35. Bogowie wreszcie się nad nami zmiłowali

Najpierw kompletnie nie wiedziałam, co się właśnie odwaliło. Obściskiwałam się z Milanem w hondzie, choć jak na nasze możliwości byliśmy grzeczni, kiedy przerwało nam stukanie w szybę od mojej strony. Niechętnie, ale oderwałam się od wabiących ust siedzącego przy mnie mężczyzny, aby przenieść wzrok w kierunku dźwięku. Miałam nieopisaną ochotę zwyzywać typa, który bezpodstawnie zawracał nam właśnie głowę, ale kiedy rozpoznałam uśmiechniętego Sowulskiego, mina mi zrzedła.

Skrzekliwy warkot dobiegł mych uszu. Nie musiałam patrzeć na Milana, żeby wiedzieć, co działo się w jego głowie. Aczkolwiek tymczasowo mógł jeszcze sądzić, że to zwykły, zbłąkany przechodzień, chociaż tacy nie pukali w szyby mijanych wozów. Przełknęłam, błagając w duszy bogów, Welesa oraz Welsta, a nawet duszę mej prapra-którejśtam-prababki, aby się w żaden sposób nie wygadał. Nie wszyscy musieli znać charakter naszej znajomości. Zresztą jemu też powinno zależeć na dyskrecji.

Początkowo przez myśl przebiegła koncepcja sugerująca totalne zignorowanie ciemnowłosego mężczyzny. Rozważałam nawet udać, że go nie znam. W głowie już utworzyłam piękny, prosty scenariusz. Oczami wyobraźni widziałam, jak uchylam szybę z niewinnym wyrazem twarzy, po czym dopytuję czy coś się stało. Tak, to był plan idealny, póki szlag go nie trafił, a Irek pogrzebał.

Szatyn szeroko rozciągnął usta, błyskając zębami. Śnieżnobiałym uśmiechem mógł się pochwalić nawet przed światowej sławy modelami, ale teraz najmniej interesowały mnie jego zęby. Przełknęłam ciężko z gulą w gardle, bo gdy on rozradowany machał mi przez szybę, Milan doznawał wyższego poziomu wkurwienia, obwieszczając swój stan skrzekliwym warczeniem.

Nie myśląc wiele, zsunęłam niżej szybę. Zwłoka mogłaby zaskutkować odwrotnym efektem od zaplanowanego, bo strzygoń mógłby stać się podejrzliwy, a wątpiłam, aby prześwietlenie machającego do mnie typa stanowiło dla niego wyzwanie. Nerwowy chichot, jaki wydobył się z mej krtani, pasowałby do ujadania hieny zadowolonej ze znalezienia mało świeżej padliny. Zatknęłam kosmyk za ucho, w głowie mając tylko jedno. Niech się przywita i pójdzie sobie.

– Hej, Kara – rzucił zadowolony. – Co za spotkanie? W życiu bym nie pomyślał, że cię tu spotkam.

– Ja też nie – odparłam niemrawo.

– Dawnośmy się nie widzieli.

Rozchyliłam usta, aby zripostować. Chciałam grzecznie wskazać rozmówcy, że nie czas poruszać prywatne tematy, a powrót do przeszłości był wysoce niemile widziany. Nic wielkiego nas wszak nie łączyło poza przyjemnością, która nijak równała się z tym, czego dostarczał mi aktualnie Rawicki.

– Tak, faktycznie – poparłam. Dokładałam starań, aby brzmieć naturalnie, chociaż czując za plecami narastającą ciężką aurę, miałam problem zachować spokój. – Ale jak widać, świat jest mały – zachichotałam, nieudolnie maskując nerwy.

– Kochanie?

– Ach, tak. Wybacz – powiedziałam zmieszana, kiedy przywołana zostałam przez niski głos partnera. – Pozwolisz?

Zerknąwszy na niego pośpiesznie, skinęłam głową, aby wysiąść. Bądź co bądź należało ruszyć z miejsca i wejść do środka po sprawunki. Kłobuk nie mógł kolejnej nocy kimać na kanapie. Liczyłam też, że uda nam się szybko stąd zmyć, kończąc niekomfortowe spotkanie. Opuściłam pojazd, praktycznie od razu zostając otoczona od tyłu muskularnymi ramionami strzygonia. Czy on się nie boi, że zwróci uwagę nadnaturalną prędkością?

­– Kolega chyba trochę nadopiekuńczy, co? – zagadnął szatyn, lustrując nas oczami koloru miodu.

– Tylko nie kolega – Milan warknął skrzekliwie, a dźwięk rozchodzący się przy moim uchu wywołał gęsią skórkę na ciele. Zadrżałam podświadomie. Jedyny mankament polegał na tym, iż nie umiałam określić czy zaborczość Milana mnie przerażała, czy podniecała. – Jestem jej mężem, a ty to... kto?

Pogarda. Znałam bruneta na tyle, aby wysłyszeć subtelne nuty niechęci w jego niskim, chrapliwym głosie. On nie lekceważył Irka. Dawał jasny, klarowny przekaz, że najchętniej doskoczyłby do jego gardła, robiąc pożytek z ostrych zębisk oraz niebywałej siły. Być może powinnam się gniewać o nader barbarzyńskie zachowanie, ale uda zacisnęły się same, zdradzając reakcje ciała.

