35. Pyszny kąsek północnicy
Byłam więcej niż wściekła czy wzburzona. Z ogromnym trudem przychodziło mi kontrolować własne emocje oraz moc, co dojrzał nie tylko Milan. Strzygi zamieszkujące imitację taniego, opuszczonego hotelu nawet nie wchodziły mi pod nogi, schodząc z drogi, gdy tylko czystym przypadkiem któraś na niej stała.
Opuściłam pośpiesznie budynek. Potrzebowałam złapać powietrza, zaczerpnąć kilku głębokich oddechów, by czerwień zmieszana z czernią przestały spowijać mi wzrok w ataku furii. Nie wolno było mi pokazać się zwykłym ludziom otoczona chmurą ciemnego, gęstego dymu, aczkolwiek pamiętając awanturę z Ireneuszem, mogłam założyć, że nic podejrzanego by nie dostrzegli. W chwili znalazłam się przy aucie, a zanim złapałam klamkę, szczęśliwie dobiegło mych uszu charakterystyczne pik pik informujące, że samochód został otwarty. Inaczej najpewniej wyrwałabym drzwiczki.
– Coś mnie ominęło? – zagadnął Milan, zasiadając na miejscu kierowcy. Rzuciłam mu mordercze spojrzenie, jakim najchętniej obdarowałabym wołchwa. – Zapnij pas – nakazał tylko.
Ostatecznie i tak sam wsunął klamrę w odpowiednią szczelinę. Nerwy przejęły nade mną tak mocno kontrolę, że miałam olbrzymi problem płynnie trafić. Więcej nie pytał. Intuicja podszeptywała, że nie odpuści i będę zmuszona opowiedzieć mu wszystko, ale teraz musiał zabrać nas stąd. Uruchomił silnik, po czym włączył się do ruchu.
Przejechaliśmy kawałek, nie opuszczając miasta. Nie wnikałam ani nie drążyłam, snując przypuszczenia, że zabiera nas do jakiegoś znanego sobie miejsca, gdzie moglibyśmy spędzić tę noc. Kiedy zaparkował pod wysokim, siedmiopiętrowym budynkiem, pojęłam, że czas wysiąść z wozu. Odpięłam pas, ale zanim opuściłam hondę, Milan otworzył przede mną drzwiczki.
Uniosłam wzrok, napotykając jego troskliwe, pełne czułości i zmartwione spojrzenie. Rozczulił mnie przyjętą postawą. Gniew, choć wciąż się we mnie kotłował, zmalał. Bez wcześniejszego ostrzeżenia wtuliłam się w męża, obejmując mocno. Natychmiast w ripoście otoczył mnie ramionami, dociskając do własnego torsu.
– Przepraszam – wyrzekłam po chwili, nieco odchylając głowę, by móc patrzeć brunetowi prosto w oczy. – Poniosło mnie, ale...
– Zaraz mi wszystko opowiesz – stwierdził, jedną rękę przykładając do mego ramienia i masując je płynnymi ruchami w górę i w dół. – Chodź, wynajmiemy jakiś pokój. Gdzieś trzeba spędzić tę noc, a skoro nasza alternatywa nie wypaliła, to...
– To moja wina – oznajmiłam, lecz nie brzmiałam na skruszoną. Po prawdzie, nie było mi nawet przykro, że potencjalnie czekał nas nocleg pod gołym niebem. – Choć wcale się z tym nie zgadzam.
– Wiem – odparł. Posłałam mu pytające spojrzenie. – Widzę, sówko. Znam cię już na tyle, by bez problemu rozpoznać reakcje twojego ciała. Słyszę szalejące w tobie tornado emocji. I absolutnie cię za nic nie winię. Sam nie przepadam za Draganem – wyznał uczciwie, choć spokojnie mogłam się tego domyślić znacznie wcześniej.
Skinęłam głową. Jego tłumaczenie brzmiało całkowicie sensownie. Nie sposób było się przyczepić bądź kłócić. Posłałam partnerowi nieznaczny, słaby uśmiech, jaki odwzajemnił z pełną życzliwością. Jakikolwiek powód sprawiał, że nie wierzył, bym wyrwała mu serce, miażdżąc je, miał zupełną rację. Nie potrafiłabym tego uczynić.
Weszliśmy do lobby. W filmach wnętrze hotelowe zawsze prezentowało się tak samo. Luksusowe i obszerne, ładnie oświetlone oraz elegancko umeblowane. Polska rzeczywistość różniła się od wyobrażeń scenarzystów albo zwyczajnie trafiliśmy na jeden ze skromniejszych hoteli. Małe, wręcz ciasne pomieszczenie zawierało niski regał z broszurami i mapami miasta, a obok ciągnęła się dwumetrowa lada, za którą nie znajdował się aktualnie nikt. Granicę recepcji wyznaczała ścianka sąsiadująca ze schodami prowadzącymi na piętro.
Zrobiliśmy kilka kroków w przód, dochodząc w zasadzie do pustej recepcji. Za nią znajdowało się niewiele miejsca, a dalej kolejny pokój odgrodzony ścianką. Drzwi ktoś zostawił otwarte, a dobiegające nas głosy wskazywały na uruchomiony odbiornik telewizyjny.
