Pozory
Ginny Weasley, najlepsza przyjaciółka Hermiony Granger, jej jedyna powierniczka (a przynajmniej tak jej się zdawało), nie rozumiała kompletnie zachowania szatynki.
To miał być spokojny wieczór w towarzystwie przyjaciół. W salonie Ślizgonów wokół kominka zgromadzili się Ginny z Blaisem, Draco z Astorią oraz Hermiona. Każde dzierżyło w dłoniach, bądź przed nosem miało, szklaneczkę Ognistej. W tak zimne dni, jak ten, alkohol świetnie sprawdzał się w roli rozgrzewacza. Jego dodatkowa funkcja rozweselacza okazywała się niemniej ważna.
Weasleyówna wtulona w swojego silnego, przystojnego i niezwykle seksownego mężczyznę, próbowała rozgryźć dziwne zachowanie dwójki... przyjaciół. W końcu Draco, jak i Hermiona już jakiś czas temu porzucili wrogość, zamieniając ją na koleżeństwo, po czym zaciskając więzi, stali się przyjaciółmi. To wciąż brzmiało niedorzecznie. Lata temu szaleńcowi próbującemu wmówić Ginny, że ta dwójka zapała do siebie ciepłymi uczuciami, poleciłaby wizytę u psychomedyka.
Draco, kompletnie rozluźniony, leżał z głową na kolanach Astorii, która z czułością przeczesywała palcami platynowe włosy. Hermiona zajęła fotel naprzeciw kominka.
Temat rozmowy niefortunnie zszedł na skrzaty domowe.
- Granger, ty miałaś wiele wspólnego z tymi stworzeniami - rzucił Draco, po anegdocie Blaisa na temat skrzatów domowych obsługujących w jego domu. - Miałaś wszy... taką organizację.
- Nie wszy, ignorancie, a WESZ! Stowarzyszenie Walki o Emancypację Skrzatów Zniewolonych! - oburzyła się Gryfonka.
Zapowiadała się ciężka przeprawa. Hermiona alergią reagowała na każdą wzmiankę o wykorzystywaniu skrzatów.
- Od razu ignorancie... - prychnął Ślizgon. - Tyś zawsze jest najmądrzejsza, co?
Chłopak podniósł się, usiadł prosto i wlepił w nią rozeźlony wzrok. Od początku spotkania był drażliwy. Hermiona także wykazywała się nadzwyczajną niecierpliwością, jakby postanowili stracić humor w tym samym dniu.
Nie po raz pierwszy przejmowali swoje humorki. Często nie mieli ochoty na towarzystwo, dokładnie w tym samym momencie. Zazwyczaj Ginny nie mogła znaleźć Hermiony tak samo długo, jak Blaise Malfoya.
Nadzwyczaj podejrzane, ale cóż, może to tylko jej zbyt wybujana wyobraźnia?
- Przynajmniej nie ignoruję faktów i jak się na czymś nie znam, to się nie wypowiadam. - Starsza Gryfonka osuszyła szklankę.
- A ja niby tak robię?
Blaise uspokajająco pogładził Ginny po plecach, dając do zrozumienia, że nie ma sensu się wtrącać. Musieli to sami załatwić. Ruda posłusznie rozpłynęła się w kanapie. Niech robią, co chcą. Pozostało tylko obserwować dalszy rozwój wydarzeń.
- Tak. Ostatnio próbowałeś mi udowodnić, że Nicolas Flamel nie żyje, podając za źródło artykuł z Żonglera! Jeszcze kłóciłeś się, że to Potter za tym stał!
- To jest topowa teoria spiskowa!
- To jak wyjaśnisz jego obecność na ostatniej konferencji na temat złota filozofów i kamieni energizujących?
- Eliksir wielosokowy. Doskonale wiesz, jak działa.
- Potrzebowałeś tygodnia, aby to wymyślić?
- Wymyśliłem dawno... ale zapomniałem...
