Afterparty
To miała być kolejna standardowa misja. Rzeczywistość spłatała jednak figla wybrańcowi i jego wiernemu kompanowi.
Dwaj aurorzy, Ron Weasley i Harry Potter, biegli na łeb na szyję w stronę Hogwarckiego zamku. Śnieg, śliski, miejscami przymarznięty, nie ułatwiał tego zadania. Buty zapadały się w miękkim puchu, by następnie ześlizgnąć się z twardej tafli. Spieszyli się.
Krew w żyłach buzowała, mieszanka adrenaliny i alkoholu dodawała animuszu.
Zimny wiatr dął i z wielkim oporem opływał dwa rozgrzane walką ciała.
Hogsmeade było tylko przykrywką. Przynętą, mającą odwrócić uwagę od prawdziwego celu ataku - Szkoły Magii i Czarodziejstwa. Gdy dotarli do wioski, właściwie nie znaleźli nic, co mogłoby popchnął śledztwo do przodu, prócz ewidentnych śladów wybuchu. Spędzili parę godzin, badając dowody. Aż rozległ się huk.
Nad wieżami zamku widmowa czaszka rozwierała szczęki, z których wypełzł wąż, równie niematerialny, jak usta, które go wypuściły. To źle wróżyło.
Pozostało zadać pytanie, jak śmierciożercy dostali się do zamku. Tego nie wiedział ani Potter, ani Weasley, ani żaden z aurorów. Najprawdopodobniejsza wersja zdarzeń zakładała udział zdrajcy, kogoś działającego dla ministerstwa, po kryjomu organizującego zamach.
Wbiegli wreszcie na dziedziniec, oświetlony wesołymi kolorowymi lampkami, niepasującymi do grozy chwili. Na schodach rozległy się kroki, a zza wielkich Hogwarckich wrót usłyszeć można było odgłosy szamotaniny. Przez szczelinę wydostawały się rozbłyski światła: czerwonego, żółtego i czasem zielonego. Zagrożenie przybrało realną formę.
Mężczyźni przylgnęli do skrzydła drzwi. Gorączkowo łapiąc oddechy, przekazywali sobie sugestię za pomocą gestów. Na samym końcu tej niezrozumiałej dla postronnego świadka pantomimy, jak jeden mąż skinęli głowami i przeszli do realizacji naprędce skleconego planu.
Trzymając różdżkę przed sobą, Harry wpadł do holu pierwszy. Na wstępie ogłuszył zaskoczonego napastnika i schował się za podwyższeniem, na którego górze rozpalony został ogień. Wyjrzał zza rogu, oceniając sytuację.
Dwójka zgiętych w pół uczniów, wcześniej dręczonych przez zakapturzonego mężczyznę, przebiegła obok, opuszczając zamek. Na podłodze leżały odłupane kawałki murów, szkło oraz mnóstwo kurzu. Potter gwizdnął. Weasley natychmiast znalazł się koło przyjaciela.
Ruszyli dalej. Noga za nogą. Palec za palcem. Po cichu. Uważając na odłamki walające się po podłodze. Śmierciożerca został zawieszony w powietrzu za pomocą zaklęcia, na wszelki wypadek, jakby miał się wybudzić.
Przystanęli, gdyż z wyższego piętra dobiegł pośpieszny tupot i krzyki. W tej sytuacji pozostało puścić się biegiem.
Odgłosy walki stawały się coraz głośniejsze.
Kolejny pokonany korytarz, a także schody.
- Schowaj się! - wrzask mężczyzny odbił się od ścian opustoszałych alei.
Wreszcie wbiegli na pole walki. Serce Weasleya prawie wyrwało się z piersi, bo to, co zobaczył, zmroziło mu krew w żyłach.
Na początku zobaczył Draco Malfoya wskakującego za prowizoryczną osłonę z ławki. O jej kant rozbiło się zaklęcie. Za ławką tą kryła się Hermiona. Aurorzy znaleźli się za plecami Śmierciożerców, ale ci nie dali się zaskoczyć, trójka jak na zawołanie zwróciła się do przybyszów, każdy rzucając inny czar. Błyski odbiły się od ściany, za którą schowali się Ron i Harry.
- Co robimy? - prawie bezgłośnie zapytał Ron.
Harry przyłożył palec do ust, po czym na sekundę wychylił zza zasłony. Napastnicy zareagowali natychmiast, posyłając ładunki drętwoty.
- Improwizujemy... - Potter przymknął oczy. Przełknął ślinę. Gdyby nie Hermiona i Draco, byłoby łatwiej, a tak musiał uważać, żeby żadnego z nich nie zranić.
