38. To takie... tabu

Czy mogłam mieć pretensje do osoby, która nie chciała ze mną rozmawiać, ignorując każdą próbę kontaktu? Możliwe że mogłam, choć z drugiej strony czułam wewnętrznie, że sama jestem sobie winna. Zbyłam Jagodę, kiedy potrzebowała mnie najbardziej.

Pomimo marudzenia Milana nie odpuściłam. Nie zaprzestałam na telefonach, SMSach i licznych wiadomościach słanych przez chyba wszystkie dostępne komunikatory. Znalazłam nawet Jadźkę na Instagramie, którego ponoć nie chciała zakładać, a także wysłałam kilka krótkich treści przez TikToka. W zasadzie głównie ze względu na nią logowałam się na wszelkie istniejące portale, wreszcie nie wytrzymując. Rozważałam nawet przesłanie listu na adres jej kancelarii.

Mieliśmy już grudzień. Kalendarz wskazywał dokładnie czwarty dzień miesiąca, święto wszystkich górników. Znałam paru, nie utrzymując bliższych relacji, jednak nawet dziś sercem nie byłam bliżej nich niż pewnej młodej, obiecującej pani prawnik. Sercem ani ciałem, ponieważ wiedziona nieopisanym uporem stałam teraz w niewielkiej odległości od pasów prowadzących prosto do sądu, w którym właśnie znajdowała się Jadźka.

Fakt, Jagoda nie zawsze pracowała w sądzie. Często urzędowała w kancelarii rodzinnej Lewalskich bądź spotykała się na mieście z klientami, aczkolwiek dziś właśnie broniła praw pewnej wdówki do spadku po zmarłym mężu. Szkopuł, że była to jego trzecia żona i matka któregoś z kolei dziecka, co komplikowało sprawę, bo za majątkiem gnali wszyscy członkowie rodziny nieboszczyka. Tym bardziej że typ najwyraźniej nie miał długów, tak w każdym razie twierdził Wojsław, weryfikując dogłębnie dane na polecenie naczelnego strzyga.

Potarłam ramiona. Dzień był chłodny i chmurny, a dzisiejsza aura stanowiła chyba jedyny powód, dla którego Milan nie wnosił zbyt wielkiego weto względem mego wyjścia z domu o tak niestrzyżej porze. Zegar bowiem wskazywał dopiero kilka minut po dziesiątej. Jego zdaniem powinnam spać i odpoczywać, regenerując siły przed podróżą. Wyjeżdżać mieliśmy co prawda za kilka dni, aczkolwiek Rawicki posiadał własną wizję mego wypoczynku, a także dobrego samopoczucia.

– Chodź tu – polecił, otaczając mnie ramieniem i przyciągając bliżej. Jakim cudem nie marzł, choć ja już praktycznie dygotałam? Nie umiałam stwierdzić, czemu Rawicki przypominał piec, gdyż bijące od niego ciepło mogło roztapiać lody, a już bez cienia wątpliwości cudownie rozgrzewało. – Przemarzłaś.

– Nic mi nie będzie – uznałam, wtulając się mocniej w niego. Kiedyś byłam bardziej zahartowana, a dziś ledwie tolerowałam wciąż dodatnią temperaturę. – Nie takie chłody przetrwałam.

Warknął skrzekliwie, zaciskając szczękę. Milan aż za dobrze zdawał sobie sprawę, z jakiej familii pochodziłam, nawet jeśli nie mówiłam za wiele w tym temacie. Wylewność nie leżała w mojej naturze, a snuciem opowiadań niczego bym nie zmieniła, więc wybrałam opcję zagrzebania przeszłości. Zdawałam sobie jednak sprawę, że mój papierowy mąż dość mocno prześwietlił moją personę, wielokrotnie zapewniając, jak to zadba o przyszłość. Miałam już nigdy nie głodować, nie marznąć i niczego miało mi nie braknąć.

– Mam nadzieję, że nie dokładasz właśnie starań, żeby wymigać się z naszego wyjazdu, bo to zwyczajnie niemożliwe – zakomunikował, pocierając moje wychłodzone ciało.