– Halo? – odezwałam się, nieznacznie wychylając za ladę. – Jest tu ktoś?
– Już, już! – Usłyszeliśmy z sąsiedniej izby. Recepcjoniście absolutnie się do nas nie śpieszyło. Chyba wręcz uznał, że nie musi dawać z siebie stu procent, skoro wskazówka godzinowa zegara znajdowała się w jednej trzeciej łuku dzielącego jedenastkę i dwunastkę. – Dobra. W czym mogę pomóc?
Z pokoju obok wraz z reklamami wyłonił się niski chłopak. Nie tak niski jak Dragan, ale w porównaniu z moim Milanem oraz mężczyznami otaczającymi mnie na co dzień, nie prezentował się imponująco. Do tego całą twarz pokrywały krosty, przez co można byłoby pomyśleć, że mamy do czynienia z nastolatkiem zatrudnionym tu nielegalnie. Gdyby jeszcze rozprawiał cienkim, piskliwym głosem, oceniłabym go maksymalnie na trzynaście lat.
– Chcemy pokój na noc – poinformował strzygoń.
– Na noc? – Uniósł brwi, lustrując to Milana, to mnie. Po minie widziałam, co pod kopułą się młodzieniaszkowi rodzi. Uśmiechnął się, przyjmując głupkowaty wyraz twarzy i pokiwawszy nią z rzekomym zrozumieniem, oznajmił: – Przykro mi, ale nie najmujemy na godziny, ale...
– To nie jest moja kurwa, tylko żona – zaskrzeczał warkliwie Milan, na co chłopak spoważniał momentalnie, napinając się niczym dobrze naciągnięta w gitarze struna. – A ja nie chcę pokoju, by ją wydupczyć, tylko odpocząć w podróży. Zrozumiałeś, syneczku?
– Ja-jasne – wyjąkał spłoszony małolat.
– Więc daj nam pokój, policz sobie całą dobę i skasuj nas – zakomenderował Mil.
Nie wtrącałam się. Moje pięć groszy w tym wypadku okazałoby się zbędne. Cokolwiek bym zresztą powiedziała lub zrobiła, potrzebowaliśmy noclegu, a chłopak musiał się sprawdzić w roli gospodarza moteliku. W hotelu z prawdziwego zdarzenia podobna sytuacja nie miałaby miejsca.
Chłopak pochylił się nad komputerem. Wyklikał coś, prawdopodobnie wchodząc w formularz, zerknął na mojego męża, dźwigając na moment głowę, a następnie wręczył mu książeczkę. Rzucając ledwie okiem na zawartość zeszyciku, domyśliłam się. Pandemia niby minęła, ale wciąż na pewno zbierali dane jak godność klienta czy PESEL.
– Proszę wypełnić. Pokój na małżonkę czy...?
– Trzymaj się lepiej od mojej żony z daleka – oznajmił groźnie.
Wcale nie chodziło o zazdrość. Milan wiedział, że przede wszystkim nie zwróciłabym uwagi na kogoś pokroju bezimiennego pracownika motelu. Dojrzałam, że na plakietce pisało Bartek, ale w zasadzie niewiele mnie to obchodziło. Chciałam znaleźć się w pokoju i odpocząć u boku męża, opowiedzieć mu o postępowaniu Dragana, a później rozładować emocje, najlepiej ostrym, solidnym rżnięciem.
– Pokój ma być dwuosobowy czy...
– Czy ty, kurwa, nie pojmujesz, że będę nocować w nim z żoną? – Cierpliwość Milana do świętych nie należała. Bezradność wymalowana na twarzy chłopaka zdradzała wszystko. Brunet westchnął, przesłaniając na moment oczy, po czym wolno i wyraźnie zaprezentował nasze oczekiwania. – Pokój małżeński. Dwuosobowy. Z jednym łóżkiem.
– I łazienką – dodałam.
Co prawda, łazienka w pokojach aktualnie stanowiła chyba standard, ale wolałam mieć pewność, że nie zostanę zmuszona latać nocą po korytarzu i czekać w kilometrowej kolejce do klozetu. Nie chciałam też walczyć o pierwszeństwo do prysznica oraz ciepłej wody bądź lustra. Podobne atrakcje zdecydowanie mnie nie bawiły.
– Z łazienką, oczywiście – wymamrotał zestresowany chłopak. Przejął kajecik, przepisał dane do komputera i wreszcie złapał za klucz, który ułożył na blacie recepcji. – Pokój czternaście, pierwsze piętro po lewej... po praw...
– Znajdziemy – zaskrzeczał srogo Milan, gdy tamten nie umiał się zdecydować co do kierunku.
Nim się spostrzegłam, trzymał już klucz w ręce. Objął mnie w pasie i ruszył w stronę schodów, stawiając pierwszy krok. Dobrze jednak jeszcze nie postawił stopy na stopniu, kiedy prawie parsknęłam śmiechem wskutek dobiegającego nas pytania.
– A życzą sobie państwo coś jeszcze? Posiłek do pokoju? Mamy pyszne śniadania w...
