Księga 1 Rozdział 5
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Rozdział 5 – Jasny Fryz
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Księżyc w pełni jasno świecił na gwieździstym niebie, rozświetlając królestwo Corony, a straże pełniący nocną wartę powoli usypiali przez późną godzinę. Wydawać by się mogło, że to zwykła, cicha i spokojna noc jak każda inna. Jednak to nieprawda. W cieniu alejek niezauważenie uciekała przed Mirandą zakapturzona postać. Nie starała się jednak przeszkodzić dziewczynie w gonieniu jej, co brunetce już trąciło pułapką. Mimo to goniła dalej tajemniczą personę, kierując ją ku ślepemu zaułkowi. I w końcu udało jej się.
– No dobra, koniec trasy szczurze. Gadaj co żeś ukradł!
Osoba zdjęła kaptur, ukazując swoją tożsamość, a Miranda jedynie przybiła sobie piątkę z czołem załamana.
– Mamo! Ughhhh! – jęknęła. – Nie mogłaś wrzucić mi kartki z napisem "Musimy się spotkać, czekam w podejrzanej, ciemniej uliczce" zamiast wkradać mi się do domu i uciekać jak złodziej, którym jesteś?
– Chciałam ci tylko coś zostawić.
Dziewczyna skrzyżowała ręce. – To łapówka, żebym nie wydała cię królowi, mam rację? – domyśliła się, bo w końcu jaki inny powód mogłaby mieć jej matka?
– Co? Nie! – oburzyła się kobieta, na co Miranda tylko uniosła brwi, nie wierząc matce. – To nagroda z góry za pomoc w pewnej sprawie.
– Ja bym tego tak nie nazwała.
– Mniejsza! Pomożesz mi wykraść złoto ze skarbca?
Mirandę chwilowo zatkało. – Skarbca? Że królewskiego skarbca??
– No przecież nie będę okradać jakichś marnych szlachciców – obruszyła się znów kobieta.
– O nie! – Machnęła rękoma. – Nie ma mowy! Nie pomogę ci. Dałam ciotce słowo, że przestanę sprawiać kłopoty.
– Słuchając Minervy daleko nie zajedziesz. Ze mną natomiast będziesz żyć pełnią życia!
– Podziękuję. Szczerze to nie wiem czy mam się cieszyć, że w końcu się mną zainteresowałaś, czy raczej złościć, że cię przy mnie nie było kiedy cię najbardziej potrzebowałam.
– A ty znowu o tym. – Kobiecie zrzedła mina.
– A dziwisz się?
– Ugh. To będzie szybka robota. Zwiniemy złoto, potem kupimy jakąś wielką łajbę. Będziemy podróżować wspólnie – dalej ją przekonywała.
– Jasne, a w międzyczasie przygotują nam stryczek i nas powieszą. Świetny plan! Może od razu im się wydamy? – rzuciła sarkastycznie.
– Nie to nie. Ja nie zamierzam odpuścić Fryderykowi.
Brunetka załamała się dziecięcym podejściem matki, składając ręce jak do modlitwy i przykładając je do ust, prosząc o cierpliwość do kobiety.
– Jeżeli dasz się złapać to nawet nie myśl, że będę cię wyciągać.
– Ja nie potrzebuję niczyjej pomocy.
Miranda ziewnęła zmęczona. – Czyżby? To co właśnie robisz jak nie prosisz o pomoc?
– Oferuje współpracę.
