34. Światło jest passé

Jeżeli miałam być szczera, sądziłam, że Milan wymięknie i zrezygnuje. Twardo jednak parł w naszych ustaleniach do przodu, chwilę po ich poczynieniu kontaktując się z Draganem oraz Gerardem. Co więcej, zrobił to przy mnie, wcześniej zapraszając do swego gabinetu. Głównym powodem zakomunikowania personalnej wizyty oficjalnie została chęć zaprezentowania im mojej osoby, bynajmniej czyniąc to z powodu mych korzeni. Milan chciał przedstawić uznanym nestorom swą piękną, młodą partnerkę. Tak ogłosił.

Odniosłam wrażenie, że Gerarda nie interesowały sprawy związane z nami. Dopytał tylko o syna, a kiedy dowiedział się, że to ja pozwoliłam Jarowirowi spocząć w spokoju, głos w słuchawce zmienił się na znacznie bardziej przyjazny. Odczucia miałam mieszane, ale brzmiał, jakby zapraszał mnie w towarzystwie Milana a nie odwrotnie.

Dragan z kolei nie był zachwycony personalnymi odwiedzinami. Oczywiście zapowiedział, że podejmie nas w gościnę, uprzedzając wcześniej swą czeredę, aczkolwiek sprawiał wrażenie przymuszonego do pełnienia obowiązków gospodarza. Gotowa byłam iść o zakład, iż z jakichś względów chciał mieć to spotkanie za sobą, nakazując przybyć w weekend.

Z Czębirą nie miałam okazji rozmawiać. Radwoja przekazała tylko, że matka jest gotowa przybyć w każdej chwili, a długa trasa ani ociupinę jej w owym postanowieniu nie zniechęcała. Szczególnie że przybrana córka wiedźmy napomknęła podobnież coś o pochówku Jagody i mym psychicznym podłamaniu. Matka pocieszycielka już najchętniej stanęłaby w drzwiach, aczkolwiek dało się jakoś ostudzić jej zapał do rychłego przybycia. Wspólną wersją miała być moja chwilowa niedyspozycja, gdyż podobno spałam utulona medykamentami, by nie cierpieć.

Heloiza natomiast oznajmiła, iż wyczekiwała mego telefonu. Nie byłam pewna, w jakim zakresie magii się specjalizowała, lecz w jej głosie słyszałam nutkę mistycyzmu. Jakby sama Dola zdradziła jej, że wnet się skontaktuję i zaproponuję spotkanie w Mikołesce. Żadnego problemu nie stanowił ani termin, ani prośba, by to ona przybyła, jakby już siedziała na walizkach, zaprzęgając swój orszak do służby.

Zatem jechaliśmy do Torunia, mknąc autostradą. Milan uważał, że to najkrótsza trasa, zaś ja nie miałam powodu, by nie wierzyć. To on był doświadczonym kierowcą, podczas gdy mnie zaczynały zżerać nerwy. Tablice informacyjne wskazywały, iż dzieli nas od miasta coraz krótszy dystans.

– Nie będziemy zbędnie przeciągać wizyty – przypomniał mi mężczyzna. Przeniosłam na niego wzrok. Ustaliliśmy to jeszcze przed wyjazdem. – Jedna noc, a jutro mkniemy do Wiecka.

– A później do domu – mruknęłam.

Mogłam brzmieć, jakby nie cieszyła mnie perspektywa powrotu, lecz wcale nie o to chodziło. Nie mogliśmy zostać u Kraszywskiego całej nocy, bo powrót zgodnie z danymi z GPS miał trwać od pięciu do sześciu godzin, a i to przy dobrych wiatrach. Z kolei w poniedziałek czekała nas kolejna smutna ceremonia.

Przez myśl przemknęły absurdalne idee, jakie wcześniej nie krążyły po głowie. Całkiem znienacka zaczęłam rozmyślać, jak będzie wyglądać to wszystko. Czy otworzą trumnę, czy od początku stać będzie ona zamknięta? Kto weźmie udział w ceremonii pochówku? Jak zdołam przetrwać obrządek? Jakby nie patrzeć, pogrzeb Ludmiły nie dotknął mnie aż tak mocno.

– Wiem, że masz sporo na głowie, ale później wszystko się uspokoi – zapewnił, nie odrywając wzroku od drogi. Nie zdążyłam udzielić riposty, gdy pochwycił mą dłoń, pocierając ją lekko palcami. – Będziemy tylko my, zobaczysz.

Uniósł rękę, składając przelotnego całusa na wierzchu mojej. Ścisnęłam palce, niemo przekazując, że rozumiem oraz wierzę. Martwiłam się jednak nadchodzącymi wydarzeniami, a pogrążona w myślach niemal do końca trasy siedziałam cicho.

Toruń od samego wjazdu do miasta zdawał się odmienny niż nasze Katowice. U nas rządziła nowoczesność, a tu została ona jakby zmieszana z historią. Chociaż poniemieckie kamienice wznosiły się na Śląsku niemal co krok, tak mocno przywykłam do ich widoku, że zdawały mi się już bardziej naturalne niż budynki wypełniające miasto Kopernika.

– Żałuję, że nie zostaniemy na dłużej – szepnęłam, wyglądając przez okno.

Dochodziła późna, wieczorna godzina, zaś światła rozświetlające miasto zdawały się mieszać z magią. Katowice też świeciły jasno, lecz mimo wszystko widok wywoływał odmienne wrażenie. Tu zachwycał, natomiast w centralnym mieście Silesii napawał znajomą nutą spokoju i stateczności.

