Rozdział 26 - Pierwszy powód do zemsty
https://youtu.be/yGdG03Y11_s
Zacisnęła pięści.
-Wytrę tobą parkiet, Hanamiya.
Usłyszała kroki. Tuż obok niej ktoś stanął.
-Taak... - powiedział Junpei, patrząc na trzecią kolumnę z napisem: Dzień trzeci, mecz szósty Seirin - Kirisaki Daichii. - W tym parkiecie będzie można się przejrzeć.
Kaori spojrzała na niego, jakby z wyczekiwaniem.
-Mieliśmy o tym pogadać po naszym meczu. - zaczął, poprawiając okulary i siadając na ławeczce. - Oboje mamy powody do zemsty, prawda? I według tabeli, ty pierwsza będziesz mogła go zmieść.
-Taaak. - oparła się o ścianę, tuż obok ławki.- Mam dwa, naprawdę mocne powody. I obiecałam. - zacisnęła pięści - Obiecałam zarówno senpaiom, jak i sobie, że w następnym meczu go zniszczę. Nie będzie ani miligrama litości. Nie dopuszczę, by historia się powtórzyła.
-Czuję tak samo. - powiedział Junpei, wstając. -Nie pozwolę mu na to. Jeśli można wiedzieć, w jaki sposób zamierzasz to zrobić?
Kaori uśmiechnęła się lekko.
-Mam ci zepsuć przyjemność z oglądania?
-Fakt. - zaśmiał się kapitan Seirin. - Ale nie wiem, czy będziemy oglądać. Gramy w końcu z Shutoku po waszym meczu.
-No tak...ta zielonowłosa maruda to ciężki kawałek chleba, trzeba się skupić. - wyciągnęła do niego dłoń. - Powodzenia Hyuga. Tobie i Seirin. O mój mecz z Hanamiyą się nie martw. Miałam naprawdę dużo czasu, by obmyślić wszystko w najmniejszych szczegółach.
Uścisnął jej rękę.
-Powodzenia.
Chłopak ruszył na salę, by dołączyć do swojej drużyny, która już siedziała w oczekiwaniu na mecz Kirisaki Daichii i Shutoku.
Kaori wyciągnęła telefon z torby.
Od: Kazunari
Świetny mecz, Słońce! Wybacz, że nie mogę Ci tego powiedzieć osobiście. Nie mogę się doczekać już naszego spotkania! Jeśli możesz, przyjdź teraz i pooglądaj mnie w akcji!
Odpisała i ruszyła w stronę szatni, gdzie czekali na nią chłopacy.
Weszła do środka, cała drużyna już stała, widocznie czekała tylko na nią. Otworzyła usta, chcąc rozpocząć małe przemówienie, ale nie dane było jej nawet zacząć.
-Jesteś niesamowita, kapitanie! - ryknęło całe towarzystwo.
-Huh? A wam co się stało? - zapytała.
-Nic. - odpowiedział Nakamura - Po prostu ten mecz był świetny i cieszymy się razem z tobą, z twojego pojedynku.
Uśmiechnęła się.
-To ja się cieszę, że dobrze zagraliście. Nie użyliście niczego bez potrzeby, większość naszych zagrywek i nowych ruchów pozostała ukryta. Fakt, mieliśmy szczęście, że Seirin grało tak samo. Również się ukrywają. Ale jutro...-spoważniała - Lekko nie będzie. - jednak po chwili uśmiechnęła się ponownie- Pogadamy o tym wieczorem na sali, zanim rozejdziemy się do domów. Teraz idziemy oglądać mecz!
-Tak jest!
Jedna z obietnic została wypełniona. Teraz czas na drugą, Kayu-san.
Tymczasem, szatnia Shutoku
-Midorima, który jesteś, tym razem, w rankingu? - zapytał Miyaji, przyglądając się nieco z politowaniem popiersiu Napoleona z brązu, w rozmiarze o połowę mniejszym niż oryginał.
-Drugi. - powiedział nieco z cierpieniem Shintarou.
-Huh? - skrzydłowy obrócił się w jego kierunku - Wskakuj na pierwsze, bo cię usmażę. Kto jest pierwszy?
-...Skorpion.
Takao zaśmiał się wesoło.
-To i tak nas urządza, Shin-chan.
