Prolog*Mit stworzenia świata*
Na początku nie było niczego.
Nie było skał, tworzących wielopiętrowe wzgórza, sterczące wysoko na krajobrazie w postaci nierównych i krzywych zębów.
Piasku tworzącego polanę pustego, osuszonego tworu. W bezwodnym polu po wyżyny rozciągniętego, małych i słabych stworzonek ukrytych głęboko, w swojej kulistej futrzanej postaci, skrytych za nędznie iglastymi roślinami. Stały tak jakby chciały się one bronić kolcami, ale przed kim? Tymi nieszkodliwymi stworzeniami? Nie potrafiącym nawet dobrze między sobą walczyć? Których życie w zadziwiający sposób trwało na tym osuszonym, niemającym krańca kręgu?
Woda tworząca życia, ciągnąca się w sposób podobny jak jej osuszone przeciwieństwo. Jednak ona tworzyła pasma życia, dawała schronienie, pełne pola do walki. Dawała życie innym, powodowała wzrost wielkich drzew po chmury wzbite, a między nimi rośliny owijające się na piasku całkiem innym, żyźniejszym, będącym ziemią.
Tego wszystkiego nie było, miało dopiero nastać, pojawić się, póki co istniało tylko i wyłącznie nieskończonym planem, dopiero co zaczętym płótnem myśli w jego głowie. Realizował błyskawicznie co chciałby stworzyć, dokonać, ustalał w jakiej kolejności i od czego zacznie, a potem wszystko to przeleje na tą bezkształtną postać ziemi, tak jak malarz leje farby. Tworzy z nich linie, następnie kształty, potem twarze, czy martwe twory zawsze w tej samej pozycji stojące, takich jak pasmo drzew.
Nie wiedział kim jest, w jaki sposób został utworzony, z czyjej woli wysłany do miejsca w którym był, tego tworu niczego, mającym zostać wypełnionym.
Tylko to wiedział, nic innego, żadnego swego pochodzenia, dawnych myśli i wspomnień, wiedział jedynie o zadaniu w jego głowie panującym, szalenie w tych jedynych jego myślach rzucającym tak jak dzikie zwierze.
Nie mógł myśleć o czymś innym, umysł i dusza na to nie pozwalały. Jedynie stworzenie tego świata było jego jedynym celem, dokładnie jakby ktoś zrzucił do istoty tę jedyną myśl, pracę, usunął wszystko inne co wiedział przedtem, wszelkie inne możliwości pojawienia innych słów w głowie.
Tylko stworzenie tego świata, tylko to pragnął dokonać, w przeciwnym wypadku, jeżeli by tego nie chciał zrobić, odczuwał coś przeraźliwie dokładnego, i czystego, coś, co powodowało zanik jego ciała, wchłaniało w tą wszechobecną nicość, zabijało go całego.
Nie wiedział wtedy, że to uczucie nazywa się strachem.
Strachem przed niespełnieniem narzuconego zadania, pracy nadanej przez kogoś wyższego stopnia, potężniejszej istoty pod każdym możliwym względem króla, czy dowódcy. Jego przypadek był niewiadomym, nie wiedział kto jest od niego potężniejszym, i może odczuwać przed nim strach, kto zlecił mu to jedyne zadanie, i wściekle rosnące coraz bardziej planujące myśli stworzenia, tego wszystkiego, wody, powietrza, ognia, ziemi...
Nie mógł próbować się nad tym zastanawiać, coraz bardziej czuł, zanik siebie prosto w tę potworną pustkę niczego, stwierdził, że może nie ma kogoś od niego potężniejszego, a po prostu to on powstał jako najpotężniejszy, i jego życiowym celem jest wykonanie tej o to swojej pracy, a gdy ją skończy to zostanie mu tylko wieczne panowanie nad swoim tworem.
Dziura w białym sklepieniu, z której wyszedł, pojawił się, a może tak naprawdę to z niej się narodził, coraz bardziej zanikała, aż w końcu całkowicie jej nie było, jakby zadowolona z wydania go na ten świat, i po skończeniu tego mogąca w spokoju odejść.
Zszedł więc na sam dół, podświadomie przybierając postać tego czym był, czyli wszystkich żywiołów skupionych w jego postać, przybrał małą formę, miał zaledwie kilka metrów.
Pozwalał drobinką wody i ziemi szybować na lekkim wietrze wokół swego ciała, jego skóra była zimna, składająca się z zamrożonej wody, twardej tak jak skała, oblepiająca niczym maska twarz, i tors jak i brzuch.
Ziemia z chwili na chwilę rozpoczęła, coraz szybsze zlepianie ze sobą, jakby to razem współpracowały ze sobą bez słów, i pokaźnymi grudami sklejała się po wszystkich stronach jego ciała.
