4. Koniec z nami, Milanie Rawicki

Słowa przyjaciółki brzmiące pomiędzy nami nie pozostawiały cienia złudzeń. Wdepnęłam po uszy, a szanse na wyjście z tego ambarasu przepadły, choć to akurat nastąpiło wraz z chwilą, kiedy złożyłam Rawickiemu przyrzeczenie pozostania u jego boku. Dodatkowo dzisiaj Milan wyznał mi miłość, gwarantując, iż nic się między nami z jego strony na pewno nie zmieni. On zadeklarował, że nadmiernie wyraźnie zaczeka. Zatem prawdę mówiąc, komunikat Niry niezbyt mnie zaskoczył, ponieważ tego właśnie intuicyjnie oczekiwałam.

- Ty robisz za szanowną mamusię.

- To może zabierz mi sprzed nosa ten palec, co? – zasugerowałam, dodając z lekką kpiną. – Mamusi należy się chyba ciut więcej szacunku.

- Jesteś okropna.

- Nie ma za co, córuś – bąknęłam sarkastycznie, puszczając jej oczko. – I nie martw się moim związkiem... – powiedziałam to, ledwo przeciskając słowo przez ściśnięte gardło - ...z Milanem, serio. Poza tym gdyby Mil chciał być z tą diablicą, dawno by się z nią zszedł, nie sądzisz?

- Może i racja – stwierdziła bez większego przekonania, ustępując. – Ale nadal nie pojmuję, czemu kazałaś mu to zrobić.

- Nie kazałam, tylko zasugerowałam – poprawiłam spokojnie, podkreślając różnicę. – I nie zrobiłam tego bez powodu. – Nira uniosła wyżej brew, zdradzając, iż naprawdę nie pojmuje, co za czart mnie podkusił do czegoś takiego. Fakt, Weles nie miał nic wspólnego z mą być może pochopną decyzją. – Skoro jesteśmy rodziną... - wyrysowałam cudzysłów w powietrzu - ...a Milan robi za głowę, to musimy pamiętać, że Żagota jest częścią tej naszej pokręconej familii.

- Ale ona...

- Mieszka z nami w tej kamienicy, Nira – podkreśliłam stanowczo. – Sama za nią nie przepadam, ale fakt jest faktem. Ma się tutaj dobrze czuć i żadne z nas nie będzie jej gnębić – zakomunikowałam kategorycznie. – No, przynajmniej w granicach zdrowego rozsądku, a Milan niestety odrobinę przegiął.

- Wiedziałam, że jesteś wyjątkowa – stwierdziła.

Sama chciałam wiedzieć to samo co ona, ale posiadałam pewne zastrzeżenia względem zaprezentowanej głośno opinii. Sądziłam raczej, że każdy na moim miejscu postąpiłby tak samo. Nic wybitnego, a ledwie przeciętność. Bez względu na chęci Żagota była jedną z nas, a nasza wspólnota zyskiwała na jej obecności, więc miałam szczerą nadzieję, że Milan stanął na wysokości zadania.

To teraz mało ważne, usłyszałam nieoczekiwanie Welsta. Ton jego głosu natychmiast skupił moją uwagę, wzbudzając czujność i napinając bezwolnie mięśnie. Był poważny, jakby coś złego lada moment miało się wydarzyć. Podobne przeczucie dopadło mnie, kiedy Jarowir wtargnął do kamienicy, wywołując zamęt i chaos, napadając Milana, a dodatkowo wysyłając mnie prosto do Welesa.

Nira chciała jeszcze coś dodać, bo dostrzegałam symptomy jej mowy ciała sugerujące, iż właśnie zabiera głos. Czas momentalnie zwolnił, ale nie spostrzegłam aury strzygi, jak miewało to miejsce w takich chwilach. Uniosłam dłoń, nakazując jej ciszę. Musiałam natychmiast wymienić kilka zdań z opiekunem.

Co się dzieje?

Nie mam pojęcia, nie widzę, odparł szczerze.

Jak to?

Ktoś pojawił się w pobliżu, oznajmił tajemniczo.

Jak rozumiem, nikt z mieszkańców, zasugerowałam, upewniając się, że Welst nie robi zamieszania o nic. W sumie nie bywał zarazem poważny oraz zagadkowy, jeśli usiłował się zabawić moim kosztem, więc z pewnością na rzeczy coś było.

- Kara? – Nira przypatrywała mi się uważnie. – Rozmawiasz z nim?

Skinęłam głową. Werbalizowanie responsu w tym wypadku nie znajdowało konieczności. Skoro pojęła to, rejestrując zmianę mego nastawienia, doskonale zdawała sobie sprawę, iż nie powinna mi teraz przeszkadzać. Dla mnie świadoma konwersacja z sowim opiekunem stanowiła całkowitą nowość, zatem siłą rzeczy potrzebowałam się skupić na rozmowie.

Gdzie on jest? Spytałam. Jesteś w stanie wyczuć tę aurę?

