21. Dwie wiedźmy, dwa klany
Kilka następnych dni nie miałam okazji napotkać Żagoty. Nie pojawiała się na co nocnych imprezach w naszym mieszkaniu, choć po prawdzie chyba nawet nie wybywała z domu. Raz zasugerowałam Radoście, że zajrzę do niej i zaniosę przy okazji małe co nieco, chcąc uszykować kilka przekąsek na talerz, ale spotkałam opór. Młoda Zamirska prawie błagała, abym nie szła na górę, wykazując się olbrzymią kreatywnością w wymyślaniu przeróżnych argumentów. Ustąpiłam.
Ostatecznie wystarczało mi, że Milan nie wydalił jej z czeredy, obkładając czymś na podobieństwo kościelnej ekskomuniki. Anatema wśród strzyg nie znajdowała większego zastosowania, zaś Żagota podobnież z własnej woli postanowiła nieco przystopować z imprezowaniem. Podobnież, aczkolwiek głos intuicji podszeptywał, iż na napomnieniu się nie skończyło.
Ile było prawdy w prawdzie, wiedziało raczej nieliczne grono, czyli wszyscy po za mną. Nawet Sambor spoglądał ku mnie od czasu do czasu nieco przygaszonym wzrokiem, jakbym to ja nabawiła ją problemów u Milana. Do tego nie zamierzałam się przyznać, nawet jeśli miałam robić za Poncjusza Piłata, umywając ręce. Jednakże chociaż nic głośno nie mówiłam, udając, że nie dostrzegam ukradkowych spojrzeń strzygonia, którymi świdrował mnie, gdy sądził, że nikt nie widzi, pozostawałam ich całkowicie świadoma.
Zajęłam się pożytecznymi sprawami. Przejrzałam rejestry, skupiając się na każdym. Nazwiska Bielawskich nie zlokalizowałam na listach. Nie figurowało ono w żadnej tabeli, aczkolwiek nie odczułam ulgi. Welst natomiast nie komentował, raz jeden rzucając półgębkiem coś niecoś o obsesji oraz paranoi. Cóż, wiedziałam swoje. I chociaż może faktycznie powinnam zaznać ulgi, że mimo wszystko Jagoda nie miała nic wspólnego ze światem magicznym, nie biorąc pod uwagę braci Lewalskich, nie umiałam odpuścić.
Mirońscy także nie zasilali rejestrów. Ciotka Ludmiła zdawała się zatem stuprocentowym człowiekiem. Wykluczyć nie mogłam, że kilkadziesiąt lat wstecz zafascynowała ją wiara dawnych Słowian i przemyciła ich wierzenia do swej codzienności, lecz zdawało mi się to mocno naciąganą alternatywą. Dalsze poszukiwania bez punktu zaczepienia nie miały sensu.
– Znów mało spałaś – komunikat artykułowany przez męża brzmiał niczym oskarżenie. Zerknęłam w kierunku podchodzącego strzygonia, nie kwapiąc się zgarnianiem rozrzuconych na blacie rejestrów. Lada moment Taswar miał się odezwać odnośnie zdobycia kolejnych danych, a z każdym kolejnym dniem moment ten zdawał się coraz bliższy. – Kochanie, martwię się o ciebie.
– Niepotrzebnie – ucięłam, nadstawiając usta do pocałunku. Pochylił się, cmoknął mnie, a następnie zajął miejsce na krześle obok. – Chcę być przygotowana na wiec.
– Naprawdę chcesz go zwołać? – Potaknęłam. Kilkukrotnie już omawialiśmy tę kwestię. – I sądzisz, że tak po prostu będziecie grzecznie rozprawiać o tych postulatach?
Złapałam jego dłoń, zaciskając na niej palce. Mruknął, rozpoczynając standardową procedurę. Upajał mnie swym zachowaniem, uspokajał oraz wprawiał w dobry nastrój. Jak na zawołanie czułam się wypoczęta i zadowolona. Nigdy też nie prosiłam go, by przestał to robić. Milan Rawicki posiadał receptę na mój prywatny narkotyk, aplikując działkę regularnie.
– Gdybym tak sądziła, strzygulku, nie prosiłabym, byś pomógł mi z wyborem niezależnej, oddalonej od cywilizacji lokalizacji.
– Myślisz, że prościej będzie walczyć w miejscu niezależnym i ustronnym? – spytał nietuzinkowo prezentując własną perspektywę. – Kochanie...
– Nie będę udawać, że wiem, czego oczekiwać – weszłam mu w słowo. Odłożyłam kartkę z tabelą, na której widniało aktualne nazwisko siostry. Wciąż nie otrzymałam jednoznacznego potwierdzenia na jej utratę człowieczeństwa, chociaż Milan podobno przyprawił jej ogon. Następnie przeniosłam się, siadając na kolanach partnera w taki sposób, że moje nogi znajdowały się po obu stronach kończyn strzygonia. Bacznie mnie obserwował. – Może to i brzmi naiwnie, nie wiem, ale ufam, że nie dopuścisz do żadnych niesnasek, a nawet gdyby było inaczej, to tak. Myślę, że prościej walczyć w miejscu niedostępnym dla ludzi.
– Wiele ode mnie wymagasz, sówko – zakomunikował po chwili ciszy.
Opuszkami przesunęłam po jego włosach od skroni za uchem aż do karku. Ręce ułożyłam na ramionach bruneta, zarzucając mu je luźno na szyję. Patrzyłam prosto w ciemne, wibrujące oczy, przez chwilę pozwalając, by też patrzył w moje. Cały czas niezmiennie mruczał, gładząc skórę opinającą udo.
– Jestem pewna, że idealnie sobie poradzisz – zapewniłam, uśmiechając się do niego. Duże dłonie strzygonia spoczęły nisko na złączeniu pleców z pośladkami. – Ufam ci.
Mruknął z aprobatą, tym razem gardłowo, nieco zagłuszając niskie, dźwięczne mruczenie. Zsunęłam dłonie, przyciągając je ku sobie bliżej. Odpięłam guzik, później kolejny i jeszcze następny. Jego zapach, wydawany niemal bez przerwy pomruk i pulsowanie skryte pod kołnierzem koszuli wabiły, tworząc prawdziwe seksowne połączenie.
