrę.

- A własne, dlaczego w końcu wam nie wyszło? - pytam - Jak to się skończyło?

- To się nie zaczęło. To się rozmyło - odpowiadasz - Nie miałem serca do dziecka. Wyprałeś mnie tak skutecznie z uczuć i emocji, że potem nie pragnąłem niczego innego, jak tylko odpocząć, a potem się okazało... Po części moje marzenie ma się spełnić.

- Nie mów tak - błagam.

      Kręcisz głową. Ty potrafisz, czasami mam wrażenie, że lubisz mówić o śmierci. Może się z nią w ten sposób oswajać. Rozumiem, ale... ja nie chcę oswajać się z wizją świata bez ciebie obok mnie, albo chociaż bez świadomości, że gdzieś jesteś i w każdej chwili mogę do ciebie uciec.

- Mogę nie mówić, ale potem będziesz marudził, że cię nie uprzedzałem - śmiejesz się.

-  A to już wtedy nie będzie twój problem - odpowiadam, biorąc gwałtowny zakręt w lewo.

          Unosisz kącik ust do góry. Poprawiasz się na fotelu. Twój wzrok prześlizguje się po mijanym lesie, który w pewnym momencie przekształca się w ośnieżone pola, następnie pojawiają się pierwsze domy.

- A my nawet porządnych zasłon nie mamy - wzdychasz na małe, wyglądające na przytulne budynki.

- Ale mamy siebie - odpowiadam, szczerząc zęby.

- Wolałbym porządne, czerwone zasłony - upierasz.

- Takie zostawiające czerwoną poświatą na podłodze - kontynuuje.

- To by nie były porządne - denerwujesz się.

- Ale byłyby bardziej romantyczne - wzruszam ramionami.

- Tak sąsiedzi by widzieli zarysy naszych sylwetek - prychasz.

- Oczywiście, sąsiedzi, na naszym odludziu - wybucham śmiechem.

- Jesteś ograniczony - odpowiadasz tylko obrażony.

       A potem obydwoje się śmiejemy. Tak po prostu. Przypomniało to nam nasze najpiękniejsze wspomnienia. Te nieliczne, czarujące chwile, kiedy kłóciliśmy się o jakieś totalne głupoty.

***

      Stoisz przede mną taki drobny i delikatny. Zaplatasz ręce na piersi a twoje drobne usteczka układają się do uśmiechu. Czarna firanka twoich rzęs podkreśla jasność twoich tęczówek. Patrząc na ciebie, trudno uwierzyć, że masz prawie trzydzieści lat.

- Ja wiem, że wszyscy liczyli na kulę, ale ja już nic muszę. Jedną mam. I nic oprócz tego powrotu do czołówki nie potrzebuję - znów jestem najlepszy - mówisz i pozwalasz, abym pocałował twój policzek.

- Bardzo dobrze, że nie przyniosłeś szkła do domu. Ciekawe, gdzie byśmy to postawili - odpowiadam i tym razem moje wargi lądują na twoim nosie.

- Twoją by się wyrzuciło - śmiejesz się i nie protestujesz, kiedy moje dłonie znajdują się na twoich biodrach.

- Ach tak? A może tego twojego złotego orła? Też trochę miejsca zajmuje - droczę się, specjalnie omijając twoje wargi wśród deszczu pocałunków, którymi cię obdarowuje.

- Ale jest wyjątkowy. Szczęśliwy - szepczesz i sam bierzesz to, co chciałem ci dać nieco później.

- Ah tak - moje dłonie zsuwają się nieco niżej - no skoro tak to może, trochę twoich książek wsadzili byśmy do pudła.

- Chyba żartujesz - odgarniasz włosy z mojego czoła - prędzej ciebie spakuję i wystawię za drzwi niż książki.

- A mogę przynajmniej zrzucić te z biurka? - podnoszę cię, a ty zaplatasz nogi na moich biodrach.

- A nie jesteś w stanie donieść mnie do łóżka? - pytasz zadziornie i całujesz mój policzek.

- Tym razem chciałem w innej scenerii - odpowiadam i schodzę wargami na twoją szyję.

- A ja wolę na łóżku - upierasz się.

- Nudno - naciskam i przygryzam skórę na twojej szyi.

- Nigdzie indziej nie chcę - droczysz się.

- Spodoba ci się - kuszę i delikatnie sadzam cię na drewnianym blacie - trzeba próbować nowości.

- Nie chcę - odchylasz się do tyłu, kiedy chcę cię pocałować.

- Kamil...

- Ja nie będę tego robił na biurku - mówisz i już wiem, że jak zawsze postawisz na swoim.

