Prezenty gwiazdkowe
Święta to czas szczególny. Rodzinne spotkania, prezenty, miłość i testrale gadające ludzkim głosem, przyprawiając mniej odpornych ludzi o zawał serca. Są też skrzaty w strojach elfów, pierniczki, kolędy oraz suto zastawiony stół.
Rok w rok powtarzał się właśnie ten szczęśliwy schemat. Jakimś radośnie-nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności święta będące zwieńczeniem tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego roku zerwały z dawną tradycją. Ponury nastrój okazał się męczącym nawet dla Hermiony, którą początkowo cieszyły okoliczności wynikające z powodu minionych wydarzeń.
Ron praktycznie nie bywał w domu. To samo tyczyło się Harry'ego, tradycyjnie spędzającego święta z rodziną Weasleyów, pomimo zakończenia związku z Ginny. Zamachy spowodowały, iż aurorowskie biurka tonęły w teczkach, a pracownicy, jak twierdził Ronald, nie wiedzieli, w co najpierw włożyć ręce. Ponoć Potter zawsze zaczynał od naszprycowania się energetykami z wyciągu ze skórki boomslanga, wycofanego parę miesięcy temu ze sprzedaży z powodu zbyt dużego entuzjazmu niektórych konsumentów. I faktycznie, ChłopiecKtóryPrzeżył przypominał krzyżówkę strusia pędziwiatra i Eminema, wszędzie było go pełno, a gadał przy tym, jak najęty.
Przez brak kontaktu z narzeczonym, dalej obecnym chłopakiem, Hermiona wciąż nie rozwiązała problemu z Malfoyem, a raczej nie zdążyła wspomnieć, iż nadszedł czas, aby zakończyć ten związek na odległość, gdyż koncepcja ta niespecjalnie się sprawdziła, sprawiając, iż zdrada okazała się nader łatwa.
Ginny przechodziła piekło na ziemi. Rodzice, ale przede wszystkim matka, wypominali jej związek z Blaisem, byłym śmierciożercą. Nie rozumieli, jak mogła zostawić wspaniałego Pottera, twarz z pierwszych stron gazet, złotego chłopca, wybawcę świata czarodziei, bohatera, a także niezwykle przystojnego bruneta o intensywnie zielonych oczach z seksowną blizną na czole, dla Zabiniego. Po prostu Zabiniego. Czasem dorzucali, mówiąc o nim, parę obraźliwych epitetów. Prócz Molly i Artura, niechęcią do decyzji Ginny obnosił się Percy oraz Bill. Reszta nie miała zdania bądź było im to obojętne. Nawet Ron wzruszał ramionami.
Wigilię i Boże Narodzenie spędzili w dość napiętej atmosferze. Harry i Ron przybyli tylko złożyć życzenia, po czym wrócili do biura. Od tamtej pory nie pojawili się przez całe trzy dni. Podobno fotele transmutowane w kanapy były nawet wygodne. Hermiona, traktowana jak druga córka pani Weasley, nie mogła narzekać. Zajmowano się nią i zabawiano ją z wielkim entuzjazmem. Ginny chowała się po kątach.
Sylwester odbył się bez hucznej imprezy. Postawiono na kolację i szampana o północy.
Śnieżny puch zachęcał do wychodzenia na podwórko, równie mocno, co poczucie winy, to też młode czarownice trwoniły czas na zabawę w śniegu. Jak dzieci lepiły bałwana, zjeżdżały na sankach, tarzały w lepiącym śniegu, walczyły na śnieżki. Widok hulających dziewczyn bawił domowników, roztapiając lód w sercu Molly, dzięki czemu jej wypowiedzi skierowane do Ginny, nie zawierały tyle chłodu.
Dziewczyny spędzały także czas na zabawie z małym Teddym Lupinem, którego rodzice zginęli na wojnie. Malec powoli zaczynał wstawać na nogi. Znajdował się aktualnie pod prawną opieką Harry'ego, ale praktycznie zajmowali się nim państwo Weasley. Potter nie miał czasu.