Ruda spojrzała błagalnie na Blaisa. Ten oczywiście tylko wzruszył ramionami, po czym dolał sobie Ognistej. Jego luźne podejście do niektórych spraw, nawet ją czasem irytowało.
- Zapominasz o tylu rzeczach, Malfoy. Tak jak ostatnio na eliksirach! Zapomniałeś wrzucić skarabeusze, przez co nasz kociołek wyleciał w powietrze!
Blaise zdusił śmiech. Prócz Astorii wszyscy byli świadkami pięknego, kolorowego wybuchu, brudzącego całe lochy. Draco i Hermiona partnerowali sobie, odkąd Ginny przeniosła się do stolika swojego chłopaka.
- Nie zapomniałem, myślałem, że wrzuciłaś... - Odwarknął blondwłosy arystokrata.
- To tyle nie myśl, bo i tak ci nie wychodzi!
- Ty przemądrzała wiedźmo!
- Leniwy dupek!
- Godryku dopomóż... - jęknęła Ginny.
- Ja przynajmniej nie zostawiam na twoich pergaminach i szatach długich kręconych włosów. Co ja mówię?! Ze swetrów wygrzebuję też kłaki twojego Krzywoogona!
- Krzywołapa! Jak ci nie pasują moje włosy, zawsze możesz na lekcjach siedzieć sam... tylko od kogo wtedy będziesz spisywał notatki?
- Poradzę sobie! Wyobraź sobie, że nie jesteś mi tak potrzebna, jak ci się wydaje!
- Wydaję mi się, że nie zaliczyłbyś ostatniego egzaminu z transmutacji beze mnie i godzin, które spędziłam na uczeniu ciebie jednego, prostego zaklęcia! No, ale przecież sądzisz, że nie jestem ci potrzebna...
- Goń się, Granger. - Szklanka Malfoya uderzyła głucho o stół.
- Wal się, Malfoy. - Hermiona poderwała się z miejsca i rzuciła do wyjścia.
- Gdzie uciekasz?! - krzyknął Draco, ruszając za nią, po drodze zgarnął swój czarny płaszcz z wieszaka. - Jeszcze z tobą nie skończyłem!
- Daj mi spokój, ty...
Dalsze słowa zaginęły w odgłosie zasuwających się drzwi od dormitorium Slytherinu.
Zapadła cisza.
Pozostała trójka spojrzała po sobie. Astoria przerażona, Blaise rozbawiony, a Ginny wietrząca podstęp.
- To co, gramy w kości? - zapytał Zabini szczerząc się do towarzyszących mu pań.
***
Szybko pokonała trasę od lochów na czwarte piętro. Do pokoju wpadła tylko po zimową kurtkę we wrzosowym kolorze oraz buty. Natychmiast za cel obrała parter i znajdującą się tam rzeźbę czarownicy z sową na ramieniu, za którą znalazła tajne przejście. Koniec korytarza wychodził koło chatki Hagrida.
Podciągnęła się wyżej, a pomocna para dłoni pomogła jej wydostać się z dziury. Stanęła oko w oko z Draco, nieco mniej zdyszanym niż ona.
- No, no, no... a kogo my tu mamy? - Poprawił czapkę, nieporadnie założoną na bujne loki. Śpiesząc się, nie dbała o takie szczegóły. Dopiero teraz zawiązała porządnie szalik. - Świetnie nam poszło.
- Czyżby? - Szczerze wątpiła. Aktorką była mierną.
- Pewnie. Uwielbiam zwłaszcza słowa: Wal się, Malfoy. Są jak miód na me uszy. Jak w ogóle przeszło ci to przez gardło? - zaszydził, przepuszczając ją.
- Och, przy tobie trudno się powstrzymać od przekleństw.
Niepełny księżyc jaśniał nad zakazanym lasem, a światło odbite od śniegu zapewniało doskonałą widoczność. Z dala od oceniających spojrzeń mogła wreszcie być sobą. Kiedy byli tylko we dwoje, kłamstwa nie istniały. Mieli własny świat.
