Bal


Nadszedł dzień, oczekiwany przez prawie każdego ucznia Hogwartu od piątej klasy wzwyż, a także licznych absolwentów. Prawie, ponieważ Hermiona wcale nie podzielała radości innych uczestników balu bożonarodzeniowego.

Siedziała przed biurkiem, na którym stało lusterko. Z tafli wyglądało jej oblicze ukryte pod warstwą makijażu. Chociaż ten raz postarała się wyglądać jak należy, czyli w miarę znośnie. Użyła nawet eyelinera, a także pomalowała usta szminką w odcieniu brudnego różu. Zastanawiała się jedynie, po co?

Nie miała ochoty nigdzie iść. Na samą myśl o całym wieczorze w towarzystwie Rona, ściskało ją w żołądku i robiło jej się niedobrze. Cały wieczór kłamstw - właśnie to ją czekało.

Poprawiła kosmyk, niedający się żadnym sposobem spacyfikować. Ciągle wypadał z misternego upięcia.

- O Godryku... Co ja robię...

Odsunęła się od biurka i przeszła po pokoju, za nią zaś wydęła się sukienka w kolorze czereśni. Sukienkę oczywiście wybierała Ginny. Zakupy w jej towarzystwie były koszmarem. Kiedy tylko ruda stanęła przed wieszakiem z odzieniem wieczorowym, Hermiona wiedziała, że ten dzień będzie dniem straconym. Na przymierzaniu spędziły cztery godziny. Cztery, które Gryfonka mogła spożytkować rozsądniej i korzystniej.

Obszarpana kulka, nazywana potocznie kotem, lawirowała między jeszcze bosymi, stopami właścicielki, domagając się uwagi i jedzenia. Nie koniecznie w tej właśnie kolejności.

- Dopiero skończyłeś swojego tuńczyka! - zaprotestowała dziewczyna.

Odpędziła kota, po czym oparła się na parapecie i wyglądnęła przez okno.

Błonia zostały udekorowane, oświetlone i zaaranżowane do spotkań towarzyskich. Specjalnie sprowadzono ławy, a także rzucono zaklęcia topiące śnieg, także błonia odcinały się zielenią od reszty krajobrazu. Przy bramie tłoczyło się coraz więcej gości; sprawdzeni przez aurorów, podążali w stronę głównego wejścia do Hogwartu.

- Hermiono? - usłyszała wołanie zza drzwi.

Ron. Już przybył.

Serce rozpoczęło nierównomierny galop. Dzięki magii makijażu nie sposób dostrzec, jak zbladła.

- Otwórz... - wyszeptała, ledwo otwierając usta. Nagle zaschło jej w gardle.

Narzeczony wszedł do pokoju, za nim zaś dostał się chłód grudniowej nocy i zapach świeżego powietrza. Uśmiechnął się na przywitanie i sprężystym krokiem podszedł do dziewczyny, ujął bladą, smukłą dłoń i ucałował jej grzbiet. Usta miał zimne tak jak ręce. Hermiona wzdrygnęła się, a Ron optymistycznie wziął zmieszanie za spełnioną radość z zakończonego oczekiwania.

- Jesteś piękna - wymruczał nad dłonią.

Wyprostował się. Wyglądał imponująco i bardzo przystojnie w czarnej szacie wyjściowej. Długie rude włosy związał nad karkiem, co dodało mu szlachetności.

- Ty też wyglądasz świetnie - Omiotła go wzrokiem po raz kolejny. Dorosłość i praca w ministerstwie służyła mu.

- Przynajmniej nie tak, jak cztery lata temu - zaśmiał się, a w jego policzkach pojawiły się dołeczki. Przybrał na wadze, ale definitywnie była to zmiana na lepsze, gdyż za wzrost wagi odpowiadało obfitsze umięśnienie, nie tylko tłuszczyk.

Dalej trzymał ją za rękę, nie wiedząc, jaką walkę wewnętrzną dziewczyna przechodzi. Z jednej strony czuła ulgę, mogąc spotkać się ze swoim rudzielcem, z drugiej zaś niesamowity ból z powodu niewielkich zdrad. On był wobec niej uczciwy, a ona jak się mu odpłaciła?

- Po balu mogę zostać z tobą - poinformował. - Jeśli tylko chcesz...

Patrzyła w te ufne oczy, niebieskie jeziora, w których niegdyś tonęła. Przez ostatnie miesiące nauczyła się pływać.

