Fatalne Zrządzenie Losu
Draco stał się mistrzem uników i ucieczek, poznał też prawie wszystkie tajne przejścia znajdujące się w Hogwarcie, a powód był ku temu jeden - kobiety. Oczywiście, sam nie dokonałby tego; tu pokłony mógł bić Blaisowi, który urabiał Ginny, jak tylko się dało, a wiadomo, że Ruda posiadała mapę Huncwotów; co za tym szło - znała wszystkie skrytki, skróty i przejścia. Nieświadomie pomagała Malfoyowi. Znając powód ucieczek, zapewne potraktowałaby go swoją specjalnością - upiorogackiem.
Aktualnie bezpieczny, zajmował ławkę z niziutką trzecioklasistką, słuchając wykładu na temat Internetu. Przed przerwą świąteczną na mugoloznawstwie zaczęli przerabiać sposoby komunikacji między mugolami.
Lekcja nie dłużyła się jak na początku. Powoli wciągał się w niemagiczny świat i jego odmienność. Zastanawiał się, czy tej ciekawości nie rozbudziła Hermiona, z którą nie raz dyskutował po lekcjach, jeśli coś nie było dla niego wystarczająco jasne.
Znów Hermiona. Prześladowała go nawet w jego własnej głowie.
Sąsiadka z ławki zerknęła na jego notatki, wszak raz za czas łaskawie zapisał zdanie lub dwa. Uśmiechnął się pod nosem i przysunął do dziewczynki pergamin. Co mu tam?
Boogle produkowała się już prawie godzinę, co oznaczało rychłe zakończenie lekcji.
Przeszła wreszcie do oddawania prac domowych sprzed przerwy świątecznej. Wyczytywani uczniowie podchodzili po kolei, aby usłyszeć opinie na temat swojego wypracowania. Wytykała błędy, ale również chwaliła. Uczniowie po otrzymaniu oceny mogli wyjść z klasy. Draco zostawiła sobie na koniec.
- Malfoy. - Swoim zwyczajem wyłożyła nogi na biurko i pomachała zapisanym pergaminem.
Powlókł się do niej, tym razem nie jak na skazanie. Parę ostatnich miesięcy wszystko zmieniło. Ba, nauczycielka po którejś grudniowej lekcji przeprosiła za swoje zachowanie z września.
- Pani profesor? - Przysiadł na skraju blatu, całkiem nie po uczniowsku.
- To wciąż ty, czy cię podmienili? Eliksir Wielosokowy? Hmm? - Rozbawiona uniosła brew.
- Zapewniam, że to ja. Chętnie pokazałbym dowód, ale nie przystoi. - Wyszczerzył zęby. Swego czasu po szkole krążyły plotki na temat jego tatuażu w kształcie smoka na lewym pośladku. Nigdy nie zaprzeczał ani nie potwierdzał.
- To mi wystarczy. - Podała mu pracę domową.
Odebrał ją i poczuł dziwną radość i dumę, koło jego nazwiska widniała ocena: Wybitny.
- Cóż mogę powiedzieć? Ma się ten talent - nieskromnie rzekł.
Tematem zadania była telefonia w świecie mugoli. Wyjątkowo przypadł on młodemu arystokracie do gustu. Miał pewne plany, a, jako że został dziedzicem niemałej sumki, mógł się pokusić o ich realizację. Zapragnął wprowadzić na czarodziejski rynek telefony i komputery z Internetem, a także telewizję. Że też nikt wcześniej się tym nie zainteresował. Koniec z sowimi odchodami na biurku, czekaniem na wiadomość zwrotną, zagubionymi paczkami!
Nawet Blaise podchodził entuzjastycznie do nowej pasji Malfoya.
M-mobile, od Malfoy-mobile - mobilne usługi komunikacyjne. M-mobile od Magic-Mobile byłoby zbyt oczywiste i niekreatywne. Ponadto klienci muszą wiedzieć, kto jest właścicielem.
- Zgaduję, że ma to coś wspólnego z panną Granger. - Rzuciła mu sugestywne spojrzenie.
I ona się domyślała. Zresztą byłaby głupia, nie łącząc faktów w całość. To Hermiona pomagała w zadaniach i od niej wyciągał dużą część informacji.
Przytaknął.