Wystawiła dłoń ubraną w rękawiczkę, zagarniając płatek śniegu. Kiedy szła, biały puch skrzypiał pod kozakami.
- Mogłaś nie wywlekać moich problemów z transmutacją - podążał za nią.
- Kłótnia wydała się dzięki temu wiarygodniejsza. Boisz się, że Astoria rzuci nieuka? Ona jest w ciebie ślepo zapatrzona, Draco.
- Wiem. - Zawsze unikał tematu Astorii. Hermiona miała wrażenie, że związek ten nie potrwa już długo.
- Pięknie - westchnęła, podziwiając panoramę, w skład której wchodziło zamarznięte jezioro, skraj zakazanego lasu oraz bijąca wierzba, poruszająca witkami mimo bezwietrznej nocy.
- Myślałem, że nie dam rady zacząć kłótni. Nie było o co zaczepić...
- Ale poradziłeś sobie świetnie. Dzięki temu możemy się cieszyć chwilą dla siebie.
Cały plan obmyślił Malfoy poprzedniego wieczoru. Ginny z Blaisem przez parę ostatnich tygodni, od piątku do niedzieli, organizowali wspólne wieczory. Może nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, iż wywlekali na światło dzienne szczegóły ze swojego życia, których Hermiona wolała nie znać. Przez to też nie mieli czasu, aby się spotykać. Draco dodatkowo wolne godziny poświęcał Astorii.
- Wybierasz się na święta do Weasleyów? - zapytał Draco. Z jego ust wydobywała się gęsta para.
Do świąt zostały dwa tygodnie. Dwa tygodnie do balu bożonarodzeniowego. Dwa tygodnie do spotkania z Ronem. To z nim wybierała się na bal.
- A gdzie mam iść? Zostać w Hogwarcie? Nikt nie zostaje. Ty też. - Spojrzała na niego znacząco.
- Pierwsze święta bez ojca... nawet się cieszę.
Nie wątpiła, Draco nie raz opowiadał o ekscesach ojca. Szaleństwo Lucjusza rozpoczęło się po pierwszych wieściach o powrocie Voldemorta. W momencie zmienił się w sposób przerażający - jednego dnia kochający ojciec i głowa rodziny, a już następnego najwierniejszy ze sługusów Czarnego Pana. Swoją obsesję musiał kryć latami. Ponoć najnormalniejszym był między dziewiątymi a czternastymi urodzinami Draco.
- Drugie święta bez mojej rodziny...
Poprzednich świąt nawet nie miała. Tylko ona, Ron i Harry w leśnej głuszy.
Malfoy podszedł bliżej. Przytulił dziewczynę, dodając otuchy. Czasem pokazywał swoją ludzką stronę.
- Odnajdziesz ich - powiedział, jakby miał pewność.
- Mam zamiar wyruszyć w wakacje na poszukiwania. Harry obiecał pomóc. Jako auror może ujawniać nasz świat przed niemagicznymi ludźmi.
- A Weasley?
- Być może też ruszy z nami. O ile zamachy się zakończą.
Wspominając rodziców, zawsze stawała się smutna. Owszem, byli bezpieczni gdzieś w Australii, ale jej z nimi nie było. Nie wiedzieli, że ich córka się zaręczyła, pomogła w wygraniu wojny. Ba, oni nie wiedzieli nawet, iż mają córkę.
Z rozmyślań wyrwało ją zimne uderzenie w plecy. Odwróciła się na pięcie, żeby zobaczyć zaśmiewającego się do rozpuku Malfoya. Bezczelny gnom rzucił w nią śnieżką.
- Malfoy - krzyknęła.
Schyliła się po porcję świeżego śniegu i zamierzyła się na niego. Niestety nie miała tak dobrego oka, jak on. Rozpoczęła się niesprawiedliwa bitwa na śnieżki.
