9. Narzeczona Frankensteina

Mruknęłam, wracając wolno do rzeczywistości. Jakim cudem udało mi się odpłynąć w sen, nie miałam żadnego, nawet najmniejszego pomysłu, aczkolwiek z całą pewnością spałam. Nie umiałam określić, ile czasu trwałam w letargu odcięta od rzeczywistości, ale w ogóle nie wątpiłam, że zasnęłam. 

Poprawiłam się nieznacznie, orientując dopiero po chwili, że przecież obok mnie powinien znajdować się dochodzący do siebie, umordowany mężczyzna. Natychmiast uniosłam powieki. Otwierając oczy, wbiłam spojrzenie we wpatrującą się we mnie czerń, a także dźwignęłam się przy tym odruchowo na łokciu.

– Milan – szepnęłam cicho.

Wzdrygnęłam się, wyczuwając dotyk na biodrze. Delikatnie przesuwał palcami po zagłębieniu talii, zsuwając je nieco dalej na krągłość miednicy. Mruczał coś pod nosem, nie mówiąc nic konkretnego, a przynajmniej ja nie umiałam rozróżnić pojedynczych słów. Zamrugałam, żeby wyostrzyć obraz, ponieważ wciąż jeszcze byłam zaspana.

Szykowałbym się na awanturkę, zasugerował usłużnie ptasi przyjaciel. 

Odchrząknęłam, stwierdzając, iż może mieć on sporo racji. Milan wbijał we mnie intensywnie wzrok, zaś ciężko było określić, co dzieje się w jego głowie, choć wyglądał nieprzeciętnie poważnie. Rozchyliłam wargi, chcąc zabrać głos, lecz wyprzedził mnie.

– Jesteś.

Jedno proste oznajmienie brzmiało wręcz prozaicznie. Żadnego ale, żadnych pretensji bądź oskarżeń, a tylko stwierdzenie dostrzeżenia mojej obecności w jego łóżku. Omiotłam strzygonia wzrokiem, rozciągając usta w znikomym uśmiechu, aczkolwiek znał mnie już na tyle dobrze, ażeby bez większego trudu przyuważyć subtelną zmianę w mimice. Chciałam poprzeć, że ma rację i jestem obok, ale wyczerpany opadł na poduchy, łapiąc płytko, a zarazem zachłannie każdy oddech. Kondycję nadal miał znikomą.

– Miluś? – wystraszyłam się, gotowa wyskoczyć z łóżka i popędzić po Czębirę. W końcu z nas dwóch to ona miała pojęcie o leczeniu. – Boli cię?

Nie panikuj, skarcił mnie Welst, przywołując do porządku. Przecież ci na nim nie zależy.

Weź się ty lepiej już przymknij i zatkaj piórami, wycedziłam, nawet nie starając się ukryć złości. 

Znalazł sobie nieodpowiedni moment na zaczepki oraz słowne utarczki. Milan wyglądał jak pokonany w najprawdziwszej walce, co tylko potwierdzały liczne siniaki pokrywające niezmiennie jego korpus. Wyciągnął dłoń, przykładając ją do mego policzka, a palce ledwie częściowo wsuwając w brązowe kosmyki. Miałam nadzieję, że nie zaciśnie ich, okazując własną siłę oraz gniew. 

– To nic – mruknął. Niecelowo wykrzywiłam wargi, powstrzymując rozrzewnienie, gdy obraz przesłoniły cisnące się do oczu łzy. Stan mężczyzny był niestety moją winą, zaś nic nie mogłam zrobić, aby mu ulżyć. Przełknął, po czym przesunął językiem po nieco spierzchniętych wargach. Gdyby nie wychrypiał następnych słów, sama wysunęłabym propozycję. – To tylko... pragnienie.

Palcem przesunęłam po ustach bruneta, nieco odchylając górną wargę. Zęby nie różniły się od ludzkich, a to pozwalało wysnuć nieprzyjemny wniosek, iż był osłabiony tak bardzo, aby mieć trudność nawet z metamorfozą niezbędną strzygom do prawidłowego funkcjonowania. Chciało mu się pić, bynajmniej wody, a wciąż nie zyskał charakterystycznych cech. Jakby skupiał całą dostępną energię na utrzymaniu oddechu, chociaż i ten pozostawiał niestety bardzo wiele do życzenia.

– Dasz radę się napić?

Skinął głową, przymykając częściowo powieki. Strzygi ginęły na rozmaite sposoby, lecz wolałam nie sprawdzać, jak sytuacja prezentowałaby się w przypadku zbytniego wysuszenia organizmu. Ciało czarnowłosego strzygonia już ledwie pracowało, wykorzystując chyba wszelkie możliwe rezerwy. Dokładając starań, aby nie wyrządzić mu dodatkowej krzywdy, odchyliłam nieco głowę, przerywając kontakt fizyczny, a następnie zgarnęłam włosy do tyłu i na bok.

– Nie...

