第三 (trzeci)
Wpatrywałam się w drzewa z pewną dozą nieufności. Nie wiedziałam, co skrywa las, co również oznaczało, że nie wiedziałam jakie stworzenia czekały tam na mnie i czy nie były gotowe mnie zaatakować. Las dawał schronienie łagodnym zwierzętom takim, jak króliki lub krwiożerczym istotom jakimi były youkai. Dlatego też nie czułam się zbyt pewnie, kiedy musiałam wchodzić w głąb puszczy. Kto wie, co może się stać?
– Rin! Rin! Będziesz długo tak stała? – Z zamyślenia wyrwał mnie głos Katsujiego.
– Chodź, bo w końcu nie uda się nam wygrać. – Złapał mnie za rękę i weszliśmy w las.
Szłam powoli za chłopakiem, cały czas rozglądając się dookoła uważnie. Otoczenie, w którym się znalazłam nie wyglądało na bezpieczne. Szczególnie, że przyszliśmy tu w ramach zabawy i nie wiedziałam, w którym momencie ktoś z grupy wpadnie na pomysł próby wystraszenia nas. Głupia zabawa zwana próbą odwagi. Przychodził taki czas w jedną z najdłuższych nocy lata, kiedy młodzi wchodzili w las, żeby odnaleźć przedmiot, który zostawili tam kilka dni wcześniej. Zwykle omijałam tą zabawę z powodu strachu przed tym, co może się czaić w cieniu drzew, ale tym razem było inaczej. Zostałam jedyną młodą, niezamężną panną w wiosce. Każdy chłopak z wioski próbował udowodnić mojemu ojcu, że był godny mojej ręki, że byłabym godnie traktowana i mielibyśmy szczęśliwe życie. Mój tata za to rozwiązał problem równocześnie go nie rozwiązując. Zdecydował, że skoro tylu jest kandydatów na mojego męża to mogę sama dokonać wyboru. I wtedy powstał jeszcze większy szkopuł, bo codziennie byłam nachodzona przez innego mężczyznę.
– Boisz się? – Chłopak ścisnął lekko moją dłoń i uśmiechnął się dodając mi tym trochę otuchy.
Katsuji. Był zdecydowanie inny niż reszta mężczyzn, którzy starali się o moją rękę. Zbliżyliśmy się bardzo, odkąd Yuzuki została wybrana na następną żonę pana Atsunosoke. Zostałam wtedy bez przyjaciółki, a Katsuji stracił swoją pierwszą miłość. To nas na pewno bardzo zbliżyło. Chodziliśmy na mnóstwo spacerów po łące i dużo rozmawialiśmy. Z początku tylko jako przyjaciele, potem zaczęło się to przeradzać, w coś więcej. Pamiętałam, jak podczas jednego z takich spacerów narzekałam Katsujiemu, że Yuzuki obiecała mnie odwiedzać i pisać listy, a tego nie robiła. Chłopak był tak wtedy zamyślony, że potknął się i wpadł w wysoką trawę. Nie mogłam przestać się śmiać i pochylałam się nad nim drwiąc z tego, jakim był niezdarą. Pociągnął mnie wtedy na siebie i lekko pocałował. Od tamtego momentu nie byliśmy tylko przyjaciółmi, zaczęliśmy postrzegać w sobie osoby, z którymi chcieliśmy spędzić resztę życia. Zaczęłam powoli oswajać się z myślą, że to on mógłby być moim mężem. Był przystojny, więc nasze dzieci na pewno byłyby śliczne. Był wobec mnie troskliwy i szanował moje zdanie. Miał w sobie też to coś, co sprawiało, że na wszystko się zgadzałam, nieważne co to było. I tak właśnie skończyłam w środku lasu razem z Katsujim prowadzącym mnie za rękę.
– Troszeczkę, ale dam radę. W końcu musimy wygrać. – Uśmiechnęłam się szeroko.
– I to jest moja Rin. Wiesz, ja też się trochę boję, ale twoja obecność dodaje mi odwagi. W końcu to ze mną się zgodziłaś wejść w las, a nie z kimś innym.
– Skup się na znalezieniu swojego skarbu, bo przegrasz.
Zanim zdążyłam zareagować na to, co się dzieje, już byłam w jego objęciach. Pocałował mnie w policzek i wyszeptał do ucha:
– Ty jesteś moim skarbem. Czy to oznacza, że już wygrałem?
