W ciemno
Można rzec, iż uliczki Hogsmeade pękały w szwach. Draco przedzierając się przez dzikie tabuny uczniów Hogwartu, co rusz był trącany, pod deptywany, a uszy protestowały od nadmiaru decybeli. Tym bardziej z ulgą wpadł do "Gospody Pod Świńskim Łbem". Odetchnął, zamykając za sobą drzwi, wtedy też zapadła błoga cisza, przerywana skrzypieniem bujanego fotela, zajmowanego przez podstarzałą czarownice, szelestem stron Proroka Codziennego, przewracanych pałeczkowatymi palcami znudzonego barmana oraz posiorbywaniem zmaltretowanego maga w kącie.
Energicznym krokiem podszedł do kontuaru, zwracając na siebie uwagę właściciela przybytku wątpliwej sławy. Mężczyzna zmierzył podejrzliwym spojrzeniem młodego klienta. Niespiesznie odłożył gazetę.
- Co podać? - zapytał bez krzty uprzejmości.
- Jedno kremowe. - Dziwnie było mu prosić o tak słaby alkohol, w takim miejscu.
Wedle oczekiwań został uraczony prychnięciem pogardy, wzrokiem bazyliszka i pełnym dezaprobaty kręceniem głowy. Miał gdzieś zdanie nisko urodzonego plebsu.
Odebrawszy swoje piwo, zajął stolik, jedyny przy oknie, wychodzącym na oddaloną o setki metrów Wrzeszczącą Chatę.
Teraz musiał zaczekać.
***
Hermiona z samego rana wtajemniczyła Ginny w swój plan. Przyjaciółka zgodziła się pomóc pod warunkiem, że otrzyma szczegółowe sprawozdanie z krótkiego spotkania z Nieznajomym. Miała zagadać Rona wystarczająco długo, żeby Hermiona mogła zyskać chociaż kwadrans.
Wystrojona gryfonka przedzierała się przez tłumy. Dawno nie miała na sobie takiej ilości makijażu, lakieru do włosów i dodatków. Znajomi zatrzymywali się, aby podziwiać niecodzienny wygląd prefekt naczelnej. Dobrze, że spod warstwy podkładu i pudru nie wyzierał róż policzków oblanych rumieńcem wstydu.
W oddali zobaczyła biedny, obdarty budynek "Gospody Pod Świńskim Łbem".
Czym prędzej udała się ku celowi podróży. Nacisnęła klamkę, nieświadoma tego, co, a raczej kto na nią czekał. W życiu nie pomyślałaby, że nieznajomym będzie znienawidzona przezeń osoba.
Lecz zacznijmy od początku.
Przekroczyła próg i natychmiast skierowała się w stronę jedynego naturalnego źródła światła - okna. Przeszła obok obskurnych ław, stolików i podupadających na zdrowiu krzeseł. Zimne powietrze podążające za młodą kobietą poruszyło płomieniami paru nielicznych świec.
Przy stoliku pod oknem siedział blondyn, wpatrzony w krajobraz majaczący za wioską. W dłoniach trzymał kremowe piwo w topornym kuflu. W momencie, gdy Hermiona przystanęła kilka metrów dalej, on upił solidnego łyka. Kątem oka zauważył, przyglądającą się mu w osłupieniu dziewczynę.
Patrzyła prosto w srebrzyste tęczówki. Hipnotyzowały ją, nie tyle swoją niewątpliwą urodą, a tym, że należały do Dracona Malfoya.
Jakby nie wierząc swoim oczom, zmierzył ją z góry na dół, zatrzymując się na czerwonej opasce, którą oplatały gładkie włosy oraz niebieskiej apaszce od matki, zawiązanej na szyi.
Przez jego twarz przewinęła się cała gama uczuć.
Niezrozumienie.
Zaciekawienie.
Niedowierzanie.
Zwątpienie.
Zawód.
Irytacja.
Złość.
A potem wstał, zacisnął zęby, spuścił wzrok i bez słowa wyszedł.