Czarnowłosy rozgrywający Shutoku, tak samo jak Izuki, Miyaji oraz Kaori był skorpionem. A po tym, co dzisiaj udało mu się zobaczyć, oboje mieli szczęście, a ich drużyny zremisowały. Czyli wynik, który zadowolił dwie strony!
Co z kolei utwierdziło jeszcze bardziej Midorimę, że Oha-Assa jest nieomylna, no może nie licząc poprzedniego meczu z Seirin, a sprawiło, że Takao cały dzień miał się z czego śmiać. W końcu miał szczęście!
-Masz. - powiedział grobowym tonem Shintarou podchodząc do Kazunariego i podając mu breloczek z żabką - To twój dzisiejszy szczęśliwy przedmiot. Nie zmarnuj tego dnia, Takao.
-Ja cię, prezent od Shin-chana! - zawołał rozgrywający, uśmiechając się od ucha do ucha. Ale po chwili spoważniał i wsunął breloczek do kieszeni bluzy. - Jasna sprawa.
Drużyna zbierała się do wyjścia. Czarnowłosy spojrzał na telefon.
Od: Moje Słońce! <3
Jestem i będę oglądać. Powodzenia, Kazu. Daj z siebie wszystko.
To sprawiło, że ucieszył się jeszcze bardziej. Wszystko układało się idealnie - według Oha-Assy miał dzisiaj dzień oraz szczęśliwy przedmiot (chociaż w sumie bardziej miał z tego ubaw, niż brał na poważnie), ponadto horoskop sprawdził się już wcześniej dla osób bez owego przedmiotu, a Kaori, nie dość, że siedziała na trybunach, to jeszcze życzyła mu powodzenia, więc musiał się wykazać.
Takao wybiegł z szatni, mentalnie gotowy na mecz i zwycięstwo.
***
https://youtu.be/UASJeC2EZTg
Okamino pojawiło się na trybunach. Przechodzili w dolne rzędy, a kilka osób obracało się i przyglądało im się. Zrobili niezły popis, to była prawda. Zremisowali, ale grali naprawdę zacięcie. Jednak nie pokazali swojej prawdziwej siły. A Piorun z Teiko się ujawnił. Pokazał się ponownie. I teraz już niosło się, gdzie się podziewał.
Drużyna podeszła do siatkarzy, którzy stali w najniższym rzędzie.
-Brawo. - powiedział Hayato, przybijając piątkę z każdym z osobna. - Macie naprawdę sporą szansę.
-Dzięki.-powiedziała i spojrzała na granatowy transparent i na całą drużynę siatkarską. - Za wszystko.
Yamada uśmiechnął się szeroko.
-Nie ma sprawy.
-A wy? - zapytała - Kiedy macie eliminacje?
-W przyszłym tygodniu, od środy. Liczę na to, że przyjdziesz!
Parsknęła śmiechem, zapewniając go, że pojawi się na sto procent. I taki miała zamiar. Siatkarzy Okamino też uważano za upadłą potęgę. Ktoś musiał o nich przypomnieć.
-Cześć, Kasamatsu-chan.
Przeszyło ją znajome uczucie. Spojrzała w górę.
-O, Imayoshi-san. Nie spodziewałam się ciebie tutaj.
Czarnowłosy parsknął śmiechem.
-Nie przegapiłbym takiego meczu.- odpowiedział - Natomiast ten...
-...Oglądam z czystej ciekawości. - dokończyła i spojrzała na pierwszaka. - Twój protegowany?
-Nazywam się Sakurai. - mruknął nieco naburmuszony chłopak.
Dalszą konwersację przerwało wejście zawodników Kirisaki Daichii. Wszyscy obecni na sali kapitanowie przeanalizowali skład.
Drań. - pomyśleli Kaori i Hyuga - Nie gra? Nie chce się ujawnić, bo wie, że przyszliśmy zobaczyć mecz?
Mądrala, jak zawsze, Hanamiya. - parsknął w myślach Imayoshi.- Doskonale sobie zdaje sprawę z ich obecności i...Gdzieś się tutaj czai.
-Kapitanie...-odezwał się Ibuka. - Ten gość z wczoraj, z Kirisaki Daichii...
-Tak. Tak samo jak Kiyoshi-san...Jeden z pięciu Niekoronowanych Króli, Łobuz, Hanamiya Makoto. Nie wydaje się, by dzisiaj grał.
