22. Sylwestrowy szampan
– Nie, zdecydowanie nie ta – orzekła Niemira, mierząc mnie nieco zdegustowanym wzrokiem, po czym przeniosła go na ubrania. – A może coś... Wow, co to za bóstwo?
Jasnowłosa strzyga złapała dół kiecki wiszącej w mojej połowie szafy. Turkusowa sukienka stanowiła element tej części garderoby, jakiej nie wkładałam. Nigdy. Szczerze mówiąc, nie pamiętałam, że mam coś takiego wśród ubrań. Odłożyłam ciemnogranatową mini na łóżko, próbując skupić się na aktualnie wykonywanych czynnościach.
Dziś w ramach wyjątku Niemira weszła do sypialni, którą zajmowałam z Milanem. Miała pomóc mi się uszykować na dzisiejszą noc. Fakt, nie wychodziliśmy nigdzie, bawiąc standardowo w domu, chyba że później zeszlibyśmy na chwilę na dół, czego nie mogłam wykluczyć. W końcu kolorowe ognie na niebie stanowiły w sylwestrową noc największą atrakcję. Podobno.
– Kiedyś kupiłam – odpowiedziałam od niechcenia, zamykając temat machnięciem ręki. – Nawet nie pamiętałam, że mam taką.
– Żartujesz? – spytała, trzymając już wieszak w dłoni i oglądając dokładnie strój. – Jest fenomenalna. Czemu nigdy cię w niej nie widziałam?
– Bo nigdy nie było okazji? – zasugerowałam, krzyżując ręce.
Powiedzieć prawdę też nie, żachnęłam bezwolnie w myślach.
Odkąd zorientowałam się, jak cenne informacje skrywały rejestry, patrzyłam nieco inaczej na Niemirę. Ufałam jej, ale świadomość pewnych kwestii z jej przeszłości mimo wszystko sprawiła, że nie umiałam się powstrzymać. Czułam się oszukana, a chociaż co rusz słyszałam w głowie sugestię Welsta, by omówić z przyjaciółką temat, nie potrafiłam się przemóc i go poruszyć. Dodatkowo odnosiłam wrażenie, że ona też zerka na mnie nieco inaczej, jakby pilnowała przed nieoczekiwanym wybuchem i zdradzeniem się.
– No, to dziś będzie jak znalazł – zaświergotała skrzekliwie, podchodząc bliżej, gdy zamknęła szafę. Stałam więc na wprost lustrzanych drzwi, oglądając własne odbicie. Niemira zatrzymała się nieznacznie za mną, sukienkę przykładając do ciała w celu prostszej wizualizacji efektów. – Milan padnie ci do stóp.
Uśmiechnęłam się do niej, przejmując wieszak. Bez słowa sprzeciwu zaczęłam ściągać ciuch, zastanawiając się notorycznie nad ripostą dla jego mruczenia. Trudno walczyło się z samowolnymi reakcjami ciała, nawet jeśli znałam już prawdopodobne funkcjonowanie sztuczki z rezonowanym dźwiękiem. Prawie prychnęłam, wspominając, jak jego działanie zostało określone rytuałem godowym. To było lekkie niedopowiedzenie.
– Nie sądzę – stwierdziłam przekornie, celowo dodając żartobliwie: – Pada do nich przede wszystkim, gdy jestem naga i mokra.
Nie chciałam, by dostrzegła znaczącą różnicę w moim zachowaniu. Oceniłam, że czas nieco poudawać. Skoro oni mogli, to ja chyba też, wszak nie robiłam nic złego, przyjmując tylko ich zasady gry.
Dźwięczny chichot strzygi rozniósł się po sypialni. Rozbawiłam ją i o to właśnie chodziło. Uśpić czujność. Odłożyłam sukienkę na łóżku, układając ją na wcześniejszej.
– Nie ubierzesz jej? – zdziwiła się, patrząc na me poczynania.
– Najpierw się wysikam – poinformowałam, dodając sugestywnie: – No, i przed włożeniem jej muszę się chyba wcześniej rozebrać. – Ruszyłam z miejsca, drepcząc do łazienki. – Znajdziesz mi jakieś seksowne szpileczki do tego? – Zaproponowałam, by nie szła za mną. Ręka miała się już całkiem dobrze i nie nosiłam opatrunku ani innego usztywnienia, więc radziłam sobie samodzielnie z tak prozaicznymi czynnościami jak użytkowanie ubikacji. – Milan będzie miał co zdejmować, jak już padnie mi do stóp.
Szczerze mówiąc, nie do końca wiedziałam, co robię. Wierzyłam, że skoro ja nie mam przemyślanego do końca działania i ustalonego odgórnie planu, ona ani nikt z sąsiadów się w nim nie połapie. Ciężko było bowiem przewidzieć coś, co formalnie nie istniało. No, i też dziś zamierzałam się zabawić. Skończyć oraz zamknąć stary rok, planując lepszy nowy.
Godzinę później z pomocą mojej strzyżej towarzyszki naprawdę wyglądałam niczym bóstwo. Zgarnęłam luźny kosmyk, zsuwając go z twarzy. Jako jeden z dwóch nie został upięty z tyłu spinkami razem z puklami w fantazyjnym uczesaniu. W tej kwestii Niemira sprawdziła się pierwszorzędnie. Sama nigdy nie sprawiłabym sobie podobnej fryzury, ciesząc umalowane oczy efektami.
