Same kłopoty
Do wielkiej Sali wleciała chmara sów, na której samym końcu leciał stary, zasłużony puchacz rodu Weasleyów – Errol. Puchacz ów był szary, miejscami obrany z piór i nadzwyczaj wolny, a nade wszystko ślepy, co bardzo utrudniało mu lądowanie.
Hermiona przeczuwała kłopoty. W pośpiechu zaimprowizowała pas lądowy dla starej sowy, odsuwając miski, kubki, talerze oraz ostrzegając łamiącym się głosem o nadchodzącej katastrofie. Puchacz niezgrabnie wyminął wolne miejsce, lądując w owsiance jednego z młodszych gryfonów, efektownie rozrzucając kleistą papkę na wszystkie strony.
Cała sala chyba widziała porażkę sowiej myśli lotniczej i gromkie śmiechy rozeszły się echem, aż po wieże astronomiczną. Brunetka chciała zapaść się pod ziemię, zagrzebać pod stertą kamieni i przeczekać co najmniej dwa kolejne pokolenia czarodziejów, aby o farsie tej nikt nie pamiętał. Spoglądnęła spode łba na upaskudzony stół, a następnie na Ginny, czerwoną jak burak. W końcu i ją kojarzono z niesfornym ptaszyskiem.
- Tylko spokojnie! Ja to zaraz posprzątam – pisnęła Hermiona, czując uderzenie gorąca na policzkach. Jaki wstyd!
Jednym sprawnym, zmyślnym zaklęciem uprzątnęła mleko i owies. Przeprosiła chyba jeszcze z dziesięć razy gryfona z trzeciego roku. Gdy już wypełniła swój społeczny obowiązek, a śmiechy ucichły, złapała sówkę za miejsce, które nazwałaby najchętniej kark, ale czy sowy mają kark? Zirytowana do granic możliwości, odczepiła list od sztywnej nogi, wypoczywającego ptaka. Jak Ron mógł wysłać właśnie Errola? Chyba nie chciał jej upokorzyć? Prawda?
Rozwinęła pergamin i przegryzając maślaną bułeczkę, przeczytała, co jej ukochany miał jej do przekazania.
Droga Hermiono,
Jeśli chodzi o wizytę w Hogsmade: chciałbym cię wtedy zobaczyć. Spotkajmy się o czternastej pod Trzema Miotłami. Wytrzymasz jakoś te trzy tygodnie beze mnie? Harry coś marudzi, ale najpewniej też się skusi. Powiedz Ginny.
Druga sprawa, tak, wiemy, że wielu uczniów zrezygnowało z nauki. W tym roku jest na to przyzwolenie Ministerstwa, ale już od września to się zmieni. Ludzie są oszołomieni, niech mają chwile dla siebie.
Co do Malfoya i Zabiniego. Wiemy, jak się sprawy mają. Wrócili do szkoły, ponieważ taki postawiono im warunek, jeśli nie chcą odsiedzieć reszty życia w Azkabanie. Beznadzieja, nie? Zasłużyli na takie łaski, ze względu na pomoc. Ponoć przesyłali tajne informacje. To są sprawy , do których nie mam wglądu ani ja, ani Harry. Nie wiele ci mogę powiedzieć. Po prostu trzymaj się od nich daleko.
Jeszcze tego nie ogłoszono, ale aby świętować upadek Voldemorta, ma zostać zorganizowany wielki bal w Hogwarcie. Zaproszeni są wszyscy absolwenci. Chyba wiesz, z kim pójdziesz? To chyba jasne? Chciałbym zobaczyć się w czerwieni.
Mama, tata, Harry, George oraz Percy przesyłają pozdrowienia tobie i Ginny. Nie myśl sobie i ode mnie je masz, ale za trzy tygodnie przekaże ci je osobiście i coś jeszcze.
Całuje, twój Ron.
- Od Rona? – zapytała Ginny, gdy Hermiona skończyła czytać. Pokiwała głową, potwierdzając – Co pisze?
- Sama zobacz – podsunęła jej kartkę.
A więc była umówiona ze swoim chłopakiem. Rozpromieniła się, zapominając o wyczynie tej starej szczotki do butelek, Errola. Jej rudowłosy promyk w mroku. Jedyny pozytyw minionej wojny. Uśmiechnęła się do siebie.