– Maleńka...
Nie musiał nic mówić, zachęcać dodatkowo też już nie musiał. Liczyłam, pilnując, by kosztowanie mieściło się w ramach kosztowania a nie pijaństwa. Wielokrotnie topiłam w nim już zęby, smakując ambrozji, zaś im więcej razy wpłynęła do gardła, tym mocniej się uzależniałam. Językiem przesunęłam zgodnie z wyćwiczonym już ruchem po skórze, kilkukrotnie dla pewności powtarzając zabieg. Kosztowanie miało nieść przyjemność dla obu stron. Chwilę później już piłam.
Jeden, dwa. Wplecionym w czarne włosy oraz pióra palcami odchyliłam jego głowę, ułatwiając sobie dostęp do tętnicy. Trzy, cztery, pięć. Nie utrudniał, zawsze dokładając starań, aby to mi było wygodnie. Można byłoby rzec, że w temacie odgrywałam trochę rolę dziecka prowadzonego za rękę, choć obecnie tylko mnie już pilnowano, bym smakowania nie przekształciła w prawdziwą, wampirystyczną ucztę. Sześć, siedem, osiem. Odliczając wolno, wiedziałam, że lada moment, muszę schować kły. Pociągnęłam odrobinę większy łyk, siorbiąc niekontrolowanie. Zadrżał. Dziewięć, dziesięć.
Językiem przesunęłam znów po ugryzionym przed momentem miejscu. Z całych sił panowałam nad tym, by ponownie nie wysunąć zębisk. Pachniał obłędnie, a mruczenie zarezerwowane wyłącznie dla mnie wprawiało całą jego szyję w przyjemne, mikroskopijne wibracje. Podnieciłam się, rejestrując dwie rzeczy. Moczyłam bieliznę pożądaniem, a gdyby nie spodnie, które dziś włożyłam, łatwiej nadziałabym się na twardą erekcję skrytą pod materiałem jego ubrania. Wystarczyło rozpiąć rozporek.
– Właściwie to... – usiłowałam skupić myśli. Chwilowo huczało mi w głowie. – Coś się stało, że zszedłeś?
– A musiało? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
– Nie, oczywiście, że nie – odparłam ucieszona.
– I dobrze. – Zgarnął kosmyki mych włosów w tył, zatykając za ucho. – Idę potrenować.
– Już? – Skinął głową, podczas gdy tonem pytania zaskoczyłam sama siebie. Zarejestrowałam lekkie ukłucie rozczarowania, kiedy oznajmił, że schodzi do piwnicy. Speszona spuściłam głowę. – No, tak. Mój mąż chce być gotów na wszystko – zażartowałam, siląc się na lekki ton.
– Twój mąż pomyślał sobie, że może dziś jego cudowna... – zaczął, podkreślając pierwsze dwa słowa z dumą i wyliczając epitety z uznaniem – ...wspaniała, fenomenalna, piękna...
– Oj, już nie schlebiaj się tak – zaśmiałam się, klepiąc go w ramię. Przy Milanie chodziłam częściej zarumieniona niż przez całe swoje życie. – Po prostu powiedz, na jaki to szalony pomysł wpadłeś.
– Dlaczego zaraz szalony, sóweczko?
Wplotłam palce w ciemne kosmyki. Nie przeszkadzała mi ich długość, choć zwykle nosił krótsze włosy. Niemniej jednak oceniłam z zadowoleniem, że lubię, gdy są takie. Wbrew pozorom łatwiej było je złapać, gdy doprowadzał mnie do szału językiem. Uśmiechnęłam się na myśl, że doświadczam właśnie nowego fetyszu.
– Raczej rzadko schlebiasz mi aż tak intensywnie, wyszukując coraz to nowszych określeń, skarbie – zakomunikowałam. – Więc? O co chodzi?
– Chodź ze mną.
– Z tobą? – zdziwiłam się. Potaknął, nie spuszczając ze mnie oczu. – Na trening? – Znów skinął. Spięłam się nieznacznie. – W sensie, że... – przełknęłam – ...do piwnicy?
Zaśmiał się, a męskie, muskularne ciało zawibrowało pode mną przyjemnie. Jakkolwiek to robił, nie przestawał mruczeć, dźwięk ten opanowując chyba już do perfekcji. Dowiedziałam się bowiem, że barter uwalnia w ciele strzygonia jakieś specyfik rozluźniający struny głosowe, co umożliwia mu wydawanie niskich, nieziemsko przyjemnych dźwięków. Co więcej, tylko ja je słyszałam, ponieważ nadawał je w odpowiedniej wysokości.
– Chyba się nie boisz, kochanie?
– Czego? – Próbowałam brzmieć na wyluzowaną, ale arachnofobia dawała o sobie znać. Bezwiednie napięłam ciało niczym strunę naciągniętą na rączkę i pudło gitary, prostując plecy do abstrakcyjnej pozycji. Dłonią powędrował w górę, zsuwając ją następnie w dół. Zdawałam sobie sprawę, co robi lub co usiłuje osiągnąć. Zaśmiałam się nerwowo. – Piwnica to po prostu nie jest szczyt mych marzeń.
Rozciągnął usta, dźwigając nonszalancko kącik. Nie wyglądał na przekonanego mym tłumaczeniem, co w ogóle mnie nie zaskoczyło. Zdumiałabym się, gdyby uwierzył.
Milan wiedział o moim panicznym lęku, a ponieważ pozbyć się pająków nawet z domu nie umiałam zupełnie oraz na stałe, niejednokrotnie niczym rycerz w lśniącej zbroi ruszał z odsieczą. Co prawda, on ponoć łapał je i wypuszczał, choć sama bym mordowała bez cienia wyrzutów, ale skoro tak wolał, nie miałam zastrzeżeń. Liczył się efekt, czyli brak tego cholerstwa w moim otoczeniu. Później oczywiście dezynfekował ręce, nawet jeśli używał specjalnie przygotowanego przeze mnie słoiczka do ratowania tegoż robactwa.