Nie spodziewałam się, że oleje mecz z Shutoku. Dobrze, że nie pokazaliśmy wszystkiego, więc nie wie naprawdę wielu rzeczy. Co do jego taktyki to jestem przekonana, że jest w tych samych stu procentach brudna, co w zeszłym roku.
Zacisnęła pięść, co nie uszło uwadze ani Hayato ani Imayoshiego.
Nie pozwolę, by historia się powtórzyła. Nigdy więcej.
-Kaori...chan?
To moja powinność jako kapitana, kouhaia i...-nie dokończyła myśli, bo gracze Shutoku pojawili się na boisku.
***
https://youtu.be/8DUzUthSBi8
Mecz okazał się kompletną miazgą w wykonaniu Shutoku. Kirisaki Daichii grało drugim składem, żaden z podstawowych zawodników nie zjawił się na boisku.
A Takao był w swoim żywiole i podawał z stuprocentową dokładnością. Za to Midorima wyglądał, jakby...
-Jest oburzony. - mruknęła do siebie - Wkurza go to, że Hanamiya go olał. Nie żeby chciał z nim grać, ale...
Midorimacchi, jak każdy gracz, nie cierpi, gdy przeciwnik nie daje z siebie wszystkiego. A tutaj, celowo się podkładają.
Jednak nie zamierzał tego zbytnio okazywać, zdobywał trójki tak, jak zawsze, bez najmniejszego zawahania i z tą typową, grobową miną. Mecz, z oczywistego powodu, ani trochę go nie cieszył, ani nie interesował.
Jednak z drugiej strony to całkiem dobrze. Shutoku nie ryzykuje żadnej złośliwej kontuzji. Nic im nie będzie.
Na dole zawodnicy Kirisaki Daichii właśnie podwoili krycie na Takao. Doszli do wniosku, że jego połączenie z Midorimą jest zbyt niebezpieczne. A samego Shintarou ciężko było odciąć, więc skupili się na rozgrywającym.
Czarnowłosy tylko uśmiechnął się i podał piłkę do tyłu, do Miyajiego. Skrzydłowy przeszedł do przodu i wsadził piłkę do kosza.
Kaori nie spuszczała z niego spojrzenia od początku do końca akcji.
W zeszłym roku, zamieniła się na krycie z Akechim, co spowodowało pojedynek ze skrzydłowym Shutoku. Nie pozwoliła mu zaatakować. Ale Miyaji, mimo wszystko nie zamierzał się poddać. Wtedy jeszcze nie był regularnym zawodnikiem, a do pierwszego składu dotarł ciężką pracą. Oboje uszanowali się i grali pełną siłą. Żadne się nie poddało, a ten mecz stał się jednym z najważniejszych i przy okazji najtrudniejszych w szkolnej karierze zawodnika Shutoku. Do dzisiaj potrafił go wspominać, ale mimo że była dla niego wówczas najgorszym przeciwnikiem, nie czuł urazy, a raczej coś w rodzaju sympatii, gdyż po tym meczu został wyjściowym zawodnikiem.
Właściwie Liceum Shutoku jak i Akademia Okamino były czymś w rodzaju przyjaciółmi w okręgu Tokio. Uczniowie tych dwóch szkół lubili się i rywalizowali, ale bez żadnych podtekstów, po prostu czystym duchem rywalizacji. Często również urządzali wspólne imprezy. A duch ten bardzo o sobie przypominał przez poprzedni rok, kiedy kapitanem Shutoku został Ootsubo, a Wilki wciąż prowadził Ayagewa. Ci dwaj byli dobrymi przyjaciółmi.
Ale nawet Ootsubo nie wiedział, co się stało z Ayagewą Shouyou. Brak kontaktu z poprzednim kapitanem nieco ją zdołował. Sądziła, że będzie obserwował ich drogę na szczyt. A milczał. Jego numer był nieaktywny.
Podobnie jak z Shutoku, Okamino miało z Kaijou, ale ci byli z Kanagawy. Błękitna szkoła po prostu była jednym z przeciwników Wilków z Tokio, kimś z kim spotykali na niemal każdych zawodach. Obie te drużyny żywiły do siebie sympatię, zwłaszcza przez ostatnie lata. Dlatego ten rok zapowiadał się bardzo ciekawie, ponieważ mogła, przy sprzyjającej drabince i składzie, wywiązać walka między kuzynostwem, członkami Pokolenia Cudów, oraz rodzeństwem.