- Wyłaź, parszywy zdrajco! - Jeden z terrorystów wrzasnął do Malfoya. - Pokaż, że masz jaja! Chyba nie będziesz bronił szlamy?!
Dwóch pozostałych zawtórowało przywódcy głupawym śmiechem.
Aurorzy spojrzeli po sobie. Malfoy broniący Hermiony? Przypuszczali, że tylko przypadek splótł ich drogi razem.
- Daj nam odejść, Crabb! - odkrzyknął Draco.
- Wolne żarty. Nie macie szans. Jeśli tylko któreś wystawi choćby palec, zginie. - Tęgi mężczyzna przeszedł parę kroków. - Szanowałem cię, stary. Twoja rodzina wiele zrobiła dla Czarnego Pana. Jak mogłeś wydać tak wielu z nas?
- Miałem dość i całe życie przed sobą. Popełniłem błąd zostając śmierciożercą. Nie bądź głupi, Crabb. Chcesz otrzymać pocałunek od dementora? Lepiej się poddaj Potterowi!
Odpowiedział mu śmiech.
- I ty, Nott? Jesteś zdrajcą. Szpiegiem w ministerstwie!
Potter i Weasley dostali odpowiedź.
- Moja rodzina od zawsze była i będzie wierna jedynej słusznej ideologii. Tylko czarodzieje czystej krwi mają prawo żyć w naszym świecie.
- Voldemort nie był czysto krwisty! - wtrącił Harry. Nie mógł się powstrzymać.
- Ale rozumiał potrzebę zmian! Malfoy! Wydaj nam swoją dziwkę i stań z nami, ramię w ramie, do walki!
Aurorzy spojrzeli po sobie. To nie zmierzało w dobrym kierunku. Powinni zaatakować, nie dając się zaskoczyć.
- Ron... - szepnął Harry. - Osłaniaj mnie.
Złoty chłopiec wyskoczył, wcześniej rzucając na siebie zaklęcie tarczy, od której odbiły się trzy klątwy. W jego ślad poszedł Ron, natychmiast tworząc kolejną niewidzialną tarczę.
Ośmielony działaniem aurorów, Draco wyszedł zza osłony krzycząc "Drętwota!". Czar przeleciał parę centymetrów od zakapturzonej głowy Crabba.
Walka rozgorzała.
Jedyną osobą trzymającą się na uboczu była Hermiona, która nie zabrała ze sobą różdżki. Mogła jedynie dopingować i żywić nadzieję, iż nie stanie się nic złego. Cały czas wyrzucała sobie swoją nieuwagę. Jak mogła nie wziąć różdżki?
Klątwy śmigały, rozbijając klosze okrywające świece, szczerbiąc kawałki muru i elektryzując powietrze.
Najlepiej ze wszystkich radził sobie Potter, ChłopiecUrodzonyAurorem, kroku dotrzymywał mu Malfoy, szczycący się gnębieniem słabszych za pomocą galaretowatych nóżek. Po drugiej stronie barykady spisywał się zawsze cichy Nott, tym razem z wyrachowanym spokojem klnący pod nosem. Reszta prezentowała się dość przeciętnie.
Dziewczyna pisnęła, gdy szmaragdowe zaklęcie odłupało fragment ławki, za którą się kryła.
- Ty skurwysynie! - wrzasnął Draco, rzucając, tym razem celnie Expelliarmusem. Trzeci nieznany zgromadzonym mężczyzna został bez atrybutu czarodzieja, rzucając się z gołymi rękami na swojego przeciwnika.
Harry zaszedł Notta od tyłu, chwytając za szyję, aż dawny uczeń Hogwartu zsiniał. Crabb przekonany o swojej nieomylności zamierzył się.
- Avada Kedavra!
Zielona wiązka opuściła czubek różdżki. Jak w zwolnionym tempie, Harry pociągnął Notta, zasłaniając się jego ciałem jak tarczą. W tym samym czasie Ron wystrzelił czerwonym snopem, który poleciał w aktualnie odsłoniętego Vincenta. Zaklęcia trafiły równocześnie.
Teodor momentalnie zbladł, a jego oczy zmętniały i wywróciły się w oczodołach, jak kukła zawisł w ramionach Harry'ego. Crabb, uderzony czerwonym płomieniem, upadł, wrzeszcząc, nie mogąc uwierzyć, że zamordował swojego sojusznika.
Został jeden śmierciożerca, aktualnie tarzający się po ziemi z Malfoyem. Obaj nie wyglądali dobrze. Opuchnięci, posiniaczeni i zakrwawieni.
