Wybaczenie
Hermiona popadała w rutynę.
Każdy tydzień z grubsza wyglądał tak samo. Podobnie wypadały także dni.
W poniedziałki wstawała z samego rana i po śniadaniu oraz porannym prysznicu, udawała się do gabinetu Colda. O zgrozo, psychomedyk rozpoczął pracę w Hogwarcie, jako szkolny psycholog. Hermiona, jako jedna z nielicznych, wciąż mogła odbywać sesje z nim. Mówił, że nie odesłał jej do kogoś innego, ponieważ formalnie wciąż była uczennicą.
Resztę dni spędzała w domu, wychodząc we wtorki, czwartki i soboty na aerobik dla ciężarnych, gdyż udało jej się znaleźć szkołę rodzenia, w której, dzięki jednej z pracownic, mogła się aportować. Owa kobieta była czarownicą.
Codziennie, popołudniami, odbywały się prywatne lekcje dla niej. Polegały one na przekazaniu wymaganej literatury oraz najważniejszych zagadnień z danych zajęć.
Od czasu do czasu odwiedzała ją Ginny. Przyjaciółka opowiadała o nowinkach i plotkach z Hogwartu, zręcznie pomijając temat jednego z nielicznych arystokratów. Ruda zacieśniła swój związek z Blaisem, cokolwiek miało to znaczyć. Ślizgon zadeklarował, iż po ukończeniu szkoły zamieszkają razem w pięknym dworku pod Alpami, który przypadł mu w spadku po pradziadku Konradzie Zabinim. Weasleyówna była tym faktem wyjątkowo uradowana. Molly wciąż uważała związek z byłym śmierciożercą za fanaberię i ujmę na honorze. Mówiła także o problemach z eliksirami. Parokrotnie Hermiona pomagała przyjaciółce w zadaniach.
Casimir Cold, jako młody psycholog szkolny, nie mógł opędzić się od dziewczyn z najstarszych roczników. Ginny twierdziła, że psychomedyk zaopatrzył się zaraz przed walentynkami w skrzynkę antidotów na wypadek dolania do jego napoju amortencji. Hogwarckie korytarze obiegły też plotki o romansie Colda z Boogle.
Same walentynki zostały zdrowo przesłodzone przez duet Abott-Knowledge. Skrzaty ubrane w kupidynowskie wdzianka dostarczały listy miłosne, korytarze ociekały różowymi falbankami, a cudowną ciszę mąciły rzewne kawałki o miłości puszczane w każdym pomieszczeniu, włącznie z toaletami. Hermiona przestała żałować, iż ominęła ją cała "zabawa".
Dziewczyna ułożyła się wygodnie w pojemnej wannie, powiększonej za pomocą zaklęcia. Była wykończona. Właśnie wróciła z kolejnego aerobiku. Nie przeszkadzało jej zmęczenie spowodowane ćwiczeniami, a to wynikające z coraz gorszych nudności. Ruch wpływał dobrze na ogólny stan jej organizmu. Nie męczyła się zbyt szybko, zauważyła poprawę swojej sylwetki, zwłaszcza w okolicy ramion i ud, a plecy nie dokuczały. Od dwóch tygodni spędzała część swojego dnia w toalecie. Medycy mówili, że przejdzie. Na razie pomagała sobie pijąc raz dziennie siemię lniane. Łagodziło mdłości, ale nie likwidowało ich całkowicie. Spożywania eliksirów stanowczo odmawiano w jej stanie.
- Tak dobrze... - wyraziła swoje zadowolenie z ciepła wody otulającej jej ciało. Przymknęła oczy i odchyliła głowę, opierając na dmuchanej poduszce. Sięgnęła po różdżkę i jednym słowem sprawiła, że plastykowy Jasiek zaczął wibrować, rozluźniając kark.
Mogłaby tak spędzić całą wieczność. Otoczona bąbelkami, w wodzie, która dzięki magii nie traciła ciepła.
Przechyliła głowę i spojrzała na drugą stronę niewielkiej łazienki. Pastelowe róże i biel poprawiały humor, szczycąc wzrok spokojnym połączeniem barw. W pomieszczeniu wszystko było albo białe, albo różowe. Całe szczęście, że róż w łazience Hermiony ani trochę nie przypominał tego z gabinetu Umbridge. Nigdy nie zgodziłaby się zamieszkać w domu w guście byłej dyrektorki.
