Rozdział 44 - W imię zwycięstwa

Dziękuję za ponad 30 000 wyświetleń!

Wiem, naczekaliście się (znowu), ale myślę, że macie co czytać. Ten rozdział jest, jak dotąd, moim najdłuższym rozdziałem, na ponad 9000 słów. Pomyśleć, że zaczynałam od minimum trzech tysięcy...Ale już nie będę gadać, tylko zapraszam do czytania!

________________________________________________________________________________

-Co?! Kasamatsu-san przyjdzie na trening trzy dni przez rozpoczęciem trzeciego semestru? Cztery dni przed Winter Cup?! - zawołał Hideaki.

Przez chwilę panowała cisza. Zawodnicy spoglądali po sobie, w oczach każdego był widoczny stres.

Zanim Akechi zdążył coś odpowiedzieć, Haruguchi się odezwał:

-Kayu, wiem co chcieliście osiągnąć, ale przestaje podobać mi się kierunek, w którym to zmierza. Powinna przyjść dużo wcześniej. 

Blondyn westchnął i wyprostował się.

-Kiedy dzwoni do ciebie zawodnik... - zaczął -I mówi do ciebie takim tonem, w którym nie ma nawet najmniejszej nutki zawahania, to jak możesz mu nie wierzyć?

-Co takiego? Kaori, nie przesadzaj. - Akechi przeciągnął lewą ręką po twarzy. - Nawet ty nie zgrasz się z drużyną w ciągu trzech dni.

-I co z tego? - mruknęła, przekrzywiając głowę. W jej wzroku, podczas połączenia wideo, blondyn dostrzegł zmianę. - Najważniejsze jest całkowite zwycięstwo.

Co prawda,, powiedziałem jej, że może porzucić drużynę, ale zacząłem się nieco martwić.

-Kaori, wiem, że wypruwasz sobie żyły na swoich treningach od rana do nocy, ale drużyna cię potrzebuje odrobinę wcześniej niż cztery dni.

-Powiedziałam ci już. - odezwała się spokojnie - My, Pokolenie Cudów przejęliśmy ten turniej. Nikt inny nie ma najmniejszych szans na zwycięstwo. Zespół Okamino potrzebuje jednego z nich. Dopóki nie uznam, że jestem gotowa, nie wrócę na treningi.

-Ale...

-Kayu-san. - powiedziała. Umilkł, gdyż wyczuł to. - Z całą pewnością doprowadzę drużynę do finału.

Westchnął ciężko.

-No dobra. Trzy dni. Ani godziny mniej.

-Rozumiem. - pokiwał głową Yuu - Członkom Pokolenia Cudów przysługuje egoizm. Skoro tak się zaczęła zachować, znaczy że jest blisko tego, co chciała osiągnąć.

-Kaori cofnęła się krok do tyłu, żeby pójść trzy do przodu. -zwrócił się do drużyny Kayuzuki - Bierze pod uwagę to, że pozostała szóstka z Teiko także nie stoi w miejscu. Nie wróci, dopóki nie zechce.

Kamata przyjął to na spokojnie, Ibuka powątpiewał, ale się nie odezwał.

-No dobra, tylko niech Kasamatsu nie zacznie odpierdalać jak ten skrzydłowy z Touou, że mecze też oleje. - prychnął Rin , po czym dostał z łokcia od kapitana. - No co? Przecież jest w naszym wieku!

-Uspokój się. - odezwał się Ryuji, patrząc prosto na czarnowłosego - Nie robi nam tego, bo jej się nie chce. Po prostu treningi z nami to za mało, żeby pokonać Pokolenie Cudów.

-Fajnie. - zaśmiał się szyderczo rozgrywający - Bez naszego skrzydłowego jesteśmy bezwartościowi. Tak bardzo żałośni z nas koszykarze, że nawet nasz as nie chce z nami trenować.

Obydwaj trenerzy jednocześnie westchnęli.

-Przestańcie. - odezwał się Akechi, wyciągając klucze z kieszeni. -  Chodźcie, coś wam pokażę.

Nie zwracając uwagę na szepty, skinął na Haruguchiego i obaj poprowadzili drużynę do pokoju klubowego.

-Co jest? - parsknął ironicznym śmiechem Rin. - Kończymy trening?

-Nie...-blondyn podszedł do drugich drzwi, na których nie było już tabliczki Pokój kapitana i wyciągnął srebrny kluczyk. Przekręcił go w zamku i popchnął drzwi. - Spójrzcie na to.

Trenerzy cofnęli się, by czwórka graczy mogła zobaczyć wnętrze.

Pokój, który zawierał całą historię drużyny klubu koszykówki Okamino.  Ponad trzydzieści dwa lata historii; składy, pamiątki meczów wygranych, meczów przegranych, wielkiej klęski oraz rozpadu zespołu. Rzeczy pozostawione przez poprzednich zawodników.

Uwagę obecnych graczy przykuły najbardziej zdjęcia z wycinkami z gazet o przegranej z Yosen oraz fotografia z zeszłego roku, kiedy w drużynie pozostały cztery osoby.

Oprawione fotki kończyły się na zdjęciu ich składu, tuż przed środkową częścią ściany. Środek ściany, który czekał na coś więcej, niż fotografię zespołu po kolejnej przegranej w ćwierćfinale.

Rin przełknął ślinę, dotykając trójkolorowego szalika.

-To wszystko...-odezwał się Kamata, spoglądając to na trenerów, to na pokój. - Co to jest?

-Historia Wilków z Tokio. - odpowiedział Akechi - Już rozumiecie? Nie walczycie tylko za siebie. Walczycie za nich wszystkich. Za nas wszystkich.

Zapadło długie milczenie. Każdy z zawodników sunął wzrokiem po pomieszczeniu, nie odzywając się, zupełnie jakby patrzeli teraz na turniej i całą koszykówkę z innej perspektywy.

***

Saito, dostrzegłszy znajomą postać, przeskoczył płotek i przyspieszył kroku, zrównując się z granatowowłosą.

-Hej! Wow...Zmiana futra na zimę? - spytał zaskoczony Shiro - Ładnie ci.

-Dzięki.- odpowiedziała, poprawiając torbę na ramieniu - Idziemy?

Hiro kiwnął głową, ale nie spuszczał z niej wzroku. Od pamiętnego finału Kaori wydawała mu się inna. Zauważył, że przełożyło się to z gry. Białowłosy był spostrzegawczy i widział, że dziewczyna się rozwinęła - zrobiła coś, po co przyszła na stadion - i gra jeszcze lepiej, niż na samym początku. Jednak z tym rozwojem przyszło coś jeszcze. Nie podawała tak często jak kiedyś, nie współpracowała z pozostałymi jak wcześniej, ale nie można było powiedzieć, że kompletnie gdzieś ma zespół, gdyż nie miała. Przynajmniej na razie.

Tak szczerze, to zaczęła go lekko przerażać. Nie tyle co zachowaniem, co piorunującym rozwojem.

Shiro i paru innych zauważyło coś jeszcze. A mianowicie zmianę stosunków na linii Hirano Ryohei - Kasamatsu Kaori. Jak wcześniej walczyli wręcz na śmierć i życie, tak teraz całkowicie się zlewali wzajemnie. No chyba, że grali w  przeciwnych drużynach podczas niedzielnych finałów.

Chociaż dwudziestodwulatkowi zapadło w pamięć co innego. A mianowicie jeden mecz, w którym losy trafiły tak nieszczęśliwie, zarówno dla drużyny żółtej jak i niebieskiej, mecz, w którym Hirano Ryohei, Takeuchi Kosuke i Kasamatsu Kaori trafili do jednej drużyny.

To była miazga. - pomyślał Hiro, rozgrzewając się - Nigdy nie widziałem niczego takiego.

Już nie chodziło o drastyczną różnicę w punktacji. Nie chodziło o to, że Kosuke tylko raz musiał rozdzielać Hirano i Kaori, kiedy zaczęli się na siebie wydzierać, kto powinien zapunktować.

Bardziej chodziło o to, jakie postępy poczyniła szesnastolatka od momentu, w którym przyszła na stadion. Obserwował. I liczył.

Żaden z przeciwników nie był w stanie jej zablokować.

To jest jakaś pieprzona bestia. Jest tutaj najmłodsza...A zrobiła przeciwników jak dzieciaków.

Nagły huk przerwał jego rozważania. Rozległy się szepty.

Zaskoczony Shiro obrócił głowę i spojrzał na Kaori, która stała pod koszem. Białowłosy do końca nie wiedział, co się stało, ale musiało to być coś, co ściągnęło uwagę.

Granatowowłosa uniosła lewą dłoń i zacisnęła ją parę razy, przyglądając się jej.

Ten nagły przypływ siły...To jest to.

Saito, pomimo odległości, jaka ich dzieliła dostrzegł na jej twarzy uśmieszek. Nie mógł wiedzieć, o co chodzi, ale właśnie nastąpiła ta chwila, do której cały czas dążyła granatowowłosa - własna siła zaczęła ją zaskakiwać, tak jak zaskakiwała rok wcześniej chłopaków z Pokolenia Cudów.

***

Kaori wyciągnęła telefon z kieszeni i weszła w wiadomości.

Od: Midorima 

Takao.

Wysłane wczoraj, godzina 18:05


Telefon zawibrował. Zielonowłosy wyciągnął rękę, zerknął kto dzwoni i odebrał.

-Co się stało?! - skrzywił się i odsunął słuchawkę od uszu. Granatowowłosa wręcz się wydarła.

-Takao. Jest chory. - odpowiedział krótko Shintarou. Po drugiej stronie zapadła cisza. - I nie zachowuje się tak, jak zwykle.

Chociaż jej nie widział, to po tonie jej głosu wiedział, że w tamtym momencie wręcz zaciskała pięści. 

-Midorima, serio, nie mam żadnej intencji w rozwalaniu Shutoku drużyny, więc jeżeli o to ci ch...

-Nic takiego nie powiedziałem. - burknął, mając powoli dosyć skrzydłowej. Już zdążył zapomnieć jak często go irytowała. - I nawet nic takiego nikomu przez myśl nie przeszło. Po prostu to wyjaśnij. Na razie.

-Hej! To chociaż powiedz mi, gdzie mieszka!

Kaori zerknęła na drugą wiadomość, gdzie Shintarou napisał jej adres. Rozejrzała się i przeskoczyła przez barierkę, po czym przebiegła przez ulicę i skręciła w niewielką uliczkę, skracając sobie drogę.

Po chwili znalazła się na niewielkim osiedlu z blokami. Chociaż dosyć często spotykała się z Takao, było to poza domem. Nigdy tutaj nie była.