Nie chciała, żeby z nią zostawał.

Położył dłonie na jej biodrach. Niegdyś czuła dreszcz podniecenia, a teraz... nie czuła nic. Pomyślała o Draco. Ten dotyk sprawił, że znów doświadczyła smaku zdrady. Ale przecież nie mogła zdradzać kogoś, z kim nie była. Ba, to Ron poprosił o jej rękę.

Te myśli doprowadzały do szaleństwa. Zatruwały umysł od dłuższego czasu. Myślała, że przejdzie, gdy zobaczy Rona. Przecież wciąż go kochała, więc dlaczego w jej głowie ciągle tłukł się Draco?

Znała odpowiedź. Wolała jej nie znać, a także, aby ta została na samym dnie podświadomości.

- Dobrze. Zostań ze mną. - Ponieważ w ten sposób może zapomnę o kimś innym... dopowiedziała w myślach.

- Chodź, skarbie. Znajomi czekają.

Dała się prowadzić.

***

- Blaise? Blaise! - Draco wrzasnął.

Z łazienki doszedł huk i brzdęk, jakby coś spadło na podłogę, soczyste przekleństwo oraz jęk bólu. Zabini wychylił się zza futryny, po policzku sączyła mu krew z dość paskudnego rozcięcia. Malfoy udawał, iż nie zauważył, że przyjaciel zaciął się właśnie przez niego.

Rozłożył ręce, po czym okręcił się, prezentując szatę w tak głębokiej czerni, iż konkurować mogłaby z duszą Czarnego Pana.

- Jak wyglądam?

- Blado.

- Pytam poważnie!

- Czerń nie jest twoim kolorem.

- Wszyscy zakładają czerń - żachnął się Draco. To, że miał bladą cerę, gryząca się z czernią zawdzięczał genetyce i nie mógł nic na to poradzić.

- Załóż czerwony krawat - westchnął Zabini, chowając się w łazience.

Malfoy prychnął. Czerwony krawat, też coś. Wybierał się na elegancki bal, a nie jarmark. Poprawił swój ulubiony hebanowy krawat.

Z biurka zgarnął różdżkę oraz fiolkę z eliksirem. W zależności od tego, jak potoczy się wieczór, będzie potrzebował albo jednego, albo drugiego, ewentualnie żadnego.

Oparł się o blat. Dawno nie targały nim takie nerwy. Gdyby ktoś powiedział mu kiedyś, że będzie się przygotowywał do wyznania Hermionie miłości, zapewne zacząłby się szaleńczo śmiać. I tarzać po podłodze. Ze śmiechu oczywiście. Dziś jednak był nadzwyczaj poważny.

- No, no, Romeo. - Blaise wyszedł wreszcie z łazienki. Ubrany elegancko, poprawiał to i owo. Na twarzy obok uśmiechu przyklejony miał kawałek papieru, chłonący krew. - Czyżbyś miał tremę, przed głównym występem tego dnia? - Poruszył znacząco brwiami. Zabini i jego zboczone myśli. - Założyłem się z Ginny. Nie spieprz tego. Dziesięć galeonów.

- O co dokładnie się założyłeś? - Draco zmrużył powieki.

- O to, że magia chwili złączy was w czymś więcej, niż grzecznym pocałunku. Ginny twierdzi, że skończycie na drugiej bazie.

- Jesteś chory. - Malfoy mimowolnie jednak się uśmiechnął. Nie miałby nic przeciwko takiemu zakończeniu sprawy.

- Ja tylko zarabiam na doskonałej znajomości mojego najlepszego przyjaciela. Pamiętaj, że cię dopinguję.

Draco pokręcił głową.

- Pamiętasz, co masz zrobić? - upewnił się. Wolał, żeby Blaise nie zawalił.

- Wiesz, jak bardzo niemoralne jest to, co mam zrobić? Cholera, jak mnie to cieszy.

- Masz ten eliksir? - Draco przewrócił oczami.

Zza połów szaty Blaise wyciągnął fiolkę z błękitną miksturą - eliksirem słodkich snów.

- No to jesteśmy gotowi.

Malfoy skierował się w stronę drzwi od sypialni.

***

Zachwycająca.

Hermiona kroczyła środkiem wielkiej sali, nie mogąc nacieszyć oczu.

