Za plecami

Wielki zegar na głównym gmachu Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart wybił godzinę dwudziestą drugą. Zwykle o tej porze jego korytarze nawiedzane były tylko przez duchy oraz patrolowane przez nieliczną kadrę nauczycielską.

W ten czwartkowy wieczór zasady zostały złamane przez dwóch uczniów.

Ginny Weasley skradała się pod peleryną niewidką zgrabnie i cicho jak kot. Krok za krokiem, rozglądając się wokół. Dziękowała Harry'emu, że postanowił udostępnić jej magiczny przedmiot na ten rok.

Wyglądnęła zza rogu. Tak jak przypuszczała, Blaise Zabini właśnie opuścił lochy i udał się w stronę tajnego przejścia, którego wejście znajdowało się za portretem śpiewaczki operowej. Nieświadomy tego, iż jest śledzony, obrysował kontur sceny, po której przechadzała się artystka. Ukryte drzwi stanęły otworem, a nie niepokojony ślizgon wślizgnął się do przejścia. Najmłodsza z domu Weasleyów przemknęła tuż za nim.

Chłopak przystanął wiedziony dziwnym przeczuciem, jakby coś lub ktoś go obserwował. W tym zamku wszystko stawało się możliwe, w końcu uczęszczał do szkoły magii. Rozglądnął się uważnie. Niczego nie zauważył. Wzruszył ramionami i podjął na nowo wędrówkę.

Korytarz zwęził się, a jego strop obniżył. Musiał się pochylić.

Usłyszał cichy szum. Wydawało się mu to co najmniej podejrzane. Jak poprzednio i tym razem nikogo nie przyłapał. Podrapał się po czuprynie i ruszył dalej. W głowie zaświtała mu myśl, że omamy słuchowe mogą być efektem zbyt częstego sięgania po odstresowywacze. Blaise jak większość uczniów paniką reagował na naukę, co gorsza podejrzewał u siebie alergię na książki, która objawiała się nagłą potrzebą udania się na spoczynek, po przeczytaniu pierwszego akapitu. Zaprawdę powiadam - ciężka to choroba, niestety przy okazji prawie niemożliwa do wyleczenia.

Wyjście znajdowało się naprzeciwko boiska do Quidditcha. Zabini rad, że przyciasny korytarz zostawił za sobą, rozciągnął grzbiet.

Ginny nadepnęła na gałązkę. Suche drewno trzasnęło, a śledzony chłopak zwrócił swe ciemnobrązowe, w tym świetle właściwie czarne oczy w stronę źródła dźwięku. Wyszczerzył się, bo w lot zrozumiał z kim na do czynienia.

- Ładnie to tak śledzić niewinnych chłopców po nocach? - zapytał. - Mam nadzieję, że podobały ci się widoki. Ja nie zapominam o dniu nóg.

Dziewczyna zrzuciła pelerynę. Nie było sensu udawać, że jej wcale tam nie ma. Roztrzepała włosy przygniecione przez magiczny materiał.

- Cześć Blaise. - Uraczyła go firmowym uśmiechem niewiniątka. - Widoki miałam niczego sobie, zwłaszcza gdy z paniką rozglądałeś się po kątach.

W sumie tyłek też miał niezły. Zwłaszcza gdy materiał spodni opinał się na kształtnym pośladku. Z pewnością ćwiczył. Ginny lubiła wysportowanych mężczyzn. Kiedyś nawet i Harry miał klatę i kaloryfer na brzuchu. Praca za biurkiem i okazjonalne wyjścia poza ministerstwo nie służyły wyrzeźbionemu ciału.

- O czym myślisz? - Ślizgon podpalił papierosa. - Chcesz? - zapytał, bo wypadało. Osobiście nie podobało mu się, gdy kobiety paliły. Wróć! Dziewczynki! Niewielka Ginny raczej nie wyglądała na siedemnaście lat.

- Nie, dzięki. Nie myślę o niczym konkretnym - gładko skłamała Weasley, wciąż mając przed oczami dwie idealne kule.

Chłopak nonszalancko oparł się o drzewo i zapamiętale zaciągnął dymkiem. Chwila relaksu. Tylko on, papieros, świeże powietrze i... Wiewióra. Nie tak sobie wyobrażał ten wieczór, ale nie narzekał, zawsze mógł towarzyszyć mu brat wspomnianej cholery.

- No więc? Czemu mnie śledziłaś? Nie próbuj mi wmówić, że chciałaś podziwiać piękno idealnego męskiego ciała. W to nie uwierzę, mimo że wiem, kto jest twoim chłopakiem. Jak nikt rozumiem potrzebę sprawdzania zakazanych owoców. - Zakazane owoce zawsze smakowały najlepiej. On coś o tym wiedział, a im większe ryzyko, tym lepsza zabawa. Uśmiechnął się na wspomnienie swojej ucieczki z żeńskiego akademika. W przebraniu łatwo było wejść, gorzej z ucieczką na golasa. Woźna miała parę w nogach, a machała miotłą jak zawodowy pałkarz.