– Zwał jak zwał. Moja odpowiedź wciąż jest taka sama. Nie pakuj się w kłopoty. Bye~
Odwróciła się, ruszając z powrotem w kierunku gospody. Nagle jednak zawróciła i podbiegła przytulić zaskoczoną tym gestem matkę. Miranda pomaszerowała szybkim krokiem do domu, za to kobieta stała wciąż lekko oszołomiona. Uśmiechnęła się do siebie i zniknęła w ciemnościach ulic Corony. Księżyc zdążył częściowo zajść za chmury, więc młoda brunetka kilka razy pomyliła drogi przez ciemności. Po dość długim błądzeniu w końcu znalazła swoje okno i weszła przez nie do sypialni. Tam czekał już na nią jej wiewiór, który przytuptał na tylnich łapach nieprzytomny. Gapił się chwilę jakby oskarżając ją, że nie daje mu spać, gdzie w rzeczywistości wiewiór z własnej woli nie położył się do łóżka bez swojej pani i czekał na nią cierpliwie.
– Obudziłam cię, co? – szepnęła, a zwierzak pokiwał sennie głową, ziewając. – A ciocia już śpi?
Futrzak znów pokiwał głową i pokazał łapką, żeby była cicho. Miranda zrobiła to samo dłonią i wzięła malca na ręce, kierując się do łóżka. Przechodząc spojrzała na komodę, na której stał wazon ze świeżym bukietem kwiatów. Od pewnego czasu Minerva zaczęła przynosić do pokoju kwiaty. Zaciekawiona brunetka podeszła do bukietu i delikatnie odchyliła liście. Znalazła w środku pomiędzy nimi małą karteczkę z krótkim wierszykiem. Miranda przeczytała go i z cichym "aww" spojrzała na ciotkę. Odłożyła liścik na miejsce.
– Wygląda na to, że ciotka się z kimś spotyka. Ciekawe jaki on jest?
Jeszcze długo rozmyślała nad potencjalnym wujkiem zanim w końcu położyła się spać.
***
Miranda odłożyła kolejny umyty talerz na równo ułożoną stertę obok. Przetarła oczy nadgarstkiem, uważając, by nie dotknąć ich namydlonymi dłońmi i ziewnęła głośno jak małe dziecko.
– Oho, ktoś się tu nie wyspał – powiedziała ciotka, wchodząc do kuchni.
– A weź mi nawet nie mów. Oczy tak mi się kleją, że mam ochotę zasnąć na stojąco – odparła, odkładając kolejny umyty talerz.
– Więcej siedź do późna.
– Nie siedzę. Swoją drogą, czy ty z kimś randkujesz? – spytała, biorąc tym razem kubek do mycia. – Ostatnio często dostajesz kwiaty.
– To tylko prezenty w podziękowaniu za dobre jedzenie – odparła obojętnie kobieta, wycierając naczynia i chowając.
– Oj no powiedz – błagała. – Co to za przystojniak? Znam go? Mam mu zrobić totalne piekło, żeby sprawdzić czy wytrzyma z nami pod jednym dachem? Zostawić ci dzisiaj wolną chatę? – wypytywała, doprowadzając ciotkę do irytacji.
– Bredzisz – Minerva trzepnęła dziewczynę ścierką po plecach, na co ta się zaśmiała jedynie wesoło. – Potrzebujesz porządnej drzemki – powiedziała wychodząc z kuchni, by otworzyć knajpę.
– Moje i tak będzie na wierzchu! – powiedziała głośniej, żeby ciotka usłyszała, śmiejąc się do siebie. Nagle zmarszczyła brwi. – Widzę cię Fizek.
Wiewiór stanął w bezruchu, przyłapany na podjadaniu ze spiżarki. Zerkał to na nią to na babeczkę i wysunął język, chcąc skosztować chociaż polewy.
– Nie. Zły! Zły wiewiór. Zostaw! – rozkazała.
Fizek spojrzał błagalnie oczami, jednak i to nie pomogło. – Odłóż! Babeczki są dla grzecznych zwierzaków.
Mówiła stanowczo, aż w końcu chwyciła go za ogon zanim zdążył rzucić się na mały kęs. Futrzak popatrzył z niewinnym uśmiechem.
– Mirando! – zawołała ciotka z pokoju obok. – Możesz zanieść torbę z zamówieniem do Dziarskiego Kaczątka?
