4. Jak wydostać się z tego piekła...

Długo kazałaś na siebie czekać, zakomunikował, gdy tylko przystanęłam przed wielkim, białym ptaszydłem. Oczywiście nie mógł jak każdy normalny osobnik w podobnej sytuacji wyrazić zadowolenia, że wreszcie udało mi się dotrzeć do miejsca docelowego. Nie, Welst nie byłby sobą, gdyby nie psioczył, okazując własną wyższość.

Mimo wszystko rozciągnęłam usta, wyginając je ku górze oraz parskając przy tym śmiechem przez łzy gromadzące się pod powiekami. Gdybym nie bała się o jego pióra, objęłabym go mocno, okazując całą sobą, jak bardzo tęskniłam za tym pierzastym potworem niszczącym regularnie moje życie. Teraz jednak tylko padłam na kolana, równając się z nim niejako wzrostem oraz spoglądając tęsknie prosto w żółte, wyniosłe ślepia wlepione we mnie.

– O, Welst – jęknęłam.

Naprawdę odnosiłam wrażenie, że nie mieliśmy kontaktu latami. W głębi duszy żywiłam nadzieję, że chociaż czas w Nawii upływał inaczej, nie wrócę do swoich po dekadzie przeleżanej w martwej śpiączce. Moje ciało wszak pozostawało bez życia, czekając sprowadzenia z powrotem duszy przez sowiego strażnika, a nie chciałam prezentować się po wybudzeniu jak nadgnita panna młoda czy klasyczny zombiak polujący na mózgi.

Co cię tu tyle zatrzymało? Spytał, lecz nie dał mi możliwości wytłumaczenia, aczkolwiek może i lepiej. Gdybym się nad tym naprawdę zastanowiła, musiałabym przyznać, iż Waromira miała rację. Tkwiłam u Welesa, ponieważ podświadomie wcale nie chciałam wracać. W końcu co dobrego mnie tam niby czekało? Perspektywa nadchodzącej wojny? Trudy związane z kontaktami z innymi magicznie uposażonymi rasami? Przewroty? Zresztą nieważne. Zbieraj dupsko, czekają na nas.

Jak zawsze uprzejmy, podsumowałam w duchu cynicznie ciekawa czy aktualnie siedział mi w głowie tak samo jak wcześniej. Kiedy lekko zmrużył oko, otrzymałam niewerbalna odpowiedź. Musiałam się pilnować, choć w sumie on i tak znał mnie już od podszewki.

Nie musiałam natomiast wnikać, kogo Welst miał na myśli. Za nimi też tęskniłam, nawet jeśli kiedyś zdawało mi się to niemożliwe. Realnie przywiązałam się do moich szaleńczych, strzyżych przyjaciół, akceptując w pełni ich odchyły od normy i odgórnie narzuconych przez współczesną cywilizację zasad. To byli moi wariaci, moja rodzina.

– Tylko...? – zawahałam się, rozglądając dookoła. Pustka nadal była pustką, a złota ścieżka rozmyła się, kiedy dobiegłam do sowy. – Ja nie jestem...

Jeśli spróbujesz mi wciskać, że nie jesteś gotowa i musisz tu jeszcze zostać, zadziobię cię, zagroził przerażająco poważnym tonem. Nawet wyraz jego dziobu prezentował się aktualnie dość kasandrycznie, a w ślepiach dojrzałam błysk, jakby niemo wypytywał czy podejmuję wyzwanie. Westchnęłam, kręcąc głową. Oczywiście, że nie zamierzałam się z nim teraz wadzić.

– Oh, Welst... aż nie wierzę, że to mówię...

Więc nie mów, burknął.

– ...ale tęskniłam za twoim marudzeniem – wyznałam szczerze.

Jeśli ptak umiał wywrócić oczami, Welst właśnie tego dokonał, co od razu mnie rozbawiło. Nie chciałam go obrazić swym zachowaniem, co to to nie, aczkolwiek samo wyszło, że nie umiejąc się powstrzymać, parsknęłam znów śmiechem.

To na co jeszcze czekasz? Spytał, mrużąc nieznacznie oczy, gdy nieco się uspokoiłam. Zawijaj się z powrotem do ciała.

– Co?! – wymknęło mi się niekontrolowanie w akcie pełnego zdziwienia. Teraz dopiero doznałam konsternacji. Nie tak sobie to wyobrażałam. Sądziłam raczej, że jakimś magicznym sposobem Welst przechwyci mą duszę i... sama nie wiem... przetransportuje ją do... zwłok? – Ale że niby jak?

Trzymajcie mnie, westchnął sobie ciężko, nieco spuszczając łeb. Chcesz mi powiedzieć, że nie wiesz, jak wrócić do ciała?