W okręgu Tokio istniała jeszcze jedna drużyna, z którą Okamino miało okazję się od czasu do czasu spotykać w corocznych Zawodach Ulicznej Koszykówki. Touou zawsze aspirowało do pojedynku z Wilkami, kiedy ci byli na szczycie, ale nigdy los nie pozwolił im się spotkać na oficjalnych zawodach.
A kapitan tegoż to zespołu właśnie siedział nad nimi.
Takao kozłował piłkę.
Chciałbym powiedzieć, że wszystko poszło zgodnie z oczekiwaniami. Ale nie widzę ani jednego zawodnika z podstawowego składu. Czyżby, na wstępie, już oddali ten mecz?
Wybiegł do przodu. Drogę zagrodził mu numer dziewięć. Kazunari zamarkował rzut, a w rzeczywistości podał tyłem do Midorimy, który wrzucił trójkę.
Parę chwil później zabrzmiał sygnał oznaczający koniec gry. Oczywiście wygrało Shutoku.
-Wracajmy, Takao. - powiedział Shintarou do siedzącego na ławce rozgrywającego.
-Heh?
-Nie dali z siebie wszystkiego. - mruknął zielonowłosy - To był ohydny mecz.
A dostrzegłszy Hanamiyę wychodzącego z trybun, zmarszczył brwi.
Jest utalentowany jak Kiyoshi i też należy do Niekoronowanych Króli. Jednak nieprzyjemny z niego typ. Wcześniej również miałem podobne wrażenie.
***
https://youtu.be/NuENrnRydxo
Okamino szybko się zwinęło z trybun, podobnie jak Seirin. Mieli wracać na salę gimnastyczną, przedyskutować ten mecz oraz następny, który mieli rozegrać kolejnego dnia.
Na przedzie grupy znajdował się Kamata, niemalże podskakujący z radości. W tym meczu nie pokazał za wiele, ale w następnym zamierzał odsłonić parę kart. Między innymi związanych z Devil Claw. Nie opanował go jeszcze w pełni, ale to już była kwestia treningów, gdyż rozłożył technikę na części pierwsze i dokładnie wiedział, co zrobić.
Nakamurę Ryujiego za to czekał test, o którym na razie nie miał pojęcia. Wszystko miało okazać się podczas przedstawienia ostatecznej taktyki na mecz z Kirisaki Daichii.
Jednak Hanamiya już miał na oku swoją ofiarę. Wyłączając granatowowłosą, dokładnie wiedział, kogo musi się pozbyć, by wygrać mecz.
Nagła informacja o ruchu, która dotarła do jej uszu, przeszkodziła w przemyśleniach Kaori, natychmiast odsunęła się w prawo, unikając uderzenia z bara kapitana Kirisaki Daichii, który wracał z rozmowy z Kiyoshim.
Ale nie zatrzymali się, ani ona, ani on, ani drużyna. Nie była potrzebna przedwczesna burda. Wolała zachować emocje na kolejny dzień.
Na dzień, w którym Hanamiya Makoto będzie błagał o litość.
***
Na sali gimnastycznej koszykarzy wciąż paliło się światło. Taktyka została przedstawiona w najdrobniejszych szczegółach. Wszystkie możliwości, których mogli i nie mogli się spodziewać, zostały omówione.
-Naszym priorytetem jest oczywiście wygrana. Ale musimy uważać...Kirisaki Daichii fauluje ile wlezie. Zrobili się w tym całkiem dobrzy. A najbrutalniejsi są...-spojrzała na Ibukę. - Pod koszem.
-Dam sobie radę. - odpowiedział natychmiast. Kaori westchnęła cicho i spojrzała na nich.
-Nie o to chodzi. Nie mamy rezerwowych, chłopaki. Jeśli zajdzie, a pewnie zajdzie, taka sytuacja, w której będą chcieli to zrobić...odpuszczamy grę pod koszem.
-Huh?! - zdziwili się - Ale to...
-Nie będziemy mieć żadnej zbiórki. - odezwał się Kamata - Możemy tym stracić naprawdę wiele punktów.
-Ale będziecie bezpieczniejsi! - niemalże warknęła - Nie dopuszczę do powtórki zdarzeń z zeszłego roku!
Nagle zorientowała się co powiedziała.
-Kapitanie...-zaczął Nakamura - Co takiego dokładnie zaszło w zeszłym roku?