– Jeszcze tu zaraz zejdę – stwierdził Rawicki. – I lepiej, żebyś siedział wtedy w tej swojej kanciapce, nie przeszkadzając mi.
Chłopak przełknął, chociaż nie widziałam tego. Korpus męża zasłaniał widok, a mimo to słyszałam gest. Pokręciłam głową, wchodząc nieco szybciej od partnera po stopniach. Pierwsze piętro i pokój czternaście stanowiły swoiste wybawienie od tego idioty.
– Nie zabijesz go, prawda? – zagadnęłam, gdy drzwi zamknęły się za nami. Rzucił klucz na blat stoliczka i podszedł do mnie, dłonie układając na moich lędźwiach. Nawet jako strzyga byłam niższa, ale obcasy sprawdzały się zawsze i wszędzie, dobrze niwelując różnicę wzrostu. – To tylko idiota.
– Tacy są najbardziej irytujący – orzekł. – Postaram się go nie zajebać – obiecał, widząc moją minę. Pochylił się i cmoknął mnie w usta. – Poczekaj na mnie z kąpielą. Mam ochotę zmyć z ciebie brud towarzystwa Dragana.
– Będę grzeczna – zapewniłam, odwzajemniając krótką pieszczotę. – Tylko nie każ mi długo czekać, bo zacznę bawić się sama – zażartowałam.
– Trzymam cię za słowo.
Przygryzł moją wargę. Krótką chwilę mogliśmy poświęcić na brak zmartwień, nawet jeśli w głowie przebijał się wciąż obraz starego strzygonia. Milan przygryzł moją wargę, składając subtelną obietnicę, po czym to samo zrobił z wrażliwą skórą na szyi. Zapewnił, że lada moment będzie z powrotem i wyszedł, zostawiając mnie samą.
Bezwolnie rozciągnęłam usta w uśmiechu. Ściągnęłam kurtkę, odrzucając ciuch na krzesło. Podobnie postąpiłam ze sweterkiem, zostając wyłącznie w czerwonej bluzeczce z czarnym nadrukiem. Milan mówił mi jakiś czas temu, że umieszczony na niej chiński symbol znaczy coś podobnego do walczącej w mroku lub z mrokiem. Sam do końca nie był pewien tłumaczenia, ale wiedział, że krąży dobrze.
Rzuciłam się na łóżko, układając na plecach. Nabuzowanie potęgowało pragnienie oraz pożądanie, więc uznałam, że nie zaszkodzi wpasować się w nastrój, nim wróci mój strzygoń. Plan prezentował się prosto. Krótkie rżnięcie, po którym zamierzałam ujawnić mu przebieg spotkania z Draganem, wspólna kąpiel i kilka kolejnych ekstatycznych uniesień.
Dłonie poszły w ruch, sunąc po piersiach skrytych nie tylko pod bluzką. Uznałam, że stanika mogę się w sumie już pozbyć. Uniosłam nieco plecy, odpięłam haftki i wysuwając ramiączka przez krótki rękawek, ściągnęłam biustonosz. Odrzuciłam go gdzieś na bok, niewiele myśląc, by zająć się jego ułożeniem. I tak nie mógł się pomiąć, a w walizce miałam zapasowe. Kiedy piersi stały się nieco mniej skrępowane, zaczęłam je masować przez materiał bluzki.
Wewnętrzną błonę policzka przygryzłam. Oczywiście wolałam o wiele bardziej, by to jego ręce sunęły po moim ciele, jednak odrobina cierpliwości nikogo jeszcze przecież nie zabiła. Jęknęłam. Rozbudowaną wyobraźnią przywołałam obraz Milana, którego intensywny aromat roznosił się wokół. Gdy usłyszałam, że ktoś wszedł do pokoju, nie przestałam się pieścić. Chciałam wręcz, by mój mąż doznał ataku furii, że nie poczekałam, biorąc mnie ostro i mocno. Potrzebowałam dać upust emocjom.
– Miluś? – mruknęłam, przywołując go. Jeszcze nie dyszałam, lecz wyobrażając sobie, co zrobi ze mną, już miałam ochotę osiągnąć orgazm, a za nim kolejny. W sumie przed rozmową mogłam zaliczyć dwa razy. – Pośpiesz się – nakazałam.
Słyszałam, jak kręci się po pokoju. Oczy miałam przymknięte, mając nadzieję, że nie umknęło jego uwadze, że nie bez powodu wiję się w pościeli. Dłonią powędrowałam niżej, ale nie wsunęłam jej w spodnie ani do majtek. Tam potrzebowałam poczuć jego palce, rozprowadzające wilgoć, która już sączyła się ze mnie.
Wciąż nie wszedł na łóżko, przypierając mnie do materaca, a jego usta nie przykryły moich. Uchyliłam nieco powieki. Męska, dobrze zbudowana sylwetka przykuła moją uwagę. Niestety poniewczasie zorientowałam się, że to nie Milan obserwował moje poczynania. Kiedy zerwałam się do siadu, coś obezwładniło mnie, pogrążając pośród ciemności, wśród której miałam bojować.