Rozejrzała się i ruszyła chodnikiem wzdłuż najbliższej linii bloków, szukając odpowiedniego numeru. W końcu go znalazła. Stanęła przed jednym z mniejszych, nieotynkowanych bloków. Miał on tylko dwie klatki, do których prowadził nieco zdewastowany chodnik, a przed nim znajdował się zeschły trawnik. Granatowowłosa podeszła do pierwszych drzwi i odruchowo je pociągnęła. Te ustąpiły, widocznie zamek musiał być zniszczony. Weszła na klatkę schodową. Ściany były pomalowane na żółto, a przynajmniej kiedyś był to żółty. Kaori wspięła się na właściwe piętro i stanęła przed brązowymi drzwiami z numerem dziesięć. Dotknęła dzwonka, znajdującego się po prawej stronie.

Po chwili drzwi się otworzyły, ale nikogo nie było widać. Spojrzała w dół i wzrokiem napotkała małą, czarnowłosą dziewczynkę z pluszowym huskym w rękach. Mała miała oczy identyczne jak Kazunari.

-Cześć. - przywitała się Kaori - Um...Czy Kazunari jest w domu?

Dziewczynka spojrzała na nią nieufnie.

-Jestem jego koleżanką. - zaczęła skrzydłowa - Mam na imię Kaori. A ty pewnie jesteś jego młodszą siostrą. Jak chcesz, to idź go zap...

-Kazue. Takao Kazue. - odpowiedziała mała czarnowłosa - Braciszek jest chory, ale poczekaj.

Po czym zamknęła z hukiem drzwi.

-Mądra bestia. - skwitowała granatowowłosa.

Po chwili Kazue wróciła i nieśmiało się uśmiechnęła.

-Kazu-nii mówi, żebyś weszła.

Dziewczyna ściągnęła buty i przekroczyła próg.

-Przepraszam za najście.

Kazue następnie wskazała jej najbliższe drzwi, w kolorze białym. Kaori podziękowała jej skinieniem głowy i zapukała.

-Wolne!

Stłumiła śmiech i weszła do środka. Pokój był całkiem przestronny, pomalowany również w jasne barwy. Po lewej stronie mieściło się zawalone różnymi rzeczami biurko, przy którym stał obrotowy fotel. Po całym pokoju walały się z trzy lub cztery piłki do koszykówki. Na wciśniętym w kąt krześle leżały stroje i torba sportowa w barwach Shutoku. Zaś po prawej stronie stało łóżko, na którym leżał laptop, a przed nim siedział Takao, zawinięty chyba we wszystkie dostępne w domu kocyki, w tym jednym z motywem różowego jednorożca.

Na jej widok uśmiechnął się szeroko i jednocześnie pociągnął nosem.

-Kaori-chan! Przyszłaś mnie odwiedzić! 

-Oczywiście. - parsknęła śmiechem, siadając na brzegu łóżka. - Mogłeś mi powiedzieć. A tak, to dowiaduję się od Midorimy!

Kazunari rozszerzył oczy.

- Shin-chan zrobił coś takiego?

Uśmiechnęła się lekko.

-Nie jest taki zły, co nie? - sięgnęła do torby i wyciągnęła z niej papierowy kubek z logiem pewnej kawiarni.- Kupiłam ci gorącą czekoladę.

Kazunariemu aż oczy się zaświeciły, wyciągnął ręce i chwycił kubek w obie dłonie.

-Uwielbiam cię, Kaori-chan! I twoją nową fryzurę też!

Przez dłuższą chwilę panowała cisza, przerywana jedynie siorbaniem czekolady lub pociąganiem nosem. Mimo to, Takao wiedział, że zbliża się jakaś poważniejsza rozmowa, którą dziewczyna wahała się rozpocząć.

-Kazu, słuchaj...-zaczęła - Co do tego ostatnio...To nie dlatego, że nie chciałam ci pow...

-Wszystko w porządku. - rozgrywający odstawił kubeczek na nocną szafkę i skierował wzrok na Kaori. - Shin-chan wyjaśnił mi dzisiaj rano sporo rzeczy.

Zesztywniała. Znała zielonowłosego bardzo dobrze i wiedziała, że nie jest skory do opowiadania czegokolwiek, a co dopiero tego. Nie spodziewała się ujawnienia tajemnicy z jego strony. Ale mimo to...

-Midorima...

-Spokojnie. - powiedział wesoło Takao - Nie powiedział mi niczego, czego ty byś mi nie powiedziała, Kaori-chan.

Natychmiastowo uniosła głowę.

-Huh? Więc...

Kazunari wykopał się spod kocyków, po czym przechylił się do przodu i złapał ją za obie ręce, nie zwracając uwagi, jaką reakcję u niej wywołał; Kaori leciutko się spięła, ale mniej niż ostatnio. Nikt nigdy, oprócz rodziców, Yukia i Shuna, nie okazywał jej tak serdecznej bliskości i to tak bezpośrednio. Nie wiedziała, jak się zachować w takiej sytuacji. Dalej ją zaskakiwało, że Takao umiał to zrobić tak po prostu. I w pewien sposób jej się to podobało.

Nie czuła się tym przytłoczona, a wręcz przeciwnie. Na boisku czuła się wolna. Poza boiskiem już tak nie było, chyba że w towarzystwie reszty z Pokolenia Cudów, Yukia czy Shuna. Czy właśnie teraz Takao. Kazunari, oprócz tego, że zawsze umiał poprawić jej humor, sprawiał, że czuła się wolna, a także spokojna. Był takim promyczkiem słońca, który umiał przebić chmury przygnębienia nawet w najgorszy dzień. I spędzając z nim czas, będąc tak blisko jak teraz, czuła wolność i spokój.

A przecież rozmawiali na poważny temat, temat, którego się obawiała. I nie dość, że jeden jego ruch całkowicie ją uspokoił, to jeszcze to, co powiedział następnie...

-Coś ukrywasz Kaori-chan i to dlatego zwlekasz. Żeby nie kłamać. Tak powiedział mi Shin-chan. Ale nie przejmuj się! - zademonstrował jej największy ze swoich uśmiechów. - Ja poczekam. A kiedy będziesz gotowa, żeby mi to powiedzieć, wysłucham cię.

...Sprawiło, że zalała ją wdzięczność.

Nie chodziło o etap ich znajomości, ale o etap jej w życiu. Nie była gotowa, żeby powiedzieć mu najgłębiej skrywaną przez siebie tajemnicę. Tajemnicę, która niemalże wyszła w ich meczu. Tajemnicę, o której wiedzieli nieliczni. Pytanie, które Takao zadał podczas ich spaceru w lesie...Odpowiedź na nie wiązała się z tym sekretem.

Kazunari teraz wiedział. Wiedział, dlaczego chciała zwlekać do końca mistrzostw - po pierwsze, rzeczywiście po to, żeby oboje skupili się na meczach, a po drugie - a na co naprowadził go Midorima - Kaori miała nadzieję uporać się ze wszystkim do tego czasu. Zwlekała, gdyż nie chciała go okłamywać.

I mimo że Midorima, tak jak reszta Pokolenia Cudów, dokładnie wiedziała o co chodzi, nie pisnął ani słówkiem.

Granatowowłosa zadrżała. Już była pewna, że zaakceptowałby to, co by mu powiedziała. Była pewna, że mogłaby się odsłonić. Jednak na tę chwilę nie była w stanie tego zrobić.

Ale on...Mimo to, że nie miał o niczym pojęcia...

Po prostu to przyjął ze swoim nieodłącznym uśmiechem.

Kaori uwolniła swoje nadgarstki z rąk rozgrywającego, po czym przytuliła go. Czarnowłosy, chociaż w pierwszej chwili zaskoczony takim gestem ze strony granatowowłosej, uśmiechnął się i również ją przytulił mocno do siebie.

-Kazu...Dziękuję.

Rozgrywający uśmiechnął się lekko.

Nie masz za co, Kaori-chan...Ach! Przytulas! 

***

Dwa dni później

Kaori pokonała ostatnie schody i otworzyła drzwi. Cała czwórka już tam była, oczekując na jej przybycie. Harada stał, oparty o barierkę, Ishikawa starym zwyczajem pił colę, Satoru siedział w fotelu i czytał, mając wywalone kompletnie na wszystko, i wszystkich, natomiast Hayato, gdy tylko ją zauważył podniósł się natychmiast.

-Coś się stało? - zapytał siatkarz, kiedy już dziewczyna się przywitała. - Co takiego ważnego chcesz nam powiedzieć?

Granatowowłosa potoczyła wzrokiem po każdym z osobna i wzięła głęboki wdech.

-Rezygnuję.

-Huh?! - rozległo się na całym dachu. To co powiedziała, spowodowało łańcuch wydarzeń. Satoru przestał czytać, Akira od razu wstał, jakby rażony prądem, Hayato aż przestał oddychać, a Harada spojrzał na nią ze stoickim spokojem.

-Nieeeeeee! - ryknął niebieskowłosy, rzucając się na kolana i obejmując ją wpół - Nie rób mi tego, Kasamatsu! Nie rób! Nie chcę przechodzić przez cały ten cyrk szukania członka od nowa! No weź! Zlituj się nad swoim biednym, nieszczęśliwym senpaiem! 

Kącik ust Kaori lekko się uniósł, a czarnowłosy zamknął książkę z trzaskiem.

-Po prostu jesteś leniwy, Ishikawa-san.

-Haaa? - chłopak aż się odwrócił i spiorunował Asakurę wzrokiem - Że niby ja jestem leniwy? Powtórz to, Satoru ty draniu!

Drugoklasista poderwał się z miejsca, to samo zrobił Akira. Obaj podeszli do siebie tak blisko, że niemal stykali się czołami.

Yamada już chciał coś powiedzieć, ale bokser go uprzedził.

-Nie przyjmuję. - odezwał się głębokim głosem - Coś takiego jeszcze nigdy się nie zdarzyło. Nie kończysz szkoły, Kasamatsu. Nie możesz zrezygnować.

Uniosła brwi i parsknęła nieco drwiącym śmiechem. Wystąpiła do przodu tak, że stała tylko przed Haradą.

-Spodziewałam się tego. W takim razie wyzywam cię na pojedynek bokserski.

Z tyłu rozległy się głosy sprzeciwu, chłopcy byli przeciwko takiemu rozwiązaniu. Wiedzieli co to znaczy, w tego typu pojedynkach nie było zwyczaju powstrzymywania się. Choć całkiem silna, Kaori wciąż była dziewczyną. A Yutaro był prawdziwym facetem i nigdy nie podniósłby na kobietę ręki. Nigdy. 