Dziwię się, że ty jeszcze nie jesteś, prychnął. Chciałam już utrzeć mu nosa, a raczej dziób, kiedy krótkim obwieszczeniem uciął dyskurs. Jest na dole.

Na dole? Zdumiałam się. Wszyscy byliśmy u góry.

Ruszyłam korytarzem do salonu, wymijając bez słowa zaskoczoną, blondwłosą strzygę, która wbiła we mnie czarne spojrzenie. Dłoń nadal miałam uniesioną, pokazując, iż nie jest to najlepszy moment na dyskusje. Weszłam do głównego pomieszczenia, pobieżnie lustrując otoczenie. 

Godka i Borcia rozmawiały, śmiejąc się z Wojsławem przy wejściu na balkon, a obok Sambor wydzierał się przy zestawie karaoke. Spitymir zaś siedział na kanapie, rozkładając ramiona na oparciu i chyba na coś czekając, a Radostę dostrzegałam przez okna na oszklonym tarasie. Stała na zewnątrz. Biorąc pod uwagę, że Niemira szła za mną, obserwując uważnie, brakowało trzech osób.

Zrobiłam kilka kroków wzdłuż pokoju, nieznacznie zaglądając w ten sposób do kuchni. Radagast wyszedł, uśmiechając się do mnie i wznosząc jedną z dwóch butelek du sang bordeaux. Skinęłam głową, rozciągając usta. Szedł do Spita, jemu niosąc kolejną porcję winka. Podeszłam nieco bliżej przejścia, a kiedy dobiegły mnie odgłosy rozmowy, zrozumiałam, gdzie znajdowały się dwie brakujące jeszcze osoby.

- Nic do ciebie już nie mam, Mil – odparła nieco smutno, aczkolwiek bez wątpienia szczerze Żagota. – Potrafię przyznać się do porażki, ale jeśli liczysz, że będziemy z Karmen serdecznymi przyjaciółkami...

- Rozmawiają tylko – powiadomił Radagast, nagle przystając przy mnie.

Butelki zostawił na stole, choć Spit już swoją otwierał. Najwyraźniej suszyło go bardziej niż Radka. Niestety przez niego nie słyszałam, co powiedziała Żagota, ale grunt, że oboje z Milanem byli bezpieczni.

- Wiem – oznajmiłam cicho. Jakoś nie chciałam wyjść przed Rawickim na podsłuchiwaczkę maniakalnie śledzącą każdy krok teoretycznego partnera. Żagota też nie musiała znać prawdy. – Sama go o to poprosiłam. – Palcem pokazałam, żeby nie wydał mojej obecności za ścianą oddzielającą nas od konwersującego Milana. Na twarzy szatyna dostrzegłam zdziwienie zmieszane z uznaniem. – Chciałam tylko sprawdzić, jak im idzie.

- To chyba prawda – podparła Nira zatrzymująca się przy nas. – Welst powiedział ci coś ciekawego?

- Welst? – Radagast zdumieniem zareagował na imię mego towarzysza. Niestety, nie miałam chwilowo czasu, by drążyć. – Ten Welst?

I nie musiałam wcale tego robić. Radagast zdawał się znać mego druha, ewentualnie obiło mu się coś o uszy na temat ogromnej sowy śnieżnego upierzenia. Mierzył moją sylwetkę, jakby właśnie zobaczył mnie pierwszy raz. Chyba właśnie coś do niego dotarło.

- Ciężko stwierdzić – odparłam wymijająco. – Znam tylko jednego.

Pośpieszyłbym się na twoim miejscu, przypomniał biały towarzysz, ponaglając. Jeśli dobrze odczytywałam nutę w jego głosie, popędzał mnie do podjęcia działania.

- Ale...

- Przepraszam was na moment – weszłam mu w słowo. – Welst znalazł sobie porę na pogaduchy, a nie chcę znów zepsuć imprezy. Będę na dole.

Nikt nie wnikał, nikt nie dopytywał, nikt nie drążył. Radek skinął głową w geście akceptacji, a jego partnerka posłała mi nieco zmartwione spojrzenie. Przez chwilę sądziłam, że spróbuje mnie zatrzymać, ale zamiast tego rozciągnęła usta. Widocznie nie chciała przeżyć powtórki z rozrywki. I dobrze, bo ja też miałam na to średnią ochotę. Szybkim krokiem pokonałam pokój. Dopadłam drzwi, łapiąc klucz z jedynki dla podparcia historyjki i niemal pędem zbiegłam po schodach.

Pamiętaj, że jestem, zakomunikował strażnik.

I dobrze, bo w razie czego będę potrzebować skutecznej tarczy, skwitowałam, wcale nie kłamiąc. Pamiętałam jego nieocenioną pomoc przy pierwszym zetknięciu z Odolanem i złote spojrzenie przesłaniające cały widok. Serce biło mi szybko, ale już z półpiętra widziałam, że nikt po parterze się nie kręci. Gdzie on jest?