Przymknęłam powieki, policzek dociskając do torsu. Milan miał na sobie sweter, a także rozpiętą kurtkę, której połami otoczył dodatkowo moje centymetry, podczas gdy ja zostałam ubrana, jakbym wybierała się w śnieżne Alpy zamiast do centrum Gliwic. I zwrot zostałam ubrana sprawdzał się w tym przypadku idealnie. Milan nie chciał kompletnie słyszeć, że z domu wyjdę bez golfu, szala bądź płaszcza, a także zmusił mnie szantażem do włożenia kozaków kończących się tuż pod kolanami.

– Wymigać się z polowania na niedźwiedzie? – zadrwiłam. – Żartujesz sobie? Kto normalny chciałby to przegapić?

Oczywiście, że ja. Ja chciałam przegapić spotkanie oko w oko z wygłodniałym drapieżnikiem, aczkolwiek zostałam jakby pozbawiona wyboru. Przynajmniej okolicę miałam zwiedzić wyborową. Szczęśliwie nawet nie musiałam się natrudzić, aby przekonać Milana do obrania kierunku na zamek jego matki. Brunet sam to zaproponował, ciesząc się, że wreszcie mu nie odmówiłam i jednocześnie zastrzegając, że po nocach szlajać mam się u jego boku a nie Czębiry. Cóż, marzyć zawsze można.

– A nie mówiłem już, że normalność jest przereklamowana?

Dźwignęłam ramiona, pozwalając im opaść. Być może mówił, ale wielu jego podobnych mądrości nie pamiętałam. Części chyba nawet nie słyszałam, bo nieraz, kiedy mówił, Welst zagarniał moją uwagę, zagłuszając strzygonia kompletnie. Hierarchia miała być prosta. Najpierw opiekun, później mój strzyg, do czego prawdopodobnie nawet Rawicki przywyknął. Teścia wszak należało szanować.

Nie udzieliłam responsu, obracając głowę w kierunku budynku Sądu Okręgowego. Drzwi otworzyły się, a chociaż nie skrzypiały, nie wydając też żadnych nadzwyczajnych odgłosów, intuicyjnie wyczułam ten moment. Ktoś wyszedł na zewnątrz.

Dwie kobiety, jedna w średnim wieku w towarzystwie mojej rówieśniczki. Wymieniły kilka zdań, sprawiając wrażenie zadowolonych. Najwyraźniej wygrały swoją sprawę. Uścisnęły się i rozeszły, a tylko jedna przeszła przez pasy, idąc w kierunku placu, gdzie staliśmy w objęciach. Zerknęła na nas przelotnie, dźwigając kąciki i spuszczając głowę, chowając twarz przed wiatrem.

Kolejną osobą opuszczającą budynek był mężczyzna. Z daleka poznałam w nim prawnika. Skrojony na miarę garnitur, nienaganna fryzura i drogi zegarek przykuwający wzrok z tej odległości stanowiły nierozerwalne elementy klasycznego wyglądu szanującego się krwiopijcy. U jego boku dreptała kolejna panna, lecz ta sprawiała wrażenie matrony o zbyt wysokiej samoocenie, nawet nie zerkając pod nogi, gdy stawiała kolejne kroki w szpilkach.

Nie skończyli jeszcze rozmawiać, kiedy w przejściu dostrzegłam znaną sobie postać. Zesztywniałam, a świat jakby przestał się kręcić. Już stąd widziałam, że Jagoda zmieniła się, a zimowy ubiór nie ukrył utraty przez nią wagi. Schudła, zbladła i w ogóle sprawiała wrażenie cienia samej siebie. To nie była ta sama Jadźka, jaką znałam. Mężczyzna i prawdopodobnie kolega po fachu coś do niej zagadał, podczas gdy bezimienna kobieta dywagująca z nim do tej pory obróciła się na pięcie i oddaliła z grymasem na twarzy.

Wyrwałam się ze stalowych objęć Milana. O dziwo, nawet nie usiłował trzymać mnie przy sobie siłą. Stawiając pierwsze kroki na pasach, ledwie kątem oka zerknęłam czy coś nie nadjeżdża, dopiero po czasie orientując się, że pierwszeństwo pieszego stanowiło często mit. Nic jednak nie mogło powstrzymać mnie przed dotarciem do blondynki, nawet zdumione, lekko wystraszone spojrzenie ciemnych oczu spoczywające na mej sylwetce.

– Karmen – wyszeptała na wdechu, a mimo to doskonale ją słyszałam.