Ale granatowowłosa rzuciła mu rękawicę. Z drugiej strony był liderem i honorowym człowiekiem. Nie mógł odmówić. Ale mógł zadziałać inaczej.

-Nie. - odpowiedział spokojnie - Nie wyzwiesz mnie na pojedynek. Nie chcesz tego robić, Kasamatsu. Ty chcesz czegoś innego.

-Co takiego?

Bokser odepchnął się od barierek i stanął przed dziewczyną.

-A5 nie stoi na drodze do twoich celów. A wręcz stoi za tobą murem, żebyś osiągnęła te cele.

Zapadła cisza. Nawet Asakura i Ishikawa przestali się okładać. Hayato uniósł głowę, kierując wzrok na Kaori.

Kasamatsu parsknęła śmiechem i obróciła się tyłem do Harady. Stała tak przez chwilę, aż w końcu kątem oka spojrzała na niego.

-Dziękuję.

Akira, który cały czas zaciskał swoje ramię pod szyją Satoru, puścił go. Czarnowłosy wstał i otrzepał się, pomstując coś pod nosem. Kaori otworzyła drzwi i zbiegła po schodach, opuszczając ich. Na wargach Yamady zamajaczył uśmieszek.

-Nie wiem. - mruknął Yutaro, odpowiadając na nieme pytanie Ishikawy. Kapitan klubu bokserskiego spojrzał w niebo - Może musiała to usłyszeć.

***

Hałasując jak zwykle, pociąg pospieszny do Akity wjechał na tory. Himuro westchnął lekko i obrócił się w kierunku Kaori, wyciągając dłoń.

-Miło było poznać. Do zobaczenia - uśmiechnął się - Na Winter Cup.

Granatowowłosa odwzajemniła uśmiech i uścisnęła jego dłoń.

-Wygram, Himuro-san. Bez względu na wszystko.

Dwa tygodnie, podczas których Tatsuya bawił w Tokio minęły jak z bicza strzelił. Co wieczór spotykała się z nim na stadionie i chociaż kilkukrotnie zdarzyło im się grać razem, nigdy nie zagrali przeciwko sobie. Razem wnieśli prośbę do obydwu organizatorów, by nie parowali ich w meczach, ze względu na nadchodzące mistrzostwa, w których byli przeciwnikami. Starcie chcieli odłożyć do Winter Cup.

Jednak ktoś mógł powiedzieć, że grając w tej samej drużynie odkrywali przed przeciwnikiem swoje umiejętności. Nie do końca tak było. Fakt faktem, poznali się już trochę i wiedzieli, gdzie będzie i co zrobi to drugie, ale starali się nie pokazywać sobie wszystkiego. Nie ufali sobie w tym punkcie i mieli całkowitą rację.

Wakatsu i Kosuke, wiedząc o tym wszystkim, starali się, by licealiści nie grali ze sobą lub mieli równorzędne mecze, ale nie zawsze się to udawało. Mimo szczerych chęci, nie zawsze mogli się przychylać do takich próśb, ponieważ jeśli każdy by miał jakieś swoje wymagania, co do składu, nigdy by nie ustalili żadnej gry. Znacznie łatwiej było ustawić, by takie osoby nie spotykały się przeciwko, gdyż zwyczajnie zostawały wybierane do składów w innym czasie.

Nie było jednak na stadionie nikogo, kto by zaprzeczył temu, że Himuro Tatsuya i Kasamatsu Kaori stanowili idealną parę zawodników, którzy zgrali się w stu procentach za pierwszym razem.

Jednocześnie, właśnie ta perfekcyjna synchronizacja była ich największym wrogiem, patrząc pod kątem nadchodzących mistrzostw. Mimo to, póki co, żadne się tym nie przejmowało, a oboje jedynie cieszyli się grą.

Jednak ich spotkania nie ograniczały się jedynie do wieczorów na stadionie. Nie dalej jak dwa dni później, po pamiętnym finale, Shiro i Hitoshi przyłapali Kaori i Himuro, jak ci gdzieś razem szli, żywo rozmawiając, przy czym fascynacja na twarzy obrońcy dała im sporo do myślenia. Ta dwójka pokochała szczególnie swoimi wielkimi sercami granatowowłosą i musieli się za każdym razem upewniać, że wszystko jest w porządku.

W każdym razie, czas wolny chłopaka dobiegł końca. Musiał wracać do Akity, na treningi ze swoją drużyną.

-Ja też.

Himuro uśmiechnął się, podszedł do drzwi i wszedł do środka. Ruszył wzdłuż przez przedział i zajął miejsce przy oknie. Spojrzał przez nie na granatowowłosą.

Kaori uniosła rękę i pomachała nią. Obrońca zrobił to samo. Pociąg po chwili ruszył.

Gdy tylko Tatsuya zniknął z pola widzenia, dziewczyna opuściła dłoń. Pochyliła głowę i schowała ręce w kieszenie bluzy.

-Oj, tak. - iskra zachwytu błysnęła w jej oczach - Naprawdę mam nadzieję, że się spotkamy w meczu.

***

https://youtu.be/8Pv2vbIbkxE

-Nie rozumiem twojego upodobania do czarnego koloru. Czy my wybieramy się na pogrzeb? - mruknął jeden chłopak, idąc z rękami w kieszeniach.

Tłum kibiców rozstąpił się, przepuszczając kolejną, zmierzającą w stronę boiska drużynę.

-Właściwie to jest pogrzeb. Naszych przeciwników. - parsknął środkowy, najwyższy z całego towarzystwa.

-To raczej odzwierciedlenie jego duszy. - prychnęła granatowowłosa, jedyna dziewczyna w zespole i prawdopodobnie najmłodsza w całej grupie.

-A mnie to się wydaje, że kolor jest odpowiedni do nazwy naszego zespołu. - zauważył rozgrywający - W końcu istnieją czarne Pantery.

-Cisza. - odezwał się fioletowowłosy, idący na przedzie grupki, prawdopodobnie kapitan zespołu -Skupcie się.

-Okeeeeeeeeej.

Turniej Ulicznej Koszykówki trwał w najlepsze. Nie były to żadne oficjalne mistrzostwa, więc liczba drużyn była bardzo ograniczona, zaledwie do szesnastu. Jedną z nich była ubrana w całkowicie czarne stroje grupa Hirano Ryoheia, Pantery. W pierwszy dzień rozegrano dwie rundy. 

Pierwszymi przeciwnikami Panter były Wrony z Chiyoda*.

Trwała trzecia kwarta, a wynik wahał się. Hirano wycofując się na pozycję, przystanął na chwilę obok Kaori, która nie spuszczała wzroku ze skrzydłowego przeciwników, w którego kryciu znajdowała sporo rozrywki. Jej mina świadczyła o tym, że doskonale się bawi.

-Oi...-mruknął jej do ucha - Jak się wciągniesz...Spróbuj.

Spojrzała na niego, jakby wybudzając się ze swojej fazy.

-Nie chcę z tego korzystać w meczach. Zwyczajnie chcę mieć je ogarnięte w takim stopniu, żeby nigdy nie weszły mi w drogę. A ten mecz to nuda.

Hirano uniósł oczy do nieba.

-Nie zapominaj o tym, co ci powiedziałem. - mruknął, kładąc jej dłoń na ramieniu - Chcąc nie chcąc musisz potrenować w meczach. A od tego ja jestem, żeby cię powstrzymać.

Parsknęła śmiechem.

-To dlatego ściągnąłeś mnie do swojej drużyny?

-Nie...-powiedział, przechodząc na pozycję. - Po prostu chcę wygrać.

Uniosła brwi.

-I do tego mnie potrzebujesz? - zawołała, obracając się. - Sam sobie nie poradzisz? Nie taka była umowa.

Wzruszył ramionami.

-Nie pyskuj.

Prychnęła.

-Gdzieś to już słyszałam. - drwiący uśmieszek wpłynął na jej usta - Niech będzie, jeśli się wciągnę, spróbuję.

Jednak nie doszło do tego w tym meczu. Hirano zdawał sobie sprawę dlaczego. Specjalnie ją podpuścił, chociaż tak naprawdę wiedział, że Wrony z Chiyoda nie są mocnym przeciwnikiem i tak naprawdę były rozgrzewką dla starannie wyszukanych i wybranych zawodników z zespołu Panter.

Podobnie rzecz miała się w kolejnym meczu. Jednak na drugi dzień, kiedy Pantery jako drugie grały półfinał, wtedy się coś zaczęło dziać.

Byli prawie przy końcu meczu, od dobrych siedmiu minut trwała czwarta kwarta. Podejmowali wtedy zeszłorocznych wicemistrzów, byli to goście, którzy od paru ładnych lat, co roku, brali udział w turnieju. Weterani, którzy znali siebie bardzo dobrze. Ich synchronizacja była idealna, ich praca zespołowa była perfekcyjna.

I między innymi dlatego stanowili problem.

-Hirano-san. - Ryohei obrócił się, słysząc głos rozgrywającego. - Kasamatsu-kun...

Fioletowowłosy zmarszczył brwi i obrócił głowę Kaori, która stała na prawym skrzydle.

Co się dzieje?

W trakcie tego meczu granatowowłosa mierzyła się z ich asem. Hirano stwierdził, że pozwoli jej podejmować silnego skrzydłowego, żeby się wkręciła. I tak jak wcześniej celowo ją podpuścił, tak teraz zrobił to samo. Przeciwnik nie tylko był od niej dużo starszy, ponieważ miał dwadzieścia siedem lat, ale był także wyższy, silniejszy i lepiej zbudowany. Był dla Kaori bardzo ciężkim przeciwnikiem. Aż za ciężkim.

Ale o to właśnie chodziło Hirano.

W tej samej chwili przeciwnicy ruszyli z kontrą. A właściwie mieli zamiar ruszyć. Nie wiadomo kiedy, nie wiadomo jak, dziewczyna znalazła się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie - wiedziała, gdzie pójdzie podanie i przechwyciła je. Sama ruszyła w kierunku kosza, nie patrząc na pozostałych członków zespołu.

Ponieważ kontra nie doszła do skutku, przeciwnicy byli dosyć blisko swojego pola. Starali się zablokować dziewczynę, ale żaden z czwórki...

Żaden nie zatrzymał jej nawet na sekundę. A ona nie wypadła z rytmu, idzie bez zawahania...Czy to naprawdę jest możliwe, żeby wiedziała, co oni chcą zrobić? 

W tej samej chwili naprzeciw Kaori wybiegł as. I w tym momencie to się stało.

-Zawadzasz.

Hirano uśmiechnął się na ten widok.

Finał

Kapitan odetchnął i otarł twarz ręcznikiem.