List z Hogwaru przesunął termin powrotu do szkoły o tydzień, ze względu na konkretną demolkę przeprowadzoną przez śmierciożerców oraz aurorów.
Sielanka mogłaby trwać do ostatnich dni przerwy świątecznej, gdyby nie pewne wydarzenie.
***
Hermiona wychodziła z siebie. Jak mała dziewczynka liczyła na palcach dni. Od nowa i od nowa. Kreśląc w kalendarzu, prawie rwała włosy z głowy. Ginny, u której aktualnie sypiała w nocy, ze stoickim spokojem obserwowała całe to przedstawienie, nie odezwawszy się nawet słowem.
Mamrocząc do siebie pod nosem, Hermiona rzuciła się do podręcznego kalendarza.
To niemożliwe! Niemożliwe!
Z szelestem przerzucała kartki. Może jej coś umknęło? Może z powodu stresu po prostu nie zauważyła?
Niemożliwe! Przecież jej, Hermionie Jean Granger, najzdolniejszej czarownicy od czasów Roweny Ravenclaw, nic nie umykało, a już na pewno nie...
- Cholera jasna, Ginny... ja nie miałam okresu...
Weasleyówna zamarła z przewróconą do połowy stroną magicznego magazynu o modzie. Jeszcze tylko brakowało, aby rozwarła usta z wrażenia.
- Co proszę? – wyszeptała, prawie nie otwierając ust.
Starsza dziewczyna pokręciła głową i opadła na łóżko, kryjąc twarz w dłoniach.
- Nie zabezpieczałaś się?
- Oczywiście, że...
Powstrzymała się przed powiedzeniem tak. Zakryła usta dłonią i rozszerzonymi ze strachu oczami spojrzała na Ginny.
Eliksir!
Cholerny eliksir, który miała wypić, gdy się obudzi!
Eliksir, który zrzucili, kiedy zerwali się z łóżka z powodu ataku na szkołę!
Tak to jest, jak się odkłada rzeczy do zrobienia teraz na później! Dlatego zawsze robiła zadania tego samego dnia, w którym je zadano. Dlatego zaraz po zakończeniu lekcji czytała notatki. Dlaczego więc, do cholery, nie wypiła eliksiru zaraz po seksie?! Na Godryka! Dlaczego?!
- Może nie jesteś w ciąży, a to przesunięcie to tylko stres? - teoretyzowała Ginny. Minę przy tym miała nie tęgą.
Musiała to sprawdzić! Nie mogła żyć w niepewności! Czekając na wyniki egzaminów, dostawała boleści, więc co będzie w tym przypadku?! Nieprzespane noce, ataki paniki i zimne poty!
- Czy... jak czarodzieje... wiesz jak to sprawdzić? - Upokorzenie... pytać młodszą koleżankę o test ciążowy.
Jak to w ogóle możliwe? Hogwart - prestiżowa szkoła, a zajęć z Wychowania Do Życia W Magicznej Rodzinie brak. Cóż za niedopatrzenie.
Latorośl Weasleyów zamyśliła się. Kiwnęła głową i zerwała się z łóżka.
- Jak matka mnie przyłapie, będę miała przejebane... więc zapamiętaj moje poświecenie. Zaraz wrócę.
Wybiegła z pokoju, a za nią uniesione wiatrem rude kosmyki. Ginny ratowała Hermionie tyłek. No teoretycznie, gdyż jeśli jej obawy się potwierdzą... i ona będzie miała "przejebane", jak to mówi obrazowo Weasleyówna. Definitywnie przejebane. Prefekt Naczelna dodała nowe słowo do kolekcji swoich ulubionych.
W samotności spędziła może niecałe dwie minuty, ale były to bardzo intensywnie spędzone na myśleniu minuty, począwszy od imaginacji powoli rosnącego brzucha, mdlejącego Malfoya, zakończywszy na posłaniu swojego potomka na najlepszą magiczną uczelnie Marward, będąca czarodziejską wersją Harwardu.
Gdzie ta ruda cholera!?