– Sówko, przecież wiem, co właśnie się tam dzieje – oznajmił, palcem wskazując moje czoło. – Widzę już ten nadmiar myśli i wizualizacje powstające w twojej głowie. I zapewniam cię, kochanie, żaden pająk... – wzdrygnęłam się niekontrolowanie – ...cię nie dotknie.
– Nie musi – stwierdziłam, spoglądając na niego błagalnie. – Wiesz, że...
– Masz mnie – przerwał mi stanowczo. – Przecież nie zostawię cię na siłowni samej. – Żałowałam tylko, że pojęcie siłowni ogranicza się do sprzętu umieszczonego w piwnicy. – I nie zapominaj, że piwnica została wyremontowana, zanim cokolwiek tam umieściliśmy. Aktualnie wygląda jak kolejny poziom domu.
– Może i tak – burknęłam, na chwilę tylko przenosząc wzrok w bok. Pogładziłam go łagodnie po torsie, jakby wyczucie bicia jego serc miało pomóc mi zapanować nad strachem. Mruczenie działało cuda, a mimo to problematyczne było myślenie o pająkach. – Przykro mi, strzygulku, ale naprawdę nic nie poradzę, że... ja po prostu...
– Ciii... – szepnął, ujmując mój policzek. Przymknęłam oczy, wsłuchując się w prywatny koncert dobywający się z krtani mego strzygonia. To było mega przyjemne i rozluźniało lepiej niż gorąca kąpiel w wannie wypełnionej pianą oraz olejkami. – Zrobimy to innym razem.
– Miluś...
– Spokojnie, kochanie – zapewnił, patrząc mi prosto w oczy, gdy otworzyłam swoje. – Małymi kroczkami. Jestem cierpliwy, wiesz o tym.
– Chyba tylko w stosunku do mnie – burknęłam przekornie.
– Bo tylko ty jesteś moim światem – zripostował.
– Naprawdę mocno cię kocham, Milan – rzekłam, zmiękczona tekstami męża. Gdyby oferował mi tylko puste słowa, na pewno reagowałabym inaczej, ale udowadniał mi ich prawdziwość każdego dnia. – Czasem mam wręcz wrażenie, że to od nadmiaru tego uczucia w końcu pękną mi serca.
Posłał mi spojrzenie zbitego psa, mimo że jego czarne tęczówki lśniły. Fakt, iż gotowa byłam dla niego umrzeć, odgrywał między nami ogromną rolę, choć żadne z nas finalnie nie chciało przystać na mój zgon. Ja, bo zwyczajnie dobrze mi było w aktualnym stanie, zaś on na pewno nie przetrwałby, gdybym zginęła. Od mojego zgonu i powrotu minęło już całkiem sporo, aczkolwiek czas mierzyłam inaczej niż prawie sześciusetletni strzygoń, ale nadal zdarzały się dni, gdy zrywał się ze snu spocony oraz z krzykiem zamierającym na ustach.
– Jeśli tak miałabyś skończyć... – Przełknął ciężko. Gulę stojącą mu w gardle praktycznie czułam w swoim. – Niech to nastąpi już po moim zgonie.
– Nie umrzesz.
– Każdy kiedyś umrze – zaskoczył mnie pewnością wyrzekanych słów. Miał rację, każdego czekał koniec, ale mimo wszystko nie spodziewałam się takiego podsumowania. – Sówko, możemy nie...
– Dobrze – przystanęłam na propozycję, jakiej jeszcze nie wyartykułował. Złapałam jego twarz w dłonie, tonąc w czarnym, melancholijnym spojrzeniu. Koniecznie chciałam poprawić mu humor. Niepotrzebnie nadmieniałam o śmierci, chociaż w moich myślach pierwotnie kwestia ta brzmiała romantycznie. – Mam pomysł.
Zaciekawiłam go. Od razu skupił uwagę na dwóch słowach, które przed momentem ledwie wyrzekłam, a na jego twarz powrócił arogancki wyraz. Uśmiechnął się, aczkolwiek rozpoznałam, że gest ten jeszcze odbiegał od prawdziwie nonszalanckiego uśmiechu męża.
– Jaki?
– Idź potrenować. – Skrzywił się nieznacznie, jakbym zwyczajnie wyrzucała go już z domu. Rozchylił wargi, ale przytknęłam do nich palec, nakazując zachowanie ciszy. – Ja jeszcze chwilę pomyślę nad inwitacjami. Oboje skończymy, a za godzinę będziemy mieć dość czasu, zanim zaczną się schodzić.
– Aha... co dokładniej proponujesz?
– Przyjdź tu prosto po treningu, to się dowiesz – zachęciłam filuternie zaintrygowanego strzygonia.
Pocałowałam mężczyznę, przywierając wargami do jego. Natychmiast oraz bez cienia zawahania wsunęłam język między usta, zaczepiając skutecznie język Milana, który automatycznie wręcz przyjął zaproszenie do wspólnego tanga. Ciężko przyszło mi oderwać się od niego, ale brałam pod uwagę, że im prędzej wyjdzie, tym szybciej wróci. W końcu godzina nie mogła trwać aż tak długo.
– Mam nadzieję, że będziesz wtedy czekać na mnie naga i mokra – szepnął, gdy oderwaliśmy się wreszcie od siebie.
– Na ciebie zawsze.
Wstał, na co pisnęłam. Nie spodziewałam się, że dźwignie mnie z sobą. Musiałam jednak przyznać, że uwielbiałam czuć na tyłku duże dłonie męża podtrzymujące me pośladki. Posadził mnie na stole kuchennym, aby z niezadowoleniem oraz morderczym błyskiem w oku obrzucić spodnie, które dziś miałam na sobie. Jęknął bezwolnie.
– Zaraz wracam, więc pamiętaj o naszej umowie, maleńka – oznajmił.
Ostatni raz pocałował mnie i wyszedł, rzucając krótkie do potem. Patrzyłam z fascynacją na pracę mięśni pleców rysujących się przed koszulą. Dopiero teraz dotarło do mnie, że wybierał się na siłownię w stroju typowym do pilnowania tych jego biznesów. Westchnęłam, ale nie skomentowałam tego. W zasadzie straciłam szansę, gdy pokonał próg, zamykając drzwi.