Mocny, imprezowy makijaż podkreślał walory mojej urody. Niry również, ponieważ w zamian za uczesanie, umalowałam ją, korzystając z umiejętności nabytych w Nenufarze. Wieczór spędziłyśmy wspólnie na szykowaniu się na parterze, by Milan nie podglądał, co byłoby banalnie proste, gdybyśmy zostały w mieszkaniu. Zachowywałyśmy się jak siostry, śmiejąc się oraz żartując, pomagając sobie nawzajem. Swoje myślałam, ale ona nie musiała tego wiedzieć. W myśl reguły wygłoszonej przez mojego ulubionego slawochwalca, zamierzałam trzymać ją blisko siebie.
Dłońmi przesunęłam po brzuchu, wygładzając turkusowy materiał sukni wieczorowej. Sięgała kostek, a bezpruderyjne rozcięcie ciągnęło się aż po górną część uda. Jeślibym natomiast nie miała całkowitej, stuprocentowej pewności, że Milan nie pozwoli nikomu się ze mną zabawić bądź wykorzystać mnie, na pewno nie włożyłabym jej bez bielizny. Tymczasem zrezygnowałam nie tylko ze stanika, który ze względu na krój gorsetu okazałby się zbędny, ale również z majtek.
Milan miał dostać szału, kiedy już zaciągnę go do łóżka bądź w jakiekolwiek inne miejsce pieprzyć się z nim. Mężowi nie należało ponoć odmawiać, a już szczególnie żonie. Nic nie zmieniało faktu, że w dalszym ciągu byłam w jego obecności diabelnie pobudzona, pragnąc tylko, by mi dogadzał. Co więcej, nie umiałam wymienić bodajby jednego sensownego argumentu, żeby zrezygnować z solidnego rżnięcia.
Sukienkę tu i ówdzie zdobiły niewielkie kamyczki tworzące pasy. Pas wokół talii, pas na krawędziach gorsetu, po pasie ciągnącym się wzdłuż rozcięcia. Dodatkowo marszczenie zdobione podobnymi kamyczkami podkreślało piersi, uwypuklając biust i szczupłą budowę ciała. Zawsze cieszyłam się smukłą sylwetką, ale nie pamiętałam, abym miała równie idealne wycięcie, niemalże osiągając talię osy. Niemalże.
– Wiedziałam – oznajmiła z zadowoleniem Niemira. – Idealnie na tobie leży i podkreśla walory. Milan oszaleje, jak cię zobaczy.
– Mówisz? – odparłam zadziornie, odwracając twarz od przenośnego lustra ulokowanego na stole. – Wolałabym jednak, żeby pozostał przy zmysłach przynajmniej do północy. No, może ciut dłużej – zaśmiałam się, puszczając jej oczko.
– Lubisz fajerwerki? – załapała.
– Uwielbiam – przyznałam otwarcie. – Każdego Sylwestra spędzałam pod gołym niebem, a to było moje największe urozmaicenie. Niebo rozświetlone hucznymi kolorami, zagłuszającymi wybuchami muzykę dochodzącą z cudzych domów lub z imprezy organizowanej w mieście. To akurat zawsze zależało od tego, gdzie danej nocy się znajdowałam – wyznałam nieco wylewnie, markotniejąc pod koniec. Uśmiechnęłam się krzywo. Nie kłamałam, ale nie chciałam wzbudzić podejrzeń nagłym, lekkim poddaniu się wspomnieniom. – Zresztą, co ja będę? Wiesz, jak miałam.
– Dziś będzie inaczej – zapewniła, dochodząc do mnie. Złapała moje dłonie w pokrzepiającym geście. Chciała dobrze, przynajmniej w tym wypadku. – Będziesz razem z nami. Na zewnątrz, ale i w środku.
Złączyłam wargi, leciuteńko dźwigając kąciki. Przyjemnie słuchało się jej zapewnień, lecz pragnęłam czegoś odrobinę innego. Chciałam prawdy, a odnosiłam wrażenie, że nigdy się do niej nie dostanę. W naszym układzie tylko ja się uzewnętrzniałam, dając coś z siebie. Nira, choć zgrywała przyjaciółkę i pocieszała mnie w każdym wypadku, milczała na swój temat. Rozumiałam, ale tylko z jednej strony. Z innej absolutnie nie pojmowałam ani nie zamierzałam usprawiedliwiać. Niemira nazywała nas siostrami, a więcej wiedziałam o Radku. Albo i to nie?
– A ty? – zagadnęłam, chcąc zachęcić ją do zwierzeń. W głębi serca pragnęłam dać jej szansę. – Jak spędzałaś noc sylwestrową, zanim...? No, wiesz.
– Zanim umarłam? – dokończyła płynnie niewyrzeczone przeze mnie pytanie, ubierając słowa w konkretną wypowiedź.
– Wybacz, ale... jestem ciekawa – przyznałam.
Pokiwała ze zrozumieniem. Uśmiechnęła się serdecznie. Teraz widziałam w jej twarzy to, co chciałam zobaczyć, lecz wciąż nic jeszcze nie usłyszałam. Miałam nadzieję, że wreszcie dowiem się więcej, że zdradzi co nieco ze swej przeszłości, nareszcie otwierając się przede mną. Miałyśmy być siostrami, miałyśmy się przyjaźnić, ale póki co brakowało mi dowodów potwierdzających te zależności. Czy chciałam aż tak wiele, wykazując się chciwością?
– Może cię zaskoczę, ale też nie miałam różowo – stwierdziła nagle. Faktycznie mnie zaskoczyła, ale nie treścią wyznania, lecz nim samym. – To chyba nie moment na rozprawianie o tym, w końcu czas na zabawę.