– Dragan i tak wyświadcza nam przysługę, udzielając noclegu – zakomunikował Milan.

Brunetowi też nie na rękę była dzisiejsza wizyta. Widziałam to w jego ruchach, oczach, napięciu mięśni. Jednakowoż pałałam wdzięcznością, ponieważ nie zostawił mnie z tym samej. Zresztą to on powtarzał, że nigdy mnie nie opuści, a chociaż również nie planowałam odejść, to jego deklaracje wypełniały moje serca, determinując naszą przyszłość oraz relację.

– On chyba nie jest zbyt... towarzyski, co? – zagadnęłam.

Stanęliśmy na światłach. Czerwień swą jaskrawą barwą odbijała się od każdej możliwej powierzchni, zalewając też przestrzeń wokół sygnalizatorów. Zajmowaliśmy miejsce na jednym z dwóch pasów, a obok zatrzymał się niebieski wóz, prawdopodobnie opel. Milan zerknął na mnie śpiesznie, pilnując zmiany świateł.

– Dragan ma swoje nawyki i nie lubi ich łamać.

– Więc... jesteśmy naruszeniem jego codzienności? – zinterpretowałam.

– Jakby nie patrzeć, ma już swoje lata – skwitował, nie ustosunkowując się wprost do mego pytania.

– I niczym Ludmiła utyskuje na źle dobraną filiżankę względem herbaty czy ucina sobie drzemki w niestandardowych porach, wywieszając na drzwiach zawieszkę zakazującą wstępu?

Wejrzał na mnie, jakby rozważał, którą opcję wybrać, by przybliżyć mi dziwactwa Dragana. Ewentualnie żadna z zaprezentowanych alternatyw mu nie pasowała. Ludmiła była Ludmiłą, Dragan Draganem i choć powinnam stwierdzić, że obaj egzystowali w dwóch różnych światach, nie byłam tego taka pewna.

Ruszyliśmy, gdy sygnalizacja błysnęła zielenią. Milan jednak się zanadto nie rozpędzał, chwilę później skręcając w prawo, by wkrótce skręcić w lewo. Zdumiewał mnie znajomością miasta, choć podobno dawno Torunia nie odwiedzał. Nie drążyłam, kiedy był tutaj po raz ostatni. Sama nigdy nie miałam okazji wyjechać poza Śląsk, nie licząc wakacyjnych wypadów do babci. Bielawskim nie wojaże tkwiły w głowie.

– Kiedy go poznasz, na pewno zrozumiesz – odparł.

– Martwi cię wizyta u Dragana, bo lata temu był wołchwem czy jest realnie niebezpieczny?

Nie radząc sobie z tajemniczością i całą otoczką dotyczącą strzygonia z Torunia, postawiłam wszystko na jedną kartę, zdradzając się z własną ciekawością. Potrzebowałam wiedzieć, czego oczekiwać, a każda opinia różniła się od siebie. Zdaniem Niemiry miałam odwiedzić potwora, zaś War postrzegała go niczym odpowiednik mego przybranego ojca. Milan wykazywał się respektem oraz ostrożnością, ale podobne cechy przypisałabym mu, gdy parkował pod dworkiem w Mikołesce.

– Jest niebezpieczny – odparł. – Zna prawdy, które przede mną są zakryte. Nie jestem pewny czy Czębira z Heloizną posiadają całą tę wiedzę, jaką posiadł on. Do tego zna się na magii. Niezachowanie przy nim pełnej ostrożności to klasyczna głupota postaci horrorów.

Skinęłam. Zdawałam sobie sprawę, co ma na myśli. Bohaterowie wiedzą, że zaraz coś piznie i nie powinni przekraczać progu pokoju za wiecznie zamkniętymi drzwiami, ale wchodzą z wysoko zadartą głową, co by się bestii grasującej w poblisku lepiej skalpowało. Westchnęłam, po czym przyuważyłam, że uruchomił migacz, choć wcale nie znajdowaliśmy się przy skrzyżowaniu.

– Skręcamy?

– To tutaj – obwieścił, zajeżdżając pod kilkukondygnacyjny budynek. Uniosłam głowę, lustrując to miejsce. Na pierwszy rzut oka sprawiało wrażenie starego, opuszczonego hotelu, który splajtował. Cała masa okien, a w wielu nie brakowało desek bądź plandek. Gdzieś po boku stało wzniesione rusztowanie, chowając się w głąb ściany prostopadłej do frontu, a ono również pozostawało schowane pod siatką budowlaną. – Trzymaj się mnie – zastrzegł. – Tutejsze strzygi chętnie korzystają, kiedy ktoś je odwiedza.

Bezwolnie przełknęłam ciężko, zatrzymując wzrok na partnerze. Wyglądał oraz brzmiał poważnie. Z pewnością nie mogłam śmiało zignorować jego troskliwego podejścia. Owszem, pewnie obroniłabym się samodzielnie przed atakiem jednego czy dwóch demonów, ale przed oczami wyświetliła mi się jakaś bliżej nieokreślona scena z filmu, który chyba oglądałam czystym przypadkiem. Wolałam nie skończyć jak główny bohater.

– Nie opuszczę cię na krok.

– Więc nie wysiadaj jeszcze – nakazał.

