28. Dwóch mundurowych tkwiących przed progiem

Milan zapewnił mnie, że Radwoja jest niegroźna. Dziw, iż podobne deklaracje padły z jego ust po tym, jak przez ostatnie niespełna piętnaście lat boczył się na nią, bo z uporem maniaka próbowała mnie zamordować. Skutecznie zresztą, bowiem koniec końców zawitałam za jej sprawą do Welesa.

Jako że byłam totalnie wyczerpana, ustąpiłam mężowi, nieco odkładając dyskusję z Radwoją. Czy przeszło mi przez myśl, że zwieje, kolejny raz znikając, bogowie wiedzieli gdzie? Oczywiście, aczkolwiek istniały priorytety, a moim zdawało się zapanowanie nad chaosem, opieka nad Luxusem, który został sam w sypialni, miaucząc oraz skamląc na zmianę oraz regeneracja.

Nim udałam się na spoczynek, upewniłam się, że inni strzygoni są cali i zdrowi. Zostawiając Milana, przeszłam się po kamienicy, odwiedzając każdego. Wojsława wyrwałam z łóżka, w którym wyjątkowo drzemała Godzimira, nawet jeśli wcale nie o drzemkę chodziło, a Sambora... Cóż, wolałam nie pamiętać, jak zastałam Sambora. Wina jednak leżała po mojej stronie. Mogłam bowiem nie słuchać jego zaproszenia dochodzącego zza drzwi, gdy zapukałam i nie wchodzić do środka. Z całkowitą pewnością nie zastałabym orgii.

Dobrze, że nie łączyły mnie z Radagastem żadne absurdalne obietnice, inaczej musiałabym mu opowiedzieć o Radoście biorącej udział bynajmniej w trójkącie. Fakt, że Dobyra obciągała Samowi już wcale nie zaskakiwał. Dziwił inny, bo jak na pijaka strzygoń cieszył się ogromnym powodzeniem. Albo to o którąś strzygę jednak chodziło, lecz wolałam nie wnikać, która mogłaby odpowiadać za podobną rozrywkę. Żagota raczej nie zachęcała do wspólnego rżnięcia, ale Radosta oraz Bora dysponowały urodą, której nie sposób było przeoczyć. I wewnętrznego ognia też nie można było im z czystym sumieniem odmówić.

Spitymir szybko ułożył się we własnym łóżku, przepraszając mnie za brak gościnności. Rozumiałam. Nie mógł mnie zabawiać, jednocześnie udając się na spoczynek. Sprawiał wrażenie realnie wykończonego oraz wymagającego wypoczynku. Jego rany też wymagały, by się nie forsował, choć ze względu na wizytę Lewalskich było już po ptokach. Od blondyna zresztą dowiedziałam się też, kto ich opatrzył, korzystając z okazji, skoro i tak musieli odczekać, aż zaklęcie seniorki Rawickiej wyblaknie. Radwoja śnić mi się miała wkrótce po nocach.

Nim wróciłam do mieszkania, mijając się na sieni z Niemirą oraz jej strzyżym partnerem wyznaczonym w Kupalnockę przez wianek, usłyszałam prośbę przyjaciółki, bym okazała nestorowi litość oraz miłosierdzie. Zbyłam przybraną, strzyżą siostrę prychnięciem. Nie znosiłam, kiedy działał za moimi plecami, a obecność Radwoi w mieszkaniu zdawała się właśnie takim posunięciem. Nawet nie skonsultował ze mną udzielenia jej gościnnego pokoju. Chyba wolałam już, aby nocowała na parterze.

Bądź co bądź skończyłyśmy w jednym mieszkaniu. Przynajmniej sypialnie i łóżka posiadałyśmy oddzielne. Inaczej Milan musiałby dokonać trudnego wyboru. Moja tolerancja oraz akceptacja posiadała twarde granice.

– Sówko, nie mogłem postąpić inaczej – zaczął, wchodząc do łazienki, kiedy szykowałam kąpiel. Dopiero co wstaliśmy, wypuszczając kłobuka z sypialni, by pobiegał sobie nieco po mieszkaniu, ewentualnie kamienicy. Wcześniej wyjątkowo spał z nami, zamiast na posłaniu. Zanurzyłam dłoń w wodzie wypełniającej wannę. – To moja siostra.

– Owszem – burknęłam, prostując plecy. Siedziałam na brzegu wanny, starając się nie reagować na jego umizgi, kiedy torsem przywarł do mego boku, składając pocałunki we włosy. – Szkoda że nie traktowałeś jej tak przez minione półtora dekady.

– Kochanie, zawaliła, ale dzięki niej...

– Jestem strzygą – przerwałam mu stanowczo, piekląc się. Wcale nie chodziło mi o zabójstwo, jakiego się dopuściła. Zignorowała mnie, wiedząc, że chcę z nią zamienić słowo. – Wiem o tym i bez twojego wywodu. Ciekawe tylko, co zrobiła, że udało się jej przekonać ciebie do własnych racji.

– Pomówiła ze mną.

– Jakoś w zamku waszej matki próbowała wielokrotnie i nie dałeś jej nawet dojść do słowa – fuknęłam z oburzeniem. – Co się stało tym razem? Czym cię przekonała? Dowiem się?