– Kiedyś mi powiesz?
Wbiłam w nią wyczekujące spojrzenie. Chciałam usłyszeć tak, proste słowo niekomplikujące niczego między nami. Nie oceniłabym jej, nie osądziłabym, ona powinna już o tym wiedzieć. W końcu sama nie byłam święta, nie żyłam lepiej, nie byłam nikim bardziej wyjątkowym. O swym pochodzeniu dowiedziałam się niedawno, ale to niosło za sobą tylko brzemię i problemy, szereg obaw targających duszę.
– Chciałam być jak inni – wyznała, wprawiając mnie w lekki szok. – Ktoś taki jak ja nie może być normalny.
– Dlaczego tak mówisz? – spytałam zaintrygowana.
Nie przyznałam się blondynce, że wiem, kto jest jej ojcem. Do dziś nie zasłyszała słowem o mojej prywatnej rozmowie z naszym wspólnym przodkiem. Nikt nie zasłyszał, bo Milanowi również nie wyjawiłam, o czym naprawdę dyskutowaliśmy. Sądził zgodnie z zaprezentowaną przeze mnie wersją wydarzeń, że podziękowałam bóstwu za opiekę oraz ochronę, gdy Radwoja wysłała do niego mą duszę. Kłamałam, to prawda, lecz oni też nie raczyli mnie wiarygodnymi tezami.
– Zawsze byłam inna, bo... – zwiesiła głos, spuszczając na moment wzrok. Wbiła go punkt zlokalizowany gdzieś na podłodze. Ścisnęłam palce trzymające w dalszym ciągu dłonie strzygi. Chciałam jej przekazać, że może mi zaufać, jak ja to zrobiłam kiedyś, zdradzając, co kryło się w mej duszy. – Weles jest moim ojcem – zakomunikowała nagle, przyglądając mi się uważnie. Patrzyłam na nią, nawet nie mrugając. Intuicja podpowiedziała, że powinnam chociaż udać zaskoczoną. – Jestem jego przygodną córką.
– Przy-godną – powtórzyłam niemrawo. Dopiero teraz zamrugałam, udając niedowierzanie oraz zdumienie. – Skąd wiesz?
Rozciągnęła usta, parskając. Przez moment myślałam, że roześmieje mi się w twarz, ale zachowała powagę. To nie był przejaw wesołości. Swego czasu zachowywałam się podobnie. Robiłam też tak, wchodząc na niewygodne do konwersacji tematy. Maskowałam je śmiechem.
– Powiedziano mi – odparła melancholijnie. – Matka nie przeżyła porodu. Wykrwawiła się przeze mnie.
– Nie – zaprzeczyłam szybko. – Absolutnie nie, nie mów tak. Cokolwiek ją spotkało, jest przykre, ale nie jest twoją winą.
Spojrzała na mnie. Pewna nie byłam, co dojrzałam w jej czarnych, migoczących oczach. Poczucie winy? Żal? Rozpacz? Chciałam już się odezwać, zapewnić, że też ma we mnie wsparcie, ale to ona pierwsza przemówiła.
– Wychowała mnie babka – zakomunikowała. – Kochała mnie, niby to wiem, ale... będąc jej wnuczką, jednocześnie odebrałam jej córkę. Jedynaczkę jak ja.
– Spitymir nie jest twoim prawdziwym bratem? – spytałam. – Wiesz, przyrodnim, ale jednak.
Naprawdę byłam ciekawa. Może nie weszłabym na temat mężczyzny, gdyby nie ich uderzające podobieństwo do siebie. Doskonale pamiętałam, co pomyślałam, gdy prowadzona przez Niemirę na pierwszą domówkę spotkałam strzygonia. Wyglądali jak prawdziwe rodzeństwo.
– Spit jest...
Zmrużyłam oczy, mimiką wyrażając nie tylko zaciekawienie. Robiło się coraz ciekawiej. Jak na dłoni widziałam, jak walczy sama z sobą czy powiedzieć prawdę i być może zaszokować mnie, czy jednak ją przemilczeć. Szczerze mówiąc, również zwątpiłam, kiedy zachowywała się, jakby Spitymir powiązany był z prawdziwą, pilnie strzeżoną tajemnicą niczym mityczny Święty Graal.
– Jest...? – Nie powinnam, wiem, mimo to spróbowałam pociągnąć sąsiadkę za język. Przez myśl przemknęło kilka opcji, wszystkie bazowały na powiązaniu rodzinnym, a przez problem z określeniem wieku, nie mogłam wykluczyć różnych możliwości. Zatem Spitymir mógł być... Choć nie, nie mógł być. Kiedy dotarło do mnie z pełną mocą, że matka Niemiry była jedynaczką, alternatywa prezentująca strzygonia jako jej kuzyna bądź wuja bledła. – Kim on jest, Nira?
Popatrzyła na mnie. To był chyba najtrudniejszy temat, jaki mogłaby poruszyć. Dotarło do mnie, że nasze doświadczenia wcale nie musiały być równie dramatyczne, bym mogła otrzymać potwierdzenie, że strzyga na wprost jest godna zaufania. Wzrok zbitego psa mówił za siebie. W życiu Niemiry miało miejsce coś, czego być może jednak nie powinnam wiedzieć.