– Mąż? – Ireneusz wysoko dźwignął brwi w zdumieniu. Przeszył niedowierzającym wzrokiem moją sylwetkę skrytą pod grubą, aczkolwiek rozpiętą kurtką odsłaniającą sweter, po czym wrócił do obejmującego mnie mężczyznę. Atmosfera zgęstniała, a przez moment bałam się okropnie, że Irek wykopie sobie grób. Albo nam, bo seks uprawialiśmy już po Sobótce, którą strzyg uważał za nasze sparowanie, mimo że wielokrotnie zanegowałam wtedy naszą relację. – Nie wiedziałem, że zmieniłaś status z singielki...

– Zmieniła.

Kolejne warknięcie dobyło się spomiędzy jego warg. Docisnął mnie mocniej do siebie, jakbym miała wyrwać się i uciec w siną w dal, ciągnąc przy okazji za sobą stojącego na wprost nas człowieka. I chociaż nie chciałam, aby stała się idiocie krzywda, najchętniej teraz zignorowałabym go, zaciągając stojącego za mną demona do najbliższego schowka lub składzika, a następnie pozwoliłabym się pożreć. W ułamkach sekund byłam gotowa, reagując na sam głos strzygonia, jakby barwił on go świadomie hipnotycznym wydźwiękiem.

– Spokojnie. – Irek uniósł dłonie w akcie kapitulacji. – Nie zamierzam jej odbijać – zażartował. Nie wiedział, że Milan nie traktuje jego słów jako żart, nawet jeśli widział, jak na niego patrzył. Jak na konkurenta. – Po prostu jestem zdziwiony. Ostatnio nie wspominała nawet o...

– Z Milanem to świeża sprawa – wtrąciłam. Lada moment mogło paść o słowo za dużo i wszyscy byśmy tego pożałowali. – Tak w ogóle, to gdzie moje maniery? – spytałam sama siebie, nieumiejętnie próbując rozluźnić sytuację. – Kochanie, to mój stary znajomy, Ireneusz Sowulski.

– Sowulski – strzygoń powtórzył chrypliwie.

– Irek jest przedstawicielem handlowym – zaprezentowałam go, wskazując profesję.

– Przedstawicielem handlowym – ponownie spapugował.

Odchrząknęłam. Niski, męski głos przyprawiał o ciarki, a zimny dreszcz przebiegł wzdłuż linii kręgosłupa. Językiem smagnęłam wargi, jakby potrzebowały nagłego nawilżenia. Kompletnie nie rozumiałam, co się ze mną dzieje. Jakaś część trwającego za plecami demona przejmowała władzę w komórkach współtworzących moje ciało, choć czułam się totalnie odmiennie, niż kiedy coś w jego głosie przymuszało mnie do wyznania prawdy o spotkaniu z Lewalskim zamiast Jagody.

– Tak – poparł nasz rozmówca, wyjaśniając, jakbyśmy nie wiedzieli, czym zajmuje się osoba działająca w jego zawodzie. – Na co dzień sprzedaję po prostu rozmaite produkty w zależności od tego, co moim mocodawcom jest akurat najpotrzebniejsze. A kim jest ten, któremu udało się okiełznać tę nader płomienną duszyczkę?

– Nie udało – odparł bezzwłocznie, zaskakując mnie. Prawie zachłysnęłam się powietrzem, rejestrując drgania emanujące z ciała Rawickiego. – Nie okiełznałem Kary. Jestem jej partnerem, nie panem.

Uśmiechnęłam się nieznacznie. Zaprzeczyć nie mogłam, że wkupił się w me łaski swymi słowami, nawet jeśli kilkukrotnie w trakcie naszej znajomości usiłował wpłynąć na me decyzje siłą. Niemniej jednak podobało mi się wyjątkowo mocno, że otwarcie zaznaczył, jak ważna jest nasza partnerska relacja. Podkreślił oficjalnie, że jesteśmy sobie równi, a symbolizujące nas szale wagi zostały z perfekcyjną precyzją zrównoważone.

– Nie dziw mi się, ale z chęcią przedstawię ci mojego męża – powiedziałam, z dumą komunikując każde kolejne słowo. Naprawdę czułam się niezwykle ukontentowana, mając u swego boku tego strzygonia. Nawet jeśli skrzekliwy warkot bez ustanku wypełniał powietrze. – Milan Rawicki, właściciel kilku dobrze prosperujących klubów.

Zawahałam się ledwie przez krótki moment. Kilka sekund zajęło mi znalezienie adekwatnego określenia dla takiego Nenufara. Nie wolno było mi także zapomnieć o kilku innych biznesach, jakimi się zajmował, aczkolwiek nie zamierzałam wspominać o wątpliwych, nielegalnych interesach z mrocznym światkiem.

– No, proszę, biznesmen – podsumował z uznaniem, wyciągając do niego dłoń. Albo z drwiną. Jakoś nie słyszałam podobnej intonacji u Sowulskiego, a nieraz mnie chwalił. – Miło poznać.

Przez moment sądziłam, że Milan nie odwzajemni gestu. Sprawiał wrażenie osoby syczącej i skrzeczącej w burkliwym, niezadowolonym tonie. Ulżyło mi, gdy wysunął się nieco w przód. Cały czas oplatał mnie ramieniem w talii, pilnując nadmiernie. Miałam ochotę wywrócić oczami na jego prostolinijne, chłodne zachowanie, powstrzymując się. Koniec końców uścisnął dłoń Irkowi, ale wyglądał, jakby rozważał wyrwanie mu ramienia. Doszłam do wniosku, że powinnam się z nim rozmówić w wolnej chwili oraz w cztery oczy, bo zwyczajnie nie mógł tak traktować innych ludzi.

– Taaa... – burknął. – Niestety czas na nas – skłamał płynnie. Wcale się nam nie śpieszyło, chociaż Milan poganiał. – Udanych...

