26. Doprowadźmy to do końca

Huk wyrwał mnie z zamroczenia, a senne majaki czmychnęły przepłoszone hałasem. Automatycznie poderwałam się, siadając na łóżku i wsłuchując w ciszę. Świat za oknem zdawał się pogrążony w mroku, ale znałam prawdę. Technologia wmontowana w szyby przyciemniała je dość mocno, kreując imitację nocnej pory za dnia. Obok przysiadła Niemira, obserwując mnie czujnie. Kolejny huk rozniósł się po mieszkaniu. Coś walnęło w drzwi, tego byłam pewna.

Wstałam z łóżka pośpiesznie, wybywając z pokoju. Nie musiałam wydawać żadnej komendy. Przyjaciółka już gnała za mną, depcząc po mych śladach niewidocznych na podłodze. Nim wbiegłam w przedpokój prowadzący do części mieszkania, gdzie odbywały się zwykle imprezy, dostrzegłam otwierające się drzwi do obu gościnnych pokoi. Dziewczęta też słyszały, jak ktoś dobijał się do drzwi, więc przynajmniej nie miałam omamów.

Boso stanęłam przed wejściem. Znów ktoś mocno uderzył w przejście, jakby dobijał się, ale po prawdzie robił to ostatkami sił. Wizja śmiertelnie rannego Milana kreowana przez mózg zdjęła mnie realnym przerażeniem, ale mimo to sięgnęłam do zamków. W gotowości stały już moje strzyże sąsiadki. Żagota znikąd pojawiła się tuż za mną. Złapałam jedno z pokręteł, ale gdy dobiegł nas stłumiony, kobiecy głos, zwątpiłam.

– Słyszycie?

Pytanie nie padło z moich ust, tylko spomiędzy warg zdumionej Godzimiry wychylającej się nieznacznie zza Niemiry. Nie byłam pewna, co Nira trzyma w ręce ani skąd ma drążek, ale w sumie jako jedyna myślała na tyle trzeźwo, żeby się uzbroić. Reszta z nas działała chyba odruchowo.

– Otwórz wreszcie – ponagliła Żagota.

– A co jeśli...?

Radosta nie dokończyła pytania. Cichuteńki dźwięk, który ledwie przebijał się przez drzwi, zarezonował w moim wnętrzu, nieco mnie otumaniając. Jak na komendę poczułam wypełniający mnie spokój, walcząc jednocześnie z własną świadomością, która mimo wszystko zalecała ostrożność. Jednak nie to spowodowało, że młoda Zamirska ucichła. Przysięgłabym, że usłyszałam głos jej brata nieco zniekształcony przez grube drzwi. Podobne na pewno wstawiano w schronach.

– Radosta? Jesteś tam?

– Otwórzcie – polecenie nie padło już z ust brata naszej towarzyszki, aczkolwiek zależało, jak by na to spojrzeć. Spit powszechnie był uważany za brata Niry, a ona za naszą kompankę. – Co jest?

– Kara? – Niemira dopadła do mnie. Rejestrowałam jej obecność, ale nie mogłam się w zasadzie ruszyć. Coś mnie blokowało i bynajmniej chodziło o docierający do mnie prawie niesłyszalny dźwięk. Instynkt kierował moim ciałem, a jeśli kontrolę przejął jakikolwiek inny fragment świadomości, nie umiałam przekręcić cholernego pokrętła. – Co ci jest?

– Odsuń się z nią – poleciła stojąca za mymi plecami Dobyra.

Niemira pochwyciła mnie ostrożnie, zmuszając bym razem z nią zrobiła kilka kroków do tyłu. Nadal stałam na wprost wyjścia z mieszkania, ale wciąż pozostawałam na skraju zmysłów rejestrujących otoczenie. Żagota dopadła drzwi, zamaszyście odblokowując zamki. Aromat iglaków owionął moje ciało, a chociaż cały czas czułam wokół zapach i obecność Milana, teraz jego woń dosłownie przytłoczyła mnie.

– Kurwa, nareszcie – burknął Radagast, ale to nie on był aktualnie najważniejszy.

Nie zauważyłam nawet, kiedy podparłam się o tył kanapy, ledwo utrzymując równowagę. Może gdyby nie wsparcie Niry, leżałabym jak długa, osuwając się po meblu na ziemię, nie wykluczałam tej opcji. Jednak wszystko wróciło na swoje prawidłowe miejsce, gdy zamiast objęć przyjaciółki, zagarnęły mnie mocne ramiona strzygonia.

Nic nawet nie powiedział. Nie pytał czy mam się dobrze bądź w ogóle jak się mam. Po prostu zamknął mnie w objęciach, gładząc po włosach i całując czubek głowy cmoknięciami. Byłam teraz znacznie niższa od niego, twarz chowając w jego torsie. Cokolwiek sobie myślałam, nie mogłam mieć wątpliwości, że rozłąka wpływała na nas oboje strasznie.

Zaciągnęłam się celowo powietrzem, próbując jak najgłębiej wryć we własne ciało jego bliskość. Nigdy już nie chciałam znajdować się gdziekolwiek indziej, z dala od Milana. Wymuszona rozłąka bolała naprawdę, a ciągły strach kotłujący się w gdzieś z tyłu głowy wykańczał, wyzbywając ze wszelkich pokładów energii. Palce zacisnęłam na koszuli, którą miał na sobie pod płaszczem, chociaż ten nadawał się do kosza. Koszula po prawdzie również, ale nie obchodziło mnie to nic a nic. Po prostu musiałam być blisko, możliwie jak najbliżej.