***

    Nienawidzę tej chwili, w której stajemy na parkingu przed hotelem, gdzie zwykle zatrzymują się Niemcy.

- On wie? - pytam.

- On na nas czeka - odpowiadasz.

     I rzeczywiście, po chwili podchodzi do nas wysoki mężczyzna, o którego byłem regularnie zazdrosny.

- Hej - wita się z tobą, mnie ignorując - cieszę się, że wreszcie zgodziłeś się przyjechać,

- Muszę z tobą porozmawiać - odpowiadasz niepewnie wysiadając.

        Zastanawia mnie czy on wie i ile zamierzasz mu powiedzieć. Jeżeli wcześniej nie wiedział, to na pewno nie poinformujesz go o śmiertelnej diagnozie teraz. Ale chyba wie. Bez słowa pomaga ci, delikatnie obejmując, dając idealną mieszankę przyjacielskiej czułości i opieki. Nie tłumi ciebie, nie przytłacza swoją obecnością, co zazwyczaj robię ja. Przygryzam wargę. Jestem w tym momencie bardziej zazdrosny niż zwykle, chociaż już nie jesteśmy razem.

- Jak tam Stephan? - pytasz Andiego, kiedy nasz spacer nabiera tempa.

- Dobrze, niedawno przedstawił mnie swoim rodzicom. Nie może się doczekać, aż ciebie spotka. Nie powiedziałem mu o wszystkim. Wie tylko, że ostatnio nie czujesz się zbyt dobrze i... że ostatnio wróciliście do siebie z Peterem... mam nadzieję, że to nie jest problem - gada w przerażającym mnie tempie, jednocześnie trochę u mnie plusując.

- Nie... Tak będzie prościej - odpowiadasz.

- Też tak pomyślałem - uśmiecha się Andreas mimo że wszyscy wiemy, że Stephan tak jak ja jest okropnym zazdrośnikiem, no może nie aż do tego stopnia.

***

      Wchodzimy do pokoju Andreasa, który ku mojemu zaskoczeniu jest pusty.

- Poprosiłem Markusa, aby zajął się Stephanem, nie widziałem, Kamil czy...

- Bardzo dobrze - uśmiechasz się i siadasz na wolnym łóżku, prostujesz nogi - Peter, nie chcesz iść zapalić?

      Pytasz, wskazując balkon. Kiwam głową. Bardzo dobrze rozumiem. Nie mam przy sobie papierosów, ale nie mam nic przeciwko wyjściu, z powrotem na świeże powietrze.  Zabieram ci tylko moją kurtkę, tutaj już nie będzie ci potrzebna.

      Wychodzę na balkon, opieram się o balustradę i słyszę wasze głosy. Chcę wiedzieć o czym będziecie rozmawiali, dlatego nie zamknąłem drzwi.

- Zostało mi parę tygodni - mówisz od razu - tak naprawdę każdy kolejny dzień może być ostatnim. Zakończyłbym to wszystko od razu, ale... Mimo wszystko nie chcę, aby Peter znalazł mnie w kałuży krwi, nie zamierzam też skakać z jakiegoś wysokiego budynku chociaż...

    Z trudem powstrzymuje się przed przerwaniem ci tego monologu, na szczęście Andreas też nie jest fanem twoich żartów.

- Po pierwsze, nie mów tak. Po drugie wiem do czego zmierzasz i nie pomogę ci w organizacji wycieczki do Holandii, a jak będziesz rozmawiał o tym z kimś oprócz mnie, to obiecuję, że pójdę z tym do mediów - Niemiec mówił smutno i poważnie, a ja cieszyłem się, że jest chociaż trochę asertywny.

- Ale...

- Gdybyś poszedł do szpitala na czas - zaczął Wellinger.

- To bym zmarnował te wszystkie miesiące, a tak przynajmniej Peter od pewnego czasu nie pije i nie ćpa - przerywasz mu.

- Liczysz na dodatkowe punkty od aniołków? - prycha mężczyzna, a ja nie mogę się mu dziwić.

- Liczę, że może jeszcze wyjdzie na prostą - odpowiadasz i zaskakujesz mnie tym. Sam jeszcze o ty nie myślałem, co będzie po...

- Nie  przebłagam Miny, Domena czy Cene - Andreas siada obok ciebie zdecydowanie zbyt blisko.

- Ale możesz załatwić mu chyba jakąś pracę w związku, co? - patrzysz  na niego tym łagodnym spojrzeniem, któremu nie potrafiła odmówić żadna trzeźwa osoba.