– Już musicie lecieć? – Irek nie dawał za wygraną. Dziwiło mnie, że po prostu nie pożegnał się, odchodząc i życząc nam udanego wieczoru. Zdążyłby to zrobić co najmniej parokrotnie, tymczasem zachowywał się nienaturalnie. – Moglibyśmy skoczyć na jakąś pizzę. Dawno nie widzieliśmy się z Karmen. Takie wspominki dawnych...

– Śpieszy się nam – warknął Milan.

– No, cóż...

Ireneusz wzruszył ramionami. Być może jednak coś do niego wreszcie dotarło? Jak na dłoni widać było, że Rawicki nie chce stworzyć nam warunków do rozmowy, a dopiero co podkreślał, że jesteśmy partnerami.

Słuchaj strzygonia, polecenie Welsta nagle rozbrzmiało w myślach. Wie, co robi.

Ale...

Nie kłóć się, zakomenderował kategorycznie. Kiedyś to kiedyś. Lepiej do tego nie wracać. I pamiętaj, że to strzygom zostałaś przeznaczona w pierwszej kolejności.

Nie kryłam, że dziwiło mnie zachowanie strażnika. Jego słowa również, bo Biały ewidentnie miał na myśli więcej, niż komunikował otwarcie. Nie odczytałam jednak ukrytego przekazu. Kiedyś nie reagował na Irka, aczkolwiek zaczęłam komunikować się z Welstem dopiero w mieszkaniu Milana, czego byłam pewna, nie potrafiąc dokładnie wskazać pierwszych przebłysków konwersacji z wielką, białą sową.

– Może innym razem. – Usłyszałam ripostę Irka, choć pewna nie byłam kontekstu. Zwrócił się do mnie, o czym świadczyło miodowe spojrzenie. – Pamiętaj, Kara, jakbyś miała ochotę na gorącą czekoladę...

– Nie kończyłbym nawet tej zagrywki – warknął Milan. Serio zastanawiałam się, co mu było. Oszalał czy jak? – Znam tę sztuczkę i zaręczam, że gorąca czekolada nie przejdzie.

– Ty też?

Boże, stęknęłam zrozpaczona. Gorsze pytanie nie mogło wypłynąć spomiędzy ust Sowulskiego, gdy zaczesał palcami swoje brązowe kosmyki. Zmierzył mnie wzrokiem, jakby dopiero teraz odkrył, że nie dochowałam wierności. Spięłam się. Aż za dobrze zdawałam sobie sprawę, kto mógłby posądzić mnie o zdradę, chociaż prawdę mówiąc, nie dopuszczałam do siebie myśli, że zdolna byłabym posunąć się do podobnego fortelu. Ja przecież nie zdradzałam. Zwyczajnie kiedyś nie wchodziłam w związki, bawiąc się oraz dążąc do zaspokojenia pierwotnych instynktów wszelkimi dostępnymi metodami.

– Dobrze ci radzę, Sowulski – warknął niskim, skrzekliwym tonem Milan, nachylając się ku rozmówcy. Opuszkiem wyczułam wypustki, przerażona, że dokonywał przemiany na środku ulicy pośród zwykłych ludzi. Zerknęłam kątem oka na mężczyznę stojącego najbliżej mnie, pilnując jego poczynań, nawet jeśli niewiele mogłam zdziałać, aby go powstrzymać w najgorszym wypadku. Bokiem dociskał me ciało do własnego. – Nie wpierdalaj się, gdzie cię nie chcą, a gorącą czekoladę zostaw dla tej swojej, pożal się bogowie, sirin.

Sirin, powtórzyłam w myślach. Gdzieś już widziałam bądź słyszałam tę nazwę, lecz odgadnąć nie potrafiłam, gdzie dzwony biją. Zbyt wiele opcji pałętało mi się po głowie, a kiedy zamierzałam już uznać, iż jest to po prostu obraźliwe sfomułowanie, stało się coś, czego prawdopodobnie w życiu nie zapomnę.

Dech zaparło mi w piersiach. Powietrze otaczające ciało szatyna zmieniło się, nabierając ciężkości oraz mrocznej barwy. Ciemność zdawała się spowijać korpus, ramiona, a nawet nogi. Zaciągnęłam się powietrzem, prawie się dusząc, a przede wszystkim wbiłam się mocniej w ciało pilnującego mnie strzygonia, kiedy kłęby oparów uformowały się wokół pleców Sowulskiego, tworząc coś na kształt pokracznych, nietoperzych skrzydeł.

Twarz Ireneusza przyozdobił krzywy, chytry uśmiech, gdy kącik dźwignął w aroganckim geście. Obecnie brakowało mu zębisk zdolnych rozerwać mięśnie oraz ścięgna, jakimi poszczyć mogły się strzygi. Nawet oczy ściemniały znacznie, a rysy twarzy przybrały nieco odmiennego kształtu. Pod brwiami dostrzegłam dziwny wzór, jakby ułożone chaotycznie łuski, które pewnie bardziej rzucałyby się w oczy, gdyby opuścił powieki. Patrzyłam i widziałam, lecz nie wierzyłam.

– I-Irek? – sapnęłam zaszokowana. – Co...?

– Czyżbyś się nie domyśliła? – sapnął.

Jego głos brzmiał totalnie inaczej niż ledwie przed momentem. Zlustrowałam jego sylwetkę, dopiero teraz orientując się, jak pokraczna istota stała przede mną. Na myśl, że z nim spałam, dosłownie mnie zemdliło. Wielokrotnie.