* * *
Głowa mi pękała niemiłosiernie, jakby zaliczała właśnie kaca millenium. Skronie pulsowały, w uszach szumiało, a przed oczami dostrzegałam mroczki i zamazane kontury. Mimowolny jęk przecisnął się przez moje wargi. Dłoń dźwignęłam, ale tylko do pewnego momentu. Nie mogłam nią sięgnąć skroni, a coś szarpnęło za mój nadgarstek, kiedy pociągnęłam mocniej.
Obróciłam głowę, spoglądając na rękę. Błąd nie wchodził w rachubę. Z całą pewnością widziałam materiał przypominający krawat i obwiązujący przegub ręki. Mocował go do łóżka, na którym leżałam. Rozejrzałam się, wiercąc na gołym materacu, kiedy dotarło do mnie, że to nie było ani moje łóżko, ani hotelowe. Szarpnęłam, lecz więzy nie puściły. Drugą rękę bowiem również miałam praktycznie unieruchomioną.
Dźwignęłam głowę, lustrując własną sylwetkę. Ubrana leżałam w bluzkę i spodnie, a to znaczyło, że najprawdopodobniej nie zostałam zgwałcona. Spodnie pozostawały zapięte, bluzka naciągnięta, względnie, ale jednak. Omiotłam wzrokiem pomieszczenie. Wyciemnione okiennice nie pozwalały zorientować się w porze dnia.
Oceń zagrożenie, rozbrzmiało w moim umyśle.
Jaja sobie, kurwa, robisz? Żachnęłam się na Welsta. Logicznym było, że niebezpieczeństwo należało określić jako wysokie. Byłam sama, związana oraz w obcym, nieznanym mi pomieszczeniu. Dodatkowo nie miałam zielonego pojęcia, kto mnie tak urządził. Niby pamiętałam cudzą sylwetkę, instynkt podpowiadał, że męską, ale na tym wspomnienia dobiegały końca.
Coś trzeba będzie zaradzić, uznał strażnik.
A nie mogłeś mnie uprzedzić, zanim ktoś mi przyjebał w głowę?
Wybacz, nie śmiałem przeszkadzać, parsknął.
Zmrużyłam oczy, lecz wizualizacja Welsta nie ukazała się przede mną. Czułam, że ten erotoman czynił właśnie przytyk do mej samodzielnej zabawy. Szarpnęłam, próbując wyrwać się swoją strzyżą siłą, której przecież mi nie brakowało, ale poza poruszeniem meblem nie osiągnęłam żadnego efektu. Zaskrzeczałam bojowo, wydając z siebie dźwięki przywodzące na myśl płomykówkę zagradzającą mi wyjście z mieszkania tamtego pamiętnego popołudnia.
– Kurwa... – warknęłam wściekle.
Kilka razy jeszcze szarpnęłam. Bezskutecznie. Wciąż tkwiłam uwiązana do mebla sypialnianego. Dodatkowo nic nie zanosiło się na zmianę mego położenia. Nic, prócz kroków, które wreszcie dobiegły do mej świadomości. Skupiłam się, lecz nie wyczułam aury. Z innej strony nie dysponowałam też mocą. Nagle jako sowia wiedźma stałam się totalnie bezsilna oraz wyzbyta z magii.
– Spokojnie, nie wierć się tak – powiedział znajomy, męski głos. – To nieefektywne, a tylko przysparza ci bólu.
– Dragan, ty gnoju – wycedziłam, patrząc na swego porywacza. Szarpnęłam jeszcze kilka razy, a chociaż miotałam się szaleńczo, nic nie mogłam uczynić. Jakby ktoś nagle odciął mnie od mej strzyżej natury, jednocześnie pozbawiając wyuczonych pod okiem Czębiry zdolności. – Gdzie jest Milan? Co z nim zrobiłeś?
Zacmokał, a w zasadzie to zaklekotał językiem, imitując tętent końskich kopyt. Pokręcił głową, machając palcem na boki. Bawił się ze mną, a emanujący z jego sylwetki spokój tylko podjudzał mnie do walki.
– Mówiłem, byś się uspokoiła – rzekł. – Twojemu uroczemu strzygoniowi nic nie jest. No, może poza dodatkowym guzem na głowie.
– Coś ty mu zrobił?
– Ja nic – zapewnił, strzepując z siebie winę niczym pyłki kurzu pokrywające ramię dosyć mało eleganckiej marynarki. – Ale Mateusz się spisał, choć kazałem mu tylko dopilnować, by twój nestor nam nie przeszkodził.
– Nam? – burknęłam. – I niby co ze mną zrobisz? Zmusisz siłą, bym przekazała ci władzę? A może mnie zamordujesz, podrzynając gardło, co? – drążyłam, wściekle. – Cokolwiek mi zrobisz, skończysz ode mnie wiele, wiele gorzej!
– Nie krzycz, bella – zakomunikował, udając atak migreny. Opuszkami sięgnął skroni, nakreślając na niej niewielkie kółeczka. – Czy ktoś się krzywdzi? – zadał obszyte sarkazmem pytanie. – Katuje cię kto? Nie? To...