Odpięłam pas bezpieczeństwa, ale posłusznie skinęłam głową, zanim wysiadł. Zgodnie z moimi przewidywaniami obszedł hondę, otwierając przede mną drzwi. Wyciągnął dłoń, którą bez cienia zawahania pochwyciłam, opuszczając samochód. Chłód klasyczny dla zimowej nocy otulił mnie, a mróz uszczypał w policzki.

– Wygląda jak hotel w trakcie remontu – oceniłam.

– Zawsze tak wygląda.

– I nikogo to nie dziwi? – spytałam. Wzrok Milana zdradzał, że nie był pewien przyjętego przeze mnie stanowiska. – No, ja bym się zdumiała, gdyby latami stał nietknięty jakiś budynek, choć rusztowanie i inne graty wskazują na trwający remont.

– Sówko, ludzie najpierw musieliby nauczyć się patrzeć – oznajmił, zaskakując mnie, choć już przecież to słyszałam. Sowulski swą metamorfozę przeszedł na parkingu przed marketem i nikt nie zwrócił na niego większej uwagi. – Poza tym... to miejsce chronią czary Dragana. Czujesz?

Zdezorientowana nieco pytaniem zwróciłam się znów w stronę budynku. Obejrzałam go, to tu czy tam na moment dłużej zawieszając wzrok. Po chwili dopiero przyznać musiałam, że efekt mych obserwacji zaskoczył mnie totalnie. Spojrzeniem wróciłam do bruneta.

– Nic a nic.

– Poczujesz aury mieszkańców i gospodarza, kiedy przekroczymy próg – zakomunikował. Objął mnie ramieniem, przyciągając ku sobie. – I proszę, bądź grzeczna – powiedział wprost. – Dragan to mężczyzna starej daty, a wtedy kobiety niewiele miały raczej do powiedzenia.

Zdziwiłbyś się, dzieciaku, prychnął Welst.

Bądź co bądź skinęłam. Następnie pozwoliłam poprowadzić się do środka. Już nawet nie wnikałam, kto przytacha nasz bagaż, choć brałam pod uwagę alternatywę, że jeszcze dzisiejszej nocy ruszymy w dalszą podróż. Rzeczywiście wkraczając do środka, ciało przeszył dreszcz. Nagle poczułam się obserwowana przez więcej niż jedną bądź dwie zaciekawione pary oczu. Tutaj aż roiło się od strzyg.

Przystanęłam w pół kroku, robiąc to samo co Milan. Na wprost nas w zasadzie znikąd pojawił się młody mężczyzna wyglądający na nie więcej niż dwadzieścia parę lat, w porywach może trzydzieści. Wiedziałam jednak, ile łgarstwa mieściło się we wzrokowym określaniu wieku strzyg. Mój Milan z pewnością nie upodabniał się do starca, osiągając postać dojrzałego mężczyzny, a cieszył się niebagatelną liczbą. Mimowolnie rozkminiać zaczęłam, jak ustawić sześćset świeczek na jednym torcie.

– Sądziliśmy, że będziecie nieco później – obwieścił bezimienny typ, nie bawiąc się w konwenanse.

Co jak co, ale przysięgłabym, że nie miałam do czynienia z rozsławionym wołchwem. Mężczyzna na wprost miał ciemne włosy, choć trudno było mi określić czy to jeszcze brąz, czy już czerń. Kilka jaśniejszych kosmyków tworzyło w świetle starodawnego oświetlenia refleksy, kontrastując z jasnozielonymi oczami. I choć pochwalić mógł się z pewnością niebagatelną sylwetką, nosił frak przywołujący na myśl lokaja obsługującego zamożne domy tradycyjnych bogaczy.

– Mniejszy ruch na drogach, Mateuszu – wyjaśnił dość oficjalnie trwający przy mnie brunet.

– To twa urocza żona? – Mateusz skupił większą uwagę na mnie, a mrużąc oczy, zdawał się przeszywać mnie spojrzeniem. – Powinienem ci chyba pogratulować, choć pewien nie jestem czy warto celebrować zmiażdżone serca.

Wzdrygnęłam się. Nie chodziło wcale o to, co powiedział, lecz jak to zrobił. Krwiożerczy uśmiech wykwitł na twarzy Mateusza, jakby rozkoszował się on już samą wizją, jak wyrywam z piersi Milana pompujące krew organy i zgniatam je. Przed oczami stanął obraz z koszmaru, zaś w uszach zadzwoniły słowa padające w rozmowie między moim mężem a jego uroczą siostrzyczką.

– Sówko, poznaj Mateusza – zaprezentował mi oficjalnie witającego nas mężczyznę. – Aktualnie to prawa ręka naszego dzisiejszego gospodarza.

– Przejmę to wszystko po Draganie, więc jestem chyba kimś więcej niż ledwie prawą ręką – zaskrzeczał, drażniąc moje uszy.

– Wybacz – odparł nieszczerze mój towarzysz. – Kochanie, to obie ręce Dragana. W jego imieniu wita gości, werbuje nowych członków czeredy i wypełnia zachcianki swego mentora.

– Uroczy jak zwykle, Rawicki – zaskrzeczał bojowo, lecz nie przybrał pozy świadczącej o chęci walki. Zamiast tego zlustrował mnie jeszcze raz, po czym obrócił się i już normalnym, widocznym dla ludzkiego oka krokiem ruszył ku jednemu z przejść wyprowadzających z ogromnego holu, w którym przebywaliśmy. – Dragan niedawno wrócił z podróży, więc dobrze radzę, nie nadwyrężcie gościnności.