Jego stopy zaś w niektórych miejscach, oddalonych od siebie często dalekimi odległościami, wypalały powierzchnię ziemi, w ten sposób powstawał odsunięty od ziemi piasek.
Wiatr unosił drobinki wody, a języki ognia go podgrzewały, dzięki temu chmury obsiadły niebo, którego kolor nie uległ zmianie, postanowił, że jego niebieskawa biel, nie powinna ulec zmianie, jako jedyna rzecz będąca nienaruszona od samego początku.
Nad tworzeniem skał i minerałów poświęcił wiele czasu, nie wychodziło mu to, a owocem niepowodzeń był pozytywny aspekt, całkowicie przeciwny od twardej skały, niewykazującej niczego.
Owocem tego były liczne rośliny, krzewy, drzewa, wszelka przyroda, pełna polan, pagórków, wzniesień...
Był zdziwiony smakiem roślin, ich pokaźnych rozmiarami owoców, stwierdził, że bezsensownym było ich przypadkowe stworzenie, skoro nikt nie może zaznać ich dóbr.
Utworzył więc istoty piękne, zwierzęta o futrzanych lśniących sierściach, inteligentnych rozumnych często oczach. Bywały te bardziej inteligentne, wykazujące większy stopień rozumowania, jak i te wręcz przeciwnie, głupie, podatne na bycie ofiarą, niepotrafiące przetrwać dłuższego okresu czasu. Bywały też takie, co nie były piękne, a ich ciało stanowiło jedynie element, dzięki, któremu mógł walczyć. Walka i żądza przetrwania była dla nich najważniejsza, chcieli stanowić grupę najpotężniejszą i najbardziej godną pierwszego miejsca w przetrwaniu. Byli oni drapieżnikami, i to dzięki nim istoty słabsze, piękniejsze umierały, i rodziły się nowe, było to ciągiem bez warunku muszącym istnieć, bez niego nie starczyłoby dla nich miejsca na ziemi. Musiały zostawać zabijane, aby umierały szybciej niż od starości, tak jak i dlatego, ponieważ bez nich drapieżnicy nie mogliby żyć, żywili się oni tylko i wyłącznie mięsem. Było to więc prawem przymusowym, śmierć musiała istnieć, w sposób naturalny, zwyczajny, jak i brutalny, poprzez walkę, a także chęć zdobycia pożywienia.
Do utworzenia ich musiał oddać minimalną cząstkę samego siebie, czyli esencje życia, z którego mogli się narodzić.
Zrozumiał, że istoty potrzebują wody do picia, utworzył więc on ją za pomocą swojego żywiołu słodką jak i słoną, w różnorakich wielkościach, tak ogromnych jak pustynie, czy tych przecinających ziemie i napajających zwierzęta jak i stworzenia.
Uznał, że woda jest niczym innym jak środowisko, takie jak te roślinne i lądowe, więc je również zasiał istotami, mogącymi żyć tylko dzięki niej, a bez niej, na lądzie, już nie.
Myśl nakazująca tworzenie świata i życia, zanikała coraz bardziej, zrozumiał, że w ten sposób powinien skończyć, i pozwolić rozwijać się wszystkiemu samemu, a on jedyne co powinien to obserwować wszystko, co tworzy się samo, działa w swój jedyny niewytłumaczalny sposób, bez jego ingerencji.
W pewnym momencie jednak, podczas wypoczywania i obserwowania wszystkiego, czego dokonał z góry, panowania nad tworzeniem teraz całokształtu powstałego samego z siebie, zrozumiał, że w jego głowie pojawiła się nowa przytłaczająca myśl.
Nie była ona tak silna, jak ta pierwsza, nie sprawiała ona mu tak wielkiego bólu, nie powodowała jego zaniku, i rozmycia we wszystkim.
Była jednak czymś odmiennym, poczuciem, że nie jest jedyną istotą równie silną, chęcią odnalezienia, zrobienia wszystkiego, aby była z nim, tylko dla niego, gotów był nawet zniszczyć wszystko, co stworzył, aby tylko ją odnaleźć, a ona odpowiedziała na jego chęć pozostania z nią, z podobną namacalną siłą.
Otwór był takim samym, z którego on się pojawił, widział, jakby nigdy tamten się nie zamknął, a historia jego wyjścia z niego, powtórzyła na nowo.
Nie było tak, otwór znikał na nowo, nie było prócz niego już nic, lecz świat utworzony przez niego panował nadal, nic nie zniknęło, nikt nie kazał mu na nowo tworzyć.
Było to czymś innym.
Uczuciem, które jakby pulsowało, i mrowiło jego ciałem, emocją skierowaną wobec tego co opuściło przejście, czymś, jakby odnalazł porzuconą gdzieś pustkę samego siebie, mającą stać się jego jedynym celem i myślą.