Palec wskazujący przyłożył w wymownym geście do warg, nakazując milczenie. Wykrzywiłam swoje, obnażając agresywnie zębiska. Chciałam go sięgnąć, zaatakować i jednym sprawnym ugryzieniem rozerwać szyjną tętnice. Krew mogłaby tryskać hektolitrami, nic a nic nie dbałam o stan zdrowia stojącego na wprost mnie dawnego kapłana.
– Wyjaśnij mi – nakazałam tonem sugerującym prośbę. Zerknął na mnie zaintrygowany tym, co zamierzałam powiedzieć. – Jak ktoś z twoją pozycją, szlachetny wołchw, kapłan Welesa... – wyliczałam celowo – ...jasnowidz i czarodziej mógł aż tak nisko upaść?
Rozciągnął usta w uśmiechu, jakim najchętniej to ja uraczyłabym jego. Mogłam przypisać mu wiele epitetów. Krwiożerczy, przerażający, demoniczny, złowrogi. Najpewniej kreatywnie wyliczałabym dalej, lecz czas mnie naglił. Musiałam określić, dlaczego nie umiem nawet wytyczyć symbolu ochronnego, a strzyże umiejętności opuściły mnie niczym przyjaciele legendarnego Hioba. Już nawet Herakles mógł cieszyć się większym wsparciem, gdy ponoć w szale zamordował żonę.
– Nieładnie tak bez szacunku zwracać się do starszych, nie sądzisz? – spytał retorycznie. Skrzeczenie dobywające się z mego gardła stanowiło respons zarówno mój, jak i Welsta tkwiącego w mej świadomości. – Dla ciebie być może i sięgnąłem dna, ale racz spojrzeć na to z zupełnie innej strony. Ja jestem panem władającym wszelkimi strzygami. To u mnie terminowało najwięcej współczesnych nestorów oraz akolitów. Gdzie się nie obrócisz, tam wszędzie moje dzieci, rozumiesz?
– Twa chora ambicja zniszczy nas wszystkich – oznajmiłam. Nie musiałam być Dolą ani Radwoją, by przewidzieć bieg nadchodzących wydarzeń. – Chcesz władać, ale nie dostrzegasz, że wszystkim nam kopiesz grób.
– No, co ty? Przecież jesteś wiedźmą – zadrwił. – Czębira nie mówiła ci, że to twoim przeznaczeniem jest zapewnić nam byt i bezpieczeństwo?
– Gówno ci do tego, co mówiła mi Czębira – zaskrzeczałam bojowo, znów próbując się wyrwać. Co jak co, ale kiedyś te przeklęte więzy musiały puścić. – Uważasz ją za zdrajczynię, ale skąd mam mieć pewność, że to nie ty przypadkiem zaatakowałeś Waromirę zaklęciem?
– Bo ja nie odwracam się przeciw swoim – stwierdził.
– I co jeszcze? – burknęłam, posykując na niego. – Ja też jestem strzygą, a mimo to ogłuszyłeś mnie, uprowadziłeś i związałeś.
– To chyba oczywiste, że wolna stanowiłabyś zbyt wielkie zagrożenie – ocenił. – Nie jestem głupcem. Owszem, lubię dobre trunki oraz zamroczenie, jakie wywołują zawarte w nich procenty, ale kto nie ceni tego stanu upojenia? Ta lekkość płynąca w żyłach zamiast krwi – rozmarzył się. – Moje zamiłowanie jednak nie odebrało mi zdolności zdrowego myślenia, a to nakazuje skontaktowanie się z Welesem i oddanie mu w posiadania wszystkich magicznych nacji, zaczynając oczywiście od strzyg.
– Ty jesteś psychicznie chory – oceniłam bez cienia obawy. – Weles jest ojcem magii. Nigdy nie pozbędzie się tego, co go wzmacnia!
Dragan wzruszył ramionami, jakby obeszły go moje krzyki. Rzeczywiście niewiele robił sobie z artykułowanych komunikatów. Ubzdurał sobie coś, wbił do łba, gdzie mózg niczym Titanic zatonął wśród alkoholowych trunków, a teraz niczym samozwańczy mesjasz usiłował zbawić świat z brudu. Szkoda tylko że to nas uważał za zakałę społeczeństwa.
– Może nie po dobroci, ale kto wie... – Znów uniósł ramiona, aby obniżyć je chwilkę później. – W końcu jako dziecię Waromiry, którego zobowiązany był strzec, chyba możesz go jakoś zawezwać, co?
– Weles nie służy na me wezwania.
– Ale na Szczodruszkę przybył, prawda?
Zamarłam. Gdybym mogła, prześwietliłabym spojrzeniem dokładnie każdą pojedynczą myśl zagubioną wśród mózgowych zwojów, odszukując idee dryfujące gdzieś pośród szarych komórek. Mimo najszczerszych chęci nie mogłam. Nie byłam w stanie absolutnie nic zrobić poza graniem na zwłokę i wysłaniem Welsta z misją.