– Coś w ten deseń – przyznałam, potakując nieśmiało. Jego mina, jeśli faktycznie jakąkolwiek posiadał, nie pozostawiała złudzeń. Mój strażnik postrzegał mnie jako skończoną idiotkę, a samego siebie uważał za męczennika. Pewnie zapytywał się, za jakie grzechy przyszło mu mnie znosić. Wzruszyłam ramionami, przekrzywiając nieco głowę i rozciągając usta w najbardziej niewinnym uśmiechu, na jaki umiałam się aktualnie zdobyć. – To jak? Wspomożesz swoją ulubienicę?

Czasem sądzę, że Waromira mnie nienawidziła, burknął, zwieszając łeb.

– Uwielbiała cię – oznajmiłam, szturchając go zaczepnie. Od razu poznałam, że moja swawola nie brała jeńców, w związku z czym Welst zmierzył mnie, okazując raczej znudzenie niż rozweselenie mym zapewnieniem. – Oj, nie bocz się. Lepiej powiedz mi, jak mam wrócić.

Po prostu...

– Czekaj – przerwałam mu nagle, palec wskazujący dźwigając ku górze. – Najpierw może powiedz mi, czego mam się spodziewać.

Spodziewać? Spytał zdumiony, po czym dodał burkliwie. Na pewno nie fanfarów ani dźwięku trąb.

– Nabijasz się ze mnie? – nie dowierzałam. Sytuacja była poważna, a mu się nagle na żarty zebrało, w dodatku trącące tandetą. – Ja poważnie pytam, szczególnie że Milan na bank urządził piekło na ziemi, kiedy dowiedział się, że zamordowała mnie Radwoja. – Skrzywiłam się na wspomnienie tamtego zdarzenia. – Tak w ogóle to nie rozumiem, dlaczego to zrobiła.

O to rozpytuj już ją, obwieścił. Sądzę, że macie o czym rozprawiać. Trochę trzeba ci będzie wyjaśnić.

– Wyjaśnić? No, oczywiście, że trzeba będzie – poprałam opryskliwie, krzyżując ręce na wysokości biustu. Dopiero teraz zorientowałam się, jak dziwnym ciałem dysponowałam. W dotyku skorupa otulająca duszę przypominała galaretę uginającą się pod naciskiem. Niemniej jednak przybierałam fizyczną, materialną postać. – I coś mi się zdaje, że nie tylko ona będzie miała mi co opowiadać.

Oprócz Radwoi także Milana zamierzałam wziąć na spytki. Niemożliwym uważałam jego nieznajomość tematu, skoro pilnował na każdym kroku, abym nie zamieniła więcej niż dwóch zdań z jego przybraną krewną. Zatem młody Rawicki wiedział więcej, niż był łaskaw mi zdradzić, a czasu przecież mu nie brakowało, szczególnie że większość spędziliśmy we dwoje. Zwłaszcza że pamiętałam pewne znamienne zdanie, które Radwoja wyrzekła, zanim wyproszona opuściła nasz pokój. Wtedy zasłyszałam, że musiała się przejęzyczyć bądź coś pomylić, ale z całą pewnością jego przybrana siostra nie poplątała języka.

Ja tam wnikać nie będę, póki grzecznie się będziecie bawić, obwieścił, od razu kładąc nacisk na drugą część zdania. W grę nie wchodziła przemoc, jeśli chciałam, aby Welst pozostał ledwie obserwatorem. Zawsze mogłam jednak znaleźć lukę w przepisach, bowiem strażnik nie określił ścisłego regulaminu, a jego słowa póki co plasowały się w zaleceniach a nie bezwzględnych dekretach.

– Trzymam za słowo – obwieściłam, wskazując na niego palcem. – A teraz oświeć mnie. Co dokładnie muszę zrobić?

– Skupić się.

Obróciłam się, podrywając na proste nogi na dźwięk kobiecego głosu. Byłam całkowicie przekonana, że Waromira zniknęła, gdy tylko ruszyłam memu strażnikowi na spotkanie. Tymczasem stałam na wprost niej, pozostając pod czujnym spojrzeniem piwnych oczu.

– Skupić? Na... powrocie? – spytałam.

Nie byłam pewna czy właściwie pojęłam jej respons. Cały czas przecież myślałam o tym, ażeby powrócić, ale bezskutecznie. Zerknęłam na Welsta, doznając zaskoczenia. Sowi strażnik nie sprawiał wrażenia ucieszonego ze spotkania ze swoją dawną przyjaciółką. Po prostu stał wyprostowany z wypiętą piersią i uniesionym łbem, nie odrywając równie uważnego wzroku od podchodzącej do nas wolno niewiasty. Myślałby kto, że darzyli się uczuciami silniejszymi niż serdeczność.