Mężczyzna stojący obok niej przeniósł uwagę na mnie. Uśmiechnął się, a z czystej grzeczności odwzajemniłam gest. Po prawdzie nie znałam typa, więc nie zamierzałam robić scen, szczególnie na ulicy i tuż pod sądem. Gdyby tego było mało, po mojej lewej znajdował się budynek komendy miejskiej, a dość miałam przygód z policjantami jak na jeden rok.

– Jadzia.

– My się chyba nie znamy - zagadnął prawnik, wyciągając ku mnie rękę. – Bartosz Gajewski.

– Karmen – odparłam krótko. Nie byłam zainteresowana nawiązywaniem znajomości, dlatego nie wskazałam nazwiska, ale uścisnęłam dłoń obcego. Wraz z dotykiem jego skóry poczułam mrowienie. Jeśli był człowiekiem, to dziwnym, a jeśli nie, nie zdumiałabym się już. – Pan wybaczy, ale potrzebuję rozmówić się z siostrą.

Ze zdumieniem zerknął na Jadźkę, która lekko rozciągnęła usta. Gest ten był udawany, ale Bartosz jakby starał się tego nie zauważyć. Jako prawnik powinien cechować go lepszy zmysł orientacji oraz wyłapywania podobnych szczegółów. Szczególnie że miałam do czynienia ze słynnym Gajewskim, bodajże kuzynem współwłaściciela spółki Lewalscy&Gajewscy.

– Jesteś siostrą Jagody?

– Jak widać – ucięłam, nie chcąc zagłębiać się w dyskusję. – Możemy pomówić? – zwróciłam się do niej, zupełnie ignorując pięknisia.

Żałowałam, że tego samego nie mogę zrobić względem jego wody po goleniu. Albo miał paskudny gust, albo koniecznie chciał zaoszczędzić, nabywając śmierdzące podróbki drogich perfum. Ostry aromat drażnił nozdrza i z trudem powstrzymywałam się przed przesłonięciem nosa dłonią.

– Eee... średnio stoję teraz z czasem, ale...

– Nie zajmę ci go dużo – zapewniłam. Kątem oka zerknęłam w bok. Uważałam, że każdy normalny osobnik zrozumiałby ukryty przekaz i zmył się po prostu, ale koleś w garniaku za kilka setek zasilał nie tę ligę. – Pan na coś czeka?

– Kara?

– Spokojnie, Jagódko – przemówił, unosząc nieznacznie prawą dłoń. – Nie chciałbym przeszkadzać. Zresztą ja też muszę lecieć, ale gdyby kiedyś...

– Mam męża – weszłam mu dosadnie w słowo, podejrzewając, do czego zmierzał. Skinęłam głową we właściwą stronę, niewiele robiąc sobie z grymasu, który przemknął po obliczu Bartosza. – Więc nawet gdybyśmy się kiedyś spotkali ponownie, to najpewniej będzie to tylko zbieg okoliczności i suma przypadków.

Nie wspomniałam już nawet, że gdybym kiedykolwiek miała zacząć się znów z kimś spotykać, stroniłabym od tego pokroju osób. Omijałabym niczym rozwścieczonego skunksa.

– Cóż... – mruknął odrobinę skonsternowany. Widać było, że moja otwarta przemowa zbiła go z pantałyku. Zdecydowanie nie takiego zachowania spodziewał się po siostrzyczce spokojnej, uznanej pani prawnik o schematycznym postępowaniu. Dla Jadzi savoir-vivre był wszystkim. – W takim razie zostaje mi życzyć dobrego dnia. A, i nie zapomnij Jagodo, że propozycja ugody będzie dostępna tylko przez ograniczony czas. Twoja klientka powinna się nad tym solidnie zastanowić.

– Nie sądzę, aby było to konieczne – odparła zasadniczym, zawodowym tonem. – Sąd już w zasadzie podjął decyzję.

– Skoro tak twierdzisz. – Wzruszył ramionami, jakby niewiele robił sobie z prawdopodobnej przegranej swych zleceniodawców. Dziwne, że jedna kancelaria prowadziła obie strony jednego sporu, ale nie skomentowałam tego głośno. – Pamiętaj tylko, że z sędzią jak z pogodą. Nigdy nie możesz być pewna, kiedy złapie cię deszcz.

Jagoda nie podjęła wątku. Gdy zmierzyła rozmówcę na wpół przymkniętymi oczami, dostrzegłam podobieństwo. O to też zamierzałam ją podpytać. Chciałam zorientować się, ile wiedziała.

