6. Szept szeptuchy dociera do wszystkich stworzeń

Dotychczas sądziłam, że ciche dni w związku to mit większy niż strzygi, aczkolwiek wszystko wskazywało, że będę miała okazję przekonać się o ich prawdziwości już wkrótce. Zwyczajnie nie chciałam rozmawiać z Milanem, chociaż tak samo bardzo pragnęłam poznać prawdę. Nie moja wina, że odczuwałam dyskomfort, nawet kiedy po prostu tkwiliśmy razem w pokoju. Wewnętrznie byłam rozdarta niczym moje biedne serce.

Kiedy Milan potwierdził, że nie rozpoznaje broszki, odpuściłam. Dopuściłam do siebie myśl, że mogłam się pomylić, aczkolwiek głośno jej nie wyrzekłam. Welst zresztą również nie zgadzał się z tym poglądem, dając mi do myślenia. Gdyby Waromira wręczyła Czębirze swą broszę, znak rozpoznawczy niczym znamię czy charakterystyczne pieprzyki, Biały z pewnością pamiętałby takowe zdarzenie. Skoro sam nie potrafił wyjaśnić ewenementu zmiany właścicielki przez ozdobę, sprawa nabierała nowego, bardziej tajemniczego wymiaru.

– Sówko... Karmen, proszę – wyrzekł pełnym żałości głosem, gdy odwróciwszy się, odsunęłam się od niego na kilka kroków, nie pozwalając tym samym wziąć się w objęcia. – Ranisz mnie.

– Ja ciebie? – spytałam, barwiąc głos niedowierzaniem, spoglądając na niego z jawnym oburzeniem. Nie miał prawa zgrywać pokrzywdzonego. – A kto mnie okłamał?

– Nigdy bym cię nie okłamał – obwieścił.

– Prawdy też się od ciebie nie dowiedziałam.

– Prawdy? – podłapał. – Chcesz koniecznie znać prawdę? – Skinęłam głową, wbijając w niego nieustępliwe spojrzenie. Nie pocieszał mnie fakt, jak blisko znajdował się metamorfozy, na co wskazywały zmiany jego sylwetki. – Dobrze, powiem ci wszystko, co chcesz wiedzieć, ale nie obiecuję, że te odpowiedzi cię zadowolą.

– Babcia powtarzała zawsze, że najgorsza prawda jest lepsza niż kłamstwo – zripostowałam, na co wybuchnął w odpowiedzi.

– Nie okłamałem cię – powtórzył.

– Znów chcesz to przerabiać? – zadałam retoryczne pytanie. Skrzywił się, a twarz przeciął grymas. Zdecydowanie chciał wrócić do momentu sprzed niedawnych wydarzeń, gdy układało się między nami wręcz perfekcyjnie, ale chwilowo było to marzenie ściętej głowy. – Jak widzisz, sam jesteś w stanie sobie na to odpowiedzieć.

– Więc co chcesz dokładnie wiedzieć? – rzucił, odpuszczając, aczkolwiek wcale nie cieszyła go perspektywa szczerej rozmowy. – Dlaczego nie powiedziałem ci o Radwoi? Bo jest niezrównoważona – ocenił twardo, nie zostawiając marginesu na wątpliwości.

– Jest twoją siostrą...

– A mimo to cię zabiła – podkreślił, podnosząc głos o oktawę. Był ostro wkurzony i w normalnych okolicznościach pewnie bym odpuściła, ale nie dziś, nie teraz. Nawet gdyby emocje wzięły nad mężczyzną górę, przejmując panowanie oraz przyciemniając zdrowy osąd, poradziłabym sobie. Jako strzyga wreszcie nie musiałam się bać, zwłaszcza gdy z Welstem przemawialiśmy jednym, wspólnym głosem. – Wiesz, co czułem? Wyobrażasz sobie w ogóle ból, którego doznałem, patrząc, jak konasz? Prawie rozerwało mi serca, a ona... ona miała na to totalnie wyjebane.

– Akurat o bólu, to mi mówić nie musisz – burknęłam, gdy doskoczył do mnie, minimalizując odległość. Cień przemykający przez jego oblicze o mocnych, typowo strzyżych rysach wyrażał zaskoczenie. – Metamorfoza bolała jak diabli, ale z tego pewnie zdajesz sobie sprawę.

– Sprawę? – powtórzył bezwiednie, nieznacznie przytomniejąc na moment. Tęczówki jednak w dalszym ciągu wibrowały żywo. – Jak to... bolała?

– Mówiłam już, a jeśli bardzo chcesz znać konkrety, zwijałam się z bólu na posadzce przed Welesem, chcąc tylko...

– Zaatakował cię?

– ...złapać oddech i... Co? – zdumiałam się tokiem jego myślenia. Jak w ogóle Milan mógł wpaść na tak absurdalny pomysł? – Weles mnie nie skrzywdził, nie zrobiłby tego – zapewniłam.

– Nie znasz go, a jesteś za niego całkowicie pewna. Czemu?