Na wielką salę zostały nałożone zaklęcia zwiększające, rozciągając ją do monstrualnych rozmiarów. Nic dziwnego. Swój udział zapowiedziało ponad tysiąc osób. Gryfonka, co rusz natykała się na znajomą twarz. Neville Longbottom w towarzystwie Hanny Abott, Pansy Parkinson pod ramię z Teodorem Nottem, George Weasley obejmujący... Lunę Lovegood! Hermiona nieomal nie pisnęła, a Ron stanął jak wryty.

- Pomyluna?! - jęknął jak za dawnych czasów.

- Ron - skarciła go Hermiona.

- Braciszku! - George pomachał ponad tłumem.

Gryfonka pociągnęła osłupiałego narzeczonego do jego brata.

Luna, jak zwykle uraczyła przybyszów miłym, rozmarzonym uśmiechem. Długie platynowe włosy opadały kaskadą na błękitną sukienkę w różowe kwiaty. Na nadgarstkach miała kolekcje do niczego niepasujących bransoletek.

- Witaj, Hermiono. Ron. - Schyliła czoło.

- Cześć, Luna - przywitał się rudzielec.

George zagarnął swoją dziewczynę bliżej, wtulając w swój bok.

- Nic nie mówiłeś - mruknął z wyrzutem Ron.

- Nie każdy wystawia swój związek pod nos prasy. - Starszy Weasley wyszczerzył się. Zaskakujące, iż tak długo utrzymał swój związek w tajemnicy.

Do Hermiony dotarło, iż ewentualne rozstanie z narzeczonym też nie ujdzie uwadze prasy. Rita Skeeter dostałaby dziennikarskiego orgazmu, pisząc artykuł na pierwszą stronę. Mogła się założyć, że tytuł dla przyciągnięcia uwagi zawierałby coś o Harrym Potterze, a także wytłuszczony zajmowałby jedną trzecią strony, zaś resztą dzieliłaby się ckliwa fotografia i tekst doprowadzający do białej gorączki.

Na szczęście nie rozstawała się z Ronem.

Bo dlaczego miałaby w ogóle o tym myśleć?

Co do Rity Skeeter - reporterka biegała między gośćmi a za nią podążało szalone pióro wraz z pergaminem. Bal bożonarodzeniowy wart był uwagi prasy.

- Nie dawali nam spokoju... - Tłumaczył Ron. Hermiona na chwilę się wyłączyła, to też trochę zajęło jej zrozumienie sensu wypowiedzi narzeczonego. - Latali za nami i robili zdjęcia. Przynajmniej na chwilę się uspokoili po wywiadzie.

Wywiad. Faktycznie. Przynajmniej to nie ta małpa go przeprowadzała.

George pokiwał głową z aprobatą.

- Wybacz Ron, reszta naszego stolika przybyła. Baw się dobrze, Hermiono.

Wraz z Luną udał się w stronę Katie Bell i znajomych z jego roku.

- W święta się nie wywinie od wyjaśnień - stwierdził rudzielec.

Hermiona pokiwała głową. Już Molly się o to postara, nie mówiąc o Ginny, która temperament odziedziczyła właśnie po matce.

- Patrz, Harry!

***

Z minuty na minutę stres drążył głębiej. Już nawet nie pomagało podziwianie imponujących dekoracji. Przez pierwsze pół godziny rozświetlony miliardami gwiazd sufit rozpraszał uwagę, liczne rzeźby zajmowały oczy, zaś atramentowo-biało-czerwone wstęgi uciszały podszepty w głowie.

Rozmawiał ze znajomymi, dawnymi przyjaciółmi, ale myślami wciąż tkwił przy tej jednej osobie, która jak gwiazda jaśniała wśród tłumu, przykuwając uwagę. Gdyby tylko nie łaził za nią Weasley.

Krążył między stolikami, tańczył z Astorią, czasem Ginny, dwa tańce poświęcił Pansy. O zgrozo, natknął się nawet na Colda (całe szczęście, że ten nie miał zamiaru rozmawiać o terapii; zwłaszcza przy obecnej, a może niedługo byłej dziewczynie Malfoya). Wszystko to w rytm muzyki będącej mieszaniną klasyki, popu i rocka. Takiej zaspokajającej i wymagania starszych i młodszych.

Nie bawił się za dobrze, o ile w ogóle.

Czekał na odpowiedni moment.

***

Bal rozkręcał się.