On również nie umiał wyjaśnić racjonalnie, skąd Dragan posiadał te informacje. O wizycie slawochwalca wiedzieliśmy tylko my, czyli mieszkańcy kamienicy. Nikomu się też nie chwaliłam zażyłymi stosunkami z władcą zaświatów. To niestety oznaczało, iż w szeregach posiadaliśmy zdrajcę, zaś myśl ta nie napawała entuzjazmem. Kret mógł przechwycać informacje od dawna, wynosząc je poza obręb naszej czeredy i albo z własnej woli dla niewymiernych korzyści przekazywać je Draganowi, albo sprzedawać. Każdy ponoć posiadał swoją cenę.
A pytałem czy jej ufasz, zaskrzeczał niezadowolony Biały.
Skrzywiłam się. Jego obruszenie niosło się echem między ścianami czaszki, wywołując ogólny dyskomfort oraz nieprzyjemne dolegliwości podobne do bólu głowy wzmocnionego światłowstrętem. Podobnie czułam się w szpitalnym łóżku tuż po pierwszej wizycie u zacnego Welesa.
Ufam, poparłam uparcie, choć z mniejszym przekonaniem aniżeli do tej pory. Naprawdę wierzyłam Niemirze. Spitymirowi nieco mniej, ale to nie z nim rozmawiałam, zwierzając się i poruszając delikatne dla mnie tematy. Szarpnęłam, lecz nie wskutek pragnienia walki. Dalej chciałam dorwać się do szyi wołchwa, aczkolwiek tym razem przygniatała mnie bezsilność.
– Skąd taki pomysł? – warknęłam, postanawiając nie przyznawać mu otwarcie racji. – Niby po co i na co Weles miałby przybywać pod mój dach?
– Oj, nie kłam – zakazał, znów grożąc mi palcem. Jakim cudem skojarzyłam go z tanią morlinką, zgadnąć sama nie umiałam, ale tylko to porównanie rozbłysnęło w mej głowie. – Nie oszukasz mnie. Widzisz? Zadbałem o to, by mieć wszystkich na oku, umiejscawiając swych protegowanych w czeredach na terenie całego kraju – oznajmił. Nie mogłam pogodzić się z myślą, że Nira nas zdradziła, wystawiając na talerzu. Uważałam, że musi istnieć inne rozwiązanie, które chwilowo wymykało mi się niczym piasek między palcami. – Każda rodzina posiadała swoistą pluskwę, która nadstawiała uszu, posłusznie donosząc mi, co i gdzie miało miejsce. Stąd też dowiedziałem się o tobie, droga wnuczko Waromiry.
– I niby na co ci ja jestem potrzebna? – warknęłam.
Fakt faktem powiedział już coś o zawezwaniu Welesa. Sądziłam jednak, że nie jest to główny powód całego tego szaleństwa, jakie ogarnęło Draganem. W końcu będąc wołchwem, czyli wieloletnim sługą slawochwalca, chyba sam mógł nawiązać kontakt. Tak mi się przynajmniej zdawało. Jednocześnie patrząc na obłąkanego strzygonia, mogłam się mylić. Nie podejrzewałam Welesa o radość z kontaktów z podobnymi personami.
– Ktoś tu chyba niedokładnie słuchał – zażartował ironicznie, pochylając się ku mnie. – Mówiłem już przecież – zakomunikował, po czym przypomniał swe niedawne słowa. – Zawezwiesz dla mnie Welesa, sówko.
– Nie jestem twoją sówką, pomyleńcu – zanegowałam mimowolnie.
Biały już działał, ale mimo to potrzebowałam jeszcze trochę czasu. Tyle, by mój strażnik skontaktował się z Diuną i zawezwał za pośrednictwem płomykówki Milana. On jeden mógł mnie ocalić i rozprawić się z Draganem. Wolałam nawet nie myśleć, co by było, gdyby starożytny mędrzec okazał się silniejszy od mego wytrenowanego strzygonia, lecz z przykrością wspominałam utyskiwanie Czębiry. Milan nie chciał ćwiczyć, porzucając swe przeznaczenie, gdy tylko je poznał.
– Ależ ty czupurna – stwierdził, wywołując tępy ból w sercach. Milan również tak do mnie mawiał, szczególnie kiedy mu się przeciwstawiałam. Nie mogłam jednak zaprzeczyć. Najlepsze, co między nami miało miejsce, zazwyczaj następowało po karczemnych awanturach, w których nie tylko słowa szły w ruch. – Pomożesz mi spełnić me długowieczne pragnienie.
– A czemu sam sobie nie pomożesz? – warknęłam. – Nie wydaje ci się, że jest prostszy sposób na spotkanie z przełożonym?
Na pewno zdawał sobie z tego sprawę, skoro i ja wpadłam na tę ideę. Jednak posiadała ona ogromnie słabe strony. Minusy, których nie zrównoważyłyby żadne plusy ani zachęty. Śmierć w wypadku strzyg następowała jednorazowo, a te już nie wracały na ziemski padół.
Dragan najwyraźniej załapał aluzję, o czym świadczył wyraz jego twarzy. Nawet mimo gęstej brody widziałam, jak wykrzywia usta, ukazując zęby. Nie kły, nie drugi rząd strzyżych igiełek, ale zwyczajne zęby.