– Nie powinnaś tu przychodzić – odrzekła, kiedy zostałyśmy same. – Zwłaszcza z nim.

– Wiem, czego na pewno nie powinnam robić – powiedziałam, przykuwając jej zaciekawienie. – Co jak co, ale tutaj nie będziemy rozmawiać.

– Nie mam czasu jechać do...

– Niedaleko jest kilka knajpek, a ty najbliższe spotkanie masz dopiero za ponad dwie godziny. Nie musisz też wracać prosto do kancelarii, sprawdziłam – poinformowałam, a jej brązowe oczy nabierały objętości z każdym kolejnym moim słowem. Rozejrzała się nerwowo po okolicy, jakby czegoś lub kogoś szukała. Również powiodłam wzrokiem po sąsiednich budynkach i placu, gdzie stał Milan. – Możesz posądzić mnie o stalking, ale nie odpuszczę, póki z tobą nie pomówię.

Wejrzała na mnie. Na moment przeniosła wzrok na stojącego nieopodal mężczyznę, którego ubiór starannie przykrywał większą część ciała. Brakowało mu kapelusza i rękawic, a także okularów przeciwsłonecznych, chociaż te zostawił w wozie. Ponownie przeniosła wzrok na mnie, a mimiką zdradziła, że ustąpi mej prośbie.

– Dobrze, ale tylko chwilę.

– Nie zajmę ci zbędnie czasu – obiecałam.

Jagoda lepiej znała Gliwice ode mnie, ale nie mogłam się dziwić. Mieszkała tutaj od ślubu z Gustawem i z pewnością nieraz wychodziła na kawę w trakcie przerwy w obowiązkach. Kiedy przekroczyłyśmy próg knajpki parę minut później, za nic niezwykłego uznałam jej rozpoznanie przez obsługującą klientów dziewczynę.

Zamówiłyśmy kawę i zajęłyśmy miejsca, rozpłaszczając się. O tej porze znajdowałyśmy się tutaj tylko my i jakiś staruszek w zupełnie innym kącie kawiarenki. Jadzia obserwowała mnie, a ja ją, zastanawiając się, jakich słów użyć do rozpoczęcia rozmowy. Musiałyśmy sobie to i owo wyjaśnić, a chociaż uważałam neutralny grunt za odpowiedni, poruszanie leżących mi na sercu tematów stanowiło średnią ideę dla miejsca publicznego.

– Zmieniłaś się – usłyszałam. – Wyglądasz... zdrowiej.

– Milan dba o mnie. – Jagoda przeniosła wzrok, wbijając go w punkt za mną. Nie musiałam spoglądać w to samo miejsce, aby zorientować się, że Rawicki zajął stolik po przeciwnej stronie pomieszczenia. Również nie zamierzałam prawić jej fałszywych komplementów ani akcentować, jak marnie wygląda. – Nie przejmuj się nim. Jest tu ze względu na mnie.

– Z daleka widać, że pilnuje cię jak oka w głowie.

– Chyba mu się nie dziwisz.

– Nie mogłaś przyjechać sama? – spytała z nutką wyrzutu.

– Po tym, jak wystawiłaś mnie Gienkowi? – Skrzywiła się, ściskając usta w wąską linię. Jak na dłoni widziałam, że było jej wstyd. Nieznacznie spuściła wzrok, wbijając go w świeżo zaserwowaną kawę, którą przed momentem ułożyła na blacie młoda kelnerka. – Nie gniewam się, choć na początku byłam zła.

– Nie da się ukryć – bąknęła.

– Powiesz mi, dlaczego to zrobiłaś? – Posłałam jej pytający wzrok. Wolałam zacząć naszą poważną konwersację od wyjaśnienia jej motywów niż rozmowy o nieszczęściu, jakie ewidentnie ją niedawno dotknęło. – Kazał ci?

– Ale nie on – odparła, nie patrząc na mnie.

– Nie on? – zdumiałam się. – Więc kto?

Milczała przez chwilę. Zastanawiałam się, co dzieje się w jej głowie. Czy czuje wyrzuty sumienia? A może rozważała czy podzielić się ze mną danymi persony, która wpłynęła na nią w tak negatywny sposób?

– Nie pamiętam – przyznała cicho po chwili.

– Nie... pamiętasz? Zaraz – pojęłam. – Ten typ, który was wtedy odwiedzał... to on kazał ci mnie wystawić do wiatru?