Cieszyłam się, że jest na tyle ciemno, że nie był w stanie zobaczyć mojej czerwonej twarzy. Nie byłam w stanie wydusić z siebie żadnego słowa. Oczywistym było, że powinnam przytaknąć jego słowom albo zaprzeczyć. Jednak nie byłam w stanie zrobić jednego ani drugiego. Przytuliłam się do niego mocniej, chowając twarz w jego szyi. Poczułam charakterystyczny zapach sosny, który zawsze utrzymywał się na jego ubraniach. Czułam się przy nim bezpiecznie, nawet jeśli byliśmy w głębi lasu, od którego stroniłam z powodu strachu. Wiatr wiał lekko, przez co moje włosy unosiły się i opadały wokół naszych twarzy.
– Ja...
Cisza, która nas otaczała została przerwana przez istotę, która wyskoczyła z zarośli za plecami Katsujiego. Kiedy istota zaczęła się do nas powoli zbliżać krzyknęłam przerażona i próbowałam uciec, ale powstrzymały mnie dłonie chłopaka. Nie rozumiałam, co się dzieje. Dlaczego nie uciekaliśmy? Katsuji nie miał przy sobie żadnej broni, więc czemu stał w miejscu spokojnie czekając na dalszy przebieg wydarzeń. W tym czasie usłyszałam jak to "coś" zaczęło wydawać dziwne dźwięki.
– Katsuji! Uciekajmy, proszę.
– Spokojnie Rin. Spójrz, to nie żaden potwór, tylko Youjiro i Koshi.
– Skąd wiesz, że to nie żaden youkai? Przecież każde z tych monstrów przybiera inną formę. – Szepnęłam przerażona, niezdolna do mówienia głośniej.
Chłopak nie odpowiedział mi i zbliżył się do istoty, która cały czas poruszała się do przodu. Wziął lekki zamach ręką i stuknął lekko w dwa miejsca.
– Ej! To bolało, uspokój się Katsuji! – Spod tego, co zmierzało w moim kierunku wyszło dwóch chłopaków, którzy rzeczywiście okazali się Koshim i Youjiro. Trzymali się za głowy, tak jakby w coś nich uderzyło.
Czyli to jednak nie był żaden potwór, to była część tej głupiej zabawy. Przez tą sytuację ledwo stałam na nogach ze strachu. Byłam pewna, że może czekać mnie śmierć.
– Myślałam, że umrę! Postradaliście rozumy?! – Krzyczałam na nich tyle ile miałam powietrza w płucach. Wyładowywałam na nich swój gniew spowodowany ich głupim wybrykiem.
Cała trójka patrzyła się mnie z zaskoczeniem w oczach. Nigdy nie krzyczałam, na nikogo. Nieważne, co złego zrobił, nigdy nie krzyczałam, ale tamtej nocy w środku lasu po tym, jak myślałam, że umrę nie byłam w stanie nie krzyczeć. Krzyczałam na nich tak długo, aż nie mogłam mówić przez zachrypnięte gardło. Wtedy Katsuji przytulił mnie i szepnął mi do ucha, że zabiera mnie do domu. Zostawiliśmy chłopaków za sobą i wyszliśmy z lasu. Miło było zobaczyć niebo pełne gwiazd po tym, jak korony drzew zasłaniały nieboskłon. Odetchnęłam z ulgą, już nic mi nie groziło.
– Przepraszam, że wciągnąłem cię do tej zabawy mimo tego, że wiem o twoim strachu.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, już drugi raz tej nocy. Bo co miałam powiedzieć? Nie, sama chciałam? Oboje wiedzieliśmy, że mu uległam i mimo moich lęków, weszłam z nim w głąb lasu. Byłam zmęczona, chciałam już się tylko położyć spać i zapomnieć o tym, co się wydarzyło tamtej nocy. Szliśmy w ciszy, kiedy Katsuji złapał mnie za rękę i pokazał w górę, mówiąc:
– Patrz, spadająca gwiazda. Pomyśl życzenie.
Patrzyłam, jak gwiazda mknie przez niebo i przyszło mi do głowy tylko jedno. Nigdy więcej nie wchodzić do lasu. To było moje życzenie, które miałam nadzieję, że gwiazda zaniesie do bogów.