***
Oparty plecami o pobliski budynek, Draco łapał hausty świeżego powietrza.
To nie mogła być ona!
Pechowo dla niego, to właśnie była ona – osoba, z którą dzielił przez ostatnie trzy tygodnie wieczory. Osoba starająca się pomóc, nie wymagając nic w zamian. Cierpliwa i rozumiejąca. Życzliwa, miła, nieoceniająca.
Cała Granger. Cała Cholerna Granger. Granger Wiem Wszystko. Przemądrzała Gryfonka. Szlama.
- Kurwa! - krzyknął, a paru przechodniów uraczyło go pełnym oburzenia spojrzeniem.
Spodziewał się każdej, ale nie Granger. Przez myśl mu nie przeszło, że spotka jedyną osobę ze Złotego Trio, która postanowiła kontynuować naukę w Hogwarcie.
Jedną z tych person, z którymi nigdy nie chciał mieć do czynienia.
Przypomniał sobie polecenie Colda - musi kontynuować "nową" znajomość. Przezwyciężyć uprzedzenia.
Źle ją potraktował. Nie powinien odchodzić bez słowa, jednak szok zrobił swoje. Stchórzył. Postanowił to naprawić.
Odepchnąwszy się od zimnej ściany, skierował swe kroki w stronę miejsca spotkania, mając nadzieje, iż dziewczyna wciąż tam jest.
Gdy tylko popchnął drzwi, jego wnętrze przeszył niewyjaśniony zawód.
W gospodzie zastał barmana czyszczącego szklanki, szalonego maga gadającego ze swoim obiadem oraz staruszkę drzemiącą w bujanym fotelu.
Granger już dawno wyszła.
***
Wrzeszcząca Chata przez ogólne zachmurzenie oraz siąpiący deszcz wyglądała nadzwyczaj ponuro, nawet złote i bursztynowe liście wypełniające wczesnojesienny krajobraz, nie dodawały jej uroku. To tutaj, na wzgórzu górującym nad miasteczkiem, Złota Trójka oddawała się chwilom relaksu, z daleka od zgiełku wypełnionych uczniami ulic, a wcześniej - szkolnych korytarzy.
Zazwyczaj to miejsce Hermiona odwiedzała w wyśmienitym humorze, jednak nie dzisiaj. Niespełna dziesięć minut od incydentu w "Gospodzie Pod Świńskim Łbem" czekała na swojego ukochanego, tylko cudem powstrzymując łzy upokorzenia. Draco jak nikt potrafił napsuć jej krwi, zdeptać dumę i doprowadzić do płaczu. Wręcz nie mogła uwierzyć, że uprzejmy i zabawny chłopak od notatnika, to tak naprawdę rozpuszczony do granic możliwości, wredny, arogancki, uważający się za lepszego od innych tleniony arystokrata. Zapomniałaby o nadętym bucu, przebiegłej fretce oraz człowieku bez zasad.
Jej gorycz miała odbicie w zaróżowionym ze złości obliczu, odpowiednio złagodzonym przez makijaż. Dzięki ci, Ginny! Torba kosmetyków przyjaciółki na coś się przydała.
- Hermiona? - usłyszała tak dobrze znany jej głos. Głos, który podczas wojny otulał ją do snu.
Zacisnęła palce mocniej na poręczy, starając się wyzbyć wszystkich uczuć, które wylał na nią Malfoy niczym kubeł zimnej wody. Nie powinna pomagać. Odgarnęła suchy, mimo deszczowej pogody, kosmyk. Magia na coś się przydawała. Odwróciła się do rudzielca, przybierając na poły pogodny wyraz twarzy. Uśmiech niestety nie sięgał oczu.
- Ron.
Stał przed nią, taki jakim go zapamiętała. No, może nie do końca. Na sobie miał czarny płaszcz dobrej jakości, a do niego niebieski szal, podkreślający błękit oczu. Wyprostowany, zdawał się jeszcze wyższym. Praca aurora wydobyła z niego pewność siebie. Stał się mężczyzną.