– Już idę! – odpowiedziała, stawiając zwierzę na blacie. – Tym razem ci się upiekło ale jeszcze do tego wrócimy.
Pogroziła mu palcem, rozwiązując fartuch kuchenny. Wzięła zamówienie i żwawo wybiegła z knajpy, biegnąc do leśnego baru pełnego byłych zbirów. Otworzyła z hukiem drzwi do lokalu.
– Ktoś zamawiał świeże pieczone? – spytała z uśmiechem, rozglądając się po knajpie.
Było tam wyjątkowo przytulnie jak na miejsce zamieszkałe przez samych facetów. Barek po lewej, kilka stołów na środku, a z tyłu stało pianino na podwyższonej podłodze. Na ścianach mnóstwo wypchanych głów zwierząt lub obrazów. W kącie nawet kilka foteli i świeżych kwiatów na kawowych stolikach. Szczerze była pod wrażeniem czystości i udekorowania wnętrza. Zupełne przeciwieństwo do tego co widziała w domu Variana. Zagwizdała jednocześnie z Fizkiem z podziwem. Największy i najpotężniejszy z mężczyzn, który wyglądał jak Wiking lub Hun, Miranda nie była w stanie określić co pasowało bardziej, podszedł do dziewczyny. Wiewiór schował się przerażony, broniąc się warkoczem swojej przyjaciółki, która w przeciwieństwie do niego stała uśmiechnięta, jakby miała życzenie śmierci. Po postawie ogromnego brutala można by pomyśleć, że mężczyzna ma ochotę wyrzucić dziewczynę za drzwi lokalu, kradnąc jedzenie, jednak gdy wyjął portmonetkę udekorowaną ręcznie w jednorożce cała ta mroczna aura wokół niego zniknęła.
– Ile płacę? – zapytał głębokim, aczkolwiek miłym głosem.
– Dziewięć koron, a karczmarz postawi mi coś do picia – odparła, podając zamówienie. – Masz przeuroczy portfelik.
Uśmiechnął się. – Dziękuję, mama mi go zrobiła. – Dał jej pieniądze i wrócił na swoje miejsce z doręczonym śniadaniem.
Miranda schowała monety do sakiewki i zasiadła przy barze. Atylla podał jej owocowy sok w kuflu i własnoręcznie upieczone croissanty z budyniem gratis. Wiewiór wyjrzał zza dziewczyny, czując jedzonko i gdy nie patrzyła, ukradł jej drugie śniadanie.
– Fizek ty nicponiu! Oddawaj rogala! – krzyknęła po nieudanej próbie złapania go za ogon, przez co o mało nie spadła z krzesła barowego. – Żarłoczny szczur – mruknęła do siebie i wzięła łyk soku.
– Spokojnie panienko – odezwał się niski starzec siedzący obok niej. Wyglądał i brzmiał jakby wiecznie był upity. Podsunął jej pod nos ziemniaka. – Może kartofelka?
– Nieeeee podziękuję. – Odsunęła od siebie starca z ziemniakiem, widząc, że jest on mocno przeterminowany.
Amor za to wzruszył ramionami. – Nie to nie. – Zjadł ze smakiem ziemniora i zapadł w drzemkę.
Miranda popatrzyła na niego zdziwiona. Kto jest na tyle głupi lub ma na tyle dobry żołądek, żeby zjeść coś takiego? Reszta mężczyzn jedynie machnęła ręką, mówiąc, że u niego to normalne. Dziewczyna pokiwała głową, nie mieszając się dalej w sprawę i zapłaciła za kolejnego croissanta. Nagle do baru wpadł nikt inny jak Julek z Maxem. Koń zajął się sobą natomiast brunet przywitał się ze wszystkimi i zaczął z nimi rozmawiać, po czym żalić się dopóki nie zauważył Mirandy.
– Miranda! Oto dziewczyna, która mi powierzy nawet najdrobniejszy sekret! Swoją drogą świetnie dzisiaj wyglądasz. Zrobiłaś coś z włosami? – zaczął bajerować, na co dziewczyna nie dała się nabrać.