– Nie jestem pewna – stwierdziła, łapiąc w dłonie filiżankę. Wyglądała, jakby próbowała się ogrzać. – Mam ledwie przebłyski z nim. Jestem pewna, że od czasu do czas przyjeżdża i nocuje u nas. Przynajmniej nocował, zanim Gienek...

Zaciągnęła się powietrzem. Nie chciałam jej przerywać, spokojnie siedząc i słuchając, co ma do powiedzenia. Welst obecny cały czas w głowie zdawał się przyczaić cicho, także nasłuchując z uwagą. Już wcześniej intuicja podpowiadała, że to wszystko jest mocno podejrzane. Teraz wyglądało na to, że otrzymuję potwierdzenie własnej hipotezy.

– Wiem, co mu się przytrafiło – przyznałam, orientując się, że nie pociągnie tematu sama. Zerknęła na mnie z zaskoczeniem, przeniosła na chwilę wzrok na Milana, aby znów wbić go we mnie. – Znam wersję oficjalną. Słyszałam w radiu, kiedy zdawałam egzamin teoretyczny.

– Robisz prawo jazdy?

– Dawno chciałam się za to zabrać – poparłam bez większego entuzjazmu.

– Tak, pamiętam – przyznała, pokorniejąc. – Nie wierzę w to, co mówią. Gustaw też nie, ale... nie poruszamy w domu tego tematu. To takie... tabu – stwierdziła, chwilę dobierając adekwatne określenie. – Gustaw robi się bardzo nerwowy, kiedy wspominam o Eugeniuszu.

Ach, ta oficjalność, skwitowałam. Jagoda miała manię dotyczącą pełnego brzmienia imion, zwłaszcza kiedy jej zdaniem brzmiały one majestatycznie jak w przypadku braci Lewalskich. Powstrzymałam się przed fizycznym okazaniem, co o tym sądzę. Intuicja podpowiadała, że okazję należy wykorzystać do końca, a wywrócenie oczami Jadźka mogłaby zrozumieć opacznie.

– Dlaczego?

– Nie wiem – przyznała.

– A... – Uniosła głowę, znów na mnie patrząc. Brązowe oczy skupiały się standardowo na jednym z trzech punktów. Jeśli nie patrzyła akurat na mnie ani na Milana, zerkała w beżowy płyn. – Jak się czujesz?

– Ja?

Cierpienia przebrzmiewającego w jej głosie nie dało się przeoczyć. Chyba nawet najbardziej nieczuły skurwiel nie przeszedłby obok udręki, która nagle poczęła się z niej wylewać. Miałam wrażenie, że pytaniem otwarłam ranę, jaka na nowo krwawiła.

– Jadzia... – Złapałam za rękę spoczywającą teraz swobodnie na blacie obok spodeczka. – Ja wiem.

– Wie-wiesz? – Potaknęłam głową. Nie wymyśliłam sobie wzbierających łez w jej oczach. Delikatnie pogładziłam palcem skórę jej dłoni, obserwując, jak próbuje zapanować nad emocjami. Jasnym było, że nie chce płakać w kawiarni. – Ale...

– Przykro mi, że nie wspierałam cię, gdy przechodziłaś najgorszy okres swojego życia – wyznałam szczerze.

– Ale... skąd wiesz?

– Zakopałaś je pod moim domem – powiedziałam, ale patrzyła na mnie niepojmującym wzrokiem. Miałam nadzieję, że się mylę, jednocześnie licząc na prawdziwość koncepcji, jaką właśnie jej próbowałam zaprezentować. – Dlaczego to zrobiłaś?

– Ja... ja... sama nie wiem – wykrztusiła wreszcie. Wypuściłam zalegające w płucach powietrze, przymykając nieznacznie oczy. Zatem to wszystko było prawdą. – Nie wiem, skąd wpadł mi do głowy taki pomysł. Kiedy... kiedy poznałam prawdę o twoich sąsiadach, zaczęłam trochę drążyć. To wszystko było takie... nierealne. Strzygi? Boże, przecież wampiry nie istnieją – wyrzuciła z siebie, opowiadając nieco chaotycznie. – Nie mogłam z nikim o tym porozmawiać. Gustaw i Eugeniusz wyśmialiby mnie, straciłabym respekt, ale... wiem, co widziałam. Co przeżyłam.