Pokręciłam głową, a dochodząc do wniosku, że pewnie i tak ćwiczyć będzie ubrany od pasa w dół, zsunęłam się ze stołu. Kilka kartek poleciało za mną. Dźwignęłam je, a wzrok przykuło bezwiednie nazwisko zasilające rejestr strzyżych czered. Toruński.
Zerknęłam na drzwi ponad ramieniem. Toruńscy mieszkali w naszej kamienicy, starając się uciec od przeszłości, o której zasłyszałam raptem wzmianki od przyjaciółki. Wiedziałam, że odeszła ze Spitem z tamtej czeredy. Słyszałam, o ich podejściu do kilku istotnych kwestii. Milan faktycznie sprawiał przy nich wrażenie aniołka. Przeniosłam wzrok na kartkę.
Nieco wyżej zlokalizowałam inne znane sobie nazwisko. Czereda została zarejestrowana na niejakiego Lesława Sandomierskiego. Nie znałam typa, ale wzrokiem mechanicznie pognałam w bok. Siostrzyczki z mieszkania sąsiadującego z moim nosiły tak właśnie na nazwisko. Dalebora i Godzimira Sandomierskie, powtórzyłam w myślach. Dotarło do mnie nagle, że większa część czeredy pochodziła z innych, zakładając, że nazwisko Lesława nie było ledwie zbieżne z godnością sióstr.
Niemira i Spit, Zamirscy, Sandomierskie. Nie licząc Milana będącego tutaj nestorem to aż trzy czeredy skupione w jednej. Zastanowiłam się, podpytując jednocześnie Welsta o zwyczaje czered. Owszem, rozumiałam, że strzygi migrowały, ale żeby aż tyle? Ciekawa byłam też, jak prezentują się zasady w innych klanach. Czy członkowie mieli obowiązek przejąć nazwisko familii? Czy funkcjonowali pod własnym?
Jeśli druga opcja byłaby dostępna, nie rozumiałam, dlaczego Niemira z przybranym bratem nie została przy własnym. Radagast też mógł nazywać się jakkolwiek inaczej, zamiast przyjmować z przybranym rodzeństwem godność nestorów. Ta sama zasada tyczyła rzekomych siostrzyczek, które w realnym postrzeganiu czasu dzieliło dokładnie sto dwadzieścia osiem lat.
Przysiadłam, niemal opadając na krzesło. Milan od początku łamał schematy, zdając się niestandardowym nestorem. Nira również potwierdzała, że różnił się od członków klanu, który zostawiła za sobą. Uważała, że był łagodniejszy, nawet jeśli Żagota mówiła coś innego, aczkolwiek ciężko było porównywać go z personami, o których realnie nie miałam zielonego pojęcia. On był dla mnie strzygoniem z krwi i kości, oni natomiast imaginacją, kreacją umysłu.
Spuściłam wzrok na kartkę, w myślach przywołując postać sąsiada z poddasza. Odszukałam początek rejestru. Kolejność alfabetyczna wiele ułatwiała. Ledwie po chwili widziałam Nestazję Gradient wpisaną w rubrykę. Gradient, podkreśliłam w głowie. Wojsław Gradient, Nestazja Grandient, wyliczyłam w głowie. Kolejna zbieżność?
Westchnęłam. Sambor Leszowski, pomyślałam. Nieco musiałam się natrudzić, aby przypomnieć sobie nazwisko typa roztaczającego notorycznie wokół siebie odór alkoholu. Znalazłam odpowiednie miejsce w rejestrze, sunąc kolejno według liter. I, J, K, L... Weruka i Adam Leszowscy, ukazało się moim oczom. Zamarłam. Kolejna zbieżność? Ile jeszcze miałam ich znaleźć?
Przemknęłam kolejno przez wszystkich mieszkańców kamienicy, wizualizując sobie rozkład mieszkań. Łatwiej było mi nikogo nie pominąć. Ja, siostrzyczki, Milan, Nira z bratem, rodzeństwo Zamirskich, Sam i Wojsław. Niepokój rejestrowany w duszy wskazał, że jednak kogoś pominęłam, szybko weryfikując prawidłowość ponownie. Żagota. Za cholerę jednak nie umiałam przypomnieć sobie, jak dokładnie miała na nazwisko. Żagota, Żagota, Żagota... Powtarzałam w koło, jakbym tak miała wzmóc efekt poszukiwań.
Dobry, Dobiera, Dob... Myślałam i myślałam, cokolwiek bezskutecznie. Godność Żagoty zlała się w wielką, granatową plamę kleksa zostawianego przez znienawidzone niegdyś pióro na naboje na stronach zeszytów. Zastukałam palcami o blat, wytężając szare komórki i pobudzając zwoje mózgowe. Koniecznie chciałam wiedzieć, jak nazywa się najmniej ulubiona sąsiadka z drugiego piętra. Welst?
Żona nestora a ludzi spamiętać nie może? Burknął zgryźliwie. Wiedziałam jednak, że mimo złośliwości pomoże mi. On już taki był. Swoje pojęczał, postękał, trochę mi dogryzł, ale ostatecznie dochodziłam z nim do prawdy. Zmęczone westchnięcie strażnika rozniosło się echem po świadomości. Widziałam mentalnie, jak wywraca ślepiami. To twój obowiązek znać członków czeredy, szczególnie jeśli się z nimi przyjaźnisz, zadrwił.
Intuicja już w lesie podpowiadała mi, że odczuję tamto niewinne kłamstwo. Biały był pamiętliwy i nie pozwalał zapomnieć innym, w tym wydaniu mi o wtopie. Nawet zrugał mnie, gdy tylko wypoczął po walce z centaurzycą, że to jemu mam bezgranicznie ufać, Welesa zostawiając w spokoju. Ścięłam się z nim wtedy tak mocno, iż popołudnie oraz wieczór spędziłam na parterze, a Milan wspaniałomyślnie w trosce przede wszystkim o własne bezpieczeństwo nie naszedł mnie ani raz.
