34. Weles musi cię bardzo lubić

Jakbym tego nie przeżyła, w życiu bym nie zgadła, że naprawdę tak można. I wcale nie miałam na myśli ilości razów, które zaliczyliśmy z Milanem, zanim dopadł nas bezlitosny sen. Więcej po prostu już nie mogłam, mając szczerą nadzieję, że on również opadł wyzbyty z sił. Nawet w noc Sobótki nie zaliczyliśmy aż tylu ekstatycznych uniesień pod rząd, więc totalnie mnie nie dziwiło, że po wszystkim dosłownie padłam jak kłoda. Zdołałam się tylko wtulić w twarde, męskie ciało, a zanim odcięło mnie od jawy, zarejestrowałam, jak otoczył ramieniem mój korpus, cmokając skroń.

Przez tego napalonego strzyga nawet na normalny sen liczyć nie mogłam, bo gdy tylko dopadła mnie mara, odtwarzałam w głowie ostatnie razy. Dotychczas nie odmawiałam Milanowi kreatywności, nawet nie zastanawiając się, że całkiem nieźle radzi sobie bez zabawek. Również nie snułam domysłów, co mógłby zrobić, posiadając odpowiednie zaplecze, przekonując się o tym dopiero co na własnej skórze.

Jęk samoistnie opuścił moje usta, gdy kolejny raz odtwarzałam zabawę z wibratorem. Miałam nadzieję, że tylko we śnie, bo chociaż spałam, byłam świadoma dziwnego, nierzeczywistego deja vu. Zadrżałam, ponownie doznając tępej przyjemności, gdy Milan z zafascynowaniem badał na nowo moje granice. Byłam mu wdzięczna, że zachęcając do próbowania nowości, nie wywierał presji.

Poruszyłam biodrami, wypinając się instynktownie i ocierając o twardość. Niby spałam, a jednak mój umysł w dalszym ciągu zabawiał się w pozycji na pieska, reagując tak, jakby Milan znów wypełniał mnie swoją erekcją, masując jednocześnie kulkami analnymi. Jeśli sądziłam dotychczas, że przy analu byłam pełna, dziś zrozumiałam, w jak wielkim błędzie tkwiłam, pozwalając partnerowi wsunąć w siebie zarówno nabrzmiałego członka, jak i usztywnionego, lecz sztucznego penisa.

W takich momentach cieszyłam się jego niemałym doświadczeniem, choć wolałam nie wnikać w przeszłość. Jednak gołym okiem było widać, że doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co robił. Zresztą nie bez powodu nabył dostosowany do naszych potrzeb lubrykant, stosując sztuczne nawilżenie z wyczuciem we właściwych momentach. Znów jęknęłam, zaciskając instynktownie uda.

– Sówko... – Mruknęłam w responsie na łagodny głos partnera. – Kochanie... – Cokolwiek robił, było mi dobrze. Po prostu, zwyczajnie dobrze. Westchnęłam, czując przyjemność rozchodzącą się wzdłuż boku, który smyrał palcami, łaskocząc mnie przy tym niezamierzenie. – Wiem, że ci dobrze, ale czas wstawać. – Znów mruknęłam niewyraźnie, na co tylko się roześmiał, a całe spoczywające pode mną ciało zawibrowało, trzęsąc się nieznacznie od wesołości. Cmoknął mnie, próbując chyba rozbudzić, aczkolwiek delikatnie pieszczoty odnosiły kompletnie odwrotny efekt. Ponad wszystko chciałam zostać w łóżku. – Sówko, bo przegapisz egzamin.

Jak na komendę uniosłam powieki, mrugając kilkukrotnie znacznie szybciej niż przeciętnie. Żałowałam niepomiernie, że sen rozmył się definitywnie, zostawiając rzeczywistość, chociaż leżąc policzkiem na wyrobionym ćwiczeniami torsie strzygonia, wcale nie cierpiałam wskutek gorszej perspektywy. Zerknęłam na niego, lustrując twarz i dostrzegając od razu niemałą wesołość.

– Jesteś okrutny – stęknęłam, dociskając do jego klatki piersiowej policzek i przymykając jeszcze na moment powieki. Zaśmiał się wskutek mojego naburmuszonego tonu. – Która godzina?