– Welst. – Waromira skinęła głową swemu byłemu już opiekunowi, aby kolejno przenieść całą swoją uwagę na mnie. – Jeśli złamane zostały pieczęci, a ty przeszłaś transformację, możesz śmiało wrócić do ciała.

– Pieczęci? – nie kryłam konsternacji. Wzrokiem przesunęłam z szatynki na Białego, aby ponownie przypatrywać się dalekiej krewniaczce. ­– Ale ja nie łamałam żadnych pieczęci.

Bardzo chciałam przypomnieć sobie, abym kiedykolwiek zajmowała się czymś podobnym. Zakładałam jednak, że łamanie owych pieczęci, jak to pięknie ujęła ma protoplastka, wiązało się przede wszystkim z przeprowadzeniem jakiegoś skomplikowanego rytuału. Ostatni, jakiego się podjęłam, miał miejsce jeszcze na Śląsku przed przyjazdem do zamku Rawickich i z całą pewnością nie wiązał się z pieczęciami ani symbolami. Pamiętałabym przecież, gdyby było inaczej.

– Krwawe pieczęci zostały złamane wraz z twoim przekształceniem się – powiadomiła wypranym z emocji głosem, jak czynił to zwykle belfer z fizyki tłumaczący teorię względności, której sam do końca nie pojmował. – Pękały już, gdy zaczęłaś praktykować, a skutki przeprowadzonego przeze mnie rytuału słabły. Jeden maleńki wyłom może...

– Zniszczyć całą tamę – dokończyłam, pojmując, dokąd zmierza. – Dobrze. Przyjmując nawet, że moje pieczęci pękły samoistnie, choć zielonego pojęcia nie mam ani jak, ani kiedy, nie przeszłam żadnej transformacji, nie widzisz? Nadal tkwię uwięziona w zaświatach – stwierdziłam dobitnie na wypadek, gdyby szkopuł ten umknął jej uwadze.

Uniosła wyżej brew, spoglądając na mnie permisywnie. Dość miałam już tej pobłażliwości, zdecydowanie bardziej wolałam otrzymać odpowiedzi na zadawane pytania, szczególnie że poruszaną problematykę określiłabym mianem dosyć istotnej. Mimiką wskazałam, iż oczekuję jasnych, klarownych informacji a nie dalszego mydlenia oczu, zdając sobie sprawę, że odszyfrowanie przekazu zakodowanego przez mowę ciała nie jest dla niej żadnym wyzwaniem.

– I nic cię ostatnio nie bolało?

– Nic... – Zaciągnęłam się powietrzem, doznając nagłego olśnienia. Oczywiście, że bolało i to jak diabli, gdy wiłam się udręczona na chłodnej posadzce tronowej komnaty jej eks-kochanka. – No, ale ja nie żyję – stwierdziłam, jakbym tym jednym zdaniem tłumaczyła absolutnie wszystko. – Nie mogłam przejść przemiany w strzygę, skoro nie wróciłam do ciała, prawda? Prawda, Welst?

Celowo zwróciłam się imiennie do mego przyszłego strażnika, szukając u niego poparcia, kiedy Waromira nie udzieliła mi natychmiast odpowiedzi. Odwróciłam ku niemu głowę, stojąc w miejscu i operując jedynie korpusem jak na zajęciach wychowania fizycznego podczas skrętów tułowia. Zlustrowałam ptaszysko, zastanawiając się czy milczy z poczucia winy, czy sam się właśnie pochyla nad poruszonym zagadnieniem, rozpracowując temat.

Formalnie masz rację, stwierdził. Nie przekonał mnie jednak, bowiem użyty przez niego ton wskazywał lukę, której najwyraźniej nawet Welst nie brał aż do teraz pod uwagę. Dojrzałam, jak przeszywa mnie wzrokiem, jakby usiłował dojrzeć elementy wskazujące na moją przemianę w strzygę bez jego ingerencji.

– Ale tylko formalnie – przemówiła starsza wersja mnie, podkreślając użyte przez strażnika sformułowanie.

– Jak to? Rozmawiasz z Welstem? Słyszysz go?

Palcem wskazałam bez większej celowości sowę znajdującą się nieznacznie za mną, gdy zwrócona byłam w stronę pytanej. Dotychczas żyłam w przekonaniu, że każdy strażnik może pełnić pieczę nad jedną duszą, ale Welst stanowił nie lada wyjątek. Przetrwał śmierć swej pierwotnej protegowanej, aby przejąć opiekę nade mną. To nie była standardowa sytuacja, lecz klasyczny przypadek wyjątku potwierdzającego regułę.