Istota przybrała postać ciemną, osłaniała się dłońmi jakby przerażona ogniem pełzającym ze strony słońca.
Zrozumiał dopiero po chwili, że nie jest to przerażeniem, tylko bólem.
Cierpieniem spowodowanym tym, co stworzył, bolało ją uderzanie promieni ognia o swoje ciało, powiew wiatru, który smagał wszystko delikatnie, nią zaś szarpał tak jak wielka, potężna wichura.
Tam, gdzie powinna być żyzna gleba, ona swymi stopami zostawiała czerń, jej ciało rzucało na wszystko cień, powodowało zgniliznę i pęknięcia, to przez tę ciemność z ziemi zaczęły wypełzywać obrzydliwe garście robali.
Jej palce powolnymi ruchami powodowały rozpad drzew i roślin, oczy zwierząt w jej otoczeniu nabierały czerni, sierść na ich ciałach rozpadała się w strzępki, skóra pękała, przez co w niektórych miejscach było widać biel kości. Stały się okropnie chude, ledwo stojące na teraz patyczkowatych nogach, wpatrywały się tylko pusto w panią owianą ciemnością.
Twarz miała jednak piękną, nie potrafił odwieść się od tego stwierdzenia, pomimo tej sprzeczności jaką ona była, jego całkowitym przeciwieństwem. On tworzył, ona niszczyła i zabierała, wiedział to na pierwszy rzut oka. Jednak uczucie spowodowane wybuchem szalejących myśli nie odpuszczało, napierało na niego, kazało mu ją wielbić, nie widzieć wad, przeciwieństw, sprawić, aby była jego.
Nie rozumiał, nie mógł wtedy tego wiedzieć, że zaznał otumanionej mocy uczucia, zwanego miłością.
Nieodwzajemnionej miłości.
Każdy jego krok w jej stronę napawał ją bólem, wiatr buchający z jego piersi, był dla niej jak splatające całe ciało ciernie, nic innego ją nie mogło tak zaboleć, zbudzić tak wielkich cierpień, w końcu była potężną istotą.
On jednak sprawiał jej ból, był całkowitym przeciwieństwem, kimś zupełnie nie dla niej. Dla kogo nie powinna okazać odwzajemnienia uczuć , był całkowicie inny, niemogącym w żadnym wypadku być z nią.
Dlatego tak szalenie cierpiała, w kłebek się zwijała, z każdą jego próbą odejścia daleko uciekała, nie chcąc jego, wiedząc, że boli ją to zbyt bardzo, a z ich połączenia powstałyby największe okropieństwa. Nie mogli tego zrobić, byli zbyt inni, nie pasujący, nie mogący tego dokonać, ona to wiedziała, dlatego uciekała daleko.
On jednak nie rozumiał, traktował to jako specjalne jego zwodzenie, po to aby się starał, by jej szukał i udowodniał po nieskończoność, że jest wartym. To uczucie mu to nakazywało, nie przestawać, próbowac zaimponować, nie pozwalało mu zrozumieć, że ona go po prostu nie chciała, bo był innym całkowicie bytem od niej.
W pewnym momencie nie mogła już uciekać, wytrzymać zbliżającego się bólu, spowodowanego jego żywiołami, pozwoliła wtedy czerni pod swoimi stopami się rozszerzyć, zrozumiała wtedy, że dzierży taką samą siłę jak on, całkowicie odmienną, lecz identycznie potężną.
Ziemia pod jej stopami pękała, coraz większą wyrwą się stawała, niczym rzeki, które on stworzył, lecz ona nie miała wody, była skazą w pięknej ziemi, coraz bardziej rosnącą jak i niszczącą.
Zeszła do jej głębin, tak nisko, gdzie mogła pozwolić nie dochodzić krzywdzącemu ją światłu, i innym jego zdolnością. Wraz z głębinami ciemności jej możliwości wzrastały, tak jak on był silny w swoim otoczeniu, jej potęga wzrastała wraz z mrokiem, i brakiem zycia.
Pozwoliła utworzyć się wielkiemu otworowi, poprzez gniliznę, która go zniszczyła, dziurę zasklepiła wielką czarną powłoką, która pulsowała niczym, żywy organizm, nie mógł on nad tym zapanować, ponieważ był to jej twór.
Tunel ciągnął się coraz bardziej, aż utworzyła wielkie sufity zakończone ostrymi zębami kamieni, wszędzie roznosiło się trujące powietrze, i ciemność, która pulsowała i mknęła ku niej, tak jak rozpalony wysoko ogień.
Było to jej królestwo, druga strona świata, który on stworzył, po to została do niego zesłana, aby nastała równowaga na tej ziemi, dobro i zło, życie, które on utworzył, większy rozrost śmierci i okropieństw, który ona mogła narzucić.