Cmoknął mnie w głowę, nie przestając pieścić palcami rozpalonej skóry. Dotykiem znaczył ją, jakby chciał wryć mi w pamięć, że jestem z nim i nigdy już się nie uwolnię. Cóż, prawdę powiedziawszy, zaczynało mi to mocno odpowiadać, nawet jeśli jeszcze niedawno zarzekałam się, że nie wejdę w żaden związek. Tymczasem z Milanem mogłam spędzić resztę życia i całe kolejne, skoro znał moje mankamenty, nic sobie z nich nie robiąc.

– Wpół do piątej.

– Co?! – Odpowiedź mężczyzny nie tyle mnie zaszokowała, co postawiła na baczność. Miałam pół godziny, żeby ogarnąć się i dojechać na egzamin. – Jak to wpół do piątej?!

Wyrwałam z łóżka, wyplątując się z pościeli. Wyplątywałam się przynajmniej, prawie lądując twarzą w podłodze. Szczęśliwie Milan posiadał nie tylko długie ręce, ale też refleks. Inaczej na egzamin teoretyczny jechałabym z rozbitą twarzą bądź w innym terminie, pokazując egzaminatorowi wypis z SORu. Jakimś cudem wreszcie zostawiłam kołdrę, wbiegając do łazienki.

– Spokojnie, sówko...

Milan wkroczył do łazienki dokładnie w chwili, kiedy spłukiwałam wodę w klozecie, doskakując do umywalki. Dodatkowo jeszcze się poślizgnęłam, w ostatniej chwili utrzymując względnie równowagę. Ja to dopiero byłam życiową sierotą. Biorąc pod uwagę sfiksowane szczęście, momentami sobie sama zadawałam pytanie, jakim cudem przetrwałam te dziewiętnaście lat.

Mówiłem już, łatwo nie było, burknął Welst, uaktywniając się chętnie. Zachowanie cię przy życiu...

– Dobra, skończ – sarknęłam, łapiąc pierwszy z brzegu kosmetyk.

– Mówię tylko, że nie musisz się śpieszyć – odparł brunet podpierający akuratnie framugę.

Zerknęłam na niego zdziwiona. Już w zasadzie zapomniałam, że mówił coś przed momentem, zanim Welst usiłował doprowadzić mnie do białej gorączki. Białej jak on sam.

– Tak, tak... – burknęłam, robiąc kreski. Nie miałam czasu na pełen makijaż, więc podkreślenie oka musiało w zupełności dzisiaj wystarczyć. – A nie mogłeś obudzić mnie wcześniej? Tak z kwadrans chociaż?

– Budzę cię od czwartej, sówko – poinformował rozbawiony.

– Pół godziny? – Zerknęłam na niego niedowierzająco, wymieniając sprawnie kredkę na maskarę. – Jakoś słabo zależało ci na mojej pobudce, skoro tyle czasu ci to zajęło. Milan!

Maznęłam go tuszem do rzęs po nagim torsie, grubą, czarną krechę zostawiając aż po ramię, gdy zgarnął mnie nieoczekiwanie w ramiona, dociskając do siebie. Absolutnie nie zrobiłam tego celowo, zaskoczona odsuwając naprędce szczoteczkę, byleby tylko nie zepsuć nawet tak prostego makijażu. Zaśmiał się, dociskając usta do moich i nie pozwalając wyrzec słów jawnego sprzeciwu. Ja się przecież śpieszyłam.

– Kocham, jak się dąsasz – zawyrokował.

– Aha... – burknęłam, wracając do malowania oka. – Przypomnę ci o tym z pewnością w odpowiednim czasie.

– Doczekać się wprost nie mogę. – Bawiłam go, ale jako że sama nie miałam aktualnie humoru do żartów, posłałam strzygoniowi mordercze spojrzenie. – Dobrze, nie przeszkadzam ci. Będę w salonie.

– Lepiej odpal auto – rzuciłam, gdy już wychodził.

W przeciągu kwadransa byłam gotowa, rozsądzając, jakim cudem udało mi się zerwać z łóżka o wpół do, a skończyć szykowanie do drogi dokładnie czternaście minut później. Milan czekał już na mnie w hondzie, chwilę wcześniej oznajmiając, że idzie uruchomić wóz. Mieliśmy piętnaście minut na dotarcie na miejsce, a strzygoń jeździł, jakby co najmniej woził babcię Daisy. Choć po prawdzie nawet ta filmowa staruszka była znacznie młodsza od niego, aczkolwiek braku witalności strzygoniowi zarzucić nie mogłam.