- Od razu, że śledziłam - żachnęła się Ginny. Ona tylko czekała, aż ślizgon opuści dormitorium i udała się za nim. Wielkie rzeczy. Nie widziała w tym nic złego. - Słyszałam coś o imprezie po meczu... - bąknęła.

Blaise pokiwał głową. Imprezy stanowiły nieodzowną tradycję domu Slytherina. Najgłośniejsze. Najliczniejsze. Najzapamiętalsze. Najznakomitsze. W ogóle - Naj.

- A no... ja też coś słyszałem. - Dopalił papierosa do połowy. - Dlaczego cię to interesuje? Nigdy nie widziałem cię na naszych imprezach.

- Mam dla ciebie propozycję.

- Propozycję? - powtórzył jak echo.

- Wkręcisz mnie na tę imprezę.

- A co ja będę miał z wpuszczania nieletniej na imprezę?

Ginny zaśmiała się gorzko, co jak co, ale na ślizgońskie popijawy przychodzili nawet trzynastolatkowie.

- A to, że przyprowadzę Hermionę. Dostaniesz szansę, żeby się koło niej zakręcić.

Zabini na chwilę zdębiał, żeby nagle wybuchnąć szaleńczym, niepohamowanym chichotem. Miała poczucie humoru ta cholera.

- Ci cię tak bawi? - dziewczyna uniosła brew.

- Nie widzisz, jak podejrzane to jest? Ona umawia się z twoim bratem, a ty chcesz podsunąć mi ją pod nos.

- Jest dziewczyną mojego brata. Zgadza się... ale równocześnie jest moją przyjaciółką. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak długo nad tym myślałam... - Ginny kłamała jak z nut, a w aktorstwie osiągnęła wysoki poziom. W końcu wychowywała się wśród braci, a to do czegoś zobowiązywało. Nie raz zwalała swoją winę na któregoś z chłopaków.

Rozmówca mruknął coś pod nosem, a brzmiało to jak przekleństwo. Rzucił niedopałek w wilgotną ściółkę i zadeptał butem. Zapatrzył się na bramki oświetlone blaskiem księżyca.

Właściwie powoli przechodziła mu obsesja na punkcie Granger. Szybko się nudził, zwłaszcza gdy mozolnie osiągał efekty. Podejrzewał, że i tym razem czeka go klapa. Była bez pamięci i rozumu zakochana w Łasicu. Tak, bez rozumu przede wszystkim. Dziwne, zważywszy na prezentowaną przezeń inteligencję.

Do odważnych świat należy. Mógł spróbować ten ostatni raz.

- Nie wkręcasz mnie? - upewnił się, spoglądając prosto w niebieskie, teraz granatowe, oczy Ginny. Że też wcześniej nie zauważył, jak hipnotyzujące są.

- Po co miałabym to robić? - Ruda postawiła na minę dziewczyny z sąsiedztwa proszącej o cukier.

- Mam uwierzyć, że chcesz iść na imprezę do nas po to, abym poderwał Hermionę? - powtórzył wszystko, układając sobie to w głowie. Wciąż brzmiało to niedorzecznie, lecz co wydobywającego się z ust kobiety brzmi sensownie?

- Dla jej dobra. Kocham ją jak własną siostrę. - To akurat była prawda.

- Dobrze... - zgodził się Zabini.

- Pozwalam ci nawet ją upić, jeśli to będzie konieczne.

- Dlaczego akurat ja? - Nie widział w tym logiki.

- Obserwuję was. Starasz się. Zależy ci na niej... - A przynajmniej na jej kobiecej części, Ginny ślepa nie była i dostrzegała spojrzenia na piersi i tyłek przyjaciółki. - Uważam, że czasem jesteś zabawny. - Znów wplotła prawdę w swoją wypowiedź. Żeby dobrze kłamać, trzeba od czasu do czasu w kłamstwo wpleść prawdę. - Masz potencjał, jednak jesteś zbyt leniwy. I w dodatku jaki przystojny - wyszczerzyła zęby.

- W to ostatnie mogę uwierzyć - zawtórował jej ślizgon.

- Zgadzasz się?

- Zgadzam.

- No to...

- Czekaj na mnie po meczu - uciął jej wypowiedź.

Skinęła głową. Poszło łatwiej, niż zakładała. Podniosła pelerynę z ziemi. Wilgoć wsiąkła w aksamitny materiał. Okryła się, tak że widoczna została tylko głowa. Rzuciła spojrzenie na Blaisa. Patrzył z nostalgią gdzieś w dal. Jak na ślizgona wyglądał całkiem przystojnie, zwłaszcza w tym świetle. Nie miała wielu okazji, aby się przyglądać.

Spojrzał na nią kątem oka.

- Odprowadzić cię? - zapytał.

- Poradzę sobie - zaprotestowała Ginny. Słynęła z samodzielności.

- Jak chcesz. Dobranoc, Wiewiórko.

- Dobranoc...

Uśmiechnęła się pod nosem. Pierwszy raz z jego ust usłyszała tak miłe określenie na swoją osobę. Nie Weasley; nie Wiewióra; nie Łasica, a Wiewiórka. Niby różnica niewielka, ale nawet najdrobniejsze gesty mają znaczenie i stanowią preludium do czegoś większego.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top