Stoły uginały się pod ciężarem potraw. Paszteciki, wędliny, ciastka, ciasteczka, koreczki, małe kanapeczki - a wszystko to kolorowe i przystrojone - syciły oczy i kusiły do spróbowania.

Harry Potter, znany z braku zamiłowania do tańca, wolał spędzać czas przy stoliku, Ron Weasley zaś z oporem, ale jednak dał się przekonać i po pewnym czasie wirował w tańcu z Hermioną, ku uciesze dziennikarzy, pstrykających zdjęcia na prawo i lewo.

Wszystko to w radosnej atmosferze, jakby zapomniano o minionej wojnie. Nawet Hermiona na chwilę porzuciła ciemne myśli, kłębiące się w głowie. Wbrew oczekiwaniom, bawiła się świetnie.

***

Poszło lepiej, niż zakładał plan.

Blaise dodał do soku Astorii, gdy ta nie patrzyła, eliksiru słodkiego snu praktycznie niewykrywalnego za pomocą zmysłów. Był bezwonny, nie posiadał smaku, a w kontakcie z jedzeniem tracił także swój kolor. Dziewczyna Malfoya, niczego się nie spodziewając, wypiła całą szklankę. Oczywiście, dawka była na tyle mała, aby stopniowo wprowadzać Ślizgonkę w senność. Nagła strata przytomności byłaby co najmniej podejrzana. Na początku jej zapał osłabł, zaczęła marudzić, przecierać oczy, po czym spojrzawszy na zegarek, oznajmiła, że to chyba wina pory i jednego (jedynego, którego wypiła) drinka. Zatroskany Draco zaproponował, iż odprowadzi ją do sypialni i jak zadeklarował, tak zrobił. Wtajemniczeni w cały plan Blaise i Ginny za ich plecami pokładali się ze śmiechu.

Po powrocie należało uśpić czujność Weasleya. Należało, jednak pewne zrządzenie losu sprawiło, iż Ślizgoni i Gryfonka nie musieli kombinować. Pierwotnie to Ginny miała dolać bratu oraz na wszelki wypadek Potterowi eliksiru do napojów.

Pilny Patronus oszczędził im zachodu.

Zaraz po północy do wielkiej sali wbiegł widmowy koń. Ludzie rozstępowali się przed Patronusem, szepcząc między sobą. Draco na początku przestraszył się nagłego zwrotu akcji, jednakże jak się okazało - zaklęcie przyniosło wieści aurorom, według których natychmiast mieli udać się do Hogsmeade z powodu ataku śmierciożerców.

Draco nie mógł uwierzyć w swoje szczęście, kiedy Potter natychmiast wytrzeźwiał i ruszył ku wyjściu, Weasley zaś po krótkim, ckliwym pożegnaniu dogonił partnera. Balu nie przerwano, gdyż postawieni na straży aurorzy mieli zapewnić bezpieczeństwo.

Gdy wszystkie osoby, mogące przeszkodzić Malfoyowi w odbiciu Hermiony Weasleyowi, opuściły imprezę, Blaise położył dłoń na ramieniu Romea i pokrzepiająco uścisnął, dając znak, że już czas.

- Dziesięć galeonów, stary - szepnął tak, aby druga połówka nie słyszała. - Powodzenia - dodał nieco głośniej.

- Pamiętaj, że ja nic nie wiem. - Ginny wyszczerzyła zęby i spojrzała na Hermionę, która aktualnie dopijała poncz.

Draco zaśmiał się, jednak był to śmiech na siłę. Stres nie ustępował.

Najgorszy możliwy scenariusz zakładał, że Hermiona rzuci na niego klątwę, zaraz po usłyszeniu pierwszych wyznań.

Ruszył przed siebie.

W tym czasie Blaise wstał i poszedł do kapeli, aby przekupić kilkoma galeonami. Szybka, skoczna muzyka raczej nie sprzyjała wyznaniom miłosnym. Potrzebowali czegoś wolniejszego, spokojniejszego.

Krok za krokiem zbliżał się do celu. Poluźnił krawat, prawie duszący go. Mogło to być tylko wrażenie.

Zauważyła go. Podniosła oczy znad szklanki z krwistoczerwonym ponczem, a w źrenicach odbił się szkarłatny błysk. Poruszyła się niepewnie, nieporadnie odłożyła szklankę, jakby nie wiedziała, co uczynić i czy to do niej zmierza Draco. Spostrzegł też rumieniec, słodko-niewinny. Jego plan nie mógł się nie udać.