Stał on wtedy przed czarną materią, nie potrafiąc jej zniszczyć, zmienić jej kształtu, stworzyć coś innego w jej zamian, czuł się bezsilny wobec tego tworu. To przez niego w końcu, nie mógł dalej szukać, i podążać za swoim uczuciem skierowanym do niej.
Jego smutek, żal i odrzucenie, spowodowało narodzenie się nieprzemyślanego, dla samego siebie pomysłu.
Myślał, że go nienawidzi, nie spelnia on jej oczekiwań, dlatego podzielił się na swoje trzy formy, zostając przy tym nadal takim samym sobą, lecz o podzielonej mocy na trzy różne, inne od siebie postacie, pod względem charakteru, czy żywiołów, którymi dzierżyli.
Ruzamusa, pana wiatru i burz, o suchym ciele, porywistym i gwałtownym uosobieniu, zniszczeniu piorunów, które tańczyły na jego ciele, wściekłości na wszystko co istniało, chęci aby burza wszystko zburzyła, swą siłą, i wybuchem.
Amosa, pana ziemi i ognia, przez co jego ciało oblepiały skalne fragmenty, niczym skóra, był spokojny, ziemia stanowiła wszystko, była stwórczynią życia, roślin, ogień zaś może być dobry, pomocny, jak i zły i wszystko na swej drodze palący. Dlatego taki on właśnie był.
Periana, pana wody i lodu, jego ciało składało się tylko z tego właśnie jakby zimnego, białego, lodowatego kamienia. Był jak woda, stonowana, poważna, potrafiąca być porywcza i zwodząca, jak i chłodna i zimna, dająca ból, w postaci lodu.
On sam nazwał się Tarionem, panem, i stwórcą wszystkiego, mającego nadal moc wszystkich żywiołów, jednak słabszą niż na początku, gdyż podzielił ją na swoje, trzy całkiem różne osobowości. Myśląc, że w ten sposób pani podziemia Ilja - jak sama siebie nazwała, zechce, którąś z jego podzielonej osobowości, na trzy całkiem różniące się od siebie, skoro nie chciała całości w jego postaci.
Nadal cierpiała i czuła strach, jednak ból w jej otoczeniu był słabszy, był mniej też szkodliwy, ponieważ, nie miała przyjąć całości mocy, równej jej samej, a tylko jego podzieloną moc na jedną z tych trzech istot.
Wiedziała cały czas, że pomimo podzielonej formy stwórcy Tariona, i tak z ich połączenia nie powstanie nic dobrego, a jedynie obrzydliwa kreatura, jednak jej ciekawość przed całkiem róznymi osobowościami zwyciężyła.
Tarion cieszył się, nawet jeżeli nie zechciała go ona sama, tylko jedną z jego osobowości, i nie odczuwał tego co ta osobowość, i tak czuł się zadowolony, że w pewien sposób mu się udało ją zdobyć.
Wybrała Amosa, uznając, że w ciekawy sposób poprzez kreowanie ziemi, i minerałów, może wzbogacić jej podziemie, jak i rozwiać, niektóre wyrwy rwącą lawą, albo ogniem, któremu ona nadawała czarną barwę.
Na początku myślała, że owoc ich połączenia, jest czymś dobrym, istota ta była piękna, i nie wykazywała, żadnego zła i okrucieństwa. Jednak z czasem jej twarz nie była jedyną, będącą na głowie, posiadała ona je aż trzy. Tą pierwszą, którą ujrzała Ilja piękną, i dobrą, drugą, którą wykrzywiał grymas rządzy krwi, słowa, które padały z ust tej twarzy były chęcią krzywdy dla zabawy. Trzecią zaś była mądrość, słowa rady, pełne inteligencji, i braku emocji, nie posiadania dobra ani zła.
Ilja się wściekła, sama na siebie, przecież, wiedziała, że jedyne co może z tego wyjść to nieprawidłowość, coś co nie powinno się stać, byli od siebie całkowicie inni, nie mogli dlatego się łączyć.
Skarciła się za swoją ciekawość, dlatego przysięgła sobie, że nigdy nie wejdzie w interakcje z światem zewnętrznym, będzie władać jedynie swoim podziemnym i nikogo, nie będzie tam wpuszczała, jedynie dusze zmarłych zwierząt.
Wyrzuciła więc Amosa, tocząc z nim krótką walkę, jej moc była silniejsza, przez formę, którą był, jedynie jedną trzecią stwórcy-Tariona, a ona przecież miała taką samą potęgę jak Tarion przed podzieleniem.
Porzuciła również swoją córkę, nie chciała jej, traktowała ją jako wynaturzenie, coś co nie powinno nigdy się stać, powstać.