– Domyślam się, że było ci trudno – stwierdziłam, nie puszczając jej dłoni. – Ale czemu nie porozmawiałaś ze mną? Tyle razy próbowałam się z tobą skontaktować. Wysyłałam wiadomości, dzwoniłam.

– Ty nie miałabyś obiektywnej perspektywy – oceniła. – Wyszłaś za niego. – Ruchem ręki wskazała siedzącego w kącie bruneta. – A to przecież... Nie mieściło mi się to w głowie. Nie mogłam z tobą pomówić, bo potrzebowałam sama sobie to wszystko poukładać, a potem... – Pociągnęła nosem. – Potem dowiedziałam się, że... – Wyrwała dłoń z mojej, ścierając policzek i niewidoczną łzę, która wciąż nie zdołała wypłynąć na wierzch. – To był dwunasty tydzień. Bardzo nerwowy dzień. Nieudana rozprawa, a przydzielono mi kolejną, która przerastała moje siły. I jeszcze on. Tamtego wieczoru znów miał przyjechać, znów na noc.

– Tyle razy był u ciebie i wciąż go nie pamiętasz?

– Wiem, że to dziwne, ale tak jest – wybuchła. – Widzę go, czasem wymieniamy parę zdań, ale Gustaw zwykle trzyma mnie wtedy z daleka od nich.

– Jakby nie chciał, żebyś się mieszała? – spytałam, tworząc w głowie jakąś koncepcję.

Pokręciła swoją, przygryzając dolną wargę. Jej myśli musiały przypominać niezły rozgardiasz, skoro zbierała je z takim trudem w jedną całość.

– Gdzieś wśród artykułów, które czytałam, widziałam taki o... – głos się jej załamał i znów pociągnęła nosem. – I jeszcze ciocia Lu kiedyś wspominała, co to się ponoć robiło dawniej w takich... przypadkach. Wiem, że głupio zrobiłam, ale nic innego nie przyszło mi wtedy do głowy.

– Nie pojechałaś do szpitala?

Pokręciła głową, negując.

– Już i tak było po wszystkim. To... to nawet nie przypominało... Ale ja wiedziałam. Czułam całą sobą, że w papierze trzymam fragment siebie – wyznała zrozpaczona, a ton jej głosu rozdzierał serce. – To wszystko działo się tak... szybko. W jednym momencie szykowałam kolację. Chciałam powiedzieć Gustawowi, a później...

– Nie wiedział? – szepnęłam, odkrywając kolejne elementy całości.

– Wtedy jeszcze nie – przyznała. Łza spłynęła po jej policzku. Natychmiast ją starła. – W sumie nie wie aż do teraz. Nie miałam serca mu powiedzieć.

– Poroniłaś przed kolacją?

Potaknęła, próbując zapanować nad płaczem. To musiało być mocno niekomfortowe, nawet jeśli rozmawiałyśmy po cichu w praktycznie pustej kawiarence. Oprócz nas siedział tu też Milan, a na zapleczu kręciła się kelnerka. No, i staruszek, ale on wpatrzony był w swoją gazetę jak sroka w gnat. Prawdopodobnie nawet nie słyszał szeptów. Chciałam ją pocieszyć, ale nie znajdowałam odpowiednich słów. Uważałam zresztą, że żadne nie oddałyby straty, jaką poniosła.

– Poczułam silny skurcz. Chwilę potem byłam w toalecie. Chciałam się podetrzeć i wtedy...

– Rozumiem – zapewniłam.

Nic więcej nie musiała mówić. Otrzymałam wystarczające potwierdzenie, teraz wierząc w teorię zaprezentowaną przez strzygonia. Jagoda działała pod wpływem wyjątkowo silnego impulsu, chociaż ktoś mógłby powiedzieć, że to wszystko było starannie przemyślane.

– Czytałam, że... Nie mogłam tego zakopać u siebie pod domem. W zasadzie nie wiem, czemu zrobiłam to u ciebie – wyznała skonfundowana. – Nie powinnam, ale... nie myślałam racjonalnie.

– Naprawdę rozumiem – uznałam.

– Ty masz do czynienia z wampirami - powiedziała cicho z wyraźną nadzieją w głosie. – Uznałam, że jeśli prawdą jest to, co opisano... W ogóle nie wiem, co ja bredzę. Przepraszam.

– Nie bredzisz i nie przepraszaj.