Mijał ludzi, a ich twarze nie miały znaczenia, ukryte w mroku zlewały się z klimatycznie skąpo oświetlonym otoczeniem. Była tylko ona, jakby całe światło skupiło się właśnie na niej.

Zostały metry, a muzyka zwolniła. Dzięki ci Blaise.

- Hermiono. - Zatrzymał się o krok od niej.

- Draco.

Tym razem nie użył jej nazwiska. Oboje zazwyczaj zwracając się do siebie, robili to w sposób mało subtelny. Kiedyś nazwisko Malfoy w jej ustach brzmiało jak obelga, zaś ostatnio raczej jak zwrot do starego, szanowanego, bliskiego kumpla.

Dziś chciał używać jej imienia, jako delikatnego, czułego zwrotu.

- Zatańczysz? - Podał jej dłoń. Przyjęła ją bez zbędnych protestów. Dobry znak.

Poprowadził ją na parkiet, przystanęli wśród par. On objął ją za talie, ona zarzuciła ręce na jego kark. Między nimi zaś została przestrzeń - przyzwoitka.

Aksamitna suknia ślizgała się pod męskimi palcami przy każdym ruchu, pod nią zaś drżało kobiece ciało.

- Zimno ci? - zapytał.

***

Zimno? Nie. Wręcz przeciwnie. Jego bliskość rozgrzewała, a dotyk sprawiał, że na skórze pojawiała się gęsia skórka. Wolała nie myśleć, co działoby się z jej ciałem, gdyby nie cienki materiał ubrania.

- To tylko chwilowe... - odpowiedziała, zadzierając głowę. Ponoć nauczyła się pływać, lecz w porównaniu do jezior oczu Rona, Draconowe głębokość miały oceanu. Tonęła. - Draco, czy ty... ja nie czuję alkoholu w twoim oddechu...

- Bo nie wypiłem nawet drinka. - Uśmiechnął się ciepło.

Zaskakujące. Raczej nie przychodził na imprezy trzeźwy, podczas nich zaś się nie oszczędzał.

- Dlaczego?

- Mam swoje powody - odparł.

Objął ją mocniej i przytulił, nie zostawiając między nimi miejsca. Oparł brodę na jej głowie i wciąż kiwając się w rytm ballady, zaczął mówić.

- Mam dość trzymania się z daleka od ciebie. Ostatnio coraz trudniej udawać, że nie chcę cię całować, dotykać... przytulać.

Westchnęła. I jej nie było łatwo. Żyła wspomnieniami z Halloweenowej nocy. Każde spotkanie, jak tortury, przynosiło tylko cierpienie. Zawsze tak blisko, jednak zbyt daleko. To powinno się zakończyć bądź pójść dalej.

- Draco... - wyszeptała w jego szyję. - Nie powinniśmy o tym rozmawiać...

- Hermiono, ja muszę... - zaprotestował, ale uciszyła go, wtulając twarz w napięte z nerwów ramię.

- Nie powinniśmy o tym rozmawiać tutaj - dokończyła swoją myśl.

Poczuła, że kiwnął głową. Rozluźnił uścisk, aby rozpocząć prawdziwy taniec.

Dziennikarze jakiś czas temu opuścili bankiet, lecąc na łeb na szyję za aurorami. Świadkowie zaś zobaczyć mogli tylko niewinny taniec, co z tego, że w wykonaniu dawnych wrogów. Nikt nie widział w obrotach, krokach i bliskości, czegoś więcej. Przecież to tylko taniec.

Dla Hermiony taniec był tylko preludium, wstępem, ponieważ dalszy ciąg tej historii miał zostać ukryty za kulisami.

Piosenka przechodziła w kolejną piosenkę, a im nie było dosyć. Każde muśnięcie, dotyk, objęcie, zamknięcie w ramionach ważniejsze były od otaczającego świata.

Zapomniała o Ronie, który najprawdopodobniej właśnie rozpoczynał śledztwo. Zapomniała o pierścionki, lśniącym światłem odbitym od świec. Zapomniała o ludziach, szepczących za plecami. Zapomniała o troskach.

***

Zapomniał o Astorii, smacznie śpiącej w Ślizgońskim dormitorium. Zapomniał o przeszłości, cieniem kładącej się na jego życiu. Zapomniał o tym, co wypada, a czego nie.