Milan westchnął. Już wcześniej próbował tłumaczyć. Powoływał się na pomoc Radwoi, którą doceniałam. Naprawdę cieszyło mnie, że pojawiła się we właściwym momencie, by opatrzeć mężczyznę wraz z innymi naszymi kompanami. Uznałam nawet za lepszą opcję, nie wnikać, skąd wiedziała, że będzie potrzebna. Nawet w odpowiednie maści przybyła zaopatrzona i bynajmniej uważałam to za zbieg okoliczności. Dawno przestałam wierzyć w cudowne przypadki oraz zbieżności.

Milanowi nie udało się mnie przekonać, kolejny raz. Póki nie miałam porozmawiać ze szwagierką sam na sam, póty dla mnie wciąż pozostawała winna. Dodatkowo Radwoja stanowiła zagrożenie swą nieprzewidywalnością. Chwilowo jednak skupiłam się na kąpieli, gorącej wodzie kojącej zmysły oraz obecności Milana. Tego potrzebowałam, a skołatane nerwy w dalszym ciągu regenerowały się dzięki jego bliskości, między innymi w trakcie kąpieli.

Rozchlapana woda nie stanowiła problemu, a orgazm zaznany w wannie wart był kilku chwil sprzątania. Tutaj bowiem świetnie sprawdzała się nadnaturalna prędkość. Raz dwa i było po sprawie, zwłaszcza że Milan nie stał, obserwując me poczynania. Urodził się z dwiema sprawnymi rękoma, z których pożytek robił nie tylko w trakcie seksualnych uniesień.

– Pozwól jej tu zostać, kochanie – przekonywał mnie. Poprawiłam włosy, osuszając je ręcznikiem. Nie lubiłam używać suszarki, więc za jej pomocą suszyłam kosmyki sporadycznie. – Nie sprawi nam problemów, obiecuję.

– Raczej i tak niewiele mam do powiedzenia w tej kwestii – burknęłam nieukontentowana.

– Pomogła nam – przypomniał, jakbym już zdążyła zapomnieć.

Argumentował doskonale jej pobyt u nas, ale niewiele mogłam względem własnej niechęci. Dłonie ułożył na mych ramionach, stając tuż za plecami. Widziałam go w lustrze, obserwując pobieżnie. Większą uwagę skupiałam na sobie. Co jak co, ale potrzebowałam odpoczynku oraz relaksu. Przesunął nimi, gładząc szlafrok, jaki zarzuciłam na nagie ciało. Pod spodem nie miałam nic, stawiając tym razem na prostotę, lecz po mieszkaniu paradować goła nie mogłam.

– Cieszy mnie i raduje niezmiernie, że opatrzyła wasze zadrapania – zakomunikowałam wyniośle oraz z nutą drwiny. Skrzywił się, słysząc ton mojego głosu. – Powiedz mi, ale tak szczerze, Milan, czego ty właściwie ode mnie oczekujesz – zażądałam, zwracając się twarzą do niego. – Od początku robisz, co możesz, bylebym unikała Radwoi, nie zdradzając mi przy tym jej grzechów, a teraz nagle co? Mam mieszkać z nią pod jednym dachem jakby nigdy nic?

– Daj jej szansę – poprosił, przybierając przy tym minę szczeniaczka. Zmarszczyłam czoło, a następnie sugestywnie dźwignęłam brew, mierząc go z rezerwą. – To przeze mnie nie poznałyście się wystarczająco dobrze ostatnio.

– Z tego, co kojarzę, od początku chciała mnie zamordować – wytknęłam. Najdziwniejsza w tym wszystkim była moja przekorność. Jakby nie patrzeć, cieszyłam się nawet, że udało się jej osiągnąć cel, ale chyba dla zasady musiałam nieco pomarudzić. – Jak sobie właściwie to wyobrażasz?

– Porozmawiajcie – oznajmił, przejmując ręcznik i przesuszając dolną partię brązowych kosmyków w czułym, partnerskim geście. – Wyjaśnijcie sobie wszystko. Radwoja naprawdę nie jest zła.

– A co z jej szaleństwem? – drążyłam, nie odpuszczając. Wcale nie sądziłam, by siostra Milana była wariatką. Ostatnio sama jej broniłam. Teraz jednak mocno podejrzanym zdawało się, że aż tak za nią optował. – Nagle się wykurowała? A może spróbujesz mi wmówić...?

– Niczego nie będę ci wmawiać, sóweczko – zawyrokował stanowczo. – Chcę tylko, żebyś dała jej szansę.

– Daję – burknęłam. – Śpi u nas, a mogłam odesłać ją gdziekolwiek.

– Kochanie...

– Nie, Milan – weszłam mu w słowo, celując w niego wskazującym palcem. – Jak uznam, że stanowi zagrożenie dla któregokolwiek z nas, będzie musiała się wynieść – zadecydowałam.

Mężczyzna skinął głową. Jako nestor czeredy w pierwszej kolejności musiał brać pod uwagę bezpieczeństwo a nie własne widzimisię bądź koneksje. Nepotyzm stanowił świetne narzędzie, lecz nie w tym przypadku. Siostra Milana natomiast prezentowała zbyt nieprzewidywalny element. Nawet bogowie nie potrafili odkryć, co w głowie jej siedziało, zaś ona zdawała się im dawać psotne pstryczki prosto w nos.

– Będzie, jak zechcesz – poparł, lecz nie ustąpił. – Ale choć spróbuj wejść z nią w interakcję.

Zasznurowałam wargi. Nic nie chciałam zbędnie obiecywać mężowi. I bez moich zapewnień mógł założyć, jak postąpię. W końcu zawsze starałam się być nadmiernie wręcz poprawna politycznie, każdemu dogodzić, każdego wesprzeć oraz każdemu pomóc. Skoro nie zignorowałam Dobyry, młodej Rawickiej również nie mogłam.