– Niech zgadnę. – Zamieszała kuflem z sokiem i spojrzała z chytrym uśmieszkiem na Juliana. – Cassie ci znowu dokopała, a Roszpunka ją poparła.
Burknął niezadowolony. – Dziewczyny twierdzą, że nie potrafię utrzymać języka za zębami!
– Bo tak jest. – Wzięła kolejny łyk soku niewzruszona.
Julian nabrał powietrza zszokowany. – I ty przeciwko mnie!? Po tym wszystkim co dla ciebie zrobiłem? – Chwycił się za serce, chcąc wziąć ją na litość. – To ja się tobą opiekuję, a ty tak mi się odpłacasz? Wstydziła byś się!
– Zabawne, bo nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek mnie wyratował z jakiejś opresji.
Dosłownie w tym momencie do knajpy wszedł Nochal z bukietem kwiatów, podobnym do tych, które dostawała ciocia Mirandy. Dziewczynie zapaliła się czerwona lampka ale na razie ignorowała ten fakt. Przecież mógł kupić je po prostu w tej samej kwiaciarni. Julek za to postanowił tym razem pomęczyć właśnie Nochala.
– Nochal! Oto facet, który mówi co mu chodzi po nosie, znaczy głowie – poprawił się. – Hej czy to są kwiaty dla Minervy?
– ŻE JAK?!
Miranda spadła z krzesła, słysząc dla kogo są kwiaty. Po minie Julka wiedziała, że właśnie się wygadał z czymś, z czym nie powinien był. Fizek, który do tej pory wcinał croissanta zainteresował się sprawą i podbiegł do Nochala, oceniając go czy może być zagrożeniem dla jego jedzenia w przyszłości.
– To twoja ciocia nic ci nie wspomniała? – zdziwił się mężczyzna, pomagając wstać dziewczynie.
– Jakoś wszyscy ostatnio mają przede mną sekrety. – Chwyciła się za rękę, rozmasowywując siniaka. Nie tak wyobrażała sobie partnera ciotki, znając jej gusta. – Em... to... jak długo ze sobą kręcicie?
Załamała się wewnętrznie. Czuć było, że sytuacja jest trochę niezręczna. A nawet bardzo. Zamieniła z nim kilka słów, żeby choć trochę się przekonać do mężczyzny jednak wrażenie pozostawało takie samo. Jedynie fakt, że pisał wiersze miłosne, trochę go ratował. Gdy tylko nadarzyła się okazja uciekła razem z Julkiem i Maxem.
– Masakra! Totalna porażka! On i ciotka!? – załamywała się, chwytając za głowę. – O nie! Muszę rozbić ten związek zanim dojdzie do skutku! – postanowiła, uderzając pięścią w otwartą rękę.
Julek, chcąc ją pocieszyć poczochrał jej włosy. – Nie przesadzaj, Nochal to spoko gościu.
– To samo mówiłeś o Królu i kapitanie straży! – posłała mu mordercze spojrzenie.
Julek podniósł ręce w obronnym geście i odsunął się od wściekłej dziewczyny na kilka kroków.
– Już się nie odzywam.
Po krótkiej wędrówce dotarli za Roszpunką i Cassandrą do Starej Corony, a konkretniej do domu Variana, który z miejsca, gdzie się zatrzymali wyglądał naprawdę okazale.
– Co to za chata? – wymamrotał, mrużąc oczy.
– Robi wrażenie, nie? – Wzięła się pod boki, patrząc na wielki budynek z mostem prowadzącym na działkę. – Stoisz przed domem największego i najstraszniejszego alchemika jakiego poznałam.
– Eeee czyli kogo? – spytał zdezorientowany Julek.
– Mojego przyjaciela Variana. No wiesz, ten, z którym łapałam złodzieja? – wyjaśniła.