Blisko, oznajmił. Bądź ostrożna, bo wciąż go czuję.

Stanęłam na parterze, rzucając okiem w kierunku wyjścia z budynku. Drzwi były otwarte, ale to nie stanowiło żadnej nowości. Nikogo nie dostrzegłam, nie przyuważając nawet cienia. Ostrożnie zbliżyłam się do drzwi dwójki. Siostry od historii z bratem Alicji zamykały mieszkanie, kiedy żadnej nie było w domu. Nacisnęłam klamkę, ale przejście było zablokowane. Podeszłam do swoich, próbując otworzyć je bez konieczności używania klucza, ale również nie drgnęły. Nikt nie wtargnął do dolnych mieszkań.

Rozglądnęłam się, schodząc schodkami niżej. Niestety albo wręcz przeciwnie, przejścia do piwnic znajdowały się od zewnętrznej strony budynku. Teraz nikomu specjalnie nie zależało na zadaszonym dojściu, odkąd Milan zainwestował w gazowe ogrzewanie, pozbywając się starych pieców węglowych. Lokatorzy przetrzymywali zatem w piwnicach jedynie graty. Mimo to doszłam do drzwi, przekraczając próg i znajdując się na niewielkim ganku. Dookoła panowały ciemności, ponieważ na ulicy nie znajdowała się ani jedna sprawna latarnia. Miasto nie dbało o tę okolicę.

Podeszłam do schodów, lecz nie planowałam schodzić na dół. Na odsłoniętej skórze czułam chłód nocy. Nie patrzyłam kompletnie pod nogi, usiłując dojrzeć coś w ciemnościach poza cieniami krzaków lub drzew. Przed domem stała zaparkowana honda. Jeden niewielki kroczek sprawił, że w coś kopnęłam, niezamierzenie zrzucając to ze schodów. Wyglądało jak paczka stosunkowo niewielkich rozmiarów.

Welst?

W środku nikogo nie ma, jeśli o to pytasz?

A w pobliżu? Niemal przewróciłam oczami, na jego przytyk. Musiał mieć słabe zdanie na mój temat, jeśli przeszło mu przez myśl, że intruza będę poszukiwać w paczce wielkości książki telefonicznej.

Aura, którą czułem, osłabła, zakomunikował. Wasz gość zdążył się oddalić.

- Ale zostawił pamiątkę – skwitowałam, schodząc kilka schodków. Przykucnęłam, łapiąc w dłoń ofoliowany karton. Obejrzałam paczuszkę ze wszystkich stron, nie dostrzegając niczego niezwykłego. Wskazówek również brakowało. – Też jesteś ciekaw, co to jest?

Welst nie odpowiedział. Albo był i czekał, aż otworzę pudło, albo nie był. Bez względu na własną opinię nie zajął oficjalnie żadnego stanowiska. Westchnęłam, nie odrywając zanadto oczu od opakowania. Wyglądało, jakby ktoś celowo i w pełni przemyślanie owinął pudło folią, bowiem zanosiło się na deszcz. Dostawca mógł nie wiedzieć, ile jego przesyłka czekać będzie tutaj na odbiór. Ruszyłam do mieszkania, wyczuwając na sobie czyjś wzrok, zanim wkroczyłam na pierwszy stopień. Uniosłam głowę.

- Co tam robiłaś?

Milan stał przy drzwiach z założonymi rękoma, podpierając się o ścianę przy nich. Uważnie mnie obserwował, więc na pewno widział, że trzymam w rękach karton. Uniosłam paczkę wyżej, pokazując mu ją.

- Welst zrobił się rozmowny – powiedziałam. Brzmiało to o wiele lepiej niż przyznanie, że kazał mi być czujną i uważać, więc poszłam prosto w środek zagrożenia. – Nie chciałam narobić bigosu, więc zeszłam.

- Tam?

- Tam zeszłam... intuicyjnie – stwierdziłam, znajdując adekwatne określenie. – Znasz to uczucie, kiedy czujesz, że coś powinieneś zrobić, ale nie wiesz dlaczego? – Skinął głową, potwierdzając. – To leżało na ganku.

Przejął ode mnie karton, oglądając go podobnie do mnie, czyli nieśpiesznie oraz uważnie. Paczka wyglądała zwyczajnie, aczkolwiek brakowało na nich jakichkolwiek danych będących punktem zaczepienia. Zerknął na mnie, jakbym miała mu wyjaśnić, co jest w środku. Niestety, sama nie miałam zielonego pojęcia, więc tylko wzruszyłam ramionami, otwierając mieszkanie. W końcu zeszłam na dół, żeby dyskutować z moim sowim kompanem, więc należało umocnić przykrywkę.

- Nie ma żadnej adnotacji – oznajmił, jakbym nie zauważyła.

- Widziałam – przyznałam, wchodząc prosto do kuchni. – Pokaż to. Otworzymy.

