8. Perfekcyjne remedium
Niechętnie, a także przede wszystkim za namową Czębiry udałam się na piętro. Gdy skończyłyśmy rozmawiać albo raczej gdy ona uznała, iż pora mi wypocząć, a pełne wyzdrowienie oraz zregenerowanie sił wymaga w dużej mierze snu, nadszedł czas konfrontacji z Milanem. Prawdę mówiąc, wolałam zostać na dole, jednak strzyża seniorka uznanego pośród tych istot rodu posiadała inne zdanie w temacie. Zaczynałam nawet powoli rozumieć, co Rawicki miał na myśli, określając swą matkę kochaną, aczkolwiek nieprzeciętnie upartą istotą. Z nią po prostu nie dało się wygrać.
Przypomnę ci to, gdy to mnie będziesz określać mianem upierdliwca, zagwarantował pewnym głosem Welst. Co prawda, nie dostrzegałam nigdzie specyficznego zakrzywienia przestrzeni, ale głosu z głowy się też nie pozbyłam, aczkolwiek po prawdzie nawet już nie próbowałam marnować energii.
– Dalej uważam, że to nienajlepszy pomysł – powtórzyłam kolejny już raz, zanim przekroczyłam próg mieszkania oznakowanego trójką. – Jeśli twój syn potrzebuje odpoczynku, tylko będę mu zawadzać.
Zerknęłam na Czębirę przez ramię, pozwalając jej stanąć obok. Wciąż jeszcze nie otworzyłam, chyba powoli zaczynając nawet się denerwować. Strzygoń był nieobliczalny, szczególnie gdy wpadał w złość, a należało pamiętać, iż był ogromnym gwałtownikiem i cholerykiem. Podnieść mu ciśnienie można było nad wyraz prosto oraz w zasadzie bez większego wysiłku, szczególnie kiedy było się mną. Nerwowo wygięłam palce, bawiąc się dłońmi, podczas gdy kątem oka spoglądałam w kierunku schodów, pragnąc zejść z powrotem na dół.
– Słyszałaś o metodzie kangurowania?
– Kangurowania? – spytałam zdumiona.
Nadal stałyśmy na sieni, podczas gdy próbowałam sobie cokolwiek na ten temat przypomnieć. Słyszałam o kangurach, ale termin przytoczony przez czarnowłosą niewiastę niewiele mi zdradzał, aczkolwiek dziwnym trafem brzmiał niesłychanie znajomo. Największą trudność sprawiło mi jednak określenie, w którym to kościele dzwony biją, bowiem szczerze wątpiłam, aby chodziło jej o gimnastykę. W końcu kangury były nie tylko świetnymi skoczkami, ale podobnież też idealnie sprawdzały się w roli bokserów.
Pokręciłam przecząco głową, udzielając niemej odpowiedzi. Czębira czekała cierpliwie, obejmując spojrzeniem czarnych jak nieprzenikniona noc oczu, nie ponaglając. Mimo to mogłabym stać tu jeszcze godzinami i próbować rozszyfrować znaczenie tego pojęcia, a prawdopodobnie nie trafiłabym celnie w opis owej metody. Pomrukiem potwierdziłam dodatkowo, że nic mi to niestety nie mówi.
– To technika stosowana współcześnie przede wszystkim przez matki na ich nowonarodzonych dzieciach - poinformowała.
– Nie bardzo rozumiem – przyznałam szczerze.
Obniżyłam bez głębszego zastanowienia głowę i łypiąc na nią niezamierzenie spod byka. Przełknęłam ciężko, zaczynając rozważać, jak rozległa jest wiedza kobiety.
Nie bądź śmieszna, to podstawowe informacje, żachnął oburzony Welst, podążając w ślad za targającymi mną rozterkami. To że dzisiaj ludzie zachowują się, jakby dokonali odkrycia słońca, wcale nie oznacza, że wcześniej nie stosowano dobroczynnych metod leczniczych.
– Chodzi o kontakt skóry ze skórą, ciała przy ciele – objaśniała, nie zrażając się przyjętą przeze mnie defensywno-ofensywną postawą. – Wiesz, jak najprościej się na przykład ogrzewać przy tnących mrozach?
– Przytulić się? – bąknęłam.
Chyba powoli zaczynałam rozumieć, dokąd zmierzał tok rozumowania kobiety. Wcale nie miała na myśli żadnych dzieci, a kontakt cielesny dwójki osób. Mimowolnie otworzyłam szerzej oczy, gdy załapałam, co ona próbuje osiągnąć. Standardową matką z pewnością nie była, wpychając synowi do łóżka kobietę w celach nawet nie rekreacyjnych, lecz zdrowotnych.
– Na niektóre przypadłości kontakt cielesny to perfekcyjne remedium – oznajmiła bez cienia krępacji. Miałam tylko nadzieję, że nie zacznie pouczać mnie względem seksualnych zabaw, bo jak nic spaliłabym nie tylko raka na policzkach. – Metoda skóra przy skórze przede wszystkim niesie ukojenie w sferze emocjonalnej, uspokajając. Chyba zauważyłaś już, że mój syn doskonale reaguje na dotyk, co?
– Tak – mruknęłam.