– Niedokładnie – przyznała bez wdawania się w szczegóły. – Teraz to twój strażnik.

– Formalnie...

– Jesteście już złączeni – zakomunikowała kategorycznym tonem. – Nie czujesz tego? Twoje serca biją regularnym, wymijającym się rytmem, a więź łącząca cię z Welstem nabrała siły.

– Serca...? – podłapałam bezwiednie, zastanawiając się.

Skinęła głową, robiąc dodatkowo krok w naszą stronę. Nieustannie starałam się pilnować ją wzrokiem, ale mimo wszystko skupiłam się na moment bardziej na sobie i własnym ciele. Pamiętałam to dziwne uczucie w klatce sugerujące, że serce pękło mi na pół, a obie połowy funkcjonowały dalej w sposób niezależny od siebie. To rzeczywiście musiał być ten moment.

– Wsłuchaj się w ich rytm – poleciła łagodnie. – Poczuj moc ich bicia. Jako nowonarodzona strzyga będziesz jedną z silniejszych, jakie kiedykolwiek strażnicy powołali do życia. To zaleta przejścia metamorfozy w tej imitacji ciała w wymiarze tak różnym od świata żywych oraz nabrania nieco sił mentalnych jeszcze przez śmiercią – mówiła.

Słuchałam jej uważnie, rozsądzając poszczególne słowa. Owszem, zdawałam sobie sprawę, że tak właśnie będzie, że kiedyś wreszcie stanę się strzygą, aczkolwiek wszystko przebiegało nie tak, jak to sobie wyobraziłam. Nawet powrót do ciała nastręczał problemów, choć będąc strzygą w moim mniemaniu nie powinnam się już dawno tutaj znajdować. Tymczasem wychodziło na to, że byłam nie tylko wiedźmą czystej krwi, ale również demonem na wpół martwym i na wpół żywym jednocześnie.

– Jeśli to wszystko jest prawdą... – zaczęłam, przemawiając głosem naszprycowanym wątpliwościami, które przeplatały się ze sobą. Palcami dłoni na moment ścisnęłam nasadę nosa, usiłując skoncentrować dostatecznie myśli. – Jeśli naprawdę jestem już strzygą... Jeśli tak jest, to pojawia się nam kluczowe pytanie. Jak mam wydostać się z tego piekła? – stwierdziłam, podsumowując.

– Musisz się skupić.

– Na czym? – zapytałam natychmiast. – Na sobie tutaj czy może na własnym ciele tam? Na nim? – Wskazałam ponownie Białego. – Czy może na tobie? Rozumiesz? Dociera do ciebie w ogóle, że nie mam zielonego pojęcia, jak ani na czym mam się skoncentrować, aby osiągnąć zamierzony efekt? – drążyłam, a głos niezależnie od woli wybrzmiewał coraz głośniej z każdym kolejnym wyrzekanym słowem. – Jeśli chcesz, żeby to wszystko się udało, musisz powiedzieć mi dokładnie, co mam robić, do jasnej cholery, bo slogany przepracowałam i gówno dały.

Waromira zasznurowała usta. Nie miałam pewności czy była zła za mój wybuch oraz bezpośredniość, czy sama powoli nie wiedziała, jak postępować w kontaktach ze mną, ażeby jej przedwieczny plan jednak nie spalił na panewce. Gdybym nie zdołała wrócić, zostając uwięzioną na zawsze w Nawii, cały wysiłek poszedłby na marne, z czego aż za dobrze zdawałam sobie sprawę.

– Karmen – przemówiła, zwracając się do mnie chyba po raz pierwszy imiennie. Zmrużyłam oczy, przypatrując się kobiecie. – Może masz rację, może obarczyłam cię swą decyzją zbyt wielkim brzemieniem, ale bez względu na trudy musisz pamiętać, że masz w sobie cząstkę mnie. Jesteś wiedźmą, a wiedźmy nie cofają się w tył ani nie zatrzymują na pierwszej napotkanej przeszkodzie, lecz prą przed siebie do przodu, aż uda im się osiągnąć cel – oznajmiła, produkując się w nieudolnie skomponowanej mowie motywującej.

Mówiła wolno oraz wyraźnie, jakbym cierpiała na problem z uszami zamiast kontrolowaniem własnych zdolności, jakie rzekomo posiadałam z samej racji bytu. Przytknęłam dłoń do twarzy, przesłaniając ją częściowo. Brakowało mi nie tylko doświadczenia, ale również wsparcia, zwykłego złapania za dłoń i zapewnienia, że wszystko skończy się dobrze, a po burzy wyjdzie słońce, przeganiając ciężkie, deszczowe chmury.