– Spit jest... – Znów nie dokończyła. Jakąkolwiek posiadał tożsamość, ta nie chciała przecisnąć się przez ściśnięte gardło blondynki. – Umarłam, mając raptem dwadzieścia dwa lata – wyznała. Podskórnie czułam, że nie zmieniła tematu ot tak bez większego powodu. – Nie zabiłam się, choć... bardzo tego chciałam.
– Nirka... – szepnęłam, przytłoczona odkryciem. – Nie musisz, jeśli nie...
Nie musi, prychnął obecny w świadomości Biały, unaoczniając mi mój własny egoizm. Przecież tego właśnie chciałam, poznać więcej danych o Niemirze. Kiedy natomiast zaczęła się otwierać, raczyłam ją słodkim nie musisz, ale w rzeczywistości chciałam usłyszeć wszystko. Byłam pazerna na wiedzę oplatającą jej personę. Podejrzewałam, że gdyby teraz poszła za moją radą i zamilkła, nie wyjawiając reszty, nadal snułabym rozmaite wymysły na temat strzygi, którą przecież uznałam za przyjaciółkę oraz siostrę mimo braku danych.
– Teraz to, przez co wtedy przechodziłam, ludzie nazywają jakoś tak... ładniej. Jakby problem nie był problemem tylko kunsztownie opakowanym prezentem, którego nikt nie chce – orzekła, stosując metaforę, jakiej nie pojęłam w pełni. Depresja, natychmiast rozbrzmiała w głowie, lecz czy była to aż tak ładna nazwa, nie miałam pojęcia. – Zawsze czułam, że jestem inna. Nigdy w pełni nie należałam do świata żywych – wyznała, zbierając się w sobie. Tośmy znalazły moment na wynurzenia. – Idąc ulicą, widziałam ich w zasadzie od zawsze.
– Ich?
– Wampiry, wilki, demony, wróżki... – wymieniła kilka istot, zaś ja pojęłam. Jako córka istoty boskiej musiała posiadać dar, który normalni ludzie zdiagnozowali jako szaleństwo. Dziś być może mówiono o schizofrenii bądź innej chorobie psychicznej bazującej na omamach, aż tak się nie znałam, by orzekać w kwestiach psychiatrii. – Byli praktycznie wszędzie. Babka sądziła, że zwariowałam. Nie chwaliła się mną zbytnio w towarzystwie. Prędko też przymusiła mnie do usamodzielnienia. Musiałam szybko stanąć na własnych nogach, a ty już wiesz, co się z tym wiąże.
Co się z tym wiąże? Spytałam samą siebie. Zastanowiłam się, kiedy zamilkła na moment. Co wiązało się ze złymi warunkami życia i koniecznością zyskania szybkiej niezależności? Dziś był to brak edukacji i marna praca za parę groszy. W czasach Niemiry problem z edukacją mógł być globalny, ale praca bez wątpienia musiała być mało dochodowa albo zasilać szereg szarej strefy. Bezwiednie oczy mi się rozszerzyły, na co wskazywało nieco zniekształcone widzenie.
– Ktoś cię... skrzywdził? – spytałam niemrawo.
Uśmiechnęła się, znów. I znów gest ten pozostawiał wiele do życzenia. Z pewnością nie był ani wesoły, ani serdeczny, zaś Nira na pewno nie wspominała ciepło zdarzeń z tamtych czasów. Żałowałam, że podejrzewałam ją o mataczenie. Wyrzucałam sobie, jak mogłam jej nie ufać. O trudnych sprawach łatwiej zapomnieć niż rozprawiać, znałam tę niechęć z autopsji.
– Krzywda ma różne oblicza – zawyrokowała nieco filozoficznie. – Ale wiedziałam, co robię, a tak przynajmniej mi się wtedy zdawało. Wiesz, jak prosto zarobić tysiące w kilka chwil?
– Chyba... nie jestem aż tak kreatywna – oceniłam.
Welst z pewnością się nie zgadzał. Głowę bombardowały pomysły od puszczania się, choć biznes przynosił zyski dopiero po dłuższym czasie, jeśli w ogóle, aż po przeprowadzanie ataków terrorystycznych na zlecenie. Mordowanie innych też pasowało, choć trzeba było już posiadać niemałe portfolio, by zyskać cel warty grube tysiące. A może nie chodziło o grube? Może mowa była raptem o dwóch lub trzech tysiącach od ręki? Gruby przemyt? Sutenerstwo? Handel na czarnym rynku narządów?
Chyba zbladłam. Każdy kolejny pomysł prezentował się gorzej od poprzedniego, zaś ja na bank dramatyzowałam, kreując przesadzone wizje. Zaczerpnęłam głęboko oddechu. Mimo że nie musiałam, zaciąganie się powietrzem stanowiło swoisty rytuał, pozór normalności.
– Poznałam dziewczynę, która zrobiła to samo – stwierdziła, opowiadając nieco na okrętkę. Nie miałam pretensji o niebezpośredniość. – Tylko że ona chciała po prostu zarobić, dla siebie, na własne zachcianki. Ja musiałam. Babka jasno dała mi do zrozumienia, że wkrótce nie przekroczę progu jej domu.
– Niruś, jeśli to zbyt bolesne, to wcale nie musisz...
– Tylko dwie osoby wiedzą. Milan i nestor poprzedniej czeredy. Teraz będziesz wiedzieć też ty – oznajmiła.
Bladego pojęcia nie miałam czy z tego powodu na sercu było mi cieplej i lżej, czy wręcz odwrotnie. Odnosiłam wrażenie, jakbym właśnie wpadała w bezkresną otchłań lub do wyschniętej studni, na dnie której wykrwawię się i umrę.