– Masz dowód? – spytał, ruszając.

– Pytasz, jakbyś nie wiedział – bąknęłam. Mimo wszystko sięgnęłam do swojej niewielkiej torebki. Dziś nie potrzebowałam wiele. Wystarczył dokument ze zdjęciem potwierdzający moją tożsamość, chociaż nie było bata, żeby prowadząca zajęcia mnie nie rozpoznała. Nie zmieniłam się zanadto w przeciągu trzech ostatnich dni, a to ona miała przeprowadzić egzamin, pilnując chyba braku ściągania. – Tak, jest.

– Nie denerwuj się tak – powiedział upominawczo.

Musiałby być głuchy, żeby nie wysłyszeć nerwowej nuty w moim głosie. Umiałam, bo zakuwałam w każdej wolnej chwili. Odpytali mnie chyba wszyscy kierowcy w kamienicy i każdy z zadowoleniem ostatecznie gratulował mi poprawnych odpowiedzi. Na testach wypełnianych na łamach wykupionej platformy oblałam tylko raz i to na samym początku, bo źle przeczytałam pytanie.

– Łatwo ci mówić – uznałam rozgorączkowana. – Ty już masz prawo jazdy, możesz w każdej chwili wsiąść do auta i jechać, gdzie chcesz.

– Ty też – odparł niskim, nieco skrzekliwym głosem.

– No, już widzę, jak mnie policja zgarnia za prowadzenie bez zezwolenia.

– Teraz nie zgarniają – pouczył, skupiając się na drodze.

– Wcale – bąknęłam przekornie. – Tylko mandat wystawiają taki, że w życiu bym go nie spłaciła, a jako bonus dożywotni zakaz prowadzenia pojazdów.

Zerknął na mnie, tylko na moment odrywając wzrok od jezdni. Akurat stanęliśmy na światłach, co mnie dodatkowo irytowało. Śpieszyliśmy się, ale i tak musieliśmy czekać. Zabębniłam, palcami uderzając o bok drzwiczek.

– Kochanie, zdasz – stwierdził. Wiedziałam, że chce mnie tylko uspokoić i pocieszyć, ale zapanować nad nerwami wcale nie było tak prosto, jak mogło mu się zdawać. Zwłaszcza że zegar wybił kolejną minutę, a my wciąż czekaliśmy na zielone. – A mandatami się nie martw. Masz być bezpieczna.

– Ale jesteś świadomy, że za nic się ich nie zgarnia, prawda? – rzuciłam z przekąsem.

Jeszcze zanim na mnie zerknął, skrzeknął chrapliwie. Owszem, wiedział. Być może dlatego właśnie niechętnie widział mnie za kółkiem. Już teraz suszył mi głowę o pasy, chociaż aktualnie zapinałam je odruchowo zaraz po zajęciu miejsca. Tresura poprzez ciągłe biadolenie odniosła skutki, to musiałam przyznać.

– Pieniądze nie są problemem, ale jeśli bezpodstawnie złamiesz przepisy, wierz mi lub nie, nigdy więcej nie puszczę cię za kółko – obwieścił tonem władcy wydającego królewski dekret.

Wywróciłam oczami, nawet jeśli tego nie widział. W zasadzie wolałam, aby nie zauważył mojej reakcji. Gotów był uznać, iż go zlewam, nie przejmując się bezpieczeństwem, co nie było prawdą. Czy moim zdaniem przesadzał? Ależ oczywiście, przesadzał i to solidnie. Jednakże w pełni go rozumiałam, ponieważ sama nie chciałam, aby Milan jeździł jak wariat, narażając się na wypadek.

– Bezpodstawnie? – spytałam po dłuższej chwili, orientując się, że zostawił furtkę na interpretację. – Co masz na myśli?

– Bezpieczeństwo przede wszystkim – zakomunikował zwięźle, nie wdając się w szczegóły.

– Po to właśnie robię kurs – powiadomiłam, gdyby tak przypadkiem zapomniał. – Żeby bezpiecznie jeździć po drogach.

– Szkoda że nie wszyscy tak do tego podchodzą.