Chyba właśnie zaczęłam się czerwienić, bo ciepło rozlało się w określonych partiach twarzy. Jakby mało było tego, że dyskutowałam z kobietą pełniącą od lat niezmiennie rolę matki Milana, to jeszcze robiłam to na klatce schodowej, gdzie w zasadzie każdy z sąsiadów mógł słuchać, czerpiąc cennych nauk razem ze mną. Pragnęłam zapaść się pod ziemię, bynajmniej poprzestając na części piwnicznej budynku.
Niczym na komendę niekontrolowanie w pamięci przywołałam wszystkie te razy, gdy konwersując, intuicyjnie posuwałam się do fizyczności. Zwłaszcza kiedy moja perspektywa różniła się diametralnie od punktu widzenia rozmówcy. Tu położyłam dłoń na torsie, tam objęłam go za szyję, kiedy indziej przytuliłam się, całując delikatnie. Owszem, nie dało się zaprzeczyć, aby dotyk nie odgrywał żadnej roli w kontaktach interpersonalnych z czarnowłosym strzygoniem, aczkolwiek jego matka nie musiała zachowywać się tak, jakbyśmy nie przestawali się rżnąć po kątach niczym zjarane króliki.
– Nawet jeśli myślisz o mniej stosownych sytuacjach, to sama przyznajesz, że odnoszą one niemały sukces – zauważyła Czębira, nieznacznie obracając twarz. Spłonęłam mocniej, uświadamiając sobie, że swoją reakcją zawstydziłam przynajmniej tysiącletnią strzygę. – W każdym razie twoja obecność dobrze mu zrobi. Zwłaszcza że spokój i poczucie bezpieczeństwa posiadają realny wpływ oraz odzwierciedlenie w stanach bardziej fizycznych, a Milan chwilowo jest dość...
– Obolały – dokończyłam za nią, cytując słowa Welsta.
– Sama widzisz. – Uśmiechnęła się do mnie tajemniczo, mrużąc oczy, przez co przypominała odrobinę Chinkę. – Jesteś po prostu niezbędna, więc przestań sądzić, moja droga, że będziesz przeszkadzać.
– Będę – bąknęłam. – On na pewno nie odpuści, żądając wyjaśnień, a ja niestety niezbyt wiem, co miałabym powiedzieć.
Czębira otworzyła drzwi prowadzące do mieszkania. Nie przekroczyła jednak progu, wyraźnie czekając, aż ja to zrobię. Ruchem ręki zaprosiła mnie do środka, chociaż to nie ona pełniła rolę gospodyni, aczkolwiek jako matka Milana pod jego niedyspozycję bez cienia wątpliwości przejęła pałeczkę. Krzyżując ręce pod biustem, niechętnie wkroczyłam do środka, natychmiast napotykając wzrok płomykówki. Nie musiałam słyszeć głosu Diuny w głowie, ażeby przyjąć dosadną reprymendę wynikającą z jej postawy.
Następnym razem najpierw się z nią rozmówimy, poinformował nagle mój biały towarzysz. Strażnik sprawiał wrażenie nie tylko niezadowolonego, ale przypartego do muru. Kobiety w tej familii są okropne, ocenił z oburzeniem. Już nawet sowy nie respektują hierarchii.
Czy ja odnoszę mylne wrażenie, czy może Diuna natarła ci uszu?
Natarła uszu? Prychnął niezadowolony, a wręcz wściekły na sugestię. Ostatnie słowo należy do mnie, ona zwyczajnie musi przywyknąć.
Czyli cię opierdoliła, skwitowałam bezwiednie, wypuszczając powietrze zalegające w płucach i uznając, że Welst mocno aktualnie przypominał Rawickiego.
Odgłos wydobywający się z gardzieli Diuny nie pozostawiał złudzeń. Podpadliśmy, oboje niestety, choć ja ściągnęłam na siebie gniew płomykówki z winy Welsta. Zerknęłam na Czębirę, która skinięciem głowy chyba wskazała, że lepiej nie ignorować ptaka zamieszkującego pod trójką. Postanowiłam pokornie się ukorzyć, a podchodząc bliżej sówki, złożyłam ręce jak do modlitwy, kajając się przed nią. O dziwo, mój opiekun w ogóle nie zabierał głosu, nawet jeśli niemal widziałam, jak nieukontentowany zaciska dziób.
– Przepraszam, Diuna. – Dokładałam starań, aby brzmieć na szczerze skruszoną oraz prawdziwie żałującą swych występków. – Nie chciałam wyrządzić krzywdy ani tobie, ani tym bardziej Milanowi. Welst kazał mi iść za nim bezzwłocznie i...
Najlepiej, zrzucić całą winę na mnie. Głos mojego sowiego opiekuna zmieszał się z dźwiękami wydawanym przez bardziej namacalną istotę. Zignorowałam go, skupiając uwagę wyłącznie na sowiej rozmówczyni.
– Naprawdę mi przykro. – Spuściłam głowę, przyjmując smutny wyraz twarzy. – Wiem, że jesteś na mnie zła. I pewnie słusznie – zagrałam na uczuciach. Diuna wyprostowała się, choć już widziałam po jej zachowaniu, że nie jest aż tak źle, jak zakładałam, bądź moje wyznania ją przekonały. – Naraziłam siebie, naraziłam Milana, naraziłam wszystkich.