– Naprawdę nie musisz – zapewniłam. – Widzę, jakie to dla ciebie ciężkie.
– To nigdy nie będzie proste, a ty masz prawo wiedzieć – powiedziała. – Nigdy nie miałam takiej przyjaciółki. Niedawno powiedziałaś, że mi ufasz, a nic nawet o mnie nie wiesz.
– Nira...
– Proszę, pozwól mi, póki jeszcze mam odwagę ci to wyznać – poprosiła błagalnie.
Skinęłam głową. Intuicja podpowiadała, że pożałuję tej decyzji. Nie rozumiałam, jak płynnie od tożsamości Spitymira, której wciąż nie poznałam, przeszłyśmy do najmroczniejszego okresu życia stojącej przede mną strzygi. Co to wszystko miało ze sobą wspólnego? Spit, tajemnicza przypadłość, szybki zarobek...
– Mów – poleciłam niemal bezgłośnym szeptem.
– Wzięłam udział w aukcji – poinformowała. Zmrużyłam oczy. Wiedziałam, że nie mówiła o zwyczajnej aukcji obrazów czy innych kolekcjonerskich dzieł, lecz myśl witająca w głowie zdawała się zbyt bolesna i trudna. Zbyt intymna. – Byłam jedną z pięciu tamtego wieczoru. Wyszłam na scenę w zamaskowanym klubie na szarym końcu ulicy, a światła rozgrzewały moją nagą skórę. Szum w uszach sprawił, że niewiele słyszałam, ale oferty padały jedna za drugą.
Nogi pode mną zmiękły, gdy pojęłam, o czym naprawdę mówi. W tym samym czasie prócz współczucia dla Niry ogarnęła mnie złość. Ślepa wściekłość wycelowana w Welesa. Jak mógł dopuścić, by jego córka zmuszona była do czegoś podobnego, walcząc o przetrwanie? Teraz to mi zaszumiało w uszach, a ciśnienie krwi na moment przytępiło mi słuch. Nic jednak nie zmieniło faktu, że słyszałam, jak poetycko prezentuje to, co się wtedy wydarzyło, jakby to właśnie był jej sposób na radzenie sobie z nieszczęściem.
Przecież chciałaś wiedzieć, burknął strażnik zgryźliwie, przywodząc mnie do rzeczywistości. To teraz będziesz wiedzieć.
Żałowałam, że nie można cofnąć czasu. Nie o dzień, kiedy zapałałam zwątpieniem do jasnowłosej, zniszczonej życiem kobiety, ale o lata, by nie musiała podejmować decyzji, które odcisnęły na niej nieodwracalne piętno. Które zostawiły znacznie więcej śladów niż podejrzewała.
– ...w hotelu – mówiła dalej, kiedy skupiłam znów całą dostępną uwagę. – Nie był to też pokój w żadnym innym, względnie przyjemnym miejscu. Nieco później dowiedziałam się, że to zwykły burdel – prawie wypluła ostatnie słowo, gdy boleśnie zacisnęłam szczęki, powstrzymując buzującą w ciele furię. Nie na niej chciałam się wyżyć. – Zarobiłam, fakt. Dostałam niecałą połowę wylicytowanej stawki, ale... Straciłam wszystko – rzekła, hamując lśniące w czarnych oczach łzy. – Modliłam się do ojca, choć nie wiem, po co.
– Ale przecież... na Szczodruszce... wyglądaliście... – nie umiałam sklecić porządnego zdania, próbując wyartykułować, że sprawiali wrażenie zżytych ze sobą. Cofnęłam się bezwolnie o krok. Ja nigdy nie wybaczyłabym Bielawskim, zwłaszcza jemu. Nigdy nie zamierzałam im przebaczyć, choć żaden z jego obleśnych koleżków ostatecznie nie położył na mnie łap. – W życiu bym nie pomyślała.
– Kiedyś ja też nie, ale później dotarło do mnie, że chowanie urazy i pielęgnowanie złości nie ma większego sensu – stwierdziła. – Formalnie to nie Weles zaciągnął mnie na aukcję, nie on sprzedał moje dziewictwo.
– Ale... mógł przecież jakoś cię ochronić.
– Przed moimi decyzjami? – spytała. Wbiło mnie w podłoże. Naprawdę pogodziła się z przeszłością, inaczej nie znajdowałam żadnego wytłumaczenia jej zachowania. – Kara, to ja chciałam pójść na łatwiznę, tyle tylko że... wyszło jak zwykle.
– Dlaczego mam wrażenie, że to nie swój pierwszy raz masz na myśli? – spytałam, odzyskując zdolność składnego formułowania zdań.
– Jakiś czas później... nie byłam już sama.
– Ktoś...? Przepraszam, ale chyba nie rozumiem – przyznałam uczciwie. Mózg nie pracował, jak należy, zbyt ociężale przetwarzając informacje. Istniała też możliwość, że nie chciał przyjąć do wiadomości faktów. – Co masz na myśli?
– Pamiętaj, że o tym prócz ciebie wie tutaj tylko Milan – podkreśliła.
– Pamiętam.
Patrzyłam na nią niepewnie w wyczekiwaniu na bum. Nie trzeba było być geniuszem, by domyślić się, że spuszczona zaraz na mnie rewelacja pozostawi po sobie atomowego grzyba. Naprężyłam się niczym cięciwa, mocniej nieco ścisnęłam dłonie Niry, orientując się, że cały czas nieprzerwanie je trzymałam.