Tak, darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, jednak są pewne granice.
Domek został jej przydzielony przez Związek Opieki Nad Samotnymi Nieletnimi Czarownicami (nieletniość zakładał on do dwudziestego pierwszego roku życia). Dostawała także zasiłek dla samotnych przyszłych matek. Co prawda to prawda, była samotna. Ministerstwo obiecało jej także tysiąc galeonów Pieluszkowego, po narodzinach dziecka; polityka ta miała związek z udobruchaniem społeczeństwa czarodziei i zapewnieniu, iż mimo wojny wciąż panuje dobrobyt.
Dochodziła dwudziesta pierwsza, a rozluźnione ciało zaczynało wołać o sen. Hermiona z wielką niechęcią wstała z wanny, wyciągnęła korek i pozwoliła wodzie spokojnie odpłynąć. Stała chwilę wyprostowana, dając kroplom osiadłym na jej ciele czas na ewakuacje, zanim resztę z nich zbierze ręcznikiem.
Niewerbalnie przywołała puchaty ręcznik z drugiego końca łazienki. Czekał na nią przewieszony przez gorący kaloryfer. Z cichym westchnięciem owinęła się, zaplatając go nad biustem.
Usiadła na brzegu wanny i za pomocą grzebienia o szeroko rozstawionych zębach rozczesała włosy. Zauważyła, że ostatnio stały się słabsze i coraz więcej z nich znajdowała na ubraniach. Męczyła się także z problemami z cerą, przeżywając drugi okres dojrzewania. Według Ginny i setek lat obserwacji przeprowadzanych w jej rodzinie, taki stan rzeczy wskazywał na to, iż najprawdopodobniej nosi w sobie dziewczynkę.
Poczuła aberrację magii. Wibrująca energia dała znać o intruzie. Ktoś kręcił się koło jej domu. Wiedziała, ponieważ sama nałożyła odpowiednie zaklęcia na teren do niej "należący".
Ze względu na może nie późną, ale też nie wczesną porę, zadrżała. Podniosła się powoli i ruszyła w stronę salonu, w którym znajdowały się drzwi wejściowe, ale przede wszystkim okno. Do tego drugiego udała się najpierw. Nie zaświeciła światła, poruszała się tylko na podstawie kształtów, które mogła dostrzec. Przystanęła przy parapecie i dyskretnie odsunęła firankę. Na ganku stał mężczyzna; wysoki w płaszczu z kapturem zarzuconym na głowę. Oparty jedną ręką o mur domu, sprawiał wrażenie, jakby wahał się przed wtargnięciem. Wreszcie poruszył się i zapukał.
Dziewczyna cofnęła się.
Kto o tej porze mógł ją nawiedzać?
Skierowała się niepewnie do drzwi. Pukanie powtórzyło się.
Jednego była pewna - włamywacze nie pukali.
- Hermiona?! - usłyszała wołanie, a jej serce rozpoczęło szaleńczy galop. Doskonale znała ten lekko zachrypnięty głos o młodzieńczej nucie.
Jednym ruchem różdżki zapaliła światła, by natychmiast rzucić się w stronę drzwi. Otwierając zamek za zamkiem, popadała w większą panikę.
Jak ją znalazł?!
Nawet przez myśl jej nie przeszło, żeby udawać, iż jej nie ma. Z jednej strony cieszyła się, że ją odnalazł, z drugiej zaś bała się, jak spojrzy mu w twarz i przyzna się do błędu.
Ostatni zamek puścił, a ona pociągnęła za klamkę.
- Hermiona... - Chłopak patrzył na nią szeroko otwartymi oczami. Dokładnie widziała w nich siebie stojącą naprzeciw w samym tylko ręczniku, bladą jak ściana, bo właśnie zobaczyła kogoś, kogo ostatnio miała okazję oglądać tylko na fotografii.
- O boże... - wyszeptała, prawie nie otwierając ust. - Ron! - Nabrała większej pewności. - Co ty tu... skąd?
Zanim odpowiedział, przyglądnął się jej uważnie. Dłużej zatrzymał wzrok na mokrych włosach, ramionach pokrytych gęsią skórką oraz zaokrąglającym się brzuszku.
- Przekupiłem Ginny. - Powrócił do jej twarzy.
- Ginny?! - jęknęła Hermiona. Jej najlepsza przyjaciółka ją zdradziła? Tego się nie spodziewała.