Sówka szturchnęłam mnie łebkiem, przechylając go na boki. Odetchnęłam, nie kryjąc ulgi, kiedy otrzymałam rozgrzeszenie. Diuna musiała widzieć, że naprawdę zależało mi na jej przebaczeniu, a wyrzekane przeze mnie słowa nie były monologiem w spektaklu. Delikatnie pogładziłam łepetynkę ptaszka, dochodząc do wniosku, iż brakuje tylko Jagody, żeby zobaczyła, jak nisko upadłam, błagając sowę o przebaczenie.
Już nie dramatyzuj, stęknął Welst.
Szkoda, że nie byłeś rozmowny przed momentem, zarzuciłam arogancko.
– Diuna to mądra sowa. – Uniosłam głowę zaskoczona, kiedy dobiegł mnie nieznany, męski głos. – Rozumie, że musiałaś zaufać swemu strażnikowi. Po prostu nie jest zadowolona z efektów, ale na pewno nie gniewa się na ciebie.
Zlustrowałam nieznaną sobie dotychczas sylwetkę. Mężczyzna był postury Milana, lecz wyglądał inaczej. Ciemne włosy nie były czarne, ale ledwie brązowe. Czarny też nie był zarost gęsto okalający jego usta, których ciężko wręcz było się już dopatrzeć pod pokaźnym wąsem zlewającym się z brodą. Mierzył mnie brązowymi oczami, jakie w tym świetle przypominały parę przygaszonych bursztynów, podczas gdy w innym z dużą dozą prawdopodobieństwa przywodziły na myśl płynny miód.
Po głębszej analizie uznałam, że jest bardziej pulchny niż Milan, choć mięśnie też posiadał solidnie wykształcone. Jednak w przypadku mojego Rawickiego ciężko było doszukać się zbędnej tkanki tłuszczowej, co mimo wszystko nie stanowiło większego problemu w przypadku bezimiennego strzygonia. Mężczyzna raczej nie trenował z nadmierną pasją, aczkolwiek dotarło do mnie właśnie, że Milana również nie zajmowały fizyczne ćwiczenia.
– Cóż... – zaczęłam niepewnie, spoglądając na Czębirę.
Teoretycznie zdawałam sobie sprawę z tego, kim był mężczyzna i dlaczego przebywał w mieszkaniu. Milan wyraźnie powiedział, że odwiedzą nas jego rodzice. Nietrudno było zatem wydedukować, że stojący na wprost mnie szatyn pełni funkcję tatuśka Rawickiego.
Ech, westchnęłam, dochodząc do wniosku, że chcąc zakładać własny klan, należało zacząć od zmiany nazwiska bądź rozgraniczenia w jakiś sposób tej dwójki. Rawicki senior nie mógł być wszak mylony notorycznie z Rawickim juniorem, który z ligą młodzików miał wspólnego tyle co Olaf z latem, choć bałwanek bez wątpienia bardzo chciał poczuć ciepło słonecznych promieni, a także grzejniczka.
Miestwin, usłyszałam głos Welsta. Słowo brzmiało jak nieznany szyfr, dialekt, jakiego jeszcze nie poznałam, zgłębiając znaczenie. Cokolwiek to znaczyło, nie wiedziałam czy powinnam się przywitać w jakiś sekretny sposób, czy może wyrzec sentencję w języku określanym jako miestwin. Może chodziło o rytuał powitalny, a może o sposób prezencji, danie bądź cokolwiek innego, co wręczało się gościom w podzięce za odwiedziny. Kretynka.
Może i bym zaszczyciła białego ptaka ripostą, aczkolwiek nie zdołałam żadnej sklecić. Czębira bowiem zabrała głos, dokonując oficjalnej prezencji małżonka czy kim tam był dla niej stojący przede mną mężczyzna. Swoją drogą ciekawa nagle byłam, jak wyglądało strzyże łączenie się w parę, gdyż pomysł składania oficjalnego oraz uroczystego ślubowania nocnych, krwiożerczych demonów przed obliczem księdza w katedrze kościelnej brzmiał paradoksalnie absurdalnie. Tę wizję można było skwitować wyłącznie śmiechem jako doskonały żart roku.
– Moja droga, pozwól mi przedstawić ci mojego kompana na wyboistych ścieżkach losu, Miestwina.
– Miestwin – wyszeptałam cichutko, przyswajając kolejne dziwaczne imię.
Miałam problem zapamiętać Odolana, choć typ mimo wszystko zapadł w pamięć, kotwicząc się w niej jeszcze upierdliwiej ostatnim podarkiem, jaki bez wątpienia pochodził z jego księgozbioru, a tu przede mną stał kolejny z nie lepszą nazwą.
Szatyn podszedł bliżej, nie odrywając ode mnie piwnego wzroku, jakbym co najmniej miała ubabraną twarz, choć przepłukałam ją przed opuszczeniem jedynki, korzystając nieznacznie wcześniej z toalety. Fakt był jednak taki, że pod pretekstem potrzeby, udałam się na stronę, usiłując dodać sobie kurażu, ewentualnie wpaść na genialny pomysł wymigania się z konieczności przytachania dupska na górę.
– W rzeczy samej, Miestwin Rawicki. – Podszedł bliżej, skracając dystans. Naprawdę mierzył tyle co Milan, bo stojąc płasko na ziemi, dokładnie tak samo jak przy juniorze zadzierałam głowę, chcąc patrzeć w twarz rozmówcy. Ujął mą dłoń, jak na dżentelmena starej daty przystało i uniósł, przystawiając sobie do ust. Krótki pocałunek nie niósł w sobie znamion impertynenctwa, a jedynie dobrego wychowania, co potwierdzało spokojne zachowanie Czębiry. – Ty na pewno jesteś Karmen, nie mylę się?