- Nie jestem pewny czy otwieranie paczki nieznanego pochodzenia jest rozsądne.

- Welst ma szósty zmysł – poinformowałam. – Ostrzegłby mnie, gdyby w środku znajdowało się coś niebezpiecznego. Poza tym mam tu ciebie, skarbie.

Milan posłał mi nieprzekonane spojrzenie. Nie zwykłam nazywać go skarbem, ale on też dopiero dziś głośno powiedział, że mnie kocha. W dodatku strzygi zdołały mnie już zaakceptować jako jego przyboczną sowę, więc wyglądało na to, że mogłam zacząć się otwierać. Tym bardziej, że z Welstem w głowie miałabym spory problem na prowadzenie zwyczajnego życia, bo jego głosu zagłuszyć nie potrafiłam. Zatem każdy przeciętny związek spalał na panewce, zanim jeszcze postanowiłabym z kimkolwiek spróbować nawiązać relację.

- Jesteś dziwnie urocza – oznajmił. – Powinienem o czymś wiedzieć?

- Wiesz, już chyba wszystko – stwierdziłam, celowo nadal pomijając, że mój duch stróż wyczuł niedawno intruza. Biorąc pod uwagę obecność przesyłki na naszym ganku, informacja ta zdawała się aż nazbyt oczywista. – Chyba że chodzi ci o moją ciekawość.

- Ciekawska sówka – burknął pod nosem. Nie miałam pewności czy sobie ze mnie żartował, jak miał to w zwyczaju, czy zwyczajnie grymasił. – Powiedz mi tylko. – Położył ofoliowany karton na stole, wyciągając z szuflady nóż. – Gdybym nie zszedł za tobą, powiedziałabyś mi w ogóle o tym czy sama zabrałabyś się za rewizję?

- Sama bym się zabrała – oświadczyłam. Jego wzrok mówił za siebie, mina również. Pokręcił głową. – No co? Chciałeś, żebym była szczera.

- I ostrożna przy okazji też, sówko – pokreślił, pozbywając się folii.

- Mówiłam ci już, że Welst jest rewelacyjnym systemem ostrzegania – oznajmiłam.

- Ufasz mu na tyle, żeby zaryzykować?

- To mój opiekun – bąknęłam. Folia została zdjęta, pozostało rozciąć taśmę mocującą dwa skrzydła kartonu. – Jakby nie patrzeć, to dzięki niemu wyzamykałam wszystkie zamki i okna, gdy Jarowir wrócił.

- A później je otworzyłaś też dzięki niemu? – spytał lekko sarkastycznie, na co usłyszałam głos sowy.

Mnie w to nie mieszaj. To ona jest nieobliczalna, ja umywam pióra.

- Dzięki – wymamrotałam strofująco. Milan zmrużył oczy, zdradzając zaciekawienie. Wciąż jeszcze nie rozciął taśmy, zatem zawartość pudła pozostawała ukryta. – Welst umywa od tego pióra.

- Chociaż tyle – stwierdził Milan, zerkając na opakowanie. – Gotowa?

- A myślisz, że na co czekam? – spytałam retorycznie. – Otwórz to wreszcie, bo nas dzień zastanie.

Brunet nie powiedział nic więcej. Ostrożnie wbił ostrze w taśmę, przesuwając kuchennym narzędziem zbrodni i rozcinając mocowanie skrzydełek kartonu. Zerkając na mnie, jakbym miała w ostatnim momencie zmienić zdanie, odłożył sprzęt na blat. Nic nie powiedziałam, nie chcąc, aby przypadkiem zrozumiał komunikat opacznie. Ruchem głowy skinęłam na pakunek. Złapał poły kartonu, po czym szybko dźwignął je do góry, odpakowując dostarczony przedmiot.

- Książka? – zdziwił się.

Zawartość pudełka mnie też wprawiła w zdumienie. Zerknęłam uważniej, patrząc na mężczyznę, a następnie ponownie do środka. Chwyciłam przedmiot w dłoń, dźwigając go do góry i oglądając w poszukiwaniu jakiejś karteczki bądź krótkiej adnotacji. Nic takiego nie znalazłam, choć pobieżnie znałam już adresata, bowiem nie dostaliśmy przesyłką zwykłej książki.

- Sztuka ognia – szepnęłam, cytując tytuł.

Egzemplarz wyglądał identycznie jak ten w posiadłości Zamirskich w Mikołesce. Nawet obraz Paracelsusa zdobiący okładkę niczym się nie różnił, a rok wydania wskazywał, iż dzierżę w dłoni dokładnie ten sam oryginał co wtedy.

- Dziwnie teraz kurierzy dostarczają przesyłki.

Głos Milana sugerował, iż książka została doręczona w podobnym celu jak pozostałe zalegające w moim mieszkaniu. Musiałam wyprowadzić go z błędu, bojąc się odrobinę reakcji mężczyzny. Jednakże nawet biały ptak zdawał się spoglądać na mnie wyczekująco, jakby we własnej głowie czynił zakłady czy zdezerteruję, czy jednak zdradzę strzygoniowi prawdę. Odłożyłam ostrożnie podręcznik zdrowotnej alchemii na stół, kładąc ją tuż obok otwartego, nieco przeciętego pudełka.