Serca zwolniły wreszcie po kilku bardzo głębokich wdechach, a buzująca w żyłach krew przestała szumieć w uszach. Ciśnienie opadło, chociaż nadal nie wyobrażałam sobie oddalić się od tego mężczyzny. Uzależnienie przerażało, a krew w żyłach mroziła szczególnie myśl, iż bez niego serca pękłyby mi naprawdę, zaś ja utonęłabym w mroku.

Dopiero po kolejnej chwili dotarły do mnie dźwięki rozmów, ale nie wychyliłam głowy ani na moment ani nie odsunęłam się od bruneta. Milan zdawał się wszystkim, czego potrzebowałam. On też nie próbował się nawet oddalić, zaś odnosiłam nieodparte wrażenie, jakby dociskał mnie mocniej do siebie. Kiedy pociągnęłam nosem, zrozumiałam, że tama pękła, a ja pozwoliłam sobie na łzy, mocząc przesiąknięty krwią strój strzygonia. Teraz też usłyszałam naprawdę cichy, niski dźwięk docierający do mej podświadomości. Mruczał.

– Kochanie – szepnął bezsilnie, gdy wypuściłam powietrze zdjęta myślą, że od początku liczyłam się tylko ja. Jeszcze za drzwiami próbował wpłynąć na mnie, dodać otuchy, pocieszyć. Mocniej zacisnęłam palce na materiale koszuli. Gdybym mogła, weszłabym w niego, tak bardzo dociskałam policzek do torsu męża. – Jestem tu, już jestem.

– Zabierz ją. – Usłyszałam znajomy, kobiecy głos, ale nie umiałam przypisać dobrych rad do żadnej sąsiadki. Powieki zaciskałam bardzo mocno, bojąc się otworzyć oczy, jakby wtedy żywy Milan miał okazać się snem. – Zajmę się wszystkim.

Poczułam ruch. Skinął głową, jeśli się nie myliłam. Nie otworzyłam oczu, nawet kiedy pochylił się nieznacznie, by załapać mnie za pośladki oraz dźwignąć. Oplotłam nogami miednicę męża, zaciskając uda na biodrach, jakby od tego zależeć miało moje życie. Dłonie przesunęłam wyżej, otaczając rękoma szyję strzygonia, a twarz ukryłam w jej złączeniu z korpusem. Zapach podobnie jak mruczenie koiły nerwy.

– Nie puszczaj mnie – zażądałam błagalnie, gdy wyczułam, że weszliśmy do sypialni. – Tylko mnie nie puszczaj.

– Nie puszczę – zapewnił, zasiadając ze mną na naszym łóżku.

Trwaliśmy tak w swoich objęciach dość długo. Być może nawet na moment się zdrzemnęłam, czuwając bez przerwy. Kiedy położył się na pościeli, ciągnąc za sobą i układając na własnym korpusie, nie zaprotestowałam. Przywarłam do niego niczym pijawka. Znacznie później uniosłam głowę, odrywając twarz od ciała mężczyzny. Nie spuszczał ze mnie wzroku, pilnując czarnym, migoczącym spojrzeniem.

– Ależ ja jestem beznadziejna – oceniłam.

– Nie mów tak – zakazał twardo, gładząc policzek wnętrzem dociśniętej do niego dłoni. – Miałaś ciężki, wyczerpujący czas. Powinnaś odpocząć.

– Nie w pierwszej kolejności – zasądziłam. – Nawet nie spytałam, jak się czujesz. – Palcem przesunęłam po zaroście, starając się trzymać rękę z dala od łuku brwiowego ozdobionego raną posmarowaną jasnozieloną mazią. – Powinnam zająć się tobą, gdy tylko wyczułam cię za drzwiami.

– Zajmujesz – obwieścił, wpatrując się we mnie z uczuciem. Samym spojrzeniem zmieniał mnie w kałużę. – Strzygi potrzebują przede wszystkim bliskości. Nie mogłaś zrobić nic lepszego, niż wtulić się we mnie i nie puścić ani na moment, sówko.

– Tak bardzo się o ciebie bałam – wyznałam, nie odnosząc się do zapewnień.

Normalnie nigdy nie przyznałabym się komuś otwarcie do podobnych uczuć, ale przy Milanie dawno przepadłam. On zresztą przy mnie również. Waromira miała rację. Pół roku znajomości, a my złączyliśmy się na wieczność. Niżej zsunęłam dłoń, palce przykładając poduszeczkami do pulsującego miejsca na szyi. Odchylił głowę, jakby liczył, że lada moment wkłuję się w niego.

Dźwignęłam się nieco, cofając rękę. Pomruk wydobywający się skrzekliwie z jego krtani i nakładający na standardowy, hipnotyczny zdradził doznany zawód. Odgarnęłam włosy, podpierając się drugą ręką na nim. Spojrzeniem przesunęłam po napiętych mięśniach twarzy, oceniając, że cały pozostawał spięty oraz poddenerwowany. Wyprostowałam się, naprężając.

– Powinnaś się napić – zasugerował, nie odwracając wzroku.

– Ty pierwszy.

Przerwał wzrokowy kontakt, ale nie po to, aby zerknąć gdzieś w przestrzeń. Ja zdawałam się całym jego światem. Niżej przesunął spojrzeniem, zatrzymując je w miejscu, gdzie i ja wyczułam pulsację. Językiem smagnął dolną wargę, zwilżając ją nieco.

– Jesteś pewna?

– Jak niczego innego – oceniłam filuternie.