– Nie dziwię ci się, że zaproponowałaś akurat tę alternatywę – odparł, siląc się chyba spokój. Brzmiał niepokojąco, jakby nic już nie czuł, a serca pełniły tylko i wyłącznie funkcję pompującego krew organu. Zrobił krok ku mnie, podchodząc do zanóżka łóżka. – Niestety, nie śpieszy mi się do śmierci. Ty z kolei pomożesz mi zachować życie.
– Jeśli wierzysz, że wezwę Welesa, jesteś w potwornym błędzie – obwieściłam. Jednocześnie w duchu poganiałam Welsta, by działał szybciej. Nie ciut. Nie było czasu, by się obijał bądź dywagował z Diuną. Najlepiej podziałoby się, gdyby Milan właśnie wtargnął do środka. Święcie przekonana byłam, że Dragan nie wykaże się nadmierną cierpliwością, choć już długo udało mi się go zająć rozmową. – Nie umiem nawet przywołać symbolu ochronnego – wyznałam, grając w otwarte karty. Skoro mój partner jeszcze nie przekroczył progu pokoju, a znikąd nie dobiegały odgłosy masakry, jakoś musiałam wydłużyć ten moment. – Cokolwiek zrobiłeś, pozbawiłeś mnie mocy. W tym stanie nie skontaktowałabym się z Welesem, choćbym bardzo chciała.
Pokiwał głową. Najwyraźniej aż za dobrze zdawał sobie sprawę z mej bezużyteczności. Jakby nie patrząc, przyczynił się do niej. Na pewno chciał uniknąć sytuacji, jaką kreowała już ma wyobraźnia. W tworzonych wizjach jego krew zachlapywała nie tylko mój strój i łoże, gdzie leżała, ale też zalewała podłogę pokoju. Krwią nie spłynęłyby ulice Torunia. Naznaczyłabym nią tylko całą jego czeredę, wyłapując później zdrajcę i wskazując innym nestorom, jakie gadziny czyhały na ich piersiach.
– Karmen, czy ty naprawdę wierzyłaś, że cię nie obezwładnię? Potężną, mistyczną wiedźmę o tak szlachetnych korzeniach? – spytał. Potężną i mityczną, powtórzyłam w myślach, powstrzymując się przed parsknięciem. Typ jak nic wyobrażał sobie nazbyt wiele. Ja ledwie nad pentagramem unoszącym się w powietrzu panowałam, a on uważał, że jestem potężniejsza od nich wszystkich razem wziętych? – Chyba już dostrzegłaś supły na twych nadgarstkach, co? – Cynizm wylewał się z potoku jego słów. Musiałabym być pozbawiona zmysłów, by nie zauważyć uwiązania. – A symbole wokół łoża? Wiem, że trudno ci się wychylić, ale nałożyłem dookoła kilka silnych pieczęci. Tak na wszelki wypadek.
– Demoniczne pieczęci pętające – syknęłam, doznając olśnienia.
Czębira wspominała o nich, ale tylko wspominała. Tworzenie pieczęci, a także utrzymanie ich potęgi w ryzach obecnie wciąż znajdowało się poza moim zasięgiem. Znałam ich kształt, potrafiłam je wyrysować z pamięci oraz bez wizerunkowej pomocy, lecz użycie ich stanowiło zupełnie inny poziom wtajemniczenia.
Cichy szept zadowolił Dragana. Pozwoliłam wierzyć mężczyźnie, że znam się na rzeczy. W końcu nie widząc symboli, o jakich wspomniał, umiałam określić, czym są. Skoro tak, wniosek nasuwał się samoistnie. Znałam je oraz umiałam użyć. Cały problem polegał na tym, że założenia poczynione przez wołchwa oparte zostały na gargantuicznym błędzie większym nawet niż menhiry znoszone masowo przez galijskiego siłacza Obelixa.
– No, i widzisz, jakaś ty mądra, sówko? – Kolejna kpina rozniosła się w powietrzu. – Jak chcesz, to całkiem dobrze idzie ci główkowanie.
– Zniewoliłeś mnie – podsumowałam, nie ustosunkowując się do jego drwin. – I co dalej? Pozbawiona magicznych zdolności nie skontaktuję się z Welesem, choćbyś bardzo mocno się o to postarał – orzekłam, klarując sytuację. – Pieczęci blokują całą magię wewnątrz poczynionego kręgu. To dlatego nie podchodzisz bliżej, trzymając się w stosownej odległości od łóżka. Nie chcesz osłabnąć.
Z uznaniem pokiwał głową. Nawet pokazowo zabił mi brawo, owacje siłą rzeczy demonstrując na stojąco. Irytujący uśmieszek jednak nie spełzł z jego oblicza. Chcąc czy nie chcąc, należało przyjąć, że posiadał nie tylko plan A i B, ale z pewnością również C oraz kilka innych. W końcu ktoś, kto czekał ponad millenium na podobną okazję, dysponował nie tylko odpowiednią ilością czasu do przemyśleń. Zdołał wykreować całą gamę alternatyw, od każdej czyniąc odnogi.