Tarion zrozumiał wtedy, że nie ma sensu już co próbować, wiedział już wtedy, że Ilja go po prostu nie zechce, niezależnie od formy jaką przyjmie i co zrobi.
Nie złączył jednak swoich trzech form, i nie pochłonął, z powrotem do siebie. Zostawił ich, aby każdy sprawował władzę nad swoim żywiołem, w ten sposób, pomimo jego słabszej mocy, było mu prościej, gdy jego trzy formy, całkiem inne od siebie, władały nad światem zewnętrznym, a nie tylko on sam.
Dziecko Ilji i Amosa, wraz ze swoimi trzema twarzami borykało się po świecie, który utworzył Tarion, po krótkim czasie, znudziła ją otaczająca przyroda, krajobrazy, czy żerujące na siebie zwierzęta, walczące o przetrwanie. Tylko te bardziej inteligentne ją zaciekawiły, jednak, nie było to czymś co by zadowoliło jej ciekawość.
Hotake, bo tak się nazwała, zachciała stworzyć coś nowego, z jednej strony pięknego, jak jej pierwsza twarz, a z drugiej strony też inteligentnego jak jej druga twarz. Jej trzecia twarz jednak chciała władać tym co stworzy, zrzucać na nich wszelkie możliwe okropieństwa, tylko po to aby się nie nudzić. Twarz tą interesowała jedynie żądza krwi dla zabawy, bez większego określonego powodu.
Stworzyła więc istoty ładne jak ona, jednak nie było to wymogiem, byli ci mniej atrakcyjni, jak i bardziej.
Ich wygląd powstał, na podstawie myśli pierwszej twarzy, dała im też różnego koloru oczy, skóry, czy włosów, lepsze walory ciała czy te mniej zwracające uwagę.
Dzięki swojej drugiej twarzy mogła dać im mądrość, dzięki temu wiedzieli, jak rozpalać ogień, polować na zwierzęta, hodować rośliny i tworzyć osady.
To dlatego potrafili myśleć, tworzyli potem swoje kultury, filozofie, cesarstwa, walutę.
Jednak przez swoją trzecią twarz, zesłała na nich wszystko co złe, tylko dlatego, aby mieć co obserwować, coś ciekawego.
To przez te wszystkie złe emocje, które im dała, zazdrość, pokusę większego majątku, pychę, poniżanie innych, tworzyły się różnorakie wojny i chaos.
Cieszył ją rozlew krwi, było to właśnie tym czego Ilja, jej matka, się obawiała, że z jej dziecka nie wyjdzie nic dobrego.
Hotake była też bardzo z siebie zadowolona, i dumna, w końcu to dzięki jej na ziemi nie panowały tylko nudne zwierzęta.
To przez nią, rozwijały się wielkie miasta, polityka, czy aspekty artystyczne, takie jak literatura i muzyka.
Ludzie zawdzięczali jej swoje istnienie, to dlatego tworzyli dla niej pomniki, modlili się o swoje życie przed podróżą.
Czasami spełniała ich prośby. Chroniła przed ziemskimi zagrożeniami, nawet zsyłała do ich głów swoją pomoc, w postaci inteligentnych odpowiedzi, na ich rozterki.
Najczęściej jednak nie robiła nic, pozwała kwitnąć ich nienawiści wobec siebie, podsycała ją wrogimi myślami.
Nastawiała przeciwko sobie, na przykład wtedy gdy walczyli o tą samą wybrankę serca.
Była wtedy ich myślami, zawiścią, wsciekłością, podłością, będąc tymi emocjami potrafiła spowodować nawet wieloletnie wojny kochanków o swoją panią.
Ilja dowiedziała się o istnieniu ludzi, wraz z tym gdy ich umarłe dusze, zostały podświadomie kierowane do jej podziemia.
Rozwścieczyło ją to, że jej, wynaturzona córka, która nie powinna istnieć, świetnie się bawiła tworząc te piękne istoty.
Istnienie tych istot również było według pani ciemności niewłaściwe, widziała ich zepsucie. Ich powierzchowność, pustość, gdy oceniali drugiego człowieka na podstawie jego majątku, czy innego aspektu materialnego.
Nie mogła zabić swojej córki, była istotą powstałą z niej samej, posiadającą podobną moc.
Mogła jedna zabić stworzonych, przez nią ludzi, wynaturzone, piękne istoty, pełne złych emocji.
Tworzyła więc istoty bez żadnych emocji, miał one tylko, chęć zjadania ludzi, i walczenia o swój byt.
Były to wielkie robale mające jedynie, otwór pełen setek zębów, wypełniających w całości ich paszczę.