Liczył się tylko ten moment.

I nadeszła chwila, gdy wszystko prócz gwaru rozmów ucichło. Wtedy też obudził się, jak z jakiegoś cudownego snu, aby zejść na twardą ziemię. Odruchowo spojrzał w stronę podestu, na którym grała kapela. Przerwa na jednego, dotarło do niego.

Zsunął dłonie ze szczupłej talii, aby uchwycić kobiece ręce oplatające jego kark. Spojrzał na szczupłe palce o długich, pastelowych paznokciach i na złoty pierścionek, a wszystko to ułożone na jego dłoniach.

Później wzrok jego powędrował w górę, obejmując miarowo falującą klatkę piersiową, szyję, pod której skórą trzepotała tętnica, wybijając szybki rytm, a następnie usta, rozchylone, zapraszające oraz oczy, starające się zrozumieć.

Bez pytania wziął ją za rękę i poprowadził przez zajęty sobą tłum. Nikt nie zwrócił uwagi. Ignoranci.

Kierował się w bezpieczne miejsce, w którym wszystko się zaczęło.

Ściany odbijały echem kroki, jakby prowadząc ich do celu. Korytarze puste przechodziły jeden w drugi, schody zaczynały się i kończyły.

Czwarte piętro przywitało uciekinierów ciszą.

Zatrzymali się dopiero przed obrazem przedstawiającym zakonnice. Namalowana kobieta spojrzała na złączone ręce z dezaprobatą. Wykrzywiła też twarz, którą zwróciła w głąb tła. Jawnie ich ignorowała.

- Praemium - powiedziała Hermiona.

Obraz nie zareagował.

- Praemium - powtórzyła decybel głośniej.

Zakonnica westchnęła i wyglądnęła zza swojej ławy.

- Jesteś pewna? Noc już nie młoda, a młodzieniec w niewieścich progach...

- Praemium, do cholery - warknął Draco. Jakiś obraz nie będzie wszystkiego niszczył, zmuszając do znalezienia nowej kryjówki.

Ramy ustąpiły.

Pierwsza weszła Hermiona, trochę niepewnie. Musiał rozwiać jej wątpliwości.

Przestąpił próg, zabezpieczył drzwi. Teraz mogli porozmawiać.

- Hermiono...

***

Jej imię w jego ustach brzmiało jak najwspanialszy komplement.

Przysiadła na brzegu łóżka. Ta sytuacja przypominała jej coś - pamiętny Halloweenowy wieczór. Wtedy też chciał rozmawiać. Kusił i nęcił. Uległa, aby następnego dnia uciec od konsekwencji. Nie tym razem; za długo się męczyła.

- Musiało do tego dojść, prawda? - zapytała, nie dając mu dokończyć.

Zmarszczył czoło, nie rozumiejąc. Podszedł bliżej, kucając przed nią, swoje dłonie złożył na jej kolanach.

- Prowadziliśmy grę pozorów. Udawaliśmy, że to nas nie dotyczy. Cały czas chcieliśmy siebie...

- Ja nie udawałem. Wiedziałem, że chcę ciebie.

- Wiec to ja jestem tą złą? - Spuściła głowę.

Przecież nie była ślepa, widziała jak Draco grzęźnie w bagnie pogmatwanych, niechcianych uczuć. Jak wpada głębiej i głębiej, dzień za dniem, spotkanie za spotkaniem.

- Nie jesteś zła, tylko zagubiona. - Pocałował jedną z jej małych dłoni. Tą bez pierścionka zaręczynowego. - Ja... na początku chciałem czegoś innego... a teraz... zależy mi na tobie i ciężko mi być daleko.

Tak jak jej. Zakochała się, a nie powinna. Godryku! A jeszcze parę godzin temu deklarowała Ronowi, że spędzą razem tę noc! Jaką byłaby idiotką, gdyby do tego doszło. Nic nie zmieniłoby gasnącego uczucia. Nic. To jak rozpalanie ogniska w środku ulewy - niewykonalne.

Chciała Draco. Pragnęła go. Tak, jak i on jej.

Nachyliła się, dotykając ustami jego ust. Tym razem smakował tylko sobą.

- Chcę tego, co ty. - Jej usta prawie nie poruszały się, gdy wypowiadała te słowa.

Zobaczyła uśmiech na jego twarzy, ale i coś jeszcze. Patrzył na nią jak na najbardziej oczekiwaną nagrodę, trofeum, zwieńczenie wszystkich starań.