– Bez dyskusji, Milan – przerwałam mu, chociaż zdumiało mnie, że próbuje odmówić. Zazwyczaj wręcz skamlał błagalnie, abym pozwoliła mu zatopić w sobie zęby. Oczywiście tylko wtedy, gdy wcześniej w jakiś sposób ucierpiałam, ponieważ w normalnych, standardowych okolicznościach strzyg nie zawracał sobie głowy proszeniem o pozwolenie. Zmieniłam pozycję, cały czas uważając na mężczyznę. Musiałam ustawić się tak, aby zminimalizować konieczność wysiłku podczas posilania się. – To przeze mnie jesteś w tym stanie.

– Chcesz mnie spoić z powodu poczucia winy? – spytał cicho, próbując się uśmiechnąć.

– Chcę, żebyś odzyskał siły – zapewniłam poważnie. – Niestety pojęcia nie mam, co się stało ani w jaki sposób Diuna doprowadziła cię do tego stanu, ale musisz koniecznie uzupełnić płyny - zawyrokowałam.

Zaczerpnął kilka głębokich oddechów. Dłoń ułożył na moim biuście, powstrzymując przed pochyleniem się nad nim. Paradoksalnie odnosiłam wrażenie, że pomimo wyjątkowego wręcz wysuszenia, strzyg nie chce zatopić we mnie zębów. 

Bolesne, prawda? Welst, chociaż nieobecny ciałem, zdawał się mierzyć mnie mocno przemawiającym spojrzeniem żółtych ślepi. Niezaprzeczalnie płynąca z pytania nauka posiadała drugie dno.

– Możesz mi przynieść butelkę – wychrypiał, ponownie zwilżając wargi językiem. – W składziku obok wejścia do naszego pokoju...

– O czym ty bełkoczesz, Milan? – przerwałam mu kategorycznie, nie wierząc własnym uszom.

Naprawdę szykował się do korzystania z jakiegoś taniego zamiennika, chociaż bez wątpienia du sang bordeaux preparowano z krwi. Zawsze jednak Rawicki powtarzał, że nijak ma się ona do smaku mojej, która rzekomo zbawiennie na niego działała, podczas gdy dziś niemal prosił, abym przytachała mu pod nos głupią butelkę substytutu.

– Sówko, nie chcę...

– Dąsać będziesz się później – oznajmiłam, nie maskując oburzenia jego dziecinnym zachowaniem. Zdawałam sobie sprawę, że cierpiał, lecz wszystko posiadało granice. – Możesz mi nawet urządzić karczemną awanturę, ale nie będę latać po winko, skoro zwyczajnie przy tobie jestem – zbulwersowałam się, jasno stawiając sprawę. – A teraz pij i nie marudź.

Okrakiem zajęłam miejsce nad mężczyzną. W innych okolicznościach przysiadłabym na nim, dodatkowo podpierając się na klatce piersiowej, ale niestety musiałam solidnie uważać. Dlatego chociaż jego ciało znajdowało się pomiędzy moimi nogami, podpierałam się na rękach ułożonych po obu stronach głowy bruneta. Pochyliłam się, przyjmując pozycję najdogodniejszą dla niego, aby mógł posilić się na leżąco, kwęcząc w myślach, do jakich poświęceń się posuwam. Już głośno nie komentowałam jego wzmianki o krwawym winku, bo musiałabym natrzeć mu uszu, dodając bólu.

– Jesteś pewna? – wyszeptał.

– Nie pierwszy raz będziesz pił – rzuciłam, udając obojętność.

Tylko na niego nie upadnij, pouczył Welst tonem wiodącym do zastanowienia. 

Wcześniej nie podejrzewałam, że pożałuję tej decyzji bodajby przez sekundę. Doskonale wiedziałam, jak to jest, kiedy strzyg urządza sobie z ciała winiarnię. Znałam uczucie rozpierania, podniecające mrowienie pojawiające się podczas ssania, a nawet tępy ból zlokalizowany w okolicy ugryzienia. Tępy obecnie, gdyż początkowo dawał się we znaki dużo bardziej. Pomimo wszystko nie oczekiwałam jednak tego, co nastąpiło.

Milan objął mnie ręką, układając dłoń na mojej talii, a ramię w dole pleców. Robił tak za każdym razem, gdy dociskał mnie do siebie, tuląc z jakiegokolwiek powodu. Tym razem nie mogłam pozwolić mu się przytulić ani odrobinę nie wątpiąc, że wywołałabym zintensyfikowaną dawkę udręki, kładąc na mężczyźnie ciężar ciała.

Podparłam się mocniej rękoma, a w następnej sekundzie palce drugiej dłoni brunet wsunął w moje włosy. Złapał za kark, częściowo mnie przy tym stabilizując. Tak przynajmniej sądziłam, bo gdy wreszcie wbił się zębami w zagięcie szyi, przez myśl przebiegła idea zwiastująca śmierć. A miałam przecież nie witać prędko u Welesa.

Kurwa, syknęłam, próbując złapać bodajby oddech. 

Bolało jak jasna cholera w sposób porównywalny do wybicia barku w Nenufarze. Bezdech, na tyle było mnie stać, kiedy nie potrafiłam zaczerpnąć oddechu, podczas gdy Milan nawet nie ssał, siorbiąc. On dosłownie przejął panowanie nad ciałem, zalewając je mordęgą nie do opisania prostymi słowami, jakimi dysponowali prości ludzie. Pieczenie, jakby mi ktoś ogniste znamię wypalał w miejscu ukąszenia, zastępowało subiektywne uczucie rozpierania, a płomienie zdawały się trawić nawet najmniejsze neurony w mózgu. Dosłownie przestałam myśleć, a przynajmniej niezdolna byłam do innych procesów mózgowych niż rejestrowanie horrendalnej bolesności.