-Cwaniaki...-rzucił środkowy Panter - Mają dwóch asów. I do tego braci bliźniaków. Tak się, kurwa, nie robi.

-Spokojnie...- Ryohei odchyli głowę do tyłu - Mamy czas, żeby ich zniszczyć.

Rozgrywający spojrzał na niego z uznaniem.

-Wiesz, zawsze się ciebie bałem, ale teraz to już w ogóle. Mam wrażenie, że zaraz odpalisz tego swojego demona.

Fioletowowłosy wyprostował się.

-Dobrze myślisz, ale...-spojrzał na granatowowłosą i trącił ją ręką. - Kasamatsu. Ej. 

Kaori zamrugała, jakby znowu wyciągnięta z fazy.

-Nie słuchałam. - odpowiedziała.

-To nie słuchaj dalej. - prychnął Hirano - Ale rozwal tego młodszego. Na pełnej mocy.

Pozostali członkowie drużyny spojrzeli po sobie.

-Chcesz zrobić kombo? - zapytał ostrożnie rozgrywający.

Ryohei wzruszył ramionami, ale wskazał na Kaori, której aura odpowiadała na to pytanie.

-Jasne, szefie.

***

Pięć dni przed Winter Cup

Turniej zakończył się zwycięstwem drużyny Hirano, liczbą dwunastu punktów. Na zdjęciach w gazecie, na stronie poświęconych sportowym wydarzeniom jednak zabrakło Kaori, która wymknęła się reporterom, wiedząc, że nie może obwieszczać światu, w szczególności nauczycielom ze szkoły, że brała udział w turnieju dla dorosłych.

Wydarzenie trwało trzy dni. Codziennie rozgrywano po jednej rundzie, za wyjątkiem dnia pierwszego - wtedy zagrano dwie. Były to intensywne mecze z potężnymi przeciwnikami. Każdemu zależało na zwycięstwie, zwłaszcza zeszłorocznym mistrzom, chociaż nagroda była praktycznie żadna. Koniec końców i tak najbardziej liczyła się dobra zabawa oraz nowe znajomości.

Był już późny wieczór. Na stadionie panowała cisza. Większość zawodników rozeszła się już do domów, ale przy sektorze A, znajdującym się najbliżej głównego wejścia, stała jeszcze ostatnia grupa.

Do narodowych mistrzostw w koszykówce szkół średnich pozostało niecałe pięć dni. Kaori zapięła torbę i wyprostowała się, mierząc po kolei wzrokiem wszystkich dookoła.

Kosuke wyciągnął rękę.

-Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy.

Granatowowłosa parsknęła śmiechem i uścisnęła jego dłoń.

-Oczywiście. Nie pozbędziecie się mnie tak łatwo. Świetnie się bawiłam.

-I osiągnęłaś cel, który sobie postawiłaś. - odezwał się Wakatsu - Przed tobą teraz kolejny cel, mistrzo...

Ale przerwał mu płacz. Poszczególni gracze rozstąpili się, ukazując białowłosego. Shiro po prostu beczał.

-Czuję się, jakby moja młodsza siostra wychodziła za mąż. - wychlipiał, ocierając rękawem bluzy nos.

-Huh?! - Kaori zrobiła dziwną minę i aż się cofnęła, a pozostali roześmiali się. - Bez przesady. Jeszcze się zobaczy...

Chłopak zawył jeszcze głośniej i rzucił się na nią, zbijając z nóg.

-D-Dusisz, Shiro-san!

Grupka zawodników, która została pod koniec treningu, żeby pożegnać Kaori i wysłać ją na mistrzostwa, roześmiała się. Kosuke i Hitoshi schylili się i chwycili Hiro pod ręce, stawiając go na nogi. Yamato stanął za dziewczyną i chwycił ją za ramiona, także podnosząc. 

-Jeszcze się zobaczymy. A teraz...-podjął Wakatsu, kiedy wszyscy się nieco uspokoili. - Idź i wygraj Winter Cup.

Granatowowłosa zasalutowała.

-Tak jest! - po czym się skłoniła - Dziękuję za wszystko!

Dziewczyna założyła torbę na ramię  i wybiegła ze stadionu, machając wszystkim na pożegnanie. Grupa zawodników, starszych od niej zawodników, tych z którymi spędziła najwięcej czasu obserwowała ją z uśmiechem, aż zniknęła.

-Jeszcze się zobaczymy. - mruknął Kosuke i trącił Wakatsu łokciem. - Nie rzucasz słów na wiatr.

Brązowowłosy uśmiechnął się.

-Szybciej niż sądzi.

***

Cztery dni przed Winter Cup

Rozległo się pukanie do drzwi.

Dyrektor Watanabe, łysiejący już facet po pięćdziesiątce, odłożył długopis i splótł dłonie. Pomimo trwających wakacji miał sporo do roboty. Trzeci semestr nadchodził wielkimi krokami.

-Proszę.

Ciężkie, lakierowane dębowe drzwi otworzyły się powoli. Do gabinetu dyrektora weszło czterech kapitanów szkolnych drużyn: Yamada ze siatkarskiej, Harada z bokserskiej, Yamamoto z piłki nożnej i Aizawa z piłki ręcznej.

-Panie dyrektorze - odezwał się Harada, jako najstarszy spośród obecnych w gabinecie uczniów. -Przyszliśmy o coś pana prosić.

Watanabe odruchowo poprawił okrągłe okulary na nosie, chociaż ani trochę mu nie spadały.

-Słucham.

-Drużyny obecnych tutaj kapitanów są zgodne co do tego - kontynuował Harada - Proszę wysłać grupę, wspierającą zawodników drużyny koszykówki, na nadchodzące mistrzostwa!

Czterech uczniów równo skłoniło się przed dyrektorem.

Mężczyzna poprawił się na obrotowym fotelu i oparł wciąż splecione dłonie na biurku.

-Nie - odpowiedział i choć nie mógł tego widzieć, twarze wciąż pochylonych uczniów wykrzywiły się w grymasie niezadowolenia. - Nie ma nawet mowy, bym wysłał gromadę uczniów ze szkoły, na z góry przegrane mistrzostwa.

Hayato nie wytrzymał.

-Dlaczego tak pan sądzi? - zapytał, gwałtownie się prostując. - Drużyna koszykarska wylewa siódme poty na treningach! Są zdeterminowani, uda im się! Dlaczego nie chce pan w nich wierzyć?!

-Nie tym tonem, Yamada...-ostrzegł go dyrektor, a stojący najbliżej Aizawa chwycił szarowłosego za ramię. Hayato jednak nie reagował.

-Wrogo nastawiona widownia też robi swoje! - zawołał - A kiedy na ostatnich eliminacjach mieli wsparcie, byli w stanie wygrać z przeciwnikiem trzykrotną ilością punktów!

Być może by kontynuował, gdyby nie to, że Yutaro posłał mu ostrzegawcze spojrzenie. Chociaż było ciężko, siatkarz musiał się powstrzymać. Nie tylko ze względu na drużynę koszykówki, ale także także ze względu na dobro swojego zespołu.

Dyrektor zmierzył ich surowym spojrzeniem.

-Nie ma mowy.

Kapitanowie zacisnęli zęby, jednak skłonili się, pożegnali i opuścili gabinet.

-Cholera! - Hayato grzmotnął pięścią w ścianę - Stary dziad!

-Uspokój się. - powiedział Harada. Siatkarz przyłożył przedramię do ściany i oparł o nie czoło.

-Wszyscy wiemy, jak bardzo ważni są kibice. - podjął bokser, zwracając się do kapitanów- Jaką niesamowicie istotną rolę pełnią. Jakie wsparcie zapewniają. Gra bez nich nie jest tym samym. Nie ma się świadomości bycia obserwowanym, nie ma wspierających głosów. Wroga widownia...To najgorsze, co może przytrafić się zawodnikom.

Licealiści pokiwali głowami.

-Ale dzięki uprzejmości pana dyrektora, Wilki z Tokio mają ją zapewnioną. - prychnął Hayato, wciąż stojąc przy ścianie - W sumie gdzieś mam jego pozwolenie i tak oleję szkołę, b...

Zapadła cisza.

Yamada urwał i obrócił się, bo zorientował się właśnie, co powiedział. Wszyscy kapitanowie popatrzeli po sobie wzajemnie, a na ich ustach zaczęły tworzyć się uśmieszki.

-Wiesz co...-Aizawa klepnął siatkarza w ramię. - Czasami masz przebłyski geniuszu.

Hayato uśmiechnął się szeroko, zadowolony z pochwały, ale po chwili się oburzył.

-Czasami?!

***

Hideaki wyprostował się, słysząc jak drzwi na salę się otwierają.

-Wróciłam. - przywitała się bez entuzjazmu Kaori, wchodząc do środka. 

Natychmiast podbiegli do niej Kamata, Ibuka i Nakamura.

-Dobrze cię widzieć, Kasamatsu-san! - zawołali, kłaniając się wpół - Dziękujemy za twoją pracę!

Rin skończył się rozgrzewać i podszedł do kosza z piłkami. Haruguchi przebywał jeszcze w pokoju klubowym, a Akechi był na treningu reprezentacji. Czarnowłosy ponurym wzrokiem podążał za skrzydłową.

-Dzięki, ale...-podeszła do ławki, na którą położyła torbę i rozpięła bluzę. - Nie musicie się przede mną płaszczyć.

Na to rozgrywający prychnął głośno. Chłopcy  z drużyny od razu na niego spojrzeli, podobnie jak skrzydłowa.

-Hide. - powiedziała, widząc jego minę - Masz jakiś problem?

Ten nie odpowiedział, tylko stanął przy linii rzutów wolnych i trenować dwutakt. Kaori zmarszczyła brwi i spojrzała pytająco na pozostałych.

-Jest zły o to, że przyszłaś dopiero teraz, Kasamatsu-san. - odezwał się Ryuji - Jego zdaniem powinnaś grać z nami cały czas.

Kiwnęła głową.

-Rozumiem.

W mgnieniu oka zrzuciła bluzę, która legła na podłodze i wybiła piłkę z ręki Rina, który składał się do kolejnego rzutu z dwutaktu. Kulę wyskoczyła w kierunku linii bocznej, wydawało się, że wyjdzie na aut. Wydawało.

Jakimś cudem, którego nie rozumieli, Kaori zdążyła wylądować i przejąć piłkę, po czym ruszyła w kierunku przeciwnego kosza. 

-Nuda...

W tym samym momencie na salę wszedł Haruguchi, a widząc skrzydłową w akcji, zatrzymał się i zaczął obserwować.

-Z linii rzutów wolnych?

Zawodnicy pochylili się do przodu.