Skinęłam głową. Wjeżdżaliśmy na parking przed budynkiem mojej szkoły nauki jazdy. Zresztą więcej mówić nie trzeba było. Realia nie były mi obce, a wypadków na drogach nie brakowało, zaś znacznej większości można było po prostu uniknąć. Zaparkował, a zanim zdążył cokolwiek dodać, cmoknęłam go pośpiesznie w policzek i wybiegłam z wozu, wołając, aby trzymał kciuki.

Do pomieszczenia, gdzie rozstawiono pojedyncze stoliki, wbiegłam dosłownie na styk. W dodatku zdyszana, bo siedziba OSK znajdowała się na trzecim piętrze, a budynek złośliwie pozbawiony został windy. Architekci posiadali nieludzkie poczucie humoru, bo żartem było wznoszenie wielokondygnacyjnych budynków i wyposażenie ich wyłącznie w schody. Teraz przynajmniej miałam odpowiedź, dlaczego znajdowały się tutaj tylko biurowce. Nikt normalny nie kupiłby mieszkania na trzecim piętrze lub wyżej, żeby dziennie ganiać po schodach.

Pani Bogusia pokręciła tylko głową, odpowiadając grzecznościowe dzień dobry, zanim zamknęła za mną drzwi, kategorycznie oznaczając rozpoczęcie egzaminu. Na pierwszy rzut oka kobieta przypominała ciotkę Ludmiłę, ale przy bliższym poznaniu dużo zyskiwała, okazując się człowiekiem z krwi i kości, wyrozumiałym oraz z poczuciem humoru, choć czasem dość specyficznym.

Zajęłam wolne miejsce na samym początku. Ta jedna zasada miała się nie zmienić nawet w dorosłym życiu. Wszyscy najchętniej wybierali miejsca z tyłu, a kto pierwszy, ten lepszy, jak głosiło stare porzekadło. Musiałam skupić się tylko i wyłącznie na teście, odkładając torebeczkę obok na niewielki blat i łapiąc za uruchomiony już tablet. Wystarczyło kliknąć start na komendę pani Bogusi.

Kobieta przeszła się wzdłuż pomieszczenia niczym rasowy belfer, a wspomnienia z czasów szkolnych zalały świadomość. Nigdy nie lubiłam sprawdzianów, ale moja awersja nie wynikała z nadmiernych nerwów. Zwyczajnie nie posiadałam odpowiedniej wiedzy, bo nie miałam czasu powtarzać materiału w domu. Czasu ani warunków, a teraz żałowałam straconych lat.

Stukot szpilek rozniósł się echem po sali, kiedy wracała na swoje miejsce siedzące przy biurku z laptopem, rzutnikiem, notatkami i kilkoma innymi przydasiami. Jeszcze raz przesunęła po całej naszej szóstce niebieskim spojrzeniem, poprawiając farbowane blond włosy, zatykając kosmyki za ucho.

Piętnaście minut później na ekranie widniał wynik. Jednak jako ostatnia podeszłam z tabletem do pani Bogusi. Nie lubiłam załatwiać spraw w tłumie, a ten kwadrans więcej mnie już nie zbawił. Milan i tak miał czekać w wozie, sam zapewnił, że nigdzie się beze mnie nie ruszy. Pokazałam kobiecie wynik, dopełniając dalszych formalności związanych z kursem. Notowała coś akurat w swoim laptopie, do którego nie miałam wglądu, kiedy uwagę przykuł komunikat nadawany w radiu.

Prokurator Lewalski w stanie ciężkim został dziś rano przetransportowany do szpitala wojewódzkiego. Nieoficjalnie mówi się o porachunkach mafijnych, zakomunikowała jakaś kobieta, której danych nie dosłyszałam wcześniej. Wystarczyło jednak nazwisko szwagra Jagody, aby przykuć moją uwagę. Okolicznością potwierdzającą teorię policyjną dotyczącą zemsty zorganizowanej grupy przestępczej jest fakt, iż wczoraj wypuszczony na wolność został Arkadiusz R., którego zwolniono warunkowo za dobre sprawowanie. Czas napadu szacuje się na późne godziny wieczorne. Skazany...

– Karmen?

Pani Bogusia patrzyła na mnie wyczekująco, trzymając w dłoni niewielką karteczkę. Nie od razu ją przejęłam, pozostając w szoku. Musiałam jednak wymierzyć sobie mentalny policzek, aby skupić się na konwersacji z prowadzącą bardziej niż na newsach wybrzmiewających z niewielkiego głośniczka. Dalej nie mówili nic ciekawego. Jeśli się nie myliłam, komentarzu w sprawie podjął się komendant policji w Gliwicach, gdzie Gienek mieszkał wraz z żoną.