Jak na zawołanie wpadła jak burza, zatrzaskując za sobą drzwi i dodatkowo zabezpieczając zaklęciem. Z kieszeni jeansów wyciągnęła fiolkę z czarnym płynem. Hermiona uniosła brwi. Początek macierzyństwa miał się rozpoczynać od eliksiru czarnego jak najciemniejsza dziura, o konsystencji... rzygowin? Wolała nie wiedzieć, co pływało w tym... kisielu.
Ginny wręczyła jej miksturę, a Hermiona nie wiedząc co robić oglądnęła ją z każdej strony, szukając nalepki, instrukcji użycia... czegokolwiek. Na mugolskich lekach jest wszystko opisane, łącznie z setką efektów ubocznych, po zapoznaniu się z którymi, ma się ochotę zwrócić medykament. Dosłownie.
- Co mam zrobić? - zrezygnowana, spojrzała błagalnie na wybawicielkę. Ponoć kto pyta, nie błądzi.
- Oj, Godryku! W jakim ty świecie żyjesz?!
Jak dotąd żyła w świecie pozbawionym seksu. Tak jakoś wyszło, że receptury eliksirów, zaklęcia oraz wiedza o zielarstwie, magicznych stworzeniach i tym podobnych była ważniejsza od tej na temat antykoncepcji w magicznym wiecie oraz wykrywania ciąż magicznymi sposobami. Ba, nawet nie czytała "Magicznej Kamasutry" bestselleru minionego lata, kiedy to wszyscy ze szczęścia zaczęli się radośnie rozmnażać na potęgę. W końcu było co świętować, prawda? Świat miał być bezpieczniejszy bez beznosego psychola zaprowadzającego swoje rządy. Idealne miejsce dla większej ilości dzieci.
Nikt nie przewidział, że po świecie wciąż kręcić będą się zwolennicy czystej krwi.
- Daj mi to... - westchnęła Ginny.
Przysiadła przy Hermionie i podciągnęła jej rękaw. Ze spodni wyciągnęła scyzoryk, który ogrzała nad świecą, przeprowadzając prowizoryczną sterylizację.
Kłuta przez własną przyjaciółkę!
Prefekt Naczelna wcale nie zaprotestowała, kiedy Ginny dźgnęła ostrzem bladą skórę przedramienia. Pojawiła się ciemna kropla krwi, która napęczniała, po czym pękła i strumieniem powędrowała ku nadgarstkowi, przecinając bliznę, układającą się w napis "Szlama".
Następnym krokiem było wylanie odrobiny eliksiru tak, aby połączył się z krwią.
- Jesteś gotowa? Jeśli kolor zmieni się w złoty, będzie to oznaczało, że spodziewamy się... znaczy, ty się spodziewasz dziecka.
Wymieniły szybkie spojrzenia. Hermiona ani trochę nie była gotowa. Na coś takiego nie da się przygotować!
A więc skinęła głową.
Z przechylonej butelki opadła kropla, padając na zasychającą powoli krew. Natychmiast zmieniła kolor, odbijając swoim złotym blaskiem światło.
Sądząc po szybkości reakcji mikstury, Hermiona była w głębokiej ciąży. Poczuła się też bardzo ciążowo, jakby za sprawą nagłej wiedzy spadło na nią przyciężkawe brzemię.
Miała przejebane.
Nie powinna klnąć przy dziecku, nawet tym mniejszym od fasoli, w dodatku w myślach. Dzieci to tajemnicze stworzenia, które z powietrza chłoną brzydkie wyrazy i paskudne zachowania. Zostaw dziecko na jeden dzień z wujkiem lekkoduchem, a wróci do ciebie rozwydrzony, przeklinający bachor.
Zbladła. Odcieniem bieli mogłaby konkurować z albinosem.
Co z karierą? Była taka młoda! Wszystkie dotychczasowe plany właśnie poszły się kochać.
- Gratuluję - powiedziała Ginny odruchowo.
- O mój boże! Jestem w ciąży! - biadoliła Hermiona. - Jak to się stało...
Znów ukryła twarz w dłoniach.
- No wiesz... kiedy chłopak i dziewczyna... - Ginny zaczęła profesorskim tonem.
- Ginny! To było pytanie retoryczne.