– Ja zawsze stawiam czoło problemom – oznajmiłam z niemałym przygnębieniem. – Szkoda tylko, że nikt nie pomyślał, jak cholernie ciężko mam przez to w życiu.

– Silnych ludzi nie kształtuje wygoda ani prosta ścieżka, Karmen – powiedziała pouczającym tonem, natychmiast podejmując wątek. – My zyskujemy swoją siłę właśnie podczas pokonywania kolejnych sztormów. I chociaż wiemy, że dryfujemy maleńką, drewnianą tratewką gotową w każdym momencie pęknąć i zatonąć pośród wysokich, spienionych fal, dalej z nadzieją oraz uporem płyniemy przed siebie, oczami wyobraźni wbijając wzrok w cel ledwie majaczący hen na horyzoncie.

Wsłuchiwałam się w poetyckie twierdzenia pierwszej istniejącej strzygi, starając się jakkolwiek przyznać im rację. Niestety nie było to proste, bo jeśli chciałam się zgodzić z zaprezentowanymi koncepcjami, musiałam wziąć pod uwagę, że cała moja wieczność okaże się jedną wielką walką o przetrwanie. Czasem ponoć ocean bywał spokojny, lecz nie zmieniało to faktu, iż spokój zawsze przemijał, a jeden sztorm zwykle pojawiał się po poprzednim.

Głęboko zaczerpnęłam oddechu. Potrzebowałam się wyciszyć oraz uspokoić, skoncentrować na chwili doczesnej. Jaki sens był w przejmowaniu się tym, co jeszcze nie nadeszło i być może nie miało nigdy nadejść? Żaden. Tak samo wyobrażałam sobie śmierć z ręki wroga lub podczas walki, czym przechylić miałam szalę zwycięstwa na własną korzyść, nagle zyskując dodatkowych sił, podczas gdy zginęłam totalnie inaczej niż podsuwała mi wyobraźnia.

– Więc? Na czym mam się dokładnie skupić?

– Zamknij oczy – poleciła. Zamarłam, sztywniejąc na moment. Kątem oka zerknęłam na Welsta, sprawdzając, co sądzi o opuszczeniu gardy. Gdy dostrzegłam aprobatę, z ciężkim sercem bądź sercami wykonałam komendę. – A teraz myśl tylko i wyłącznie o swoim ciele. Zwizualizuj je sobie. Spróbuj poczuć swoje ciało, każdą jego komórkę. Teraz cię w nim nie ma, choć zachowałaś materialny wymiar, ale wyobraź sobie, że niczym ciepły, jesienny płaszcz otula cię z każdej strony – mówiła, instruując spokojnie oraz bez pośpiechu. – Tylko w ten sposób zdołasz wtłoczyć z powrotem duszę w ten wyjątkowy, organiczny pojemnik.

Ale nie przestawaj oddychać, wtrącił się Welst jak zawsze skory do pomocy. Zaczerpnęłam powietrza, jakbym wykonywała kolejny przykaz. Nie masz od razu z powrotem umrzeć wskutek niedotlenienia, ale hiperwentylowania też nie chcemy, zadrwił.

I niby jak ja miałam oczyścić umysł, kiedy Biały pałętał mi się po głowie z podobnymi hasłami? Cóż, nie miałam wyboru. Postąpiłam zgodnie z zaleceniami Waromiry, a wyobrażenie sobie tego wszystkiego okazało się znacznie trudniejsze, niż mogłabym przypuszczać. Niby chodziło o moje własne ciało, ale po prawdzie cichy podszept podpowiadał, iż nie jest to już to samo ciało, które opuściłam, umierając.

­– Precyzja – wyrzekła cicho. – Spróbuj je sobie precyzyjnie wyobrazić, jakbyś oglądała własne lustrzane odbicie. Znasz się przecież, prawda?

Chciałabym odrzec tak, znam się, aczkolwiek kto normalny pamiętał każdy fragment własnego ciała? Tymczasem Waromira oczekiwała, że ja pamiętałam. Jeszcze raz spróbowałam oczyścić umysł ze wszystkich myśli i wątpliwości, jakich nie brakowało. Jeżeli chciałam cokolwiek sobie wyobrazić w sposób namacalny, musiałam przestać dociekać, drążyć i odrzucić wszelkie typowe dla badaczy eksploracje.

– Czy...?

– Nie myśl za wiele – przerwała mi, nie pozwalając składnie sformułować pytania. Coś nie dawało mi spokoju, ale nawet nie potrafiłam zwerbalizować przyczyn własnego sceptycyzmu. Nie chodziło wcale o wątpliwości lecz swoiste zagubienie. Naprawdę odnosiłam wrażenie, że nie do siebie mam wrócić, ale nie pojmowałam, skąd się ono właściwie wzięło. – Nie skupiaj się zbyt mocno na szczegółach, tylko na całokształcie – mówiła dalej, nakierowując.