– Nie możesz się wygadać – zaznaczyła, prawie płacząc. – On mnie znienawidzi.
– Nie wygadam się – obiecałam.
Byłam coraz bardziej przerażona. Idea krążąca po odmętach umysłu nie mogła przecież okazać się prawdą. A jednak coś podpowiadało, co lada chwila usłyszę z ust przyjaciółki. Zadrżałam. Dreszcz przemknął po ciele, zanim jeszcze zwerbalizowała prawdę, przekształcając myśli w komunikat. Jej słowa nagle stały się bardziej materialne niż cokolwiek w pokoju.
– Spitymir jest moim synem.
Zemdlałam. Nie zemdlałam, ale mentalnie na moment odcięło mnie. Równie dobrze mogłam faktycznie huknąć w podłogę. Słowa Niry odbijały się dudniącym echem między ścianami czaszki. Spitymir jest moim synem, powtarzały w koło niczym mantrę.
– Spit... – szepnęłam. Nie miałam pojęcia, na jak długo straciłam świadomość, stojąc niezmiennie na własnych nogach. – Przepraszam cię, ale ja... muszę... – Puściłam ręce Niry, odwróciłam się machinalnie od niej, a następnie podeszłam do kanapy, opadając na miękkie siedzisko. Ręce podparłam na kolanach, zaś na nich ulokowałam głowę, dłonie układając na skroniach. W dupie miałam czy zburzę finezyjne uczesanie. – Więc Spit jest... – nie dokończyłam celowo.
Szczęście w nieszczęściu, że nikt tu do mnie nie schodził i nie wchodził bez pukania. Nikt poza Nirą i Milanem, ale ta dwójka znała prawdę. Zerknęłam bezwiednie w kierunku wyjścia, jakbym potrzebowała zyskać pewność, że nikt nie stał w przejściu do salonu. Następnie przeniosłam wzrok, wbijając go w przyjaciółkę przypatrującą mi się w oczekiwaniu na reakcję. Wyglądała, jakbym już ją osądziła, lada moment mając głośno zakomunikować werdykt.
– Ja chyba...
– Podasz mi... wodę?
Gdybym nie weszła jej w słowo, prawdopodobnie wyszłaby i tyle by mi zostało z siostry. Jedna już się ode mnie odwróciła. Drugiej nie mogłam stracić. Nie teraz, gdy wreszcie miałam jasność. Nagle przestałam się dziwić, czemu była taka skryta oraz tajemnicza. Czemu w ogóle taka była.
Skinęła głową. Dźwięk kroków rozniósł się po pomieszczeniu. Łatwo i szybko pokonała odległość dzielącą ją od kuchennych szafek, a dochodzące do mnie odgłosy zdradzały kolejność zdarzeń. Otworzyła górną półkę, wyjęła szklankę, złapała dzbanek filtrujący i napełniła wodą naczynie, które lada moment wsunęła mi w dłonie.
– Proszę – powiedziała. – Chcę, żebyś wiedziała, że... Naprawdę rozumiem twój szok – zakomunikowała, nie kończąc wcześniejszego wątku. – Pójdę już i...
– Nie, zostań.
– Ale...
– Zostań – powtórzyłam stanowczo. – To nic. Szok. – Upiłam pokaźny łyk wody. – Ale to nic.
– Nic? Okłamuję własnego syna, mieszkając z nim pod jednym dachem i...
– Ale wy nigdy przecież nie...?
– Nie spałam z nim – wyrzuciła. Dziękowałam bogom za mimikę twarzy, bo mową ciała potwierdzała słowa. – Mówię wszystkim, że jest moim bratem.
– To wyjaśnia podobieństwo – oznajmiłam.
– Tak – rzekła cicho.
– Ale czegoś wciąż nie rozumiem. – Posłała mi zainteresowane spojrzenie. – Umarłaś młodo. Ile on wtedy miał? Roczek? Dwa? Nie pamięta, że jesteś jego... No, wiesz.
– Był dzieckiem – wyjaśniła. – Nawet jeśli ma przebłyski, to raczej nie pamięta wiele więcej niż sierociniec, w którym wylądował.
– Jak zginęłaś? – spytałam.
Spuściła wzrok. Nie ponaglałam jej. Pamiętałam, że nie popełniła samobójstwa. Zginąć jednak można było na wiele sposobów, a znając życie, pewnie nie wpadłabym na ten właściwy. Nawet na własny bym nie wpadła, gdybym tego nie przeżyła. Zamordowana dłonią wbitą w brzuch przez strzyżą siostrę strzyżego partnera. To się nadawało na komediodramat lepiej niż scenariusze Mody na sukces.
Równie dobrze mogliśmy zacząć nagrywać własny program i emitować w publicznej TV. W sumie kto by się połapał, że to wszystko nie jest fikcją i powstało na bazie faktów? Ja. Z tą tylko różnicą, że ja też nigdy nie byłam do końca normalna, co potwierdzało chociażby kilka dobrowolnie spędzonych miesięcy w kamienicy pełnej krwiożerczych demonów, gdy jeszcze byłam człowiekiem. W głowie widziałam już nagłówek kolejnego odcinka. Moda na strzygę, sezon 55, zadrwiłam w myślach. Przynajmniej powtórek by zabrakło.
– Może nie uwierzysz, ale... poszłam do sklepu. – To faktycznie brzmiało niewiarygodnie. – Wyszłam tylko na chwilę. Zostawiłam go pod okiem sąsiadki. Miała go upilnować. To... to był tylko moment.