– Aa, ten wariat – mruknął, już rozumiejąc o kim mowa. Długo czekali, a Julek niecierpliwie spoglądał na zegarek. – Dlaczego to tyle trwa? Pilnujcie drzewa.
Rozkazał Maxowi oraz Fadelli, którą zostawiły tu dziewczyny i ruszył w stronę domu. Miranda, zostawiła Fizka razem z końmi, a sama udała się za Julkiem. Podczas, gdy mężczyzna postanowił okrążyć dom i zaczaić się, by dowiedzieć się po co Roszpunka przyszła tutaj, Miranda weszła prosto do laboratorium i stanęła jak wryta na dzień dobry, widząc księżniczkę w wielkiej i niebezpiecznie wyglądającej maszynie pełnej ostrzy.
– Hej Mirando!
Varian uśmiechnął się radośnie, widząc swoją przyjaciółkę. Jak zwykle coś kombinował przy swojej maszynie, tyle, że tym razem to właśnie Roszpunka była królikiem doświadczalnym, a nie Miranda.
– Hej – wydukała z wymuszonym uśmiechem, żeby nie zdradzić przypadkiem Cassandrze, że coś może pójść nie tak przy jego maszynach. –Wiesz księżniczko, następnym razem jak będziesz potrzebować fryzjera może lepiej zajrzyj do tego zamkowego.
– Jej włosy są ponoć niezniszczalne! – zachwycił się alchemik. – Okej księżniczko, to może się wydać odrobinę... – Chwycił się za kark, szukając odpowiedniego słowa.
– Fajowskie? – spytała również podekscytowana jak on Roszpunka.
– Ta-taaak jaaasne, możemy to tak określić.
Włączył urządzenie. Maszyna zaczęła kręcić blondynką i wykonywać różne dziwne rzeczy z jej włosami. Cassandra spojrzała na Mirandę zaniepokojona, na co dziewczyna tylko machnęła ręką.
– Przeżyje. Co najwyżej puści pawia – zapewniła ją, modląc się w duchu, by maszyna nie wybuchła.
Kilka sekund później machina się zatrzymała, a księżniczka odetchnęła z ulgą, tak jak i Cassie z Mirandą.
– Okej – zaśmiała się nerwowo blondynka. – Nie było fajnie ale już po wszystkim.
Varian również się zaśmiał ale bardziej z zakłopotania. – Mamy-mamy to, w sensie pierwszy test. Ale nie martw się zostało jeszcze tylko 86!
Uruchomił kolejne testy na co Miranda przewróciła oczami. W tym momencie w oknie pojawił się Julek. Widząc swoją ukochaną na dziwnej maszynie z piłą tarczową gotową ją przeciąć pobiegł przerażony do wejścia. Dziewczyna już przeczuwała kłopoty i szukała dobrego i bezpiecznego wytłumaczenia sytuacji.
– Niewiarygodne! – wykrzyknął radośnie Varian, chyląc się przed tarczą piły, która wystrzeliła w jego stronę. – Miałaś rację! Są całkowicie niezniszczalne!
– Za to ty jesteś całkowicie zniszczalny! – Do pokoju wszedł z hukiem Julek, niczym wybawca. – Wypuść ją.
– Julek? Heeeej. – Pomachała mu z niewinnym uśmiechem księżniczka wciąż przykuta do machiny.
–Blondi! – ucieszył się z niemałą ulgą, że nic jej nie jest, po czym zdezorientowany wziął się pod boki. –Możesz mi wytłumaczyć co tu się wyrabia? – Widząc, że nie dostanie żadnej odpowiedzi podszedł, żeby ją uwolnić. – Wiesz co? Nie obchodzi mnie to. Zabieram cię stąd.
– Hej! Ty jesteś Flynn Rider! – Varian zacisnął usta, żeby za bardzo się nie podekscytować co nie do końca pomogło.
– Nie mam pojęcia o czym mówisz. Pierwszy raz cię widzę. Nie masz żadnych dowodów! – zapierał się Julek.