Znam, tylko chwilowo nie pamiętam, obwieściłam, prawie warcząc skrzekliwie na mentalnego rozmówcę. Pokręcił łbem. Nie lubił moich reakcji, bo jego zdaniem nie okazywałam mu wystarczająco dużo szacunku. Jednymi słowy i podsumowując zwięźle oraz ogólnikowo, byłam totalnie jak Waromira. Więc? Pomożesz czy sam nie wiesz?
Dobyra, stęknął urażony.
Wiedziałam, że wjazd na ambicje mojego sowiego kompana zaskutkuje pozytywnie. Uśmiechnęłam się pod nosem. Dzięki niemu i własnej przebiegłości zyskałam brakującą danę, natychmiast przystępując do jej zweryfikowania. Wróciłam na początek rejestru. A, B, C, D... Lecz żadnego ani żadnej Dobyry nie dostrzegłam. Wyglądało na to, że Żagota jako jedyna nie należała wcześniej do innego klanu bądź inteligentnie zmieniła nazwisko przy migracji.
Dzięki hojności mego opiekuna, poznałam kilka powodów, dla których strzygi migrowały między rodzinami. Przestawałam się dziwić, że odchodziły od jednych, lądując u drugich, nawet jeśli ponoć praktyka ta należała do raczej niestosowanych. Aktualnie tylko jednostki nie pozostały w pierwotnej rodzinie i odnosiłam wrażenie, że wszystkie znalazły schronienie u nas, pod opiekuńczymi ramionami Milana Rawickiego.
Nie umiałam tylko znaleźć logicznego wyjaśnienia tłumaczącego, dlaczego w takim razie Milan nie narzucił im swego nazwiska. Zawsze też mógł przybrać inne, zakładając całkiem nową familię, bo chwilowo byliśmy powiązani z Czębirą i resztą. Niemniej jednak na jedenastu mieszkańców, ledwie dwóch nie pochodziło z żadnej rodziny. Jedna, jeśli założyć, że moje korzenie nie kwalifikowały się do standardowego podejścia. W końcu kto jeszcze pochodził krew z krwi od starodawnej strzygi?
Masz jakiś pomysł? Pytanie skierowałam do Welsta, który zamilkł.
Pomysł? Niby na co?
Na wyjaśnienie tego... procederu, określiłam względnie elegancko dopiero co odkryty fakt.
A czy trzeba to wyjaśniać? Burknął.
Nie wydaje ci się to dziwne? Rzuciłam automatycznie. Jak strzygi trafiają do czered? Nie musiał odpowiadać werbalnie. Wiedzę przerzucił prosto do mego umysłu, potwierdzając wcześniejsze przypuszczenia.
Czeredy chętnie werbowały nowopowstałe strzygi w okolicy, gdzie działały, nadając im albo własne dane personalne, by wiązane były wśród naszych z konkretną familią, albo inne, niezależne. Każdy klan mocno pilnował swych członków, wszak ci reprezentowali ich swym istnieniem oraz sposobem prowadzenia, cokolwiek to znaczyło. Podejrzewałam, że może chodzić o ewentualne stosunki między klanami czy czeredami a rodzinami innych magicznych istot. Co więcej, strzygi posiadały kilka niepisanych, lecz istotnych praw, których złamanie najpewniej było karane. Między innymi nie wolno nam było mordować ludzi.
Zabębniłam palcami o blat. Ponownie przesunęłam wzrokiem po spisie. Dobyra nie znajdowała się w żadnej rubryce, więc musiałam wziąć pod uwagę dwie możliwości. Albo jako jedyna była nowonarodzoną strzygą, kiedy przystępowała do czeredy Milana, albo pochodziła z innej familii. Tam jednak musiałaby funkcjonować pod nazwiskiem niezwiązanym z czeredą. Namyśliłam się, próbując znaleźć powiązania kobiety.
O tej strzydze wiedziałam bardzo mało. W zasadzie niemal nic. Mieszkała z rodzeństwem Zamirskim, bo przyjaźniła się z Radostą, ale to nie ją uznawała za prawdziwą siostrę. Westchnęłam. Znów wracałam wspomnieniami do zabitego przeze mnie Jarowira. Żagota nazwała go bratem, a byłam niemal pewna, że chciała popełnić niejako samobójstwo, wkraczając świadomie na teren centaurów. Nie miałam okazji potwierdzić swych domysłów, a i Żagota nie cechowała się zbytnią wylewnością, lecz byłam niemal pewna własnej racji.
Westchnęłam ciężko. Jarowir mógł być odpowiedzią na pytanie, ale nie miałam pojęcia, jak nosił na nazwisko. A może miałam? Swego czasu strzygoń średnio mnie interesował. Uważałam go wpierw za martwego, później poznając prawdę, skupiłam się na niwelowaniu własnych wyrzutów sumienia. Wtedy jednak też nie obchodziło mnie, jak nazywał się poprzedni lokator mojego kącika. Przesunęłam wzrokiem po rubrykach, próbując kolejno dopasować nazwisko do imienia, chociaż wiedziałam, że w ten sposób niczego nie potwierdzę ani nie zaneguję.
Jarowir Andrysiak, Jarowir Banasiuk, Jarowir Celakowski, Jarowir Czapiński, Jarowir Dalewski, Jarowir Diebrzyński, Jarowir Dobniewski, Jarowic Falczyk, Jarowir Ganiewski, Jarowir Gradient. Zatrzymałam się przy tym nazwisku, rozważając przez moment szansę na powiązanie nieznanego mi strzygonia z Wojsławem. Ostatecznie uznałam to za zbyt mało prawdopodobną opcję. Wojsław był w zasadzie pierwszym lokatorem. Gdyby łączyło go coś z Jarowirem, ten nie wprowadziłby się w dalszej kolejności.
Jedno wiedziałam na pewno. Jarowir sprowadził Żagotę. Fakt, przyjaźniła się z Radostą, ale to ponoć nie z rodzeństwem wprowadziła się do kamienicy, co jednoznaczne byłoby ze wstąpieniem do czeredy. W teorii przynajmniej, bowiem ja wprowadzając się nie myślałam o żadnej czeredzie. Odchyliłam się na krześle, plecami przywierając do oparcia.