- Niby gdzie - Andreas odpowiada drżącym głosem, obejmując twoje dłonie - ma zbyt rozpoznawalną twarz.

     Milczysz, przygryzasz wargę. Wiedziałeś, że tak będzie, dlatego nie załatwiałeś niczego w Polsce. O ile nikt nie potrafiłby ci odmówić, o tyle media zjadłyby nas wszystkich. Były mistrz, stoczony przez alkohol na samo dno nosi narty za polskimi orłami. Ładny, naprawdę chwytliwy nagłówek.

- Kamil...

- Obiecaj mi tylko, że nie pozwolisz mu się z powrotem stoczyć - prosisz nagle.

- Nawet ty nie dałeś rady temu zapobiec, swego czasu - przypomina ci boleśnie - przepraszam, ale nie jestem cudotwórcą.

     Milkniesz. Wiesz, że on ma rację. Jaki on może mieć na mnie wpływ? Opierasz głowę o dłonie. Jesteś smutny, załamany, a to wszystko moja wina.

- Mogę go dzisiaj zabrać na takie małe spotkanie - zaczyna nagle Andreas - nasza kadra i norweska, wasi, Słoweńcy i Austriacy odmówili. Stwierdzili, że nie przed konkursem drużynowym. Nam dobra muzyka nie przeszkadza w skakaniu. Nasi trenerzy też nie mają nic przeciwko temu. Nic nie pijemy, przychodzimy po kolacji, tańczymy albo gramy w karty.

- Brzmi dobrze, tylko... nie wiem czy on z tobą pójdzie - mówisz o mnie jak o małym dziecku, zresztą doskonale diagnozując.

- Nie ze mną. Z Severinem. Swego czasu trzymaliście się we trzech. Przynajmniej takie miałem wrażenie - wzrusza ramionami Niemiec - ja pomyślałem, że zostanę z tobą.

- To nie jest najlepszy pomysł - odmawiasz ku mojej wielkiej uldze - ostatnio jestem wyjątkowo nudnym towarzyszem.

- A jednak najbardziej imprezowy skoczek spędza z tobą czas - na twarzy chłopaka pojawia się ten uśmiech, przez który krew szybciej płynęła w moich żyłach ze zwykłej wściekłości.

- Uwierz mi. Lepiej zrobisz jeżeli pójdziesz - przekonujesz go nadal.

- Nie, Kamil, chcę zostać - Wellinger usilnie stara się postawić na swoim - potrzebuję ciebie. Chcę, abyś mi wszystko opowiedział, bo nasz kontakt chociaż stały... Nikt, jak ty nie przekazuje tak zdawkowych informacji.

- Andreas, nikt nigdy nie był tak świetnym telefonem zaufania jakim  byłeś ty. Jestem ci za to naprawdę bardzo wdzięczny, ale nie chcę cię wykorzystywać - wasza palce u dłoni się łączą. Boli.

- To za te wszystkie minuty na linii proszę pana, panie Stoch o parę czarujących chwil w pana towarzystwie - głos Andreasa przybiera tę barwę, o której łatwo zapomnieć, kiedy patrzy się na jego nadal dziecięcą twarzyczkę.

      Przygryzam wargi. Mam mętlik w głowie. Obiecałem sobie, że spełnię wszystkie życzenia Kamila. W zamian za całe dobro jakie od niego dostałem, ale... czy po usłyszeniu takiej rozmowy będę mógł tak po prostu pójść z Severinem, czy z kimkolwiek, aby posiedzieć wśród starych znajomych? W ogóle, jak to sobie obaj wyobrażają, kto nie słyszał, o tym jak nisko upadłem? Wszystkie te spojrzenia, pytające zdziwione...

- Skoro tak stawiasz sprawę... - uśmiechasz się szczerze - nie mogę ci odmówić, ale...

     Andreas uśmiecha się. Mogę sobie tylko wyobrazić jak jaśnieją w tej chwili jego oczy, pochyla się nad tobą. Po co teraz, skoro jeszcze będzie miał czas, czy wie że wszystko słyszę, czy zdaje sobie sprawę, że cały czas wam się przyglądam.

    Wchodzę do pokoju. Ile można palić nieistniejącego papierosa. Patrzę na nich. Spuszczam głowę, inaczej moja twarz nie ukryje targających mną emocji.

- Mam dla ciebie informację - mówisz.

      Biorę głęboki wdech, unoszę kącik ust, zrobię dla ciebie wszystko. Tym razem naprawdę. 

- Słucham - mówię.


*************************************************

    Przepraszam za obsunięcie, ale tysiąc razy poprawiałam ten rozdział. Chciałam Wam przekazać najlepszą wersję. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top