家
Następnego dnia Katsuji przyszedł do mojego domu pewny, że wszystko między nami jest w porządku, lecz tak nie było. Byłam na niego wściekła i choć nie krzyczałam na niego, tak jak w nocy to swoim obojętnym zachowaniem dałam mu odczuć, że nie życzę sobie jego obecności w mojej chacie. Mimo to nie chciał wyjść, aż w końcu ojciec rozkazał mu odejść, jeśli choć trochę mu na mnie zależy. Oczywiście po tych słowach wyszedł pozwalając zatracać mi się w gniewie. Oliwy do ognia mojego gniewu dodało pojawienie się Youjiro i Koshiego. Gdy tylko mnie zobaczyli padli na kolana i krzyknęli:
– Przepraszamy Rin! Nie wiedzieliśmy, że zwykła zabawa aż tak cię wystraszy, proszę wybacz nam!
– Aż tak? Z tego co wiem żadna z dziewcząt nie lubi być straszona w taki sposób, wy zresztą też. Po lasach grasują youkai i inne stwory, a wy urządzacie sobie zabawy w straszenie ludzi. – Mój chłodny ton sprawił, że oboje spojrzeli po sobie zdziwieni i przerażeni faktem, że nie krzyczę. Pewnie byli pewni, że tak jak poprzedniej nocy podniosę głos. Spostrzegli zapewne też, że nie jestem skora do przebaczania.
– Rin, naprawdę przepraszamy, to się nigdy więcej nie powtórzy. Obiecujemy. – Koshi schylił głowę i ręką złapał kark przyjaciela by ten też pochylił swoją.
Westchnęłam cicho, pokazałam im swoje niezadowolenie, ale nic więcej nie mogłam i nie chciałam robić. Byli zupełnie innym przypadkiem niż Katsuji, powiedziałam więc cicho:
– W porządku, możecie iść.
Oboje natychmiast podnieśli się z kolan i gdy mieli już wychodzić powiedzieli, żebym odpuściła też Katsujiemu bo chłopak się obwinia i kocha mnie tak bardzo, że widok mojego gniewu łamie mu serce. Pokręciłam głową na ich słowa, Katsuji musiał ich wysłać by mnie przeprosili, a następnie spróbowali przeciągnąć na swoją stronę bym przebaczyła chłopakowi.
– Idźcie zanim zmienię zdanie i poproszę ojca o wymyślenie wam kary za wystraszenie mnie.
家
Przez następne kilka dni unikałam Katsujiego, z powodu mojej złości i obawy, że gdy go zobaczę moje serce zmięknie i odpuszczę mu. Po tych kilku dniach pełnych rozmyślań sama już nie byłam pewna, o co jestem zła, ale wizja zbyt łatwego wybaczenia nie podobała mi się. Chyba lubiłam tą władzę, jaką miałam nad sercem Katsujiego, który próbował wszystkiego byle bym mu wybaczyła.
– Rin, Rin! Słuchasz mnie w ogóle? – Natsu pomachała mi dłonią przed twarzą.
Natsu stała mi się bliska krótko po wyjeździe Yuzuki. Owszem, miałam Katsujiego, ale o niektórych sprawach nie mogłam z nim porozmawiać. Była niewiele starsza ode mnie, a już miała dwójkę małych dzieci i kochającego męża. Zbliżyłyśmy się właśnie dzięki jej dzieciom, których od czasu do czasu pilnowałam, kiedy Natsu musiała pomagać na polu. Czasami, mimo że zostawała w domu to i tak mnie zapraszała i spędzałyśmy całe godziny na rozmowie.
– Tak, tak, przepraszam już słucham.
– No więc, kiedy możemy spodziewać się twojego ślubu z Katsujim?
– Natsu! Dobrze wiesz, że to on musi oficjalnie poprosić ojca o moją rękę, a jak widać nie zbiera mu się na to jakoś szybko. – Ostatnią część zdania wypowiedziałam trochę zła wciąż pamiętając incydent w lesie.
– Tak, tak, ale nic ci nie mówił o tym, kiedy zamierza to zrobić?
– Jak już powiedziałam, nie zbiera mu się na to, więc może jednak nie chce się ze mną ożenić.
– No, co...
Nagle do chatki Natsu wpadł jej mąż z wielkimi oczami. Głośno oddychał i złapał się ściany, wyglądał, jakby goniło go coś strasznego. Obydwie spojrzałyśmy na niego zdziwione i niepewne skąd u niego taka dziwne zachowanie.