Wsad pod takim kątem... - pomyślał Ibuka.

-Za blisko! - środkowy prawie wyrwał się do przodu, ale równie szybko się zatrzymał.

Obręcz skrzypnęła i ugięła się. Piłka odbiła się od podłogi.

Oniemiała drużyna stała nieruchomo, jak posągi. Kaori wylądowała i wyprostowała się.

Jest inna.

Jest taka...Jak reszta z nich.

Aura, którą teraz roztaczała granatowowłosa, była takiego samego rodzaju, jak aura Aomine, Midorimy czy Murasakibary. Była to aura Pokolenia Cudów.

Pierwszy otrząsnął się trener.

-O, Kaori, nareszcie. Zdążyłem zapomnieć jak wyglądasz. - zaśmiał się, przekładając teczkę do drugiej ręki. -Kayu dzisiaj ma mecz, nie będzie go.

-Fakt, nawet zakazał nam przychodzić. - mruknęła, rozciągając się - Zaczynamy?

-Tak, ale dzisiejszy trening będzie nieco inny. - zaczął Haruguchi - Musimy cię teraz zgrać  z resztą, więc postanowiłem zorganizować mecz towarzyski.

Dziewczyna aż wstała z podłogi, a w jej oczach błysnęły iskierki podniecenia.

-A z kim?

-Seiho. 

Haruguchi nie spuszczał z młodszej dziewczyny wzroku i wyraźnie widział, jak bardzo opadł jej entuzjazm.

-Ach. Okej.

Nic już więcej nie powiedziała, jedynie zaczęła się rozgrzewać.

Czyli to jest krystalicznie czysty członek Pokolenia Cudów. Kasamatsu...Oddałaś wszystko, by się rozwinąć. W imię zwycięstwa. Ale kiedy znów staniesz się sobą?

***

Dzień przed Winter Cup

-Ostatnia rzecz, Kasamatsu. - Hirano rzucił jej piłkę - To nasz ostatni trening.

Granatowowłosa weszła do środka domu.

-Cześć - przywitała się z blondynką, ale ta nie odpowiedziała. Przeglądała jakiś magazyn, który próbowała szybko schować, zauważając młodszą dziewczynę.

-Co  ty tam masz? - zerknęła przez ramię siostry - Huh? Gazeta sportowa? Ty wiesz, co to jest sport?

Kana prychnęła i nic się nie odezwała. Kaori uśmiechnęła się złośliwie, poczekała na odpowiedni moment i wyrwała gazetę z rąk siostry, po czym zamknęła tygodnik i spojrzała na jego przód.

-Że co?! Dali go na okładkę w Tygodniku Sportowym?!

Na stronie tytułowej znajdowało się zdjęcie biegnącego Kise, ubranego w niebieski strój meczowy, a napis pod fotografią głosił: Liceum Kaijou zamierza zostać numerem jeden. 

Zwinęła gazetę w rulonik i podniosła wzrok z powrotem na siostrę.

-Odpuść sobie, jest młodszy od ciebie. - powiedziała - Dzięki za tygodnik, poczytam sobie zaraz.

-Nie wiem, o czym mówisz. - odpowiedziała siostra, krzyżując ręce.

Kaori wywróciła oczami.

-Daj spokój, wiem, że od Finałów Ligi, kolekcjonujesz wszelkie magazyny z Kise i trzymasz je pod łóżkiem. Jak chcesz, to ci go przedstawię, ale z tego, co wiem, siedział obok i nawet na ciebie nie spojrzał. 

-Zamknij się. - warknęła blondynka, zaciskając zęby. - Jak gówno wiesz, to nie otwieraj swojej mordy.

-Chcesz, dam ci radę. - Kaori podniosła torbę i zarzuciła ją na ramię - Kise nie lubi pustych lasek, które lecą na niego tylko dlatego, że jest przystojny i znany.  W tym punkcie niczym się nie różnisz od większości jego fanek.

I nie zwracając na oburzenie siostry, ruszyła do swojego pokoju.

Granatowowłosa położyła torbę na fotelu, po czym walnęła się na łóżko i rozwinęła tygodnik. Jeszcze raz spojrzała na okładkę, po czym otworzyła magazyn na odpowiedniej stronie.

Liceum Kaijou zamierza zostać numerem jeden!

Liceum Kaijou, z prefektury Kanagawa, znajduje się w najlepszej ósemce szkół średnim w całym kraju. To jedna z najpotężniejszych drużyn na tegorocznych mistrzostwach. Niedawny Inter-High zakończyli w ćwierćfinale, ulegając Akademii Touou, obecnym wicemistrzom kraju, co także stanowi o ich sile.

Drużyna z Kanagawy dalej prze naprzód i planuje zawojować Winter Cup, którzy rozpocznie się w nadchodzący poniedziałek. Pod wodzą trenera Takeuchiego Genty i kapitana Kasamatsu Yukia, zespół Kaijou dąży do stania się mistrzem.

Statystyki głównego składu:

Kasamatsu Yukio (K)

wiek: 18 lat, pozycja: rozgrywający, wzrost: 180 cm**, waga: 66 kg

Moriyama Yoshitaka

wiek: 18 lat, pozycja: rzucający obrońca, wzrost: 181 cm, waga: 67 kg

Kise Ryouta (A)

wiek: 16 lat, pozycja: niski skrzydłowy, wzrost: 189 cm, waga:  77 kg

Kobori Koji

wiek: 18 lat, pozycja: środkowy, wzrost: 192 cm, waga: 74 kg

Hayakawa Mitsuhiro

wiek: 17 lat, pozycja: silny skrzydłowy, wzrost: 185 cm, waga: 77 kg

Wywiad z drużyną na stronie piątej.

Tygodnik spadł jej prosto na twarz, a Kaori położyła ręce nad głową.

Yukio...

Leżała tak jakiś czas, aż w końcu drzwi otworzyły się z głośnym hukiem. Granatowowłosa ani drgnęła.

-Czego? Bić się chcesz, cholero?

-Kumiko spotyka się z kolejnym chłopakiem. Nie wiem, czy kandydat, czy kolega. - powiedziała Kana, opierając się o drzwi. - Ale...to kolejny, który jest koszykarzem.

-Iiii? - zapytała, nawet nie zdejmując tygodnika z twarzy - Co mnie to?  Z pewnością nie nazywa się Hanamiya Makoto. Chyba. Chyba nasza siostra nie jest aż tak głupia.

Blondynka wywróciła oczami.

-Jest na dole. Idź i rzuć okiem.

Znała wielu koszykarzy. I mogła wydać opinię. Zwłaszcza, że jej ostatnia się sprawdziła w stu procentach. Niestety dla młodszej siostry. I chociaż ostrzegała wcześniej, nikt jej nie słuchał. Dlaczego teraz miałoby być inaczej? Wisiało jej to. Bardzo.

Za to ton starszej dziewczyny niesamowicie ją wkurzał. Kaori nawet nie drgnęła.

-Przestań mi mówić, co mam robić. - mruknęła - Serio, mam to tam, gdzie światło nie dociera, dopóki nie nazywa się Hayama Kotaro. 

-Hm...tego nie wiem. - Kana westchnęła i oparła zgiętą w kolanie nogę o futrynę. - Ale...Bierze udział w tym waszym turnieju. Sprawdzisz?

-Ech...-ściągnęła tygodnik z twarzy i podniosła się do siadu - Co to dziecko ma z koszykarzami? Serio, nie zraziła się? Nie może wybrać sobie jakiegoś siatkarza? Piłkarza? Lekarza? Aptekarza? Kogokolwiek w swoim wieku?

Westchnęła i wygramoliła się z łóżka, po czym zeszła na dół. I tak samo jak tego pamiętnego wieczoru, stanęła jak wryta.

-Ha?

Jasnowłosy uniósł wzrok i od razu go sparaliżowało.

-Ech?

-Co ty tu robisz, Wakamatsu-san? Przypadkiem nie powinieneś byś na odprawie? Jutro grasz z Seirin!

Ten natychmiastowo stanął, wyprostowany jak struna.

-Ee...no...to...jest...spotkałem się kiedyś z...i...no...nie zabijaj mnie i nie mów Imayoshi-sanowi!

Parsknęła śmiechem i odwróciła się, podnosząc rękę.

-Powodzenia, Wakamatsu-san. Masz moje współczucie i krzyżyk na drogę.

Po czym, ku zdziwieniu i jednej, i drugiej siostry oraz koszykarza, wróciła się na schody, gdzie czaiła się Kana.

Blondynka uniosła brew.

-Więc?

Kaori parsknęła śmiechem.

-Niczym się nie przejmuj.

Siostra wyprostowała się.

-A może dokładniej?! - nie przejmowała się, że słychać ją na dole. Po akcji z Hanamiyą wolała wiedzieć wszystko w takim temacie. Nawet najmniejszą rzecz.

Granatowowłosa westchnęła.

-Wakamatsu-san to środkowy z Akademii Touou. Pomimo głośnej osobowości jest świetnym gościem i mocnym graczem. On i reszta Touou uratowała mi tyłek od dyskwalifikacji podczas Finałów Ligi. 

Choć nie widziała go, w tym momencie blondyn się uśmiechał. Jeszcze nigdy nikt go tak nie pochwalił. Wypiął dumnie klatę do przodu.

-Ale...Wakamatsu-san też widział, co zrobiłam z Hanamiyą podczas meczu.-Kaori wychyliła się przez poręcz. - I może być przekonany, że w razie w nie Imayoshi-san będzie pierwszym, który go dopadnie, a ja i zrobię mu coś gorszego!

Kosuke aż podskoczył.

-T-Tak jest!

-Tak swoją drogą, Kumiko...-mówiła dalej Kaori - Wakamatsu-san gra jutro mecz. Powinnaś pójść go zobaczyć w akcji.

Wyglądało to już na koniec, wyglądało na to, że środkowemu Touou się upiecze, ale...

-Aaa! Zapomniałabym! W ciągu godziny przyjedzie Yukio, będzie u nas nocował w trakcie całego turnieju.

Na samo wspomnienie kapitana Kaijou, który przecież w przerażaniu zawodników, choć przerażaniu innego rodzaju, dorównywał Imayoshiemu, środkowy znowu zesztywniał.

-Ech...-mruknęła Kaori, wchodząc do pokoju - Dobrze, że Yukio przyjeżdża.

Siedziała w oknie, oczekując na kuzyna, kiedy z ich domu wyszedł środkowy.

-Wakamatsu-san.

Blondyn odwrócił się i spojrzał do góry, napotykając wzrokiem granatowowłosą. Odetchnął lekko i wyjął ręce z kieszeni.