Zgłupiałam. Raz kazała poczuć każdą komórkę, innym z kolei negowała własne komendy. To w końcu miałam się skupiać na szczegółach czy jednak jakby nie do końca?

Nagle to poczułam. Opisać nie potrafiłam, co się stało, tak dziwnym było doznanie, które przyszło mi doświadczyć. Faktycznie miałam wrażenie, jakby niewidzialna powłoka zaczęła formować się wokół mej aktualnej formy, nadając jej wyraźniejszy, pewniejszy kształt. Co dziwniejsze, nic mnie nie bolało, chociaż oczekiwałam powtórki z ostatniego powrotu do ciała, kiedy to Welst urządził sobie samowolnie wycieczkę mentalną po przeszłości. Wręcz przeciwnie, byłam nowonarodzona.

Całą sobą zarejestrowałam napływ siły, której nie umiałam opisać słowami. Nagle stałam się mocna, a mięśnie faktycznie wypełniła energia, jaką mogłam przekształcić w działanie. Cokolwiek znajdowało się wewnątrz mnie, nie potrzebowało korzystać z zasobów znajdujących się wokół. Płuc nie wypełniało powietrze bądź zwyczajnie nie musiało tego robić, gdyż bez czerpania oddechu świetnie sobie radziłam. I wcale nie chodziło o brak świadomości każdego wdechu, jak miało to miejsce zazwyczaj na co dzień, ale naprawdę nie musiałam oddychać.

Bądź co bądź ruch obecny w klatce piersiowej przybrał na sile, a dwie mocne pompy odpowiadające za transport krwi po organizmie waliły na zmianę. Naprawdę posiadałam dwa różne, aczkolwiek jednocześnie niewiarygodnie silne serca, których dodatkowo stałam się w zupełności świadoma. Moją świadomość zalało też inne doświadczenie. Dotyk. W jednej chwili jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki stałam się maksymalnie uwrażliwiona pod względem sensorycznym, jakby całą mnie nieustannie coś dotykało. Czułam to na twarzy, na rękach i dłoniach, nawet na opuszkach palców, również tych u stóp.

Gdyby wszystkiego było mało, zyskałam dodatkową świadomość. Szybko pojęłam, że odpowiadało za to specyficzne połączenie ze strażnikiem. Co jak co, teraz mogłam śmiało stwierdzić, iż dotychczas niewiele nas łączyło. Owszem, tkwił w mej głowie, momentami wyczuwałam go intuicyjnie, lecz tamten stan nijak miał się do obecnego. Ja i Welst aktualnie stanowiliśmy jedno, a nasze odrębne jaźnie zaczęły współgrać ze sobą, wygrywając perfekcyjnie skomponowaną linię melodyczną. Znałam jego myśli, umiałam wyczuć każdy ruch poszczególnych piórek porastających jego korpus, a przede wszystkim, bez zadawania zbędnych pytań wiedziałam, gdzie jest, co robi, a także co widzi oraz słyszy.

Nieco później, gdy wstępnie przywykłam do nowości wprowadzonych w moim nowym, stuningowanym ciele, zaczęłam rejestrować bodźce docierające z zewnątrz. Bynajmniej miałam na myśli muskające policzki powietrze czy otaczający mnie chłód zmieszany z ciepłem i delikatne głaskanie po ramieniu. Nie chodziło wcale o moje ciało. Uszy bowiem rejestrowały rozrywające serce dźwięki przepełnionego rozpaczą lamentu, a następnie krzyków domagających się odpowiedzi na pytania, których nawet ja nie pojmowałam. Dlaczego?

Upłynęło trochę czasu, choć nie umiałam określić, jak wiele, ale nieskładnie jeszcze niedawno dźwięki stały się zrozumiałe. Zaczęłam rozróżniać już nie tylko intonację wypowiedzi, ale również poszczególne słowa zawarte w komunikatach. Przekaz był nadmiernie prosty i prawdę powiedziawszy, takiego stanu rzeczy mogłam oczekiwać, jeszcze zanim odzyskałam świadomość.

– Nie możesz jej teraz...

– Pierdol się! – dotarł do mnie ryk głosu, który natychmiast rozpoznałam. Ciarki przemknęły wzdłuż linii kręgosłupa, lecz nie doznawałam właśnie negatywnych emocji. Gdy dodatkowo wyczułam woń iglaków, pewna byłam, kogo zobaczę, kiedy otworzę oczy. – Jeśli się nie ocknie, przysięgam, że fragmenty twojego truchła znajdą wieśniacy z całej jebanej Polski!