W tym momencie zdałam sobie sprawę, że strzygoń nie zna prawdy. Znał moje pochodzenie tylko częściowo, bo i ja wiedziałam do niedawna, kim była ma babka. Wcześniej jednak nie posiadałam dowodów na to, kto spłodził córkę Waromiry, a chociaż teraz też nie miałam żadnych pod ręką, pamiętałam potwierdzenie slawochwalca, gdy odgadłam tożsamość tajemniczej persony. Jednak Milan o niczym nie miał zielonego pojęcia. Chyba.

– Jest coś, co chcesz wiedzieć? – spytałam drwiąco. – To chyba jednak mamy ze sobą coś wspólnego.

– Sówko...

– Zostańmy przy Karmen – postanowiłam kategorycznie. Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że za jakiś czas pozwolę mu znów zwracać się do siebie pieszczotliwie, ale chciałam, aby zrozumiał, co zrobił źle i zapamiętał to na zawsze raz a dobrze. Ból wywołany odrzuceniem rozbłysnął w czarnych tęczówkach, zmieniając ich barwę na czerwieńszą. – Widziałeś mnie piętnaście lat temu? Milan?

– To nie tak.

– A jak? – spytałam od razu. Ręce skrzyżowałam pod biustem, wypinając pierś. Chciałam przynajmniej wyglądać jak twarda, pewna siebie i nieugięta persona. Miałam nadzieję, że wytrwam, nie poddając się własnym pragnieniom, kiedy pióra zastąpiły jego włosy, obrastając go tu i ówdzie. – Powiedz mi, jak to wszystko było i jaka jest prawda, póki jeszcze chcę to usłyszeć od ciebie.

– Radwoja się rozchorowała – poinformował. Zasznurowałam usta, obiecując samej sobie milczenie, póki nie skończy snuć opowieści z własnej perspektywy, choć co nieco już wiedziałam od wymienionej z imienia strzygi. – Przyjechałem tu wtedy wezwany przez matkę. Nie wiedziała już, co ma robić, żeby utrzymać ją przy życiu, podczas gdy to dosłownie ulatywało między palcami. – Czyli jednak nie wyolbrzymiała, pomyślałam. – Słyszałem, że w wiosce u podnóża żyje szeptucha, że ponoć pomogła już wielu, że...

– Czębira sprowadziła Franciszkę na twoje polecenie?

– Franciszkę – powtórzył, lecz nie byłam pewna czy potwierdzał, czy zapytywał. – Zasugerowałem matce bardziej niestandardowe rozwiązanie niż jej działania. Ubezpieczałem ją potem w trakcie podróży, a ojciec został z Radwoją. Zeszliśmy do wioski pod osłoną nocy. Matka jak na wiedźmę przystało rzuciła jakiś czar, nie wiem jaki, ale bez trudu znaleźliśmy szepczącą, stukając w drzwi jej domostwa. Nie ona nam otwarła.

– A kto? – dopytywałam ciekawsko.

– Nie wiem, nie znam tej kobiety. Prawdę mówiąc, nawet nie umiem sobie już przypomnieć, jak wyglądała – wyznał. – Wyczułem jej dziwną aurę, a ona prawdopodobnie naszą. Chciała nas przegnać, ale wtedy z wnętrza mieszkania wynurzyła się ona. Zaprosiła nas do środka, ugościła ziołami, powiedziała, że czekała na nas.

– Co to wszystko ma wspólnego ze mną? – spytałam.

Jeśli naprawdę Milan z seniorką Rawicką zeszli nocą do wsi, nie mogłam się z nimi spotkać. Nocami spałam podobnie jak Jagoda, a babka dbała, abyśmy po zachodzie słońca leżały w łóżkach. Niewiele zasad panowało pod jej dachem, ale tej pilnowała wybitnie mocno, powtarzając, że dzieciom potrzeba dużo snu oraz wypoczynku. Kiedy zapadała noc, nie wolno nam było kręcić się po domu. Gdy zaś leżałyśmy już w piżamach, często do nas zaglądała, to opowiadając bajkę, to nucąc coś, a gdyby nie słowa Radwoi o szeptach, pewnie całkiem zapomniałabym już, że na koniec zawsze szeptała.

– Nic – odparł, ale jakoś nie umiałam mu uwierzyć. Dźwignęłam sugestywnie brew, mierząc bruneta sceptycznie. – Rozmawialiśmy w kuchni, a matka prosiła o pomoc, gdy...

– Gdy co? – ponagliłam, kiedy zamilkł.

– Nie wiedziałem, że to ty – wyrzekł cicho.

– Że to ja? – zdumiałam się. – Ale że co ja?

– Pamiętam małą dziewczynkę, która weszła do izby, gdy szeptucha zapewniła, że rzuci okiem i zweryfikuje, co może dla nas zrobić. – Zaciągnęłam się powietrzem. Totalnie tego nie pamiętałam. Sądziłam, że spotkaliśmy się w lesie, gdy zbłądziłam. – Była zaspana, a przecierając oczy, spytała, dokąd stara się wybiera. Chciała iść z nią.