- Kto by pomyślał? Pierwsze zadanie potraktowałeś jak zło konieczne. To nie moja sprawa, ale zauważyłam, że na obronie nie siedziałeś z nią. Czy coś się stało? - Przekrzywiła głowę, dając znać, że chętnie go wysłucha.
Nie miał pewności co do tego, czy powinien o tym z nią rozmawiać, wszak była jego nauczycielką, obcą osobą. Oczywiście, nie podlegał wątpliwości fakt, że traktowała go ostatnio jak równego sobie. Zwłaszcza na mugoloznawstwie. Podczas obrony przed czarną magią zachowywała pozory.
Właściwie, co mu szkodziło? Nie zależało mu na ukończeniu szkoły z wybitnymi ocenami, więc nawet jeśli po usłyszanym wyznaniu uwzięłaby się na niego... żadna strata.
W głębi wiedział, że z Boogle jest miła babka.
- Mam ostatnio pewien problem - zaczął, a Arleta skinęła głową. Nie spuszczała go z oczu, kiedy pod wpływem zdenerwowania odbił się od biurka i rozpoczął powolny marsz po klasie. - Jak pani zapewne zauważyła, jestem w związku z Astorią Greengrass.
- To miła dziewczyna. Na korytarzach czasem coś słyszałam o najgorętszej parze szkoły. Mniemam, że to o was.
Tak, dokładnie o nich. Blondwłosy playboy i filigranowa brunetka, będąca ucieleśnieniem marzeń wielu facetów; mimo wszystko przeszkadzała mu świadomość, że ktoś myśli o niej przed snem lub w innej sytuacji.
Postanowił przejść do rzeczy.
- Jest jeszcze Hermiona, w której się zakochałem.
Przystanął przed plakatem przedstawiającym rozwój środków transportu w świecie mugoli; od koni, przez samochody, do samolotów.
- Zakochałeś? - powtórzyła Boogle, jakby rozbierając to słowo na części. - Zakochałeś, w sensie motylki w brzuchu, czy kochasz, w sensie planując coś, myślisz też o niej i jej dobru?
- To drugie. Dlatego mam z tym problem. - Zerknął na nią przez ramię. Łaskawie zdjęła nogi z biurka i przysiadła, jak należy, skupiając swą całą uwagę na nim.
- A Astoria? Ją też kochasz?
Dobre pytanie. Przeszedł do kolejnego plakatu.
Lubił Greengrass, nie zaprzeczy. Spędzanie z nią czasu należało do przyjemniejszych aspektów jego życia. Podobała mu się, ale minęło już tyle czasu, a on wciąż nie poczuł niczego więcej niż zwykłą sympatię do przyjaciółki. Problematyczne.
Bez wątpienia bardziej oddany był Hermionie.
- Nie kocham jej - stanowczo stwierdził.
- Dlaczego więc z nią jesteś?
- Bo nie chcę jej zranić.
Miał pewność, że ona czuje do niego coś więcej, a na pewno zdecydowanie więcej niż on do niej. Jak mógł wleźć w takie bagno?
Nie raz nachodziła go ochota, żeby zerwać. Za każdym razem kończyło się na spojrzeniu w te szczenięce oczy i zmianie tematu rozmowy.
Draco najnormalniej w wiecie należał do gatunku tchórzy pospolitych i pewnie dlatego Hermiona nazywała go fretką.
- Nie uważasz, że robisz jej w ten sposób większą krzywdę?
- Być może.
- Chcesz być z Hermioną?
Zaśmiał się gorzko. Gdyby to było tak proste... zerwać z Astorią i wieść długie i szczęśliwe życie u boku Hermiony. Jednak życie to nie bajka.
- To zabrzmi nieciekawie... ale boję się tego. Bycia z Hermioną.
Powrócił do biurka. Oparł na nim dłonie i skrzyżował spojrzenie z nauczycielką.
- Dlaczego?
- Jest w ciąży, a ja niekoniecznie jestem na to gotowy.