– We własnej osobie – poparłam, cofając rękę.
Mężczyzna obrócił głowę na momencik, spoglądają ku partnerce. Jak na dłoni widać było, jak głębokim darzy ją uczuciem. Uśmiechnęła się szerzej, a ja gotowa byłam przysiąc, że porozumiewali się bez słów niczym strażnik ze swym protegowanym. Zaczesałam palcami włosy do tyłu, zatykając je za ucho i uzmysławiając sobie, że bez solidnego mycia się nie obejdzie.
Ty serio nie masz o czym teraz myśleć, tylko o pielęgnacji włosów? Welst nie krył podłamania, chyba chowając dziób w skrzydle.
Jestem kobietą, żachnęłam oschle. Jakbyś nie wiedział, wypada mi o siebie dbać.
Masz być sowią wiedźmą, na Welesa, a nie kosmetyczką, zaskrzeczał, nie wytrzymując. Zanosiło się na kolejną nieplanowaną zwadę z ptaszyskiem.
Co nie znaczy, że mam się też cechować prezencją kocmołucha, odgryzłam się.
Zesztywniałam, nieoczekiwanie lądując w mocnym uścisku. Nawet nie dostrzegłam ruchu szatyna, a już znalazłam się praktycznie w potrzasku pozbawiona drogi ucieczki. Szczęśliwie Czębira na parterze doprowadziła mnie wywarami do stanu użyteczności, bo teraz z całą oraz niezaprzeczalną pewnością rejestrowałabym ból dorównujący łamaniu kości. Początkowe oszołomienie oraz zaskoczenie przeminęło, kiedy zreflektowałam się, orientując w sytuacji. Mierścin czy jak mu tam otoczył mnie ramionami, ściskając i tuląc, a chwilę później ponad uchem słyszałam jego rozweselony głos.
– Taka piękna sowa trafiła się naszemu Milanowi, aż nie sposób uwierzyć – mówił. – Chyba samą Dolę farciarz przekupił, żeby taka ślicznotka zwróciła na niego uwagę.
Wypadało chyba sprostować, że to wcale nie ja zwróciłam uwagę na jego syna, tylko to on siłą i bez zbędnych pytań zatachał mnie raz jeden do góry, nie pozwalając więcej schodzić na dół.
Raz ci pozwolił, przypomniał uczynnie Welst, podśmiewując się pod nosem. Najwyraźniej strażnik przednio się bawił, choć chyba nawet nie widział tej karygodnej sceny, kiedy praktycznie dźwignięta zostałam ponad podłogą, lądując w mocarnym, herkulesowskim uścisku.
– Miestwin, strzygulku ty mój kochany, postawże to dziewczę, bo oddech zaraz nam straci – dźwięcznym, łagodnym głosem nakazała Czębira. – Nic ci nie jest, kochana?
- Nie – wykrztusiłam, starając się niedostrzegalnie rozmasować biust i ciesząc się, że na dole miałam jeszcze parę strojów na przebranie. Faktycznie, zaczynało brakować mi tchu. Miestwina charakteryzowała potężna siła mięśni, aczkolwiek ciężko było stwierdzić, aby wyróżniał się nią spośród tłumu. Jakby nie patrzeć, Milan też słaby nie był ani pozostali kompani bawiący u nas prawie że każdej kolejnej nocy. – Jestem cała.
– Wybacz mi, moja droga, aleśmy tyle lat czekali z moją sóweczką, aż się ten chłopiec nareszcie ustatkuje, że powoli przestawałem wierzyć, aby dzień ten miał w ogóle nadejść.
Ustatkuje? Pomyślałam z przerażeniem, cytując słowa strzygulka Czębiry. O ile taki kawał mięcha można było strzygulkiem nazwać. Toż to przecież to określenie o wiele bardziej dzieciom jakimś pasowało albo drobnej Radoście, a nie jemu. Chłop jak dąb, silny niczym Pudzianowski w latach świetności i jeszcze strzygulek.
Nie wnikaj, nie zaprzeczaj, nie podejmuj tematu, wyliczył Welst.
Cóż, przynajmniej wiem, dlaczego sówka, stwierdziłam, nadal odczuwając w klatce skutki uścisku z ojczulkiem Milana.
– Teraz w końcu będzie musiał poważnie pomyśleć o przyszłości, a nie ciągłe zabawy mu w głowie, imprezy, tancerki. – Tancerki, niecelowo szerzej otworzyłam oczy, mierząc mężczyznę. – A powiedz mi, dziecino, czym się zajmujesz na co dzień?
– Jestem tancerką – bąknęłam, lekko ledwie naciągając rzeczywistość.
Mina ojca Milana zrekompensowała mi wszystkie chwile, łącznie z bólem w mostku i tym wywołanym przesadnym przytulaniem na zapoznawcze powitanie. Na bank, gdyby mógł, zapadłby się pod ziemię, tak jak ja tego chciałam, zanim przekroczyłam niedawno próg mieszkania. Być może było to odrobinę złośliwe zachowanie z mojej strony, ale adekwatne. Jedyne czym w życiu się zajmowałam, nie licząc rzecz jasna dilerki, to taniec erotyczny na drążku do pole dance.