Nieznacznie później weszłam do kuchni. Tym razem pod szlafroczkiem nosiłam już skąpą koszulkę i majtki. Dziś pierwszy raz od dawna naprawdę potrzebowałam napić się kawy. Nie przypuszczałam, że nasza lokatorka już nie śpi i kręci się po pomieszczeniu, do którego przybyłam. Co więcej, kawa czekała już na mnie naszykowana oraz zaparzona, zaś jej aromat przyjemnie wypełniał płuca, unosząc się w powietrzu.

– Wreszcie możemy spędzić trochę czasu razem – zagadnęła. Ledwie przekroczyłam próg kuchni, jeszcze nawet nie zdążyłam zasiąść przy barowej wysepce. Wejrzałam na białogłową strzygę, posyłając jej obojętne spojrzenie. Starałam się nie nastawiać do niej negatywnie, ale prawda była taka, iż trudno przychodziło mi pałać do mej morderczyni sympatią. – Czy to nie cudowne, że nieco lepiej się poznamy?

– Cudownie mogło być, gdybyś nie zwiała tuż po mojej śmierci – burknęłam złośliwie. Nawet się nie skrzywiła wskutek wyraźnego przytyku, zaś uśmiech nie schodził jej z twarzy, co irytowało dodatkowo. – Może gdybyś mnie nie zignorowała wtedy, dziś ja nie miałabym ochoty zignorować ciebie.

– Uwielbiam twoją szczerość – zawyrokowała, wprawiając mnie w konsternację. – Franciszka też ją ceniła. – Dźwignęłam brew, świdrując ją wyczekująco. Nie chciałam okazywać zaciekawienia, więc udawałam obojętność. – Zawsze cieszyło ją, że mówiłaś prosto z mostu, co leżało ci na sercu.

– A co ty możesz wiedzieć o mojej babce? – zirytowałam się. – Raz ci życie uratowała, owszem, ale poza tym jej nie interesowałaś.

Pokiwała głową, opierając się tyłkiem o blat kuchennych szafek i przysuwając do ust kubek z parującą zawartością. Sprawiała wrażenie wyrozumiałej oraz łagodnej, ale czort jeden wiedział, do czego była naprawdę zdolna. Mnie też zamordowała z podobnym wyrazem twarzy, jakby fakt ten nie wywarł na niej najmniejszego wrażenia.

– Tu się trochę mylisz, ale nie obwiniam cię – zakomunikowała, wprawiając mnie w zdumienie. Jakby jeszcze miała za co mnie winić, ale ona zachowywała się, jakbym wyrządziła jej krzywdę, olewając temat. – Wiem od Franciszki, jak trudne miałaś warunki. Wiele musiałaś przemilczeć i przecierpieć. – Zacisnęłam szczęki, mocniej otaczając palcami kubek. Jednocześnie pilnowałam, by nie pękł mi w dłoni. – Najmocniej cię przepraszam, Karuś. – Milczałam, czekając, dokąd młoda Rawicka zmierzała w swych wyznaniach. – Gdybym nie odstąpiła od zamierzeń, wyczuwając Milana, dawno byłabyś już strzygą i należała do naszej rodziny.

– Dobrze rozumiem? – podjęłam wątek. – Przepraszasz mnie za to, że... nie zabiłaś mnie, gdy miałam pięć lat?

Potaknęła szybko głową. Jej uśmiech mógł zmylić. Dzięki słodkiemu gestowi wyglądała niczym lalka Barbie, emanując domniemaną niewinność. Tymczasem znałam prawdę. Radwoja Rawicka stanowiła perfekcyjne uosobienie krwiożerczego demona, a najgorsza w tym wszystkim pozostała jej obojętność. Ona działała, nie zastanawiając się nad skutkami decyzji, a już z pewnością nie okazywała żalu ani skruchy.

– Wyobraź sobie, jak fajnie by było, gdybyś dorastała w naszym zamku – powiedziała nieprzejęta kompletnie tonem mego zdumionego głosu. – Niczego by ci nie brakowało, a oprócz dóbr oraz edukacji miałabyś również nas u boku.

– Milan mi wystarczy – sarknęłam zwięźle. – Twoja matka to też doskonałe wsparcie.

Dopiero teraz z twarzy Radwoi zniknął uśmiech, jakby pojęła, jakim stosunkiem ją darzę. Bynajmniej nasze wzajemne relacje bazowały na sympatii. Upiłam łyk kawy, cichutko pomrukując. Już niemal zapomniałam, jak smaczny był ten delikatny trunek wypełniony w połowie mlekiem.

– Karuś, ja wiem, że to może brzmieć dość... niestandardowo – zmieniła front, komunikując następne wypowiedzi. – Nikt nie marzy o śmierci. No, nikt normalny w każdym razie – dodała śpiesznie, już formułując kolejne zdania. – Ale nikt też nie marzy o życiu, jakie przyszło ci znieść.

– Chuja wiesz o moim życiu, Radwoja – zbulwersowałam się.