- Ta... była taka furtka prawna w sprawie Blaisa... mniejsza z tym. Mogę wejść?
Hermiona spojrzała na dwór, po czym na swojego narzeczonego, następnie jeszcze raz na dwór. Nie mogła ukrywać, że było jej już dość zimno. Marzec wciąż pielęgnował mrozami śnieg na dworze.
- Och... tak, proszę.
Odsunęła się, przepuszczając Rona, by następnie zamknąć za nim drzwi.
Rudzielec rozglądnął się po saloniku połączonym z kuchnią. Z pewnością zauważył, że Hermiona posiadała wiele mugolskich sprzętów, czego postanowił nie komentować. Zrobił parę kroków i przystanął przed kuchnią wyposażoną w lodówkę, kuchenkę z piekarnikiem oraz okap i zlew. Odwrócił się i spojrzał pytająco na sofę, przed którą stał telewizor. Właścicielka domku skinęła przyzwalająco głową. Usiadła razem z nim na kanapie.
Gęsta, krępująca atmosfera nie dawała o sobie zapomnieć. Nastała cisza, podczas ktorej żadne się nie odezwało. Weasley zadziwiająco opanowany, przyglądał się Hermionie. Ta zaś nie potrafiła wyczytać nic z błękitu jego oczu.
- Dobra... mów... - Skinęła mu głową, czekając na srogą reprymendę.
Uśmiechnął się krzywo i powiedział:
- Wydaje mi się, że w tej sprawie akurat ty masz więcej do powiedzenia.
- Wszystko wyjaśniłam w liście...
Liście, który napisała zaraz po pierwszej sesji z Coldem. Nie wdając się w szczegóły, poinformowała, iż zrywa zaręczyny z powodu zdrady, jakiej się dopuściła. Napisała także o ciąży. Wyraziła prośbę, według której nie życzyła sobie jego wizyt. Najwidoczniej tego ostatniego nie wziął sobie do serca.
- Chcę usłyszeć to osobiście - zaczął chłodno. - Chyba zasługuję na to po tylu latach znajomości! - zakończył z nieskrywaną wściekłością. Dziewczyna machinalnie odsunęła się ze strachu. - Przepraszam... to stres... - starał się załagodzić swoją wypowiedź.
Przez chwilę trwała w ciszy. Ciszy wynikłej z szoku. Ręce Rona trzęsły się, mimo iż jego twarz nie zdradzała żadnych uczuć.
- Rozumiem. Więc co chcesz wiedzieć? - zapytała łagodnie. Tak bardzo nie chciała, aby jej były narzeczony denerwował się przez nią. Może i nie widziała go od ponad dwóch miesięcy, ale lata spędzone razem robiły swoje, zasadzając ziarnko troski.
- Jak to się zaczęło?
Hermiona miała wrażenie, że Ron od dawna przygotowywał się na tę rozmowę. Opanowany podążał za z góry ustalonym schematem.
Jak to się zaczęło? Musiała się zastanowić... powinna opowiadać od początku, a na początku była...
- Terapia notatnikowa... - Chciała wyjaśnić, na czym polegała, ale chłopak jej przerwał jednym gestem dłoni.
- Romans - wypluł słowo. - Jak się zaczął romans? Od kiedy? Jakiego wydarzenia?
Przesłuchiwał ją? Tak beznamiętnie jak śmierciożerców. Zdradzało go tylko drżenie dłoni i pulsująca w zawrotnym tempie tętnica szyjna.
- Od imprezy, o której chciałyśmy donieść z Ginny - oznajmiła. Może nie był to dosłowny początek romansu, ale wtedy całowali się po raz pierwszy.
- Co się tam zdarzyło?
Tak ciężko było o tym mówić. Jak mogła patrzyć mu w oczy i opowiadać o zdradzie? Zawahała się, a łzy skorzystały z okazji, aby zacząć wypełzać z kącików oczu. Ron pozostał niewzruszony. Z chłodem bijącym z twarzy obserwował powiększające się strumyki słonej cieczy.
- Wypiłam za dużo - tłumaczyła drżącym z emocji głosem, a ściskanie w gardle wcale nie pomagało w uwalnianiu słów. - Nic nie pamiętam... ale Draco... on mówił... że wzięłam go za ciebie i... i... się całowaliśmy... - wydukała, wcześniej spuszczając wzrok na dywan w afrykańskie wzory.