Brzmiało trochę jak historia babeczki, która wyszła raptem po karton mleka i skończyła pod kołami wozu jakiegoś naćpanego gnoja. Cóż, życie zaskakiwało, niekoniecznie pozytywnie.
– Ale... nie on wtedy umarł, prawda?
Pokręciła głową. Gdybym nie wiedziała, że Spitymir trafił do sierocińca, nie umiałabym zinterpretować jej postępowania. Negowała? Popierała? Przeżywała na nowo, wracając do wspomnień?
– Dostrzegłam go już z daleka, niosąc w ręce zakupy – odparła wymijająco. – Gdy zrozumiałam, że lada moment niczego nieświadomy wejdzie pod rozpędzone konie...
– Och, Nircia.
Odłożyłam szklankę na blat. Nie złapałam jej za rękę, co to, to nie. Otoczyłam ją ramionami, tuląc do siebie. W dupie miałam makijaż. Zawsze mogłam zrobić jej nowy. Ważniejsze było, by ją wesprzeć. Nawet o sukienkę nie dbałam. Mogła zalać ją łzami, choć ramiona posiadałam odkryte.
Nic więcej też nie musiała mówić. Domyślałam się reszty. Oddała życie za synka. Rozumiałam jej płacz, pierwszy raz widząc Niemirę w takim stanie. Pierwszy raz otworzyła się na mnie naprawdę. Pogładziłam ją po plecach, ostrożnie, chcąc dodać otuchy, choć pewna nie byłam czy w ogóle dało się ją pocieszyć. Dotąd tylko własny egoizm pozwalał mi wierzyć, że miałam najgorzej. Nie miałam.
Na górę dotarłyśmy jako ostatnie. Zaczekałam aż Nira uspokoi się, odzyska wewnętrzną równowagę, a później poprawiłam jej makijaż, starając się zamaskować zaczerwienione oczy oraz nos. Znowu patrzyłam na nią inaczej, własną opinię zachowując dla siebie. Teraz jednak byłam absolutnie pewna, że mogę jej zaufać.
W międzyczasie dowiedziałam się, jak trafiła do pierwszej czeredy. Oszołomiony demon nie miał łatwo i gdyby nie jeden z członków familii, którego zainteresowała, snując się nocą po ulicy, być może nie przetrwałaby zbyt długo. Miała świadomość, że nie może wrócić do domu, a palenie w przełyku doskwierało jej naprawdę mocno, wywołując fizyczny ból. Przygarnęli ją, a ona cichcem oraz skrycie obserwowała dorastającego Spita.
Chciała, by wyrósł na zdolnego i mądrego chłopca. Tak też się stało, ale środowisko również na niego wpłynęło. Starsi chłopcy z sierocińca stwarzali dwie ścieżki. Albo było się jednym z paczki, albo cwelem. Kiedy bowiem zapadała noc, to nie demony były tam najgorszymi potworami. Spit dokonał wyboru, a gdy on zyskiwał uznanie w oczach bandyckich koleżków, Nirze pękało serce.
Dorósł i wyszedł poza bramy sierocińca. Miał zasmakować prawdziwego życia, ale znając się tylko na rozbojach oraz wymuszeniach ciężko żyć normalnie, zarabiać uczciwie. On nie łamał schematów, a Nira choć się starała, nie mogła podejmować decyzji za niego, zaś jej zainteresowanie chłopcem wzbudziło ciekawość ówczesnego nestora, którego personaliów wciąż nie wyrzekła, choć znałam je już z rejestrów. Dwie opcje, tyle zostało przyjaciółce, kiedy kazał jej zadecydować o śmierci syna.
Ostatecznie nieświadomy młodzieniec pracował dla Dragana, wykonując zlecenia, których ten sam by się nie podjął. Gdy Spitymir padł martwy od postrzału, a strażnik zainteresował się jego duszą, dołączył do czeredy. Dragan przyjął go z otwartymi ramionami, nauczył wielu rzeczy, a w swej przewrotnej naturze podesłał Niemirze, nakazując mieć na młodzika oko. Szybko zaczęło się mówić, że mogliby uchodzić za rodzeństwo.
– Kara?
– Tak?
Zerknęłam na nią. Podeszła, niosąc lampki wypełnione kolorowym trunkiem. Drinki zamiast winka. Przejęłam jeden kieliszek, łapiąc nóżkę między palce. Sylwestrowy szampan miał się polać dopiero później. Bora oddaliła się, podebrana przez siostrę, więc na krótki moment zostałyśmy same w wypełnionym strzygami pomieszczeniu.
– Niby wiem, że nikomu nie powiesz, ale...
– Masz moje słowo – zapewniłam ją.
– Dziękuję.
– To ja dziękuję – odrzekłam, wtulając się w nią. – Dziękuję, że mi zaufałaś – szepnęłam jej przy uchu. – Twój sekret jest ze mną bezpieczny.
Uścisnęła mnie mocno. Trwałyśmy tak w bezruchu ledwie chwilę. Czas biegł nieubłaganie, a kluczowy moment dzisiejszej nocy nadchodził wielkimi krokami. Radosny krzyk poinformował, że lada moment zegary wybiją północ. Odsunęły się od siebie, wymieniając uśmiechami, kiedy obok pojawił się wesoły, nieco tylko podpity strzygoń.
– Gotowe na fajerwerki? – zagadnął, zajmując miejsce przy siostrze.