Rekrutacja w familii prowadzonej przez Rawickiego leżała i kwiczała. Wystarczyło być sową i odpowiedzieć na anons o wynajem. Jeśli w ten bądź podobny sposób trafili tu pozostali, dziwnym zdawała się tak wielka zbieżność sąsiadów z nestorami innych czered. Prędzej zawitałby w kamienicy przypadkowy, niczego nieświadomy człowiek. Obiecałam sobie podpytać Milana o proces wyszukiwania lokatorów, przypominając sobie przy tym, żeby nie zajmować się formalnościami od razu po jego powrocie.
Naprawdę chciałam spędzić czas z Milanem, bynajmniej zaprzątając sobie głowę zawodowymi obowiązkami. W mojej opinii zdawało się bowiem wysoce mało prawdopodobnym, iż w kamienicy żyli w zasadzie tylko byli członkowie innych czered, szczególnie tak istotnych jak Zamirscy. Zmarszczyłam brwi wskutek kolejnej idei rozbrzmiewającej w głowie.
Rawicki. Milan Rawicki syn Czębiry Rawickiej, pomyślałam, szukając właściwej pozycji. Znalazłam. Czębira i Miestwin Rawiccy znajdowali się raptem nieznacznie powyżej mojego męża. Zamirska, pomyślałam kolejno, przed oczami wizualizując wizję wiedźmy, którą poznałam jako jedną z pierwszych. Chwilę później patrzyłam na napis Heloiza i Wojewar Zamirscy. Dwie wiedźmy, dwa klany i oba figurujące w rejestrze.
Oprócz nich wiedziałam o istnieniu jeszcze jednego praktycznie starożytnego przedstawiciela rasy. Nie miałam zielonego pojęcia, jakie nazwisko przybrał, ale znałam jego imię. Dragan, wygłosiłam w myślach. Poprawiłam się na siedzisku, skupiając uwagę i znów sunąc uważnym, czujnym spojrzeniem po rubrykach, szukając właściwiej informacji. Wzrok działał teraz na zasadzie wybiórczej selekcji danych. Znalazłam.
– Jakim cudem...? – wyszeptałam poruszona, odkrywając swój własny błąd.
Nie rozumiałam, jak mogłam przeoczyć coś tak istotnego. Nagle część znanych mi faktów stała się jasna oraz spójna. Jednocześnie coś mi tu solidnie nie pasowało. Zachowanie przyjaciółki, kiedy rozprawiała o Draganie, a także jej opowieści o czasach sprzed dołączenia do czeredy Milana nie trzymały się kupy w świetle świeżo pozyskanych danych.
Uprzedzałem, byś solidnie się zastanowiła, Welst zabrał głos bez wcześniejszego zapytywania bądź zagadywania.
Miał rację, nie popierał mojej decyzji o przydzieleniu Niemirze stanowiska, a teraz w zasadzie nic nie mogłam zrobić. Nira przystała na propozycję, obwieszczając mi swe zdanie nim upłynął wyznaczony przeze mnie termin. Od niedawna wspólnie ze mną medytowała, terminując również na wiedźmę, a Welst dobrodusznie służył radą naszej dwójce. Jej dodatkowo co nieco pomagał Lubomir, który nawet pojawił się z podopieczną w parterowym mieszkaniu, ćwicząc wespół z nią.
Nie mogłeś jako podstawowy argument przytoczyć tego faktu? Spytałam z oburzeniem, odruchowo wskazując właściwy napis.
Co by to zmieniło? Przestałabyś jej ufać?
Welst zagiął mnie pytaniem. Miał rację, znów. Zaufania nie mogłam mierzyć wiedzą, jaką o kimś posiadałam. Z drugiej jednak strony Weles jasno powiedział, abym oceniała sytuacje racjonalnie, a do tego potrzebowałam wiedzieć jak najwięcej danych, znać informacje, których nie posiadali inni.
Dlaczego się nie przyznała? Zastanowiłam się, zachodząc w głowę.
– Dlaczego?
Nie zorientowałabym się, że pytanie wypłynęło głośno spomiędzy mych warg, gdyby nie inne. Natychmiast obróciłam głowę we właściwą stronę, patrząc na podchodzącego Milana. Mierzył mnie przeszywającym wzrokiem, uśmiechając się jak zwykle w klasyczny, zawadiacki sposób.
– Dlaczego co, sówko?
Rozchyliłam nieznacznie usta, niekontrolowanie opuszczając szczękę. Milan musiał przejść ciężki, intensywny trening, a jego ciało lśniło od kropelek potu. Powinnam go zbesztać i to solidnie. Strzygi też chorowały, zaliczając wtedy stan agonalny, a on nie dosyć, że łaził zimą po podwórku pół nagi, to jeszcze spocony i zgrzany. Fakt, że zima raczyła nas raczej swym łagodnym obliczem, niewiele zmieniał, skoro temperatury spadały poniżej zera.
– Czyś ty zwariował?! – Poderwałam się natychmiast na równe nogi, gdy dotarły do mnie możliwe konsekwencje postępowania strzygonia. Dopadłam do niego natychmiast. Momentalnie zakleszczył mnie w objęciach, a choć powinnam wziąć tę alternatywę pod uwagę, nie w głowie były mi harce. Ułożyłam dłonie na jego torsie, orientując się, że włosy też miał mokre, a zapach leśnego żelu pod prysznic rozniósł się w powietrzu. – Ty... nie jesteś spocony – oznajmiłam, doznając olśnienia.
– A wolałabyś, żebym był? – Brzmiał mrocznie, zaś wydawane przez niego mruczenie już na mnie wpływało, uspokajając automatycznie. Wbrew pozorom umiejętność ta mogła okazać się wysoce niebezpieczna. – Hmmm... Masz ochotę się zabawić z...?
– Myślałam, że łaziłeś tak po dworze – rzuciłam, rugając go i mimochodem zaciskając uda na wyobrażenie słów, których nie wyrzekł. – Tam jest tak zimno. Nie chcę, żebyś się pochorował.