Usiadła na ławce.
Powinni wiedzieć. Muszą wiedzieć, z kim mają do czynienia. I dlaczego tak bardzo nas to zabolało...
-Dobra. Opowiem wam.
https://youtu.be/pnOc8Kz7Xwc
Kaori oparła podbródek na splecionych dłoniach.
Rok wcześniej, eliminacje do Winter Cup, Akademia Okamino vs Liceum Kirisaki Daichii
To miało wyglądać na mecz, taki jak wszystkie inne. Akademia Okamino pięła się do góry. Teraz walczyli o wejście na Winter Cup. I mimo ciążącej na nich klątwy, wierzyli, że tym razem się uda.
Musiało się udać.
Od początku mieli przewagę. Ale to stanowiło tylko wstęp do całej gry. Pierwsza kwarta wyglądała całkiem niewinnie. Dopiero w drugiej się zaczęło. Kiedy Kirisaki Daichii...
-Cały czas grają na faule?! - przerwał nagle Hideaki - Co w takim razie robił sędzia?!
To stało się ich stylem. Granie nie fair i to jeszcze przy maksymalnej współpracy, by sędzia tego nie zauważył. A najgorsze było w tym wszystkim to, że dosłownie w każdym meczu jakiejkolwiek drużyny z Kirisaki Daichii ściągano asów lub lepszych graczy z boiska, z kontuzją.
Zabrzmiał sygnał oznaczający koniec drugiej kwarty. Zawodnicy Okamino byli w większości poobijani. Atak skupił się na Ayagewie, szalejącym pod koszem przeciwnika i na niej. Mimo to jakimś cudem udawało jej się unikać najgorszych zagrywek ze względu na swój niesamowity refleks.
Właśnie po tym meczu powstała technika Bat Ear: Echolocation. I właśnie na ten mecz, rewanżowy, była przewidziana. Technika pozwalająca na usłyszenie ruchu przeciwnika, innymi słowy, pozwalająca uniknąć ataków graczy Kirisaki Daichii. Ale o tym zawodnicy Okamino mieli dowiedzieć się dopiero kolejnego dnia.
Kayuzuki jakoś jeszcze się trzymał, natomiast Himura Takahiro miał niesamowity problem z oddaniem jakiegokolwiek rzutu. Dodatkowo Naoki Arakida bez przerwy miał wrażenie, że ktoś cały czas obserwuje wszystkie jego zagrania.
-Faulują ile wlezie. - syknęła - Dlaczego ich trener nic nie robi?
-Chyba już stracił nadzieję. - odpowiedział Ayagewa, zwracając wzrok w stronę ławki przeciwnika zanim zeszli do szatni. - Znasz tego gościa?
Spojrzała w tamtym kierunku.
-Niestety tak. To jeden z Niekoronowanych Króli, Hanamiya Makoto. W gimnazjum był całkiem dobrym graczem, do tego strasznie przebiegłym. Ponoć potrafi dokładnie odtworzyć raz obejrzany mecz. Ale po tym, co tu się dzieje, spokojnie mogę stwierdzić, że to jego robota. Nie chce przegrać za wszelką cenę.
Dodatkowo, gdy spotkali się w gimnazjum...
-Powiem to raz i nie będę powtarzać. - po raz kolejny piłka zniknęła spod palców Hanamiyi. - Od samego początku byłeś przegrany. Jeśli tylko to jest twoją bronią, to lepiej nie wychodź na boisko!
Po prostu zniszczyli wtedy jego drużynę. Ona, Atsu-chan, Ao-chan, Ryo-chan, Shinshin i Akashi. Rozgromili zupełnie.
A z tego, co zauważyła, osiemdziesiąt procent ataków było wymierzanych w nią.
Wrócili na trzecią kwartę. Początkowo mieli przewagę, ale zaczęła ona topnieć. Kirisaki Daichii sobie nie szczędziło. W związku z tym Kayu-san zamienił się z nią na miejsca.
I to ona miała tam być. Wicekapitan zmierzał w stronę kosza, po dostaniu podania. W momencie, w którym wyskoczył, wszystko jeszcze wyglądało normalnie. Ale gdy lądował...
Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie i była przekonana, że każdy to widział.
Noga Hanamiyi spotkała się z kolanem wice-kapitana. Ten runął na boisko, a z jego ust wyrwał się krzyk bólu.