- Yhym... - mruknęła Boogle, mrużąc oczy. Zastanawiała się nad jakąś dyplomatyczną odpowiedzią, był tego pewien. - Zdziwisz się, ale nikt tak do końca nie jest gotowy na dziecko. Nawet planowane. Rozumiem, że jest twoje, a także, że jest owocem zdrady. To, co powiem, będzie bardzo nie... profesjonalne. Co ci szkodzi spróbować? Po co skreślać ten związek od razu? To nie cyrograf z diabłem, możesz w każdej chwili się wycofać. Ona także. Jeśli nie spróbujecie, nigdy się nie dowiecie, czy rezygnacja już na starcie była decyzją słuszną.
- Ja... sądziłem... zakładałem, że ta deklaracja będzie obowiązywać jak przysięga małżeńska...
- Niesłusznie. Widzisz tylko czerń i biel, zagłęb się w temat szarości, to dobrze ci zrobi.
Miała rację. Patrzył na całą tę sprawę zbyt krótkowzrocznie, nie dostrzegając furtki. Lepiej spróbować, a gdy nie wyjdzie rozstać się.
Boogle! Jesteś genialna!
Przestał żałować właśnie przebytej rozmowy.
- Dziękuję, pani profesor... - powiedział. Wiedział, co zrobić.
Ruszył w stronę drzwi.
- Malfoy! - zawołała go jeszcze.
- Tak? - Zatrzymał się w półkroku i spojrzał na swoją wybawczynie.
- Zapomniałeś zadania. Mam dość makulatury do palenia... - Pomachała pergaminem wartym Wybitnego.
***
Czekała już tydzień, a od strony Draco nie otrzymała żadnej satysfakcjonującej odpowiedzi. Poprawka - żadnej odpowiedzi. Unikał jej.
Zawsze siedział z nią na zajęciach, a teraz czekał, aż ona zajmie miejsce, żeby następnie samemu sobie wybrać takie, które nie znajduje się za blisko. Najlepiej na drugim końcu klasy. Paranoja. Przecież nie wymagała od niego deklaracji, prawda? Dała mu czas. Więc dlaczego jej unikał? Na to pytanie mógł odpowiedzieć tylko on sam.
Z tego, co mówiła Ginny, mająca dość bliski kontakt z Blaisem, wynikało, iż nie jest jedyną osobą wystawianą do wiatru przez blondwłosego arystokratę. Ponoć Astoria martwiła się jego niecodziennym zachowaniem - jej unikał, biorąc dodatkowe dyżury i przeprowadzając treningi. Treningi w zimie, kiedy mróz szczypał w policzki, a "jaja odmarzały" - cytując Blaisa, mającego nieprzyjemność w nich uczestniczyć. Wieczorami w dormitorium Ślizgonów, aż parowało od herbat dzierżonych w skostniałych z zimna dłoniach. To się mu udało - żaden inny dom nie trenował w takie mrozy.
W związku z powyższym Hermiona postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Popchnęły ją też ku temu hormony, w ostatnim czasie robiące z niej miękką kluchę, rozklejającą się nawet na widok błędów robionych w wypracowaniach Ginny, które jako wspaniała przyjaciółka poprawiała z wielką radością. Kończył jej się zapas chusteczek i co rusz musiała go uzupełniać. Postawiła także na naturalny wygląd, gdyż plamy z tuszu pomieszanego z łzami nie robiły najlepszego wrażenia.
Wzięcie spraw w swoje ręce polegało na skierowaniu swych kroków do McGonagall, przyznaniu się do ciąży z Draco, a nie Ronem, opowiedzeniu całej historii i poproszeniu o skontaktowanie się z Coldem. Niczego lepszego nie udało jej się wymyślić. Cóż się dziwić, była w rozsypce.
Dyrektorka początkowo zaniemówiła z wrażenia. Swoim zwyczajem trwała z zaciśniętymi ustami dobrą minutę, trawiąc najnowsze informację. Ostatecznie zgodziła się na prośbę Hermiony, która następnie poprosiła o coś jeszcze. Kolejne żądanie (ponieważ zostało ono ostrzej wyrażone) również przyjęła, ale widać było zawód w jej bystrych oczach. Na szczęście zrozumiała i zadeklarowała swoją pomoc.
Cold został powiadomiony za pomocą sieci Fiuu. Tak było najszybciej. Obiecał, że pojawi się, jak tylko będzie mógł.
Pozostała do zrobienia jedna rzecz.
Musiała ściągnąć Draco do gabinetu dyrektorki.
