Rozdział I Jestem dla ciebie
Przychodząc tutaj nie chciałeś litości. Nie potrzebowałeś jej, bo przecież nic takiego się nie stało, tak wielu ludzi przez to przechodzi. Twój wyrok nie jest najgorszy, stracony majątek to nie jest wygórowana cena za życie jakie miałeś i za ten miesiąc, który Ci jeszcze pozostał. Dla ciebie to nic takiego, zwykła kolej rzeczy. Na coś trzeba umrzeć, a to cierpienie... Pewnie cię jeszcze bardziej uszlachetni.
Gdybyś tego potrzebował... Zaczynając od twojego imienia, który z łaciny oznacza ,,szlachetnie urodzony" kończąc rysach, czynach i gestach. Kamil, ty pieprzony ideale, naprawdę, cierpienie to tylko ból, którego twoje wyniszczone ciało nie uniesie.
Jesteś słaby. Tak wiem, nie przyznasz, że ledwo stoisz. Do końca będziemy udawać, że to ty się mną opiekujesz, że to ja jestem zagubionym chłopakiem z problemami. No tak, przecież to ja jestem na dnie. Przy świetle jupiterów staczając się tam z błyskawiczną prędkością. Ty natomiast odszedłeś jako wielki mistrz, tylko nieliczni widzieli, że coś się dzieje...
- Peter - słyszę twój cichy głos.
- Już, chwila - biorę dwa, stare kubki, z wyblakłymi nadrukami świątecznymi. Jedyne jakie się ostały.
Odwracam się do ciebie przodem. Siedzisz, wpatrzony w białą ścianę, z głową opartą o złożoną w pięść dłoń. Moja stara bluza zwisa na tobie i delikatne podmuchy wiatru tworzą na niej małe wybrzuszenia.
- Jednak chcesz coś zjeść? - pytam z nadzieją i obawą.
Nadzieją, bo może musisz jeść, musisz mieć siłę, aby spełnić wszystkie swoje plany i marzenia. Obawą, bo coraz trudniej związać koniec z końcem. Ale ja znajdę na to rozwiązanie...
- Nie, Peter... Ja... - z niepokojem patrzę na jego twarz, badam odcień bladości.
Nie powiem, że nie jest źle. Nie jest gorzej, niż dzień, dwa temu.
- Chcę dzisiaj wyjść - mówisz i poprawisz słabe włosy.
- Oczywiście, przyszykuję nas na... - zaczynam układać w głowie plan wędrówki, gdzie pójść, aby w razie potrzeby, moć wziąć go na ręce i zanieść do domu.
- Daleko, do tamtego lasu, Peter, na tamtą polanę - mówisz z lekkonieobecnym wyrazem twarzy.
- Ale... - chcę zaprotestować. Teraz to ja jestem ten odpowiedzialny, nie utrudniaj tego...
- Nie mamy żadnych zobowiązań, planów... Nic nas tu nie trzyma - mówisz cicho - pamiętaj, że umierającyn się nie odmawia.
Rozlewam swoją herbatę. Wycieram kawałkiem szarego papieru. Nawet na ciebie nie patrzę. Wiesz, jak nie znoszę tego argumentu.
- Żartowałem... Pero - nie muszę patrzeć, aby to wiedzieć, że przewracasz oczami i ponosisz swój kubek.
Wzdrygam się. Nigdy tak do mnie nie mówiłeś. Inaczej, używałeś tylko wtedy, kiedy zachowywałem się niedojrzale i nawiązywałeś do przezwiska przez kumpli.
Podchodzę do ciebie. Biorę twoją coraz drobniejszą, ale zadbaną twarz w dłonie. Przez chwilę po prostu patrzę w twoje niezwykłe oczy, a potem pochylam się i delikatnie złączami nasze usta. Przygryzasz moją wargę i przyciągasz mnie do siebie. Twoje palce zanurzają się w moich włosach. Trzymasz mnie coraz mocniej. Czuję chłód twojej skóry.
- Zrobię wszystko co chcesz - obiecuję, kiedy pozwalasz mi się trochę odsunąć.
- Przekonywanie ciebie do czegokolwiek nigdy nie było trudne - szepczesz i lekko się uśmiechasz - ale teraz to drobnostka, zabierasz mi całą przyjemność z...
Chcę zaprotestować, ale nie potrafię, nawet teraz, kiedy tylko się na mnie patrzysz, ale za to w pewien konkretny sposób, to czuję jak uginają się pode mną nogi. Zawsze mogłeś ze mną zrobić, co tylko chciałeś, ale odkąd wróciłeś...
- Ja po prostu jestem dla ciebie - mówię - jesteś moim jedynym powodem.