Ron podbiegł do okładających się pięściami mężczyzn, złapał za kaptur, podduszając napastnika, a gdy ten osłabł, został odciągnięty i związany za pomocą czarów.
- Dzięki... - wycharczał Draco, ocierając krwawiącą wargę.
Weasley podał mu rękę i pomógł wstać na nogi. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, każdy myśląc o czymś innym. Jeden czuł się winny, odbierając drugiemu kobietę, drugi zaś starał się zrozumieć, dlaczego i co sprawiło, że Malfoy stanął w obronie Hermiony.
- Dosyć tych czułości. - Harry podniósł się znad ciała Notta, którego puls przed chwilą sprawdzał. Nic nie wyczuł. - Musimy was odeskortować w bezpieczne miejsce.
Hermiona wyszła zza ławy. W podartej sukni, rozczochranych włosach i o brudnym, zakurzonym ciele prezentowała się dość mizernie. Rozcierała łokieć, którym uderzyła o ścianę, gdy Draco zepchnął ją z linii strzału, najprawdopodobniej ratując życie.
- Ja idę przodem - kontynuował Potter - później Ron i Hermiona. Malfoy, ty zamykasz pochód.
Wszyscy na potwierdzenie skinęli głowami. Hermiona rzuciła szybkie, przesycone obawami spojrzenie Draco i ruszyła za Ronem. Potter uniósł brew, jakby niewerbalnie pytał Weasleya, czy wie, o co chodzi. Rudzielec okazał się najbardziej zagubionym wśród całej czwórki, tępo wpatrując się w drogę przed nim. Każdy widzący ten niecodzienny pochód odniósłby wrażenie, iż tylko Potter skoncentrowany jest na zadaniu, jakim było wyjście żywemu z zamku. Oczywiście, z ich wszystkich, właśnie on miał największe w tym doświadczenie; uszedł wszak z życiem, uderzony zaklęciem uśmiercającym.
Na pierwszy rzut oka wydawać mogłoby się, iż korytarze opustoszały. Złudzenie. Już po zejściu na niższe piętro, trzech mężczyzn i kobieta, natchnęli się na śmierciożerców torturujących zagubionego ucznia. Młody chłopak, najwyżej z trzeciego roku, wywijał się i pojękiwał cichutko, starając się oprzeć zaklęciu Cruciatus.
- Hasło! - Zakapturzona postać kopnęła i tak już cierpiącego ucznia.
Potter pokazał Weasleyowi oraz (o dziwo) Malfoyowi, że ma zamiar wkroczyć do akcji. Obaj zrozumieli, że mają go osłaniać. Tworzyć tło dla bohatera. Mówiono, że Złoty Chłopiec czasem gwiazdorzy, wypychając się na pierwszy plan, jednakże ci, którzy go naprawdę znali, wiedzieli iż to tylko pozory, a u gruntu rzeczy leży potrzeba zapewnienia bezpieczeństwa wszystkim wokół. ChłopiecKtóryPrzeżył był gotów poświęcić się, aby uratować nie swoje życie.
I po raz kolejny akcja przyspieszyła. Potter wylatujący zza ściany. Zaskoczeni Śmierciożercy. Oraz błyski zaklęć.
Terroryści nie dostali nawet okazji, aby zareagować. W mgnieniu oka padli na podłogę. Nic zaskakującego, w końcu było ich tylko dwóch.
Po wszystkim mężczyźni zawiśli w powietrzu, a pochód powiększył się o jednego członka.
Potter jak zwykle nie zawodził.
W drodze do wyjścia natknęli się na kolejne dwie grupy napastników. Z nimi nie było już tak łatwo. Jednak czego Dumbledore zrobić nie może, tam Pottera pośle, jak mówiło najnowsze przysłowie. Najlepiej pasowałoby określenie: trup ścielił się gęsto, jednakże jedynym trupem pozostał do końca przeprawy przez zamek Nott. Także, spetryfikowani, obezwładnieni, wiszący w powietrzu, nieprzytomni i jeden martwy śmierciożerca ścielili się gęsto na Hogwarckich korytarzach.
Główny hol Hogwartu przywitał, ostatecznie dziesięcioosobową grupkę, otwartymi drzwiami. Pomijając pytanie jednej z uczennic o autograf, atmosfera pozostawała jak najbardziej poważna.
W przejściu minęli się z oddziałem aurorów, mających zaprowadzić porządek w zamku. Potter jeszcze nigdy nie widział tak źle zorganizowanego ataku terrorystycznego. Trudno się dziwić, w końcu za całym planem - jak się później okaże - stał Vincent Crabb, gdyż poprzedni przywódca rebelii, z racji zbyt małych zarobków, postanowił zwiać z kraju. Do serca więc aspirujący terroryści powinni wziąć sobie mądrość życiową: jak cię nie stać na stratega - nie pakuj się w zamachy. Powiadomieni Dementorzy już zacierali swe dłonie o szponiastych paznokciach.