Podniósł się, oparty kolanem o brzeg łóżka, pochylił nad Hermioną. Nie potrafiła zrobić nic więcej, jak tylko obserwować. Wyciągnął rękę, kładąc na zaróżowionym policzku. Dłoń mająca kontakt z jej skórą przynosiła ukojenie, jakby po długiej wędrówce wreszcie wróciła do domu. Miała pewność - obrała właściwą drogę, której nie pożałuje.

Musnął dolną wargę kciukiem, jakby sprawdzając jej strukturę, upewniając się, że uchylona została właśnie dla niego. Powoli przysunął swoją twarz. Pachniał kremem po goleniu oraz mocnymi perfumami; upajający zapach przyćmiewał zmysły. W końcu zakosztował warg, tych uchylonych specjalnie dlań, zapraszających do środka.

Młoda kobieta westchnęła, zatracając się w nowym-starym uczuciu. Tym razem oddając całą siebie, bez cichych podszeptów sumienia, ganiących za bezsprzeczną winę. Czyż była winna miłości? Czy miłość była złem? Jeśli tak, to trudno. Mogła grzeszyć i do śmierci, gdyż wiedziała, że jest to odpowiednie.

Łóżko zaskrzypiało, biorąc na siebie ciężar dwóch ciał.

Księżyc, jedyne źródło światła, dawał wystarczająco blasku, aby się odnaleźć, lecz nie dość, aby widzieć coś więcej niż kontury.

Wiec byli konturami, dwoma cieniami, tylko bardziej cielesnymi, należącymi do tego świata.

Cienista męska ręka powiodła po cienistej talii, marszcząc pod cienistymi palcami gładki, materialny materiał sukni. Pod tkaniną mięśnie zadrżały, obkurczając się, po czym rozluźniając. Później dłoń znalazła kolano, a nad nim zaś koronkowy rąbek pończochy. Usta zaśmiały się, gdyż umysł zapewne pomyślał o czymś niestosownym.

Hermiona złapała za nadgarstek Draco, gdy ten chciał wycofać rękę. Zachęcająco przeniosła ją wyżej.

Chłopak musnął obojczyk unoszący się w rytm płytkiego, szybszego niż zwykle oddechu. Nosem potarł cienką skórę szyi.

- Jesteś pewna? - zapytał, ciepłym oddechem pieszcząc ucho przyozdobione niewielkim kolczykiem.

Nigdy w życiu nie miała większej pewności, a przyjemne, ponaglające skurcze w podbrzuszu tylko utwierdzały w podjętej decyzji.

Było też ciepło, mające swe źródło w miednicy.

- Jak niczego, nigdy wcześniej.

Wpijając się w usta, językiem drażniąc miękkie wargi, sięgnął za jej plecy, odnajdując zamek trzymający suknie w ryzach. Przy geście tym przejechał twardą, męską dłonią po odsłoniętym karku. Zareagowała natychmiast, zatracając się w nowych odczuciach, przygotowując do zwieńczenia tych wszystkich wieczorów pełnych wyrzeczeń, kiedy to trzymała się z dala.

Całe szczęście - tamte czasy minęły.

Śliski, zimny materiał zsunął się nieznacznie, odsłaniając ramiona i górną część dekoltu, podnoszącą się i opadającą z każdą sekundą szybciej. Aksamit drażnił żądną dotyku skórę.

Nie potrafiła utrzymać rąk przy sobie, już dawniej z trudem więziła je przy swojej sylwetce. Spragnionymi poznania palcami poluzowała krawat, który następnie rzuciła, gdzieś na bok; guzik po guziku rozpięła koszulę, muskając przy tym napiętą, bladą pierś. Za palcami podążały wargi i kiedy ona smakowała tego zakazanego ciała, on wyplatał z jej włosów spinki, aby na samym końcu rozpleść niewygodną fryzurę i pozwolić lokom opaść kaskadą na nagie plecy.

Zsunął sukienkę, a kiedy to zrobił, zatrzymał się na chwilę, aby podziwiać, to czego Hermiona sama nigdy nie doceniała, lecz teraz, widząc to pochłaniające spojrzenie, odzyskała pewność siebie.