Poczułam w pewnym momencie, jak łokcie uginają się pode mną, zaś ja tracę z wolna równowagę. Nie mogłam pozwolić sobie opaść na Milana, przez co resztkami silnej woli pozostałam w pierwotnie przyjętej pozycji. Szczęście strzygonia, że posiadał u mnie niemały, wręcz gargantuicznych rozmiarów dług, ponieważ po tym zdarzeniu na pewno długo musiałby odkupywać własne winy. 

Wytrzymasz, usłyszałam przebijający się z trudem przez wybitnie intensywne doznania głos strażnika. 

Zacisnęłam dłonie w pięści, gniotąc bodajże poduszki, ale to nie było teraz istotne. Naprawdę musiałam przetrwać. Tyle się teraz tylko liczyło, wytrzymać. Powieki z każdą kolejną sekundą stawały się cięższe, ale nie zamknęłam ich, ponieważ to byłby koniec.

Nareszcie oderwał ode mnie usta, przestając raczyć się krwistym napitkiem. Ledwie utrzymywałam własny ciężar ciała, za wszelką cenę nie chcąc zgnieść Milana, aczkolwiek potrzebowałam także wreszcie opaść. Coś mokrego ściekało mi obojczykiem prawie do piersi, wchłaniając w ubranie bądź skapując na skórę leżącego pode mną mężczyzny, pewna nie byłam, a ocenić w tym stanie też nie potrafiłam. 

Przesunęłam rozmywającym się wzrokiem, chcąc zerknąć na twarz strzyga, ale czułam się jak na fali. Świat falował, ręce z wolna odmawiały posłuszeństwa, podobnie jak całe moje ciało, gdyż nagle zostałam pozbawiona wszelkiej zmagazynowanej do tej pory energii. W każdym razie udało mi się dostrzec czerwień otaczającą usta mężczyzny, która perfekcyjnie współgrała z mocnymi, wyrazistymi rysami.

– Połóż się – zakomenderował, rozciągając usta w krwiożerczym uśmiechu. Tak przynajmniej mi się zdawało, bo powoli przestawałam rozgraniczać rzeczywistość z własnymi wyobrażeniami. Chyba pokręciłam głową, odmawiając, ale walczyć byłam w stanie i tak jeszcze tylko przez krótką chwilę. Siły ulatywały ze mnie jak para z gorącej herbaty. – Już jest dobrze, możesz pozwolić sobie na odpoczynek.

Porównując z chwilą, kiedy młody Rawicki leżał pozbawiony sił na łóżku, teraz zdecydowanie nie brakowało mu wigoru. Głos miał mocny oraz zdecydowany, a ponadto nieznoszący sprzeciwu. Niekontrolowanie powieki zaczęły opadać, a wraz z nimi głowa, która naprawdę ciążyła coraz dotkliwiej z każdą następną upływającą sekundą. Stan oszołomienia nijak miał się do chwili obecnej, gdy pozostawałam bezsilna, a w związku z tym także bezbronna.

Nie pozwoliłbym cię skrzywdzić. 

Nawet nie umiałam rozróżnić czyj głos słyszałam w głowie. Obraz zlał się w jedną barwną plamę, więc dostrzec czy strzyg poruszał wargami nie potrafiłam. Zamiast tego dyszałam niczym parowóz, niezdolna nawet odpowiedzieć na komunikat bez względu na to, kto był jego autorem. Siły witalne opuściły mnie, a ich drobne iskierki wykrzesywałam jeszcze po to, aby zachować dystans pomiędzy nami. 

– Muszę...

Więcej nie zdołałam wyrzec. Ręce zaczęły drżeć pode mną. Chciałam zsunąć się na bok, nie raniąc przy tym bruneta, ale ciało na amen odmówiło posłuszeństwa, działając po swojemu. Jęknęłam niezamierzenie, próbując usnuć plan, chociaż neurony zdecydowanie nie pracowały prawidłowo, a złożenie reklamacji niestety nie było możliwe, bo i do kogo. 

Nie rozumiałam czemu, nagle poczułam na powrót dłoń Milana ułożoną na moim karku. Teraz w dziwny sposób obejmował nią zarówno tylną część barku, jak i obojczyk, umieszczając ją nieznacznie w zagłębieniu szyi. Z drugiej strony nadal odczuwałam wilgoć. Rozpoznawałam, że krew swobodnie wypływała z zadanej ugryzieniem rany. 

– Przepraszam, sówko – szepnął.

Gdybym nawet chciała jakkolwiek zripostować, nie pozostawiono mi pola manewru. Z anatomii byłam niestety noga, a to zaś była wina mojej pobieżnej edukacji, do której nigdy nie przykładałam wagi. Po prawdzie, zajmowały mnie w życiu inne sprawy, a później miałam jasno ustalone priorytety, naciskając na niezależność. Zabolało, gdy w dziwny sposób ścisnął dłoń, ale papka barw obserwowana przeze mnie z trudem przestała istnieć, zamieniając się w nieogarniętą czerń tak głęboką, iż nawet oczy Milana jej nie dorównywały.