– Mówisz o Jagodzie?

Musiałam ustalić, kim była tamta dziewczynka. Rozmówca sprytnie pominął wszelkie znaki szczególnie, nie opisując małej w żaden sposób. W środku nocy każde dziecko byłoby zaspane, a obie nocowałyśmy pod dachem babki Franki.

– Jeśli Jagoda wtedy też tam nocowała, nie wyszła z sypialni. – Pojęłam okrężną informację, jaką zawarł w nieprecyzyjnej odpowiedzi. – Kobieta, która nam otwarła, nie chcąc wpuścić do środka, szybko przegoniła... małą. Miałem ochotę... – syknął, przerywając. Byłam cholernie ciekawa, co takiego chciał wtedy zrobić oraz z jakiego dokładnie powodu, ale Milan postanowił pominąć tę kwestię w swej opowieści. – Nieznacznie później ruszyliśmy w towarzystwie szepczącej.

– A co ze mną?

Wzruszył ramionami, dłonie chowając w kieszenie spodni. Dopiero teraz dostrzegłam, że jego strój pobrudzony został krwią, moją krwią. Nie wyrzekłam jednak głośno bodajby słowa. Nie brudne ubranie teraz mnie interesowało, lecz ciąg dalszy historii, nawet jeśli w teorii wiedziałam, co podziało się dalej. Weszli do góry, dotarli do zamku, a babka szeptami odratowała Radwoję.

– Zanim wyszliśmy, szepcząca oddelegowała dziewczynkę do innej izby, jednocześnie panując nad tamtą kobietą – odparł. – Nie wiem, co miało miejsce za drzwiami, nie wszedłem tam, tylko czekałem cierpliwie z matką. Tamta kobieta pilnowała, żebyśmy... nie kręcili się po domu – stwierdził.

Intuicja podpowiadała, że wcale nie tak chciał to ująć, obrazując opowieść w mocno ugrzecznionej wersji. Jak znałam Małgorzatę, która wychowała mnie jako swoją córkę, na pewno jej kontakt ze strzygami nie należał do przyjaznych. Sam fakt, że chciała zatrzasnąć im drzwi przed nosem, wiele zdradzał, aczkolwiek nie rozumiałam, skąd wiedziała, z kim naprawdę ma do czynienia. Nie mogłam wykluczyć, że babka Franka uświadomiła ją o istnieniu strzyg oraz całej masy innych istot, ale że ich bez trudu rozpoznała, stanowiło dla mnie nie lada rozkminę. Zdawałam sobie jednak sprawę, że tej zagadki mój rozmówca nie pomoże rozwikłać.

– Wróciliście do domu, a... szeptucha uzdrowiła Radwoję – skwitowałam, podsumowując. Nie umiałam jeszcze myśleć o babci Frani jak o szepczącej szamance. – Potem ona wróciła do domu, wy zostaliście tutaj, ale nadal nie wiem, o co się w takim razie pokłóciliście. I co z tym wszystkim mam ja wspólnego.

Milan spoważniał, choć po prawdzie cały czas podczas naszej obecnej dysputy zachowywał się patetycznie. Westchnął sobie ciężko. Przez moment dojrzałam, jak obnażył nieznacznie zębiska, zaciskając szczęki. Sam ze sobą prowadził walkę czy oraz jak wyjaśnić mi, co stało się niespełna piętnaście lat temu, psując definitywnie stosunki rodzeństwa.

– Radwoja wróciła do zdrowia, ale... zaczęła zachowywać się dziwnie.

– Co to znaczy?

– Opowiadała jakieś niestworzone historie, zaczęła wymykać się z zamku za dnia, ciągnęła mnie ze sobą, a jeśli nie spędzaliśmy czasu razem, ona zamykała się w swoim skrzydle, nie wyściubiając stamtąd nosa – wyliczył.

– Co tam robiła?

– Czytała – odparł niepokojąco zwięźle. – Pochłonęły ją książki, badała przeróżne zapiski, dokopywała się najgłębszych zbiorów biblioteki, a chyba nawet poszukiwała innych na własną rękę poza nią. Nie jestem pewien.

Brzmiało, jakby opisywał mnie. Oczywiście ja nie popadłam w obłęd ani nie dostałam hopla na punkcie literatury, ale na pewnym etapie sama gromadziłam książki, postanawiając jak najdokładniej zgłębić temat strzyg, bestiariusza i całej tej szeroko pojmowanej magii.

– Czego szukała?

– Nie wiem, Karmen, naprawdę nie wiem – zapewnił.

Patrzył mi prosto w oczy. Bardzo pragnął, abym dała wiarę jego słowom. Namacalnie wyczuwałam, jak mocno chciał, żebym na nowo zbliżyła się do niego, rzucając w niepamięć minione zdarzenia. Zaczynałam wierzyć, że Milan niewiele wiedział, zostając uwikłanym przez Radwoję w coś, czego sam aż do teraz nie pojmował.

– A co ze mną? Spotkaliśmy się jeszcze, prawda?