Usłyszała, jak poruszył się, a sofa zaskrzypiała. Nie miała odwagi podnieść twarzy.
- Dobrze. Co dalej? - Ton jego głosu uległ subtelnej zmianie, była w nim złość, a zarazem współczucie.
Co dalej? Hermiona powtórzyła w myślach. Powoli sobie przypominała: swoją propozycję, piękny rysunek, lekcje, które spędzali razem w ławce, coraz bardziej zaciskające się więzi, Astorie mówiącą o swoim związku z Draco, zazdrość oraz noc duchów.
- Często spotykaliśmy się ze względu na terapię. - Tłumaczyła się, aby zmniejszyć ogrom swej winy. - Siedzieliśmy ze sobą na lekcjach. - Kolejne zdanie miało być wstępem do gorszych wyznań. - W Halloweenową noc pocałował mnie... Uległam mu, ale nie robiliśmy nic... więcej...
- Dalej - Ron niecierpliwił się.
Odważyła się podnieść wzrok. Obojętna maska gdzieś zniknęła. Oczy miał zmrużone, wargi zaciśnięte, a mięśnie napięte. Cała jego sylwetka zesztywniała.
Z pewnością nie chciał usłyszeć epilogu tej opowieści.
- Wciąż się spotykaliśmy, ale zastrzegłam, że to się nie może powtórzyć. - Owszem zastrzegła, ale były to tylko puste słowa, rzucone, aby uspokoić rozedrgane sumienie. Wyraźnie widziała narastające pragnienie w Malfoyu, a mimo wszystko nie zostawiła go w spokoju. Powinna była się od niego odciąć w odpowiednim momencie. Pozostało najgorsze. - Później był bal bożonarodzeniowy - kontynuowała, nie zważając na nagłe zdenerwowanie Rona. Pojął, że gdy tylko się odwrócił, ona za jego plecami zrobiła coś niewybaczalnego. - Poszliśmy do mnie. Sprawy zaszły za daleko. - Skończyła szybko, bez przerywania.
Zrozumiał, co oznaczało wyrażenie: sprawy zaszły za daleko. Zrozumiał, że z Draco zrobiła to, przed czym dotychczas się wzbraniała. Oddała Malfoyowi swoją cnotę, skrzętnie skrywaną przed Ronem. Poczerwieniał na twarzy. Zrobiła to zaledwie godzinę po tym, jak widziała się z narzeczonym.
Chłopak zaśmiał się złowrogo. Z irytacją utkwił wzrok w Hermionie. Zauważyła pogardę, przysłaniającą ból.
- Przynajmniej teraz przestanie mnie męczyć pytanie, czemu znaleźliśmy was razem... - wycedził. - Skurwysyn. - Zacisnął pięści. - A ja mu współczułem... Byłem wdzięczny, że cię uratował! Podziękowałem mu! - Dopiero teraz zwrócił uwagę na Hermionę żałośnie łkającą i zalewającą się łzami.
- Nie szkodzi... - Miał prawo być wściekły. Miał prawo mieszać ją z błotem.
- I teraz jesteś w ciąży - podsumował, beznamiętnie wpatrując się w brzuch zakryty przez ręcznik.
Dziewczyna nerwowo założyła za ucho wilgotne kosmyki, opadające na jej twarz. Poczuła na policzkach szybko rozpływający się rumieniec wstydu. Po raz kolejny tego wieczoru spuściła wzrok.
- Nie da się ukryć... - odpowiedziała, przerywając ciszę. Zmusił ją do powiedzenia tego na głos.
Nieświadomie pozwoliła swojej dłoni na wędrówkę do zaokrąglonej części ciała. Nie był jeszcze, aż tak widoczny. Ktoś, kto jej nie znał, nawet nie zauważyłby tej delikatnej zmiany. Ot, jakby objadła się za bardzo... ale Ron widział i badał tą część jej ciała, centymetr po centymetrze, jakby oczekując, że zaraz dojrzy dziecko.
Wstał zamaszyście. Jego pięści zaciskały się i rozluźniały. Zgrzytnął zębami i przeszedł za kanapę, aby na jej oparciu zacisnąć palce. Hermiona obserwowała bielejące kłykcie i twarz pochyloną, częściowo zasłoniętą przez rude, długie pasma. Rzucił jej w końcu pełne bólu spojrzenie. Czy widziała łzy?