– Do-domyśliła? – spytałam, z trudem już nawet artykułując te słowa. Zdałam sobie sprawę, że głos rozmówcy stracił jakąś cząstkę charyzmy, uroku. Aktualnie brzmiał surowo i oschle, a między kolejnymi słowami słyszałam dziwny, chrapliwy dźwięk dobywający się jakby bezpośrednio z jego płuc. – Czego?

– Twój znajomy, sówko, jest rokitnikiem bądź błędem.

Wejrzałam na Milana. Wciąż wiele brakowało mi do osiągnięcia potrzebnego spokoju, aby przyswoić informacje. Błędem, powtórzyłam w myślach, a Welst ochoczo pomknął z wyjaśnieniem. Dopiero gdy strażnik objaśnił, co mój partner miał na myśli, pojęłam, co tak właściwie naprawdę miało miejsce. Ireneusz, a także jego szanowna małżonka, a co za tym szło z pewnością również dzieci, wszyscy posiadali demoniczne pochodzenie, zaś strzygoń wcale nie określał go mianem mojej pomyłki.

Grunt osunął się spod mych nóg, a kolana zmiękły. Uderzająca we mnie prawda była zbyt przytłaczająca. Cały ten czas nie miałam do czynienia z człowiekiem a błędem znanym powszechniej jako bełt albo błudón. To tłumaczyło, czemu nie zajarzyłam od razu, zwłaszcza kiedy wzięłam pod uwagę poznane przeze mnie informacje z bestiariusza, zestawiając z rzeczywistością.

Błudón był demonem mylącym szlaki podróżnym i kategoryzowano go jako istotę leśną. Dlatego spodziewałabym się spotkać go gdzieś w lesie, szczególnie na rozdrożu. Zresztą bełta wyobrażałam sobie inaczej, a precyzując to nijak. Zgodnie z moim bestiariuszem był duchem, istotą niewidoczną przez ludzi. Czym innym uznawano rokitnika. Zdaniem uczonych rokitnik odpowiadał za wywoływanie wichrów, choć jego opisy nawet pokrywały się z tym, co widziałam na własne oczy. Posiadał twór przypominający nietoperze skrzydła, a sylwetkę choć zniekształconą, miał typowo ludzką.

– Co? Tak ci się już nie podobam, promyczku? – zadrwił.

Milan zaskrzeczał, a mi głos utkwił w gardle. Jak mogłam być aż tak ślepa? Zadając samej sobie to proste pytanie, doznałam olśnienia. On był człowiekiem żyjącym w świecie ludzi. Rokitnik funkcjonował jak normalni, ludzcy obywatele. Słyszałam przecież, że chroniąc inne stworzenia, ukryto je przed ludźmi, ale sądziłam, że to twory chyłkiem chowające się po lasach i zaroślach, ewentualnie tworzące niewielkie komuny odizolowane od skupisk jak w przypadku katowickiej czeredy. Tymczasem oni wszyscy funkcjonowali wśród nas.

– Nie chcę wywoływać burd wśród ludzi – rzekł skrzekliwie Milan, przejmując mój ciężar ciała. Jego ramię stabilizowało mnie, podobnie jak korpus, o który stale stałam podparta. Zrobił niewielki krok ku Irkowi, którego nie będę postrzegać już tak samo. – Ale zbliż się do mojej kobiety, a nawet śpiewy sirin ci nie pomogą.

Irek zacharczał. Nie zaskrzeczał, nie zawarczał, a prawdziwe charczenie wydobyło się z jego ściśniętej krtani. Takich dźwięków nie mógł wydawać żaden normalny człowiek. Spanikowałam. Całe moje ciało drżało i rozsypywało się pod wpływem nowej wiedzy wtłoczonej w mój umysł w dość brutalny sposób. Oddech przyśpieszył, a włosy odgarnęłam z twarzy, zawiewane wiatrem.

Dopiero teraz zorientowałam się, że siła podmuchu wzrosła, zyskując dziwny, mocno zniekształcony tor. Co więcej, nie ja na to wpływałam. Uniosłam głowę, wzrok wbijając w nieukontentowanego szatyna. Nawet jego włosy zdawały się dłuższe, powiewając w różne kierunki pod wpływem kontrolowanego przez niego żywiołu. W tym momencie wydawał się przerażający. Prawdziwy demon kontrolujący pogodę, który jedną ulotną myślą mógł sprowadzić na nas huragan.

– Ona już była moja – oznajmił, rozciągając usta w chytrym i cwanym uśmiechu.

Wyraz triumfu przyozdobił jego oblicze, gdy dźwignął nieco głowę, rzucając wzrokiem wyzwanie Milanowi. Serce zabiło mocniej, a doświadczany teraz ból nie równał się z żadnym innym, jakiego zaznałam w życiu. Jakby ktoś właśnie wepchnął w ten organ szpikulec, stopniowo wsuwając go głębiej i rozdzierając bólem. Miałam ochotę krzyczeć, lecz artykułowanie katorgi rozbrzmiało wyłącznie w moim umyśle.

Poczułam się brudna i niegodna stojącego obok mężczyzny, ponieważ byłam z Irkiem po Sobótce. Zamroczyło mnie, a obraz się rozmył. Słabość ogarnęła całe ciało i tylko jakiś samotny neuronik rejestrował wsparcie Rawickiego. Bez niego oraz mocnego ramienia już bym leżała jak kłoda.