Brawo, zachichotał rozbawiony Welst, zdumiewając mnie reakcją oraz przykuwając moją uwagę. Nigdy wcześniej nie miałam okazji słyszeć go bądź widzieć, kiedy tak dobrze się bawił naszym kosztem, moim kosztem. Dodaj, że erotyczną, co by wątpliwości strzygulek nie miał, zaśmiewał się do żywego.
Hahaha, zadrwiłam bez przekonania.
– Oh, to akurat mocno nieaktualna informacja – wtrąciła Czębira, psując efekt. – Karmen już nie pracuje w Nenufarze. Pamiętasz, jak wspominałam ci o wypadku z barkiem? – Cokolwiek od niej zasłyszał, nie wyglądał, jakby poznał całą prawdę o tamtym zdarzeniu. – Teraz nasza Karusia zaczyna szkolenie na sowią wiedźmę, a nauk podejmować będzie u samego Welsta, prawda kochanie?
I koniec zgrywania się, skwitowałam dokładnie w tym samym momencie co mój strażnik. Kątem oka zerknęłam w bok, obserwując pustą przestrzeń salonu. Sylwetka sowy nie jawiła się już, zaginając powietrze, ale odniosłam wrażenie, że wyraz twarzy mamy dokładnie ten sam.
Zaczesałam włosy do tyłu, robiąc to niejako w nerwowym geście. Miestwin przybrał drastycznie odmienny wyraz twarzy, świdrując mnie z uwagą oraz zaciekawieniem. Chyba nie tego spodziewał się po rzekomej partnerce syna, który zgodnie z wysnuwanymi przez niego teoriami miał nareszcie się ustatkować i ogarnąć.
– No, proszę, a takie to niepozorne – odparł z uznaniem, zadziwiając mnie postępowaniem. – Wielki Welst jest twoim strażnikiem, dziecko? Tak – odpowiedział sam sobie, drapiąc się po brodzie i lekko ją przy tym czuchrając. – Czułem, że kogoś mi przypominasz.
– Znałeś Waromirę?
Nawet przez ułamek sekundy nie kryłam zdumienia. Spotkać tyle starożytnych strzyg zakrawało chyba o niewielką, wręcz abstrakcyjnie minimalną szansę, podczas gdy ja w ciągu raptem kilku miesięcy poznałam rodziców Milana i Heloizę.
Wojewara trudno było zaliczać w ten poczet, choć kłamstwem było odmówić partnerowi Heloizy sympatii. Przypominał prostego, poczciwego chroboczka, który z nieodgadnionych przyczyn dobrowolnie męczył się z matroną Zamirską. Poza tym, jeśli dobrze kojarzyłam, nie istniał on jeszcze na świecie w czasach poprzedzających wojnę w obronie sów.
– Nie osobiście – przyznał Miestwin, sprowadzając mnie na ziemię.
– A co to znaczy? – spytałam mimowolnie, bez zastanowienia rzucając kolejną interpelacją. – Pełniłeś funkcję w innym zielonym gaju?
– Chciałbym – stwierdził. – Niestety jestem młodszy niż piękne, dziewicze gaje, knieje nietknięte ludzką ręką – wymieniał nieco rozmarzonym głosem. Brzmiał, jakby tęsknił za tym, czego w zasadzie nawet nie znał. – Mam jednak ogromne szczęście, że trafiłem na moją Czębirkę. – Zwrócił się ku kobiecie, ujmując jej podbródek. Jeśli sądziłam wcześniej, że brunetka była zawstydzona bodajby raz i przez krótką chwilę, dopiero teraz dane było mi zobaczyć żywe, intensywnie różowe rumieńce przyozdabiające jej piękną twarz. – Moja sóweczka kochana...
Odchrząknęłam, gdy zaczął skłaniać się ku kobiecie. Nie byłam przeciwniczką czułości, ale pewne rzeczy powinni zostawić tylko i wyłącznie dla siebie. Ciekawiło mnie jednak niepomiernie to, co powiedział o Waromirze, wypowiadając się na temat Welsta.
Masz obsesję, zarzuciła biała sowa.
To akurat chyba jak każdy niezrównoważony mag, zripostowałam.
Kto ci nawciskał głupot, że jesteś magiem?
Ty, odparłam krótko, przestając się nawet przejmować towarzyszącą mi parą. Uwagę skupiłam na towarzyszu, aczkolwiek przerośniętą sowę trudno było ignorować.
Nigdy nie twierdziłem, że jesteś jakąś podrzędną i tandetną podróbką oryginału, oburzył się jawnie. Nie wiedzieć czemu, nagle zrobiło mi się nadzwyczajnie miło. Welst raczej nie zaszczycał komplementami.
- Kochanie – zwróciła się do mnie Czębira. – Powinnaś chyba już iść do Milana. Na pewno się ucieszy na twój widok. – Widok, podkreśliłam w myślach. A myślałam, że chodzi o dotyk. Mogłam, naprawdę mogłam tego nie komentować nawet we własnej głowie, bowiem Czębira chyba odebrała mentalny przekaz, mrugając do mnie oczkiem zuchwale. – I pamiętaj, że dotyku oraz czułości nigdy nie ma zbyt wiele.