– Tak i nie – stwierdził niechętnie.

Przysunęłam się nieznacznie bliżej, skracając dzielący nas dystans. Wciąż nie pozwoliłabym mu się objąć, ale instynkt wiódł mnie ku partnerowi. Stałam się strzygą, a to oznaczało, iż przejęłam nie tylko plusy bycia nocnym demonem. Doskwierały mi także ich słabości, a jedną z nich była nieodparta potrzeba bliskości. Ciągnęło mnie do Milana jak pszczoły do miodu.

– Co przez to rozumiesz?

– Długo nie miałem pojęcia, co Radwoja planowała – odparł, zapewniając mnie o tym wręcz w rozpaczliwy sposób. – Naprawdę nie wiedziałem. Przez myśl by mi nawet nie przeszło, że mógł wpaść jej do głowy tak absurdalny, chory pomysł. Ona... ona chciała...

– Milan?

– Tamtego dnia miałem wyjechać i wrócić do Katowic – obwieścił, jakby zmieniając temat. Intuicja podpowiadała jednak, że zbyt trudno jest mu nazwać rzeczy po imieniu. – Zabawiłem tutaj wystarczająco dużo czasu, zostawiając sprawy kamienicy i opiekę nad strzygami zaufanej osobie. – Nie wnikałam, choć ciekawa byłam, kogo wytypował. Radagasta? Spitymira? Wojsława, który był w zasadzie pierwszym lokatorem? ­– Chciałem się pożegnać. Matka powiedziała, że Radwoja jest w swoim pokoju, ale... nie zastałem jej w skrzydle. Zwęszyłem ją. Karmen, kochanie, gdybym tylko wiedział...

Cofnęłam się odruchowo, nie pozwalając pochwycić się w ramiona. Brak bliskości ranił dotkliwie nas oboje, ale nie mogłam ustąpić. W pierwszej kolejności potrzebowałam usłyszeć całą prawdę, poznać ją aż do joty. Skrzekliwy warkot opuścił jego klatkę piersiową, a piór przybyło. Oczy stały się czerwieńsze. Jak na dłoni widziałam, że ledwie nad sobą panował.

– Gdybyś wiedział co? – domagałam się kontynuowania opowieści. – I co byś zrobił, gdybyś znał jej plany?

Podobnie jak wcześniej, teraz też słyszałam ciche podszepty intuicji. Białogłowa kobieta przecież aż nadto wyraźnie zakomunikowała mi, co chciała uczynić. Zamierzała mnie zabić i nie obchodziło jej, że byłam dzieckiem mającym nie więcej niż pięć lat. Pięć pierdolonych lat, a ona pozbawiłaby mnie życia bez cienia zawahania, najpewniej próbując zwabić jak najwyżej tamtymi szyszkami. Ciarki przebiegły wzdłuż linii kręgosłupa, gdy uświadomiłam sobie, do jakiego nieszczęścia mogło dojść tamtego wieczoru.

– Sówko, pozwól mi...

– Powiedz mi, Milan – nakazałam. Przymknęłam oczy, nie chcąc obserwować, jak męczy się, aby zapanować nad palącą potrzebą dotknięcia mnie. Obróciłam się bokiem, ciaśniej oplatając ramionami. – Powiedz mi, co się wtedy dokładnie stało.

Mogłabym przysiąc, że słyszałam zgrzyt zębów. Odgłos wywołał kolejne dreszcze przemykające po skórze, ale jeszcze umiałam nad sobą zapanować. Pojęcia nie miałam, jak długo potrwa moje opanowanie, ale ponad wszystko chciałam usłyszeć to z jego ust. Zasługiwałam na prawdę. Uniosłam powieki, patrząc, jak dłonią przesunął po ciemnych piórach porastających głowę. Mimowolnie zacisnęłam uda. Strzygi i ich przeklęta potrzeba kontaktu fizycznego, skwitowałam wściekła na samą siebie oraz własne reakcje niezależne od mej woli.

– Znalazłem ją – przemówił, wreszcie podejmując na nowo wątek. – Była w lesie dokładnie tam, gdzie... Kurwa – zaklął. Słowa tyczące mej śmierci nie mogły przejść mu bezproblemowo nawet przez gardło. – Dokładnie tam cię dziś zabiła, a wtedy chciała zrobić to samo, chociaż zorientowałem się zbyt późno.

– Zbyt późno? – spytałam. – Przecież wtedy nic mi nie zrobiła. Nie rozumiem.

– Nie zrobiła ci nic, bo mnie wyczuła – wyznał. – Radwoja doskonale wiedziała, że nie pozwolę jej nikogo zamordować, a już na pewno nie dziecko, które żyło z szeptuchą pod jednym dachem. Ona wszystkich nas mogła zniszczyć, swymi szeptami obwieszczając nas wrogami publicznymi numer jeden. Nie wolno polować na ludzi – zakomunikował, przytaczając prawo, o jakim niedawno wspomniała Niemira.

– I... tylko dlatego nie pozwoliłeś Radwoi...?