Dopiero teraz zorientowałam się, jak mocno drżał mu głos. Niemal namacalnie czułam wilgoć okraszającą jego oblicze. Zimna kropla skapnęła na mnie gdzieś w okolicy klatki piersiowej, a pomimo noszonych ubrań zarejestrowałam jej obecność. Płakał, mój strzygoń płakał, a mi na samą myśl o tym już krajały się oba serca, nawet jeśli byłam na niego zła.

– Przecież się wygoiła – obwieściła persona o kobiecym głosie, próbując przekonać rozmówcę do własnych racji. Brzmiała, jakby w rzeczywistości nic się nie stało, a jej czyn należało zakwalifikować jako niegroźną psotę. – Gdyby miała nie odzyskać przytomności...

– Może nie powinnaś.

– ...rana wcale by się nie zasklepiła.

Kobieta podniosła głos, usiłując przekrzyczeć kogoś, kto się wtrącił. Jego również rozpoznawałam, aczkolwiek szczerze mówiąc, nie spodziewałam się, iż także będzie tu obecny. Co więcej, nie umiałam określić, do kogo się zwracał z sugestią. Skoncentrowałam się, dokonując zaskakującego odkrycia. Nie tylko on tutaj był, podobnie jak nie tylko dwójka rodzeństwa trwała przy mnie. Wyczuwałam również innych, rozpoznając poszczególne, charakterystyczne dla każdej indywidualności zapachy. O dziwo, rozróżniłam również woń Żagoty, która była ostatnią personą, jaką spodziewałam się zastać przy swym martwym ciele.

– Ale ty ją, kurwa, zabiłaś! – wydarł się ponownie ten, który wcześniej jej groził. Gdy mocniej ściśnięto moje ramię, drugim bokiem dociskając do czegoś twardego i lekko kołysząc, zrozumiałam, że nie w ramionach Radwoi spoczywałam. Musiałam jednak dołożyć starań, aby błyskawicznie zorientować się w sytuacji. – Nie miałaś prawa tego robić! Ona...

– Ona wróci do nas – powiadomiła z mocą, nie tracąc ani na moment pewności siebie.

– A co zrobisz, jeśli nie? – jakaś inna kobieta zadała pytanie. Rejestrując brak fizycznej reakcji ciała, uśmiechnęłam się wyłącznie w myślach, przypisując głos przepełniony żądzą mordu do mojej drogiej Niemiry. Ona również była gotowa za mnie zabić. – Pomyślałaś o tym w ogóle, że mogłaś zamordować już strzygę?

– Rozumiem, że może to nie docierać do wszystkich... – stwierdziła Radwoja wyniosłym tonem wskazującym na wyższość nad pytającą – ...ale ja w przeciwieństwie do innych miałam pewność. Karmen wcześniej była...

– Miałaś? – Niemira nie odpuszczała, ewidentnie łapiąc rozmówczynię za słówka. – A teraz co? Nie masz jej już?

– Czas przeszły nie znaczy wcale, że...

– Znaczy czy nie, zabiłaś członka naszej rodziny! – oznajmiła inna z moich strzyżych sąsiadek.

Serce, a po prawdzie oba, prawie rozdarły się na dźwięk żalu, jaki dotarł do mej świadomości. Godzimira opłakiwała mnie szczerze, stając w obronie, gdy ja nie mogłam się strzec. Jak to mawiano? Prawdziwy przyjaciel potrafi bronić cię tam, gdzie cię nie ma? Cóż, Godka udowodniła, że jej przyjaźń jest cenna.

– A niby jak inaczej miała do niej należeć, co? – Jak na dłoni widać było i słychać, że Radwoja nie wytrzymywała. Nie planowała także dać za wygraną. Pewna była swego, a chociaż miała absolutną rację, obwieszczając im, kim byłam wcześniej, nieznany mi dyskomfort uwierał mą duszę na myśl, że naprawdę wysłała mnie w zaświaty. I jeszcze nawet nie wykazywała najmniejszej skruchy, żadnego poczucia winy, nic. Totalnie, kompletnie nic. – Milan, opanuj swoją czeredę, bo jeszcze...

– Zajebię cię – szepnął przez zaciśnięte szczęki. Coś skapnęło na mą twarz, spływając po policzku i ściekając najpewniej w moje kosmyki. Kolejna, słona łza. – Jeśli Weles nie zwróci mi jej w ciągu dziesięciu minut, rozpierdolę cię w drobny mak – wywarczał skrzekliwie kolejne groźby, trzęsąc się na całym ciele, jakby marznął.