Spojrzała na mnie niepojmująco. Przez łzy widziałam w jej oczach całą gamę bólu. Ona chyba do tej pory wciąż nie ogarniała ani co zrobiła, ani co z tego wyszło.

– Nie, to głupie.

– Kłobuk istnieje naprawdę – poinformowałam, przykuwając jej uwagę.

Spojrzała na mnie. Najpierw wyglądała na zdumioną, zaś po chwili na obliczu siedzącej na wprost blondynki wymalowało się szczere przerażenie. Ewidentnie nie dopuszczała do siebie myśli, że rytuał przebiegnie pomyślnie, a ona powoła na świat nowego demona.

– Kło-kłobuk? – spytała zszokowana. Potaknięciem potwierdziłam. – To...

– Jest bezpieczny – obwieściłam, gdy głos któryś już raz odmówił Jadźce posłuszeństwa. – Mieszka ze mną i z Milanem. – Oczy skierowała na mężczyznę niezmiennie zajmującego miejsce przy stoliku pod najdalszą ścianą. – Gdybyś miała ochotę, zawsze możesz przyjechać i...

– Nie – szepnęła pośpiesznie. – Nie mogę. Nie powinnyśmy nawet rozmawiać.

– Co?

Jagoda rozejrzała się nerwowo po kawiarni. Też spojrzałam. Nic się nie zmieniło. Wciąż siedziałam tu z nią ja i strzygoń, który po prostu na nas patrzył. Dziadka nawet nie liczyłam. Zerknęłam na młodą dziewczynę kręcącą się przy ladzie. Bezimienna blondynka krzątała się, przecierając ściereczką powierzchnie wokół niej i nawet nie zwracała na nas uwagi. Mimo to Jadźka stała się nagle nerwowa.

– Nie powinnaś tu do mnie przyjeżdżać – powiedziała nagle. Zmarszczyłam brwi, prostując się na krześle, gdy złapała moją rękę. Pochyliła się ku mnie, a w oczach Jagody dostrzegłam coś, czego absolutnie nie oczekiwałam. Panikowała. – Nie możemy rozmawiać. Nie tu i nie teraz.

– Ale, Jadzia...

– Odezwę się – zapewniła. – Jakoś się odezwę, gdy będzie lepszy moment na rozmowę.

– Ale o co chodzi? – spytałam. Dostrzegłam zbyt subtelne zmiany jej organizmu, żeby je zignorować. Przyśpieszony oddech, przestrach w oczach, charakterystyczne napięcie mięśni i jeszcze to drżenie powieki, które uwidaczniało się zwykle, gdy Jadźka była mocno zdenerwowana. – Kogoś się boisz? Powiedz mi, inaczej nie mogę ci pomóc.

– Nie pomagaj mi – powiedziała, dźwigając się i śpiesznie zgarniając grubą kurtkę. – Pomóż sobie.

– Czemu?

Ściszyłam głos, dostosowując się do niej. Jak na dłoni widać było, że nie chciała, aby ktoś słyszał naszą wymianę zdań. Rozejrzałam się ponownie, większą uwagę skupiając na zewnętrzu kawiarni. Nikogo nie dostrzegłam poza zwykłymi, zabieganymi przechodniami, co nie znaczyło, że nikt się tam podejrzany nie kręcił. Ona coś jednak musiała widzieć bądź zdawała sobie sprawę aż zanadto, że była obiektem cudzej obserwacji. To by wyjaśniało, dlaczego z takim zapałem mnie ignorowała.

Wejrzała na mnie. Chciałam, aby patrzyła tak jak kiedyś, gdy czasy były prostsze, chociaż obie walczyłyśmy o przetrwanie. Wokół nas jednak istnieli tylko ludzie, a świat pozbawiony był demonów, wampirów oraz całej rzeszy innych stworzeń. Magii też nie znałyśmy, a tymczasem ja praktykowałam na wiedźmę, a ona nieświadomie odprawiła rytuał kreacji kłobuka.

– Kara, nie martw się o mnie – wyszeptała prośbę, zmniejszając dzielący nas dystans. Nasze twarze znajdowały się ledwie centymetry od siebie. – Poradzę sobie.

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Jadzia...

Imię siostry dobyło się bezwiednie z mych ust, kiedy gwałtownie i niezwykle mocno mnie objęła. Prawie dusiła mnie, ściskając ramionami. Jej usta musnęły moje ucho, kiedy wyrzekła kolejne słowa.