Wielkie ptaki (Riau), o błoniastych skrzydłach, ślepych, lecz o dobrym słuchu, i węchu, porozumiewających się między sobą poprzez krótkie sygnały dźwiękowe.
Czy wiele innych, przerażających istot, o długich szponiastych rękach, nie mających twarzy.
Wszelkie te twory wychodziły z jej ciała, z początku miały zasiedlić tylko jej podziemne królestwo.
Nie potrafiła jednak zatrzymać procesu tworzenia, rodziło się ich zbyt wiele, i w coraz liczniejszych grupach opuszczały podziemie.
Wybiegały przez wyrwę, którą utworzyła bardzo dawno temu, uciekając przed Tarionem.
Krainę, która otaczała wyrwa, została w błyskawicznym tempie zniszczona przez kreatury, ludzie umierali.
Przetrwał tylko skrawek, kawałek ziemi, oddzielony wyrwą od licznych potworów.
Całą krainę, która nazywała się Terai, obtaczała zielona mgła, będąca trucizną.
Ilja poprzez rozesłanie jej, chciała zatrzymać swoje dzieci, na nie jednak nie działały opary, zostały na podbitej przez siebie krainie.
Stwory cały czas się z niej rodziły, wychodziły to coraz bardziej obrzydliwe i przerażające kreatury.
Wiedziała wtedy, że nie jest już w stanie cofnąć z powrotem kreatur, które uciekły na świat zewnętrz.
Prawdą było, że chciała zabić ludzi, ale nie w tak zawrotnym tempie, jak i wielkiej ilości, której tworzenie sprawiało jej cierpienia.
Chciała stworzyć ich pomału, nie mogła jednak nad tym zapanować. Jedyne co powinna zrobić to zapanować nad podziemiem, nad swoim królestwem, tym co było dla niej najważniejsze.
Nie potrafiła zatrzymać kreacji potworów, więc nim zapełnili oni całe podziemia, zmieniła proces tworzenia na coś innego.
Na istoty bardziej rozumne, takie, co mogły zapanować nad stworami, ujarzmić je, i strzec z ich pomocą podziemia.
Nie mogła zemścić się na swojej córce, za stworzenie pięknych ludzi, zrozumiała, że urodzenie kreatur było bardziej destrukcyjne od samych ludzi.
Więc aby pokazać, że jest w stanie stworzyć lepszych ludzi, mogących przy okazji zapanować nad stworami w podziemiu. Zmieniła rodzone przez siebie istoty, w nich, anty ludzi-Zazoe.
Twory te były inne od ludzi, nie były fałszywe, a bardzo lojalne, przywiązywali się do jednej partnerki, na całe swoje życie.
Nie oceniali, każdy był równy, pod względem majątku, stanowiska, czy wyglądu.
Nie byli jednak piękni, jak ludzie, Inja nie potrafiła im tego dać.
Ich skóry były twarde, i chropowate, wytrzymałe tak jak podziemne minerały. Dzięki temu byli, odporni na większość ataków kreatur.
Dłonie mieli trójkątne, o długich pazurach, co z łatwością pozwalało im w procesie kopania, w błyskawicznym czasie długich tuneli.
Poszerzali w ten sposób podziemie, izolowali od siebie kreatury, walczyli z nimi za pomocą pazurów, które dzierżyły też w sobie wysoką siłę.
Ilja czuła się zmęczona, tworzeniem kreatur, które podbiły jedną z krain, i wypełniły podziemie. Jak i bardziej żmudnym procesem, tworzenia Zazoe, istot rozumnych.
Wybrała dlatego jednego z nich, najsilniejszego, dała mu nieśmiertelność, i cząstkę swojej mocy.
Okrzyknęła go panem podziemi, królem Zazoe, i kreatur, jak i swoim mężem, nazwała go Gangoz.
Dała mu nieśmiertelność, i wszelkie tytuły, czy moc, po to aby mieć kogoś, kto wspiera ją w panowaniu.
Oraz pomaga, w procesie długiego bolesnego zmęczenia, po prostu kogoś, co nie sprawia samą swoją obecnością jej bólu, jak Tarion.
Między czasie Hotake, znużona samymi wojnami, podstępami kochanków na dworach, czy plugastwie na ulicach, oraz walkach na śmierć i życie niewolników, postanowiła zrobić cos innego.
Dnia tego przechadzał się zwykły z pozoru chłopiec, którego zadaniem było zebranie po raz kolejny kóz.
Był tym całkowicie znużony, ciągłe to samo zadanie zlecane przez swego ojca, jakby to on sam nie mógł tego zrobić.
Jednak posłusznie wykonywał prace nadaną przez rodziciela, chciał być dobrym posłusznym synem.
Nie robił tego w sposób zwyczajny, ku zdziwieniu obserwującej go Hotake, jak i rosnącemu zaciekawieniu. Chłopiec wyjął instrument, flet.