Ręce opadały. Jedna starożytna strzyga głośno stwierdzała, że trzeba korzystać z różnych aktywności oraz atrakcji, inna wręcz namawiała do seksualnych zbliżeń. Westchnęłam nieco podłamana. Co za los?
– Nie zapomniałam – stwierdziłam spokojnie, zwracając się kolejno do strzyga. – Zanim jednak, mógłbyś powiedzieć, co miałeś na myśli? Jak to kogoś ci przypominam, ale nie znałeś mojej praprapra-jakiejś-tam-pra-babki?
Mężczyzny uśmiechnął się, rozciągając usta w dziwny, tajemniczy sposób. Odniosłam wrażenie, że jego odpowiedź niekoniecznie przypadnie mi do gustu. Może nawet lepiej było porzucić temat i po prostu nie drążyć.
– Powiedzmy, że twoja przodkini była i jest nadal wybitnie bliska mojej Czębirce.
– Rozumiem – skłamałam, ustosunkowując się do odrobinę wymijającej odpowiedzi. Lepiej było chwilo zarzucić dyskusję. Instynktownie wyczuwałam, że Czębirka nie tylko mnie zachęca do pielęgnowania bliskości, ocierając się ni to celowo, ni przypadkiem o krocze partnera. Powinnam się ewakuować, zasądziłam. – Nie wiem czy Milan przydzielił wam jakieś miejsce na sen, więc...
– Nic się nie martw, moja droga – poprosiła brunetka, co odczytałam trochę jak idź wreszcie do Milana, zajmiemy się sobą. W to akurat ani ociupinkę nie wątpiłam i wątpić absolutnie nie zamierzałam. – Zajmiemy naszą standardową sypialnię. Gdybyś jednak czegoś potrzebowała dla Milana lub wróciłyby trudności z oddechem, pamiętaj, że chętnie zawsze ci pomogę.
W tym zapewnieniu także skrywało się drugie, głębsze dno. Zwłaszcza że coś tak już nieco wcześniej przebąknęła o ich Karusi. Wychodziło na to, że niezamierzenie ani nawet bez dokładania ku temu starań zdobyłam sympatię oraz błogosławieństwo Rawickich. Uśmiechnęłam się, woląc zarzucić komentarze. Ponoć to milczenie było złotem, zatem z tegoż właśnie bogactwa postanowiłam skorzystać.
– Diuną też się już nie martw – oznajmił mężczyzna, nad wyraz interpretując spojrzenie, jakie zupełnie przypadkowo posłałam sówce. – Zaopiekujemy się nią, więc możesz skupić całą swoją uwagę na Milanie.
Zboczeniec, skwitowałam, domyślając się, o jakim skupianiu uwagi myślał.
A to nie głodnemu chleb na myśli? Zagadnął Welst, wprawiając mnie w osłupienie.
– W takim razie słodkich snów państwu życzę – przemówiłam grzecznościowo, starając się nie kryć żadnych podtekstów.
Ja się starałam, oni rozumowali na swoją modłę, co potwierdziło mi zachowanie Czębirki i mruknięcie uznania strzygulka. Kobieta podobnie do mężczyzny zdawała się rozpływać na moich oczach, a jeszcze nawet nie ruszyłam się z miejsca.
– Jakaż ona ułożona – zachwycił się automatycznie Miestwin.
– Zawsze ci powtarzałam, strzygulku, że Miluś będzie miał perfekcyjną sówkę.
Halo, ja tu jestem. Miałam ochotę powiedzieć, przypominając parce o swojej obecności. Ostatkami sił powstrzymałam się przed wymachiwaniem rękoma, jakby przypadkiem przestali dostrzegać już moją sylwetkę, aczkolwiek pewna nie byłam czy lepiej nie skupiać na sobie zbędnie zainteresowania tej dwójki.
– Całkowicie niepotrzebnie się martwiłem – przyznał.
Ani jedno, ani drugie kompletnie nie przejmowało się, że wciąż ich słyszę. Co więcej, na moich oczach zaczęli okazywać sobie czułości w nadmiarze. Zaczynałam współczuć Milanowi, który musiał ich swobodne zachowanie oglądać pewnie przez długie, długie lata. Ewentualnie też gotowa byłam usprawiedliwić jego podejście do intymności, a także wątpliwe interesy związane z klubem go-go, skoro wychowywał się w takich warunkach.
– To ja już nie przeszkadzam – bąknęłam cichutko.
Dopiero teraz ruszyłam z miejsca, omijając zakochane strzygi. Jak Milan mógł twierdzić, że każda chce dominować, patrząc na jego rodziców, odgadnąć nie potrafiłam, chyba że biorąc pod uwagę seks. W tę sferę pary nie chciałam wnikać, z niewiedzą czując się za pan brat. Welst zdawał się potwierdzać, nie przemawiając bodajby słówkiem. Byłam już w przedpokoju, prawie docierając do właściwych drzwi, gdy dobiegła mnie wypowiedź Miestwina.
– Udanego wypoczynku, córuś.
Przystanęłam w pół kroku, zamierając z ręką zwieszoną ponad klamką. Bez względu na to, jak miłym usiłował być, ubodły mnie jego życzenia, odnosząc niestety skutek odwrotny do zamierzonego. Łza mimowolnie zakręciła się w oku, kiedy pamięć wycinając psikusa swej właścicielce, podsunęła wyrywki z dzieciństwa. Przełknęłam ciężko, uświadamiając sobie, ile razy czekałam bezskutecznie, żeby któreś z rodziców choć raz życzyło mi miłego dnia bądź spokojnej nocy.