Akurat w tej kwestii dotyczącej seksu dość dobrze się orientowała. Jajeczka. Plemniki. I te sprawy. Szczegół, że sama wiedza na temat procesu poczęcia przed ciążą nie zabezpieczała.
- Kto jest ojcem?
Za kogo mnie masz, Ginny! Prefekt Naczelna oburzyła się w myślach.
- Jak to kto?! Draco był moim... jedynym...
Jedynym, pierwszym i jak na razie ostatnim. Coś jak bóg w trzech osobach. W życiu nie pomyślałaby, że będzie mieć wspólne dziecko z Draco! Życie lubi płatać figle.
- Zaraz! - Ruda nagle coś pojęła. - Nie żartowałaś, mówiąc, że jesteś dziewicą?!
Aż tak spaczonego poczucia humoru nie posiadała. Ba, jej poczucie humoru domagało się wyrafinowanych, inteligentnych żartów.
Naprawdę, Ginny?
- Nie? - Zaszczyciła przyjaciółkę spojrzeniem, na chwilę rozsuwając dłonie, broniące twarzy przed światem zewnętrznym, mające być metaforą mentalnego face palma.
- A jak to się stało... a raczej nie stało...
Pytała o pożycie z Ronaldem, zrozumiała Wzorowa Prefekt Naczelna. Jakby się nad tym głębiej zastanowić, to nie mieli konkretnego powodu, aby tego nie robić. W końcu oboje mogli się pochwalić statusem osoby dorosłej. Przynajmniej fizycznie. Ron trochę dłużej dojrzewał i dopiero ostatnio spoważniał, przestając przypominać rozgoryczonego porażkami dzieciaka.
- Nie było okazji... nastroju... czasu... - wymieniła znane powody.
- Serio? Mój brat nie znalazł nawet pięciu minut?! Tak cię przepraszam za tego impotenta... - Ruda pokręciła głową.
- Ginny!
Znów mieszała swego brata z błotem. A gdzie więzi rodzinne? Braterstwo?
Latorośl Weasleyów spojrzała w kąt pokoju. Jej twarz przybrała zamyślonego wyglądu. Pokręciła głową.
- Ponoć po pierwszym razie nie zachodzi się w ciąże... tak mówili... - Najwidoczniej musiała zweryfikować swoją szkolno-korytarzową wiedzę. Ewentualnie tą zdobytą za pomocą kolorowych pisemek dla nastolatków.
Hermiona na szczęście podobnych bzdur nie czytała.
No i były efekty.
Już po pierwszym razie zaszła w ciąże.
Dobra robota, Hermiono. W końcu we wszystkim musisz być najlepsza.
- Ginny, co ja mam zrobić? - Może w "Magicznej Nastolatce" było coś o ciążach z byłym śmierciożercą?
- Powiedzieć Draco. To na początek. - I wzruszyła przy tym ramionami, podważając tym samym wagę swojej porady.
Zresztą... czym się miała przejmować? To nie ona została inkubatorem dla maleństwa, tylko Hermiona.
Powiedzieć Draco... Nie wiedzieć czemu szatynkę oblał zimny pot na tę myśl. Jedna wspólna noc, żadnych deklaracji (bo przecież cholerni śmierciożercy musieli akurat wybrać noc balu bożonarodzeniowego na doskonały termin zamachu), Astoria, Ron... to wszystko nijak się kupy nie trzymało. Malfoy ucieknie.
Ona nawet nie miała od niego wiadomości. Żadnej od trzech tygodni. Zaliczył i zapomniał, jak to uczniowie mają w zwyczaju?
Notatnik został w zamku, a list wysłany sową mógł ktoś przechwycić. Rozważała wcześniej nawet aportację do Malfoy Manor, ale obawiała się reakcji Narcyzy.
Spojrzała na niewielki kuferek, w którym udało jej się upchać rzeczy zakupione na ostatnich zakupach - w końcu nie miała ubrań, bo zostały w Hogwarcie. Jutro wracała do szkoły. Konfrontacja miała nadejść za niecałe dwadzieścia cztery godziny, a ona sama jeszcze nie pogodziła się ze swym odmiennym stanem.