– Wiem, że się nacierpiałaś – powiedziała spokojnie niezrażona mym wybuchem. – Fakt, pewnie nie wiem o wszystkim, w końcu... nie śledziłam cię – stwierdziła, posyłając mi perskie oczko. O dziwo, luźne zachowanie strzygi wywołało odmienną reakcję, bo zaczęłam się bezwolnie zastanawiać czy nie minęłam jej gdzieś przypadkiem na ulicy, spacerując po Zabrzu bądź nie dostrzegłam białogłowej postaci, dilując pod mostem łączącym ulicę Śląską z Placem Dworcowym. – Domyślam się, że to zagmatwane i nieproste do zrozumienia – mówiła dalej, nie otrzymując upragnionej reakcji. – Mimo to cieszę się, że zyskałam nową siostrę.

– Nie zyskałaś – zanegowałam twardo. – Fakty są takie, że jestem z Milanem, ale my tworzymy nową czeredę. Nie podporządkowujemy się twojej matce, choć Czębira jest przeuroczą oraz niezwykle pomocną duszką, na której można polegać. Jeśli już jestem czyjąś siostrą, to Niemiry. Nawet Żagotę wolę mieć wpisaną w drzewo genealogiczne niż ciebie – obwieściłam kategorycznie, nieznacznie się unosząc.

– Karuś...

– Milan cię ceni i rozumiem to, szanuję – weszłam jej w słowo. – Tylko dlatego jeszcze tu jesteś. Bo nie będę odgradzać go od przyjaciół czy rodziny, której część podobno stanowisz. Mam tylko do ciebie prośbę. Nie wmawiaj sobie, że moja aprobata na twój pobyt tutaj cokolwiek między nami zmienia.

Radwoja wyglądała na nieukontentowaną sensem wypływającym z mego wywodu. Ewidentnie w duszy liczyła na coś innego. Jeśli jednak zdawało się strzydze, że z wdzięczności zapłaczę, zarzucając jej ręce na szyję, tkwiła w gargantuicznym błędzie. Cóż, każdy był omylny, ona również.

– Miło, że wyjaśniłyśmy sobie to i owo – przemówiła, chociaż czyniła to już ze znacznie mniejszym entuzjazmem. – Nadal mam jednak nadzieję, że jakoś się dogadamy, a gdy poznamy się bliżej, to...

– Dlaczego w ogóle mnie zabiłaś? – rzuciłam wściekle. – Naprawdę nie mogłaś poczekać? Świat by się skończył?

– Mówiłam już. Gdybym wiedziała, jak szybko uporasz się z powrotem do życia, nie zraniłabym cię w trakcie polowania – zapewniła.

– Yhym... – burknęłam cynicznie. – Ledwie przed momentem żałowałaś, że nie zamordowałaś mnie, gdy miałam pięć lat, więc bądź tak miła i z łaski swojej nie pierdol, dobrze?

– Nie sądziłam, że jesteś aż tak drażliwa – oceniła.

– A ja, że Milan miał rację, określając cię zaburzoną psychicznie i skrajnie niebezpieczną wariatką – wycedziłam.

I chyba przeholowałam, przekraczając kompetencje. Mina rozmawiającej ze mną strzygi wyglądała, jakbym właśnie serca przebiła jej sztyletem. Poczułam ukłucie w piersi. Słowa niosły potężną moc, a mimo to nie zdołałam się ugryźć w język.

– Cóż... W takim razie chyba jednak wrócę do...

– Nie – weszłam jej w słowo. Naprawdę było mi przykro. Sprawy między nimi powinnam zostawić nietknięte, nawet jeśli na moich oczach boczyli się. – Nie wyjeżdżaj. Poniosło mnie i przepraszam.

Na moment między nami zapanowała cisza. Atmosfera zgęstniała radykalnie. Bałam się, że swoim zachowaniem oraz niewyparzonym językiem zniszczyłam szansę męża na pogodzenie się z siostrą, która naprawdę była dla niego ważna. Dostrzegłam, jak zagryzła wargę. Dopiero po dłuższej chwili poruszyła się, gestem udzielając odpowiedzi, zanim zwerbalizowała respons.

– Prawdę mówiąc, liczyłam na spędzenie z wami nieco czasu. Możesz mi nie wierzyć, ale naprawdę chcę cię bliżej poznać i cieszę się, że należysz do naszej... do rodziny Milana – poprawiła się, mając w pamięci me niedawne słowa. – Polubiłam cię już wtedy na górze, gdy zbierałaś szyszki. Wyglądałaś tak... radośnie. Cieszyłaś się każdą jedną szyszką, którą ci zrzuciłam, jakbym co najmniej spuszczała na ziemię klejnoty – mówiła, nie kryjąc rosnącego zachwytu. – Zobaczyłam wtedy, że do szczęścia wcale nie potrzeba bogactw, wielkiego domu, ogromu doznań i rzeszy służek gotowych wykonać każde polecenie – oznajmiła. – Ciebie cieszyły szyszki.

– Byłam dzieckiem – skwitowałam. – Dzieci zwykle cieszą się z drobnicy.

– Nieprawda – oceniła spokojnie. – I jeszcze raz przepraszam. Nie powiem, że nie chciałam cię zabić. Wiedziałam, kim jesteś oraz jaki los cię czeka – zakomunikowała. – Ten czas musiał nadejść, zaś nie mogłam pozwolić, byś umarła w trakcie walki.

– Jakiej walki? – podłapałam natychmiast. – Z kim? Znasz postać naszego wroga? Osoby, która zechce zniszczyć nasz idealny, strzyży świat? To będzie strzyga?