Gdy musnął wargami szyję, jęknęłam. Stęknęłam też, kiedy po cieniutkiej skórze przesunął językiem, przystępując do standardowych czynności. Zwilżyć i znieczulić, pamiętałam. Skubnął ciało, racząc się nim. Miałam całkowitą pewność, że zostawi tam malinkę, udokumentowując, gdzie ukąsił tym razem. Kiedy poczułam ukłucie, zalała mnie ekstaza, a endorfiny buchnęły w ciele niczym Wezuwiusz w czasach swej świetności. Zadrżałam wskutek przyjemności, natomiast on asekurował mnie przed utratą przytomności z niepojętej radości, jaka mnie aktualnie wypełniała.

Dziewięć, dziesięć... Doliczyłam do końca, lecz ten nie nastąpił. Przygryzłam wargę. Na piętnastu przestałam liczyć, ale chwilę później siorbnął charakterystycznie. Mruczenie wypracował już do takiej perfekcji, że nawet chlipiąc podczas kosztowania, rezonował wespół z moim ciałem. Wciągnął mnie na siebie, gdyż leżąc zdążyłam się zsunąć, a następnie usiadł, liżąc nieprzerwanie skórę. Zacisnęłam uda, siedząc na brunecie okrakiem, przez co naparłam na jego nogi.

– Bałem się – powiedział nagle, odsuwając się nieznacznie ode mnie, a wzrok wbijając w mój. – Tak cholernie się bałem.

– Że nie wrócisz? – spytałam zdjęta strachem.

– Wróciłbym – zapewnił, wprowadzając mnie w nieznaczną konsternację. Odgarnął kosmyk brązowych włosów, zatykając go za ucho. – Bałem się, że złamiesz zaklęcie i opuścisz kamienicę. Że narazisz się na niebezpieczeństwo, a ja nie zdołam cię ochronić. Że znów cię stracę... tym razem bezpowrotnie.

Spuściłam głowę. Znał mnie tak dobrze, chociaż mawiano, że nie da się poznać drugiej osoby od podszewki. Odpięłam znaczniej jego koszulę, zsuwając z ramion razem z płaszczem, którego nie pozbył się, bo po przekroczeniu progu od razu do mnie przylgnął. Wysunął ręce, oswobadzając ramiona. Nie pierwszy raz patrząc na niego, zmagałam się z rozrzewnieniem oraz cisnącymi się do oczy łzami.

Opuszkiem przesunęłam po zadrapaniu ciągnącym się od lewej piersi aż po zakończenie żeber po prawej stronie. Ktoś go już opatrzył, zasklepiając prawdopodobnie znacznie większą ranę mazidłem przyjemnej, zielonkawej barwy. Nieznacznie wciągnęłam powietrze, wyczuwając zioła, których nie rozróżniłam po zapachu. Nie byłam zielarką. Druga, podobna szrama ciągnęła się krócej oraz wyżej, zdobiąc prawy mięsień piersiowy.

– Musiało boleć – odparłam smętnie.

– Nie bardziej niż myśl, że dojrzę cię gdzieś... Och, maleńka – jęknął, urywając poprzedni wątek. – W ani jednej sekundzie nie myślałem o sobie.

– To bardzo niedobrze – podsumowałam. Palce wplotłam w czarne kosmyki, bawiąc się nimi. Jego tęczówki wibrowały, śledząc każdy wykonany przeze mnie ruch. – Co by się stało, gdybyś roztargniony...? Nawet nie chcę o tym myśleć, a co dopiero mówić na głos – powiedziałam, czując, jak kruszą się bijące w piersi serca. – Czemu się uśmiechasz? To przecież poważna sprawa.

– Wiem – poparł. – I aż nie umiem uwierzyć.

– Że napadły na nas północnice?

– Nie na nas, kochanie – zanegował, precyzując obojętnym tonem. – Zaatakowały ludzi.

– Tego nie zrobili tobie ludzie. – Wskazałam na szramy zdobiące korpus męża. – Może i zaatakowały ludzi, ale nie wycofały się, trafiając na was. Co zrobimy, jeśli wrócą? Sygnet wyczerpał moc, nie przywołamy białej wieży ponownie, a dziewczyny... – zamilkłam, zwieszając głos. Nie byłam do końca pewna czy powinnam mówić mu o złym stanie Bory, która drżała z nerwów prawie całą noc mimo pocieszeń siostry oraz wsparcia pozostałych. – Następnym razem idę walczyć z tobą.

Ujął między place mój podbródek. Nie zamierzałam spuścić głowy ani uciec spojrzeniem. Chwilowo potrzebowałam patrzeć tylko w czarne oczy, w których dostrzegałam własne odbicie. One stanowiły moją prywatną studnię wypełnioną spokojem, a mimo naturalnej, głębokiej czerni lśniły niczym gwiazdy rozsiane po firmamencie.

– Chciałaś się stąd wydostać, prawda?

– Nawet nie wiesz, przez co przechodziłam – odpowiedziałam wymijająco na zadane pytanie. – Cały czas myślałam tylko o tym czy nic ci się nie stało – powiadomiłam, ledwo wyrzekając słowa przez zaciśnięte maksymalnie gardło. Chciałam, by dowiedział się, co czułam. Nie tylko on walczył ze swymi demonami. – Welst próbował utrzymać mnie przy zdrowych zmysłach, Diuna pozwalała wierzyć, że jesteś cały, ale... te obrazy... Mózg kreował okropne wizje... widok twojego poranionego i... nieprzytomnego ciała rzuconego gdzieś w pole bitwy... Nie chcę tego nigdy doświadczyć – wyznałam, z trudem powstrzymując się od płaczu.