-Kayu! Kayu-san! - cała drużyna wybiegła na boisko, ich genialny wicekapitan zwijał się z bólu i wszystko wskazywało na naprawdę poważną kontuzję.
Zacisnęła zęby.
-Nie rób sobie jaj! - zanim Ayagewa zdążył zareagować, stała już przy Makoto, trzymając go za koszulkę. A ten...miał wyraz twarzy tak obojętny jak zawsze. - Zrobiłeś to celowo!
-Nie wiem o czym mówisz. - wzruszył ramionami. - Baakaaa...
W jego oczach błyszczały iskierki złośliwej radości, a perfidny uśmieszek mówił wszystko.
Zrobił to z premedytacją.
Kuso yaro...
Zwinęła dłoń w pięść.
-To była moja wina. - zacisnęła zęby Kaori. - Ja miałam tam być, to powinien być mój atak. To na mnie szykowany był ten faul. I możecie mi wierzyć, że w ówczesnym czasie bym się z niego nie wywinęła. Teraz tak. Ale nie wtedy. I to przeze mnie Kayu-san...
-Kapitanie, to przecież nie twoja wina. - odezwał się Kamata. - Nie mogłaś przewidzieć, że zagrają tak brutalnie.
-Mogłam. Przecież wiedziałam, jak on gra. - powiedziała, przygryzając wargę. - Ale wiesz, co on mi powiedział?
Ktoś złapał ją za koszulkę. Obróciła się. Akechi był już na noszach, ale mimo wszystko trzymał ją, w żelaznym uścisku, za materiał stroju.
-Kayu-san, ja...
-Nie. - mruknął, unosząc się. Widać było, że kolano sprawia mu wiele bólu. - To nie tak powinno się odbyć.
-Ale...
-To nie była twoja wina. Pomścij mnie, Kaori, ale w koszykówce. Nie inaczej. Nie chcę, byś robiła to w inny sposób. Tylko koszykówka.
Przystanęła, a chłopak został zniesiony z boiska.
Pomścij mnie.
W koszykówce.
Uniosła gniewne spojrzenie.
Kono yaro...
Hanamiya...
Ja...
Zniszczę cię.
Tamtą, ostatnią kwartę zagrała na jego pozycji. Kradła wszystkie piłki Hanamiyi sprzed nosa. Dosłownie wszystkie. Z maksymalną prędkością. Mimo że już wtedy tworzyła się ta cholerna bariera. Rzucała, zdobywając punkty. Kradła przez zbiórką. Biegała w tą i z powrotem na najwyższych obrotach. Pałała chęcią nie tylko zniszczenia.
Po prostu grała, jak kiedyś.
Zapomniała wówczas o wszystkim, co się działo w drużynie, co się działo z nią.
Cel był jeden. Po prostu zgnieść Kirisaki Daichii.
I wkręciła się w grę do tego stopnia, że gdzieś jej przez chwilę mignęły wrota.
Wielkie, żelazne Wrota.
I chociaż nigdy do nich nie dotarła...
Utwierdziło ją to w przekonaniu, że dalej potrafi grać.
Jako Pokolenie Cudów.
Wylądowała i wskazała na niego palcem. Kula spadła na ziemię, a wtedy zabrzmiał gwizdek oznaczający koniec meczu.
-To był tylko wstęp, Hanamiya. Następnym razem...Z pewnością...Cię zniszczę. -rozszerzyła oczy. -Masz to jak w banku, cholerny draniu! To moja obietnica i niech każdy ją słyszy! Nasz kolejny mecz, to będzie twój pogrzeb!
https://youtu.be/FTFJmrkHPgo
-Ja cię...-powiedział zaskoczony Shinji - Wicekapitan to był gość.
-Był. - potwierdziła - Dlatego muszę wygrać ten mecz. My musimy.
Zapadła cisza. Przez dobrą chwilę nikt się nie odzywał.
-Pomożemy ci, kapitanie. - odezwał się Nakamura, a jego ton był śmiertelnie poważny - Nie pozwolimy temu dupkowi na powtórkę sytuacji.
-Tak jak powiedziałaś...-Rin podniósł się na równe nogi. - Będzie to jego pogrzeb. Dla naszego poprzedniego wicekapitana.
Spojrzała na wszystkich czterech zawodników. Ich wyrazy twarzy różniły się od tych sprzed kilkunastu minut, kiedy jeszcze nie znali tej historii. Wstąpiło w nich coś nowego.