***
Rzucenie śnieżką było pierwszym, co przyszło mu do głowy, gdy zobaczył jak oczy Hermiony tracą blask, kiedy powraca do wspomnień. Niepotrzebnie zaczynał temat świąt.
Dziewczynie wyjątkowo słabo szło w porównaniu ze Ślizgonem. On przynajmniej uprawiał jakiś sport, grał też na pozycji szukającego, wymagającej doskonałego wzroku, refleksu i błyskawicznego podejmowania decyzji.
Kula za kulą zyskiwał przewagę, aż w końcu podbiegł do Granger, zarzucił ją sobie na plecy i okładany małymi kobiecymi piąstkami ruszył w sobie tylko znanym kierunku.
- Puść mnie! - darła się do jego ucha. Odpowiedział jej śmiechem. Podążał dalej. - Puść mnie! - Po raz kolejny uderzyła.
- Dobra. - Śmiejąc się, wrzucił ją do zaspy.
- Ty paskudny!
Cała oklejona śniegiem, wierzgając, starała się wydostać z pokaźnej kupy zimnego puchu. W końcu się nad nią zlitował i podał rękę.
Zawiesiła się całym ciężarem swojego ciała, tak że przeważony Draco upadł prosto w śnieg.
- Ty zdradliwa! - obruszył się.
Przetoczył się na nią i uwięził pod swoim ciałem.
- I co teraz? Może trochę śniegu za kurtkę, co?
Uśmiechnął się iście po Ślizgońsku, wolną ręką zagarniając śnieg.
- Nie! Nie! - piszczała Granger. - Już będę grzeczna. - Na znak dobrej woli uniosła ręce nad głowę.
To wystarczyło. Zostawił kupkę mokrego puchu w spokoju. Wtedy też Hermiona zrzuciła go z siebie, przeturlała i wylądowała na nim okrakiem, spełniając jego groźbę.
- Cholera! - Rozpoczął pośpieszne próby wyciągnięcia śniegu zza szalika, niestety próby te spełzły na niczym, gdyż lód się roztopił. - Ta zniewaga krwi wymaga! - zacytował, podnosząc się z ziemi, jakby Granger lekką była jak piórko. Tego nie przewidziała. Przytrzymał ją, żeby nie uciekła, po czym ponownie wrzucił do śniegu.
Odszedł parę kroków, otrzepując się z lepiącego puchu.
- Może rozważę święta w Hogwarcie, jeśli będziesz dostarczał mi takich rozrywek codziennie - zaśmiała się szczerze. Uwielbiał jej śmiech.
Ostatnio odkrył, iż przebywanie z nią sprawia mu niebywałą przyjemność. Nie chodziło już tylko o pociąg. Przeszło mu tak powierzchowne myślenie o niej. Zaczynał dojrzewać do czegoś więcej.
- Oboje wiemy, że nie zostaniesz - podał jej rękę. Tym razem obyło się bez podstępów.
Od strony lasu dobiegł szelest. Hermiona wzdrygnęła się, nieświadomie przybliżając się do Draco.
- Co to było?
- Wilkołak. - Chłopak złapał ją niespodziewanie w talii, aby przestraszyć. Podskoczyła.
- Malfoy, idioto. - Walnęła go w ramię.
Między drzewami zakazanego lasu coś się poruszało. Zwierzę o jasnym kolorze przemieszczało się między grubymi pniami, ginąc w cieniu, by następnie pojawić się w blasku księżyca.
- Może lepiej chodźmy? - szepnęła.
- Och, myślę, że nie ma się czego bać. - Draco popchnął delikatnie dziewczynę w przód.
- Co ty robisz?! - oburzyła się.
- Idź, to się przekonasz.
Malfoy miał uzasadnione przypuszczenia, co do tego, czym było zwierzę powoli podążające w stronę brzegu lasu. Dlatego też ani trochę nie bał się zachęcać Hermiony do podejścia bliżej.