-Co jest?

-Powodzenia jutro.

Kosuke uśmiechnął się szeroko.

-Również życzę powodzenia.

***

Zabrzmiał dzwonek do drzwi. Kana podniosła się i ruszyła do przedpokoju. Odkręciła zamek i otworzyła drzwi.

-Yukio?

Kuzyn uśmiechnął się lekko. Przez ramię miał przewieszoną klubową torbę, a na plecach kolejną, zapewne z rzeczami codziennego użytku. Blondynka wiedziała, że chłopak ma u nich nocować, ale spodziewała się go dużo później.

-Cześć. - przywitał się, a dziewczyna odsunęła się wpuszczając go do domu. - Sama jesteś?

-Prawie. Kaori siedzi u siebie, zaraz ją zaw...

Nagle rozległ się tupot, do przedpokoju wpadła jak burza granatowowłosa i widząc kapitana Kaijou od razu spróbowała go kopnąć z półobrotu na przywitanie. Yukio jednak się nie dał i na ile mu pozwalała wąska przestrzeń, odsunął się, a jej kostkę złapał dłonią.

-Słabo, Kaori! - zawołał, szczerząc zęby.

Ale cholernie szybko! Ledwo zdążyłem! I to tylko dlatego, że znam ją od najmniejszego!

-Zamknij się, Yukio! - odpowiedziała wesoło, stając na równych nogach.

-Jak wy się witacie...-burknęła zdegustowana Kana, obracając się i idąc w kierunku głębi domu.

Skrzydłowa przewróciła oczami. Yukio przyjrzał się jej uważnie.

-Ścięłaś włosy!

-Ach...-pociągnęła krótkie kosmyki - Tak wyszł...

Ponownie zabrzmiał dzwonek. Kaori obróciła się w mgnieniu oka i znalazła się przy drzwiach. Otworzyła je szeroko.

-KASCCHI! JEDEN NA JEDNEGO! - wydarł się Kise.

Decyzja zebrała jej zaledwie ułamek sekundy.

-JASNE! - zawołała, zakładając buty.

Kapitan Kaijou, który wciąż stał za kuzynką, przewrócił oczami, podciągnął rękawy i zdzielił oboje po głowie.

-Jutro zaczyna się turniej, debile! Nie przeginajcie!

***

Ryouta i Kaori stali na boisku. Yukio ostatecznie odpuścił sobie pójście z nimi, był zmęczony całym dniem, bezustannym pilnowaniem drużyny przed i w trakcie podróży do Tokio i po uroczystej przysiędze, jaką mu złożyli obydwoje, że nie będą szaleć, po prostu poszedł się zdrzemnąć.

Dziewczyna zawiązała sznurówkę i wstała na równe nogi.

-Oi, Kise. - rzuciła mu stoper - Zmierz mi czas na sześćdziesiąt metrów.

Blondyn złapał urządzenie i ruszył wzdłuż linii narysowanej obok boiska, szukając oznaczenia sześćdziesięciu metrów. Kiedy już ją znalazł, przystanął i uniósł rękę. Kaori pochyliła się, a wtedy chłopak opuścił dłoń.

Granatowowłosa wypruła do przodu, biegnąc jak najszybciej. Gdy zarejestrowała złotą czuprynę obok siebie zatrzymała się natychmiast.

Kise wcisnął przycisk.

-Równe cztery. - uniósł zaskoczone spojrzenie - Kascchi...Niecała sekundy poprawy od naszego obozu. Podczas meczu...To naprawdę dużo.

-Dokładnie siedem dziesiątych sekundy. - sprostowała. - A jak z tobą?

Skrzydłowy uśmiechnął się i wypiął dumnie pierś do przodu.

-Udało mi się zwiększyć wytrzymałość.

-Bardziej? - spytała, przyglądając mu się uważnie.

Kiwnął głową. Kaori westchnęła. 

-Nie zrozum mnie źle...-mruknęła - Nie mam zamiaru się wypytywać. Ale...

Granatowowłosa weszła do gabinetu pielęgniarskiego, zaciskając mocno pięść prawej ręki. Pomimo tego, że nadgarstek puchnął jej w oczach, nie docierało to do niej. Jak najszybciej chciała wrócić na boisko.

-Nie ma mowy- odparła pielęgniarka, wyciągając bandaż. - Masz zwichnięty nadgarstek, nie możesz wrócić na boisko.

Akurat mnie powstrzymasz.

Wpadła na salę praktycznie biegiem i zatrzymała się przy linii. Akechi na jej widok przystanął.

-W porządku. - rzuciła, używając jak najbardziej swobodnego tonu - Pielęgniarka powiedziała, że mogę zagrać, ale na wszelki wypadek mi zawinęła.

Wicekapitan zawiesił wzrok na jej nadgarstku.

-Kaori...-powiedział łagodnie - Kogo ty próbujesz oszukać? Twoja ręka jest fioletowa, widzę to nawet pod tym bandażem.

Zacisnęła zęby. W tym samym momencie piłka wyleciała na aut. Postanowiła skorzystać z okazji i wymusić zmianę.

-Hej, hej, hej...- Akechi założył jej dźwignię przez szyję, uśmiechając się przy tym lekko - Gdzie się wybierasz?

-Kayu-san - wydusiła, starając się odciągnąć jego ramię. - Puść mnie!

Akechi jednak był od niej wyższy i silniejszy. Zaczął powoli odciągać zawodniczkę w kierunku ławki rezerwowych.

W pewnym momencie się poddała i pozwoliła mu po prostu się zaprowadzić. Dalej ją trzymał i w chwili, gdy już przestała się szamotać, wyczuł drżenie.

I chociaż Kaori się powstrzymywała do samego końca, wiedział, że w głębi płakała.

Płakała, bo nie mogła wejść na boisko.

Płakała, bo nie mogła zagrać.

Płakała, bo nie mogła nic zrobić.

A Akechi po raz kolejny doznał tego uczucia, że obok niego stoi ktoś więcej, niż nastolatka, której ulubionym zajęciem jest gra w koszykówkę.

-Wszystko jest okej. - zapewnił ją, siadając i wyciągając nogi do przodu. Spojrzała na jego kostkę, co mu nie umknęło.- Wszystko, Kascchi. Kasamatsu-senpai mnie dopilnował.

Nie do końca mu wierzyła, ale jak wspomniał o Yukio, uznała, że mówi prawdę. W końcu mogła się zapytać kuzyna. 

I z pewnością to zrobię.

-Gotowy na Winter Cup? - zapytała, zmieniając temat.

-Taaak...-przeciągnął nieco, jakby nie był do końca pewien. Kaori usiadła na asfalcie, obok niego. -Chcę wygrać, Kascchi.

Lekki uśmieszek wpłynął na jej usta.

-Też chcę wygrać, Ryo-chan. I nie będę się ograniczać. 

Chłopak parsknął śmiechem, a złote włosy opadły mu na czoło. 

-Ale nie sam. I nie dla samego siebie. 

Dziewczyna spojrzała na niego, na jej twarzy odmalowało się zaskoczenie.

-Kise, ty...

Skrzydłowy uśmiechnął się leciutko i pochylił głowę, zwracając wzrok na leżącą przed nim piłkę.

-Ponieważ...ta drużyna...Jest dla mnie wszystkim. Dlatego...-spojrzał na granatowowłosą - Wygram za wszelką cenę. Dla Kaijou. Dla moich senpaiów. I...

-Mecz z Touou na Inter-High... - blondyn pochylił głowę - Przegraliśmy przeze mnie.

Kapitan patrzył prosto na niego, nic nie mówiąc.

-Przepraszam.

Kaori oplotła kolana rękami, nie spuszczając wzroku z Kise.

Ryouta oparł ręce za sobą, po czym odchylił głowę i spojrzał w niebo.

-Ale wiesz, co on mi powiedział?

-O czym ty gadasz, idioto? - zapytał kapitan, a on podniósł głowę, jego wzrok wyrażał zaskoczenie.- Jesteś asem naszej drużyny. Czy po meczu, któryś z nich narzekał?

Kise stał nieruchomo, wysłuchując słów Kasamatsu.

-Ty prowadzisz drużynę do zwycięstwa. Jednak nie dźwigasz ciężaru przegranej - czarnowłosy się wyprostował - To moja robota. As patrzy tylko przed siebie.

-Dlatego jest kapitanem. Prawdziwym kapitanem. - odrzekła granatowowłosa, kładąc się na boisku - Yukio zawsze potrafił zrozumieć i przemówić do rozsądku. To jedna z najbardziej odpowiedzialnych osób, które znam. W każdej sytuacji można na nim polegać, nigdy nikogo nie zawiódł.

-Kascchi...

-Hmm?

-Zeszłoroczny mecz Kaijou na Inter-High... - zaczął blondyn - Co się wtedy stało?

Kaori zmarszczyła brwi, ale się nie odezwała. Kise chciał wiedzieć. Zdawała sobie sprawę, dlaczego.

Chciał zrozumieć uczucia swoich starszych kolegów, więc musiał poznać całą historię.

Żeby poprowadzić ich do zwycięstwa.

Żeby wygrać.

-Kasamatsu-senpai powiedział mi to, że...

-Zepsuł kluczowe podanie. - weszła mu w słowo - Tak. Ale...

Rok wcześniej, Inter - High, runda pierwsza

Siedemdziesiąt siedem do siedemdziesięciu sześciu. Kaijou przegrywało jednym punktem, a czasu było coraz mniej.

Kobori wznowił grę spod kosza. Piłka trafiła do Yukio, który przebiegł parę metrów do przodu i zatrzymał się, wciąż kozłując i rozglądając się uważnie.

Do końca meczu pozostały sekundy. Rozgrywający wiedział, że to najważniejszy moment meczu. Kaijou miało jedno, ostatnie wyjście - musiało zdobyć przynajmniej dwa punkty. Wsad, rzut za dwa lub nawet za trzy. 

Na dogrywkę nie mieli sił.

Czarnowłosy rozejrzał się. Każdy z jego kolegów był kryty. Zacisnął zęby i ominął swojego przeciwnika. Spojrzał w bok i dostrzegł, że kapitan zespołu, silny skrzydłowy, wybiega przed gracza go kryjącego. Nie zastanawiając się długo podał w tamtym kierunku.

W takich chwilach mają znaczenie szczegóły. A na głowę wchodzi jeszcze bardziej stres, zdenerwowanie i co gorsza, pojawia się chęć szybkiego rozegrania, przez co robi się błędy. Każdy zawodnik chociaż raz ulega takiemu stanowi.

Nie wziął pod uwagę, że to była pułapka. Nie zdążył przed tym uchwycić spojrzenia kapitana, które wyraźnie mówiło "nie".