– Wiem, że to może się zdawać dziwne – powiedziała. – Pamiętaj, że cię kocham.

– Wiem.

– Zawsze będziesz mi siostrą.

Zamurowało mnie. Ostatnim zdaniem poruszyła kwestię, którą także chciałam z nią wyjaśnić. Chciałam dopytać czy wiedziała, ale nie musiałam już tego robić. Znała prawdę, nawet jeśli ledwie częściową. Zamrugałam, niezdolna wyrzec cokolwiek sensownego. Jeśli w szpitalu odnosiłam wrażenie, że się żegnamy, tu musiałabym nazwać to ostatnimi wspólnie spędzonymi chwilami w naszym życiu, ale nie mogłam. Spora część mnie liczyła na jeszcze niejedno spotkanie z Jagodą.

– Nie rozumiem – szepnęłam.

– Jesteś niezwykła – oznajmiła, odsuwając się ode mnie. – Ale póki porządek nie ulegnie zmianom, musimy... Muszę iść, Kara.

– Porządek? Jaki porządek?

Moje pytanie nie otrzymały już responsu. Uśmiechnęła się, dłonią przesuwając po mej głowie. Zgarnęła kilka kosmyków w tył. To był ten czuły gest, który zdawał się ostatnim. Jagoda zawsze przesadnie mnie pilnowała, robiąc ze mnie nie tylko typową młodszą siostrę wymagającą opieki. Trzęsła się nade mną, jakbym bez niej nie była zdolna funkcjonować prawidłowo. I być może miała rację.

– Wiedz, że nie zgadzam się z Lu – rzuciła, cofając się.

– Lu? – podłapałam, gdy zmierzała już do wyjścia. – Ciotka Lu? Ale co ona ma...? Jadzia?

Ruszyłam z miejsca, lecz nie wyszłam z kawiarni. Jagoda zostawiła mnie samą sobie bez słów wyjaśnienia. Zerknęłam na Milana. Strzygoń stanął, prostując się, ale on również nie podążył za znikającą w pośpiechu blondynką. Kilka kroków później staliśmy obok siebie, wychodząc sobie naprzeciw. Czułam na sobie wzrok mężczyzny bez względu na to, w jaką stronę sama patrzyłam.

– Coś poszło nie tak? – spytał.

Logiczne, że chciał wiedzieć. Miał takie prawo. Aczkolwiek pewności nie miałam, co powinnam mu powiedzieć. Spotkanie z Jagodą wywołało więcej zamętu, niż sądziłam. Liczyłam na stabilizację, wyjaśnienia, a tymczasem otrzymałam solidną dawkę totalnego przeciwieństwa.

Nie marudź, uruchomił się Welst. Coś jednak zdołałaś ustalić, pamiętasz?

Fakt, miał rację. Ustaliłam, skąd pochodził kłobuk i jakim cudem powstał. Jagoda musiała być zdesperowana do granic, że odważyła się zrobić coś, czego nie znała, wcześniej nie badając dogłębnie możliwych efektów. Westchnęłam. Niestety, to nie były jedyne zdobyte przeze mnie informacje.

– Po prostu mnie przytul – powiedziałam, dociskając się bez wcześniejszego ostrzeżenia do ciała strzygonia.

Milan nie dyskutował. Zgodnie z prośbą objął mnie, chowając w ramionach. Absurdalne kiedyś poczucie bezpieczeństwa teraz zdawało się mocną ostoją. Przymknęłam powieki, zaciągając się powietrzem. Nie potrzebowałam już przekonywać samej siebie, że jego zapach wpływał na mnie zbawiennie, kiedy ciało rozluźniło się samoistnie pod wpływem woni świerków oraz sosen. Chciałam wrócić do domu i schować się. Miałam nad czym się zastanawiać.

Jak tam, kochani, kolejny rozdział?
Jesteście zadowoleni z rozmowy sióstr...?
A może odczuwacie niedosyt?
Jakieś ciekawe koncepcje pojawiły się w Waszych głowach? 
Co powinna zrobić teraz Karmen? 

Dajcie znać, co sądzicie i jak się Wam podobało.
Każdy komentarz jest dla mnie na wagę złota.
Pamiętajcie, że to Wasza aktywność motywuje mnie do działania.
Dziękuję, że jesteście ze mną <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top