–Rin... Na placu... Musisz iść na plac... – Mówił ciężko zdyszany.
– Kitao, skarbie o co ci chodzi? Dlaczego wyglądasz jakby ktoś cię gonił i dlaczego Rin ma iść na plac?
– Przyjechał ten daimyō, osobiście, nie tak, jak kilka poprzednich razy. Mówi, że chce wziąć Rin za swoją żonę, ponieważ poprzednia zmarła w wyniku ciężkiej choroby, na którą isha nie byli w stanie nic poradzić.
Ostatnią żonę? Choroba? Zrobiło mi się słabo. Ostatnią żoną tego daimyō była Yuzuki, ale to niemożliwe, żeby Yuzuki nie żyła. Nie ona. Nie, nie, nie moja Yuzuki, która nigdy nie chorowała. Złapałam się za głowę próbując powstrzymać łzy zbierające się w kącikach oczu. Nie mogłam się skupić na rozmowie Natsu i Kitao. W głowie co chwila od nowa słyszałam ostatnie zdanie, jakie do mnie wypowiedział.
– Rin, spokojnie. Spójrz na mnie, wszystko w porządku. – Natsu złapała mnie za ręce i powoli opuściła je wzdłuż mojego ciała.
Nic nie było w porządku. Pokłóciłam się z Katsujim, a Yuzuki nie żyła. Miałam już nigdy nie zobaczyć, jak się do mnie uśmiecha i ubiera swoje zielone kimono. Mimo, że wyjechała, wiedziałam, że jeszcze kiedyś ją zobaczę, a wtedy ta nadzieja została mi odebrana.
– Rin! Jesteś tutaj?! – W drzwiach chatki stanął zziajany Katsuji, szukając mnie wzrokiem.
Kiedy mnie zobaczył, podbiegł najszybciej, jak mógł i mocno mnie przytulił. Nie miałam siły go objąć. Staliśmy tak w ciszy, cała nasza czwórka, kiedy tej ciszy nie zakłóciła kolejna osoba, która pojawiła się w progu domu.
– Katsuji, znalazłem to, o co mnie prosiłeś. Mam ten zielony pas od kimona, trochę brudny, następnym razem wybierz coś innego, czego nie będzie ci szkoda porzucić w lesie.
Na początku nie rozpoznałam głosu osoby w drzwiach przez to, że byłam przyciśnięta do klatki piersiowej chłopaka, ale potem, gdy się wychyliłam lekko za jego pleców zobaczyłam, że to Youjiro. Następnie zauważyłam to, o czym mówił, zielony pas od kimona w jego ręce. Chwilę zajęło mi zrozumienie tego, co widziałam i, co usłyszałam. Pas od zielonego kimona. Przyjrzałam mu się lepiej na tyle ile mogłam. Samo w sobie było dziwne to, że Katsuji wybrał pas od kimona, jako skarb do zabawy, ale przecież mógł być to pas jego matki. Mógłby być pasem od kimona jego matki, gdyby nie to, że ona tak samo jak ja nie posiadała zielonego kimona. Yuzuki, miała takie kimono. Zresztą na pasie było wyszyte jej imię, dość widocznie. Wtedy mnie olśniło. Katsuji kochał Yuzuki. Najwyraźniej nigdy nie przestał, a ja byłam tylko zastępstwem.
– Zielony, huh? – wyszeptałam cicho i odepchnęłam chłopaka od siebie.
Spojrzałam na niego wściekła, jak nigdy dotąd. Spoglądał to na mnie, to na pas trzymany przez Youjiro.
– Rin, wyjaśnię ci. To nie tak, jak myślisz. – Głos Katsujiego załamał się przy ostatnim słowie.
– Nie obchodzi mnie, co powiesz. To koniec, jak słyszałeś daimyō chce żebym została jego żoną, czeka na placu. Nie można pozwolić, żeby dłużej czekał na jedną wieśniaczkę.
Wszyscy obecni w chatce Natsu i Kitao byli świadkami, jak skończyła się "wielka" miłość Katsujiego i Rin. Zobaczyli, jak zostałam oszukana przez kogoś, komu powierzyłam swoje serce i swoją przyszłość.
Chłopak próbował złapać mnie za rękę, ale zabrałam ją nim zdążył ją chwycić.
– Nie waż się mnie dotykać. – wysyczałam
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top