Cholera. Zrobiło mi się realnie przykro na myśl, że Milanowi wcale nie zależało na mnie. On strzegł prawa, zaś ja byłam nikim więcej jak dzieckiem otoczonym szczególnym kokonem opieki. Szepczącej nie wolno było najwyraźniej podpaść, a skoro szeptuch bały się strzygi, strach było myśleć, do czego babka Franka byłaby zdolna, gdyby coś mi się stało. Spuściłam głowę.

– Sówko...

– Odpowiedz – zakomenderowałam. – Ocaliłeś mnie, bo byłam protegowaną szeptuchy czy z powodu zakazu?

Patrzyłam teraz strzygoniowi prosto w czerwone oczy. Czułam się okropnie, odnosząc wrażenie, jakbym swymi pytaniami zadawała mu fizyczne cierpienie. Wyglądał jak umordowany, skatowany męczennik poddanym wielu rozmaitym torturom, chociaż w rzeczywistości tylko żądałam informacji.

– Nie wiem – powiedział zbolałym głosem. – Nie wiem czemu, ale Radwoja wiedziała, że będąc obok, osłoniłbym cię własnym ciałem. Prawa wpojone nam przez matkę są święte, a morderstwo człowieka... Może to przez to, że jest wiedźmą i przesiąkła naukami druidów, nie wiem, ale strzygi nie mają prawa decydować o tym, kto otrzyma strażnika.

– Nie mają prawa, tak?

– Sówko...

– A co z tym, że sam byś mnie zabił, gdybym była człowiekiem i zadbałbyś, aby jakiś strażnik jednak przejął nade mną pieczę? – wypomniałam jego dawne deklaracje. Wyglądał, jakbym właśnie wymierzyła mu bezbłędny policzek. Celowo pominęłam kwestię oprawców Alicji. – Kłamałeś?

– Nie.

– Więc bierzesz pod uwagę tylko te prawa, które akurat ci leżą?

– Nie – odparł kolejny raz równie niechętnie co wcześniej.

– Więc co?! – krzyknęłam.

Poczułam wilgoć na policzku, orientując się, że z oka wypłynęła łza. To mnie przerastało i aktualnie żałowałam, że nie zostałam u Welesa. On by mnie nie skrzywdził, chociaż najpewniej rozczarowałabym go swoją decyzją.

– Ciebie zabiłbym z miłości – wyznał szczerze. Zanim jednak zdążyłam się odezwać bądź zareagować, Milan zajął miejsce tuż przede mną, łapiąc mnie za biodra i zmuszając do pozostania w miejscu. Odruchowo zdołałam tylko ułożyć dłonie na jego korpusie. Spięłam się, co wyczuł natychmiast, marszcząc srogo brwi. – Wierzę w nasze prawa, ale dopuszczam wyjątki.

– Mimo to wtedy nie pozwoliłeś Radwoi się mnie pozbyć.

– Może i lepiej – odparł. – Gdybym czternaście lat temu wiedział, że jesteś mi przeznaczona, nie opędziłabyś się ode mnie, kochanie.

– Ale nie zabiłbyś mnie?

– Zabiłbym – zapewnił, dopowiadając: – W odpowiednim czasie.

– I sam zdecydowałbyś o moim losie, przemianie w strzygę i...?

– Jeślibym musiał, kupiłbym cię od szeptuchy – zapewnił, czoło przykładając do mojego. Nasze oddechy mieszały się ze sobą. Patrzyliśmy sobie prosto w oczy, choć po prawdzie w moim przypadku jego zapełniały kadr. – Ale jako dziecko nie wydzielałaś feromonów, a później... Później byłem święcie przekonany, że jesteś strzygą. Kurwa – zaklął siarczyście. – Miałaś tyle cech... Prowadziłaś nocny tryb życia, piłaś bez większych obiekcji du sang bordeaux, nie stawiałaś oporów, gdy cię kosztowałem, wręcz zachęcając mnie do tego – zaskrzeczał, lecz teraz zmianę w głosie zawdzięczał zupełnie innym emocjom aniżeli wcześniej. – Prowokowałaś mojego demona na każdym pierdolonym kroku. A kiedy zacząłem wątpić, w kamienicy pojawił się Jarowir i...

– I wylądowałam w szpitalu – dokończyłam.

Historia zaprezentowana przez Milana zyskała nowego wymiaru albo to ja postrzegać poczęłam ją odmiennie. Przesunęłam rękę wyżej, dłoń przykładając do porośniętego zarostem policzka. Drapał lekko opuszki, co kompletnie mi nie przeszkadzało. Co jak co, ale musiałam przyznać, że jego wersja wydarzeń nie tylko trzymała się kupy. Rzucała światło na całe moje dotychczasowe życie.