- Powiedz... czy kiedykolwiek mnie kochałaś?
Otwarła usta z wrażenia. Jak mógł w to wątpić? Po tylu latach? Po tym, co razem przeszli?
Przez chwilę miała wątpliwości, ale gdy tylko odcięła się od Draco świeżym okiem spojrzała na stary związek.
- Oczywiście, że tak - zapewniła gorliwie, pod wpływem impulsu klękając na siedzeniu sofy i chwytając za dłonie chłopaka. - Dalej cię kocham - wyznała. – To, co się stało, nie zmieniło moich uczuć względem ciebie.
Zaśmiał się, jakby nie wierzył.
- A jego kochasz?
Pytanie zawisło w powietrzu między nimi. Nie odpowiadała. Sama zastanawiała się, czy to co czuła i być może nadal czuje do Draco było miłością. Teraz już nie była pewna tego, czy go kocha.
Przełknęła głośno ślinę, nie wiedząc, co powiedzieć.
- Założę się, że tak. - Ron wreszcie się zlitował.
Złość odeszła w zapomnienie, ustępując miejsca na scenie zmieszaniu. Widziała, jak walczył ze sobą, ale dlaczego? Co nim powodowało? Ona wiedziała jedno: żałowała.
- Przepraszam cię za to wszystko, Ron... - wyszeptała, bo gdyby miała to oznajmić głośniej, nie dałaby rady. - Popełniłam błąd, a teraz ponoszę konsekwencje. Mam świadomość, że nie zmieni to tego, iż cię zraniłam... ale chociaż postaraj się mnie zrozumieć... - Spojrzała prosto w jego przekrwione oczy, których tęczówka nabrała intensywnie niebieskiej barwy. Jak ona kochała te oczy; moc, jaką emanowały, gdy kiedyś patrzył na nią z miłością. Rozczarowanie w nich bolało, rozrywając jej duszę na kawałki. Znów zapragnęła się wytłumaczyć, by chociaż trochę umniejszyć swój występek. - Chociaż postaraj się zrozumieć... Byłam samotna, ty postanowiłeś pracować...
- I to daje ci prawo do włażenia Malfoyowi do łóżka?! - wrzasnął, a Hermiona podskoczyła ze strachu, przerywając swój monolog. -
Malfoyowi?! Byłemu śmierciożercy, który gnębił cię przez tyle lat?!
Rozpłakała się na nowo. Ocierając łzy opadła na kanapę i skryła twarz w dłoniach.
Miał rację. Zaprzyjaźniła się z osobą, która przez lata naigrywała się z niej. Pozostawiła też dla niego swoje życie z mężczyzną, który był z nią i dla niej od ośmiu lat.
Ron przeklął, po czym usiadł obok dziewczyny, kładąc ciepłą dłoń na jej nagich plecach i głaskając delikatnie, pocieszająco, starał się załagodzić swój wybuch. Hermiona pociągnęła nosem, aby następnie przytulić się do ramienia ukrytego pod płaszczem, pokrytym kropelkami, pozostałymi po płatkach śniegu. Przez chwilę pomyślała, że znów jest bezpieczna.
Trwała tak przez dłuższy czas. Nie wiedziała, czy było to pięć, dziesięć, czy może piętnaście minut. Wiedziała, że ten czas nie został zmarnowany.
- Nie miałam żadnego prawa, żeby zrobić to z Malfoyem... - powiedziała w końcu, zwalczając płacz. - Masz rację, nic nie usprawiedliwia moich czynów.
Nic nie usprawiedliwiało zdrady, kłamstw i niedopowiedzeń. Czasu, który spędziła, udając, że wszystko jest w porządku. Sieć kłamstw wreszcie pękła, co przyniosło ogromne konsekwencje. Mogła się stoczyć lub starać się podnieść; naprawić to, co zniszczyła jedna zachcianka.
Ron oparł brodę na jej głowie, wdychając zapach jaśminowego szamponu. Siedzieli razem tak jak dawniej.
- Jesteś dalej tą Hermioną, którą pokochałem? - wymruczał pytanie. Uspokoił się wreszcie, co okiełznało zszargane nerwy dziewczyny.
- Tak, to ja... Nie zmieniłam się... - wymruczała w szeroką pierś, opadającą i podnoszącą się w równym tempie. Usłyszała, jak jego serce przyspieszyło na sekundy.