Na falę subtelnych dźwięków, kozy jakby całkowicie zahipnotyzowane, wbiły w niego swoje spojrzenia, bardzo ospałe.
Jednak krok, ruchy, wcale nie wykazywały zaspania, ruszyły rządkiem przed siebie. Bez żadnego sprzeciwu, każda w takim samym spokojnym, oddanym muzyce rytmie.
Chłopiec nie wykazywał już takiego znużenia, jakby to gra nadała mu nowe emocje, nastawienie do życia, całkowicie odrębne od tego z chwili temu.
Hotake zdziwiona fletem, i inteligencją ludzi, nadaną im dzięki jej stawienictwu, wpadła na nowy pomysł, mający zmienić jej nude.
Chciała w ten sposób okazać, swe zadowolenie, i aprobatę wobec ludzi, pokazać im, że jest dumna z tworzonych, przez nich rzeczy.
Więc gdy chłopiec zetknął swoją dłoń, z łbem kozła, przestał być już na zawsze młodzieńcem. Obdartym z młodości, z swoich prostych i zwykłych myśli, durnych ludzkich celów, czy emocji.
Nigdy nie mogącym się już zakochać, stworzyć zwyczajnej rodziny, być jak jego ojciec.
Nie mógł już takim być, ponieważ nie był już człowiekiem, jego ciało zmieniła cząstka Hotake, stał się istotą wyższą.
Jego ciało przybrało od pasa w dół koźlą, futrzaną parę kopyt, całe ciało oblazła sierść tego zwierzęcia, a na czole pojawiły się krótkie różki.
Dłonie zaś miał ludzkie, aby jego gra zawsze była tak idealna, potrafiąca okiełznać innych, oraz piękna.
Stał się patronem muzyki, instrumentów, śpiewu, czy nawet prozy, i literatury. Był odpowiedzialny też za wszelkie życie natury, roślin, czy zwierząt.
Ludzie modlący się do niego, byli intelektualistami, filozofami, czy artystami. Hotake dała mu wielką wiedzę, mądrość której nie miał nikt, oprócz jej drugiej twarzy.
Nazwali go Hizenem, pierwsza litera jego imienia, miała być upamiętnieniem jego stwórczyni Hotake.
Tarion, stwórca świata zewnętrznego, widząc szereg wojen i śmierci, chorób, głodu, wyższości ludzi, którzy okrzyknęli się wyższymi, tylko dzięki swoim durnym tytułom szlacheckim, wściekł się.
Chciał zniszczyć ludzi i to co stworzyli, z drugiej jednak strony był wściekły na panią podziemi. To przez nią kreatury, z jej woli stworzone pożarły niczemu winnych, bezbronnych ludzi, jednej z krain.
Zamieszkały ją, i żyły tam teraz, przerażając swą liczebnością, i potwornością, ostatki ludzi, oddzielonych wyrwą.
Nie wiedział co ma zrobić, był przekonany o złych poczynaniach ludzi. Jednak wiedział, że kreatury również, nie były dobre, ludzie nie mieli szansy nawet się bronić.
Zdawał sobie również sprawę, z innej perspektywy ludzi.
Byli oni twórcami tych pięknych budowli, miast, idącej do przodu technologii, jak i sposobów pozwalającym im lepiej żyć.
Chcąc nie chcąc, był zadowolony z zasiedlenia, stworzonego przez niego świata, przez tych ludzi.
Dzięki nim, przestał był on być tak pusty, stał się pełny, lepszy.
Jednak niewolnictwo, i ich brutalne aspekty, pełne niedobrych emocji, były złe, nie mogące istnieć, a przynajmniej zostać opanowane.
Poradził się więc swoich trzech różnych osobowości, które teraz nie stanowiły już jego części. Były od siebie inne, bardziej wzmożonymi, i wyszczególnionymi częściami jego pogodowych żywiołów.
Doszli do wniosku, że muszą zebrać pozostałe trzy bóstwa. Hotake z łatwością przystała na propozycje, fakt, że to ona była sprawczynią utworzenia ludzi, nie przeszkadzał jej. Nie czuła poczucia winy, z zesłania na nich negatywnych, złych emocji. Cieszyła się jedynie z narady, było to jej kolejne oderwanie od nudy.
Hizen przystał na to z powagą, wiedział, że trzeba coś zrobić z wojojącymi ludźmi. Niszczyli oni roślinność, zabijali zbyt wiele zwierząt, ponad ludzkie zapotrzebowania, dla zabawy.
Ilja, pani podziemia, nie zgodziła się. Nie chodziło, już tylko o jej przysięgę o nie opuszczeniu podziemi, czy nienawiści w stronę córki. Była zbyt wyczerpana, aby stawić czoło aspektom świata zewnętrznego. Tarion i jego osobowści, były dla niej zbyt dużym cierpieniem, szczególnie w jej stanie.