- Milan?

- Słucham.

Brzmiał nieprzejednanie, spinając natychmiast mięśnie. On już wiedział, że to nie był zakup, a przynajmniej nie mój. Wciągnęłam głęboko powietrze, wiedząc, że nie będzie mi przerywał. Uczyliśmy się komunikacji.

- Ja tego nie kupiłam – oznajmiłam.

- To... prezent? – spytał, jakby usiłował znaleźć logiczne wytłumaczenie.

- Jeśli tak, to tylko jedna strzyga mogła mi go przysłać. – Czarne oczy mężczyzny chyba właśnie ściemniały jeszcze mocniej. Jeśli jeszcze nie powiązał faktów, lada moment na pewno to zrobi, chyba że wcześniej zdołam go oświecić. – Albo raczej strzygoń. – Przełknął głośno, nie odrywając ode mnie wzroku. – Odolan Zamirski.

- Zajebię gnoja – warknął skrzekliwie, a mięśnie w ułamku sekundy zdawały się napuchnąć. Teraz odrobinę przywodził na myśl Pustaka, aczkolwiek strzygoń wcale nie sprawiał wrażenia, jakby skóra miała zostać rozerwana w kilku miejscach. Po prostu każdy mięsień zyskał nieprzeciętnej, wyjątkowej wręcz wyrazistości, nadając drakońskiego charakteru wampirystycznej sylwetce. – Kark mu skręcę.

- Milan. – Zagrodziłam przejście odgradzające kuchnię od przedpokoju. On serio gotów był iść bodajby piechotą do Mikołeski, aby spełnić groźby. – Skarbie, stój!

Wykonał polecenie, choć z pewnością niechętnie. Ułożyłam dłonie na korpusie, wbijając w towarzysza nieustępliwy wzrok. Miało obyć się bez wojny, a przynajmniej jeszcze nie byliśmy gotowi na jej wywołanie. Warknął, wydobywając z krtani dziwne, złowieszcze odgłosy, a wyglądał przy tym niczym rozwścieczony Perun gotowy miotać piorunami w swych wrogów.

- Nie mieszaj się, sówko – zakomenderował, ledwie panując nad głosem.

- Będę – postawiłam się.

- To nie czas na...

- To tylko głupia książka – oświadczyłam podirytowana. Rawicki zdecydowanie przesadzał, zachowując się, jakby co najmniej gównianą bombę dostarczono pod drzwi. – Nie zabije mnie nią. Miluś, nie chcę, żebyś dał się sprowokować jakiemuś kretynowi – uznałam szczerze.

- Miluś? – zauważył, czepiając się aktualnie najmniej ważnej kwestii. – Już nie skarbie, sówko?

- Nie wyolbrzymiaj – nakazałam burkliwie. – Ty też czasem zwracasz się do mnie po imieniu i wcale nie robię z tego tytułu ambarasu.

- Zsuń się, sówko – rozkazał, cedząc słowa przez zaciśnięte usta.

Nie brał chyba pod uwagę, że zdołam się sprzeciwić, kiedy przerażał posturą i emanującą od niego aurą. Pech chciał, iż nie zamierzałam ustępować. Stawka była zbyt wielka, a gra, w tym konkretnym przypadku, warta świeczki. Ryzyko obicia Zamirskiego oceniałam jako nieopłacalne, natomiast Welst w pełni afirmował mój osąd.

- Nie.

- Nie?

- Możesz nie wierzyć, ale nie zrobię tego ze względu na ciebie – udobitniłam werbalny przekaz. 

Miałam rację, bowiem nie dowierzał, zadając pytanie. Milan Rawicki nie dawał wiary mej bezinteresownej trosce o niego.  

- Będziesz chronić tego skurwysyna ze względu na mnie?

- Tak, skarbie – celowo użyłam czułego zwrotu. – Nie mam bladego pojęcia, jaki cel upatrzył sobie w rozjuszeniu cię ten idiota, ale nie puszczę cię do niego i nie pozwolę ci zrobić czegoś głupiego.

- Zawraca ci głowę – zauważył, wymieniając obecnie jego największe przewinienie. – Robi to, chociaż jasno nakazałem mu trzymać się od ciebie z daleka.

Największy występek, o jakim Rawicki wiedział, nie mając raczej pojęcia o naszym mentalnym starciu w bibliotece. Chyba że Niemira zdążyła donieść, że emanowało ode mnie złoto, gdy wtedy w pośpiechu opuszczałam pomieszczenie przepełnione książkami.

- Welst też zawraca mi głowę, a jego jakoś nie chcesz mordować.