- Dobrze. Powiedz mi, czy masz zamiar nadal spotykać się z Malfoyem?
Podniosła na niego oczy, szukając odpowiedzi na pytanie: czy Ron robi to, co jej się wydaje? Może to tylko złudzenie i ciche nadzieje?
Nie spuszczając z niego wzroku, zastanowiła się nad pytaniem.
Odpowiedz poniekąd była prosta - nie chciała widzieć się z Draco. Uważała, że należy zamknąć ten rozdział swojego życia. Romans z arystokratą uznała za karygodny błąd.
Ostatni raz widziała go w dniu, w którym opuściła Hogwart.
- Nie widziałam go od dwóch miesięcy i nie chcę widzieć. - Postanowiwszy w końcu odpowiedzieć na pytanie, zrobiła to pewnie.
Chłopak kiwnął głową. Sięgnął też do jej talii, obejmując i obracając ją do siebie przodem.
- Kolejne pytanie... - Początkowo zabrzmiał szorstko. - Skup się. - Wolną dłonią ujął jej podbródek i zmusił do spojrzenia w oczy. Nie śmiała mieszać w jego planach. - Chcesz spotykać się ze mną?
Po ciele Hermiony przeszedł dreszcz, wcale nie spowodowany tym, iż siedziała tylko w ręczniku. Wbrew wszystkiemu, było jej gorąco, a na policzki wystąpiły rumieńce z zakłopotania. Przełknęła ślinę.
Cały czas na nią patrzył, gdy ona trawiła właśnie odkrytą nowość. Ron chciał wrócić i dlatego usilnie szukał z nią kontaktu, wreszcie znajdując sposób na przekupienie Ginny, która podała mu adres.
Hermiona, najzdolniejsza czarownica od czasów Roweny Ravenclaw, nie rozumiała powodów, dla których jej narzeczony wciąż chciałby przy niej trwać.
- Pytasz, czy do siebie wrócimy? - Upewniała się w swoich przypuszczeniach.
- Formalnie rzecz biorąc, my nawet się nie rozstaliśmy.
Znów miał rację. Nawet w liście nie ujęła tego problemu dosłownie. Zerwała zaręczyny, a nie z nim. Twierdziła, że koniec związku rozumie się sam przez się.
- Fakt... - podsumowała niepewnie. - Czy... nie przeszkadza ci zdrada?
- Przeszkadza, ale jestem w stanie... wybaczyć.
Wpatrywała się w niego jak w nowo poznanego człowieka.
Ron Weasley wybaczający jej zdradę z Draconem Malfoyem! Do prima aprilis było daleko, więc to musiała być prawda.
On się faktycznie zmienił. Diametralnie - uściślając. Zauważała ten stan rzeczy już wcześniej, ale dopiero tego czwartkowego wieczoru dostrzegła ogrom tej zmiany.
Jej chłopak niegdyś był porywczy, leniwy, kapryśny i czasem mało rozgarnięty. Do licznych jego wad wliczała się zawiść i niekontrolowaną chęć zemsty. Nie raz narobił sobie przez swój charakterek wrogów.
Nieznacznie zmienił się na wojnie, ale prawdziwa zmiana nastała dopiero po jej zakończeniu i objęciu przezeń posady aurora.
Jakby miała przed sobą nową, lepszą wersję Rona.
- O Boże... - westchnęła rozczulona. - Jesteś tego pewien?
Po raz pierwszy podczas tego spotkania narzeczony uśmiechnął się, gładząc przy tym policzek Hermiony.
- Wiele myślałem. - Miał na to zatrważająco dużo czasu, całe dwa miesiące. - Nie mogę cię stracić - wyznał. - Kocham cię, a moje życie bez ciebie... określiłbym jako koszmar.
- Ron... - wypowiedziała jego imię, czując, że mięknie; rozpływa się nad wypowiedzianymi słowami.
- Pozostaje jedna kwestia, czy wciąż mnie chcesz?
- Tak, Ron... chcę... ja po tym wszystkim myślałam, że mnie już nie zechcesz...
Stary Ron nigdy nie zaproponowałby jej powrotu. Stary Ron kryłby urazę, żeby któregoś dnia, podczas przypadkowego spotkania, wdeptać ją ze złością w ziemię, wyzywając od najgorszych. Mściłby się do utraty tchu i kopał leżącą.