* * *

Otaczająca mnie z każdej strony nieprzenikniona ciemność bledła, niknąc z wolna, kiedy z otoczenia zaczęły dobiegać do mnie rozmaite bodźce, bombardując każdą komórkę znaną ciału. Zapach sosen oraz świerków koił zmysły samoistnie oraz z automatu, co w zasadzie nawet nie wprawiało mnie już w zdumienie. Dodatkowo doskonale potrafiłam wskazać źródło aromatu, nawet przywołując w głowie ukochany las rosnący w pobliżu domu babci.

Szybko zrozumiałam także, że ciężar wyczuwany na nodze, to po prostu moja druga noga wysunięta nieco do przodu oraz zgięta w kolanie. Leżałam na boku, jedną dłoń trzymając wsuniętą pod głowę, zaś drugą podpierając policzek. 

Pozycja bezpieczna, skwitowałam, kojarząc moje ułożenie ze sposobem układania ofiar wypadków bądź utraty przytomności. Zrozumieć niestety nie mogłam, dlaczego moje ciało układało się w tak nienaturalny dla mnie sposób, bo nawet sypiając na boku, przyjmowałam z reguły inne pozycje.

Jęknęłam, niekontrolowanie wypuszczając dźwięk z gardła. Bez względu na starania nie potrafiłam wyrzucić z głowy przeświadczenia, iż ktoś cały czas bardzo uważnie lustruje mnie wzrokiem. Poruszyłam głową, natychmiast tego żałując, ponieważ ostry, przeszywający ból uderzył w świadomość z impetem lepiej aniżeli bąbelki szampana. Aż mimowolnie się skuliłam, wbijając ciało mocniej w materac, aby dopiero po chwili poczuć czyjś dotyk gładzący mnie po policzku, jakby tajemniczy osobnik ścierał łzę będącą wytworem jego wyobraźni.

– Przepraszam – usłyszałam pełne skruchy wyznanie.

Dopiero teraz uchyliłam powieki. Czaszkę dosłownie rozsadzało, a skronie pulsowały nieprzyjemnie. Organizm samoistnie wręcz błagał, abym się nie wysilała i dała spokój, pogrążając w niebycie na kolejne minuty bądź godziny. Ocenić, jak długo zająć miała mi pełna regeneracja, było nie sposób.

Odpowiedziałabyś coś chłopakowi, pouczył mnie Welst, jak zwykle wcinając się w nieswoje sprawy. 

Z innej strony patrząc, dopiero jego słowa pozwoliły mi dostrzec, iż faktycznie nie znajdowałam się tutaj sama, a coś jest naprawdę w nienależytym porządku. Ponownie jęknęłam, zbierając się w sobie, ażeby jakkolwiek zareagować. W pierwszej kolejności powinnam określić stan zagrożenia, a ponieważ ciało wciąż nie współpracowało w stu procentach, za konieczne uznałam posiłkować się wspomnieniami.

Chwilę trwało, zanim odszukałam właściwe, choć przecież te powinny znajdować się na sięgnięcie ręką. Nieoczekiwanie jednak, chcąc przypomnieć sobie ostatnie zarejestrowane zdarzenia, zmuszona zostałam przebić się przez szereg innych wspomnień, bardziej odległych i niestety nieprzyjemnych. 

Przed oczami stanęły mi przebłyski z dzieciństwa, objawiając zdarzenia z chwil przeżytych w rodzinnym domu oraz pomijając te ze wsi, jakie powstały podczas wizyt u dziadków. Szybko stosunkowo otrząsnęłam się, wyplątując ze szpuli przenikających się nici, a także sięgając właściwych retrospekcji. Uwikłanie się w przeszłość absolutnie nie wchodziło w rachubę. 

Użyte przez towarzysza słowo wyrażające pokutę nabrało nowego znaczenia, kiedy dotarło do mnie, co właściwie miało tutaj niedawno miejsce. Niosąc Milanowi ukojenie oraz pomoc, nieplanowanie doprowadziłam się do obecnego stanu. Oczywiście, mogłam spróbować obwinić mężczyznę, aczkolwiek pamiętałam, jak wzbraniał się przed skorzystaniem z pomocnej dłoni oraz szyi, więc przyznać musiałam, iż sama byłam sobie winna.

– Yhym... – mruknęłam.

Cały czas źle się czułam, walcząc z własnymi słabościami, dlatego strzygoń nie mógł liczyć chwilowo na więcej z mojej strony. Pogładził mnie delikatnie po głowie, odgarniając do tyłu kosmyki, które ułożyły się częściowo na twarzy. Zacisnęłam mocniej powieki, wsłuchując w ciszę. 

Poza moim zasięgiem znajdowało się określenie bodajby w przybliżeniu, jaki mieliśmy aktualnie czas, lecz zdawało mi się, że w mieszkaniu powinna już trwać impreza. W końcu wróciłyśmy z Czębirą do domu, kiedy na pewno nikt z sąsiadów się tutaj nie krzątał. Choć możliwe też, że to obecność rodziców właściciela kamienicy skutecznie spowodowała nieobecność sąsiadów.