Uniosłam mimochodem brwi. Zaintrygowała mnie wzmianka o podróży Dragana. Jednocześnie w pamięci przywołałam to dziwne uczucie wskazujące, że w pomieszczeniu obok znajduje się nieznany, strzyży demon. Ciekawił mnie rachunek prawdopodobieństwa. Ilość procent przemawiających za tym, że już wtedy miałam do czynienia z nestorem toruńskiej czeredy, windowała dość pokaźnie w górę.

Nie mając wielkiego wyjścia, ruszyłam u boku Milana za Mateuszem. Kilka kroków później z trudem powstrzymałam parsknięcie cisnące się na usta, a Biały wykręcał ślepiami na absurdy panujące w mej głowie. Gdyby jednak zamiast fraka Mateusz nosił sutannę, a my trafilibyśmy do Sandomierza, mogłoby być całkiem ciekawie. Oczywiście me przemyślenia zostawiłam dla siebie. I Welsta.

Wkroczyliśmy do windy. Przynajmniej starożytny demon nie odmawiał sobie wygody. Z drugiej strony nawet Weles posiadał windę w zaświatach, więc jego wierny sługa nie powinien odstawać. Bardziej jednak zaskoczyło mnie, że zamiast wjechać do góry, wyświetlacz wskazywał minusowe piętra. Dopiero gdy dotarliśmy na poziom minus pięć, drzwi rozsunęły się, ukazując nie tyle korytarz, co wnętrze apartamentu.

Rozejrzałam się. Milan zaciskając nieznacznie palce na mej talii, bez trudu zgadnął, czego szukały moje oczy. Pomieszczenie prezentowało się bogato, a zdobień i rozmaitych dekoracji w nim nie brakowało, mimo to mózg przetwarzał w koło jedną informację. Byliśmy pod ziemią, niżej nawet niż sięgała piwnica w naszej kamienicy. Bez większej kontroli omiotłam spojrzeniem kąty.

– Nestorze Draganie, to...

– Taaa... – burknięcie przerwało wyszukany wywód Mateusza, zanim ten dobrze zabrał się za nasze zaanonsowanie. – Wiem, kogo Weles przy... ekch! – Nieeleganckie czknięcie opuściło jego usta, potwierdzając tym samym opis Waromiry. Nim go dostrzegłam, usłyszałam trzask. Coś spadło, strącając przy okazji coś innego. Kojarzyłam ten dźwięk, bez większego wysilania mózgowych zwojów i zaprzęgania szarych komórek do pracy przypisując go obijającym się butelkom. Posłałam Milanowi nieprzekonane spojrzenie. – No, no. Muszę przyznać, żeś sobie ładniusią tę sowę przygruchał – powiedział, zagłuszając odgłos tupnięć.

Wyłonił się zza załomu, przy którym stała bliżej nieznana mi rzeźba. Prawie położyłam się na ziemi, zalewając łzami z rozbawienia. Karzeł, tyle przemknęło przez moją głowę, gdy patrzyłam jak z metra cięty, niewielki, acz pulchny człowieczek zdąża przez pokój. W dłoni niósł prawdziwy, karczmiany kufel wypełniony spienionym trunkiem, a na jego prawdopodobnie płóciennej koszuli widniała plama ściekającego po brodzie napoju.

Szczęka opadła samoistnie na widok najprawdziwszego menela. Owszem, pozory mogły mylić i tu chyba faktycznie tak się sprawy miały. Aż się wierzyć nie chciało, że ten chlejus to mityczny oraz szanowany niegdyś wołchw o potężnej mocy, przed jaką mnie przestrzegano. Patrząc na niego, odnosiłam wrażenie, że chuchnięciem posłałabym go na łopatki.

Zatrzymał się przede mną niczym tania, groteskowa wersja lorda Farquaada. Brakowało mu tylko czerwonego kubraczka z bufiastymi rękawkami, bo ostatecznie włosy mógł farbnąć, z czerni przekształcając się w mało urokliwego blondyna. Ciemne, brązowe oczy przesunęły wzdłuż mej sylwetki, aczkolwiek pociągnięta zostałam w przód podobnie do Fiony, gdy pochwycił mą dłoń, przysuwając ją ku sobie, by złożyć pocałunek. Ostatkami silnej woli powstrzymałam się przed skrzywieniem, wyrwaniem mu ręki i otarciem jej. Płynu dezynfekującego i tak nie dostrzegałam w zasięgu wzroku.

– Draganie, rzekłbym, iż miło cię widzieć... – zaczął Milan, również niezbyt dbając o dobre maniery – ...choć łudziłem się, że przynajmniej wytrzeźwiejesz do naszego spotkania.

– Trzeźwieć? – obruszył się, jakby mu co najmniej zarzucono, że stopy waliły łajnem, zapach kloaki roznosząc po zdobionej bogato izbie. – Wiesz, ile rodzajów alkoholu jest na... ekch... świecie, chłopcze? – spytał, niewiele robiąc sobie z pijackich czknięć. – Ty, Mateu, nie stój tak. Proponowałeś coś do picia naszym gościom? – spytał, ale nie czekając na respons, zwrócił się do mnie. – Propo... ekch... kurwa – zaklął poirytowany, ale kontynuować pytanie zaczął w miejscu, gdzie kolejne czknięcie mu przerwało. – Nował coś do picia?