Weź się w garść, Kara. Znajomy głos przebił się w głowie przez mój własny. I choć bolało nieziemsko, skupiłam się na nim z determinacją. Robiłam to trochę tak, jakbym usiłowała wyciągnąć się na stały, stabilny grunt, tonąc w ruchomych piaskach, a Welst trzymał dla mnie drążek. Wystarczyło się złapać i podciągnąć. Tak, Karmen, poparł z dumą moją duchową wizualizację zmagań, których świadkiem była tylko nasza dwójka. Tylko my wiedzieliśmy, co dzieje się właśnie w moim umyśle.

– ...dalaj – Usłyszałam głos strzygonia, orientując się natychmiast, iż nie byłam świadkiem ich publicznej swary. Wiatr dął niesłychanie, nawet parking opustoszał. Klienci wystraszeni pogodą albo zwiali do aut, odjeżdżając w pośpiechu, albo czmychnęli do środka na zakupy, a tylko my staliśmy niezmiennie w tym samym miejscu. – Inaczej nie ręczę za siebie.

– Gówno możesz mi zrobić, pierdolony strzygu – charknął.

– Milan, nie – ocknęłam się w ostatnim momencie, gdy ten napiął mięśnie przymierzając się do szarży. Zaskrzeczał urażony moim wtrąceniem. Przez swą nieprzytomność mentalną pojęcia nie miałam, ile już wiedział, ale to nie był czas na wyjaśnienia. Przeniosłam uwagę na Ireneusza, który zmarszczył brwi, mierząc mnie oceniająco. – A ty lepiej też przystopuj. Ludzie nie mogą widzieć burd między dwoma tak różnymi gatunkami.

– A co ty możesz wiedzieć, głupi człowieku? – spytał z pogardą, choć odniosłam wrażenie, że to nie on mówił, tylko byt istniejący gdzieś w głębi jego ciała. – Związałaś się ze strzygiem i wydaje ci się, że jesteś lepsza od tych brudnych, parszywych ludzi?

No, pięknie. Takiego Irka jeszcze nie znałam. Dla mnie zawsze był czarujący, szarmancki, pomocny oraz empatyczny.

Jak widać nie dziś, podsumował sarkastycznie Welst.

– Wierz mi, że to nie jest pytanie, na które udzielę ci odpowiedzi na ulicy – odparłam, cedząc kolejne słowa.

– Nigdzie indziej też nie – zaskrzeczał Milan. – Tą znajomość uznałbym już za niebyłą – pouczył, skupiając uwagę na mężczyźnie.

– Będzie taka, gdy ja tak zdecyduję – zripostował, przybliżając się. – I nie zapominaj, że nawet jako wielki Rawicki możesz ją ledwie pokąsać, a ja...

– Twój czar na nią nie zadziała – obwieścił.

– Bo co? – fuknął, zaskakując mnie swym podejściem. Starałam się wychwycić jak najwięcej niuansów z ich kłótni, spróbować zrozumieć. Najwyraźniej wcześniej motał mnie czarem, co po prawdzie nawet by mnie już tak mocno nie zdziwiło. Chwilę największego szoku zdołałam przepracować. – Uodporniłeś ją?

– Nie musiał – wtrąciłam. Celowo obniżyłam brwi, mierząc go groźnie. Jeśli się nie przestraszył, a wątpiłam, aby demon mógł, to dojrzał mój gniew. – A teraz zabieraj się i zejdź nam z drogi.

– Lubiłem ten twój cięty język, ale nawet jako strzyga nie miałabyś ze mną... Co jest, kurwa? – zaklął, rozglądając się dookoła. Sama nie byłam pewna jak, skoro nie wypowiedziałam inkantacji ani głośno nie zawezwałam żywiołu, ale sterowany przez niego wicher przeszedł pod moją kontrolę. W mgnieniu oka poczułam, jak energia wiatru wypełnia mnie, zespalając się z mą myślą, jakbyśmy rezonowali w jednym rytmie. Odpowiadając na komendę, która nie padła werbalnie ani z mych ust, ani w myślach, wicher smagnął kilkukrotnie szatyna, rozdmuchując jego ciemne, dymowe skrzydła. – Ty.

– Mówiłam, zejdź nam z drogi – powtórzyłam, wkładając w polecenie całą dostępną siłę.

Istota wiatru nie pozostała obojętna, kolejny raz zwracając się przeciwko komuś, komu teoretycznie winna służyć. Jak na gołej dłoni widać było, że rokitnik nie wie, co się wokół niego właśnie dzieje. Nie umiał wpłynąć na wicher, choć to jego gatunek w teorii panował nad tym żywiołem. Cofnął się, kroki stawiając niemrawo i ani na moment nie spuszczając ze mnie skonsternowanego wzroku. Dodatkowo, co dziwniejsze zresztą, Milan osłabił uścisk, którym przygarniał mnie do siebie. Intuicyjnie wyczuwał moją siłę, pozwalając na jej demonstrację.

– Ale jak...? – Rokitnik potrzebował odpowiedzi. Sensu, który mógłby wypełnić lukę w jego logicznym postrzeganiu świata. Jako człowiek właśnie burzyłam całą percepcję, doszczętnie niszcząc wypracowany przez lata schemat. – Ty nie jesteś przecież... Nie... Strzyg nie słuchają żywioły.

– Nie. Jestem. Strzygą – zakomunikowałam dosadnie, naciskając na każde z poszczególnych słów obwieszczenia. – Jestem...

– Karmen.