– Bardzo cierpisz?

Dłoń spoczywającą dotychczas pomiędzy policzkiem a miękką, pachnącą pościelą zsunęłam niżej, podpierając ją na materacu. Planowałam nieco pokazowo dźwignąć się, ale niestety ciało przypominało chwilowo skorupę. Jakby ktoś wyjął z niego baterie. Nawet struny głosowe zdawały się zbuntować, odmawiając pomocy przy udzieleniu konstruktywnej odpowiedzi. Głębiej wciągnęłam powietrze w płuca, wykorzystując limit własnych możliwości, które obecnie ku nieszczęściu nas wszystkich były mocno ograniczone. Milanowi na pewno nie podobało się to, co widział.

Mięczak z ciebie, zakomunikował Welst. Podczas gdy młody Rawicki był w stanie mi nadskakiwać, od strażnika nie mogłam tego oczekiwać. On teoretycznie motywował mnie w ten pokręcony sposób do podjęcia walki oraz ruszenia z miejsca, do znalezienia sił, choćbym wykopać miała je z czeluści piekielnych otchłani. Wyolbrzymiasz, ocenił. Zachowujesz się, jakbyś co najmniej dogorywała po starciu z rozwścieczonym Perunem, a ty tylko zaspokoiłaś swego strzyga.

W takim razie dobrze, że to nie z Perunem się starłam, odparłam, zaskakując samą siebie. Welst, ja nie mam siły się podnieść.

Masz. Oznajmił krótko, jakbym wyszukiwała sobie dolegliwości dla niezrozumiałej zabawy. Nie byłam hipochondryczką wymyślającą schorzenia oraz zajadającą się medykamentami. W zasadzie nawet nie chorowałam, aczkolwiek w przeciągu ostatnich miesięcy niedomagałam o wiele więcej razy niż w przeciągu kilku lat, a to wszystko za sprawą mojego paranoicznego sąsiada.

Sąsiada, prychnął Welst. Pamiętasz, co mówiłem ci o wiedźmach?

Że uczyły się latami, zanim zaczynały praktykować? Spytałam, starając się wymienić informację, o jaką chodziło sowie. Czy może pytasz o ich miejsce pobytu? Zielonych gai nie sposób wymazać z pamięci, nawet jeśli to wszystko było ledwie wytworem wyobraźni, przyznałam niechętnie. Przykro robiło się na myśl, że tak wspaniałe miejsca zostały bezpowrotnie starte z powierzchni ziemi.

Magiczne miejsca, dopowiedział strażnik i tyle wystarczyło. Przypomniałam sobie, jak to wiedźmy współistniały świetnie z wieloma rozlicznymi gatunkami niezwykłych istot. To już w zasadzie głęboko zakorzeniona tradycja.

Poczułam, jak ugina się materac. Nie zmieniłam pozycji, więc spostrzeżenie to przykuło moją uwagę znacznie bardziej niż majaczenie Welsta. Chwilowo i tak pozostawałam niedysponowana, więc z naukami mógł sobie odpuścić, dopóki nie wezmę się w garść, dochodząc do siebie. W tym stanie stanowiłam raczej problem aniżeli jego rozwiązanie. 

Dźwięk kroków dobiegł me uszy, a po ich rozlokowaniu domyśliłam się sprawnie, że Milan przemierza sypialnię. Dziwiło mnie tylko, z jakiego powodu wychodzi z niej, ponieważ gotowa byłam założyć, że zdąża za potrzebą. On natomiast po prostu zostawił mnie samej sobie bez słowa wyjaśnienia. 

Nie minęło wcale dużo czasu. Kilka sekund, kilkanaście może, a mężczyzna ponownie zawitał w sypialni. Znów zyskałam okazję słyszeć jego kroki, chociaż stawiał je niestety bez pewności, która cechowała go na co dzień w standardowych okolicznościach. Nadal nie doszedł do siebie, westchnęłam odrobinę podłamana. Podszedł do łóżka, układając się na nim z powrotem, co wyczułam po wibracjach dobiegających spode mnie.

– Sówko, kochanie – zaczął łagodnym głosem. – Potrzebujesz się posilić. Łatwiej dojdziesz do siebie.

Co on bredzi? Zapytałam Welsta. Podejrzewałam, że postać sowy nie jawi się w pokoju, zaginając przestrzeń, gdyż nie wyczuwałam go w ten dziwny, wyjątkowy sposób. Jesteś w stanie dowiedzieć się, co ma na myśli?

Ja nie, ale ty już tak.

Mówiłam ci już, stęknęłam. Nie mogę się nawet ruszyć.

Możesz, ale będzie bolało, poinformowało białe ptaszysko.

To przyjmijmy, że nie chcę, zakomunikowałam. Mogłam stawiać śmiało na szczerość, Welst ponoć tego właśnie chciał.