Linię podania przecięła ręka przeciwnika. Na widowni rozległo się krzyki zawodu.

Kasamatsu Yukio już nie zarejestrował, czy drużyna przeciwna zdobyła punkt, czy nie. Nie miało to już najmniejszego znaczenia. Wybiła ostatnia sekunda gry. Sędzia zagwizdał. To też do niego nie doszło.

Zepsuł kluczowe podanie.

Zepsuł szansę swojej drużyny na zwycięstwo.

-Kasamatsu. - kapitan podszedł do niego szybkim krokiem - To była pułapka! Jak mogłeś nabrać się na coś tak prostego?!

Yukio zamrugał, jakby budząc się  z otępienia. Spojrzał na kapitana i stojących za nim starszych kolegów i zaraz tego pożałował.

Ich wzrok wyrażał wiele. Pogardę, złość, zawód.

Zawiedli się na nim, jako rozgrywającym. Zawiedli się na filarze zespołu.

A na trybunach rozległo się buczenie. Jednak nie pochodziło ono od kibiców Kaijou. Tylko od kibiców przeciwników, którzy chcieli tylko dobić drugoklasistę.

-Jak rozgrywający mógł tak łatwo dać się wyrolować?

-To twój zasrany obowiązek budować akcje! Rozgrywający nie może ich psuć!

Jego błąd nie tak bardzo dotknął resztę zespołu, jak dotknął trzecioklasistów, którzy w tym roku opuszczali szkołę.

Ale nie słowa były najgorsze...

Drużyna Kaijou opuściła boisko. Na sali musieli zachować pozory. Ale kiedy znaleźli się na korytarzu, popuścili emocje.

Łzy spłynęły strumieniami. Najbardziej trzecioklasistom.

Yukio szedł na samym końcu ze spuszczoną głową. W głowie bez przerwy przewijał ostatnią akcję. Swój jeden, a tak daleko idący w konsekwencjach błąd.

Łzy starszych kolegów...

...Ich słowa krytyki...

Myślałem nawet o odejściu z drużyny, ale...

Trener zrobił mnie kapitanem i powiedział:

"-Dlatego właśnie powinieneś to zrobić."

Dlatego zdecydowałem. 

Nigdy im tego nie wynagrodzę. Nie oczekuję, że mi wybaczą.

Ale i tak zamierzam wygrać.

To moja odpowiedzialność, jako kapitana.

Skończywszy relację, spojrzała na blondyna. Kise nic nie mówił, ale jego twarzy wyrażała wszystko. Chłopak zacisnął obie dłoni w pięści, nadal z nieobecnym wzrokiem.

Cóż, ja chcę tylko w końcu pokonać Aominecchiego.

Wygram za wszelką cenę.

Kaori uśmiechnęła się i ponownie spojrzała w górę, na ciemne niebo.

-Ale wiesz...-odezwała się, a skrzydłowy skierował swój wzrok na nią. -As patrzy tylko przed siebie.

Wiedza, którą w tym momencie posiadł, nie obciążała go. 

Zyskał ją, gdyż chciał.

Nie sprawiała, że czuł się za to odpowiedzialny, ponieważ wtedy nawet go jeszcze nie było w zespołu.

A jedynie jeszcze bardziej zagrzewała do walki. Do poprowadzenia drużyny do zwycięstwa.

Jako as drużyny Kaijou, Kise Ryouta.

-Racja. - uśmiechnął się - Całkowita racja.

*** 

Ryouta pożegnał się, obiecując kapitanowi, że wróci od razu do hotelu, bez kręcenia się samotnie po Tokio. Kasamatsu zamknął drzwi i obrócił się, stając twarzą w twarz z Kaori.

-Yukio - odezwała się, zwracając uwagę kuzyna. - Kise...

Chłopak się nie odezwał, nie zaszczycając jej nawet spojrzeniem. Zmarszczyła brwi.

ŁUP!

Kochający kuzynek zdzielił ją z kopa tak, że wpadła w ścianę.

-Hej! - warknęła, gramoląc się na nogi.  - A to za co?!

-Pf! - prychnął kapitan Kaijou, zakładając ręce na piersi  i unosząc głowę.- Należało ci się!

Kaori wyprostowała się i otrzepała.

-Niby za co?

Atmosfera opadła. Chłopak włożył ręce w kieszenie, nie zaszczycając kuzynki spojrzeniem.

-Nie powiedziałaś mi, że Kise był kontuzjowany. - powiedział cicho, poważnym tonem - Wiedziałaś...A nie powiedziałaś.

Granatowowłosa spuściła głowę i wymamrotała:

-Wybacz mi. - a gdy nie odpowiadał dłuższą chwilę, dodała - Czy...

-Nie. - wszedł jej w słowo, nie pozwalając dokończyć. Wciąż na nią nie patrzył. - Jest już dobrze. Dopilnowałem tego osobiście.

Dziewczyna złapała kuzyna za ramię i zacisnęła dłoń. Yukio dłuższą chwilę nie reagował, aż w końcu spojrzał na skrzydłową.

-Przepraszam. - zacisnęła zęby - On tak bardzo chciał...

Chłopak zaszurał nogą po kafelkach i wymamrotał:

-Wiem. Wiem, że z nim trenowałaś także po to, by go dopilnować. Jednak...-parsknął śmiechem - Jeśli chodzi o przyjaciół i rodzinę to potrafisz być odpowiedzialna.

Kaori cofnęła się i prychnęła, ale nic nie powiedziała. Yukio przeszedł przedpokój i zaczął wchodzić po dębowych schodach, do przeznaczonego mu pokoju. Granatowowłosa zastanawiała się przez chwilę, po czym ruszyła w ślad za kuzynem.

Chłopak wszedł do gościnnego pokoju, który przydzieliło mu wujostwo i dotknął włącznika. Żarówki w żyrandolu zabłysły. Ściany pomieszczenia były pomalowane na żółto, w prawym rogu stało łóżko, jeszcze przykryte niebieską narzutą. Naprzeciw znajdowało się zabytkowe biurko, a w lewym rogu, zaraz przy drzwiach stała masywna szafa z lustrem na jednym skrzydle, zazwyczaj pusta, a obecnie zajęta w niewielkim stopniu przez rzeczy czarnowłosego. Przez oparcie krzesła postawionego obok biurka, przewieszono błękitną bluzę i strój meczowy Kaijou.

Rozległo się pukanie do drzwi.

-Wchodź, przecież jesteś u siebie. - mruknął, opierając się o parapet okna.

Drzwi otworzyły się, a Kaori wetknęła głowę między nie, a futrynę.

-Niby tak, ale przecież nie będę na chama ci wbijać do pokoju.

Machnął ręką.

-Właź, właź. - a kiedy już to zrobiła i usiadła na łóżku, zapytał - Więc? Co chcesz mi powiedzieć? 

Kaori westchnęła. Rozgrywający uśmiechnął się lekko.

-Przecież nie gryz...

-Yukio...- spojrzała na kuzyna - Nie będę się powstrzymywać. Już nigdy.  Z niczym.

Kapitan Kaijou skierował swój wzrok na nią.

-Kaori, ty...

Chwycił ją za prawy nadgarstek swoją prawą dłonią. Rękaw jego bluzy podszedł do góry, ukazując jego nadgarstek, na którym znajdowała się bliźniacza bransoletka, jednak w kolorze niebieskim.

Obie błysnęły w świetle żyrandola.

-Pamiętasz, co one symbolizują, prawda? Co znaczą dla nas. - uśmiechnęła się lekko.

Chociaż Yukio nie znał Shuna przed pamiętnym meczem z Seirin na początku roku szkolnego, tak naprawdę w pewien sposób obaj byli połączeni. Poprzez Kaori. I jej bransoletkę.

Trzy bransoletki, jedna niebieska, druga srebrna, trzecia niebiesko-srebrna. Miały one identyczne znaczenie dla całej trójki, symbolizowały pewną sytuację sprzed kilku lat, sytuację, w której każdy z nich miał swój udział.***

 Ale nie tylko o to chodziło, ponieważ miały także swoje własne znaczenie.

Jedna, dwukolorowa dla tego, który je otrzymał. Dwie pozostałe, dla najbliższych jemu sercu osób. W przypadku Kaori, byli to Shun i Yukio. Dwie pozostałe osoby nie musiały się znać, ponieważ najważniejsza była więź z właścicielem dwukolorowej bransoletki. Ale  łączyły się z tą pierwszą i przez to, łączyły się także ze sobą.

Yukio, Shun i Kaori nigdy ich nie zdejmowali. Towarzyszyły im wszędzie. Przypominały o bliskiej sercu osobie, osobach. A także o tej sytuacji, po której każde z nich zaczęło je nosić.

Oraz o przysiędze, którą złożyli.

-Pamiętam. - powiedział czarnowłosy - I dlatego się zastanawiam...

-Nie martw się. - weszła chłopakowi w słowo, patrząc mu prosto w oczy - Wszystko będzie dobrze.

Jej ton głosu świadczył, że doskonale wie o czym mówi. Kapitan Kaijou uniósł brwi.

-Trenowałaś.

-Trenowałam. - przytaknęła.

-I ogarnęłaś.

-Ogarnęłam. Ktoś mi powiedział, że mogę zamienić to w broń...Ale nie zamierzam jej używać. Zrobiłam to po to...Żeby już nic, nigdy nie blokowało mojego rozwoju.

Chłopak wyciągnął rękę i położył ją na głowie kuzynki, targając jej włosy.

-I bardzo dobrze, głupku. Zagrajmy mecz i zobaczmy, które z nas jest lepsze.

Kaori spojrzała na niego, jednym okiem, spod rozczochranej czupryny.

-Jasne!

***

https://youtu.be/NuENrnRydxo

Tokio

Granatowowłosa wypuściła powietrze z płuc. Na dworze już panowała ciemność, było około dwudziestej drugiej.

Właśnie trwała ostatnia noc przed mistrzostwami zimowymi.

Kaori obróciła się i rozpakowała leżącą na łóżku paczkę, po czym wzięła jedną z koszulek w ręce.

-Osiem? - mruknęła zdziwiona, przyglądając się numerowi. Nie była to pomyłka, bowiem na popielatym komplecie też widniała ta cyfra. Po bliższym przyjrzeniu się, zauważyła złotą gwiazdkę nadrukowaną na materiale w miejscu nad karkiem. - Kayu-san...- parsknęła śmiechem, poznawszy czyja to robota.

Odłożyła koszulkę i zwróciła wzrok w kierunku biurka, na którym stało zdjęcie drużyny z Teiko. Ich siódemka, Momoi i trener Shirogane.