Milanowi nie spodobało się, że chciałam wyjawić, kim byłam. Choć może upomniał mnie, bo zaprzeczyłam? O tym też powinniśmy porozmawiać. Jeśli znał swoje przeznaczenie, musiał zdawać sobie sprawę, że nie tylko strzygi miały leżeć mi na sercu. Nie mógł odizolowywać mnie od innych bytów. Ostatecznie miałam zaistnieć w świecie ich wszystkich, prawdopodobnie mocno wywracając go do góry nogami. W końcu te stwory miały żyć w pokoju.

– Nie, nie przerywaj jej – zażądał Ireneusz. – Chcę wiedzieć. Muszę to wiedzieć – poprawił się szybko, tym razem stawiając krok ku nam. Kolejny już raz uważnym, badawczym wzrokiem przesunął po mej sylwetce z góry do dołu oraz z powrotem, zatrzymując się na twarzy. – Nie jesteś bełtem. Ażdachą ani chmurnikiem też nie – oceniał, eliminując kolejne gatunki bytów. – Nie możesz więc wpływać na pogodę, a przecież on cię słucha. Jak to możliwe?

Nie potrzebowałam pytać, ażeby wiedzieć, kogo okrzyknął mianem jego. Bynajmniej myślał o Milanie. Słuchał mnie wicher, byt powietrzny, który niby to posiadał własną wolę, jednocześnie podlegając innym istotom, o jakich wspomniał trwający na wprost rokitnik.

– To na pewno nie miejsce ani czas na tę dyskusję – zadecydował strzygoń, ponownie mocniej otaczając mą talię ramieniem.

– Jesteś z nim? – Ireneusz wbił wzrok w jego ramię. – Naprawdę jesteś ze strzygoniem, nie będąc jedną z nich.

Pewna nie byłam czy pyta, czy stwierdza. A może po prostu ton mężczyzny wyrażał zastanowienie? Bądź co bądź brzmiał dziwnie, nienaturalnie, nawet jeśli zdawałam sobie już sprawę z tego, że nie znałam dotąd prawdziwego Ireneusza. Uznałam, iż bezpieczniejszą alternatywą będzie milczenie. Mogłam się też co najwyżej pożegnać. I kiedy już zamierzałam ruszyć z miejsca, zostałam uprzedzona.

– Jest jedną z nas – warknął groźnie brunet, obnażając kły.

– Chciałbyś – fuknął szatyn. – Nie emanuje od niej twoja aura, choć... – zawahał się, świdrując mnie ściemniałym jeszcze mocniej wzrokiem. Wiatr uspokoił się, choć nadal wędrował między nami. Szczęśliwie przestałam rejestrować chłód, kiedy wicher owiewał mnie ciepłym, ogrzanym powietrzem, jakby zbrodnią zdawał się dla żywiołu fakt, iż marzłam. – Ma w sobie coś z was.

Brawo, zadrwił Welst, a ja natychmiast zrozumiałam. Chociaż możliwe, że to strażnik wyłożył mi to wszystko sposobem nieograniczającym się do konwersacji. Wszystko zaczęło pasować do siebie. Fakt, że mieszkańcy kamienicy od początku widzieli we mnie strzygę. Nareszcie pojęłam.

Nie umarłam, to na pewno. Jednak Welst strzegł mnie pomimo, iż nie przekroczyłam progu Nawii. Robił to jeszcze zanim nauczyłam się mówić, chodzić i postrzegać świat typowo ludzką perspektywą. On był elementem łączącym mnie ze światem nocnych, krwawych demonów. Mój opiekun posiadał w sobie tyle magii, że po prostu musiał ją wydzielać, a skoro ja byłam łącznikiem ze światem, strzygi bezwiednie wyczuwały mojego opiekuna.

– Aurę? – podłapałam. Teoria panosząca się w mej głowie nie wystarczyła, potrzebowałam potwierdzenia. – Jaką aurę niby wydzielam?

Kolejny raz rozciągnął usta, ukazując zęby. Różniły się od strzyżych. Jego kły nie były aż tak spiczaste jak Milana w trakcie metamorfozy. Już nie wspominałam o drugim rzędzie szpilek, jak poczęłam nazywać zębiska, które wysuwały strzygi, gdy dopadało je pragnienie. Zęby rokitnika były bardziej spłaszczone i przywodziły nieco na myśl tylne uzębienie.

– Śmierci – wymamrotał.

– Sowulski...

– Czy to nie oczywiste? – spytał, niewiele robiąc sobie z jawnego ostrzeżenia. – Martwi wydzielają charakterystyczną nutę do ich aury.

– Zamilcz – polecił skrzekliwie nabuzowany strzygoń.

Wyglądał, jakby spuchnął wskutek alergii. Wiedziałam, że to nie tylko zasługa jego demonicznej natury, a ćwiczeń uprawianych od bez mała miesiąca. Milan ostro wszak trenował i oto widziałam wymierne efekty.

– A bo co, parszywcu?

– Zaraz...

– Dość! – krzyknęłam.

Dłoń ułożyłam płasko na torsie bruneta, ostrym spojrzeniem przekazując polecenie również mężczyźnie, którego skrzydła jakby nieco się skurczyły. Omiotłam wzrokiem okolicę. Dwie kobiety spojrzały w naszym kierunku, idąc dalej w swoją stronę, inna para znajdująca się znacznie dalej też tylko zerknęła. Ciekawiło mnie, dlaczego nikt nie reagował na widok skrzydeł. Też byli magicznymi bytami skrytymi dla ich własnego bezpieczeństwa między ludźmi przez wiedźmy?

To nie tak, oznajmił Welst.

Nie?

Nie, poparł stanowczo. Przypomnij sobie, jak wśród nich żyłaś.