Pytania padały jedno za drugim, podobnie jak mnożyły się w mej głowie. W myślach brzmiały dokładnie tak samo, tylko zadawałam ich sobie więcej i w bardziej chaotycznej formie. Spojrzenie wbiłam w postać stojącej przede mną kobiety o delikatnych, niepodobnych do strzyg rysach. Spuściła swoje, wpatrując się w trunek wypełniający jeszcze jej kubek.

– Niestety znam – odparła słabo.

– Znasz?! – Wyprostowałam się niczym struna, bardziej zwracając na hokerze ku niej. Zaskoczyła mnie, bo po prawdzie nawet zdając sobie sprawę z jej niezwykłych umiejętności, nie brałam tego pod uwagę. – Wiesz, kto chce nam zaszkodzić? Dlaczego? – Potaknęła, zaś w jej jasnych oczach dostrzegałam uczucie zbliżone do smutku. – Więc... powiedz. Załatwmy to szybko i miejmy z głowy. Zduśmy w zarodku.

– Karmen... – ucięła, łapiąc między zęby dolną wargę. Wyraźnie nie miała pojęcia, jak zdradzić personę zdrajcy, motywy ciągnące do zbrodni. – Tak się nie da – zawyrokowała wreszcie. – Ona jest zbyt niebezpieczna, zbyt nieprzewidywalna.

– Bardziej od ciebie?

Dźwignęła odruchowo kącik, uśmiechając się blado. Pewna nie byłam czy nie robi tego właśnie przez łzy, bo spojrzenie strzygi zalśniło. Nie wiedziałam, co dzieje się w jej głowie, choć podświadomość snuła pewne przypuszczenia. Domysły, jakich nawet Welst mimo wszystko nie dopuszczał do siebie, choć szczerze mówiąc, nie umiał uargumentować niewinności tej osoby.

– Ja chcę obronić tych, których kocham – powiedziała patetycznie i smętnie zarazem. Rozumiałam, doskonale wręcz rozumiałam. Sama też tego pragnęłam, poczynając od Milana i żyjących ze mną w kamienicy strzyg. – Nawet jeśli pewnie nigdy się wzajemnie nie zaakceptują, chcę patrzeć na ich szczęście.

– Wzajemnie się... nie zaakceptują? – powtórzyłam, przekształcając twierdzenie w pytanie. – O kim ty mówisz? Bo na pewno nie tylko o Milanie i twoich rodzicach.

Czy ja śniłam, czy Radwoja zyskała kolorów? Rumieniec wystąpił na jej twarz, oblewając policzki w akcie prawdziwego zawstydzenia. To dopiero była heca. Zakochana Radwoja Rawicka. Szybko jednak zweryfikowałam własne przypuszczenie. Nieszczęśliwie zakochana Radwoja Rawicka pasowało chyba znacznie lepiej, skoro wspomniała, iż bliskie jej strzygi nie do końca się tolerują.

– No, wiesz... – bąknęła zawstydzona. Zgarnęła kosmyk za ucho, nieco odwracając twarz w bok. Wiedziałam, ale koniecznie chciałam usłyszeć, kim był wybranek siostry mojego męża. Przygryzła wargę, dochowując milczenia, ale jej wzrok zdradzał, jakie myśli słała temu strzygoniowi. Lub tej strzydze. Formanie nie znałam orientacji Radwoi. Odchrząknęła. – Cieszę się, że porozmawiałyśmy i pozwoliłaś mi tu jednak zostać – zmieniła temat.

Upiłam łyk kawy. Wciąż pozostawała ciepła, choć para już nie unosiła się ponad kubkiem. Też uśmiechnęłam się pod nosem. Odkryłam słaby punkt Radwoi, ale nie zamierzałam tego wykorzystywać. Sprawy sercowe wciąż zdawały mi się czarną magią, mimo że moja relacja z Milanem dawno przestała bazować na hedonizmie.

– Nie ma za co – odrzekłam. – Jeśli tylko nikogo nie zamierzasz gnębić ani mordować, nie sprawiasz mi większego problemu.

– A mniejszy?

Namyśliłam się. Problemem było jej milczenie i trzymanie osoby zdrajcy w tajemnicy, ale też nie mogłam jej zmusić do wyjawienia prawdy. Podejrzewałam, że wnet sama odkryję, z kim przyjdzie mi się mierzyć. Paznokciami zastukałam w naczynie, czując na sobie jej uważny wzrok. Cierpliwie czekała riposty, nie pośpieszając mnie ani ociupinę.

– W zasadzie to nie – zasądziłam. – Mam chwilowo na głowie inne problemy niż ty.

– Nie chcę być problemem.

– Nikt nie chce, ale nie to miałam na myśli – powiedziałam szczerze. – Chwilowo trzeba zwołać wiec, ustalić wspólną wersję, której podporządkują się wszyscy bądź zdecydowana większość. Pasowałoby też jakoś zniwelować skutki dzisiejszej masakry – uznałam. – Aż dziw, że jeszcze...

Nie dokończyłam myśli. Pukanie rozeszło się w mieszkaniu. Wątpiłam, aby za drzwiami na sieni czekała strzyga, chociaż wyczuwałam też aury sąsiadów. Zerknęłam pytająco na Radwoję, ale nie powiedziała nic. Nie sprawiała też wrażenia zaskoczonej bądź skonsternowanej. Albo spodziewała się tej wizyty, albo zwyczajnie nie rokowała niczego, póki nie otrzymała ku snuciu podejrzeń właściwej motywacji.