Uśmiechnął się półgębkiem i podszedł. Położył ciepłą dłoń na zziębniętym policzku dziewczyny. Musnął kciukiem kość policzkową. Hermionę przeszedł dreszcz.
- Pięknie wyglądasz - powiedział, po czym dotknął wargami ust szatynki.
Objąwszy go, pozwoliła na pocałunek, zatracając się w nieśpiesznej pieszczocie.
Tak jej tego brakowało... bliskości osoby, którą kocha. Właśnie wtedy zdała sobie sprawę, jak mocno tęskniła.
Wreszcie był z nią, obejmował, kojąc zszargane nerwy, scałowując z ust złe napięcie. W jednej chwili zapomniała o traumie sprzed kwadransa, bo znów poczuła się, jakby miała rodzinę, a samotność odeszła za kurtynę utkaną z dobrych wspomnień.
- Brakowało mi ciebie - wyszeptała w szeroką pierś, mocząc słonymi łzami wzruszenia materiał płaszcza.
- Ci... - Pocieszająco pogładził ją po plecach. - Już dobrze. Jestem tutaj.
Przytulił jej drżące ciałko mocniej, odgradzając od złego świata, gdzie groźby ze strony śmierciożerców zmusiły do opuszczenia rodziców, a młody nadęty arystokrata czystej krwi upokorzył ją.
Gdy przestała szlochać, odsunął ją na długość rąk.
- Kochanie... - pokręcił głową.
Wyjął z kieszeni chusteczkę i naprawił to, co zniszczył potok łez. Wytarł rozmazany tusz.
- Gdybym wiedział, że tak zareagujesz, nie puściłbym cię samej do Hogwartu - z jego ust wydobyła się cała troska. - Pojechałbym z tobą.
- Wybacz mi ten wybuch. Od rana jestem na nogach, miałam kiepski poranek, ale teraz jest dobrze - zaśmiała się. Faktycznie było lepiej.
- Nie będziesz mieć nic przeciwko, jeśli spróbuję bardziej poprawić ci humor? - zapytał Ron, z charakterystycznym błyskiem w oku, zwiastującym realizację jednego z genialnych, często pokręconych, planów.
Pokręciła głową, czekając na działanie.
Rudzielec chytrze wyszczerzył zęby, sięgnął za poły płaszcza, a następnie, nie przejmując się mokrymi liśćmi, uklęknął.
Hermiona zasłoniła usta, żeby nie pisnąć z radości, gdyż takie zachowanie, bez wątpienia, należałoby do tych rujnujących magię chwili.
- Hermiono Jean Granger, czy wyjdziesz za mnie? - Ron zaszczycił ją pytającym spojrzeniem pełnym nadziei. Otworzył przed nią czerwone pudełeczko, w którego środku na kremowej poduszeczce leżał pierścionek z trzema diamencikami, dwoma mniejszymi, a środkowym dwa razy większym. Brylanty miały rdzawe zabarwienie i mieniły się ciepłymi kolorami mimo słońca schowanego za chmurami.
- O Matko! Ron! - wykrzyknęła zachwycona. - Tak!
Pozwoliła, aby symboliczna biżuteria znalazła miejsce na serdecznym palcu.
***
"Trzy Miotły" zostały szczelnie wypełnione Hogwarckimi uczniami. Dobrze, że Blaise udał się do lokalu dużo wcześniej. W innym wypadku przypadłoby im jedno z miejsc przy barze, a jak wiadomo, było tam najciaśniej.
Blondyn starał się utrzymać nerwy w ryzach, jednakże zakrawało to na cud. Wszystko spieprzył. Granger nie da mu szansy. Cold wścieknie się z powodu buty podopiecznego. Wyznaczy mu inne, najpewniej gorsze zadanie. Draco tego nie chciał.
Ognista whisky grzała młodego arystokratę od środka.