Weź się w garść, polecił strażnik. Było, minęło, nie warto tego roztrząsać.
Nie roztrząsam, zaprzeczyłam. Nie kłamałam. Gdyby strzygoń nie rzucił serdecznymi życzeniami, a mózg nie wymknął się spod kontroli, pewnie grzecznie ripostując już przekroczyłabym próg pokoju. Tymczasem stałam jak wryta, bo on nie tylko życzył mi dobrej nocy, ale dodatkowo serdeczność opatrzył czułym zdrobnieniem, jakiego po prawdzie nigdy w życiu nie otrzymałam okazji usłyszeć.
Więc podziękuj ładnie i wejdź wreszcie do środka, nakazał obojętnie. Welst nie charakteryzował się nadmierną uczuciowością, a to oznaczało, iż Waromira musiała naprawdę mocno zyskać jego sympatię, skoro teraz użerał się ze mną ze względu na pamięć o przyjaciółce sprzed wieków. Nie myśl tak, stwierdził, nie jesteś wcale taka najgorsza.
– Wzajemnie – powiedziałam cicho, mając nadzieję, że słyszalnie. Nacisnęłam klamkę, ze spuszczoną nisko głową wchodząc niemal bezszelestnie do pokoju. Wierzchem dłoni przesunęłam po policzku tuż pod okiem, czując, jak przegrywam z własnymi emocjami, jednocześnie nie chcąc pozwolić komukolwiek zobaczyć własną porażkę. Zamknęłam drzwi, a w tym samym czasie dotarło do mnie pojękiwanie spoczywającego na łóżku mężczyzny. – Milan?
Podeszłam bliżej, obserwując go uważnie. Z każdym kolejnym stawianym krokiem popadałam w coraz większy szok, który najpewniej uwidoczniał się na twarzy. Słyszałam co prawda, że brunet był poobijany, jednak nijak oddawało to stan faktyczny. Oczy miał zamknięte, więc zakładałam, iż nie jest nawet świadomy mej obecności w pomieszczeniu. W tym oto momencie z ogromnym prawdopodobieństwem Milan Rawicki był najbardziej bezbronny i podatny na razy. Znaczyło to, że w tej właśnie chwili wymagał największej uwagi oraz ochrony.
Ponad kołdrą znajdowała się głowa, szyja i nieznaczna część barków, zaś reszta ciała starannie została przykryta. Bez względu jednak na pościel doskonale widziałam, jak Milan drży, pojękując przy tym od czasu do czasu, jakby nawet bezwiedne leżenie przyprawiało go o niewyobrażalne katusze. Nie umiejąc uwierzyć, powiodłam spojrzeniem ku drzwiom, zastanawiając się, co takiego dokładnie zrobiła mu pozornie niegroźna płomykówka. Rozłożyć mężczyznę postury oraz siły juniora Rawickiego wcale nie było tak prosto, jak mogłoby się komuś niezorientowanemu wydawać.
Patrz, a sądziłaś, że to ja jestem okrutny, stwierdził Welst bez grama współczucia wybrzmiewającego w jego sowim głosie.
Macie wybitnie katorżnicze metody edukacyjne, odparłam.
Do tego mnie nie mieszaj, oznajmił kategorycznie. Ja jedynie nakreśliłem sytuację Diunie. Nie mam realnego wpływu na tego twojego furiata.
Furiata, powtórzyłam bardziej z automatu aniżeli celowo. Dopiero teraz dotarło do mnie, że salon wyglądał inaczej, choć bez wątpienia został uprzątnięty. Brak ogromnego stołu bilardowego mógł znaczyć tylko jedno i bynajmniej wcale nie chodziło o to, że ktoś wyniósł go na okres wizyty rodziców mężczyzny. Do tego obraz na ścianie, na jaki nie zwróciłam większej uwagi, wcześniej zdobił konstrukt w gabinecie Rawickiego. Przypadek?
Nie sądzę, odparł usłużnie Welst.
– Coś ty narobił, Miluś? – spytałam bezwiednie, szepcząc cichuteńko. Łza zakręciła się w oku na myśl, że cierpiał tak z mojej winy. Pochyliłam się, ostrożnie łapiąc między palce pościel, pod którą spoczywał, dochodząc do siebie, a następnie dźwignęłam ją nieznacznie, odsłaniając nagi korpus bruneta. – Och, Welst. To nasza wina.
Tylko po części, skwitował ptak. Może gdyby się tak nie pieklił, Diuna poprzestałaby na stanowczym upomnieniu.
Jak można było śmiało zauważyć, nie poprzestała. Milan oddychał z trudem, łapczywie łapiąc powietrze w płuca, lecz wcale nie to było najgorsze. Cały korpus począwszy od górnej partii klatki piersiowej pokrywały sińce przybierające granatowo-fioletowy koloryt jak ten zarobiony od brata Alicji, gdy delikwent wkroczył nieproszenie z awanturą do kamienicy. Przesłoniłam usta wolną dłonią, drugą dalej dzierżąc kołdrę. Bałam się ją puścić, aby opadający materiał nie wywołał większej dawki bólu.