Dźwignęłam się z krzesła. Razem ruszyłyśmy do drzwi, ale Milan wyprzedził nas. Czas spędzał dotychczas na papierkowej robocie w gabinecie, a jeśli nawet tylko tak powiedział, aby stworzyć mi okazję spędzić odrobinę czasu z jego krewną, nie posiadałam dowodów, by mu nie wierzyć. Zerknął na nas. Oczy rozbłysły, kiedy za moimi plecami dojrzał wychodzącą z kuchni Radwoję, lecz minę prezentował poważną.

Kolejny raz ktoś zapukał. Teraz wyczułam już strzyżą aurę na klatce schodowej, ale nie tylko. Jeśli się nie myliłam, przygnało do nas Niemirę, a stłumione głosy pozwalały wysnuć teorię, że osoby znajdujące się na zewnątrz wcale nie były nam przychylne.

– Milan Rawicki? – spytał jeden z dwóch mundurowych tkwiących przed progiem, kiedy partner otworzył drzwi.

– Zapraszam.

Cofnął się, uchylając szerzej drzwi. Mężczyźni zerknęli po sobie, za nimi stała już poddenerwowana Nira, która chyba podobnie do mnie zarzuciła raptem szlafroczek. Jej sięgał ledwie ud, przykrywając słabo półdupki, więc wbrew pozorom światu pokazywała więcej ode mnie. Materiał mojego sięgał trochę powyżej kolan. Wkroczyli do środka, lustrując spojrzeniami mnie oraz stojącą obok również roznegliżowaną Radwoję.

– Państwo dopiero wstali? – zapytał zdumiony funkcjonariusz.

– Mieliśmy udanego sylwestra – oznajmił zwięźle Milan.

Zerknęłam na niego. Udanego, prychnęłam w myślach, otrzymując natychmiastowy respons Białego. Już nawet wolałam głośno nie komentować, co mój strażnik sobie myślał. Ja na pewno nie bawiłam się przednio. Mundurowi chyba też nie, bo spojrzeli po sobie zdziwieni, oceniając wzrokiem Nirę, która też weszła jak do siebie.

– A pani to kto? – zapytał jeden.

– Może najpierw panowie się przedstawią – włączyłam się w rozmowę, podchodząc bliżej i przystając obok Milana. Automatycznie otoczył mnie ramieniem. – Kto to was teraz szkoli, że nie wiecie, jak rozpoczyna się burzenie cudzego spokoju?

– Proszę się opanować, pani... Rawicka? – zasugerował brunet. Był chyba starszy stopniem, a nie tylko wiekiem. Nosił zarost, manifestując światu brodę na drwala, a chociaż wolałam zarośniętych mężczyzn, ten styl mu akurat nie pasował. – Aspirant sztabowy, Tadeusz Rakowski i aspirant Wiktor Siedlecki – zaprezentował.

– Czemu zawdzięczamy wizytę?

– Państwo naprawdę o niczym nie wiedzą? – zdumiał się Siedlecki.

Aspirant Siedlecki był stosunkowo młodym mężczyzną, a na mój gust nie przekroczył trzydziestego roku życia. Wyglądał przy tym nie tylko na zdenerwowanego, ale również nieco skołowanego i skonsternowanego. Bogowie wiedzieli, co ten chłopak dziś już oglądał. Możliwe że dane było mu ujrzeć obrazy, których nie zapomni do końca życia, rozważając równocześnie sens swej policyjnej służby.

– Jak pan widzi, zakłócacie spokój mieszkańców kamienicy swą obecnością – odparła przymilnym tonem Radwoja.

– Sprawdzamy stan wszystkich mieszkańców ulicy – poinformował poważnie, acz odrobinę tajemniczo aspirant sztabowy. – Więc jak spędzili państwo noc?

– Wspólnie – rzuciła zwięźle tkwiąca obok blondyna.

– A pani to...?

Aspirant sztabowy chyba powoli tracił do nas cierpliwość, czego starał się nie okazywać. Dziw, bo powszechnie nasza kamienica wzbudzała strach, a nie tylko respekt. Tymczasem ten tu chyba został przeniesiony z innego rejonu, bo nasza obecność ani jego wizyta w kamienicy zdawały się nie wywierać większego wrażenia na ciemnowłosym mężczyźnie.

– Niemira Toruńska, panie władzo – przedstawiła się zalotnie, trzepocząc filuternie rzęsami.

Szczęście, że Radka nie było obok. Różnie mogły się skończyć zaloty naszej Nirki do mundurowego. Z drugiej strony może zorientowałby się, w jakim celu postępowała w podobny sposób. Był nie tylko bystry oraz inteligentny, ale przede wszystkim znał kilka kobiecych sztuczek, nawet jeśli sam łapał się na walory blondwłosej strzygi.

– Proszę...

– Niemira jest naszą sąsiadką z góry – oznajmił Milan, wchodząc mu w słowo.

W tym momencie drzwi znów otworzyły się, a do środka wszedł Radagast, jakbym go myślami przywołała. Obrzucił nieprzychylnym spojrzeniem mundurowych, zerknął na nas, a później wszedł głębiej, zamykając za sobą drzwi.

– Pan też jest sąsiadem? – spytał nieco skonfundowany gliniarz z bujną brodą.

– Radagast Zamirski – odrzekł krótko, zanim jeszcze wymownie zajął miejsce obok swojej partnerki. Podobnie jak Milan mnie, tak Radek objął uśmiechniętą Nirkę, morderczym spojrzeniem zaszczycając brodatego glinę. – Wszystko w porządku, Milan?