Wbrew pozorom, nie było to tak łatwe, jak mogło się wydawać, nikt nic nie wiedział, a także nic nie słyszał o planach Księcia Slytherinu na ten wieczór. Hermiona swój rozum miała, a w kaszę sobie dmuchać nie pozwalała, to też wpadła na genialne rozwiązanie aktualnie mącącego w jej życiu problemu.
Najpierw jednak musiała coś przegryźć, gdyż do kolacji została ponad godzina, a żołądek domagał się napełnienia. Jak już kiedyś się przekonała, są rzeczy ważne i ważniejsze. Załagodzenie burczenia w brzuchu stanowiło priorytet przed uganianiem się za ojcem swojego dziecka. Skrzaty ugościły ją z należytym szacunkiem i radością. Wszak celem ich egzystencji było uszczęśliwiania czarodziejów. Zapłaty za wyśmienitego kurczaka nie przyjęły, mimo błagań. Czuła się podle wykorzystując swoich małych braci.
Szybko jednak o tym impasie zapomniała, udając się do wieży Gryffindoru, aby pożyczyć od Rudej Cholery mapę Huncwotów. Ginny bez szemrania wyciągnęła kartograficzny cud spod materaca łóżka. Nawet nie pytała o powód. Bardziej interesował ją szaleńczy sposób przeglądania korytarzy przez Prefekt Naczelną.
W bibliotece znajdował się cały tłum uczniów oraz Denis, przechadzający się między regałami.
Filch pilnował niejakiego Alberta McKeya, podczas czyszczenia pucharów. Hermiona domyślała się, że dostał tylko mugolskie środki czyszczące. Ach ten Filch i jego uraza do czarodziejów.
Po korytarzach przechadzali się uczniowie. W wielkiej sali nie było nikogo. Paru studentów biegało po błoniach, najpewniej obrzucając się śnieżkami.
Gdzie ten Draco...
Hermiona sprawdzała piętro po piętrze, a w kark dyszała jej Ginny, zaaferowana zaaferowaniem przyjaciółki. W końcu rzadko kiedy cokolwiek pochłaniało tak uwagę Prefekt Naczelnej, nie będąc najnowszą, pachnącą drukarnią książką.
Wreszcie go zobaczyła. Dwa buty, a nad nimi wstęga z napisem "Draco Malfoy". Stał przy biurku w sali eliksirów, znajdującej się w lochach. Hermiona olała wścibskie pytanie, kołaczące się w głowie - jak się tam dostał, skoro od sprawy Adriana klasy są pieczętowane? Westchnęła. Miała go.
Podniecona odkryciem, będąc w wielkiej euforii, pożegnała się z Ginny, zostawiając jej mapę - przecież była jej własnością. Wybiegła spod portretu Grubej Damy, udając się na spotkanie z przeznaczeniem, złorzecząc po drodze - Już mi nie uciekniesz, Draco.
***
Dochodziła osiemnasta trzydzieści. Astoria powinna już być w drodze.
Oparty o biurko Slughorna, przewracał między palcami klucz, który udało mu się, wraz z pozwoleniem na skorzystanie z klasy, wynegocjować od opiekuna Slytherinu. Kosztowało go to dobrej jakości miód pitny.
Jego dziewczyna była mocno zdziwiona, kiedy ni stąd, ni zowąd, poprosił o chwilę rozmowy. Wcześniej unikał jej na pięćdziesiąt różnych sposobów, a tu taka zmiana. Musiała wietrzyć niebezpieczeństwo i powagę sytuacji. Miał tylko nadzieję, iż nie wpadnie do klasy zalana łzami, przewidując, o co może chodzić. Znów stchórzyłby.
Zegar tykał, a on miał tyle do zrobienia. Zerwać z Astorią. Uspokoić Astorię. Znaleźć Hermionę. Rozpocząć związek z Hermioną. Zamówić jakieś pisemko o młodych ojcach. Wziąć eliksir na migrenę.
Wreszcie z zamyślenia wyrwało go skrzypnięcie drzwi. Brunetka rozglądnęła się nieśmiało, a natrafiając na spojrzenie Malfoya, nieznacznie się uśmiechnęła.
Nie domyślała się.
- Hej, Draco... - Niespiesznie podeszła do blondyna.
Zbliżyła się, a Malfoy wyciągnął ręce i oparł o jej biodra, aby nie przytuliła się do niego. Nie powinna wchodzić do jego prywatnej strefy.