– Karmen na pewno – stwierdziła, nie zdradzając niczego po sobie. Dokładnie ją obserwowałam, ale nie wychwyciłam niczego niezwykłego w zachowaniu przyjaciółki. Przez lata doskonale weszła w rolę siostry. – Uwielbia fajerwerki, prawda?
– A kto ich nie lubi?
– To lepiej się ubierz, sówko – zalecił zachodzący mnie od tyłu Milan, otaczając ramieniem. Dłoń ułożył na biodrze, tuląc do siebie. Znów mruczał. Mimo wszystko podobało mi się, kiedy to robił, choć przestawałam być pewna własnych zachowań oraz wyrzekanych słów. – Nie ma tam bardzo zimno, ale mimo wszystko temperaturze do letniej brakuje sporo.
– Nic nie szkodzi – uznałam. – Zwłaszcza że na dół zejdę z moim prywatnym grzejnikiem u boku.
Pocałował mnie w zgięcie szyi, stając znaczniej za mną. Odchyliłam mimowolnie głowę, dając mu lepszy dostęp do siebie i podpierając plecami o męski tors. Spit się zaśmiał, rzucając tekstem, że mamy się wstrzymać z seksem i umizgami do odliczania, co Nira skwitowała prosto, acz dowcipnie zarazem.
– Jaki koniec roku, taki cały kolejny. – Rozejrzała się po pokoju, jakby coś sobie uświadomiła. – Wybaczcie, idę do mojego głównego punktu na przyszły rok.
Zachichotałam. Częściowo w wyniku łaskotek, jakie wywołał mąż, zarostem muskając wrażliwą skórę, a częściowo przez zachowanie Niry. Było takie lekkie i naturalne, jakbyśmy wcale nie rozmawiały niedawno o poważnych problemach egzystencjonalnych.
– Chodź na dół – powiedział mi do ucha, ustami muskając małżowinę. – Na niebie będzie dziś dużo kolorowych ogni, kochanie.
– Brzmisz, jakbyś maczał w tym palce – zasugerowałam.
– Może i maczałem – mruknął.
Lada moment stałam na dworze na placu między kamienicą a gajem. W pobliżu dostrzegałam garaże. Nieco dalej stały wbite w ziemię rakiety, każda w sporej odległości od innej. Widziałam też kilka innych wynalazków. Milan naprawdę solidnie się zaopatrzył na witanie nowego roku.
– Ognik? – spytałam, gdy wsunął mi w dłoń patyczek.
Nigdy wcześniej nie miałam w ręce zimnych ogni. Zerknęłam na Milana. Sprawiał wrażenie nie tylko radosnego, ale wręcz rozanielonego. Cieszył się, obserwując mnie. W sumie dzięki niemu przeżywałam właśnie prawdziwego Sylwestra. Zbliżył się, ponownie obejmując mnie w pasie i przylegając korpusem do mych pleców. Obok stali pozostali, zajmując się sobą nawzajem.
Nagle ktoś obwieścił, że została ostatnia minuta. W dole brzucha zarejestrowałam uścisk. Byłam tak przejęta witaniem nowego roku i żegnaniem starego, że kompletnie zignorowałam podszept instynktu. Czułam, że coś się zaraz wydarzy, ale chyba nie chciałam brać pod uwagę możliwości, w której świętowanie zamienia się w gehennę.
– Dziesięć, dziewięć... – Spit z Wojsławem zaczęli liczyć. Dołączyliśmy do chórku. Kolejne cyfry głośno komunikowaliśmy wszyscy, również Żagota, choć ona zdawała się mimo wszystko nieco przygaszona. W końcu była pod obserwacją na warunku. Następny wyskok miał ją wykluczyć z czeredy. – Osiem, siedem, sześć, pięć... – Pojedyncze wybuchy dobiegły mych uszu. Ktoś się pośpieszył, jak co roku nieco szybciej świętując. – Cztery, trzy... – Liczyliśmy mimo to dalej. – Dwa, jeden!!!
Huk, jaki rozbrzmiał, nie od razu rozróżniłam. Inaczej wiedziałabym, że to nie moje ukochane fajerwerki generują hałas. Dopiero gdy dobiegł nas przytłumiony krzyk dochodzący skądś zza pleców, pojęłam. Ludzie mieszkający na naszej ulicy i być może kilku innych nie świętowali. Oni wołali o ratunek, krzycząc w przerażeniu.
Jak tam, kochani, nowy rozdział?
Spodobał się Wam?
Mam nadzieję, że tak i wywołał przy okazji różnorodne emocje.
Wreszcie poznaliśmy historię Niemiry.
Pobieżną, rzecz jasna, bo rozpisywać można się wiele.
Niestety w tej pozycji brak na to miejsca ;)
Niemniej jednak znacie najważniejsze, kulminacyjne momenty jej życia oraz życia po życiu. Wiecie też, co łączy ją naprawdę ze Spitem.
Sądzicie, że słusznie milczała do tej pory?
Nie zapominajmy też o Karmen.
Wreszcie przeżywa Sylwestra na własnych zasadach i z bliskimi, ale...
Hmm... chyba coś jednak nie poszło po jej myśli.
Nadmienię tu tylko, że teraz akcja przyśpieszy.
W końcu czas nam powoli się żegnać z historią Kary i Milana.
Macie jakieś pomysły, co podzieje się dalej?
Czekam z niecierpliwością na Wasze komentarze, kochani.
Jestem niezmiernie ciekawa, co Wam w głowie siedzi.
Mam też nadzieję, że uda mi się Was zaskoczyć tym, co planuję na najbliższy czas... ;)
Bawcie się dobrze <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top