Miranda spojrzała zdziwiona na przyjaciela. Nigdy wcześniej nie ekscytował się była personą Julka. Przynajmniej nie przy niej. Uderzyła lekko Variana łokciem, żeby nie robił takiego wstydu swoim zachowaniem ale chłopak był ewidentnie w swoim świecie.
– Jestem twoim wielkim fanem! – powiedział ciesząc się jak dziecko i pobiegł odsłonić plakat z miejscem poświęconym tylko i wyłącznie postaci Flynna. – Widzisz?
Julek szybko zmienił nastawienie, widząc, że to tylko fan. – Flynn Rider, miło cię poznać.
Varian przyniósł ze sobą masę książek, które rozsypał przypadkowo, wchodząc w mężczyznę. – Przeczytałem o tobie każdą książkę.
Miranda, widząc, że chłopak myli fakty wkroczyła do akcji. – Varian, te książki nie są o Julku. On jest złodziejem, a ten w książce to...
Chłopak jednak jej nie słuchał i dalej brnął w swoje zachwycony, wymachując dziwnie wyglądającym mieczem.
– Hej, hej! A pamiętasz jak pokonałeś tego rycerza w kompletnej ciemności!? Tak po omacku! Hia! Haja!
Dla własnego bezpieczeństwa Julek odsunął się na odpowiednią odległość razem z Mirandą, którą przytrzymał za ramiona.
– Tak, słuchaj młody. Czy mógłbyś to już odłożyć? – spytał mocno obawiając się o swoje życie i unikając ataków.
– A pamiętasz jak pokonałeś Barona von Balerona? – dalej ich nie słuchał wymachując dziwnym narzędziem.
Julek obszedł chłopca, dalej przestawiając Mirke z miejsca na miejsce, by jej się nic nie stało. Dziewczyna jedynie stała z nieogarnięciem sytuacji wypisanym na twarzy.
– Nie, to również nie byłem ja – odpowiedział chłopcu. – Czy ktoś może mi powiedzieć kim jest to żwawe dziecko?
– Jestem Varian!
Chłopak zamachnął się, niszcząc wszystko naokoło i wysadzając to co leżało na stole. Przypadkowo nawet spalił plakat Flynna, przez co Julek się załamał. Miranda chciała wziąć sprawy w swoje ręce i uspokoić przyjaciela zanim zdemoluje cały dom ale nagle całą okolicą zatrzęsło. Dziewczyna domyśliła się co mogło spowodować te trzęsienie ziemi. Pompy, nad którymi pracował ostatnio Varian.
– Varian? Potrzebujesz może czegoś z szopy? No wiesz, na dalsze eksperymenty?
Spytała z wymuszonym uśmiechem, chcąc zająć się machinami pod ziemią. Varian jednak miał zupełnie inny pomysł.
– Oh racja! Prawie bym zapomniał! – Trzepnął się w łepek. – Żeby otrzymać pełne wyniki muszę włączyć moją pracę spektrometryczną. Hej, panie Rider, pójdziesz ze mną?
Miranda poczuła się zazdrosna, że zwraca całą swoją uwagę na Julka, podczas, gdy ona chce mu pomóc wyratować sytuacje. Zmarszczyła brwi i skrzyżowała ręce niezadowolona. Teraz już wie jak musiał się czuć jej wiewiór, gdy spędzała więcej czasu z Varianem. Gdy alchemik w końcu przekonał Julka, by poszedł z nim, Miranda usiadła obrażona na swoim ulubionym kufrze i oparła buzię na dłoniach.
– Zdrajca – wymamrotała do siebie.
– Nie bądź taka zdołowana, przejdzie mu – pocieszyła ją Roszpunka.
– Łatwo ci mówić księżniczko – burknęła, wskazując na Cassandrę. –Twoja przyjaciółka jest zawsze przy tobie.