Błędnie zinterpretowała ten gest i ucieszyła z dotyku.
Nikt go nie rozumiał.
- W końcu masz czas dla mnie. - Zalotnie puściła mu oczko.
Czemu to on musiał być tym złym?
- Jak widać. Potrzebowałem rozmowy z tobą.
Znów opacznie zrozumiała sens wypowiedzi. Winien bardziej uważać na słowa, bo takie niuanse nie zaprowadzą go daleko, a jeszcze bardziej skomplikują życie.
- Ja też. Chciałam ci coś powiedzieć. Od tak dawna chcę, a ty nie miałeś czasu...
Cokolwiek by mu nie powiedziała, na pewno nie będzie to przyznanie się do ciąży. Kobiety nie kwiatki, wiatropylne nie są.
- Mów więc. - Nie mogła przecież powiedzieć mu nic, co skomplikowałoby jego i tak już mocno pokręcone życie, czyż nie?
- Kocham cię, Draco...
A jednak mogła. I to zrobiła, a zaraz po tym biorąc szok za zachwyt, wpiła się w jego usta. Zamarł, nie odpowiadając na pocałunek, jednak trwało to zbyt krótko.
Właściwie w tym samym momencie, w którym Astoria przystąpiła do czynów, do klasy wpadła Hermiona, co Draco zarejestrował, gdyż będąc w szoku, nie zamknął podczas pocałunku oczu.
Stał więc z ustami przyciśniętymi do warg Astorii i gapił się przez sekundę na kobietę, która miała zostać matką jego dziecka. Przytrafiła się mu niebywała okazja, aby podziwiać bogatą mimikę twarzy Granger.
Zaczęło się od zawstydzenia (przyłapała kogoś na pocałunku), zdziwienia (tym kimś był Draco i Astoria), zażenowania (w końcu miał się zastanowić i w ogóle najlepiej z nią zerwać), wściekłości (ach, ta zazdrość), na końcu zaś pojawił się smutek, który pozostał już do ostatniego na nią spojrzenia.
Astoria odstąpiła od swojego chłopaka i uprzejmie uśmiechnęła się do Hermiony.
- Ja... - stęknęła Prefekt Naczelna. - Chciałam się tylko... pożegnać. Żegnaj, Draco. Astorio.
Zatrzasnęła za sobą drzwi, a w głowie Malfoya kołatały się dwa słowa: Żegnaj, Draco.
Poległ na całej linii.
- Draco? - szepnęła Astoria przerażona bladością Malfoya.
- Ja... muszę iść. - Jakie iść?! On musiał biec, bo cokolwiek oznaczało pożegnanie, musiał ją od postanowień odwieźć.
- Skarbie? - Greengrass złapała go za nadgarstek, wlepiając nic nierozumiejące oczy. Przypominała jelonka Bambi z bajki, którą raz jedyny zdarzyło mu się oglądnąć u ciotki... jak jej tam było? Nie ważne.
- Muszę z nią pogadać - wyjaśnił i pobiegł w stronę drzwi, zostawiając Astorię samą.
Takiego zbiegu okoliczności nigdy nie przewidziałby. Że też akurat musiała wejść w chwili, gdy Greengrass postanowiła go pocałować. Większym pechowcem nie mógł być.
Słyszał echo odbitych kroków. Biegła. Ale dokąd? Obawiał się, że tym razem tak łatwo jej nie dogoni.
Pozostało mu kierować się za słuchem, który na szczęście w odróżnieniu od mózgu, miał w całkiem niezłej kondycji.
Mógł zrobić tyle, a gapił się tylko na Hermionę niczym Blaise w notatki z Historii Magii. Tępota, tępota i jeszcze raz tępota. Powinien odepchnąć Astorię i niczym bohater komedii romantycznej wybiec na spotkanie swej ukochanej, złapać w ramiona i już nigdy nie puścić; a później czekać na napisy końcowe. Niestety zabrakło refleksu. Ba, najlepsze pomysły, rozwiązania i riposty zawsze przychodzą po fakcie. Człowiek jest tak niedoskonałą istotą.
Dotarł do schodów, wychodzących z lochów. Wbiegł, przeskakując po trzy stopnie (tyle, na ile pozwalały długie nogi) i wyleciał na korytarz. Widząc rąbek szaty znikający za rogiem, pojął dokąd zmierza.