Wreszcie i ona zobaczyła to, czego on jeszcze przed chwilą się domyślał.
- O Godryku! Nie ucieknie?
- Zobaczymy - uśmiechnął się pod nosem. Został w tyle. Jednorożce uciekały przed mężczyznami.
Obserwował, jak Hermiona przedziera się przez największe śniegi. Przystanęła niecałe dwa metry od dumnego przedstawiciela jednego z najbardziej tajemniczych gatunków magicznych stworzeń.
Zwierzę zwróciło swój zwieńczony złotym rogiem łeb w stronę dziewczyny. Jego chrapy zafalowały. Potrząsnął srebrzystą, jak cała jego skóra, grzywą. Utkwił spojrzenie bladych, niebieskich oczu w dziewczynie, a następnie ruszył w jej stronę. Ta drgnęła, przestraszona, ale wytrwała na miejscu. W końcu nawet taki pajac jak Hagrid potrafił powiedzieć, że jednorożce są najłagodniejszymi istotami, z jakimi można się spotkać. Oczywiście, zachowują bierność, póki nie czują zagrożenia, niepokojone zaś dorównują hardością hipogryfom.
Koniowate zwierzę przyłożyło nos do kurtki Hermiony, po czym uderzyło w jedną z rąk, domagając się głaskania.
Draco nie mógł napatrzyć się, jak ta z uśmiechem zajmuje się zwierzęciem.
- Chodź tu, Draco! - zawołała do niego.
Pokręcił głową, ale powoli ruszył w dół, do dziewczyny. Przystanął nieco ponad metr od jednorożca. Zwierzę podniosło łeb, parskając. Nie powinien podchodzić bliżej.
- Czytałam o nich. - Malfoy zastanawiał się, o czym ona jeszcze nie czytała. - Nie lubią mężczyzn. Za to kobiety, tak.
- Nie wszystkie - zaśmiał się, na co rumieńce dziewczyny pociemniały.
- Ty paskudny... intrygancie.
Jednorożec, jak na potwierdzenie słów, potrząsnął łbem i zarżał.
Ciszę przerwał szczęk odryglowywanych drzwi. Odbity echem, sprawiał, że serca zaczynały bić szybciej. Spłoszone zwierzę zawróciło i pogalopowało w stronę zakazanego lasu.
- My też musimy uciekać. Chodź. - Draco wyciągnął rękę.
***
Przyjęła dłoń i puściła się biegiem razem z Malfoyem.
Kątem oka widziała, że główne drzwi Hogwartu otwierają się i wypada z nich Filch wraz z wyliniałą kocicą, panią Norris. Zauważył ich.
Krew uciekła jej z twarzy. Przed oczami już widziała scenę, podczas której ona - Prefekt Naczelna - zostaje postawiona przed biurkiem wściekłej, niewyspanej McGonagall, a wraz z nią stoi Malfoy - jako dowód jej win. Jak do tego doszło, że na takim stanowisku łamała tak jawnie regulamin? To wszystko jego wina i jego nikczemnego wpływu na nią. Przyspieszyła jeszcze bardziej.
Zostało już tylko kilkanaście metrów do ukrytego przejścia koło domku Hagrida, kiedy w chatce olbrzyma zapaliło się światło.
- O, nie... - jęknęła, a Draco pociągnął ją gdzieś w lewo, najpewniej do kolejnego tajnego korytarza.
Zbliżali się do... boiska. Malfoy puścił jej rękę i gorączkowo rozpoczął poszukiwania w płaszczu. Wydobył różdżkę.
- Accio Piorun! - Przyzwał jedną z mioteł ze schowka.
Środek lokomocji wyskoczył z Ślizgońskiej szatni i poszybował prosto na nich.
Nie wiedziała, co jest gorsze, złapanie przez Filcha, czy latanie na miotle? Na szczęście Malfoy nie pozostawił jej wyboru, wskakując na miotłę i natychmiast zgarniając dziewczynę.