– Wiem, że mnie słyszysz – Milan zabrał głos, nic nie robiąc sobie z braku responsu. – Nie możesz mnie ignorować. – Odetchnęłam głęboko, poruszając ręką. Dłonią udało mi się przesunąć po miękkim podłożu, ale nic poza tym nie osiągnęłam. – Dam ci się napić, a ty musisz współpracować.

W mgnieniu oka zrozumiałam, czemu przed momentem Milan opuścił sypialnię. Nigdy go nie kosztowałam, a od niedawna zdawał sobie sprawę, że nie mam pojęcia, jak powinnam się do tego zabrać. Rozwiązanie zatem na uzupełnienie płynów, których zresztą sam mnie wcześniej pozbawił, było jedno. Du sang bordeaux. Zaśmiał się koszmarnie w reakcji na moją wykrzywioną twarz, jako że usta ułożyłam w rozgrymaszoną podkówkę. Było to coś pomiędzy szykowaniem się do płaczu, a oznajmieniem niezadowolenia, a nawet wstrętu.

– Yyyy... – mruknęłam.

Wątpiłam jednak, ażeby mężczyzna realnie przejął się moją reakcją. Miałam rację. Bezwiednie wylądowałam na plecach, a już po chwili Milan wsunął pode mnie rękę, podźwigając nieznacznie mi głowę. W pozycji płaskiej bez dwóch zdań prędzej bym się zadławiła, niż uzupełniła braki. 

- Przykro mi, ale nie ma kapryszenia – zakomunikował stanowczo, nawet jeśli wyczułam w głosie strzygonia nutkę rozbawienia. – O wiele mocniej wolałbym, abyś ty też częstowała się mną, ale póki jest to poza naszym zasięgiem, nie pozwolę ci się wykręcić. Lepiej, żebyś połykała.

Ostatnie zdanie brzmiało prawie jak groźba. Milan nie naznaczył możliwej kary, jaka spotka mnie, jeśli się sprzeciwię, jednak nie uśmiechała mi się myśl, że czerwona posoka zaleje wszystko dookoła. Co więcej, ściekałaby po mnie, a ponadto nie współpracując z upartym strzygoniem, mogłam się zadławić, zachłystując pomimo przyjęcia dogodniejszej pozycji. Nie otwierając oczu, rozchyliłam usta, kiedy poczułam krawędź butelki przy wardze, mając nadzieję, że szybciutko poczuję się lepiej i odzyskam siły.

Przełknęłam. Milan nie przechylał butelczyny zbyt mocno, więc krwawy napitek wpływał do gardła niewielkimi partiami, powiedziałabym wręcz, że dostosowanymi do moich skromnych możliwości. Kolejny łyk poprzedzał następny, a po nim przełknęłam ponownie drobną porcję napoju. Nie liczyłam, ale po którymś udało mi się unieść rękę, obejmując dłonią flaszkę i przytrzymując ją sobie. Mogłam mówić wiele rzeczy, ale prawda była nieubłagana, natomiast czułam się o wiele lepiej, kiedy uzupełniłam płyny.

– Wystarczy – zasądziłam, odsuwając butelkę.

Ku mojemu niewątpliwemu zaskoczeniu strzygoń nie czynił oporów. Jedynie mierzył mnie wzrokiem, jakby naocznie oceniał czy lepiej się czułam. Musiałam, bo nie dosyć, że panowałam wreszcie nad własnym ciałem, dodatkowo potrafiłam przyjąć bardziej wymagającą pozycję od leżącej i usiąść. W głowie co prawda jeszcze szumiało, lecz odczucie prezentowało się totalnie odmiennie niż po przebudzeniu, kiedy przy najmniejszym ruchu odnosiłam wrażenie, że niewidzialna siła rozłupie mi czaszkę.

– Powinnaś dokończyć.

– Sam dokończ – żachnęłam. Znak, że czułam się o wiele lepiej. Wyraz twarzy mężczyzny pozwalał także wywnioskować, iż zmiana na lepsze jak najbardziej wprawiała go w pozytywny nastrój. Też się cieszyłam, nie pełniąc już roli pozbawionej władzy nad ciałem kukiełki. – O ile dobrze pamiętam, miałeś wcześniej ochotę na ten badziew.

Wstałam, nie czekając odpowiedzi. Spodziewałam się przez moment, że brunet zechce mnie powstrzymać, zatrzymując w miejscu. W końcu dopiero co zdana byłam na jego łaskę i niełaskę. Rozciągnęłam się, przeciągając, po czym bez słowa weszłam do łazienki, asekurując się dłonią podpartą o ścianę. Naprawdę potrzebowałam się teraz wysikać, chociaż wątpiłam, aby w tejże kwestii zasługę miało winko wątpliwego pochodzenia.

– Miałem ochotę na ciebie.

Cicho zwerbalizowany komunikat sięgnął mnie, zanim drzwi ostatecznie odgrodziły nas od siebie. Jednak ciemnowłosy strzygoń nie otrzymał już szansy dojrzeć wyrazu mej twarzy. W teorii każda kobieta chciała usłyszeć coś takiego, a praktycznie doskonale rozumiałam zaszyfrowany przekaz, aczkolwiek my nie potrzebowaliśmy szyfrów. Doskonale zdawałam sobie sprawę, na co się piszę, zostając w kamienicy pełnej strzyg u boku Milana, ale naprawdę nie wyobrażałam sobie nawet pojechać z Jadźką.