Nie chciała jednak tego co działo się w świecie zewnętrznym, konfliktów pięknych ludzi.
Wysłała więc swojego męża, Gangoza, najsilniejszego spośród Zazoe, ich króla, miał on odpowiadać w jej imieniu.
Debata nie była długa, w zasadzie Tarion potrzebował tylko potwierdzenia innych bóstw. Wiedział czego chce dokonać, i w jaki sposób wykorzystać w tym ludzi. Wymyślił to wcześniej wraz ze swoimi podzielonymi osobowościami.
Mianowicie chciał, aby każda z istot wyższych dała cząstkę swojej mocy ludziom. Chciał, aby czwórka ludzi obdarzonych ich potęgą, miała zapanować nad swoimi krainami, i rozborykanymi ludźmi w nich mieszkającymi.
Ludzie ci mieli zwać się pradawnymi, żyjącymi przez sto lat, aczkolwiek mogącymi żyć dłużej, mieliby być nieśmiertelni. Ukończenie stu lat, miało jednak stanowic etap zakończenia jego prosperowania, oddania mocy wybranej przez siebie osobie, najczęściej dziecku pradawnego.
Tym sposobem mieli być oni, równowagą swoich krain, przez sto lat walczących w ich imieniu ze złem, oraz zapanowującymi pokój.
Hotake zgodziła się na to z ciekawością, oddanie cząstki mocy, nie było dla niej czymś wielkim, istotnym.
Hizen pomimo swej mądrości, nie myślał długo, był gotów zrobić wszytko dla dobra natury.
Gangoz, kłócił się z nimi, nie chciał aby jego żona, znowu w jakiś sposób musiała oddać siebie, najchętniej nie mówiłby jej tego co zostało powiedziane na naradzie.
Jednak musiał, a ona się zgodziła.
Tym sposobem za stawiennictwem Hotake, powstał pradawny Venaitów. Mógł on panować nad umysłem człowieka, zmieniać jego sposób myślenia. Władać jego ciałem, łamać kości, miadżyć organy, czy nad całym ciałem poprzez krew. Czy zmieniać swój wygląd zewnętrzny, całkowicie twarz, czy kształt ciała. Tak jak mówiły jej twarze, mądrość-umysł, żądza krwi-walka, piękno-ciało i twarz.
Hizen musiał stworzyć specjalne zwierzęta, Haraitów. Żyły one przez około setkę lat, czasami więcej, tylko pradawny mógł się z jednym z nich połączyć. Co sto lat rodziły się nowe Haraity, i to spośród nich pradawny Speraitów, wybierał swego towarzysza, z którym mógł stworzyć jedną postać.
Pradawny żywiołów, panujący nad krainą Astrai, mógł władać nad każdym żywiołem.
Pradawny Teraitów, panujący nad krainą, którą ogarnęły kreatury. Mógł władać licznymi duszami zmarłych, i tworzyć z nich stwory, aby te posłuszne wedle jego woli spełniały jego rozkazy.
Bogowie jednak nie wiedzieli, że w przyszłości powstaną ludzie, władający słabszymi wersjami darów pradawnych.
Między innymi:
Venaitów krwi i kości, władających tylko ciałem wewnętrznym, organami, krwią, kośćmi.
Venaitów twarzy, mogących zmieniać wygląd ciała, i twarzy, wygląd swój, oraz innych. Nie w sposób całkowity, nie mogli zmienić kogoś wyglądu diametralnie.
Venaitów umysłu, władających tylko umysłami, mogącymi naginać świadomość psychiki innego człowieka.
Speraitów, którzy mogli łączyć się z innymi, dowolnymi, zwierzętami, stanowiącymi jedność, hybrydę człowieka i wybranego zwierzęcia.
Astraitów, dzielących się na różne wyspy, pod względem żywiołów.
Krainę ognia i ziemi.
Krainę burz i wiatru.
Krainę wody i lodu.
Ludzie zamieszkujący daną krainę, mogli posługiwać się daną parą żywiołów.
Kapłanów dusz, Teraitów. Mogących władać tylko jedną zmarłą duszą, co za czym idzie jedną, stworzoną przez siebie z niej kreaturą.
Pradawni jednak nie mieli ograniczeń, władał wszystkimi żywiołami, wyglądem, ciałem, jak i umysłem. Wieloma duszami, czy jak pradawny Speraitów, potężnym Haraitą.
Powstanie ludzi o darach, na słabszym zakresie, jest niewiadome, przypisuje się je jednak teorii. Mianowicie pradawni mieli zacząć, wchodzić w wiele współżyć z istotami ludzkimi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top