– Widzisz? A mi przyszło patrzeć, jak konasz – odparł, ale nie wysłyszałam w jego słowach ani grama wyrzutu. – Sówko, kochanie... – Przytulił mnie, gdy bezwiednie zaniosłam się płaczem. Wszystkie nagromadzone uczucia teraz znalazły upust, ale przynajmniej byłam w jego ramionach. – Ja nie umrę, przysięgam ci to.

– Każdy... – zaczęłam, ale zanosząc się od łez, nie dokończyłam.

– Jeśli taki los nam pisany, to zginiemy. Kiedyś. Razem – mówił wolno, akcentując poszczególne słowa. – Ale z pewnością nie teraz. Karuś, popatrz na mnie. – Popatrzyłam machinalnie oraz całkowicie niechętnie. – Jesteś dla mnie wszystkim. Ile razy mam ci to jeszcze powiedzieć, żebyś zrozumiała?

– A ja? – burknęłam niepocieszona. – Ile razy ja mam ci to powiedzieć?

– Jeszcze...

– Jesteś dla mnie wszystkim – wyrzuciłam z siebie pośpiesznie, nie przerywając wzrokowego kontaktu. – Rozumiesz? Kocham cię, Milanie Rawicki, a gdy grozi ci niebezpieczeństwo, odchodzę od zmysłów.

– Więc zostawmy to – powiedział nagle.

– To?

– Całe to pieprzone przeznaczenie – sprecyzował, hardo patrząc mi w oczy. – Jesteś gotowa odpuścić? Zająć się tym, czym powinnaś, stojąc u mego boku? Naszym życiem powinna być nasza rodzina, nasz klan – przemawiał, kusząc niebotycznie. Komunikat strzygonia pokrywał się z wypowiedziami Waromiry tak mocno, iż było to aż nieprawdopodobne. – Zostawisz resztę samym sobie?

– Nie będę ingerować między nich tak mocno, jak chciałam – zakomunikowałam patetycznie. Wyraźnie zdziwił się moim zapewnieniem, chyba nie dowierzając. – Jestem wiedźmą, a...

– Wiem – wtrącił, wyrażając zdanie z niechęcią.

– Skarbie, daj mi dokończyć – poprosiłam, łapiąc w dłonie jego twarz. – Jestem sowią wiedźmą, a nie jakąś tam wiedźmą. Moim obowiązkiem jest strzec strzyg, nie tylko tych, które kocham.

– A co z resztą?

– Skończmy to, ale zróbmy to, jak należy.

– Czyli? – drążył.

– Doprowadźmy to do końca – zawyrokowałam mało precyzyjnie. – Zwołajmy wiec. Ustosunkujmy się na nim do postulatu drzewców. Niech leszy wiedzą, że nie jestem obojętna, ale definitywnie zaznaczymy, że ich sprawy nie są naszymi – oznajmiłam spokojnie.

Podjęcie tej decyzji kosztowało mnie wiele nerwów. Jeszcze minionej nocy toczyłam bój sama z sobą, rozważając prawie nieustannie słowa Waromiry. Grając i rozmawiając z sąsiadkami, dokładałam starań, by nic nie zauważyły. To nie była ich sprawa, zatem przyjęłam dobrą minę do złej gry. Nie drążyły, a gdy pytały, miałam gotową odpowiedź. W końcu Milan przebywał na zewnątrz. Uznałam, że przodkini miała całkowitą rację, a ja nie mogłam brać odpowiedzialności za cały świat. Dla mnie liczyły się strzygi. To im miałam zapewnić spokojną egzystencję.

– Jeden wiec? – dopytał, upewniając się. – I później odpuścisz? – Znów odpowiedziałam niewerbalnie, potakując. – A co z Jagodą? I braćmi Lewalskimi?

– To nie są strzygi – oznajmiłam pewnym tonem. – Lewalscy to bruxy i jeśli nam jakkolwiek zagrożą, zrobimy to, co zawsze, skarbie – zapewniłam. – Nie odpuścimy im i ochronimy swoich.

– A Jadźka? – On też nie odpuszczał, tyle że mi. Może chciał złapać mnie na kłamstwie, a może po prostu pragnął zwyczajnie sprawdzić zaciętość podjętej decyzji. – To twoja siostra – zakomunikował, jakbym zapomniała o tym fakcie. – Porzucisz ją?

Przygryzłam wargę, ale nie dlatego, że wątpiłam we własne postanowienie. Nie zamierzałam też odwlekać responsu. Chciałam tylko ubrać odpowiedź w jak najdosadniejsze słowa, by zrozumiał, że nic się już nie liczy poza nim oraz strzygami. Miałam już swoją misję. O innych musieli zadbać inni.

– Nikogo nie porzucam – obwieściłam poważnie. – Ale też nie zmuszę nikogo do kontaktów. Nie wolno mi narzucać innym swojej woli. Wiedźmy szanują naturę oraz życie, a to znaczy, że nie możemy go nijak pętać – poinformowałam, tonem recytatorki.

– A mnie?

– Ciebie co? – spytałam, niezbyt rozumiejąc, o co pytał.

Przy okazji nieco się ocknęłam. Poprzednią formułę wyrzekłam mechanicznie, jakbym deklamowała dawno wyuczoną formułę. Kiedy natomiast Milan podłapał temat, czego kompletnie nie oczekiwałam, zdumiał mnie, zmuszając moje szare komórki do wzmożonego wysiłku. Potrzebowałam objaśnienia.