Chęć zemsty? Nie, to nie było zupełnie tak. Raczej obowiązek wypełnienia obietnicy dla senpaiów.
Nowe Wilki chciały zjeść Kirisaki Daichii na śniadanie.
***
https://youtu.be/TpZq3l1JFXI
Kaori siedziała jeszcze w pokoju klubowym. Strategie na mecz były w pełni gotowe. Całkowicie się przygotowała, na wiele możliwych ewentualności. A przed nią leżała jedna, ostatnia kartka.
-Jutro...Pożałujesz, że w ogóle, kiedykolwiek, ze mną zadarłeś, Hanamiya.
Gdyby to, co zrobił Akechiemu to było jedyne. Ale ten gość posunął się jeszcze dalej. I to naprawdę za daleko...
Spakowała manatki i wyszła z terenu szkoły, już miała ruszyć w stronę domu, kiedy szelest za plecami zwrócił jej uwagę. Ktoś stał przy murku. Ktoś ją obserwował. Stanęła na środku chodnika, z rękami w kieszeniach, z głową lekko pochyloną w dół.
-Kotaro.
Jasnowłosy odepchnął się od ściany i stanął obok.
-Yo, Kaori.
-Co jest? Nie powinieneś być w Kioto? - zapytała i ruszyła dalej. Chłopak natychmiast się dołączył.
-Chyba nie myślisz, że przegapię taki pojedynek. - odpowiedział wesołym tonem Hayama - Nigdy bym sobie tego nie wybaczył. Reo-nee jakoś mnie wyratuje z opresji.
Szli słabo oświetlonym chodnikiem. Gdzie on mieszkał, nie pamiętała, ale fakt był faktem, szedł cały czas z nią i rozmawiali, jak zawsze, poza swoimi wszystkimi rywalizacyjnymi grami - całkowicie normalnie, jak dwójka znajomych.
-Tak swoją drogą...-odezwała się ponownie.- Dzięki. Wiesz za co. Nie wiem, co by było, gdyby nie ty.
Blondyn zmarszczył brwi. Gdy się odezwał, jego ton głosu był nadal szczery, ale i poważny.
-Nie ma za co. I tak bym to zrobił...-kopnął jakiś kamyczek .-Nawet jeśliby to nie miało żadnego związku. Wyglądał cholernie zawzięcie i niebezpiecznie.
Kaori wypuściła powietrze z płuc.
-Bo jest taki.
Hayama uniósł spojrzenie.
-Ale nie dostanie się na Winter Cup. - to było bardziej pytanie niż stwierdzenie.
-Nie.-zacisnęła pięści. - Nie dostanie.
Jasnowłosy popatrzył na nią i wybuchnął śmiechem, trzymając się za brzuch.
-Hahahaha! Sorry, ale to było takie złowrogie...-ale zaraz przestał się śmiać i znowu przybrał poważny wyraz twarzy. - Liczę na nasz pojedynek. Nie spieprz tego.
Kaori przystanęła, a Hayama walnął ją w plecy na odchodne i ruszył ścieżką odchodzącą w prawo.
-Spieprzyć? Ja? - uniosła spojrzenie, w którym krwiożerczość mieszała się z zachwytem - Nie obrażaj mnie, Kotaro.
***
https://youtu.be/EbvGW_LFZlk
Finały Ligi, dzień drugi, mecz trzeci
Okamino vs Kirisaki Daichii
Jasnowłosy chłopak stanął na samej górze.
Na trybuny weszli zawodnicy Kaijou.
-Zaraz się rozpocznie. - ponaglił wszystkich Kise - To będzie dobry mecz!
-Spokojnie. - rzucił Yukio. - Jeszcze nie zaczęła się rozgrzewka.
Moriyama stanął obok niego.
-Tak w ogóle, Kasamatsu...- a kiedy ten spojrzał na niego, zaczął rozglądać się wokół. - Gdzie piękne dziewczęta? Gdzie twoja kuzynka?!
-Nie po to tu jesteśmy, debilu!
-Łoooooooo! - wydarł się nagle Mitsuhiro -Zrobię to! Zdobędę wszystkie zbiórki!
-Przyszliśmy tylko popatrzeć! - zirytował się kapitan, zaciskając pięść skierowaną do góry. - Zamknij się!