– Więc moja sówka martwi się o mnie? – spytał, dalej mrucząc. Nim zdążyłam zareagować, już całował mnie zachłannie, ugniatając pośladek dłonią, jaką dopiero co zsunął niżej. Przycisnął mnie do siebie tak mocno, że gdybym oddychała, miałabym teraz poważny problem. Bądź co bądź czułam podniecenie mężczyzny. – Odświeżyłem się w domu, więc... nie musisz się... martwić, maleńka – komunikował zjeżdżając pocałunkami niżej wzdłuż szyi i aż do jej złączenia z barkiem.
– Mil – jęknęłam, gdy zassał cienką, wrażliwą skórę.
Po wysiłku często uzupełniał płyny, co zdawało się logiczne. Zacisnęłam palce na jego bicepsach, odchylając się w tył. Lekko skubnął miejsce przy obojczyku, po czym wrócił nieco wyżej. Podczas gdy ja wciąż działałam machinalnie, przystępując do kosztowania, Milan nie patyczkował się i nie zawracał sobie głowy jakimś planem działania. Działał.
Zagryzłam wargi, gdy zaczął konsumpcję. Ciche, pojedyncze jęki wydobywały się z mego gardła, mieszając w powietrzu z melodyjnym mruczeniem. Uwielbiałam naszą nową rzeczywistość, doceniając skutki wymiany feromonów, nawet jeśli czasem psioczyłam pod nosem.
Dziewięć, dziesięć... Ostatnie chlipnięcie zakomunikowało, że będzie kończył. On też liczył, co kilkukrotnie udało mi się potwierdzić. Czasem tylko wydłużał nieznacznie o pięć kolejnych sekund. Nie miałam jednak do niego pretensji. Sama niekiedy wydłużałam ucztę. Kiedy schował kły i parokrotnie przeciągnął językiem, zaleczając ślady, musnął wargami miejsce, skąd przed momentem pił.
– Jesteś taka pyszna – ocenił z uznaniem, mrucząc mi do ucha. Wtuliłam w niego policzek. Chwilowo niewiele więcej potrzebowałam do szczęścia. – Pożarłbym cię całą. – Pisnęłam, oplatając Milana nogami, gdy dźwignął mnie z podłogi. – Ale chyba uda mi się jakoś zapanować nad apetytem.
– Może lepiej nad nim nie panuj – zasugerowałam odruchowo, gdy niósł mnie do sypialni. – Chętnie zrobię za deser – szepnęłam mu uwodzicielsko do ucha. – Milan!
Krzyk rozniósł się po pokoju, gdy rzucił mnie na łóżko. Uderzyłam plecami o miękki materac uginający się pode mną. Zawisł nade mną, nogi rozszerzając własną. Ustami przylgnął do dekoltu, rozpinając mi spodnie. Chwilę później już je ze mnie zsuwał, a nie chcąc zbędnie przedłużać, ściągnęłam bluzkę przez głowę, rzucając nią gdzieś w pokój, zanim pocałował mnie zachłannie. Cofnęłam się nieco, przyciągając go bliżej za szyję, a następnie sięgnęłam spodni.
– Spokojnie, kochanie – powiedział, gdy szarpnęłam pośpiesznie, prawie urywając guzik. – Zdążę cię solidnie zerżnąć. Nie raz – dodał, otaczając pierś ustami.
Łuk, w jaki się wygięłam, uwydatnił mocniej biust. Zamknął w dłoni drugą pierś, masując ją mocno i z wyczuciem zarazem. Drugą ssał uparcie w dalszym ciągu, a kiedy przygryzł delikatnie sutek, krzyknęłam ponownie. Odrywając się od mojego ciała, patrzył mi w oczy tak intensywnie, że aż dech zapierało w piersi. Szczęśliwie nie mogłam się udusić. Pochylił się, ale położyłam dłoń na jego piersi, powstrzymując przed kolejnym ruchem. Na twarzy strzygonia wymalowało się zdziwienie.
– Kładź się – poleciłam, oblizując wargi.
– Sówka głodna?
– Nawet nie masz pojęcia jak – uznałam.
Ułożył się obok, kładąc posłusznie na plecach. Zsunęłam się niżej, zgarniając włosy na bok. Szarpnęłam za nogawki, uwalniając sterczącą erekcję, następnie układając się tak, aby było mi wygodnie. Posłałam mu zamroczone, pełne pożądania spojrzenie, językiem wymownie przesuwając po dolnej wardze. Chwilę później objęłam ustami członka, pochłaniając go głębiej.
Złapał tył mej głowy, zgarniając luźne kosmyki i przytrzymując je wysoko, by nie przeszkadzały. Nie przyśpieszał jednak moich zamiarów, z jękiem utrzymując biodra w miejscu. Nigdy nie dociskał mnie do siebie mocniej, pozwalając się wykazać, ale też zapracowując na odbudowanie zaufania. Wiedziałam, że cokolwiek między nami zajdzie, przy nim jestem całkowicie bezpieczna.
– Kurwa – warknął. Był blisko, czułam to, przyśpieszając. Smakował pysznie z każdej strony, pod każdym względem. Wiedziałam już, jak wpłynąć na męża mocniej, potęgując jego doznania. Obnażyłam nieznacznie zęby, przesuwając nimi po naprężonym członku. – Karuś, kurwa...
Gdy tylko rozbrzmiało w powietrzu przekleństwo, trysnął. Przełknęłam, połykając słodką, lepką ciecz. Opadł głową na pościel, podczas gdy zlizałam wszystko co do kropelki. Kiedy ostatni raz przesunęłam językiem po penisie i uniosłam wyżej głowę, dostrzegłam, jak lśnił od mieszanki śliny z ejakulatem. Wbiłam zadowolony wzrok w migoczące oczy Milana wpatrzone we mnie. Chwilę później już go ujeżdżałam, podpierając ręce na torsie partnera.