– Dlatego, że jest moją damą dworu – zaśmiała się blondynka. – Wiesz jacy są chłopcy. Przecież nie będzie biegał za Julkiem całymi dniami.
– Polemizowałabym.
Miranda wiedziała, że jak Varian się w coś zaangażuje to szybko nie odpuści. Westchnęła ciężko, zastanawiając się czy nie powinna wrócić do ciotki i pomóc przy knajpie. Tak się zamyśliła, że nim się obejrzała chłopaki wrócili z dziwną maszyną do pisania. Alchemik postawił urządzenie obok księżniczki, wyjaśniając dokładne jej zastosowanie i spoglądając na obrażoną Mirandę. Wiedział, że coś się stało, ponieważ dziewczyna zawsze z uwagą słuchała o jego wynalazkach.
– Hej, Mirka? – zdrobnił jej imię, kucając przed nią. – Coś się stało? Wyglądasz na wkurzoną.
Dziewczyna odwróciła wzrok, przewracając oczami. – Kochanek ciotki się stał – odparła z gotową wymówką, wciąż na niego obrażona jak małe dziecko.
– Oł – Podrapał się po karku zakłopotany i spojrzał na ekipę za sobą, po czym znów na przyjaciółkę. Wiedział, że go potrzebuje. – Jak tylko skończę z księżniczką porozmawiamy o tym, dobra? – uśmiechnął się pocieszająco.
– Dobra, tylko...
Nie zdążyła dokończyć, ponieważ znów zatrzęsło ziemią, a Julek od razu zareagował i wyciągnął chłopaka na zewnątrz.
– Miranda, co się dzieje?
Cassandra spojrzała niepewnie na dziewczynę. Brunetka wiedziała, że ten poziom wstrząsów jest niebezpieczny. Może nie jest sejsmologiem ale każdy wie, że gdy z sufitu zaczyna się coś sypać, to jest niedobrze. Wyjrzała przez okno i zobaczyła jak Varian biegnie prawdopodobnie przykręcić te pompy. Zabawa się skończyła.
Po chwili do laboratorium wpadł Julek i zaczął pomagać dziewczynie. –Okej blondi, czas znaleźć jakieś inne miasto, kraj albo kontynent.
– Czemu nas tak stąd wyganiasz? – skrzyżowała ręce czarnowłosa, jeszcze niczego się nie domyślając.
– A nie, ty możesz tu sobie zostać, w ten sposób, gdy wszystko wybuchnie...
– JULEK! – krzyknęła Miranda za wygadanie się po raz kolejny w tym dniu.
– Ch-chwila, coś ty powiedział? – zdziwiła się Cass.
Miranda pociągnęła za jakiś pasek i wyrwała go samej, upadając na tyłek. Spojrzała na pasek, po czym na machinę i uwięzioną księżniczkę. – O-oł.
–No ten chłopak Varian ma pod ziemią jakieś machiny. One są niestabilne! – panikował Julek.
Miranda wstała i ponowiła próbę oswobodzenia księżniczki tym razem za pomocą kilku narzędzi. – Tylko jeżeli dojdzie do zbyt silnej reakcji chemicznej z wodą i tym całym Flynnoleum czy jak on to tam nazwał. Jeżeli je przykręci na czas unikniemy większych komplikacji. Ugh! Czym on to spawał!?! – wykrzyknęła zirytowana, kopiąc maszynę.
– Przecież to wszystko może wybuchnąć w każdej chwili! – W tym momencie za oknem zaczęły się pierwsze wybuchy łącznie z kolejnym trzęsieniem ziemi. – I ta chwila właśnie nadeszła.
– Uwolnijcie mnie z tego żelastwa! – Roszpunka starała się oswobodzić ale to również nic nie dało.
Wszyscy jednocześnie na swój sposób próbowali ratować księżniczkę. Trzęsienie stawało się coraz silniejsze, a na głowę zaczął im się sypać gruz wraz z kawałkami dachu.