Przypomnieć sobie? Po co? Nie kryłam zaintrygowania. Z jednej strony zdawałam sobie sprawę, że Milan i Irek utknęli przeze mnie w zawieszeniu, czekając ciągu dalszego, ale teraz potrzebowałam skupić się na Białym. Mój strzygoń miał absolutną rację, mówiąc kiedyś, że każdy strażnik w swym działaniu miał cel.

Bo wtedy nawet ja nie umiałem się z tobą skontaktować, oznajmił. Widziałaś i słyszałaś mniej jak oni. Ludzie nie potrafią patrzeć dalej, a jeśli któryś coś widzi, to...

Nikt mu nie wierzy, dokończyłam płynnie. Znałam kilku obłąkańców wierzących we wróżki czy złe duchy mącące spokój danego domostwa. Posiadałam wiedzę o grupkach gromadzących się, aby wymieniać nadnaturalnymi doświadczeniami. W społeczeństwie nie brakowało też wróżek, chociaż zastanawiałam się obecnie, ile te popularne wieszczki realnie widziały, a ile stanowiły ich wymysły.

– Karmen?

– To nie czas ani miejsce na dyskusje, a tym bardziej awantury – zawyrokowałam. – A poza tym na nas już też czas.

– Co? Musisz mi wyjaśnić?

Sowulskiemu nie spodobało się, że chciałam go zostawić jak stał bez słowa wytłumaczenia. Może należało się mu? Przygryzłam dolną wargę. Kątem oka zerknęłam w bok. Jakaś kobieta patrzyła na nas z zaciekawieniem, a napotykając mój wzrok, gdy mocniej odwróciłam głowę, speszyła się, gnając przed siebie.

– Schowaj skrzydła – poleciłam.

– Odpowiedz.

– Skrzydła – powtórzyłam przykaz.

Wtedy jednak Irek zmienił się na twarzy. Momentalnie i jak na zawołanie stracił swe demoniczne rysy, a skrzydła dosłownie rozpłynęły się w powietrzu, jakby rozwiał je wiatr. Lekko rozchylone wargi drżały, podobnie jak jego tęczówki, które odzyskały swój codzienny, zwyczajny kolor. Znów wabiły miodowym odcieniem. Wzdrygnął się, jakby odczuł nagle chłód jesiennego wieczoru, odchylając ciało nieznacznie w tył. Patrzył na mnie z góry, co z moim niskim wzrostem nie było niczym niezwykłym, ale też w jego oczach dostrzegłam przestrach.

– Ty... ty jesteś... jesteś wiedźmą – oznajmił niedowierzająco. – Wiedźma. – Skrzekliwy warkot wydobył się z krtani mego partnera, przykuwając uwagę rokitnika. – Wiedziałeś? Związałeś się z wiedźmą.

– Lepiej, żebyś tego nie rozgłaszał – zagroził.

– Ale...

Oddałabym wiele, aby dowiedzieć się, jakie myśli gnały teraz pod kopułą jego czaszki. Byłam wiedźmą, a raczej potomkinią wiedźm, które formalnie wymarły. Z tego, co mówiła Czębira, ona z Heloizą nie zasługiwały już na miano wiedźm, chyba że sowich. Ja jeszcze nie złączyłam duszy z Welstem, co po prawdzie stanowiło ledwie formalność odwleczoną w czasie.

– Tak, płynie we mnie krew wiedźmy – poparłam, wyżej dźwigając głowę. Nie wyrażałam wcale dumy z tego faktu. Po prostu postanowiłam patrzeć na prawdę z wysoka. Chcąc czy nie, nie mogłam już tego zmienić. – Ale...

– Wiedźma – powtórzył, wchodząc mi w słowo i, o dziwo, gotowa byłam przysiąc, że wyraził ulgę. Ponadto jego oczy zaszkliły się, jakby w jednym momencie odkrył coś, co zmienić miało na lepsze całe jego dotychczasowe życie. – Uwierzyć nie mogę, że naprawdę jesteś wiedźmą. Wiesz w ogóle co to znaczy? – Rozchyliłam wargi, ale nie zdążyłam udzielić odpowiedzi. – Bogowie wreszcie się nad nami zmiłowali.

To nie bogowie, prychnął Welst. Rozumiałam. Nie oni zesłali mnie na ziemię, lecz Waromira dopilnowała, abym urodziła się w tych czasach. Jej zaklęcie trzymało przez całe wieki, pieczętując całą magię mojego rodu. Zimny dreszcz przemknął po plecach, gdy dotarło do mnie ze zdwojoną mocą, że naprawdę jestem jedyną żyjącą wiedźmą, a cały świat ukryty przed ludźmi wiąże ze mną olbrzymie nadzieje.

– Nie będę się sprzeczać – stwierdziłam. – Wracaj do domu.

– Ale gdzie ty się wybierasz? – spytał, zagradzając mi drogę. Kompletnie nie baczył na towarzyszącego mi Milana. – Nie wiesz, jak mocno czekamy, żebyś nas pomściła?

– Pomściła?

Zerknął na mnie zdziwiony. Następnie przesunął spojrzeniem na Milana, co również zrobiłam. Stał niewzruszony i mocno niezadowolony u mego boku. Traktował rokitnika już nie jak rywala a zagrożenie.

– Nie powiedziałeś jej? – Nuta zawodu wybrzmiała w jego pytaniu. – Przecież ona ma cel.

– Ona...

– Znam swój cel – przerwałam strzygoniowi.

– Akurat – burknął rozsierdzony. – Jak, skoro dziwi cię pomsta, na którą czekamy?