Wydawało się, że zajęłam straconą pozycję. Dragana nie ruszała zanadto myśl, iż niezdolna byłam użytkować magicznych umiejętności. Co więcej, niewiele robił sobie z opcji, w których istniała możliwość, iż ktoś nam przerwie, wyzwalając mnie i definitywnie się go pozbywając. Szarpnęłam po raz kolejny rękoma, naciągając maksymalnie więżące mnie pęta. Demoniczne pieczęci, jakiekolwiek by nie były, nie powinny determinować mej siły.
– Nie radziłbym się zanadto męczyć. Zresztą czas chyba rozpocząć przestawienie. W końcu...
Uciął wypowiedź. Zegary ulokowane chyba w całym mieście zaczęły bić, obwieszczając nadejście kolejnej godziny. Zacisnęłam szczęki. Intuicja podpowiadała, że dopiero wybiła północ, tymczasem widziałam na własne oczy, jak wskazówki w recepcji hotelu wskazywały niespełna dwadzieścia minut po jedenastej.
Spięłam się. W pobliżu wyczułam aurę, która bynajmniej należała do strzygi. Demon znajdujący się poza zasięgiem mego wzroku nie był wampirem, a mimo to należało na niego uważać podwójnie. Szarpnęłam ponownie i ponownie. Rozpoznałam energię, jaka dopływała do mnie, choć niby pieczęci powinny mnie odseparować od wszelakiej magii. Panika rozrosła się w sercach, obejmując z wolna wszystkie komory oraz przedsionki i rozlewając się dalej na całe ciało wraz z krwią przepływającą żyłami i tętnicami. Całą sobą czułam, że czas brać nogi za pas i zwiewać.
– Coś ty zrobił? – zapytałam stojącego w tym samym miejscu Dragana. – Oszalałeś – zawyrokowałam. – Do reszty straciłeś rozum.
– Moja droga, dziękuję za ten wyjątkowy komplement – odparł. Cofnął się, a stawianymi krokami nie tylko oddalał się wolniutko ode mnie. Bicie w dalszym stopniu nie cichło. Zegary o północy robiły się wybitnie hałaśliwe, zwłaszcza w dzwonnicy, a przecież w pobliżu siedziby czeredy dostrzegłam kościół, na który wcześniej nie zwróciłam najmniejszej uwagi. – Pamiętaj, że to szaleńcy zdobywają świat.
– Na to bym nie liczyła – syknęłam, nie przestając walczyć o oswobodzenie rąk. Istota, którą wyczuwałam całą sobą, znajdowała się coraz bliżej. Włoski na ciele stanęły dęba, a gęsia skórka pokryła nie tylko ręce. – Strzygi zorientują się, że jesteś niespełna rozumu. Nie sięgniesz władzy! Zabiją cię!
– Na to bym nie liczył – odrzekł wolno, papugując moje słowa.
Już nie minuty uciekały, lecz sekundy. Zdawało się, że czas przyśpieszył, jednocześnie niebezpiecznie zwalniając. Dyszałam, nie ustępując i nie rezygnując z walki. Aktualnie przywodziłam na myśl składaną na ołtarzu ofiarę z tą tylko niewielką różnicą, iż rolę ołtarza pełniło łóżko.
Welst! Krzyknęłam, choć strażnik na pewno mnie słyszał. Nie mógł inaczej. Byliśmy jednością. Welst! Nie odpowiedział, jakby w tym akurat momencie wybył z mej głowy, choć czułam jego obecność.
– Ty jesteś zdrajcą! – zakrzyknęłam, wydając wyrok. – To nie Czębira unieruchomiła War, tylko ty!
– Nawet jeśli, nikomu już o tym nie powiesz – stwierdził z zatrważającą nonszalancją.
Dokładnie w tym momencie wejście do pomieszczenia otworzyło się. W progu stanęła zjawa, którą widywałam w przebłyskach wyświetlanych w głowie. Powykręcane kończyny, zasuszona skóra oraz twarz wykrzywiona w niemym krzyku oznaczały tylko jedno. Dragan wystawił mnie na pożarcie. Co więcej, zaserwował pyszny kąsek północnicy. Gdyby tego natomiast było mało, znałam tę cholerę lepiej, niż kiedykolwiek mogłabym przypuszczać.
Krzyk ugrzązł mi w gardle.
Nie bijcie, proszę...
Bo się nie dowiemy, co stało się dalej ;)
Mam szczerą nadzieję, że w dzisiejszym rozdziale nie zabrakło Wam emocji.
Wiem, wiem... niby głównie Karmen rozmawiała z Draganem, ale stało się tu znacznie więcej.
Zgadzacie się z sówką? Dragan oszalał?
I kto tak naprawdę jest zdrajcą?
Wołchw? Wiedźma?
Nie zapominajmy o naszej drogiej północnicy.
Wiemy już, do czego ta bestyjka jest zdolna.
Mieliśmy opis - choć starałam się łagodnie - skutków katowickiej rzezi.
No, i pojawia się pytanie... kim ona jest? ;)
Dajcie znać, kochani moi, w komentarzach, jak podobał się Wam rozdział.
Mam nadzieję, że bawiliście się przednio :)
Dziękuję za Wasze wsparcie <3
Dziękuję za każdy komentarz i głos <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top