– Bałem się, że cię stracę. Strzygi umierają już tylko raz, a ty byłaś w stanie ciężkim, przez moment wręcz krytycznym – przypomniał zrozpaczonym tonem. – Kiedy się ocknęłaś... Byłem wtedy najszczęśliwszym mężczyzną stąpającym po tym pierdolonym, ziemskim padole. Zwłaszcza kiedy przeciwstawiłaś się Jadźce, wybierając mnie, rozumiesz, Karmen? – Odgarnął w tył kosmyki, zatykając je za ucho. – Wybrałaś mnie świadomie, zaufałaś mi, mimo tego że nie zdołałem zapewnić ci bezpieczeństwa. – Docisnął mnie do siebie, gdy drugą dłoń przeniósł z biodra na plecy. – Gdyby tego było mało, zaczęłaś słyszeć głos strażnika, utwierdzając mnie w przekonaniu, że żyję ze strzygą. Jebać to, kurwa, byłem pewien, że na moment zatrzymało ci się serce przez tego skurwysyna...

– Mówisz o Jarowirze – przypomniałam mu.

– ...jeszcze zanim dotarła do nas karetka – wyznał.

Nie zapomniałam, że przyjaźnił się z Milanem. Rawicki junior też wyjątkowo cenił sobie mężczyznę, do którego lokum wprowadziłam się z początkiem czerwca. Tamtego smutku, gdy o nim opowiadał, nie dało się podrobić, naprawdę cierpiał po stracie przyjaciela.

– Milan... – westchnęłam.

– To nie Jarowir stanowił centrum mojego istnienia – poinformował dosadnie. – Jego śmierć sprawiła mi przykrość, ale twoja... Przez moment dzisiejszej nocy myślałem, że rozpierdolę Radwoję, ale...

– Ale co?

– Miała cię w ramionach – szepnął przez ściśnięte gardło. Krwisto czerwone oczy zalśniły, a ja pojęłam, że on też jest bliski płaczu. Moje łzy już jakiś czas temu dały o sobie znać, regularnie zwilżając twarz to z jednej, to z drugiej strony. – Nawet martwa jesteś dla mnie wszystkim, sówko.

Rozczulił mnie. Oba bijące w mej piersi serca zwolniły, lecz nie po to, aby się zatrzymywać. Przyjemne ciepło rozlało się w mym wnętrzu na dźwięk jego zapewnień, a z każdym kolejnym zyskiwałam pewność, że Milan naprawdę darzył mnie uczuciem znacznie głębszym i silniejszym niż ludzka miłość. Sama nie potrafiłam w pełni go pojąć.

– Nie rozumiem tylko jednego – powiedziałam. Skoro już rozmawialiśmy szczerze, chciałam wyjaśnić wszystko od A do Z, a nawet Ź, biorąc pod uwagę polski alfabet. – Cały nasz pobyt tutaj trzymałeś Radwoję z dala ode mnie.

– Powinienem cię wywieźć – zakomunikował.

– Nie, ale... kiedy się zorientowałeś, kim jestem? – Zmierzył mnie niepojmującym wzrokiem. – Radwoja chyba nie polowała na każdego człowieka. Musiałeś wiedzieć, że jestem dziewczynką z lasu. Skąd? Od tamtego dnia minęło prawie piętnaście lat, a ja się zmieniłam.

– Akt ślubu.

Między nami padły dwa pozornie niewinne słowa. Zmierzyłam go, nieco odchylając głowę. Byłam strzygą czy też nie, nadal Milan znacznie mnie przewyższał. W końcu ponad dwadzieścia centymetrów robiło różnicę.

– Chyba... nie rozumiem – przyznałam skonsternowana.

– Kazałem Buremu załatwić akt ślubu.

– Pamiętam, ale co w związku z tym?

– Wtedy pomyślałem, że w zasadzie wciąż nie wiem o tobie bardzo wielu spraw – wyznał. – Dałaś mi solidnie do myślenia, gdy wyznałaś, że jesteś żyjącym potomkiem Waromiry. Zrobiłem dokładny research na twój temat. Bielawska – wymówił z naciskiem moje nazwisko, parskając nieznacznie przy tym. – Nie rozpoznałem ciebie, sówko, ale Małgorzata Bielawska zdała mi się wybitnie znajoma. Byłem pewien, że gdzieś ją wcześniej spotkałem.

– Kazałeś prześwietlić moje drzewo genealogiczne? ­

Nie dowierzałam. Kto normalny zrobiłby coś takiego? Cóż, Milan z całą pewnością normalny nie był, więc nie miałam prawa oczekiwać od niego zachowania typowego dla przeciętnego normalsa.

– Tak – odparł krótko.

– Więc... więc wiesz?

– Że jesteś wnuczką Franciszki Wojtasiak, znanej niegdyś szeptuchy żyjącej w tych stronach czy może o twojej adopcji przez Bielawskich?

Nie drążyłam, dlaczego wymawiając nazwisko mych przybranych rodziców brunet zaskrzeczał groźnie. Sama opowiedziałam mu kilka zdarzeń z dzieciństwa, więc mogłam się łatwo domyślić, iż nie darzył tej parki szacunkiem. Zdziwiłabym się wręcz, gdyby zasilali grono jego ulubieńców.

– Czyli... cały czas wiedziałeś, że Jagoda nie jest w rzeczywistości... moją siostrą?