- Sówko, nie zamierzam mordować Odolana – zaznaczył, brzmiąc przy tym o wiele groźniej niż Weles, a wiedziałam co nieco na temat boskiego władcy zaświatów. – Ja go tylko spiorę na kwaśne jabłko.

- A później wylądujesz za kratami, bo ktoś łaskawie doniesie na ciebie innemu skurwielowi – żachnęłam, sycząc. Milan nie pozostawiał mi wyboru, więc sięgnęłam po ostateczny argument. – Nie ma takiej opcji, a ja na to nie zezwolę. Jeśli pójdziesz, pojedziesz bądź jakkolwiek inaczej dostaniesz się do Odolana po to tylko, żeby go sprać lub zabić, koniec z nami, Milanie Rawicki.

Zacisnął szczęki tak mocno, iż przez moment dziwiłam się, że nie słyszę specyficznego odgłosu kruszenia. Zęby musiał posiadać nieprzeciętnie twarde oraz mocne. Niemniej jednak nie cofnęłam się ani nie przesunęłam. On to zrobił, wchodząc głębiej i przemierzając salon. Zamachnął się, zrzucając mało znaczący bibelot, który szczęśliwie się nie potrzaskał. Przeczesał włosy, dając tym niejako upust wkurwieniu, bo co do emocjonalnego stanu strzygonia najmniejszych wątpliwości nie miałam.

- Naprawdę byłabyś w stanie zostawić mnie dla niego? – spytał, wypluwając ostatnie słowa.

- Nie dla niego – podkreśliłam, prostując perspektywę rozzłoszczonego rozmówcy. – Dla ciebie i wszystkich naszych przyjaciół z kamienicy.

- Sówko...

- Zamordowałam Jarowira z zimną krwią, bo stanowił zagrożenie i bynajmniej nie zrobiłam tego z myślą o sobie – wyrzuciłam z siebie, nie pozwalając mu dojść do głosu. – Zrobię to samo z każdym, niszcząc doszczętnie, kto bodajby spróbuje terroryzować moją rodzinę, szkodząc jej. Zapomnij więc, skarbie, że cię puszczę do Odolana, bo na to nie ma nawet najmniejszych szans – zakomunikowałam, podkreślając czułostkę z premedytacją.

Przyjęłam zdecydowaną pozę, grożąc Milanowi palcem. On musiał nareszcie zrozumieć, że zbyt wiele od niego zależy, a swoje emocje powinien powściągnąć, czasem nawet wkładając je sobie głęboko w kieszeń razem z dumą. Warknął, zaskrzeczał i znowu warknął. Toczył wewnętrzny bój, doskonale wiedząc, jaką stawkę postawiłam na szali.

- Wygrałaś – oznajmił srogo. – Zadowolona?

- Nawet nie wiesz jak bardzo – przyznałam fuknięciem. Podeszłam bliżej, skracając dzielący nas dystans. Ręce wyciągnęłam przed siebie, trzymając dłonie na widoku. Milan chwilowo czuł się niczym w potrzasku, z czego zdawałam sobie świetnie sprawę. – Skarbie, naprawdę nie chcę źle.

- Wiem – burknął, ale zrobił to dopiero po chwili. – A ja nie chcę, żeby on się koło ciebie kręcił.

Potaknęłam. Rozumiałam aż za dobrze. Sama zresztą także tego nie chciałam, co zdołałam swego czasu wyraźnie zakomunikować dziedzicowi Zamirskich. Wyglądało jednak na to, iż najstarszy spośród przygarniętych dzieciaków Heloizy nie pojmował znaczenia prostych obwieszczeń.

- A wiesz, czego ja nie chcę? – spytałam, siląc się na spokój. W rzeczywistości tylko ja wiedziałam, jak mocno byłam wzburzona. Ja i oczywiście mój ptasi opiekun. – Skarbie?

- Żebym nie tknął tego popieprzeńca – warknął wściekle, reagując dopiero po ponagleniu.

Pokiwałam głową, ostrożnie podejmując próbę wyprowadzenia go z błędu. Fakt, nie chciałam, aby się starli, ale o wiele mocniej zależało mi na czymś totalnie innym. Chciałam uświadomić bruneta, żeby łatwiej przyszło mu zapanować nad nerwami. Niepewnie go dotknęłam, ciesząc się, kiedy nie cofnął się, zabraniając mi fizycznego kontaktu, po czym dłoń przesunęłam nieznacznie wyżej wzdłuż męskiego ciała.

- Też – przyznałam. Ujęłam policzek bruneta, nakierowując jego twarz ku sobie. – Ale nie chcę też, żeby coś się zmieniło. Jest dobrze, Miluś.

- Dobrze jest, kiedy się wokół ciebie pałęta?

- Dobrze jest, kiedy jesteś ze mną i masz na względzie dobro naszej rodziny – poprawiłam.

- Zawsze mam na względzie dobro rodziny – stwierdził.