Kurczowo zacisnęła dłonie na trzonku, a Draco podtrzymywał ją pod klatką piersiową. Jego obecność wcale nie pomagała w pokonaniu strachu.
Bez ostrzeżenia wzniósł ich w powietrze pod kątem tak ostrym, że przerażona dziewczyna krzyknęła. Przed zaciśnięciem oczu zdążyła zarejestrować, iż kierują się na wieżę z sowami.
Lot trwał ledwie kilkanaście sekund, ale dla niej było to o kilkanaście sekund za dużo, dodatkowo miała wrażenie, że czas złośliwie spowolnił.
Na nic zdał się uspokajający szept Malfoya. Pewniej poczuła się dopiero, sięgając gruntu pod nogami.
Siano zaszeleściło, a spłoszone sowy poderwały się do lotu. Otwarła wreszcie oczy.
- Malfoy! Ja cię zabiję! - Wydarła się, okładając blondyna pięściami.
- Ej! Spokój. Spokój, powiedziałem! - Zamknął piąstki w swoich dłoniach.
Na jeden krótki moment ich oczy się spotkały, przypominając o nocy sprzed miesiąca. Nie pierwszy raz zresztą. Spędzali ze sobą dość dużo czasu, a taka sytuacja najczęściej miała miejsce, gdy byli sami. Jak zwykle i tym razem, dziewczyna odstąpiła o krok.
- Powinnam iść... - powiedziała, pragnąc zakończyć tę niezręczną ciszę. Dać myślom wrócić na właściwy tor.
- Noc jeszcze młoda. - Jak zawsze chciał ją zatrzymać. Znała te sztuczki. Znała to spojrzenie. Dlatego nie patrzyła.
- Dobranoc, Malfoy.
Przeszła obok, zostawiając go samego. No może nie do końca, wszak były jeszcze sowy.
***
Tym razem nie znalazł na klamce krawatu. Uśmiechnął się pod nosem. Delikatnie nacisnął klamkę, żeby nie robić hałasu. Działanie to okazało się zbędne, gdyż Blaise nie spał. Zastał go czytającego gazetę.
- Byłeś z Granger - mruknął Zabini znad lektury. Dziwne to mruknięcie, gdyż znaleźć można weń było aprobatę i rozbawienie.
Draco rzucił płaszcz na krzesło i cały czas patrząc na współlokatora odwinął, butelkowozielony szalik. Nie wiedział co myśleć ani ile mógł zdradzić w kwestii potajemnych spotkań.
- Masz rację - powiedział wreszcie.
Blaise machnął różdżką, a w powietrze wzleciały butelka i dwie szklanki. Napełnił obie szlachetnym bursztynowym płynem i jedną podał Draco.
- Widzę to od dawna. Zaczynają zdradzać was te ukradkowe spojrzenia, a zwłaszcza ciebie. Astoria jest chyba ślepa, nie widząc tych maślanych oczu, które robisz do Hermiony. - Blaise z wyższością i zadowoleniem z własnej dedukcji wzniósł szklankę, którą następnie opróżnił do połowy.
- Co sugerujesz? - Draco pociągnął łyk. Po pobycie na zimnym dworze alkohol doskonale rozgrzewał.
- Podkochujesz się w niej.
Nic dziwnego, że się domyślił, znał go najdłużej ze wszystkich. Pamiętał wszystkie dziewczyny Malfoya. Wiedział nawet kiedy, gdzie i z kim ten przeżył pierwszy raz. Przechowywał tajemnice, które w rękach wroga mogłyby poważnie zaszkodzić arystokracie. Jednym zdaniem: Blaise był jego najlepszym przyjacielem. To wszystko wyjaśniało.
- Być może. - Nie miał pewności, nigdy wcześniej nie kochał, ale jeśli wierzyć zeznaniom świadków miłości, wierszom i beletrystyce, to tak, najprawdopodobniej cierpiał na straszną chorobę, zwaną zakochanie, bardziej zaawansowaną i rozleglejszą wersję zauroczenia (które to wcześniej zajmowało tylko jego dolną część ciała, aktualnie przerzucając się także na mózg). - Astoria...