- Powinni gnić w Azkabanie – mruknęła Ginny, odkładając kawałek papieru, na którym można było znaleźć odrobinę owsianki.
- Nic nie zrobisz – wzruszyła ramionami Hermiona.
- Nie udawaj, że cię to nie obchodzi – odburknęła tamta, spoglądając podejrzliwie na parę ślizgonów.
- Bo mnie to nie obchodzi. Widocznie zasłużyli na drugą szanse...
- Hermiona, głos rozsądku – Ruda wyglądała na coraz bardziej rozeźloną.
O co jej chodziło? Starsza Gryfonka strzepała resztki śniadania z listu, złożyła go w kostkę i schowała do torby.
- Ginny... - powiedziała błagalnie – o tym decyduje ktoś inny...
- Widzisz, jak się zachowują?
Hermiona ukradkiem spojrzała na dwójkę omawianych byłych śmierciożerców. Blondyn pił kawę, czytając Proroka Codziennego, raz za czas odpowiadając na zaczepki bruneta, który wygłupiał się, podrywając jakąś blond Ślizgonkę. Zachowywali się całkiem... zwyczajnie.
- Ale o co ci chodzi? – zapytała, nie wiedząc do czego zmierza przyjaciółka.
- Zachowują się tak, jakby nic się nie stało! Jakby wojna ich nie obeszła! – Ginny prawie zrobiła face palma nad niedomyślnością Hermiony.
Rozmówczyni mruknęła coś pod nosem.
- Czy według ciebie, powinni płakać, lamentować, chować się po kątach, unikać ludzi, a najlepiej siedzieć w lochach w pokoju wspólnym? – zapytała tak, jak podpowiadała jej logika.
- Tak! Dokładnie tak!
- Może oni też chcą zapomnieć o tamtych wydarzeniach? – zasugerowała, wiedząc, że uderza jak grochem o ścianę.
- Na Godryka! Hermiono, daj mi choć jeden dowód na to, że chociaż trochę się zmienili – zażądała ruda.
Brunetka poruszyła się niespokojnie, przypominając sobie sytuacje z poprzedniego dnia. Czy powinna o tym mówić? Malfoy prosił, żeby nie mówiła, ale co mu do tego, czy powie swojej najlepszej przyjaciółce?
- Tak właściwie... - zaczęła niepewna, czy powinna wspominać. W końcu się przemogła – Malfoy poprosił, abym pomogła mu w jednym zadaniu...
Siostra Rona rozdziawiła usta, a brwi podjechały jej aż po nasadę rudych włosów. Otwierała i zamykała usta jak rybka.
- Coś ty powiedziała? Powtórz jeszcze raz, bo usłyszałam, że masz zamiar robić tej tlenionej fretce zadania – zażądała.
- Poprosił mnie o wywiad. Ma takie zadanie z mugoloznawstwa, aby porozmawiać z mugolakiem...
- Czy tobie się na mózg rzuciło?! A Ron ci jeszcze napisał, żebyś trzymała się od nich z dala! – Ginny prawie wrzasnęła. Wiele głów odwróciło się w ich stronę.
- Daj spokój, Gin... To tylko jedno zadanie. Spędzę z nim najwyżej godzinę...
- Odwołaj to...
- Nie mogę... - szepnęła Hermiona.
- Dlaczego w ogóle się zgodziłaś?
- Szczerze powiedziawszy... miałam dobry humor. No wiesz, sprawa z Prefekt Naczelną, a on jeszcze zarzucił jakimś dowcipem i się zgodziłam...
- Nie odzywaj się do mnie... Idź spać do swojego prywatnego dormitorium.
- Ginny... - jęknęła gryfonka.
- Nie! Daj mi na razie spokój.
Zostawiła ją. Obraziła się i jak gdyby nigdy nic odeszła. Hermiona odprowadziła przyjaciółkę wzrokiem do wielkich drzwi. Otrząsnęła się, dopiero gdy tamta zniknęła za rogiem. Cóż ona najlepszego narobiła? Pozostało jej mieć nadzieję, że przyjaciółka nie obrazi się na długo. Brakowałoby jej roześmianej, pogodnej Ginny.
Zarzuciła torbę na ramie, po raz ostatni spojrzała na rozwalonego puchacza. Przyniósł jej dziś tylko kłopoty. Nie oglądając się za siebie, wyszła, aby nie spóźnić się na zaklęcia.