Głos zamarł w gardle. Zerknęłam na męża. Szczerze mówiąc, nie bardzo wiedziałam, co odrzec. Nie chciałam pić z tą nieco bardziej rozwiniętą formą pantofelka napawającą obrzydzeniem. Liczyłam, że nikt nie przymusi mnie do raczenia się piwskiem dającym na kilometr chmielem ani tanim winkiem zalegającym na półkach pobliskiego marketu w szaleńczej cenie promocyjnej dwóch złotych. Uśmiechnęłam się, niepewnie rozciągając usta w grymasie.

– Cóż, nie przypominam sobie – przyznałam.

– Kurwa, ile razy ci mówiłem już, że masz godnie podejmować gości? – Czknięcie tym razem odpuściło, pojawiając się dopiero po wyartykułowaniu całej interpelacji. – Gnaj po jakąś baryłkę – nakazał, następnie zwracając się ku mnie. – Wino czy coś elegantszego?

– Herbata?

Zaśmiał się, kwitując moją sugestię jako dobry kawał. Wymieniłam się z Milanem spojrzeniami, a trybiki w mojej głowie pracowały ciężko, kontemplując nad rozwiązaniem pozwalającym się wykpić z pijackiego ferworu. Mąż ledwie wzruszył ramionami, co mogłam zinterpretować jako a nie mówiłem. 

– Nie stój tak, matole – zwyzywał czekającego na dyspozycje Mateusza. Typ naprawdę musiał bardzo chcieć przejąć czeredę, skoro dawał sobą tak pomiatać. Szczególnie że nic nie wskazywało, iżby senior miał lada moment paść trupem. – Czas okazać gościnność. Nieśże tu dobłego... ekch... antaja.

Zielonego pojęcia nie miałam, czego Dragan oczekuje od mężczyzny. Antaj z niczym mi się nie kojarzył, bo słowo padające przed czknięciem na pewno przekształcił na własną, pijacką modłę. Wyglądało na to, że dobrze jeszcze nie zasiedliśmy, a miałam już ochotę stąd zwiewać.

– Jak sobie życzysz.

Mateusz zniknął z pola widzenia. Nie potrzebowałam zgadywać, dokąd się udał. Słowo nestora było święte, a Dragan jasno wydawał polecenia. Jasno dla Mateusza, bo ja wciąż rozkminiałam, co to jest antaj.

– Co tak stoisz, jakby ci kołkiem dupę wypchali? – Zacisnęłam zęby, ledwie panując nad wybuchem śmiechu. Nestor toruńskiej czeredy już kroczył ku kanapom, opadając na jednej, podczas gdy Milan z cichym poskrzekiwaniem poprowadził nas do drugiej naprzeciwległej. – No, siadaj, siadaj, chłopcze – pogonił bruneta. – Ją też tak wolno pociskasz? Słoneczko, może powinnaś oddać się w ręce...

– Nie przeginaj, Dragan – warknął skrzekliwie mój obrońca.

Mnie z kolei zbierało się na wymioty. Już wolałabym zastępować Żagotę i gzić się po kątach z Samborem niż oddać ciało temu schlejonemu oblechowi. Nagle mężczyzna zasiadający na wprost spoważniał, prostując się. Pijackie zamroczenie zniknęło z jego oblicza w przeciągu sekund, a zastąpił je krwiożerczy wyraz oblicza. Teraz należało mieć się na baczności.

– Dobra, Rawicki. – Ton głosu gospodarza zmienił się nie do poznania. Teraz nawet o pijacką czkawkę bym go nie posądziła. Nie rozumiałam tylko, po co odegrał przed nami teatrzyk, rysując się na skończonego menela. – Czego chcesz, bo obaj wiemy, żeś jej nie przyprowadził, by mnie poznała?

– Przenikliwy jak zawsze – skwitował mój partner burkliwie. – Ale tu się mylisz. Karmen naprawdę chciała poznać okrytego twoją sławą strzygonia.

– To prawda – poparłam, mając nadzieję, że dobrze robię, zabierając głos. Żywiłam ją też, że zyskam jego sympatię oraz przychylność. Z wiedźmami się udało. – Byłam bardzo ciekawa słynnego Dragana z Torunia.

– I jak? – Dragan zabrał głos. – Podobam ci się na tyle, by zostawić tę strzyżą...?

– Nie obrażaj mojego męża, Draganie – przerwałam mu, reagując instynktownie.

– Męża zawsze można zmienić – rozsądził zobojętniale.

– Dragan...

– Być może, ale jednego jestem pewna – oceniłam. Oboje chyba niewiele robiliśmy sobie z parszywego nastroju siedzącego obok mnie strzygonia. Nachyliłam się do przodu, a mój rozmówca uczynił to samo. Patrzyliśmy sobie prosto w oczy. – Dla ciebie nie warto.

Krwiożerczy uśmiech wymalował się pod jego nosem. Dojrzałam, jak charakterystycznie wibrują mu tęczówki. Wyczułam napięcie Milana, który chyba spodziewając się ataku za obrazę gospodarza, spiął ciało w gotowości do podjęcia kontry. Tymczasem w pokoju rozbrzmiał śmiech.

– No, i taki charakter rozumiem – zawyrokował z demonicznym akcentem. – Co więc mogę dla ciebie zrobić, wiedźmo Karmen?

– Więc jednak – burknęłam mało elegancko.

Błyskawicznie powiązałam fakty, a minione niedawno wydarzenia złożyły się w całość. Wiedźmą Karmen określana byłam wyłącznie podczas ostatniego wiecu. Co więcej, Milan w żadnej rozmowie z Toruńskim nie powołał się na me magiczne korzenie.