– Tak, panowie weryfikują mieszkańców – stwierdził informacyjnie.

– A na dole nikt nie mieszka?

Jak na podparcie słów nestora, głos zabrał znów starszy stopniem policjant. Młody chyba dopiero uczył się procedur policyjnych oraz ich działania w praktyce, bo w większości milczał oraz obserwował. Mowa ciała również zdradzała co nieco. Na pewno nie grał pierwszych skrzypiec w ich relacji partnerskiej, ale także nie błyskał intelektem, chyba że mieliśmy do czynienia z klasyczną szarą eminencją.

– Oficjalnie jedno z mieszkań należy do mojej żony...

– Oficjalnie? – podłapał natychmiast pan Rakowski, przerywając Milanowi objaśnienia. – A nieoficjalnie?

– Nieoficjalnie to korzystam z niego z doskoku – wyłuskałam, uspokajająco układając dłoń na piersi męża i wtulając się w niego. – Wiecie, panowie. Kiedy nie tylko wulgaryzmy latają w powietrzu.

– Moja żona ma wybuchowy temperament – dopowiedział z uśmiechem obejmujący mnie strzygoń. Przez moment nasze spojrzenia spotkały się w pół drogi. Przyjemny dreszcz przeszył ciało. Władczy i pewny siebie zawsze działał na mnie jednako, a gdyby wywierał zbyt małe wrażenie posturą, mruczał tak cicho oraz przyjemnie, że zapominałam o całym świecie. Dopiero po chwili zorientowałam się, że Rakowski prychnął ze zrozumieniem. – Zresztą to prywatna kamienica, jesteśmy właścicielami budynku. Mogę przedstawić stosowne dokumenty, jeśli jest taka potrzeba.

– Nie trze...

– Przyjrzymy się im z wdzięcznością – aspirant sztabowy wszedł w słowo młodszemu koledze po fachu. – A drugie lokum? Tam też się pani uspokaja?

– Drugie należy do partnerki lokatora z poddasza – oznajmił spokojnie strzygoń.

– Każdy z pana lokatorów posiada dwa mieszkania? – spytał nieprzekonany. – Wspaniałomyślnie.

– O dobrych lokatorów trzeba dbać – ocenił zwięźle Milan. – Zwłaszcza jeśli płacą regularnie i przestrzegają miru domowego. Wiedzą panowie, jak ciężko teraz o dobrego najemcę wywiązującego się z obowiązków wynikających z umowy?

Sama byłam ciekawa czy Milan wiedział, o czym rozprawiał. Nocą tutaj robiło się naprawdę gwarno. Zwykle wszyscy balowaliśmy wspólnie, a sporadycznie brakowało kogoś na domówce. Najczęściej chodziło o interesy czeredy, w końcu chłopaki regularnie pilnowali burdeli, klubów i dziupli hazardowych. Bez cienia wątpliwości doglądali wielu różnorakich biznesów. Dziewczyny też czasem nie zachodziły wcale na górę bądź zaglądały ledwie na moment, wracając do swoich zajęć po chwili.

– Ktoś sprawiał dzisiejszej nocy problemy, panie Rawicki?

– Dzisiejszej nocy? – spytał, udając niezorientowanego. Rozejrzał się po obecnych z nami sąsiadach, nie pomijając goszczącej u nas Radwoi. Wykrzywił przy tym nieznacznie usta, wydymając je, czym udzielił w zasadzie niemej odpowiedzi. – Wszyscy świętowaliśmy tutaj.

– Tutaj? – zdziwił się aspirant Siedlecki, omiatając wzrokiem pomieszczenie. – Dość czysto jak na mocno zakrapianą imprezę – stwierdził.

– Skąd wniosek, że była mocno zakrapiana? – podłapała Radwoja. Ręce skrzyżowała pod biustem, nieco go uwypuklając. Swoją łagodną urodą przyciągała wzrok mężczyzn. Sprawiała wrażenie niewinnej, kruchej oraz bezbronnej. Co więcej, wzbudzała zaufanie. – Wszyscy zaświadczymy, że noc spędziliśmy razem, ale spokojnie mimo kilku kieliszków wina i szampana.

– Faktycznie, czysto tutaj – odparł nieprzekonany starszy gliniarz. Oceniająco jeszcze raz przesunął spojrzeniem wokół. – I państwo wszyscy byli tutaj?

– Pozostali mieszkańcy również – potwierdził pewnym tonem stojący przy mnie brunet. – Nikt nie opuszczał kamienicy.

– Nie zeszli państwo puszczać fajerwerek?

Przełknęłam, uśmiechając się, by zamaskować zdenerwowanie wywołane drążeniem brodatego funkcjonariusza. Dobrze, że Milan trzymał mnie przy sobie, ponieważ kolana mi zmiękły. Na wspomnienie tamtych krzyków, a także chaosu, jaki powstał znikąd, mroczki przemknęły przed moimi oczami. Zamrugałam nieco szybciej, próbując z powrotem wyostrzyć obraz.

– Nie strzelamy – zripostował pewnie Milan, kłamiąc bez mrugnięcia okiem. – Kot się boi wystrzałów – dopowiedział, zasłaniając się naszym kłobukiem.

– Pani też nie schodziła, pani Rawicka?

– W tym stanie?