Nostalgia ogarnęła mnie niekontrolowanie na myśl o starszej siostrze. Fakt, nakazała mi do siebie zadzwonić po powrocie do domu, ale kiedy już to zrobiłam, nie odebrała telefonu. Nie odpisała również na wiadomości tekstowe, jakie przesłałam jej SMSem, WhatsAppem czy Messengerem, a kontaktować usiłowałam się na wiele sposobów. Bezskutecznie, niestety, lecz nie miałam prawa dziwić się jej odcięciu. Po tym co zobaczyła oraz co przeżyła w moim mieszkaniu, w głowie musiała mieć niemały sajgon.

Podeszłam do umywalki, tęsknie zerkając w kierunku kabiny z głęboką wanną. Kąpiel sama przez się brzmiała zachęcająco, ale w pierwszej kolejności powinnam rozmówić się dokładnie z Milanem, dowiadując, co takiego zrobiła mu Diuna. 

Gdy wróciłam do pokoju, rozstając się z jego rodzicami, mężczyzna ledwie łapał oddech i z całą pewnością nie była to fatamorgana mająca na celu mnie zmylić czy wbić w poczucie winy. Uniosłam głowę, zamierając na własny, opłakany widok, zwłaszcza że pierwszy raz moja szyja wyglądała jak wyjęta z prawdziwego koszmaru. Nigdy wcześniej strzygoń nie zostawiał śladów.

– Milan! – krzyknęłam przerażona. – Milan! – Mężczyzna wparował do łazienki, niemal drzwi wyrywając z zawiasów, lustrując pomieszczenie czarnym, przejętym spojrzeniem. Mowa ciała zdradzała, iż spodziewał się tu chyba strzyga po przemianie dybiącego na mnie, podczas gdy stałam sama niemalże po środku łazienki. Wskazując palcem szyję, a także paskudnie fioletowy kolory tworzących się wokół krwiaków, stanowczym głosem zapytałam. – Co to, do licha ciężkiego, jest?!

– Sówko...

– Coś ty mi zrobił?! – wydarłam się, kompletnie nie dbając czy jego rodzice przy okazji nie słyszeli naszego werbalnego starcia. – Wyglądam jak narzeczona Frankensteina!

Młody Rawicki osłupiał. Albo nie posiadał odpowiedniego wytłumaczenia, albo zaskoczyło go moje zachowanie. Nie mógł natomiast wymigać się z konieczności objaśnienia, dlaczego na mojej szyi widniały nie tylko dwie mityczne kropki. Ślad obejmował kilka zębów, jakby realnie wgryzł się w skórę, przebijając jej ciągłość, a każdy z nich obtoczony został już przysłowiową śliwą, jaka ponoć lepiej zdobiła oczy.

Obniżył brwi, marszcząc jednocześnie czoło. Z utworzonym u nasady nosa charakterystycznym V wyglądał wręcz obłędnie, a przy tym uroczo, jednak nie mogłam popuścić. Tego nawet apaszka nie była w stanie zupełnie przesłonić, natomiast wcale nie miałam ochoty paradować z szalikiem po domu. Pobłażliwe spojrzenie bruneta dodatkowo mnie irytowało, buzując krew płynącą w żyłach, chociaż chyba i tak było jej mniej niż przeciętnie.

– Przepraszam – powiedział po chwili. – Nie wiedziałaś pewnie, że w moim stanie nie byłem zdolny zapoczątkować metamorfozy. Dlatego właśnie prosiłem, żebyś przyniosła butelkę.

Warknęłam z bezsilności. Byłam zła, lecz złości nie mogłam kierować w mężczyznę. On naprawdę ostrzegał, próbując się wymigać, kiedy praktycznie siłą zmusiłam go do zaspokojenia pragnienia przy pomocy mojej krwi. Pretensje niestety mogłam mieć tylko i wyłącznie do samej siebie, niewiele sobie robiąc wcześniej z jego próśb.

– Ja myślałam, że... – nie dokończyłam. Wyszłabym najpewniej na idiotkę, formułując własne przypuszczenia w głośne komunikaty. – Jakim cudem normalnie nie zostawiasz żadnych, nawet najmniejszych śladów, a teraz szyję mam wręcz siną?

– Ugryzłem cię – zakomunikował nieprzeciętnie prosto, lekko spuszczając głowę. – Sówko, musiałem naprawdę cię ugryźć, żeby dostać się do krwioobiegu. Siły odzyskałem, ale trochę więcej zajęło mi ponowne opanowanie strzyżych... umiejętności.

– Strzyżych umiejętności? – spytałam zaintrygowana i skonfundowana. – Mógłbyś mnie oświecić? Bo chyba niezupełnie rozumiem – przyznałam, zasypując go pytaniami. – I co w ogóle znaczy, że ugryzłeś mnie naprawdę? A wcześniej to co? Na żarty?