– Mnie spętasz?

Przełknęłam. Pytanie wyrzekł tak niskim tonem, że momentalnie w głowie pojawiła się tylko jedna alternatywa. Ja i on całkiem sami, a także bynajmniej grzecznie siedzący na łóżku. Jakby czytając w moich myślach, przysunął się nieco bliżej, dłonią spoczywającą w dole moich pleców dociskając ciało do swojego. Moje spoczęły na jego barkach. Doskonale czułam wypukłość świadczącą o wzwodzie. Wyprężyłam piersi, prostując plecy. Musnął delikatnie moje wargi, składając króciutki pocałunek, którego nie pogłębił.

Odczytałam ten gest jako zachętę, ale nie mogłam poddać się intymności, pamiętając o innych istotnych kwestiach. Poza tym wciąż nie miałam pojęcia, co podziało się, gdy Milan przebywał na zewnątrz, odpierając atak. Nie mogłam nawet na sto procent stwierdzić, że wszyscy strzygonie dysponowali równym szczęściem, wracając do domu niemal bez szwanku.

– Skarbie...

– Czyli nie?

– Nie teraz – stwierdziłam, mocniej zaciskając palce na ramionach partnera. – Gniewasz się na mnie?

– Chciałbym odpocząć – powiedział, nie udzielając bezpośredniej informacji. W jego głosie słyszałam niezadowolenie. – Z tobą, sówko, u boku. Niewiele mogę, że jedyne, o czym marzę, to smak twoich słodkich ust oraz ciepło nagiego ciała. Pragnę wypełnić cię sobą i doprowadzić do orgazmu raz za razem, czując, jak w zapomnieniu zaciskasz się na moim fiucie.

– Milan – wyrzekłam jego imię, próbując przywołać męża do porządku. Boleśnie wręcz zacisnął palce na moich biodrach. Gdybym nie była strzygą, czekałabym już na siniaki. – Co ty robisz?

– Potrzebuję cię.

– Dobrze – odparłam. Rozluźnił uścisk, gdy dotarła do niego aprobata. Natychmiast przywarł ustami do moich, nie zwlekając. Odsunęłam się nieco, przerywając pocałunek. Dłońmi spoczywającymi na jego klatce usiłowałam zachować dystans. Rysy bruneta momentalnie wyostrzyły się, tęczówki poczęły szaleńczo wibrować, a głowę oraz skórę pokryły pióra. – Skarbie...

– Bawisz się mną, do chuja? – warknął. Miałam ochotę westchnąć, orientując się, że demon drzemiący pod skórą Milana właśnie począł się budzić z letargu. A tak dobrze mu już szło, pomyślałam. – Odmówisz mi tego, co moje?

– A ty? – spytałam skrzekliwie, wywołując grymas na jego twarzy oznaczający zmieszanie. – Nie myślisz wcale o tym, jak ja się martwiłam? W dupie masz, że całą, jebaną noc zastanawiałam się czy wrócisz? – zaskrzeczałam wojowniczo. – Jedyne, co ci w głowie, to by zamoczyć fiuta i sobie pohulać, co?

– Sówko...

Chyba się otrząsnął, bo spojrzenie nie równało się z poprzednim. Przed momentem był zły, rozjuszony myślą, że go odrzuciłam, czego wcale nie robiłam. Fakt, że pragnęłam Milana, zdawał się niepodważalny, ale ułożyłam priorytety, których chciałam się trzymać.

– Milan, ja naprawdę odchodziłam tutaj od zmysłów.

– Nie chciałem doprowadzić cię do takiego stanu – stwierdził z żałością, przymykając oczy. Mając w pamięci jego treningi samokontroli, aż za dobrze wiedziałam, co robi w chwili obecnej. Liczył, bynajmniej pilnując czasu kosztowania. – Przepraszam, nie pomyślałem nawet...

– Nieważne – przerwałam mu dość oschle. – Ale weź pod uwagę, że nie zaznam spokoju, póki nie dowiem się, co tam się dokładnie stało. Jak mają się nasi? Ile ofiar poległo? Czy wychodząc z domu będę... będę deptać po trupach? – ostatnie słowo wyrzekłam szeptem.

– Sówko, nic się nie bój – oznajmił, ożywiając się. – Na zewnątrz nie ma prawie śladu po... tym wszystkim – powiadomił, nie nazywając celowo rzeczy po imieniu. – Wszyscy nasi przeżyli, więc tu też możesz się uspokoić.

– Każdy oberwał – powiedziałam smętnie.

Sama pewna nie byłam czy zapytywałam, czy stwierdzałam.

– Twarde z nas chłopaki, kochanie.

– A... północnice?

– To nocne demony – poinformował zwięźle. O tym akurat wiedziałam. Północnice stanowiły niejako nocny odpowiednik południc. Jak nazwa wskazywała, bytowały w okolicach północy, bynajmniej mamiąc ludzi. Cechowała je złośliwość wycelowana w innych, lecz nie mamiły swych ofiar wdziękami ani obietnicami, wodząc na pokuszenie. Stawiały na prostotę i mordowały w dość brutalny sposób każdego, kto trafił w ich zakończone szponami łapy. – Gdy tylko słońce zaczęło wschodzić, rozbiegły się w sobie znanych kierunkach. O co chodzi, sówko?

Moja mina zdradzała, że myśl o ich zniknięciu o poranku wcale nie pocieszała. Mąż pociągnął mnie bliżej, tuląc mocniej kolejny raz zaniepokojony reakcją. Pozwoliłam mu na bliskość oraz pieszczotę, gdyż po prawdzie delikatne ruchy koiły zszargane nerwy. Potrzebowałam go.