Weasley wziął Hermionę na stronę.
- Dobrze się czujesz? - zapytał, odgarniając splątane włosy z bladej twarzy.
- Nic mi nie jest - odpowiedziała. Znów spojrzała na Draco, który aktualnie pouczany był przez Pottera i informowany o śledztwie, które zostanie wznowione. Pojawiły się nowe tropy, a Malfoy znów został świadkiem. Ba, miał złożyć zeznania na korzyść aurorów w sprawie Notta.
- Świetnie. - Ron sięgnął do kieszeni, wyciągając niewielki amulet. - Zabierze cię do Nory - oznajmił, chcąc wcisnąć swojej narzeczonej świstoklik.
- Ron, posłuchaj... - Dziewczyna nie chciała przyjąć przedmiotu. Musiała najpierw z nim porozmawiać. Porozmawiać także z Draco. - Ja muszę...
- Tu nie jest bezpiecznie. - Ron wreszcie wcisnął amulet w dłoń Hermiony. Zastygła. - Porozmawiamy w domu.
Puścił. Hermiona zniknęła.
Ron podszedł do Harry'ego, wygłaszającego monolog oraz Malfoya, patrzącego z głupią miną na miejsce, gdzie przed chwilą znajdowała się Hermiona.
Weasley wyciągnął rękę.
- Dziękuję, że jej broniłeś. - Malfoy nieśmiało ujął dłoń i uścisnął. - Nie spodziewałem się tego po tobie, ale najwidoczniej przeczucia bywają zgubne.
- Jasne... Weasley...
- Jak mówiłem. - Harry powrócił do przerwanego wątku. - Punkt aportacyjny jest za bramą. Udaj się prosto do Malfoy Manor i tam czekaj na aurorów. Godryku... czeka nas tyle papierkowej roboty... - jęknął Potter, przeczesując czarne, jak zwykle zmierzwione, włosy brudną od potu i pyłu ręką. - Tyle roboty...
Ron wzruszył ramionami, odprowadzając wzrokiem ChłopcaKtóryPrzeżył. Poklepał zagubionego Draco po plecach i wraz z partnerem wrócił do zamku.
***
Co tu się właśnie odpierdoliło? Pomyślał Draco, praktycznie biegnąc do punktu aportacyjnego.
Zamachy? Śmierciożercy? Walka o życie? A najgorszy w tym wszystkim był wdzięczny Ron! Gdyby wiedział, co Draco przed paroma godzinami robił z Hermioną...
Rozważał wszystkie możliwości: aportację pod Norę - przypomniał sobie, że nie wie nawet, gdzie to jest, a okolica najpewniej jest zabezpieczona silnymi zaklęciami po ekscesach ciotki Bellatriks; aportację w najbliższą okolicę Nory - wciąż problem z lokalizacją; patronusa do Hermiony - szkoda, że wciąż go nie opanował, a odległość była zbyt duża. Z braku innych możliwości postawił na Malfoy Manor i nadzieję, iż znajdzie jakiś sposób na skontaktowanie się z Granger. Choćby zwykła sowa...
Z trzaskiem zniknął.
***
Wylądowała na twardym gruncie, obijając sobie tyłek. Złapała się za pośladek, próbując go rozmasować. Cholerne świstokliki!
- Hermiona!
Podniosła głowę. W jej stronę biegła Ginny. Dalej miała na sobie małą czarną z balu. W progu Nory stał Blaise, do którego różdżką celowała pani Weasley.
Gryfonka przyjęła pomoc rudej przyjaciółki.
- Co z Draco?
- Kazali mu wrócić do domu.
- Ron wie?
- Nie!
- I lepiej, żeby nie wiedział.
- Co z Blaisem?
- Wraca do siebie...
Obie kobiety spojrzały w stronę ciemnoskórego byłego śmierciożercy. Ze stoickim spokojem słuchał wywodów na swój temat.
Lepiej, żeby Ron się nie dowiedział... Tym bardziej Molly.
- Zaraz... a ty skąd wiesz o Draco?
- Długo by opowiadać...
*
Strasznie mi się pisało ten rozdział, więc jeśli jest gorszy niż zwykle to przepraszam, ale walki na różdżki nie są moim klimatem [If U Know What I Mean] ;D
Za to następny... mam frajdę pisząc go, a już połowa za mną ;D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top