Różnicę pomiędzy jednym spijaniem a drugim dostrzegałam bez trudu gołym okiem. Tego zresztą się nie dało pominąć i w zasadzie lepiej, że chwilowo Jagoda nie kontaktowała się ze mną. Jeśliby zobaczyła mnie w takim stanie, a wątpiłam szczerze, żeby coś się poprawiło w przeciągu kilku najbliższych dni, gotowa byłaby udać się nawet do samego Lewalskiego, przed którym raczej nas przestrzegała.

Milan rozciągnął usta chyba mimowolnie i w nieprzemyślanym geście, błyskawicznie się reflektując, w związku z czym przybrał ponownie poważny wyraz twarzy. Skrzyżowałam ręce pod biustem, przyjętą pozą dając klarownie do zrozumienia, że nie ujdzie mu to na sucho i musi chociaż oświecić mnie w tych kwestiach. Podrapał się po głowie, czochrając przy tym czarne włosy.

– Sówko, wcześniej nie zostawiałem śladów, bo... No, jest to w pewnym sensie nasz przywilej.

– Przywilej?

Ważyłam to słowo. Może i faktycznie należało brak oznakowania oraz przekrwień uznać za niemałe uzdolnienie. Ruchem ręki, a najpewniej też wymownym spojrzeniem, nakazałam, aby mówił dalej.

– Pamiętasz, jak to zawsze było, prawda? – spytał, podchodząc bliżej. Odniosłam wrażenie, że robi to demonstracyjnie i chociaż miałam szczerą chęć cofnąć się do tyłu, pozostałam w miejscu, czekając puenty. – Zawsze zanim cię ugryzłem, lizałem wybrane miejsce. – We wspomnieniach przywołałam niektóre z tych momentów, kiedy zabierał się do kosztowania. Rzeczywiście, nigdy po prostu nie wbił zębów, wcześniej językiem pieszcząc skórę. Ja uważałam to za grę wstępną, podczas gdy Milan doskonale wiedział, co robi. – Nasza ślina, a dokładniej niewielkie gruczoły w języku zawierają jad.

– Trutkę?

Prawie wykrzyczałam pytanie. Ta informacja była wręcz nierealna. Owszem, zawsze czułam się jak na haju, ale nigdy nie powiązałam ze sobą tych dwóch pozornie niezwiązanych sytuacji. Jakoś nie potrafiłam uwierzyć, że otumaniał mnie celowo, abym po prostu poddała się jego woli, nie broniąc przed kosztowaniem.

– Nie, sówko, jad albo raczej substancję o działaniu znieczulająco-rozpulchniająco-regeneracyjnym.

– Dużo tych działań – burknęłam szczerze.

Lekcja z bycia strzygą, zadrwił Welst. Szkoda tylko że wcześniej sam mnie nie oświecił, skoro wiedział, na jak nikłym poziomie znajduje się moja wiedza.

– Być może, ale to ułatwia nam... No, wiesz.

– No, wiem – przyznałam. – Najpierw przed ugryzieniem znieczulasz i... Zaraz. W jakim sensie rozpulchniająco?

Milan wzruszył rękoma, pocierając po chwili brodę. Czarną i nieco inną niż u jego przybranego ojca. Młody Rawicki prezentował się elegancko jak wytworny biznesmen, podczas gdy zarost seniora przywodził na myśl członka gangu motocyklowego.

– Wbijając zębiska w skórę, nie przerywamy jej ciągłości – oznajmił, próbując brzmieć maksymalnie prosto. – Wiesz, że skóra to mnóstwo drobniusich komórek, prawda? – Skinęłam głową. Wiedza może i nie na poziomie podstawówki, ale każda kobieta coś niecoś wiedziała z kosmetyki. – No, więc wbijamy zęby tak, że w rzeczywistości rozdzielamy komórki skóry, stwarzając sobie dostęp do...

– Winka – bąknęłam. – A na koniec co? Goisz rany, których nie ma?

– Poniekąd – przyznał. – Skóra mimo wszystko zostaje naruszona, a jej struktura potrzebuje pomocy, aby wrócić do stanu pierwotnego. Nasz jad umożliwia nam drobną pomoc.

Drobną, podsumowałam bez przekonania. Obróciłam głowę w bok, zerkając w lustro. Rawicki nie mógł kłamać, bo namacalne dowody na zaprezentowane przez niego tezy posiadałam przed sobą. Pozbawiony sił nie mógł skorzystać ze strzyżych umiejętności, więc wyglądałam, jakby zaatakował mnie grizzly. A mogłam nie proponować własnej szyi, stęknęłam, pojmując własny błąd.

Cena uporu, oznajmił Welst, nie wnikając za bardzo. 

Biały kompan posiadał absolutną rację. Mój wygląd wynikał z uporu, bo Milan uczciwie proponował, żebym przyniosła mu butelkę zapełnioną właściwym napojem. Pozostało teraz jakoś przetrwać okres gojenia się tych ran, żebym ponownie mogła cieszyć się względnie dobrym wyglądem. 

Narzeczona Frankensteina się podobała? 
Co powiecie na takie udogodnienie, jakie posiadają strzygi? 
Teraz już jasne, czemu Kara nigdy nie znalazła śladów ukąszeń. 

Dziękuję Wam za Wasze solidne wsparcie. 
Dziękuję za komentarze i głosy. 
Jesteście niesamowici i pamiętajcie o tym, proszę <3 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top