Hermiona była zachwycona nowym Ronem. Dojrzałym, zdolnym do podejmowania przemyślanych decyzji, umiejącym prowadzić rozmowę na trudny temat w sposób cywilizowany.
Kiedyś taka rozmowa wyglądałaby całkowicie odmiennie, a obfitowałaby w wyrzuty wykrzyczane podniesionym głosem.
- Pomyliłaś się. Zresztą... nie dziwię ci się. - On także miał świadomość swoich dawnych wad.
Wszystko wyglądało obiecująco, lecz czy w tej utopijnej wizji nie ma haczyka? Treści umowy napisanej zbyt małym druczkiem, aby się rozczytać?
Rudzielec wstał i zrzucił z ramion płaszcz, odsłaniając szary sweter. Odplątał niebieski szalik z szyi i po włożeniu go do rękawa wierzchniego odzienia, to drugie powiesił na wieszaku, stojącym przy drzwiach wejściowych, zaraz koło kosza na parasole oraz szafki na buty. Rozgościł się, rozsiadając ostatecznie wygodniej koło Hermiony. Nie planował rychłego opuszczenia lokum dziewczyny.
Na powrót objął ją ramieniem. Jej wciąż wilgotne włosy odcisnęły mokry ślad na wełnianym ramieniu.
Po przeanalizowaniu nowości Hermiona znalazła nieścisłość.
- A co z dzieckiem? - spytała z obawą. - Chyba nie każesz mi go oddać? - Na samą myśl o takiej ewentualności, oblewał ją zimny pot, a serce przyspieszało. Nie mogłaby oddać kruszynki rosnącej pod sercem. Jeśli miałaby wybierać, z pewnością pozostałaby przy maleństwie.
- Za kogo mnie masz? Będzie mi ciężko - przyznał - ale wychowanie dziecka kogoś innego... to nie koniec świata. - Westchnął zmęczony całą tą rozmową. - O tym też myślałem, uwierz mi. - Jej Ron przemyślał wszystko. Po raz kolejny stwierdziła, iż to nie w jego stylu; nie w stylu jej starego przyjaciela. - Mam tylko jeden warunek.
Kiwnęła głową i skupiła się, żeby wszystko dokładnie zrozumieć i nie mieć wątpliwości.
- Malfoy zrzeknie się ojcostwa - Ron przedstawił swoje ultimatum, a Hermiona otwarła usta, układając je w małe "o". - Nie potrzebujemy jego brudnych pieniędzy - dodał chłopak od niechcenia.
- Ot, tak niby na to przystanie?
Każdy, kto znał Draco, wiedział, iż arystokrata nie odpuszcza łatwo i lubi sięgać po to, co się mu należy. Najprawdopodobniej tak też byłoby w tym przypadku. Nie ważne z jakich lędźwi, ważne, że dziecko było jego dziedzicem. Bądź co bądź Malfoy był honorowy i raczej łatwo nie pogodzi się z zakazem zbliżania do własnego dziecka.
Ron zaśmiał się gardłowo. Nie widział problemu.
- Pamiętaj, że jestem aurorem z dostępem do stosów akt. Czymże jest mały, niewinny blef w obliczu lat spokoju? Ja z nim pogadam, jeśli tylko zgodzisz się na mój powrót.
Lata spokoju? Nie będzie musiała go widywać, gdy raz za czas zapragnie być ojcem dla swojego dziecka. Kurator na pewno zezwoliłby na widzenia, wizyty, wspólne wyjazdy, a to mogłoby się źle skończyć dla nowo odbudowanego związku.
Zrzeczenie się ojcostwa to najlepsze rozwiązanie.
Pozostawała jedna kwestia...
- A jak to nie wypali? - Chodziło jej o związek z Ronem.
- Skarbie. Po tym, co się wydarzyło, możemy być tylko silniejsi; nigdy słabsi. - Na potwierdzenie swych słów usadził Hermione na kolanach i pocałował w czubek głowy, aby następnie ją przytulić.
- Ron... - Znów zawładnęła nią nieodparta potrzeba płaczu. Wtuliła twarz w szyję i policzek, drażniący szorstkością wieczornego zarostu. - Tak się boję... - wyszeptała łamiącym się głosem.