Boże, dlaczego jestem mokra? Pomyślałam zażenowana, błagając w duchu, aby mój organizm nie uruchomił się w momencie, kiedy pragnęłam zacisnąć uda. Jego wściekłość i sposób, w jaki gotów był mnie pomścić sprawiały, że paradoksalnie odczuwałam coraz silniejsze podniecenie. W głowie wykreowałam obraz strzygonia obrośniętego piórami w stanie częściowej metamorfozy. Cóż, Welst będzie miał ze mną ciekawie. Już nazywał mnie niewyżytą nimfomanką, każąc skupić się na priorytetach.

– Jak zawsze masz tendencję do wyolbrzymiania – fuknęła, brzmiąc podobnie jak w naszej sypialni.

Woń charakterystyczna dla Radwoi uderzyła we mnie ze zdwojoną siłą. To znaczyło, że najpewniej zbliżyła się do mnie, choć wywoływało też szereg pytań. Przecież umierając, znajdowałam się w jej ramionach, więc teraz... Ze zdwojoną mocą pojęłam, kto kołysze moje ciało przy swoim i ciepło zrobiło mi się na sercu. Na sercach, poprawiłam szybko, jednocześnie rejestrując tą samą myśl Welsta.

– Wyolbrzymiania? – spytał skrzekliwie. Brakowało bojowych dźwięków wydawanych przez jego sowią mentorkę. Diuna to umiałaby Radwoję doprowadzić do porządku. Wyczuwałam gniew strzygonia, a raczej furię, rejestrując też nuty żałości przebrzmiewające w jego głosie. – Ty masz jeszcze czelność mówić mi, kurwa, o pierdolonym wyolbrzymianiu?

Gdybym nie wiedziała, kim był Milan Rawicki, zaczęłabym właśnie podejrzewać, że więcej łączyło go z wężami niż nocnymi, pierzastymi drapieżnikami. Syknął na siostrę pierwszorzędnie, prawdopodobnie coraz ciaśniej ściskając szczękę. Dziw, że zębów sobie nie połamał. Ponadto wokół nie brakowało dźwięków imitujących skrzeczenie, jakie najprawdopodobniej wydobywały się z krtani mych przyjaciół.

– Gdybyś tylko przestał się nad sobą użalać i spojrzał racjonalnie, to... Co? Kar-men... Kar...

Sama nie wiem dokładnie z jakiego powodu, ale ręka powiodła samoistnie przed siebie. Moje ciało działało niejako na własną modłę, a cokolwiek przejęło nad nim kontrolę, nie było mną. Albo raczej było, ale każdą absurdalną myśl natychmiast wprowadzało w czyn. Tylko tak mogłam próbować wyjaśnić, czemu palce zaciskałam właśnie na szyi pochylającej się ponad mną Radwoi, patrząc prosto w jej przerażone, niebieskie oczy.

Nie zaprzeczę, ogromną radość sprawił mi ten widok. Jasne, niebieskie tęczówki wibrowały coraz szybciej i szybciej, podczas gdy strzyga usiłowała złapać bodajby cząsteczki powietrza. Z drugiej strony zastanowiło mnie, jak to właściwie działa, że ja nie musiałam oddychać, aby żyć, a ona się po prostu dusiła, walcząc o przetrwanie. Palce owinęła wokół mojego nadgarstka, mierząc mnie nie tylko ze strachem, ale też błagalną prośbą zawartą w spojrzeniu, bym ją uwolniła.

– Coś mi się zdaje, że tego nie przewidziałaś – zaskrzeczałam srogo.

Naprawdę pierwszy raz w życiu... po życiu zaskrzeczałam. Bezwiednie rozciągnęłam usta, kącik prowadząc ku górze. Święcie przekonana byłam, iż na mej twarzy malował się właśnie bezczelny, arogancki, aczkolwiek też kasandryczny uśmieszek. Co więcej, wyjątkowo bardzo podobała mi się moja nowa siła. Tak mogłam żyć. 

I co, moi drodzy? 

Podobał się Wam rozdział? 
Mam nadzieję, że tak, bo ja sama jestem - szczerze mówiąc - zachwycona jego przebiegiem. 
Szczególnie końcówką... 

Jak sądzicie? 

Radwoja wyjdzie cało ze starcia z nową, ulepszoną wersją Karmen? Nasza sówka zdoła się powstrzymać przed chęcią definitywnego zabicia jej? No, i co z Milanem...? Jakimś cudem chłopina się trzymał... jego serca również. 

Co sądzicie na ten temat? 
Dajcie znać w komentarzach. 
Nie ukrywam, że jestem mega, mega ciekawa Waszych wrażeń, odczuć i opinii... 
Sugestie też chętnie przyjmę ;) 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top