Gabinet dyrektorki.
No, ale chyba nie chciała się poskarżyć, prawda? Nawet jak na nią, to lekkie przegięcie.
Dowie się, gdy ją dopadnie, a zrobi to rychło, gdyż z gabinetu nie było innego wyjścia.
Wybiegł zza rogu, a Granger w tym czasie postawiła krok na pierwszym stopniu spiralnych schodów. Przyznał, od poprzedniego pościgu wyrobiła się. Gnała jak rącza łania, goniona przez stado wilków.
Salazarze! Granger, to tylko ja! - chciał wykrzyczeć, ale powstrzymał się przed błazenadą.
Wreszcie dotarł. Nie mogła uciec, a więc zwolnił.
Wdech, wydech.
Uspokajał oddech. Dyszący jak chart po wyścigu, nie zrobi dobrego wrażenia. Ba, nawet nie wykrztusi słowa.
Granger, nie rób nic głupiego - błagał w myślach.
Stanął przed drzwiami i nacisnął klamkę.
To, co ujrzał, nie było tym, czego się spodziewał, ani oczekiwał.
Casimir Cold oraz Minerwa McGonagall utkwili w nim dziwne współczujące spojrzenia. Psychomedyk stał przed kominkiem, dyrektorka zaś siedziała za biurkiem.
- Dobry wieczór... zastałem Hermionę?
Przecież widział, że wbiegała po schodach! Nigdy nie miał halucynacji!
Zgromadzeni spojrzeli po sobie.
- Hermiona właśnie skorzystała z sieci Fiuu i przeniosła się w... bezpieczne miejsce - wyjaśnił Cold, sugestywnie patrząc w ogień.
Dlatego jej nie zastał. Wszystko zaplanowała wcześniej. Przewidziała taki finał tego wieczoru? Astorię penetrującą swoim językiem usta Draco? Wiedziała, że Malfoy może nawalić. Aż tak złe zdanie miała o nim?
- Gdzie? Muszę z nią porozmawiać... - Sam poczuł zaskoczenie, słysząc w swoim głosie żal i desperację.
Salazarze! Jemu naprawdę zależało!
- Panna Granger nie życzy sobie pana towarzystwa, panie Malfoy. - Minerwa wstała zza biurka.
- Muszę z nią porozmawiać! To nie tak jak myśli! - zaczął krzyczeć. - Chciałem zerwać z Astorią, a ta pocałowała mnie! Nie chciałem tego! Miałem zamiar powiedzieć Hermionie, co czuję! Że ją kocham i chcę być z nią i naszym dzieckiem!
Wybuch na nikim nie zrobił wrażenia. McGonagall zapewne słyszała już tę historię tak jak i Cold. Psychomedyk westchnął i powrócił do podziwiania kominka. Jego skóra przyjęła zaskakujący odcień bladości, ocieplany jedynie dzięki płomieniom.
- Zawiodłem tą całą terapią... - Pokręcił głową nad swą niedolą. - Nie przewidziałem takiego obrotu spraw.
- Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi. - Dyrektorka podeszła do młodego psychomedyka i położyła pocieszająco rękę na ramieniu. - Pragnę zauważyć jednak, że nie zawiódł pan, a dowodem na to jest miłość pana Malfoya do panny Granger. - Spojrzała z wyrozumiałością na Draco, niemogącego pozbierać szczęki z podłogi.
- Musimy ci się do czegoś przyznać, Draco. - Terapeuta podszedł do młodego arystokraty. - Nikt inny nie mógł znaleźć notatnika. Wybraliśmy Hermionę, gdyż łączyło cię z nią bolesne przeżycie, pochodzi z niemagicznej rodziny i wcześniej nie darzyliście siebie sympatią. Była też doskonałą kandydatką ze względu na zdolności empatyczne, a także trzeźwą ocenę sytuacji i rozsądek.
- A więc to wszystko było zaplanowane? - Malfoy odzyskał zdolność mowy.
- Och, nie planowaliśmy, że zakochacie się w sobie. Wręcz to wykluczaliśmy, prawda, pani profesor? - Cold szukał poparcia u dyrektorki, która wzruszyła ramionami.