– Co jeśli wrócą? – spytałam markotnie.

– Nie wrócą – odparł.

– Skąd ta pewność?

– Karuś... – zaciągnął się powietrzem, celowo milknąc. Rozpoznałam, że toczy wewnętrzny bój, aby poinformować mnie o czymś, jednocześnie nie denerwując bardziej. Duża dłoń wylądowała na moim udzie, przesuwając się nieznacznie w górę i dół. – Nie wrócą, bo... nie mają po co tego robić.

– C-co? Jak to?

Cholernie mocno bałam się otrzymać odpowiedź, którą hojnie zaprezentował mi Welst, wyświetlając pojedyncze obrazy w głowie. Zaciągnęłam się. Niekoniecznie chciałam o tym wiedzieć. Wtuliłam się w Milana, który nic jeszcze nie powiedział, zanosząc się płaczem. Horror rozgrywał się na moich oczach, a w zasadzie pod moim nosem. Nie chciałam nawet myśleć, jaka masakra rozegrała się na naszej ulicy ani ilu ludzi straciło życie w bestialski sposób.

– Sówko, proszę... kochanie... malutka... – czułe określenia wyrzekał jedno za drugim, próbując mnie uspokoić. Dzięki naszemu połączeniu wyczułam, z jakim ciężarem wiązał się dla niego stan, w który wpadłam. Jeśli kiedykolwiek sądziłam, że przeżyłam coś okropnego, tkwiłam w przerażającym błędzie. Nic, co spotkało mnie w życiu, nie mogło się z tym równać. – Skarbie... Skarbie, nie płacz, proszę – mówił, kołysząc mnie delikatnie w swych ramionach.

– Oni... oni wszyscy nie żyją?

– Nie wiem czy wszyscy – powiedział szczerze, siląc się na łagodność.

– Nie sprawdziliście?

– Wiesz, że ludzie raczej nas nie cenią – zasugerował, pilnując słów. – Na pewno ktoś przeżył. Nie wiem... dobrze się schował bądź zdołał umknąć.

Nie powiedziałam nic, tylko płakałam. Demony demonami, ale nie pojmowałam, jak można było wykazywać się aż tak wielkim okrucieństwem. I co teraz przeżywały rodziny zamordowanych. Odsunęłam się nieznacznie, Milana oglądając przez łzy. Starł mokrą ścieżkę zdobiącą policzek.

– Nie możemy tu zostać – zawyrokowałam, również ocierając własną twarz.

– Tu jest nasz dom – poinformował stanowczo, nie dowierzając w to, co powiedziałam. – Kochanie, nigdzie nie musimy odchodzić. Północnice nie wrócą, te tereny już wyczerpały łowiecko.

– To brzmi... okrutnie – zarzuciłam, wzdrygając się.

– Nic nie poradzę – ocenił, siląc się na obojętność. Czułam, że ta cała sprawa nie była mu obojętna. Też przeżył solidnie atak. Cmoknął mnie w skroń, następnie w policzek, a ostatniego buziaka złożył na ustach, muskając wargi. – Sówko, wiem, że to przerażające, ale naprawdę jest już po wszystkim. Jesteś bezpieczna, gwarantuję.

– Nie o siebie się boję – wyznałam.

Odetchnął. Znał realia, więc wiedział też, jakie posiadam priorytety. W pierwszej kolejności stawiałam na innych. Liczyło się przede wszystkim bezpieczeństwo mych strzyg, zwłaszcza tych żyjących w sąsiedztwie. Ujął moją rękę, przyciągając ją do swych ust i całując wierzch.

– Zapewnię nam bezpieczeństwo – obiecał. – To nasza rodzina. Będę jej strzegł oraz ją chronił.

– Nie jesteś sam – przypomniałam. Wyraz mojej twarzy mógł sugerować coś zupełnie odmiennego, aczkolwiek nie zamierzałam utwierdzać go w błędzie. – Pamiętaj, że dla mnie strzygi też są ważne.

– Strzygi – powtórzył nieco markotnie.

– O co chodzi, skarbie? – podpytałam, zaalarmowana jego niestandardowym zachowaniem.

Milan cenił strzygi, kochał swoich współplemieńców i dbał o nich, jak umiał najlepiej. Walczył za strzygi, gotów zginąć, nawet jeśli podobnej alternatywy nie brał pod uwagę. Po takich wydarzeniach odnosiłam wrażenie, że nawet my nie znaczyliśmy w jego oczach tyle, co cała społeczność.

– Strzygi – powiedział ponownie.

– Nie rozumiem – przyznałam. – Możesz konkretniej?

Wbiłam wzrok w strzygonia. Mąż sprawiał wrażenie stroskanego. Gdybym go nie znała, uznałabym, że paskudna skórka z pomidora zalęgła mu na żołądku, wywołując niestrawność. Tymczasem znałam prawdę. Wcale o niedogodności trawienne chodziło.

Podskoczyłam, gdy głuchy łoskot rozniósł się po pokoju. Oboje jak na komendę zerknęliśmy w odpowiednim kierunku. Luxus dumnie dreptał po komodzie, ale gracji zabrakło mu niestety, by przejść niedostrzeżonym, kiedy zrzucił ozdobną figurkę postawioną tam kiedyś przeze mnie.