Nie powinnam się tu kłaść, oceniłam, na moment trzeźwiejąc. Moja obecność mogła wywołać większy ból, a już z całą pewnością nie przyniosłaby realnych korzyści. Cofnęłam się nieznacznie, nie chcąc wypuścić kołdry. Nie pojmowałam, jak Czębira mogła sugerować bliskość, kiedy Milan dosłownie walczył o życie. Co więcej, to mnie doglądała zamiast czuwać przy własnym synu. Welst?
Może na to nie wyglądać, ale on nie cierpi aż tak bardzo z powodu samych obrażeń, zakomunikował poważnie. Nie rozumiałam, wsłuchując się dalej w jego głos, wyczekując wyjaśnień. Największe problemy zawsze skrywają się skrzętnie w psychice.
Fakt, stwierdziłam. Myślami wróciłam do starcia z brunetem, kiedy Welst włączył się w naszą sprzeczkę, również brutalnie mnie turbując. Do tej pory ciężko mi przyznać, że powaliła mnie sowa.
Nie to miałem na myśli, burknął skrzekliwie. Sugestywnie dźwignęłam brew, powątpiewając i jednocześnie zastanawiając się, co usiłuje przekazać mi ptasi mentor. Długo rozważać nie musiałam, bowiem kolejny komunikat brzmiał stanowczo oraz wyjątkowo prosto. On cierpi z powodu twojej nieobecności.
Nieobecności? Spytałam skonfundowana. Zmierzyłam wzrokiem mężczyznę. Cierpiał, to akurat bez wątpienia, aczkolwiek nie ja wywołałam jego stan. Przyczyną siniaków również nie byłam, a już z całkowitą, niezaprzeczalną pewnością nie bezpośrednią. On jest totalnie poturbowany, zauważyłam, jakby fakt ten jakimś cudem umknął przyjacielowi.
Z siniakami sobie poradzi. Gotowa byłam rzucić hasłem stwierdzającym, iż Welst niewiele wiedział, gdyż sam raczej nigdy nie znalazł się na miejscu Milana, aczkolwiek nie zdążyłam zabrać głosu. Kompan posiadał własne zdanie w temacie, a co więcej, nie planował pozwolić mi brnąć we własnej opinii. Kładź się i nie jęcz, polecił. Niech poczuje, że martwi się na darmo i całkiem bez powodu.
– Jesteś niepoprawny, Welst – stwierdziłam podłamana.
Bez pośpiechu przysiadłam na wolnej części łóżka, próbując ułożyć się obok mężczyzny, aby jednocześnie go przy tym nie dotykać. Kołdra obsunęła się, a ja dostrzegłam, że brunet szczęśliwie tylko do połowy został rozebrany. Wsunęłam się głębiej, słysząc jęk przesycony cierpieniem, kiedy niezamierzenie musnęłam zsiniałą skórę. Tak bardzo szkoda mi go było, tym bardziej że nie posiadałam mocy ani środków, ażeby jakkolwiek ulżyć towarzyszowi poszkodowanemu wskutek dyskusji z opiekunką.
Ułożyłam się na pościeli, głowę wtulając w poduszkę nieznacznie poniżej jego. Przytłumione jęki w dalszym ciągu wypełniały pomieszczenie. Zmieniłam pozycję, kładąc się na boku twarzą do Milana, który leżał na wznak. Delikatnie, żeby nie wywołać nieprzyjemnych odczuć, dłoń położyłam na wibrującej pod wpływem serii kolejnych oddechów klatce piersiowej, szczerze mu współczując. Niestety, żadnym sposobem nie mogłam cofnąć czasu, niwelując równocześnie skutki uboczne wywołane przez nieprzemyślane działanie mojego sowiego mentora.
Bliskość uspokaja, powtórzyłam w myślach, bazując na twierdzeniach wygłaszanych wcześniej śmiało przez czarnowłosą strzygę. Pozostało mi się tylko zgodzić oraz zaufać. Jakby nie patrzeć jej wiedza znacznie, a także nieporównywalnie przewyższała moją. Ja wiedziałam tyle, co zdołałam zasłyszeć od mądrzejszych ode mnie, bo nawet w internetowe artykuły już nie wierzyłam.
Oczy przymknęłam, chociaż podejrzewałam, że nie zdołam zasnąć w akompaniamencie męczeńskich odgłosów oraz ze świadomością własnych przewinień. Ciężar win przygniótł mnie znaczniej, wykładając się na sumieniu. Naprawdę żałowałam, bo za nic nie chciałam spowodować cudzego cierpienia, cierpienia Milana. Przesunęłam leciutko palcem, próbując gładzić leżącego obok bruneta, dając mu tym samym znać, że jestem obok. O dziwo, męczył się jakby mniej, nadal oddychając z trudem.
Dziękuję za Wasze wsparcie.
Ta historia powstaje dzięki Wam.
Pamiętajcie, że jesteście niesamowici, a każdy komentarz i głos motywujący.
Zdradźcie tymczasem, jak spodobał się rozdział.
Mam nadzieję, że nie uważacie Diuny za nazbyt bestialską.
Dodatkowo poznaliśmy kolejne strzygi, bo i Czębirę nieco bardziej i jej zacnego strzygulka ;)
A pośród wszystkiego jak zawsze znajduje się nasza Karmen.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top