– Jednak co? – podłapał zaintrygowany.

– Mogłeś poinformować, że jesteś na Śląsku – odparłam, odnosząc się do fałszywego czytania testamentu, na jaki mnie zwabiono. – Nie taszczyłabym tutaj specjalnie tyłka.

– Może chciałem zwabić cię w swe progi? – zasugerował.

– Nic ci po tym – odparłam spokojnie. – Dragan był obecny na nieoficjalnym wiecu – powiadomiłam uczciwie Milana, który niezbyt orientował się w sytuacji bez bodajby skąpych wyjaśnień. – Choć obecny to chyba nie do końca adekwatne określenie, mam rację?

Dragan uniósł drapieżnie kącik ust. Upił łyk trunku wypełniającego kufel dzierżony w dłoni. Dopiero potem odstawił naczynie na mebel imitujący stolik kawowy stojący po boku między zajmowanymi przez nas siedziskami.

– Wyjaśnij mi, co sprowadza cię do tak zacnego starca – polecił odchylając się w tył i podpierając plecy o oparcie kanapy. Do izby wszedł Mateusz, taszcząc kilka butelek różnych alkoholi. Poznałam dwa różne wina, białe oraz czerwone, whiskey i wódkę. Szczerze wątpiłam, aby przeźroczysty płyn w eleganckiej karafce był pozbawioną procentów wodą mineralną. Mężczyzna we fraku ułożył wszystkie przy kuflu swego nestora i oddalił się, wyczekująco zajmując miejsce pod jedną ze ścian. – Chyba nie chciałaś tylko potwierdzić swego przeczucia?

– A co jeśli to był właśnie mój zamiar?

– Byłabyś głupia – odparł prosto bez zbędnych ceregieli. Bez cienia krępacji wyrzekł także kolejne słowa. – To ja stałem za tą podłą bruxą. Ja zmusiłem go do organizacji wiecu, z którego sprawnie się wymigałaś. Ja też odwiedzałem jego brata i tę soczystą damulkę. – Żyłka na mej szyi zaczęła chyba żwawiej pulsować, bo mimowolnie zsunął wzrok na zgięcie, oblizując językiem dolną wargę, jakbym stanowiła smaczny kąsek bądź obietnicę rychłego posilenia się. Wolałam nawet nie myśleć, że kosztował mojej przybranej siostry. Niestety wbrew wszystkiemu emocje zaczęły buzować pod skórą. – Swoją drogą śliczna z niej dzierlatka, zwłaszcza gdy krzyczy i broni się tymi swoimi...

– Obym ja cię nie doprowadziła do krzyków – warknęłam, wchodząc mu w slowo.

Metamorfoza zaczęła się samoistnie. O ile nie dostrzegałam piór zastępujących brązowe kosmyki spływające na ramiona i niżej, o tyle wokół mnie nie brakowało mrocznej formy ukształtowanej z dymu. Milan ułożył dłoń na mym udzie, ściskając nieznacznie palce. Snułam przypuszczenia, co chciał przekazać, ale chwilowo wewnątrz mnie buzował gniew. Cichy głos zdrowego rozsądku podpowiadał, że nie mogę dać się wyprowadzić z równowagi. Z jakiegoś względu Dragan liczył, że dojdzie między nami do starcia.

– To obietnica? – zadrwił cynicznie. – Jeśli chcesz, możemy zapewnić rozrywkę twemu uroczemu towarzyszowi i...

– Nie zapędzaj się, Dragan – zaskrzeczał Milan.

Krew teraz buzowała w jego ciele, szykując się do eksplozji. Instynkt podpowiadał, że jeśli się nie powstrzyma, będziemy tu mieć za moment drugie Pompeje.

– Jaki masz w tym cel, co? – zapytałam ostrożnie. – Chcesz nas tylko sprowokować czy to jakieś ukryte motywy tobą kierują? Co zrobisz później? Podważysz me zdolności przywódcze na wiecu, w którym nie weźmiesz nawet udziału? – wyrzucałam z siebie pytanie za pytaniem.

– Wezmę – zanegował. – Ruszyłaś z domu, zorientować się wśród najstarszych przedstawicieli gatunku i wybrać reprezentanta – podsumował. Nic dziwnego, że o tym wiedział. Przysłuchiwał się całej debacie z kryjówki w pomieszczeniu obok, co kolejno potwierdził. – Wiem, słyszałem każde słowo padające na obradach.

– Mimo to nie jesteś godzien piastować tej funkcji – zawyrokowałam.

– Godzien? – podłapał drwiąco. Milan zamarł, a ja dostrzegłam nieznaczny ruch ręki Dragana. Cokolwiek zrobił, wyłączył nie tylko mojego strzygonia z naszej dysputy, ale również Mateusza, który przypominał obecnie żywy posąg. – Jestem potężny, nie muszę być godny – oznajmił z zatrważającą pewnością siebie. – Co więcej, popiera mnie cała rzesza innych strzyg. Nie sprzeciwią się, kiedy zajmę oficjalnie miejsce na wiecu. Co innego, jeśli zrobi to on. – Ruchem głowy wskazał bruneta. – Niegodny syn Czębiry. Gwałtownik łamiący prawo wedle własnego uznania. Oskarżenie o nepotyzm raczej też nie przyniesie ci chwały.