- Nikt nie przewidział, że pan Weasley tak szybko przestanie pełnić funkcję hamulca. Poza tym miłość to stan niezbadany. Nie da się przewidzieć, kto w kim może się zadurzyć.
Draco to wcale nie pocieszało. Od początku brał udział w jakimś eksperymencie, o którym wiedzieli wszyscy prócz badanych. Jak mogli go tak oszukać?!
- Dajcie mi się z nią zobaczyć... - wycedził.
Czy ona o wszystkim wiedziała? O tym, że ją podstawili? Oczywiście, nie wiedziała. Gdyby tak było, zachowywałaby się w mniej spontaniczny sposób.
McGonagall pokręciła głową. Jej twarz wyrażała smutek. Przygaszone oczy, kąciki ust skierowane w dół, pogłębione zmarszczki.
Faweks rozpoczął pieśń. Draco spojrzał na szkarłatnego feniksa, kołyszącego się na żerdzi. Przez jego lament poczuł się gorzej, jakby wszystkie siły rozpływały się w powietrzu wraz ze smutną melodią.
Piekły go oczy. O nie, Draco! To takie niemęskie... ostatnio płakał w szóstej klasie. Z bezsilności. I tym razem powodem była bezsilność. Nie mógł nic zrobić, a jedyne osoby mające jakąkolwiek moc w tej sprawie, nie zamierzały mu nic ułatwiać.
- Proszę... ja muszę z nią porozmawiać. Wytłumaczyć... - Próbował dalej, wciąż natykając się na zimny mur współczujących spojrzeń.
- Zapytam, czy zechce z tobą rozmawiać - zapewnił Cold.
- A jak nie będzie chciała?
- To będzie miał pan szansę ją zobaczyć podczas Owutemów. - McGonagall otworzyła przed nim drzwi.
Musiał wyjść.
Więc zawsze zostawała nadzieja. Wątła, ale zawsze jakaś.
Przeszedł próg.
- Draco... - odezwał się Cold. - Możemy jutro zobaczyć się na terapii.
- Oczywiście - przytaknął Malfoy. Potrzebował terapii.
- Dwudziesta?
- Ta...
- To do jutra.
- Dobranoc, panie Malfoy. Proszę powiedzieć pani Pomfrey, że pozwoliłam na wydanie eliksiru słodkiego snu - wtrąciła jeszcze McGonagall.
Doceniał ten gest. Podziękował i wyszedł. Udał się w stronę skrzydła szpitalnego.
A oczy wciąż go piekły.
***
Leżała, wpatrzona w dogasający kominek. Żarzące się węgle, mieniły się odcieniami czerwieni, dając coraz mniej ciepła.
Ściślej zawinęła się w miękki koc.
Wystarczająco wygodna kanapa, mimo komfortu nie pozwalała zasnąć tak jak łzy spływające po policzkach.
Obiecała sobie, że to ostatni raz i więcej nie zapłacze przez Malfoya.
W całym swoim życiu płakała przez niego tyle razy, iż trudno je wszystkie zliczyć. Na początku przez jego znęcanie się nad nią, głupie docinki, nogę podstawioną na korytarzu, przezwiska i mieszanie z błotem. Ostatnio płakała, ponieważ coś do niego czuła, a on pozostawał sobą - aroganckim idiotą.
Dlaczego dawał jej nadzieje, jeśli pragnął Astori?
Otarła, po raz kolejny w ciągu godziny, policzek. Ze świstem wciągnęła powietrze.
Znów pomyślała o Draco. Znów łkanie rozpoczęło się na nowo.
W pokoju panowała ciemność. Nie dostrzegała już konturów mebli: stolika do kawy, szafy, krzesła, na którym leżała sterta ubrań, radia nadającego największe hity tej zimy.
Nagle w kominku zapłonęły zielone ognie, a spomiędzy języków, wyszedł Cold. Czarodziej otrzepał swą szatę, pozostawiając sadzę na podłodze przed kominkiem.
Wzdrygnął się, gdy jego spojrzenie natrafiło na sylwetkę skuloną na jego kanapie. Szybko odzyskał rezon.
- Poszukajmy ci jakiegoś mieszkania - uśmiechnął się do niej pokrzepiająco.
Odpowiedziała krzywym, wymuszonym grymasem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top