- I wychodzi na to, że zielonego pojęcia nie masz, ile to dla mnie znaczy. – Palcem przesunęłam po zarośniętym policzku, obserwując, jak przymyka oczy. Na zewnątrz rozlało się, krople deszczu uderzały w szyby, a gdzieś z oddali dobiegł nas grzmot. Wzdrygnęłam się. Nie przepadałam za burzami, choć zazwyczaj nie bałam się ich. – Jeśli chcesz, możemy wyrzucić to na zewnątrz, niech moknie.

Odwrócił głowę, mierząc stół nieprzekonanym spojrzeniem. Niemalże słyszałam chaos myśli toczących się w środku mężczyzny. Pogładziłam go po policzku, pragnąc przede wszystkim, aby czuł moje wsparcie. W związku czy też nie, oboje byliśmy poniekąd odpowiedzialni za żyjące tutaj strzygi, zaś skoro do rozumu Milanowi przemówić potrafiłam wyłącznie ja, nie licząc Diuny, to nie mogłam go zostawić.

- Nie – zasądził po dłuższej chwili. – Szkoda takiego okazu.

- Będzie, jak zechcesz – zapewniłam, na co prychnął. 

Raczej go nie przekonałam. Uwidaczniając rozsierdzenie, rzucił bezwiednie w responsie:

- Nic nie jest, jak chcę.

- Dlaczego tak sądzisz?

- Bo teraz powinienem tropić gnoja. – Wyprostował się dosadniej, przez co zdawał się przybrać kolosalne wymiary. Zwłaszcza że napięcie wciąż nie zeszło z mięśni do zera. – A ty mi tego zakazałaś.

- Mam priorytety – oznajmiłam, chcąc odsunąć od siebie jego bezpodstawne oskarżenie na wyrost.

- Nie da się przeoczyć. Tylko dlaczego są one ustawione przeciwko mnie?

Sceptycznie dźwignęłam brwi, nabierając w płuca głębokiego oddechu. Ten strzygoń był przecież ponadprzeciętnie inteligentny, a tymczasem posiadał problem ze zrozumieniem powodu przyświecającego mi, gdy stanęłam okoniem. W każdym razie zmuszona zostałam zachować spokój, gdyż awantura była nam totalnie zbędna, a Rawicki w dalszym ciągu pozostawał nabuzowany.

- Mam szczerą nadzieję, że nie sądzisz tak na poważnie.

- Niby dlaczego?

- Bo gdybyś miał rację, nie stałabym tutaj – udobitniłam.

- A gdzie? – drążył.

- Gdziekolwiek indziej – skwitowałam. Zaczerpnęłam oddechu, starając się nie stracić wewnętrznej równowagi. Do głowy wpadła mi nieoczekiwana idea, którą natychmiast zwerbalizowałam. – Może faktycznie powinniśmy gdzieś pojechać na trochę? – Wzbudziłam czujność mężczyzny, ale jednocześnie skupiłam jego uwagę. Chwilowo nie wyglądał na zachwyconego, sądząc najpewniej, iż dokładam starań, ażeby odwrócić jego uwagę od pewnego strzygonia. Miał absolutną rację, ale wcale nie musiałam tego potwierdzać. – Spit sobie poradzi, zwłaszcza że nie będzie sam, a i może Lewalski nic nie wymyśli w tym czasie. Jakby nie patrzeć, chwilowo mamy spokój.

- Dlaczego nagle chcesz gdzieś jechać?

Nie krył podejrzliwego nastawienia. Po prawdzie, nie powinnam się dziwić, skoro wcześniej niemal na rzęsach stawałam, ażeby wyperswadować współlokatorowi pomysł wyjazdu. Teraz zaś całkowicie odmiennie sama próbowałam go zachęcić do zmiany otoczenia.

- Bo przyda się nam obojgu odpoczynek.

- Niedawno...

- Wtedy nie rozmawiałam, dyskutując i wymieniając się poglądami z sową, przynajmniej nie w takim stopniu jak teraz, a mój strzyg był oazą spokoju, względną, ale jednak. Jagoda też od czasu do czasu przyjeżdżała bez zapowiedzi, wpadając w odwiedziny – wyliczyłam błyskawicznie na jednym wdechu. – Mam wymieniać dalej? – Nie odpowiedział. – Więc dobrze, bo zapomniałam dodać, że niespełna rozumu strzyg próbował mnie zabić, wskutek czego spędziłam prawie tydzień na oddziale. Gdyby tego było mało...

- Dobrze, starczy.

Uniósł ręce w geście kapitulacji. Odniosłam wrażenie, że tymczasowo zrobi wszystko, bylebym tylko skończyła mówić. Mimowolnie rozciągnęłam usta w uśmiechu dumna z kolejnego triumfu nad Rawickim, niejako pokonując go własną bronią. Aczkolwiek gdyby się nie odezwał, przerywając mi wątek, pewnie dowiedziałby się o mojej wizycie w Nawii.

- To gdzie pojedziemy?

- Zostawisz to mi? – padło kolejne podejrzliwe pytanie.