– To na nic! – Brunetka odrzuciła warkocz, żeby jej nie przeszkadzał i odsunęła się przestraszona od urządzenia, które zaczęło szaleć. – Ta maszyna nie puści dopóki nie skończą się testy.
– Ten chłopak to chyba na prawdę jest wariat – skomentował Julek.
– Wy próbujcie dalej ją uwolnić, a ja zajmę się małym.
Cassandra rzuciła się w pogoń za alchemikiem. Miranda odskoczyła przed kolejną warstwą dachu, która o mało co jej nie zmiażdżyła. Spojrzała przerażona sytuacją na Julka, na co ten ją do siebie przytulił, chcąc uspokoić dziewczynę.
– Musicie stąd uciekać! – Roszpunka popatrzyła na nich smutnym wzrokiem.
Julian zerknął na Mirandę. – Uciekaj stąd młoda zanim wszystko się zawali.
Szczerbiec odepchnął dziewczynę delikatnie, uśmiechając się i próbując zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Miranda chciała podejść ale kolejny gruz zagrodził jej drogę. Spojrzała na zakochanych, którzy pokiwali głowami, mówiąc, że są pewni tej decyzji. Przez moment się zawahała, czując jak podobna sytuacja znowu rozgrywa się na jej oczach. Przemogła się i w ostatniej chwili wybiegła z budynku. Całe laboratorium chłopca wraz z częścią domu runęło, zasypując księżniczkę z ukochanym. Dziewczyna obróciła się i stanęła w szoku przerażona widokiem.
– Julek! – krzyknęła załamanym głosem.
Stała z bijącym sercem. Gdy tylko wszystko się uspokoiło, podbiegła do gruzów, chcąc uratować mężczyznę i jego ukochaną. Rozrzucała na boki kamienie i deski, obsypując się pyłem i kaszląc co chwilę.
– No dalej. Te włosy miały być niezniszczalne.
Szeptała, błagając by nic im nie było. Nagle coś pomiędzy kamieniami zaczęło świecić. Miranda odsunęła się na kilka kroków, a po chwili zobaczyła jak wokół Roszpunki i Julka opadają włosy księżniczki, tracąc swój blask.
– Jasny... fryz – wymamrotał przerażony mężczyzna, na co Miranda zaśmiała się krótko do siebie z ulgą i rzuciła im w ramiona z łzami, ciesząc się, że są cali i zdrowi.
Uścisnęła ich oboje mocno, po czym pobiegła szukać Variana. Po drodze natknęła się na Fizka, którego przytuliła do siebie, ciesząc się, że i jemu nic nie jest. Rozejrzała się wokół i z bólem stwierdziła, że zniszczenia są ogromne. Ich skala obejmowała całą wioskę. Po chwili usłyszała znajomy głos ojca Variana. Wiedziała, że znowu będzie niepocieszony tym co się stało. Kątem oka zauważyła alchemika z Cassandrą. Posadziła wiewióra na ramię i pobiegła do chłopca, zamykając go w ciasnym uścisku, który po chwili szoku chłopak odwzajemnił.
Spojrzała z wdzięcznością na Cassandrę. – Dziękuję Cassie.
Kobieta uśmiechnęła się lekko w odpowiedzi. Varian puścił dziewczynę i podszedł do ojca, który tak jak Miranda myślała znowu był zawiedziony akcjami syna. Alchemik spuścił smutno głowę. Po raz kolejny zawiódł. Miranda podeszła do przyjaciela i położyła mu dłoń na ramieniu.
– Chodź, trzeba to sprzątnąć – mruknęła cicho, dotrzymując mu towarzystwa.
~💜💜💜~
Jest rozdział. Hura! Książka nie umarła. Żeby było jasne ciągle nad nią pracuje i nie porzucę jej nigdy. Po prostu ze względu na zdalne nie mam siły patrzeć w ekran i zmusić się by pisać na elektronicznym sprzęcie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top