- Upiłem ją - przerwał mu Zabini. - Nie będzie nic pamiętać. Mam tylko nadzieję, że przestała wisieć na kiblu. Ginny suszyła mi głowę o to, że niby przesadziłem.
- Ginny też wie?
- Też się domyślała, ale dziś zyskaliśmy pewność.
Draco skinął głową. Wiedział, że się wyda. Starał się, jak mógł, nie okazywać buzujących uczuć. Poległ.
- Co zamierzasz zrobić? Jesteście w związku, czy to tylko... przyjaźń?
- Przyjaźń. Kiedyś, raz czy dwa, pocałowałem ją, ale nie chciałem związku. Bardziej interesowała mnie przyjaźń z korzyściami. Została sama przyjaźń.
Odłożył pustą szklankę na biurko i przysiadł na blacie. Ciężko mu było usiedzieć na miejscu. Zwłaszcza po dzisiejszym spotkaniu, żałował, że nie wykorzystał okazji. Powinien ją pocałować i zakończyć te tortury.
- To bardzo w twoim stylu. Brak zaangażowania.
Draco prychnął.
- Związek z Wiewiórą jest twoim najdłuższym.
- Kłamliwy związek z Astorią jest także i twoim najdłuższym. Widzisz zasadniczą różnicę? - Zabini zamyślił się. - Co na to wszystko Cold?
Malfoy zaśmiał się gardłowo, przeczesując niecierpliwymi palcami włosy. Wyszczerzył się.
- Nie jest w stanie zweryfikować, czy to co do niego piszę, jest prawdą. Myśli, że dałem Hermionie spokój, że zakończyłem terapię z nią. Wszystko, co powinienem robić z Astorią, robię z Hermioną. To z nią rozmawiam o tym, czego oczekuje Cold. Nie jest w stanie tego odgadnąć, póki nie spotkamy się twarzą w twarz.
Znów powrócił do mnogich wspomnień: wieczorów w bibliotece, przerw w jej sypialni, godzin spędzonych na błoniach, kiedy spacerując, rozmawiali o wszystkich jego lękach. Nawet nauka transmutacji w pokoju życzeń wywoływała uśmiech na jego twarzy; dotyk dłoni prowadzącej jego nadgarstek, gdy ten nie potrafił powtórzyć ruchu różdżki (niejednokrotnie zamierzenie).
- Wracając do poprzedniego pytania: Co zamierzasz zrobić? Będziesz w ukryciu wzdychał?
- Mam pewien plan.
- Plan?
- Nie zdradzę ci go. Jeszcze powiesz Weasley.
- Okay...
Draco prychnął. Typowe, że Blaise nie potrafił trzymać języka za zębami. Czasem plotkował gorzej niż Pansy z Millicentą.
Już od pewnego czasu o tym myślał i widząc reakcję Hermiony w niektórych sytuacjach, utwierdzał się w przekonaniu, że plan wypali. Z jego realizacją poczekać niestety musiał na odpowiedni moment, gdy czujność Gryfonki będzie przyćmiona, a ona sama w doskonałym humorze. Może tym razem nie skończy się jego uszczerbkiem na zdrowiu, bądź kłótnią i fochem.
- Masz pewność, że ona czuje to samo? - upewniał się współlokator.
- Stuprocentową - zaśmiał się, odpowiadając.
W szafie znalazł bokserki. Udał się w stronę łazienki.
- Tylko posprzątaj po sobie! - Usłyszał wołanie Blaisa.
- Bardzo śmieszne - burknął, zatrzaskując drzwi.
*
Kolejny rozdział na początku przyszłego tygodnia.
Jak nie rozumiecie, o co chodzi z jednorożcem, to zapraszam do google i badania symboliki ;D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top