Doszłam kolejny raz, krzycząc jego imię pięć stosunków później. Klęczał, podpierając dłonie na rozrzuconej pościeli i przytrzymując moją nogę w górze, gdy leżałam pod nim bokiem. Odsunął nieznacznie masażer, którego główką stymulował okolice łechtaczki. Zadrżał, zaprzestając pchnięć biodrami, gdy wypełniając członkiem pupę, doszedł gwałtownie. Wyczułam jego drgania w środku, a kiedy wysunął się ze mnie, poczułam, jak resztki nasienia wypłynęły na zewnątrz.
Ledwo mogłam się ruszać. Zacisnęłam palce na prześcieradle, odruchowo wtulając się w partnera, gdy położył się za mną. Otoczył mnie ramieniem w talii, dociskając do siebie. Nosem przesunął po moim ramieniu, całując skórę za uchem. Potrzebowałam tylko chwili, by dojść do siebie, co nie było wbrew pozorom takie proste. Mruczał nieustannie, a ponieważ byłam nieco zmęczona po kilku intensywnych zbliżeniach, dźwięk kołysał mnie do snu. Przymknęłam powieki, czując, jak z wolna odpływam w alternatywną rzeczywistość.
– Powiedz mi, kochanie – zaczął, nie przestając mruczeć i pomrukiwać nisko, czym odurzał mnie niczym lekiem usypiającym.
– Co tylko zechcesz – odparłam częściowo bezwiednie.
– Dlaczego co? – spytał.
Poruszyłam się, nieznacznie wybudzając. Nie przestawał wydawać wibrujących w przestrzeni dźwięków, które wprawiały mnie w stan częściowej drzemki. Dosłownie dryfowałam między światami. Trochę w realnym świecie, trochę w wyśnionym, jakbym jedną nogą przekroczyła próg, lecz drzwi wciąż pozostawały szeroko otwarte.
Miałam świadomość, o co pyta. Automatycznie wróciłam myślami do chwili, gdy próbowałam rozwikłać zagadkę, jaką napotkałam nieoczekiwanie, przepatrując rejestry, a on wszedł niedostrzeżony do mieszkania. Usta i język poruszały się same, mimo że doskonale zdawałam sobie sprawę z ich działania.
– Dlaczego Nira nic mi nie powiedziała – wymamrotałam, zastanawiając się, dlaczego to właściwie zrobiłam.
Opuszkami przesunął po odsłoniętej skórze, pieszcząc delikatnym dotykiem. Mrowienie znaczyło ślad na ciele. Gęsia skórka pokryła ramiona. Dopiero skończyliśmy kolejną turę, a mimo wszystko reagowałam samoczynnie.
– Nie powiedziała? – drążył, cichutko wyrzekając kolejne słowa. Wtuliłam się mocniej w Milana. Tak dobrze mi było, że nie chciałam przerywać naszej schadzki za żadne skarby. Mogłabym tak tkwić w nieskończoność, nie dźwigając się z łóżka, choć gdzieś z tyłu głowy rejestrowałam potrzebę zażycia kąpieli. Lepiłam się od soków i spermy, a w innych okolicznościach pewnie właśnie siedziałabym w wannie. Być może z Milanem u boku, ale jednak zażywałabym już kąpieli. – O czym, sóweczko?
– O... – westchnęłam.
Świadomość podjęła walkę z podświadomością. Jeśli to nie ja zaczęłam się opierać, robił to rozpierający się w głowie Welst, pilnując znaczniej języka. Milan zamruczał głośniej, ale tylko ciutkę. Gdybym nie byłam strzygą, nie wysłyszałabym różnicy.
– O? – podpytał, nie przestając generować tego hipnotycznego dźwięku.
Ułamek sekundy i przebłysk. Tyle trwało doznane olśnienie, a także wizja Białego szeroko rozpościerającego skrzydła. Zaskrzeczał, pohukując, zaś wydawane przez ogromną sowę tony rozeszły się między ścianami czaszki.
– Nie pamiętam – skłamałam, perfekcyjnie imitując ziewanie.
Wtuliłam policzek w poduszkę, udając przyśnięcie. Nie musiałam oddychać, więc solidne zwolnienie oddechu oraz chwilowy bezdech, jaki zaobserwowałam już jakiś czas temu u Milana w trakcie snu, nie stanowiły problemu. Bez wysiłku udałam drzemkę. Leżałam chwilę nieruchomo, gdy mruczenie ucichło. Przez myśl przemknęła idea, że on także zasnął.
Poruszył się, tuląc mnie mocniej do siebie oraz ciaśniej oplatając ramieniem. Na twarzy poczułam jego wzrok. Udawanie snu miałam doskonale wyćwiczone od dziecka. Można byłoby nawet rzec, iż sięgnęłam mistrzowskiego poziomu.
Przy Bielawskim czasem lepiej było spać cichcem w łóżku, gdy zaglądał do pokoju, a ponieważ najczęściej tylko imitowałam ten stan, nie bywałam zaskoczona gwałtownym wyrwaniem. Kilka razy bowiem był bardziej pijany niż zwykle, kilka na większym alkoholowym głodzie i raptem raz jeden musiałam uciec z domu w skąpej piżamie oraz boso.
Zapanowałam nad cisnącymi się do oczu łzami wywołanymi wspomnieniami z dzieciństwa, tłumiąc te, gdy koledzy przybranego ojca zaproponowali wymianę bynajmniej dotyczącą feromonów. Nie podjęłam też reakcji, słysząc łapiące za serca wyznanie strzygonia. Coraz mocniej utwierdzałam się w teorii zasadzonej przed momentem w świadomości. Hipnoza.
Co Wy na to, kochani?
Karmen dokonała prawdziwego odkrycia?
A może tylko się jej wydaje, czym w rzeczywistości skutkuje notoryczne mruczenie Milana?
Sądzicie, że z premedytacją Mil wydaje ten dźwięk?
Jestem niezmiernie ciekawa Waszej opinii, więc nie krępujcie się, kochani.
Pisze w komentarzach, co sądzicie.
Pamiętajcie, to dzięki Wam tu jestem, tworzę i publikuję <3
Każda Wasza aktywność naprawdę wiele dla mnie znaczy.
Jesteście naprawdę niesamowici <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top