- Hermiona?! - powtórzył Zabini za przyjacielem. Minę miał nietęgą.
- Ciszej... - syknął Malfoy, spoglądając przez ramię na parę stolik dalej. Ginny zaśmiewała się z dowcipów Pottera, raz za czas zerkając w stronę drzwi. Czekała na kogoś.
- A ty wyszedłeś jak kompletny idiota?!
- Mniej więcej. Zaskoczyła mnie.
- Tak właśnie jest, jak się umawia na randkę w ciemno. Ciesz się, że nie trafiłeś na kogoś pokroju Miliicenty Bulstrode. - Blaise przewrócił oczami. - Hermiona przynajmniej jest ładna. I mądra - dodał po zastanowieniu.
- Ile razy mam ci powtarzać. To. Nie. Była. Randka. - Dobitnie zaznaczył każde słowo, nie szczędząc kropek.
Zabini uniósł pytająco brew, po czym wyszczerzył się, wskazując na wejście.
- O wilku mowa - zacytował znane powiedzenie - i łasicu - wypluł ostatnie słowo bez entuzjazmu.
Do "Trzech Mioteł" weszła Hermiona pod ramie z Ronem. Co rzuciło się Malfoyowi w oczy, to szczęście wypisane na jej twarzy. Gdy widział ją pół godziny wcześniej, przypominała spetryfikowaną w momencie największego szoku. Raczej do dobrego humoru wiele jej brakowało, a tu proszę, swoim nastawieniem rozjaśniła całą karczmę.
Zauważył coś jeszcze, co umknęło jego uwadze podczas poprzedniego spotkania - wyglądała oszałamiająco. Loczki, zazwyczaj w nieładzie, zostały zastąpione przez kaskady długich, lekko pofalowanych lśniących włosów. Oczy podkreślone brązowym cieniem i tuszem nabrały głębi, wydobywając dość ładny orzechowy odcień tęczówki. Skórę miała nieskazitelną, rozświetloną. Wtedy po raz pierwszy Malfoy docenił urodę Gryfonki, a w podświadomości nazwał ją piękną. Świadomie nigdy by tego nie zrobił, czyż nie?
Złapała z nim kontakt wzrokowy, zmierzyła wściekłym spojrzeniem, a potem została zasłoniona przez Ginny, piszczącą, głośną i nadzwyczaj wesołą.
Poczucie winy, za to, jak ją potraktował, wbiło się cierniem w jego już i tak pokaleczoną duszę.
***
- Gratuluję! - podekscytowana Ginny wyściskała Hermionę, która jeszcze przed chwilą została wybita z rytmu przez stalowe oczy pewnego ślizgona. Zobaczyła w nich coś. Głęboko skrywany smutek.
Na miejsce przyjaciółki natychmiast wepchał się sławny Harry Potter. Przytulił ją tak, jak tylko starzy, wierni przyjaciele potrafią.
- Cały miesiąc wysłuchiwałem jego pomysłów na oświadczyny. Cały miesiąc! - poskarżył się. - Najgorzej, że pracujemy w tym samym gabinecie! Wyobrażasz to sobie?
- To co? Świętujemy? - zaproponował Ron, gdy tylko uwolnił się od siostry.
- Długo i mocno! - Ginny z prędkością znicza znalazła się przy barze. Nie brakowało jej zapału.
Świeżo upieczeni narzeczeni zajęli miejsca przy stoliku. Weasley trzymał dziewczynę za rękę, raz za czas zerkając na palec serdeczny, jakby pierścionek miał się nagle stamtąd magicznie ulotnić.
Zaraz po powrocie Ginny, do czterech szklanek został rozlany alkohol. Hermiona rzadko piła tak mocne trunki, jak ognista, ale ten jeden raz postanowiła pofolgować swoim zasadom, w końcu oświadczyny są wydarzeniem wyjątkowym i zazwyczaj przyjmuje się je raz. W tamtym momencie Gryfonka miała pewność, iż postąpiła słusznie, mówiąc: tak.