***
Draco szybował kilkanaście metrów nad ziemią, obserwując bacznie drużynę Ślizgonów. Był kapitanem, musiał ich ocenić. W skupieniu analizował każdy ruch, jaki czynili.
Nie grał przez rok. W tym czasie na miejscu szukającego zastąpił go Blaise Zabini, który teraz dzierżył pałkę, aby w razie czego odbić tłuczek. Dobrze było wrócić na stare śmieci. Być może dzięki temu na chwile zapomni o wydarzeniach minionych dwunastu miesięcy.
Był zdziwiony, gdy wraz z listą książek niezbędnych w tym roku, otrzymał notatkę przywracającą go nie dość, że do drużyny, to jeszcze na pozycję najważniejszą – kapitana.
Drużynie Ślizgonów brakowało jednego pałkarza oraz dwóch ścigających. W piątek musiał przeprowadzić próby, aby wyłonić osoby na te trzy miejsca, i dodatkowo jakichś rezerwowych. Jak na razie postanowił ocenić kondycję pozostałych w reprezentacji uczniów.
Poszybował nad pętlami.
Quidditch był chyba jak na razie, tuż obok szklaneczki whisky, jedynym co przynosiło ukojenie w czarnych chwilach. A chwil tych było bez liku.
- Patrz, gdzie celujesz! – wrzasnął, gdy tłuczek przeleciał niecały metr od niego.
Zabini zaśmiał się ochryple. Jego działanie było zamierzone. Blondyn zaklął. Po raz kolejny się zamyśli, przez co przyjaciel postanowił go trochę rozbudzić. Parszywy gnojek.
Pochylił się nad trzonkiem i z szybkością najnowszej miotły przemieścił się na drugi koniec boiska, gdzie ścigająca i dwoje rezerwowych na zmianę rzucali do obręczy, a obrońca ćwiczył, rzucając się raz za razem tam, gdzie celowali.
- Co ja wam mówiłem?! W ruchu! – krzyknął nad nimi, tak, że cała czwórka się zlękła.
Uśmiechnął się pod nosem, gdy jego niekompletna drużyna rozpoczęła podniebny taniec, podając jeden do drugiego kafla. Co jak co, ale ostrość na treningach zawsze owocowała świetnymi wynikami. Od jego drugiej klasy nie byli niżej niż na drugim miejscu w rankingu Pucharu Quidditcha.
- Okres masz, Smoku?! – zakpił Diabeł, odbijając tłuczek, zmierzający ze świstem w stronę Alberta Cooka, ratując tym samym jego kości, przed doszczętnym roztrzaskaniem, a jego samego, przed bolesna nocą w skrzydle szpitalnym.
- Och... - jęknął zirytowany Malfoy – zamknij się.
- Może nocą powinieneś zabawić się z jakąś laseczką, a nie swoją pałeczką? – Blaise rzucił zboczonym żartem. Chłopak zazwyczaj tylko takimi szastał na prawo i lewo.
- Może powinienem – mruknął blondyn pod nosem, tak aby nikt go nie usłyszał.
- A jak już jesteśmy w temacie – po raz kolejny krzyknął do niego brunet – potrzebuję sypialni na ten wieczór...
Draco spojrzał na roześmianą twarz współlokatora, wyszczerzone białe zęby ubrane w mięsiste wargi. Blaise Casanova. Przełknął irytację. Skinął głową. Nie miał zamiaru wcinać się w wieczorne plany Diabła.
***
Pokój wspólny Ślizgonów szybko opustoszał. Draco, rozwalony na czarnej sofie, został sam na sam z rzeźbami przedstawiającymi węże, płonącym kominkiem, butelką whisky, szklanką, piórem, kałamarzem oraz książeczką.
Poprzedniego wieczoru trochę nieporadnie uciął rozmowę z nieznajomą. Przyznał się do swoich lęków, po czym napisał, że idzie spać.
Do konwersacji, nawet jeśli miała ona charakter pisany, powinien przygotować się odpowiednio. Podjął więc oczywiste kroki. Otworzył whisky i nalał pierwszą szklaneczkę, którą dość szybko osuszył. Kolejnym krokiem było nalanie szklaneczki drugiej, a jeszcze następnym szklaneczki trzeciej. Tak przygotowany mógł wreszcie zdobyć się na otwarcie zeszyciku na odpowiedniej stronie.