– Nie Milan zajmie to miejsce – oznajmiłam. – Ale tobie też go nie wyznaczę.

– Więc może powinienem bliżej zaopiekować się młódką o jasnych włosach?

– Jagoda nie żyje – wycedziłam przez mocno zaciśnięte zęby. – A jak dowiem się, że nie straciła życia w wypadku, tylko wskutek twoich machlojek, żadna wiedźma, żaden wołchw ani żerca, żadna strzyga, ani żaden inny demon nie wybawi cię z moich rąk. Nawet żaden slawochwalec tego nie zrobi – zagroziłam.

Nie podobało mi się, że na twarzy Dragana cały czas widniał zbyt pewny siebie uśmieszek. Doszły do tego wcześniejsze podejrzenia tyczące Jagody. Może Eugeniusz kłamał i ona wcale nie zginęła, tylko została uprowadzona przez siedzącego przede mną psychopatę? Choćbym bardzo chciała, nie mogłam wykluczyć tej alternatywy.

– Bruxa dobrze się spisał, sprawiając, że uwierzyłaś jego słowom – skwitował, potwierdzając moje złe przeczucia. – A teraz słuchaj, tania imitacjo wiedźmy – nakazał pogardliwie, wypluwając z siebie kolejne komunikaty. – Ja nie zadręczę tej borówkowej zołzy, rżnąc ją raptem pokątnie może jeszcze kilka razy, a ty oddasz mi oficjalnie przewodnictwo nad wszystkimi czeredami – zakomunikował.

Zmrużyłam groźnie oczy. Welst już buntował się w ciele. Nie przeciw mnie, szalejąc wskutek działań Dragana. War nieco się myliła względem niego. Miałam do czynienia z pijusem, ale jednocześnie demon stanowił przeciwnika, jakiego nie należało ignorować za żadne skarby. Nira uważała go za okrutnika, a ja otrzymałam właśnie potwierdzenie, że nic a nic nie ubarwiła. Przestałam się dziwić, dlaczego odeszła z czeredy, docierając wiele kilometrów dalej i niechętnie przyznając się do przynależności do rodziny, na czele której stał wołchw.

– Gdzie jest Jagoda?

– W miejscu, z którego przede mną nie ucieknie – zakomunikował.

– W chwili obecnej to samo mogłabym powiedzieć o tobie – rzekłam.

Szok widniejący na jego twarzy trwał raptem kilka sekund, ale zdołałam go dostrzec. Nie brał pod uwagę, że się nie ugnę bądź ciężko przyjdzie mu mnie przekonać do kapitulacji. Tymczasem nie zginałam karku ani przed nim, ani z powodu Jagody. Dźwignęłam kącik mych ust, a ciemny dym rozszedł się szerzej, ciaśniej opatulając moje ciało niczym opinająca sylwetkę wieczorowa suknia w dość nowoczesnym, skąpym wydaniu.

– Sięgasz mocy Welesa w moim domu i sądzisz, że przerazisz sługę, który już widział, do czego zdolny jest pan zaświatów?

– Sięgam mocy Welesa w twoim domu – poparłam bez cienia krępacji. – Ale nie dbam o twoje przelęknienie – oznajmiłam, zbijając rozmówcę z pantałyku. – Zwrócisz wolność Jagodzie i zapomnisz o jakiejkolwiek opcji, w której piastujesz stanowisko bodajby mikroskopijnie większe niż aktualnie, a nie zyskasz we mnie wroga. I może nawet pozwolę ci dotrwać wiosny – zaproponowałam, rzucając ironiczną wstawkę.

– Powiedziała protegowana zdrajczyni – zaskrzeczał.

Pióra obrosły jego głowę i ciało, a rysy nabrały demonicznej wyrazistości. Zamierzał się bronić, aczkolwiek jego wygląd nie wywierał na mnie wrażenia. Gruby, opierzony karzeł siedział na wprost, licząc, że jakkolwiek wpłynie na mój osąd. Cóż, liczyć też trzeba było umieć.

– Z Czębirą rozliczę się bez twej pomocy – obwieściłam stanowczo. Jego jasne brwi powędrowały w górę. Nie zamaskował odpowiednio szybko zaskoczenia, które wywołałam, wskazując, że znam postać, jaka zmieniła bieg historii, zdradzając nas wszystkich. – Zdumiony, że wiem?

Milczał przez dłuższą chwilę, rozważając odpowiedź. Obserwował mnie w tym czasie uważnie. W sumie w pomieszczeniu przebywaliśmy niejako tylko my dwoje. Pewnością nie dysponowałam, że Milan i sługus Dragana cokolwiek słyszą, śledząc naszą konwersację. Jeśli miałam być szczera, wolałam, aby pozostawali zupełnie nieświadomi.

– Przyznaję, nie oczekiwałem, że się przygotowałaś tak dobrze – uznał. – Może myliłem się względem ciebie? Co powiesz, byśmy razem wprowadzili strzygi w nową, wypełnioną światłem erę?

– Ty i ja? – podpytałam dla pewności. Skinął, mrucząc z aprobatą. – To raczej niemożliwe – stwierdziłam, patrząc mu butnie prosto w oczy. – Na dłuższą metę nie dogadalibyśmy się, a światło jest passé.

– Porozumiałaś się ze zdrajczynią, a mnie nie zamierzasz dać szansy?

– Zdrajczyni – burknęłam. – W chwili obecnej ciebie też powinnam posądzić o zdradę.