- A co, jeśli on nie będzie chciał tego dziecka? - zapytała. Straci wtedy i Draco, i Rona.
Godryku! Narzeczony nigdy nie wybaczy jej zdrady. Jak dotąd można było przemilczeć parę szczegółów, jednakże aktualnie jak na widelcu widoczny był dowód jej winy. Trudno utrzymać w tajemnicy rosnący brzuch, wymioty, możliwe pogorszenie cery, zachcianki żywieniowe, rozstępy i wiele, wiele innych.
- Będziesz musiała zadowolić się alimentami na dość pokaźną sumkę. Jak zachodzić w niechcianą ciąże to tylko z dziedzicem fortuny. Przynajmniej będziesz ustawiona do końca życia, o ile zabronisz swojemu dziecku pracować.
Hermiona nie była materialistką. Ta opcja nie wydusiła z jej ust wielkiego, soczystego Łał.
Dziecko powinno wychowywać się z dwojgiem rodziców i absolutnie nie trafić do emocjonalnie niedorozwiniętego wujostwa. Biedny Harry.
- Muszę to wszystko przemyśleć - stwierdziła Hermiona, podnosząc się z łóżka.
Potrzebowała powietrza.
Z wieszaka ściągła swoją kurtkę. Ubrała kozaki.
- Obiad będzie o trzeciej - poinformowała Ginny.
Hermiona skinęła głową, po czym opuściła pokój. Schodami w dół i mogła wreszcie wypełnić płuca zbawiennym tlenem. Szczelniej owinęła szyję szalikiem. Nie powinna narażać się na ewentualne choroby.
Ruszyła przed siebie, na wzgórze.
Ciąża niewątpliwie była karą za zdradę. Nie, żeby wierzyła w przeznaczenie, czy karmę, w końcu przez podobne bzdury rzuciła wróżbiarstwo. Poza tym jeszcze były mądrości mówiące: co ma się zdarzyć, zdarzy się właśnie tobie, w najmniej odpowiednim momencie.
Ze wzgórza rozciągał się widok na lasy, jezioro i niewielką wioskę oddaloną o parę kilometrów. W oddali majaczyły tory, serpentynami omijając wzgórza. Panorama zaprowadziła jako taki spokój w trzepoczącym ze zdenerwowania sercu Hermiony.
Jakoś to będzie.
Nie ma się co spieszyć.
Pierwsza będzie rozmowa z Malfoyem. Jego oczekiwania, jej oczekiwania. I nic na siłę. Mógł mówić cokolwiek, ale jedną pewną było to, iż miała zamiar urodzić i wychować to dziecko z lub bez pomocy.
Kolejną trudną pogawędkę, chyba najtrudniejszą, przeprowadzi z Ronem. Jego oczekiwania, jej oczekiwania. Nic na siłę. Jedyne czego w tym przypadku była pewna to to, iż ewentualny związek będzie wymagał od nich wiele pracy.
Skieruje także swe kroki do McGonagall. Dyrektorka Hogwartu wszak powinna wiedzieć o rozmnażaniu się jej podopiecznych.
Zrezygnuje z funkcji Prefekta Naczelnego. Cóż to za wzór, Prefekt nie umiejący ogarnąć podstawowych zasad antykoncepcji?
Powinna też wybrać magomedyka. W ogóle powinna się doń wybrać. Właściwie ten punkt musiała przenieść na sam szczyt listy: Do Zrobienia W Razie Ciąży, którą to stworzyła przed dosłownie godziną.
Bała się. Oczywiście. Była przerażona, bo nic nie mogło jej przygotować na taką sytuację. Jednocześnie zachowała rozsądek. Nigdy nie była do końca sama. Miała Ginny, Harry'ego... Krzywołapa.
- A niech cię, Draco... Takiego prezentu świątecznego się po tobie nie spodziewałam. - Bo przecież, nieświadomie, obdarował ją częścią siebie.
Ruszyła dalej. Przed siebie.
*
#NiespodziewaneZwrotyAkcji
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top