Wolno, ale jednak skrupulatnie łączyłam ze sobą poszczególne fakty. Kolana zmiękły pode mną. Sama byłam winna mężczyźnie wyjaśnienia, szczególnie że zwyczajnie nie planowałam się przyznać do braku naszej więzi z Jadźką. Bałam się, że wtedy odetnie mnie od niej zupełnie, tym bardziej że jego zdaniem miałam poświęcić się naszej czeredzie, a nie uganiać za człowiekiem.

– Sówko, wiem o wszystkim – zapewnił. – Żałuję jak cholera, że nie zaopiekowałem się tobą już wtedy, przejmując pieczę w tym samym dniu, gdy spotkałem cię w lesie z Radwoją.

– Nie wiedziałam, że jest ze mną – wyznałam.

– Byłaś dzieckiem – powiedział usprawiedliwiająco. – A zbierając te pieprzone szyszki, byłaś taka rozanielona... grzechem byłoby, gdybym wtedy się wtrącił i przerwał ci tę zabawę. Zwłaszcza że Radwoja wyczuła moją obecność, zanim zeszła do ciebie, wkładając jedną z szyszek do koszyka.

– Widziałeś to?

– Nie mogłem się cofnąć, bo miałem świadomość, że pozostawiona samopas zamordowałaby cię wtedy bez mrugnięcia oka – stwierdził. – A potem przyszła ta druga.

– Jagoda – sprecyzowałam.

– Nie wiem. Radwoja wycofała się, gdy usłyszała jej wołanie – poinformował. – Być może zabiłaby was obie, gdybym nie miał jej cały czas na oku. Nie będę zgadywać, ale gdy się wycofała, zrobiłem to samo. Wystarczyła mi świadomość, że tamta dziewczynka wróci do swoich, a szeptucha nas nie przeklnie.

– Bałeś się klątwy jakiejś szeptuchy? – spytałam, nieznacznie się z nim drażniąc. – Twoja matka jest pełnowymiarową wiedźmą.

– Owszem, ale jest też strzygą, a szept szeptuchy dociera do wszystkich stworzeń – stwierdził, wskazując kolosalną różnicę między jedną a drugą. – No, i nie byłem głupcem. Nie naraziłbym się z pełną premedytacją komuś, kto przewyższał wiedzą oraz umiejętnościami matkę, a przecież ta wcale nie jest słaba.

– Sugerujesz, że moja babka, prosta, ludzka kobieta dysponowała większą mocą niż Czębira?

– Tego nie powiedziałem – uznał. – Ale Czębira nie zdołała uratować Radwoi, a ona owszem i nawet się przy tym zbytnio nie wysiliła. – Westchnęłam. Nieznacznie spuściłam głowę. – Sówko, co jest? Kochanie?

– Zastanawia mnie, dlaczego Radwoja usilnie chciała mnie zabić – przyznałam.

– Kochanie, nie myśl o tym – nakazał łagodnie, dłońmi ujmując moją twarz i zmuszając mnie niejako, abym uniosła ją, ponownie patrząc mu w oczy. – Ona jest niepoczytalna. Choroba...

– Obdarzyła ją darem, którego nie pojmujemy – weszłam mu w słowo. Zamilkł, przyglądając mi się uważnie. Czuł, że wiem więcej, niż się przyznałam. – Weles mi powiedział.

– Weles? – Przytaknęłam. Jego ręce ułożone na mych policzkach nie krępowały mi ruchów. – Powiedział ci?

Ewidentnie nie dowierzał, jakby bóstwo zaświatów reprezentował jakiś odchylony od rzeczywistości starzec, który z nikim nie chciał utrzymywać kontaktów. Odetchnęłam głęboko. Nie byłam pewna czy powinnam mu mówić, że to Weles ustukał dzieciaka Waromirze, a we mnie płynęła krew nie tylko wiedźmy, ale też slawochwalca, choć po tylu stuleciach oraz pokoleniach, które przewinęły się przez historię, niewiele jej raczej we mnie zostało.

– Mówiłam, że spędziłam w zaświatach... kilka dni – przypomniałam. – Weles ugościł mnie w swych progach, pomagając niejako przy tym dojść do ładu z samą sobą. Zwłaszcza że przez moment chyba straciłam kontakt z Welstem.

Badawczo przypatrywałam się rozmówcy. Twarz strzygonia nie zdradzała zbytnio emocji ani myśli, choć jedno było pewne, wciąż nie odzyskał pełnego spokoju. Tęczówki co prawda wróciły do ciemniejszego koloru, choć wciąż pozostawały jaśniejsze niż standardowo, zaś pióra nieznacznie zniknęły, ale kilka nadal przeplatało się z jego czarnymi włosami. Rysy również posiadał twardsze, a ciało masywniejsze.