– Nie ważysz się.

– Sprawdź mnie – obwieściłam wyzwanie. Równie dobrze mogłam spoliczkować strzygonia białą rękawiczką, rzucając mu ją później pod nogi. Burknął, mruknął, zaskrzeczał, lecz głośno nie podjął wątku. – Jeśli to wszystko, radzę lepiej mnie nie prowokować. Miła jestem tylko do czasu.

– Niczym sam Weles – przyrównał niechętnie.

Nie w smak był mu mój opór. Zdecydowanie nie brał pod uwagę, że się nie ugnę.

– Geny nie kłamią, prawda? – Dźwignął wyżej brew, lustrując mnie. – Co, nie wiedziałeś, czyje dziecię poczęła Waromira?

– Weles nie da się wciągnąć w tę grę – zastrzegł strzygoń skrzekliwie.

– Ja bym nie próbowała tego weryfikować – orzekłam. – Tymczasem raczej nie zostaniemy na noc. Gdziekolwiek jest Jagoda, cała i zdrowa ma wrócić do domu.

– Jej miejsce jest w trumnie – zawyrokował Dragan. – Ona nie należy już do świata ludzi.

Spojrzeniem przesunęłam wzdłuż jego sylwetki, na dłużej zatrzymując je na obliczu mężczyzny. Nie umiałam rozsądzić czy to groźba, czy jednak stwierdzenie faktu. Dragan perfekcyjnie sprawdziłby się jako gracz pokerowy. Jego mina nie wyrażała emocji, pozostając niemal cały czas z tym samym wyrazem.

– Jeśli ją zabijesz, oskarżę cię i zniszczę – stwierdziłam.

– Niektórych czasem lepiej zabić – orzekł tajemniczo. – Jarowir coś chyba o tym wie.

– Jarowira do tego nie mieszaj, strzygoniu – zakazałam. – A teraz wybudź mego partnera. Na nas już czas. I nie próbuj sztuczek. Nie jestem głupia.

Skrzywił się na twarzy. Mimo to po chwili namysłu znów poruszył ręką. Milan nabrał w płuca powietrza, a jego klatka rozszerzyła się wskutek zaczerpniętego oddechu.

– Oszustwem próbujesz nas zwabić? – podjął zapomniany wątek. Czyli nie był świadomy, zawyrokowałam z ulgą, mierząc bruneta kontem oka. – Tak się nie godzi. Przyznaj, że...

– To już koniec rozmowy – zawyrokował Dragan tonem nieznoszącym sprzeciwu. Ręce splótł palcami na piersi niczym szanowany biznesmen. – Odjedźcie.

– Jeszcze nie skończyłem, Dragan – zaskrzeczał ugodzony w dumę Milan.

– Ale my skończyliśmy – obwieścił stanowczo, zerkając na mnie. Wzrok męża też powiódł w moim kierunku. – Prawda?

– W rzeczy samej, Draganie. – Dźwignęłam się z siedziska, prostując głowę. W ułamkach sekund odzyskałam swą ludzką postać, a dym rozpłynął się w powietrzu, po prostu niknąc. Chłodnym spojrzeniem przeszyłam na wylot jasnowłosego wołchwa. – I pamiętaj, co ci powiedziałam. No, chyba że pragniesz wojny.

– Nic bardziej by mnie nie zasmuciło niż zbędny rozlew krwi niewinnych strzyg – orzekł butnie i nieszczerze zarazem.

Dragan nie dbał o nikogo poza sobą. Obróciłam się na pięcie, nawet nie kwapiąc pożegnaniem, a następnie ruszyłam do windy. Milan nie skomentował mego zachowania. Pewna nie byłam czy w ogóle zaszczycił rozmówcę pożegnalnym skinieniem głowy. Razem wsiedliśmy do windy, a gdy obróciłam się twarzą do mężczyzny o wizerunku ulicznego pijaka, drzwi zsunęły się ze sobą.

Znalazłam się pod ostrzałem spojrzenia Milana. Szepnęłam tylko, że pomówimy później. Teraz potrzebowaliśmy ogarnąć sobie na szybko nocleg. Miałam szczerą nadzieję, że Toruń jako słynne miasto Kopernika posiada bogatą ofertę hoteli. Zresztą nawet pokój by wystarczył. Zawsze mogliśmy zerknąć na oferty z booking.com bądź innego podobnego portalu. Strzygoń nic nie odrzekł, wyjeżdżając ze mną na górę w ciszy. 

Co sądzicie o nowym znajomym? 
Dragan zdecydowanie wyróżnia się wśród strzyg. 
I jak widzicie, swoje ma za uszami... 

Wiemy już, kto odwiedzał Gustawa z Jagodą. 
Choć może lepiej, że Jagódka nie pamięta za wiele z tych odwiedzin. 
Szczególnie jeśli Dragan nie próbował tylko sprowokować Kary. 
W sumie nie ma pewności czy blefował i bredził, czy faktycznie mówił prawdę. 

Dajcie znać, kochani, jak podoba się Wam rozwój sytuacji. 
Mam nadzieję, że nieco się w głowie przejaśniało, choć na pewno są wciąż wątki, które wymagają zakończenia ;) 
Jesteśmy jednak już całkiem blisko :) 

Dziękuję za Wasze wsparcie oraz motywację <3 
Pisanie tej historii z Wami u boku jest niesamowite... 
Szczególnie kiedy pozwalacie mi poczuć swe wsparcie <3 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top