- Niechętnie – przyznałam szczerze. – Ale jeśli masz się dzięki temu poczuć lepiej, to proszę bardzo, zorganizuj nam jakiś przyjemny wypad. Poza tym chyba jestem ci coś winna.

- Ta książka to ponoć nie twoja...

- Miałam na myśli Żagotę, Mil – przerwałam mu stanowczo. – I fakt, że zmusiłam cię, żeby ją przeprosić.

- Nie zmusiłaś – odparł po kilku długich sekundach. – A co na to Welst?

- Welst?

- Że jedziemy w drogę – sprecyzował brunet. – Co on na to?

Jedźcie, stęknął. Ogarnijcie się wreszcie do porządku i dajcie mi święty spokój.

- Chyba... - ucięłam, próbując złagodzić niego jego nadąsany ton. – Powiedziałabym, że jest za.

- Już go lubię – oświadczył Rawicki. Dłonie ułożył na moich biodrach, dociskając je do swoich. - Na twoim miejscu zacząłbym się pakować.

- Teraz?

- Teraz – potwierdził. – Jutrzejszej nocy jedziemy.

- Jutrzejszej?! – Nie kryłam zdumienia. – Myślałam, że więcej czasu zajmie ci organizacja.

Wzruszył ramionami. Organizacja wyjazdu nie wiadomo dokąd ani na jak długo okazała się zdecydowanie prostszą operacją niż króciuteńki wypad do oddalonej o godzinę jazdy samochodem posiadłości Zamirskich. Szok oraz niedowierzanie. Zamknął mnie w objęciach, rozważając, co powiedzieć, czego byłam absolutnie pewna, rozszyfrowując wyraz twarzy mężczyzny.

- Sówko, nie tylko Odolan jest dziedzicem wysoko postawionego klanu posiadającym dach nad głową w przyjemnym, oddalonym nieco od ludzi zakątku – oznajmił.

Przełknęłam, nie będąc pewną czy nie wycofać się jeszcze z rzuconej bez przemyślunku propozycji. Rawicki niewątpliwie coś kombinował, a ja dobrowolnie właśnie wdepnęłam w jego sidła, pozwalając im się zacisnąć z impetem. Odchrząknęłam. Bez względu na to, jak mocno przyglądałam się czarnookiemu strzygoniowi, nie potrafiłam przejrzeć skrytych głęboko w jego umyśle zamysłów ani zamierzeń.

Niby wiedziałam, że pochodzi ze starego klanu. Niby logicznym zdawało się wysnucie wniosku, iż mając sześćset lat na karku, nie zasilał grona biedoty. Jednakże za łatwo poszło, zbyt szybko zdecydował się na podróż. Z całą pewnością nie oczekiwałam takiego obrotu sprawy. Postanowiłam jednak nie dopytywać, gdzie jedziemy. Wolałam chyba dowiedzieć się na miejscu, kiedy postawi mnie przed faktem dokonanym, aniżeli miałabym stresować się całą podróż i nie tylko.

Cichy szept rozbrzmiewający w mojej głowie sugerował, iż lada noc poznam kolejnych członków szlachetnego klanu Rawickich, chociaż posiadałam cichą nadzieję na własną pomyłkę. Owszem, zdarzało się, iż nadzieję postrzegano przez surowy pryzmat, określając ją jako matkę wszystkich naiwnych głupców, aczkolwiek każda matka podobno kochała swoje dzieci. No, chyba że nazywała się Małgorzata Bielawska.

Kolejny stłumiony grzmot wypełnił przestrzeń, nie zwiastując niczego pozytywnego. Wręcz przeciwnie. Gotowa byłam obciąć sobie rękę i postawić ją na zakład, że jest omenem nadchodzącego zła oraz drastycznych zmian.

Nie przesadzaj, nakazał zirytowany Welst. Jesteś wiedźmą, a im nie straszny jakiś deszczyk. 

Westchnęłam bez przekonania, co Milan odczytał dość zaskakująco, wmawiając mi strach. Nie bałam się grzmotów ani błyskawic, lecz odczuwałam respekt przed potęgą sił natury, których nie sposób było ujarzmić. Podobnie chyba zresztą jak strzyg, zwłaszcza tych wiekowych. Tak czy owak pozostało mi jedynie rozmówić się z Welstem, a także zapakować rzeczy niezbędne na kilkudniowy wyjazd za miasto, aczkolwiek nie znając w pełni miejsca docelowego, niewiele mogłam zdziałać w kwestii przygotowań. 

I jak? Nastraszyłam choć trochę tytułem? 
Kto uwierzył, że nastanie koniec tego związku, łapka w górę ;) 
Mam nadzieję, że emocji nie brakowało. 

Dziękuję za Wasze wsparcie. 
Komentarze oraz głosy motywują do dalszego tworzenia tej historii oraz jej publikowania. 
Dlatego absolutnie się nie krępujcie.
Jesteście naprawdę wspaniali <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top