Kise rozejrzał się. I nagle dostrzegł...
-Oiiii! Momocchi!!
Zaraz jednak padł z płaczem na podłogę, kopnięty przez czarnowłosego.
-Ty też bądź cicho, idioto!
Kaijou robiło taki niezły hałas, że był on słyszalny z drugiej strony trybun, gdzie miejsca szukali zawodnicy Touou wraz z zauważoną przez blondyna Momoi.
-Ich przeciwnikiem jest jeden z Niekoronowanych Króli. - dobiegło gdzieś z boku - Ciekawe, jak sobie poradzą.
Blondyn parsknął śmiechem.
Nie znam do końca sytuacji, ale wiem, że na ten mecz Kascchi ostrzyła sobie zęby.
Drużyna Seirin widocznie wolała się skupić na swoim meczu, gdyż nigdzie nie było ich widać, natomiast z Shutoku pojawiła się cała drużyna.
W przedostatnim rzędzie dało się dostrzec kogoś jeszcze, a mianowicie wesołego blondynka, na którego białą bluzę wskazywali wszyscy dookoła.
Mecz ściągnął sporą widownię, ponieważ zeszłoroczne oświadczenie Kasamatsu Kaori słyszały drużyny Okamino i Kirisaki Daichii oraz wszyscy ówcześnie obecni na sali kibice i zawodnicy innych drużyn.
Gracze Touou wciąż szukali dobrego miejsca, starannie omijając zawodników Kaijou. Na ten mecz zjawili się praktycznie wszyscy z nich, z oczywistym wyjątkiem.
-Dlaczego tak bardzo chcesz obejrzeć ten mecz, kapitanie? - zapytał Sakurai - Olałeś dla niego nawet naukę.
-Ponieważ będzie arcyciekawy. - odpowiedział czarnowłosy, siadając w miejscu zapewniającym im najlepszą widoczność. - Kasamatsu ma spore rachunki do wyrównania z Hanamiyą. Na taką skalę...-oparł podbródek o koniec dłoni-...Naprawdę jestem ciekaw, jak to rozegra.
Drzwi sali otworzyły się, do środka weszli zawodnicy Okamino. Już z daleka czuć było inną aurę otaczającą graczy, przesiąkniętą chęcią zemsty i żądzą krwi. Najmocniej emanowała kapitan, a pozostali zawodnicy też wyglądali na poważniejszych niż dzień wcześniej. Poznali prawdę. I zgodzili się, że trzeba to zrobić dla senpaiów.
Całą drużynę już z daleka można było uznać za cholernie niebezpieczną i złowrogą. Przyciągali uwagę.
Po Kirisaki Daichii, póki co nie było śladu. Wilki zaczęły rozkładać swoje rzeczy na ławce po prawej stronie boiska. Zostały poustawiane bidony oraz ręczniki.
Kaori sięgnęła do torby i wyciągnęła z niej granatową koszulkę z numerem siedem.
Należącą do ich poprzedniego wicekapitana, Akechi Kayuzukiego, którego historię nowa drużyna Okamino usłyszała wczoraj. Brutalnie sfaulowany przez Hanamiyę, stracił możliwość uczestnictwa w kolejnych meczach tak jak i w zakończonym tragicznie dla Wilków Winter Cup.
Przysięga, którą złożyła Kaori, wiązała ją, zarówno jako kouhaia, członka Klubu Koszykówki Akademii Okamino oraz nowego kapitana, do zwycięstwa.
Oprócz tego, było jednak coś jeszcze. Osobista uraza.
Granatowowłosa położyła koszulkę na ławce, obok ręczników. Miała tam leżeć, niczym amulet.
Już miała się wyprostować, kiedy poczuła znajomą aurę. I nie tylko ona.
Kaori zmrużyła oczy.
Kise spojrzał lekko w lewo.
Midorima patrzył niewzruszenie przed siebie.
A znajoma aura emanowała z miejsca tuż nad Wakamatsu, który z nieukrywanym zaskoczeniem pomieszanym z niezadowoleniem patrzył do góry.
-No nareszcie, debilu.
Aomine Daiki przyszedł zobaczyć mecz.
___________________________________________________________________________________________
A kto tu się pojawił? Aomine widocznie już wie, co się stanie. Właściwie miałam dodać ten rozdział jutro, ale stwierdziłam, że dzisiaj się wyrobię.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top