Wtedy też po uważnym zlustrowaniu tekstu, wypił czwartą porcję alkoholu. Wreszcie poczuł się gotowy, ale też odrobinę ospały. Kominek sprawił, że krew wraz z procentami, poczęła szybciej krążyć po wykończonym treningiem organizmie.
- Witaj, jak ci minął dzień? – napisał.
Pozostało poczekać, aż dziewczyna odpisze, o ile w ogóle miała taki zamiar. Kobiety, kto je tam wie...
Nie musiał długo czekać. Piękne pochyłe pismo zaczęło wypełniać wolną przestrzeń kartki.
- Gdyby nie poranek, mogłabym odpowiedzieć, że świetnie.
Dość krótka odpowiedź... ale czego miał się spodziewać, gdy sam nie sklecił dłuższego pytania?
- Mogę wiedzieć, co się stało?
Pociągnął trochę bursztynowego płynu, nie rozdrabniając się, z butelki. Kiedyś wzdrygał się, czując smak alkoholu, ale te czasy dawno odeszły w niepamięć. Zbyt często sięgał po płynne szczęście, przyzwyczaił się do jego ostrości. Być może uzależnił się od wieczorów przy szklance.
- Pokłóciłam się z przyjaciółką. Zakazała mi spać we wspólnej sypialni.
Prawie się udławił, widząc w jak podobnej sytuacji są. Prychając, postarał się uspokoić. Zakaszlał jeszcze gardłowo. Cholerna whisky! Różnica między nimi była tylko taka, iż on nie pokłócił się z Blaisem.
- Wyobraź sobie, że ja też nie spędzę dzisiejszej nocy w łóżku. Mam za to kanapę. A ty co masz?
- Poszłam do innej sypialni. Mam więc łóżko. Mam też pytanie.
Położył się, wypijając ostatni łyk. Rzucił butelkę na puchaty dywan. Przysunął stolik tak, aby móc maczać pióro w kałamarzu. Ugiął nogi i położył nań zeszyt.
- Pytaj, o co chcesz – odpisał.
- Czy mogę spróbować ci pomóc na mój sposób?
- A jaki to sposób? – zmarszczył brwi. Chyba alkohol zaczynał działać. Mocno działać.
- Zmuszając cię, żebyś głębiej zastanowił się nad sobą.
- Uważam, że to dobry sposób – zgodził się na jej propozycję. Czemu miałby tego nie robić?
- Na dziś mam dla ciebie zadanie...
- Trudne będzie to zadanie? – wciął się jej. Wiedział, że miała zamiar napisać coś jeszcze, ale czuł, że nie wytrzyma długo. Ten kominek go tak męczył...
- Chcę, abyś wymienił swoje trzy dobre i złe cechy twojego charakteru.
Dobrze przeczytał? To było takie proste. Był mądry. Z pewnością tak było! Zaraz... w sumie każdy człowiek, nawet taki idiota jak Weasley uważał się za mądrego. Czy on mógł udowodnić swoją mądrość? Coś mu zaświtało.
- Spryt.
Napisał pierwszą dobrą cechę. Co dalej? Wysportowany. Oj nie, idioto... To cecha fizyczna. Jak to napiszesz, uzna cię za idiotę. Salazarze! Jak on był już pijany. Uczciwie się do tego przyznał.
- Szczerość.
Była jeszcze trzecia cecha, która prawie natychmiast po napisaniu słowa „szczerość" weszła mu do głowy. Niejednokrotnie właśnie nią się kierował, a była to...
- Ambicja.
- A teraz złe – napisała tylko.
No to dawaj dalej. Och... złych cech charakteru miał wiele, ale nie chciał pisać o tych, które mogłyby go pogrzebać. Był bez wątpienia wredny, niecierpliwy, lubił dominację, co poniekąd uważał akurat za dobrą cechę charakteru, egoizm... o tak... niewielu zaskarbiło jego uwagę i szacunek, jak on sam. Myślał jeszcze dłuższą chwilę. Oj, wiele tego było.
- Niepokorny, egoistyczny, arogancki – zdecydował się na właśnie te trzy, bo właśnie o nich mówili mu inni.
- Wybacz, to co teraz napiszę, ale z ciebie jest prawdziwy Ślizgon.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top