Milan uprzedził mnie, pytaniem podejmując kontrę. Zerknęłam na niego, zastanawiając się, co miał na myśli. Wiedziałam, że zmyśla, bo jakoś należało zamaskować naszą obecność na dole. Liczyłam, że chłopaki czekając na zanik zaklęcia, uprzątnęli podwórko. Pamiętałam, że zeszliśmy, a wszystko było już naszykowane do hucznego witania kolejnego roku. Jednocześnie gliniarz musiał dojrzeć moje nagłe zdenerwowanie, skoro zwrócił się bezpośrednio do mnie.

– Co ma pan na myśli?

Aspirant sztabowy także nie załapał. Zlustrował mnie czujnym spojrzeniem zielonych oczu, jakby próbował prześwietlić każdą chrząsteczkę w ciele. Spięłam się mimowolnie, mocniej wtulając w partnera. Dostrzegłam błąkający się po jego twarzy uśmiech. Cokolwiek wymyślił, pomysł należało zakwalifikować jako szatański.

– Cóż, wczoraj oblewaliśmy nie tylko zakończenie starego roku. Żona świętowała bezalkoholowo, prawda sówko?

– Tak – poparłam z automatu, starając się zamaskować naturalną reakcję. – Wie pan, wyłącznie soczki – kłamstwo męża poparłam własnym. Jeśli po Sylwestrze miałam mieć jakiekolwiek promile, te dawno uleciały z mego krwioobiegu. – Może za rok uda się coś zmienić.

– Nie sądzę, jeśli karmić będzie pani piersią – stwierdził miękko, aczkolwiek pewnie. Funkcjonariusz wysunął hipotezę głoszącą, iż mój stan świadczył o wyczekiwaniu dziecka, a przecież mogłam zostać skazana na zabawę bezalkoholową z powodu zażywania antybiotyku. – Zweryfikujemy jeszcze obecność reszty sąsiadów oraz ich stan.

– Stan? – zagadnęła Niemira. – Będzie pan sprawdzać czy już wstali i nie są skacowani, czy może jednak...

– Panią poprosimy również o okazanie dokumentu tożsamości – zakomunikował Rakowski. Zagrywki blondynki wyraźnie go męczyły, a obrączka na serdecznym palcu zdradzała powód. – I pana również. Jeśli mieszkają państwo u góry, zapraszam do siebie. Zaraz podejdziemy – zapewnił, po czym zwrócił się do Radwoi. – A pani kim jest? Również życzliwą sąsiadką?

– Siostrą przystojniaka stojącego przed panem, panie władzo – odparła dźwięcznie. Gotowa byłam przysiąc, iż celowo hipnotyzuje głosem mundurowego, który skinął głową. – Okazać dowodzić czy tożsamość potwierdzimy inaczej?

Policjant zerknął na Milana pytająco, a ten potwierdził, że Radwoja wpadła w odwiedziny i zostanie u nas na kilka dni. W międzyczasie Radek opuścił nasze mieszkanie, wyprowadzając chętną do igraszek Nirkę, chociaż wierzyłam, że przyjaciółka usiłuje ich tylko wyprowadzić z równowagi. Strzygi nie były monogamiczne, ale związane z kimś wróżbą dokładały starań, by wyzbyć się własnej natury. Tej dwójce natomiast wychodziło to perfekcyjnie.

– Dobrze, dostarczy nam pan listę lokatorów kamienicy – zakomenderował rzeczowo starszy stopniem gliniarz. Młody słuchał i uczył się. – Sprawdzimy wszystkich. Ma pan coś przeciwko rozejrzeniu się?

– Gdzie? Tutaj?

– Po terenie posesji – sprecyzował Rakowski.

– Bardzo proszę, ale nie mogę decydować za sąsiadów – oznajmił, zachowując polityczną poprawność. – Oni mają prawo decydować o zajmowanych mieszkaniach, chyba że dysponują panowie nakazem. Wtedy osobiście dopilnuję, by nikt nie utrudniał, udostępniając każdy najmniejszy kąt.

– Nie ma takiej potrzeby, panie Rawicki – zadecydował aspirant sztabowy.

Milan puścił mnie, zawiadamiając, że lada moment wróci z listą. Gliniarz skinął głową, wszak na to właśnie czekał. Nie sprawialiśmy problemów ani nie stawialiśmy oporów, więc wizyta obu panów przebiegła nadzwyczaj spokojnie. Zdecydowanie pan Rakowski nie pochodził stąd. Gdy tylko otrzymał dokument wskazujący poszczególnych lokatorów i wyjaśnił, dlaczego nie zastali nikogo na parterze, choć tam jedno mieszkanie zajmowały dwie damy, pożegnał się, wychodząc z kolegą. 

Co sądzicie, kochani, o kolejnym rozdziale? 
Karmen zamieniła kilka zdań z Radwoją. 
Odkryła kilka spraw... 
Powinna pociągnąć wątek zdrajcy strzyg czy zaufać swemu gościowi ? 

Kamienicę odwiedzili też nowi mundurowi. 
Dość spokojnie przebiegła wizyta, choć Milana nie da się zwyczajnie oskarżyć. 
Dziwnym jednak zdaje się naszym gliniarzom, że mieszkańcy kamienicy o niczym nie wiedzą... 
Powinni nadmienić, że coś słyszeli, ale nie sprawdzali, co miało miejsce? 
A może fakt, że kamienica leży nieco odłogiem przyniesie im alibi? 

Pamiętajcie, kochani, że to Wy mnie motywujecie <3 
Drobny komentarz, krótkie słowo czy głos znaczy dla mnie bardzo wiele, bo wiem, że się podobało :) 

Z góry dziękuję za całą aktywność <3 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top