– To nasza rodzina – stwierdził, wracając do tematu. Zmarszczyłam brwi, obniżając je nisko. Zlustrowałam mężczyznę, oceniając nie tylko użyty przez niego ton, ale również mimikę oraz mowę ciała. Mięśnie bowiem napiął, jakby szykował się do kolejnej walki. – Nie jakieś tam strzygi, tylko...

– Źle mnie zrozumiałeś, strzygulku – weszłam mu w słowo, przerywając wypowiedź. Wsunęłam palce w czarne kosmyki, zgarniając je do tyłu. Przymknął oczy na znak przyjemności. – Nie traktuję nas protekcjonalnie ani rzeczowo. Przecież ja też jestem strzygą – zauważyłam, przypominając partnerowi o tym niewielkim szkopule. Mruknął z zadowoleniem, nie kończąc wydawać dźwięków docierających do głębi mej duszy, kiedy ustami przesunęłam po linii jego szczęki. Miałam zamiar udowodnić partnerowi, że jest dla ważny, kosztując go i spijając co nieco czerwonej posoki krążącej w jego ciele. – Ty też i... Spodziewamy się kogoś?

Wyraźnie słyszałam pukanie. Ktokolwiek stał za nimi, walił, jakby wszystko jedno było czy dostanie się do mieszkania po dobroci, czy siłą wraz z drzwiami. Spięłam się automatycznie, zerkając najpierw na Milana, później w stronę przejścia odgradzającego sypialnię od reszty lokum. Brunet otoczył moją talię ciaśniej, niewerbalnie pokazując, że mam nigdzie nie iść ani nawet nie schodzić z jego kolan.

W mieszkaniu nie przebywaliśmy sami. Jeśli nawet część sąsiadów wróciła do siebie, wciąż rejestrowałam aurę kilku osób kręcących się po salonie oraz kuchni. Aura strzyg sprawiała, iż instynktownie czułam się bezpiecznie. Co innego mogłam powiedzieć, gdy dotarła do mnie energia, jaką niby już znałam, gdzieś po trochu kojarzyłam, ale nie potrafiłam wskazać, kto ją generował.

– Będziemy musieli dokończyć naszą pogawędkę później, sówko – zakomunikował Milan.

Dotarły do nas stłumione, głośne dźwięki rozmów. Jeśli się nie myliłam, bardzo dobrze znałam właściciela głosu, który nie należał do mieszkańca kamienicy. Rozpoznałam go w zasadzie natychmiast, automatycznie spinając się niczym struna. Wbiłam wzrok w męża, jakby to on miał wyjaśnić mi, o co chodziło, chociaż pewnie też niewiele rozumiał z awantury toczącej się pod naszym dachem.

– Milan?

– Zaraz go wykurzę – skwitował, dźwigając się ze mną na rękach. Postawił mnie na podłodze, ale nie ruszył sam, gdyż nie pozwoliłam mu na to, łapiąc za ramię. Ustaliliśmy już, że wszystko, co tyczy się strzyg, jakoś robimy razem, chociaż Milanowi należało wbić tę prawdę głęboko do głowy, duszy i w serce. – Karuś...

– Wystarczająco mamy problemów – uznałam.

Wyszliśmy razem do przedpokoju, gdzie Radagast już kłócił się z naszym nieproszonym i z pewnością nieoczekiwanym gościem. Ubrany w garnitur mężczyzna o brązowych, starannie ułożonych włosach, niemal szarpał się z Zamirskim, żądając widzenia z Rawickim. Co więcej, nie przybył sam, a drugi Lewalski znacznie spokojniej tkwił przy wejściu, zachowując zimną krew.

– Posłuchaj, chłopczyku – zaczął, przerywając wywód rozemocjonowanego Gustawa, kiedy zwrócił się do Radka. – Dobrze ci radzę, nie utrudniaj, bo... Karmen?

– Eugeniusz – prychnęłam. Męża nie odstępowałam na krok, mocniej zaciskając palce na jego ramieniu. Opuszkami wyczułam, jak jego mięśnie stwardniały. – Cześć, Gustaw. Możecie...

– Gdzie jest Jagoda?

Gustaw wyrósł przede mną, pokonując dzielący nas odcinek w mgnieniu oka. Zamrugałam. Nie patrzyłam mu długo w oczy, bo raz dwa został odciągnięty przez Spitymira, który o dziwo również nie opuścił naszego mieszkania. Jego brat też wyrwał do przodu, lecz bynajmniej ciągło go do mnie. Żądał, by puścić Gutka, choć zrobił to w znacznie bardziej bezczelnej oraz niegrzecznej wersji. Nie ruszył jednak z miejsca, zastawiony cielskiem Radagasta, w pobliżu którego znajdowała się także Niemira.

Obróciłam wzrok w bok, przesuwając nim po obecnych i zamarłam. Słowa miksujące się w powietrzu przestały mieć znaczenie, kiedy dostrzegłam w pomieszczeniu białowłosą strzygę, natomiast skrzeczenie bezwolnie opuściło moją krtań. Milan działał szybko. Wywinął ramię z mojego uścisku, co ułatwiło mężowi zaskoczenie, jakiego doznałam na widok mojej morderczyni uśmiechającej się szeroko i obserwującej całe zajście z boku. Nim ruszyłam ku niej, brunet zatrzymał mnie w miejscu, ramię owijając wokół mej talii, a dłoń układając na biodrze.

– Co ona tutaj robi? – wyszeptałam cichutko.