– Nie kłopotałbym się tym – zaskrzeczał brunet.

– Nie ciebie pytałem.

Wrogość Irka wylewała się z niego. Jego aura uległa zmianie, stając się jednocześnie widoczną dla mnie. Kiedy zerknął na mnie, nawiązując wzrokowy kontakt, słowa utknęły mu w gardle. Domyśliłam się czemu. Widziałam obraz przeplatany złotem niczym wyrafinowany, ręcznie tkany arras.

– Nie ty decydujesz – powiedziałam doniośle. Odniosłam jednak dziwne wrażenie, jakby słowa za pośrednictwem mego ciała wypowiadał jakiś obcy, trzeci byt uwięziony we mnie. Nie byłam to ja, nie był to Welst. Pomysłu nie miałam, kim była drzemiąca we mnie istota. Ruszyłam z miejsca, orientując się poniewczasie, że Milan nie otaczał mnie już ramieniem, ale czułam na sobie jego wzrok. – Nie w twoich rękach spoczywa przyszłość. Nie tobie obwieszczać, co ma nastąpić. Kim jesteś, żeby sprzeciwiać się woli bogów?

– Wybacz – wymamrotał zawstydzony, spuszczając głowę. – Po prostu...

– Nie chcę tłumaczeń – zadecydowałam. Zauważyłam, że choć nie brzmiałam jak ja, podejmowałam samodzielne decyzje. Tak jakby tym odmiennym bytem goszczącym w mej świadomości określiłam przez brak doświadczenia moc, jaką aktualnie manifestowałam przed strzygiem oraz rokitnikiem. – Masz nikomu nie mówić o wiedźmie.

– Ale... – Zmrużyłam oczy, pozwalając ciału działać instynktownie. Dostrzegłam, jak przełknął ciężko, a jabłko Adama zadrgało na jego szyi, aby ułamek sekundy później zwrócić uwagę na pulsowanie po boku. Powstrzymałam się jakoś przed oblizaniem wargi, ale nagle poczułam coś bardzo, bardzo niepokojącego. – Będzie, jak chcesz – oznajmił.

Jego słowa docierały do mnie, lecz nie one były aktualnie najważniejsze. Pulsowanie. Regularne, mocne tętnienie krwi w żyłach bełta dotarło do tej części mej osobowości, która czekała, kryjąc się gdzieś wśród mroku. Coś zacisnęło się na moim nadgarstku, gdy postawiłam krok do przodu, wytrącając mnie z transu, w jaki wpadłam, wykorzystując swoją moc.

Chociaż chciałbym to zobaczyć, strzygoń ma rację, usłyszałam Białego. Przez moment nie rozumiałam, czego dotyczyły słowa bębniące między ścianami czaszki. Spuściłam głowę, sunąc spojrzeniem na swoją rękę i dostrzegając palce owinięte wokół mego przegubu. Wzrokiem powiodłam wzdłuż ręki, docierając aż do właściciela. Milan patrzył na mnie, rozciągając leniwie usta w aroganckim, butnym uśmiechu. Nie tu i nie teraz.

– Nie tu i nie teraz – strzyg zwerbalizował ten sam komunikat, jakim ledwie sekundę wcześniej uraczył mnie mój sowi opiekun.

Zamrugałam. Usta same się zamknęły, zaciskając w wąską linię. Cząstka mnie czuła zawód z obrotu sytuacji. To dopiero było dziwne. Zmieniłam pozycję, ustawiając się ponownie przodem do obserwującego mnie uważnie Irka. Czekał, co zrobię lub powiem, jakbym miała wydać ostateczny wyrok niczym wprawny arbiter.

– Pora na nas – orzekłam.

Skinął głową, przepuszczając nas. Nic nawet nie odrzekł i pewna nie byłam czy w ten sposób mnie zlekceważył, czy wręcz przeciwnie. Ponoć niższej rangi stworzenia nie mogły przemawiać bez pozwolenia. Czębira powiedziała mi kiedyś coś takiego. Najwyżsi rangą byli druidzi, zaraz po bogach rzecz jasna, później wiedźmy, a później cała reszta, ludzi w rzeczywistości plasując na śmiesznie niskim pułapie. Absolutnie nie zamierzałam ich usprawiedliwiać, aczkolwiek może to był powód, dla którego ostatecznie postanowili się zbuntować, stawiając wszystko na jedną kartę.

Wyminęłam mężczyznę, zostawiając go samotnie pośród aut oraz ludzi, których nienawidził. Pragnienie zemsty przerodziło się w potrzebę, do jakiej zaspokojenia dążył. Chwilowo postanowiłam jednak odpuścić, zdając sobie sprawę, że po małym przedstawieniu nie podejmie żadnych działań na własną rękę. Kroki zdążającego za mną Milana stanowiły dziwne zabezpieczenie powodzenia, przez co uśmiechnęłam się sama do siebie, nie do końca to wszystko pojmując.

Cóż, wypadało skupić się na zakupach. Kłobuk potrzebował posłania. I imienia, dopowiedziałam sama sobie, skupiając myśli na postaci nowego pupila. 

I jak tam, kochani? 
Zaskoczeni? Mam nadzieję, że choć trochę tak. 
Co sądzicie o opcji, w której mityczne istoty funkcjonują pośród ludzi niedostrzeżenie? 

Dajcie znać, jak podobał się Wam rozdział. 
Jestem niezmiernie ciekawa odczuć po przeczytaniu. 
Każda sugestia, a także konstruktywna krytyka mile widziana. 
Pamiętajcie - jesteście wspaniali <3 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top