***

Podobało się mu to, co widział. Szczupłe ciało, kształtne piersi w koronkowym staniku, zgrabne nogi. Wszystko to wreszcie nie ukryte pod schodzonymi spodniami i rozciągniętymi swetrami. Wiedział czego się spodziewać, ale rzeczywistość przerosła najśmielsze oczekiwania.

Pozwolił się rozebrać, a nieporadność Granger nie śmieszyła go, a raczej rozczulała.

Nie zapominał o pocałunkach: długich, namiętnych, takich, żeby wspominając tę noc, czuła podniecenie. Nie sztuką jest się kochać; sztuką jest sprawić, aby każde wspomnienie minionego aktu miłosnego wywoływało rumieniec i znajome trzepotanie serca.*

Odpowiadała na każdy jego dotyk, muśnięcie, ugryzienie, liźnięcie. Nęcił ją. Drażnił się. Doprowadzał do ekstazy, nie robiąc praktycznie nic.

Pozbył się wreszcie ładnej, acz zbędnej bielizny.

Pamiętając o znikomym doświadczeniu partnerki, zwolnił.

W świadomości miał fakt, że Hermiona nie jest każdą, a jedyną w swoim rodzaju.

I dla niej się postarał. Okazał całą uwagę.

Bo liczyła się tylko ona.

I to spełnienie.

Usta rozchylone, perlący się na skroni pot. Zduszony jęk, jakby tylko rozkosz władała ciałem. Drżenie ud, a za nim chęć ucieczki. Lecz on nie dał jej uciec i nie miał też takiego zamiaru w przyszłości.

I mógłby to przedstawienie oglądać bez końca, ale noc przechodziła w kolejne stadium czerni.

Później leżeli, on na wznak, a ona przytulona do szerokiej piersi.

Słuchał jej równomiernego oddechu, już spokojnego. Podziwiał rzęsy, które padały cieniem na policzki w księżycowym blasku; szybkie i wolne ruchy oczu, śledzących sny; usta skamieniałe w błogim uśmiechu.

Była jego. A on był jej.

Pozostała tylko deklaracja.

- Kochanie... - wyszeptał nad splątanymi lokami. Żadnej reakcji. - Hermiona... - poruszyła się. - Porozmawiamy o nas?

Uchyliła powieki i spojrzała w górę na Draco.

- Mhym... - mruknęła.

- Śpisz? - zapytał, gdy ponownie ułożyła się w poprzedniej pozycji.

Odpowiedziała mu cisza.

- Ej... - Z nadzwyczajną delikatnością poruszył jej ramieniem. Wymamrotała cos, co zapewne w jej mniemaniu było zdaniem. - Śpij, skarbie. Pamiętaj o eliksirze. - Odgarnął włosy z rozgrzanej snem twarzy.

- Mhym... - przytaknęła, mocniej przylegając do kochanka.

Kąciki ust Malfoya uniosły się w pełnym zadowolenia uśmiechu. Już nic nie miało prawa stanąć na przeszkodzie, aby wreszcie w pełni mógł się cieszyć kontaktem z Hermiona.

Rano miał rozwiać wszelkie wątpliwości. Rano miał zmienić całe swoje życie. Rano miał pocałować ukochaną na dzień dobry. Rano miał wyznać swoje uczucia.

Miał. Jednak oczekiwany ranek miał nie nastąpić.

***

Zbudził ich huk: głośny, złowróżbny.

Następnie rozległ się brzdęk tłuczonego szkła.

Krzyki zza drzwi.

Tupot nóg.

Szelest pospiesznie zakładanych ubrań.

Stukot szpilek i odgłos szybkich kroków.

Tąpnięcia kropel eliksiru, cicho uderzających o parkiet.

Trzaśnięcie drzwi.

*

Przypis: Nie sztuką jest się kochać; sztuką jest sprawić, aby każde wspomnienie minionego aktu miłosnego wywoływało rumieniec i znajome trzepotanie serca.* - Muszę sobie zastrzec ten popieprzony wymysł mej twórczości ;)

Czasem możecie mieć wrażenie, że zbaczam z głównego stylu pisarskiego (a w tym rozdziale robiłam to bez przerwy). Wrażenie jak najbardziej jest prawidłowe. Jak gdzieś tam wspominałam traktuję pisanie tego i następnego (ta, będzie, ale jak skończę "Zapisanych sobie"; i dość brutalne) Dramione, jako odskocznie, a odskocznia ta jest jakby treningiem pisarskim, przed poważniejszym tekstem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top