Niemniej jednak słyszeli mnie prawdopodobnie wszyscy. Nasi sąsiedzi i siostrzyczka Milana jako strzygi dysponowali świetnym, wręcz perfekcyjnym słuchem. Absolutnie nie wątpiłam, że bracia Lewalscy jako bruxy także nie narzekali na problemy związane z odbieraniem bodźców.

– Później – szepnął mi na ucho, muskając wargami małżowinę. Następnie przemówił znacznie głośniej i pewniej, zwracając się ku bruxom obecnym pod naszym dachem. – Nie jesteście tu mile widziani, chyba o tym wiecie, czyż nie?

– Gdzie Jagoda? – wyrwał Gutek. Już przed momentem o nią pytał, ale skupiłam uwagę na Radwoi, pomijając pytanie szwagra ciszą. Zwróciłam się ku niemu, skanując sylwetkę mężczyzny. – Mówcie, gdzie ona, kurwa, jest?

– Na pewno nie tu – odparłam, nie zastanawiając się głębiej nad odpowiedzią. Przestał się szarpać oraz wyrywać Spitymirowi. – Nie odwiedza mnie od... dawna – stwierdziłam nieprecyzyjnie.

– Od dawna, co? – sarknął wściekle. Jego brat tylko stał, obserwując nas oraz rozwój wypadków. Może gdyby nie perfekcyjnie wyprasowany oraz wymuskany garniak, ręce skrzyżowałby na piersi, lecz aktualnie tylko wymiąłby sobie nieelegancko białą koszulę. – Nie pierdol... Zabieraj jebane łapska!

Co jak co, ale nikt nie tolerowałby podobnego zachowania niemile widzianej persony we własnym domu. My postąpiliśmy dokładnie tak samo, tylko że rękoma żyjących z nami strzyg. Blondyn szarpnięciem odciągnął Gutka od nas, popychając go brutalnie bratu, którym zajmował się Zamirski. Niemal widziałam, jak prokurator zaciska szpony na bicepsach rzekomego brata.

Nie orientowałam się zbytnio w zwyczajach brux ani ich sposobie tworzenia rodzin. Pewna byłam tylko, że Gustaw z Jagodą wzięli ślub w urzędzie. Przysięgę w kościele niby kojarzyłam, gdzieś w którejś dzwonnicy dzwoniły dzwony, aczkolwiek nie umiałam przypomnieć sobie szczegółów.

– Karmen, nie czas na spory i wzajemną nienawiść – wysyczał Eugeniusz.

– Ja nic do was nie mam – określiłam, wyprzedzając partnera, który już rozchylił wargi. – To wy wtargnęliście na nasz teren i zachowujecie się, jakbyście postradali rozum. On szczególnie.

Ruchem głowy wskazałam domniemanego szwagra. Obecnie bliżej było Radagastowi do tego określenia aniżeli Gustawowi. Jagoda dawno pokazała, ile znaczyła dla niej nasza więź. Niby byłyśmy blisko, niby dbała o mnie, a gdy podjęłam własne decyzje, sprzeciwiając się jej światopoglądowi, olała naszą relację. Co więcej, oszukała i podpuściła, wystawiając jak na talerzu idiocie wierzącemu w naturalną selekcję oraz zwalającemu swój mankament na żonę, która prawdopodobnie nawet nie była świadoma, z czym koegzystowała.

– Nie wygłupiaj się, Kara – warknął, nie puszczając brata. – Oddaj nam Jagodę albo wskaż miejsce jej pobytu i już się nas pozbędziesz.

– Mam wam oddać Jagodę? – prychnęłam. Sądziłam wcześniej, że to mało trafiony kawał bądź podpucha, jednak ich zachowanie wykluczało dowcip. Spoważniałam, a zimny dreszcz przemknął po kręgosłupie. Przełknęłam ciężko, zaś nogi zmiękły, upodabniając się do waty. – Ale... jej tu nie ma – obwieściłam, przesuwając wzrokiem z jednego na drugiego Lewalskiego. – Skąd w ogóle pomysł, że mogłaby tu być?

Obaj spoważnieli. Gustaw nawet przestał się szamotać. Wyrwał się z uścisku brata, zapewniając, że będzie grzeczny i ten nie musi go już przytrzymywać. Prokurator cofnął ręce, pilnując w dalszym ciągu towarzyszącego mu mężczyzny.

– Kara, poważnie... – zaczął, robiąc ostrożnie krok ku nam. – Ze względu na nasze dawne relacje, proszę, nie zwódź mnie – przemówił, dopiero potem spuszczając bombę informacji. – Jagoda wyszła wczoraj z domu. Miała znów u ciebie nocować.

Znów? Zamarłam. Gdziekolwiek Jadźka spędziła Sylwestra, miałam nadzieję, że nie pofatygowała się jednak na obrzeża Katowic. Niemniej jednak najpewniej huknęłabym w ziemię, gdyby nie stojący przy mnie mąż asekurujący mnie przez cały ten czas. 

Jak widzicie, kochani, dzieje się, chociaż Milan wrócił do domu wraz ze strzygami. 
Niestety Kara nie może zaznać spokoju, choć postanowiła odpuścić kilka kwestii. 
Jako sowia wiedźma będzie przede wszystkim patrzeć na dobro strzyg. 
Sądzicie, że wytrzyma w postanowieniu? 
Zwłaszcza teraz, gdy Jagoda zniknęła, a bracia Lewalscy złożyli jej osobistą wizytę? 

Ciekawa jestem Waszej opinii. 
Dajcie znać, co sądzicie o rozwoju akcji. 
Mam nadzieję, że rozdział podobał się Wam. 
Dziękuję, że ze mną jesteście <3 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top