-Winter Cup...-powiedziała, patrząc w skrawek nieba widoczny z jej okna, na którym mogła zobaczyć Wielki Wóz, składający się z siedmiu gwiazd- Mój pierwszy licealny turniej jako członka Pokolenia Cudów. Pokonam was, moi bracia Cudy

Spojrzała na uniesioną prawą rękę, na której nadgarstku lśniła niebiesko-srebrna bransoletka. Każdy z jej trzech właścicieli brał udział w Winter Cup. Po czym popatrzyła na łóżko, na którym leżała torba i wciąż niespakowany, granatowy strój - Pokonam was, dla siebie.


Aomine opuścił torbę na ziemię i spojrzał na obręcz, trzymając piłkę w lewej ręce. W pewnym momencie wprawił ją w ruch na wskazującym palcu i po prostu się jej zaczął przypatrywać.

Jedyną osobą, która może mnie pokonać, jestem ja sam.


Himuro westchnął lekko i podłożył ręce pod głowę, wpatrując się w sufit. Do rozpoczęcia Pucharu Zimowego pozostało zaledwie kilkanaście godzin.

Pucharu Zimowego, w którym brało udział wszystkich siedmiu członków Pokolenia Cudów, w tym Kasamatsu Kaori.

Czyli koszykarka ze sławnej grupy, która niesamowicie go zaintrygowała, już podczas pierwszego spotkania. Po tym, jak poznał ją na środku ulicy w Akicie, ostrożnie, acz stanowczo podpytał swojego młodszego współlokatora o nie tyle co ją samą, jako osobę, ale o koszykarza. Był ciekawy stylu gry, umiejętności oraz historii Niszczącej Ściany. Raczej nikt nie mógł mu tego opisać lepiej, niż sami zainteresowani, a w tym punkcie Himuro miał niesamowite szczęście. Chociaż niechętnie, Atsushi rozleniwionym tonem wszystko mu powiedział, ale tym, do czego się nie przyznał, a co Tatsuya wyczytał z jego oczu, było to, że Murasakibara niejako miał żal do partnerki, że go zostawiła, a co również spowodowało, że musiał się chwilowo bardziej przykładać. Tak w praktyce to chodziło o to, że nie miał z kim pójść na pączki, ale tego Himuro, po samym spojrzeniu, na chwilę obecną, nie mógł wywnioskować. 

Yosen, które w szeregach miało Atsushiego, również dostało wcześniej rozpiskę do mistrzostw. Stąd już wiedzieli, kogo mogą się spodziewać w drodze po zwycięstwo. Starsze klasy były niesamowicie zaskoczone faktem, że drużyna jest w innym bloku niż Okamino, ich odwieczny przeciwnik.

Rozległ się szelest. Murasakibara otworzył kolejną paczkę chipsów i nie przejmując się absolutnie ani porą, ani współlokatorem, który chciał spać, zaczął jeść.

-Ne, Muro-chin...

Himuro wykopał się spod kołdry i spojrzał na środkowego.

-Co, Atsushi?

-Wiesz...Nie lubię koszykówki. Ale jeszcze bardziej nie lubię przegrywać.

Czarnowłosy uniósł brwi, nie był pewien, skąd u kolegi wzięło się takie wyznanie i to tak nagle. Oparł się przedramionami o kolana i uważnie spojrzał na Murasakibarę.

-Co jest, Atsushi?

-Nic...-ziewnął głośno fioletowowłosy, odrzucając pustą paczkę po chipsach i przewalając się na bok - Po prostu zmiażdżę każdego.

Ale Himuro nie doszukał się w tym żadnej aluzji.


-Dziękuję.

Akashi zarzucił ręcznik na głowę i ruszył w kierunku łazienek. Reo wyciągnął szyję, odprowadzając go wzrokiem.

Seijuurou szedł powoli korytarzem, a na jego wargach ukształtował się charakterystyczny uśmiech.

-Co mu jest, Reo-nee? - zapytał Kotaro, przykucając i spoglądając na obrońcę. - Wydaje się jakiś...

-Oczywiście. - odpowiedział mu Mibuchi - Jutro zaczynają się mistrzostwa. Sei-chan...-obrońca zmrużył oczy - Nie przegrywa.

-Hmm...-Kotaro zakołysał się na piętach, drżąc z podekscytowania. - Puchar Zimowy, co...


Co prawda Kise znalazł się w hotelu, kiedy wrócił od rodziny Kasamatsu, ale zbyt długo tam nie zabawił. Korzystając z faktu, że dostał jedynkę, ponieważ jego współlokator na wszystkich wyjazdach Shinya Nakamura tym razem nocował w domu swojej rodziny, zresztą podobnie jak kapitan, a za tym wszystkim szło to, że nikt nie siedział mu nad głową, postanowił wymknąć się, może nie tyle co na trening, ale na mały, nocny spacerek.

Blondyn przechadzał się mniejszymi uliczkami Tokio, oświetlonymi nikłym światłem lamp. O tej porze praktycznie nie było już wielu osób na ulicach, jednak kilkukrotnie minął się z paroma osobami.

Skręcił w znajome mu osiedle, na którym również panowała całkowita cisza. Jakaś siła pchała go do przodu i Kise zorientował się już, gdzie kieruje swoje kroki. Pamiętał tę drogę, miał ją zakorzenioną głęboko w pamięci.

Drogę prowadzącą prosto pod gimnazjum Teiko.

Blondyn stanął tuż przed bramą szkolną. Uśmiechnął się lekko, przypominając sobie przeszłe trzy lata, które spędził w tym miejscu.

Rozległy się kroki. Ktoś wyszedł zza rogu, zatrzymał się na sekundę, a następnie dalej zaczął iść. Ryouta nawet się nie obrócił. Znał tą aurę doskonale.

-Nie myślałem, że jesteś taki sentymentalny, Midorimacchi.

-Głupcze. Nie jestem- zielonowłosy przez chwilę coś rozważał, ale zdecydowanie przeszedł za dawnym kolegą z zespołu, kierując się w stronę, z której wcześniej przyszedł blondyn.

Jednak niemal natychmiast zatrzymał się i nawet nie obracając się w kierunku skrzydłowego Kaijou, powiedział:

-Powodzenia.

Kise westchnął lekko, a na jego ustach pojawił się delikatny uśmieszek.

Drużyna koszykówki z Gimnazjum Teiko.

W czasach jej niesamowitych osiągnięć uwagę przykuło siedmiu geniuszy z talentem, jaki trafia się raz na dziesięć lat.

Pokolenie Cudów.

Kise Ryouta,

Kasamatsu Kaori,

Kuroko Tetsuya,

Akashi Seijuurou,

Murasakibara Atsushi,

Midorima Shintarou

i Aomine Daiki.

-Cóż...-leżąc na łóżku w pokoju hotelowym Ryouta trzymał w wyprostowanej ręce zdjęcie drużyny z drugiej klasy, zrobione tuż po tym, jak dołączył i przyglądał mu się. Po chwili odłożył je na szafkę nocną, po czym założył ręce za głowę. - Bez względu na wszystko...Wygram.

Wszystko, co zrobili i czego nie zrobili...

Było w imię zwycięstwa.

Cudów nie było sześć lecz siedem...

-

KONIEC TOMU PIERWSZEGO

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Zapowiedź tomu drugiego:

Akademia Okamino wkracza w mistrzostwa zimowe. Drabinka jest dla nich sprzyjająca, ale nigdy nie jest łatwo, a co więcej - nigdy nie wiadomo, co się stanie. Drużyna jest zdeterminowana i głodna wygranej. Chociaż martwi ich egoistyczne zachowanie ich asa, w imię zwycięstwa starają się nie zwracać na to uwagi...

Tymczasem Seirin stoi przed wielkim wyzwaniem. Już w pierwszej rundzie podejmą Akademię Touou, wicemistrzów kraju. Jak potoczy się pojedynek asa Pokolenia Cudów, Aomine Daikiego ze Światłem Seirin, Kagami Taigą?

Natomiast co zrobi duet Midorima - Takao, kiedy staną naprzeciwko przeciwnika nie do pokonania? Pomimo przytłaczającej przewagi, Shutoku nie zamierza łatwo się poddać...

Kaijou również czekają ciężkie chwile. Czy Kise podoła swoim obowiązkom i jako prawdziwy as, doprowadzi drużynę do zwycięstwa?

Z kolei drużynę Yosen czeka spora niespodzianka, która może zmienić cały przebieg gry.

A co stanie się z Rakuzan? Czy obronią tytuł? Czy może trafią na spory opór ze strony, z której się najmniej spodziewają? Hayama Kotaro jest gotowy podjąć wyzwanie, ale czy dojdzie do oczekiwanego starcia?

Czy Akademia Okamino pokona wszelkie, nawet nieprzewidziane i nagłe, trudności? Czy zawodnicy dopełnią złożonej obietnicy i zostaną mistrzami?

A może po raz kolejny ulegną?

Sześćdziesiąt cztery drużyny biorą udział w mistrzostwach.

Lecz zwycięzca będzie tylko jeden.

Tom II pt. Pokolenie Cudów. Pokolenie Wilków już wkrótce.

________________________________________________________________________________

*Jedna z dzielnic Tokio

**Kasamatsu jest tutaj wyższy niż oryginalnie, żeby nie być niższym od Kaori. Podobnie jest z Izukim i Takao.

Soundtracki dorzucę później, żeby nie przedłużać.

Uaaa...Powiem Wam, że w moim pierwszym w życiu opowiadaniu i zarazem jedynym, który dosięgnął ponad czterdziestu rozdziałów (finalnie zakończyło się na siedemdziesięciu dwóch), rozdział czterdziesty czwarty był najgorszy do napisania i tutaj właściwie stało się podobnie. Tak jakby ten czterdziesty czwarty był jakąś barierą.

Wiem, że pewnie się spodziewaliście, że turniej będzie bardziej szczegółowy, ale to jest zabieg celowy. Wszystkiego ujawniać nie mogę. 

Winter Cup coraz bliżej. Kolejny rozdział będzie zawierał retrospekcje i wstęp do mistrzostw. Powinien pojawić się za jakiś czas, gdyż jest w części napisany.

Natomiast w rozdziale 46 zaczynamy pierwsze mecze.

***Co do fragmentu z bransoletkami, to wszystkiego dowiecie się w swoim czasie. Oczywiste, że tylko Izuki i Kasamatsu mogli je dostać, ale co takiego się stało i jaką przysięgę złożyli tego dowiecie się również, ale nie będę ukrywać, że do prawdziwego znaczenia tego wątku jeszcze daleka droga. Naprawdę daleka droga. 



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top