- Nie masz czego... - Uzmysłowiła sobie, że jego dłoń rozmasowuje jej plecy. Emanowało z niej przyjemne ciepło. - Już tu jestem - uspokajał - wróciłem. Nie zostawię cię. Ja też popełniłem błąd. - Spojrzała na niego spod rzęs, czekając na ciąg dalszy. - Mogłem przyjeżdżać do ciebie częściej. Widziałem twoją tęsknotę i nie zrobiłem nic, ponieważ zająłem się pracą - wyrzucał sobie. - Stało się. No już, nie płacz. - Zamknął trzęsące się ciałko w uścisku. Podczas mówienia muskał wargami kobiecy obojczyk. - Wszystko jakoś się ułoży. Wynajmiemy mieszkanie - zaproponował. - Tutaj jest za ciasno, a w Norze nigdy nie ma spokoju, słyszysz, skarbie?
Otarła grzbietem dłoni łzy.
Domyślała się motywów Rona, o których nie chciał mówić głośno. Nie zamierzał ułatwiać innym wytykania palcami Hermiony. Jej i dziecka, które należało do Draco.
Tak bardzo była mu wdzięczna za ochronę przed nierozumiejącym światem.
Nie tylko on się zmienił. Poglądy Molly Weasley uległy diametralnej zmianie, co odbijało się na Ginny. Artur nie dążył już obcych takim zaufaniem jak za dawnych dobrych czasów. Percy zradykalizował swoje i tak już ostre poglądy. Reszta rodziny zaś patrzyłaby krzywo na związek z kobietą, która zdradziła. Maleństwo mogłoby w przyszłości być gorzej traktowane.
Pozostał jej Ron oraz Ginny. Nie wiedziała, jak Harry zareaguje.
- Słyszę, ja tylko nie mogę uwierzyć, że jesteś w stanie mi wybaczyć... mieszkać ze mną... wychowywać dziecko Draco... - Wątpliwości wygłaszane na głos brzmiały jeszcze bardziej niedorzecznie.
- To już nie jest dziecko Malfoya...
- Formalnie...
- Odetniemy się od niego. Żadnego kontaktu. Zgadza się?
- Tak... tak... - przytaknęła. Wciąż trzęsła się z emocji. - Ja wciąż... tak cię przepraszam.
Słowo "przepraszam" najchętniej wstawiałaby po każdym zdaniu, ale nawet w obliczu desperacji, wydawało jej się to co najmniej nieodpowiednie.
- Przestań przepraszać. - Ron ujął jej zaczerwienioną od płaczu twarz między dłonie. - Bo już ci wybaczyłem...
Zbliżył się do niej. Zatrzymał na ułamek sekundy, wzbudzając niepewność. Dotknął ostatecznie swoimi wargami jej uchylonych ust.
Zakręciło jej się w głowie, bo fala pytań zalała jej głowę: czy to nie za wcześnie? Jaki będzie finał? Czy jest zdolna do odbudowania utraconej bliskości tu i teraz?
Mówi się - kuj żelazo, póki gorące. Hermiona uznała, że jeśli to powiedzenie błąka się po świecie tyle lat, to musi coś w nim być.
Odpowiedziała na pocałunek, przyciskając spragnione usta. Wplotła palce między włosy, przy czym zwróciła uwagę na ich fakturę - szorstkie i grube - przeciwieństwo tych należących do Draco; jego platynowe pasma przypominały delikatny jedwab. Przerażona swoim odkryciem, panicznie starała się odpędzić niechciane myśli.
Zmieniła pozycję, siadając okrakiem na udach Rona, który najwyraźniej nie widział w tym nic dziwnego i przeniósł swoje dłonie na jej pośladki. Znów doznała przebłysku wspomnień. Zaczęła je dusić w zarodku, podsycając ogień wypełniający z wolna jej ciało.
Nie protestowała, gdy narzeczony poluzował ręcznik, a wilgotny materiał opadł na podłogę.
Bez zawahania się, odpowiedziała, gdy Ron zapytał, gdzie jest sypialnia.
Bez słowa dała się do niej zanieść.
Wbrew szyderczym podszeptom rozebrała swojego nowego-starego wybranka.
Później starała się zapomnieć, zaspokajając żądze. Ona zagłuszała potępiające głosy, a on wreszcie dostał ją całą.
Po wszystkim leżała na wznak, za tło mając ciche pochrapywania kochanka. Myśli tłukły się po głowie, nie dając zasnąć mimo ogromnego zmęczenia fizycznego.
Dlaczego znów poczuła się winna, jeśli to, co właśnie zrobiła, nie było zdradą?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top