- Skąd wiedziałeś , jaki rozmiar noszę? - zapytała wiedziona podejrzliwością prefekt naczelna.
Ron zaśmiał się nerwowo.
- Pożyczyłam jeden z twoich pierścionków - wytłumaczyła przyjaciółka, kiedy brat położył na wyciągniętej dłoni szatynki pierścionek należący niegdyś do Jean Granger.
Uśmiechnęła się pobłażliwie. Szukała go przez ostatnie dwa tygodnie, a to oznaczało, że Ginny wiedziała dużo wcześniej i się nie wygadała. Hermiona była pod wrażeniem wytrwałości przyjaciółki, zwłaszcza że ta z niej nie słynęła. Wyjaśniało to też zapał w upiększaniu tego ranka. Wszystko dla brata.
Dalsza część spotkania minęła w miłej atmosferze.
Ron, na przemian z Harrym, opowiadał o nowej pracy. Wspomniał o pierwszej sprawie, jaką razem rozwiązali.
Śmierciożercy chowali się, coraz rzadziej głosili swe poglądy. Całe rodziny wzywano przed sąd. Ponoć zostało jeszcze paru maruderów, przeprowadzających ataki, terroryzując ważniejsze miejsca. Harry zapewniał, że Hogwart jest bezpieczny.
Gdy alkohol poszedł w tętnice, zrobiło się weselej. Hermiona wysłuchała ploteczek, według których George spotyka się z kimś, lecz nikomu nie chce zdradzić tożsamości kobiety. Ron i Harry robili zakłady, a na ich liście znajdowały się nawet top modelki magicznego świata.
Ginny zasięgnęła porady dotyczącej strategii na nadchodzący mecz z Ravenclawe. Jej chłopak w końcu wygrywał puchar za pucharem.
Hermiona wreszcie czuła się jak w domu. Miała narzeczonego, Rona, dla którego stanowiła cały świat, przyjaciółkę żywo wspomagającą ją w każdej dziedzinie życia oraz przyjaciela, dającego jej dobre rady i dopingującego w osiąganiu zamierzonych celów. Ta trójka zawsze w nią wierzyła i na zawsze z nią pozostanie.
Przynajmniej wtedy tak myślała.
***
Lekko zawiany Draco podniósł się z nie małym trudem z krzesła. Dochodziła dziewiąta, czas powrotu do szkoły.
W lokalu został tylko on i Blaise. Złota Trójka i Ginny wyszli jakiś czas temu. Dżentelmeni postanowili odprowadzić swoje kobiety.
Starał się skupić wzrok na szklaneczce przed sobą. Podniósł ją do ust, wylewając na siebie na wpół rozpuszczony lód, pływający w resztkach alkoholu.
Przeniósł swą uwagę na towarzysza, który rozwalony na krześle, z głową odchyloną w tył i szeroko otwartymi ustami, chrapał w najlepsze.
- Draco? - zza uszu dobiegł cichy, kobiecy głos.
Zacisnął powieki.
Nie teraz.
Nie w tym stanie.
Nie powinna go takiego oglądać.
- Tak? - powiedział nadzwyczaj wyraźnie, chociaż mogło to być tylko złudzenie pijanych tak jak i całe ciało, uszu.
- Powinieneś wracać... McGonagall się wścieknie. Slughorn wysłał mnie po was - oznajmiła dziewczyna, robiąc krok naprzód i kładąc dłoń na spiętych plecach Malfoya.
Mała kobieca dłoń, a moc jej dotyku przewyższała najwymyślniejsze zaklęcia.
- Nigdy nie chciałem, abyś widziała mnie w takim stanie... - wyszeptał. Spojrzał w znajomą twarz.
Spodziewał się, że zobaczy obrzydzenie, ale się pomylił. Tego dnia wykazywał się talentem do rujnowania swego życia.
Troska. Oto co ujrzał.
- Budź Blaisa. Wracamy do Hogwartu - znacznie pewniej powiedziała Astoria.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top