– Kiedy wydawało mi się, że moje serca pękają... – zaczął smutno i nieprzeciętnie ciężkim tonem – ...Diuna rozpanoszyła się w mojej świadomości. Przez ułamek sekundy nawet zdawało mi się, że słyszę głos, ale on wcale nie należał do mojej strażniczki. Chyba tylko dlatego nie rozerwało mi klatki piersiowej, bo usłyszałem zapewnienie, że wrócisz. Powiedział, że mam zaczekać, a on cię sprowadzi.

– Welst? – zdziwiłam się. – Ale... jak to możliwe, że rozmawiał z tobą?

– Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłem – powiedział, ale dzięki połączonej z mym sowim strażnikiem świadomości już uzyskałam odpowiedź.

Welst był sowim przywódcą, a chyba czystym przypadkiem zdarzyło się tak, że przewodził niegdyś sowom żyjącym na tutejszych terenach. Jego plemię przetrwało, choć on sam strącony został z funkcji i aktualnie sowy nie tworzyły stad, pozbawione przywódcy funkcjonując jako indywidua. Niemniej jednak Diuna formalnie należała do plemienia, któremu wieki temu przewodził mój strażnik.

Współczułam sówce, bo Welst wykorzystując swoją magię przymusił ją do połączenia, o którym nigdy wcześniej nie słyszałam, nawet jeśli byłam świadoma, że sowy komunikują się ze sobą. Pokierował Diunę tak, aby przejęła znaczną część strzyżej osobowości swego protegowanego, po czym wykorzystując swoiste połączenie, przekazał wiadomość. Wiele i niewiele zarazem, gdyż aktualnie moce Białego działały na rezerwie, zwłaszcza że jeszcze musiał pozostać w gotowości do przejęcia mej duszy oraz połączenia się z nią w całość.

– Diuna jest cała? – spytałam bezwiednie.

Pytanie kierowałam co prawda do własnego opiekuna, ale bez rozmysłu wyrzekłam je głośno, więc Milan być może słusznie podjął wątek. W końcu dopytywałam o najbliższą mu duszę.

– Odpoczywa i regeneruje siły, ale nic jej nie jest – poinformował.

Gdybym ją zabił, twój strzygoń zwiedzałby Nawię, oznajmił Welst, zabierając głos. Pierwszy raz, odkąd odzyskałam przytomność, przemówił do mnie w tak namacalny sposób. Dotąd był, a myślami wymienialiśmy się w zasadzie w lot bez konieczności przeprowadzenia dialogu, ale miłym zdało się wbrew pozorom usłyszeć go w bardziej tradycyjnej formie.

– A ty? – spytałam nagle Milana. Przechylił nieznacznie głowę, jakby doszukiwał się intencji mego rozpytywania. – Jak się czujesz?

– Dobrze – odparł szczerze, lecz nadal patetycznie. – Zaskakująco dobrze.

– I nic cię nie... boli?

– Póki żyjesz, nic mym sercom nie grozi, sówko – obiecał, moją dłoń dociskając celowo do miejsca na torsie, gdzie mogłam wyczuć rytmiczne uderzenia. – Ale nie wystawiaj mnie więcej na próbę. I trzymaj się z dala od Radwoi. Nie jestem pewien...

– Nic mi już nie zrobi.

– Nie masz takiej gwarancji, a z osobami niezrównoważonymi...

– Ona nie jest niezrównoważona – obwieściłam stanowczo. – Nie popieram metody, jaką obrała, ale jak stwierdził Weles, być może nie było już innego wyjścia, skoro postanowiła zabić mnie dzisiejszej nocy.

– Naprawdę? – prychnął. – Wierzysz w jej durne, nielogiczne tłumaczenia?

– Wierzę Welesowi – sprecyzowałam z naciskiem. – A jego zdaniem Radwoja, unikając śmierci, zyskała zdolności zbliżone do Doli.

– Bogini Doli? – zdziwił się. Skinęłam głową. – To i tak nie daje jej prawa, aby...

– Mimo to jej wysłuchamy – zadecydowałam, wchodząc mu w słowo. Zaskrzeczał, strosząc te pióra, które jeszcze nie zniknęły. – Możesz to zrobić ze mną albo dać się nam rozmówić we dwie, więc...

– Na to bym nie liczył – warknął skrzekliwie.

– Cieszę się, że wybrałeś – odparłam, dźwigając się na palcach i muskając jego wargi.

Nie pogłębiłam pocałunku, ponieważ moim zdaniem nie był to odpowiedni moment. Niby Radwoja nie wskazała miejsca ani czasu rozmowy, ale nie chciałam zbędnie zwlekać. Uznałam, że będzie musiała przyjąć nas u siebie w swoim skrzydle. Nie wzięłam tylko pod uwagę, że siostra Milana może jak zwykle posiadać własne plany. 

No, i wreszcie Milan powiedział, jak to było naprawdę... 

Co sądzicie? A może coś szczególnie zwróciło Waszą uwagę? ;) Dajcie znać w komentarzach, kochani. 
Jestem niezmiernie ciekawa, co siedzi Wam w głowach... 

Poza tym Wasze działanie motywuje mnie do pisania i publikowania <3 

Naprawdę dziękuję, że jesteście ze mną <3 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top