- Powodem?
- Aby nadal żyć - całuję cię po raz kolejny, ale tym razem nie odwzajemniasz pocałunku.
- Kamil... - odsuwam się i łapię cię za palce.
- Nie mów już tak - prosisz - nie mówmy już o śmierci. Będziemy żyć. Ty i ja. Dzisiaj, jutro... A teraz po prostu nas spakój.
Falun 2015, przed Mistrzostwami Świata na normalnej skoczni.
- Nie uważasz, że powinniśmy porozmawiać, Kamil? - pytam, stając w domku twojej drużyny, bardziej zainteresowany twoją abstynencją na wczorajszym kulturalnym, alkoholowym spotkanku niż faktem, że za niecałe dwie godziny rozpocznie się jeden z najważniejszych konkursów w mojej karierze.
- Niby o czym, że idzie mi do dupy, nie mam ochoty tego robić i po prostu ratauję honor polskich skoków? - prychasz, nawet nie patrząc w moim kierunku. Zapominasz, że mnie się nie ignoruje.
- Nie było ciebie wczoraj - odpowiadam, podchodząc do ciebie.
- Bo jakbyś nie zauważył, to jestem w żałobie.
- Od roku, Kamil, tak się nie da funkcjonować - mówię i obejmuję cię od tyłu.
Kładę policzek na twoich plecach i przymykam oczy.
- Czy zapomniałeś, że jestem dla ciebie, że możesz ze mną porozmawiać o wszystkim, że ci pomogę... - zaczynam wyliczać.
- To tylko słowa, Peter, ty tego nie rozumiesz, dla ciebie powinienem zrzucić czerń, czerpać radość z życia - mówisz to tak spokojnym głosem, że tylko twoje napięte mięśnie ukazują w pełni twoje rozdrażnienie.
- Ewa chciałaby...
- Nie wiesz, co by chciała. Nie znałeś jej, nie rozmawialiście ze sobą nigdy, bo... - odpychasz mnie gwałtownie i odsuwasz się.
Stajesz pod przeciwległą ścianą. Cienka wiązka światła, wpadająca do pomieszczenia przez prawie szczelnie zasłonięte okno, pada na twoją twarz, rozdzielając ją na asymetryczne części.
- Przepraszam - mówię ugodowo i pochylam głowę - po prostu chciałbym... Mieć swojego starego Kamila przy sobie.
- Nie kłam. Ty po prostu chcesz się ze mną pieprzyć - czasami aż za dobrze odgadujesz moje myśli.
- Kamil, jakoś daje radę sobie bez...
- A ja bez Ewy nie - rozkładasz ręce, jakbyś naprawdę nie miał na to wpływu - jakoś tak trudno jest mi się pogodzić z tym, że najważniejsza osoba w moim życiu tak po prostu odeszła.
- Wiedziałeś, że tak się stanie.
- Bo co? Bo każdy kiedyś umrze - gdybym ciebie nie znał, pomyślałbym, że płaczesz.
- Bo ona odchodziła przez dwa lata? - czuję już lekko irytację, wynikającej z tej rozmowy.
- A kiedy w końcu zrobiła to na dobrę, przyznaj Peter, że tak o tym pomyślałeś, to ja byłem z tobą - krzyczysz pierwszy raz od dawna - kochałem się z tobą, pozwalałem Ci na wszystko!
- Bo byłeś doszczętnie pijany i uległy. Nie wiedziałeś co się dzieje, pewnie nawet nic nie pamiętasz. Mógłbyś na dobrą sprawę oskarżyć mnie o wykorzystanie - przewracam oczami.
- Nie... Przecież tylko mnie pocieszałeś... - znów przechodzisz do szeptu - Przecież tylko, byłeś jedynym, który w ogóle towarzyszył mi tamtego dnia. Najgorszego...
Odwracam wzrok. Nie spodziewałem się, że dzień naszego pierwszego razu nazwiesz tym najgorszym.
Hej kochani i o to pierwszy rozdział ff, które naprawde długo leżało w tak zwanej szufladzie, czekając na swoją kolej. Miałam je publikować dwa lata temu, ale wtedy żyłam bardziej Morgenzauerem i po prostu bałam się, że ,,Zapomnianego" nie skończę, a bardzo mi zależy na tym opowiadaniu. Rok temu... Za nim stwierdziłam, że jest dobry moment to sezon się skończył, więc o to, dopiero teraz możecie razem ze mną przeżywać tę historię. Mam nadzieję, że nie potraktuję tematyki zbyt lekko, a wy mimo wszystko będziecie dobrze potem wspominać to opowiadanie. Zaczynajmy 😘
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top