– Przepraszam – przebąknęłam, chowając karteczkę z danymi do torebki.

– Wszystko dobrze?

– Tak – burknęłam wciąż oszołomiona. – Po prostu go znam.

– Prokuratora Lewalskiego? – zdumiała się prawdziwie, gdy skinęłam na niewielki odbiornik. Potaknęłam ruchem głowy, na co szerzej otworzyła oczy. – To przykre, co spotkało tak poczciwego człowieka. A wszystko przez to, że chciał być uczciwym.

– Nie powiedziałabym, że jest poczciwy ani uczciwy – stwierdziłam prosto, zaskakując ją jeszcze bardziej niż moją znajomością z tak znaną personą. Podejrzewałam, że dziś wszystkie stacje radiowe nadawały notorycznie o owym napadzie. Ciekawa byłam, co naprawdę się stało, nie wątpiąc przy tym, że menda Lewalski miał sporo wrogów. – Ale ja znam go osobiście, a to też wiele zmienia.

Pokiwała ze zrozumieniem. Pani Bogusia na oko miała ze czterdzieści pięć lat, więc na pewno swoje w życiu już widziała. Nie wątpiłam, że znała więcej taki przypadków nieskazitelnych obywateli mających za uszami więcej przewinień niż misiek grizzly futra na ciele. Uśmiechnęłam się, pożegnałam i wyszłam, nie przeciągając zbędnie. W radiu mówiono już o czymś zupełnie innym, nie zasługując już na moje zainteresowanie.

Zamyślona zeszłam po schodach, nawet nie orientując się, kiedy właściwie pokonałam wszystkie trzy piętra. Rozkładałam na czynniki pierwsze zasłyszany fragment wiadomości. Może gdyby nie chodziło o Lewalskiego, obeszłoby mnie to, co się stało. Oczywiście nie życzyłam nikomu podobnych rozrywek, aczkolwiek w przypadku tego człowieka też przykro mi nie było.

Na policzkach czułam podmuch chłodnego wiatru. Z tego wszystkiego nawet nie zapięłam kurtki, którą zarzuciłam na siebie. Kroki stawiałam wolno i rozważnie, chociaż nie przywiązywałam wagi do patrzenia pod nogi. Szłam przed siebie na automacie. Równie dobrze mogłam wyrżnąć orła na prostej drodze, potykając się o nierówny krawężnik czy wystającą płytkę chodnikową, dopóki nie znalazłam się w silnych, męskich ramionach.

– Tak mi przykro, sówko – szepnął wprost do ucha.

Odsunęłam się nieznacznie, wciskając między nas dłoń, której wnętrze podparłam o korpus Milana. Posłałam mu nierozumiejące spojrzenie, jakbym zupełnie zapomniała, że ledwie przed momentem zdawałam egzamin. Myślami nie odstępowałam szwagra siostry, nie umiejąc inaczej postrzegać Jagody, a w czarnych oczach nie dostrzegłam żadnej podpowiedzi, pochopnie wysuwając wnioski.

– Nie mów mi tylko, że miałeś z tym coś wspólnego – rzuciłam bez przemyślenia, skanując oblicze strzygonia.

Zmarszczył brwi w akcie konsternacji. Zaskoczył go mój zarzut. Cofnął ciało nieznacznie, stojąc w miejscu i przypatrując mi się z góry. Myślał przez chwilę, jakby rozważał czy powiedzieć mi prawdę, przyznając się do winy. Obiecał przecież, że zostawi Gienka w spokoju i nie naśle na niego naszych strzyżych kompanów, a tymczasem Lewalski w stanie ciężkim dogorywał w szpitalu.

– Niby jak?

– No... – zawahałam się. To on powinien wiedzieć jak. – Powiedz mi po prostu, że tego nie zrobiłeś.

– Ale czego?

Zgłupiałam. W głowie miałam Lewalskiego i pustkę, bo notorycznie odtwarzałam fragmenty zasłyszanego komunikatu radiowego. Nawet rozmowa z panią Bogusią kręciła się wokół napadu, chociaż zamieniłyśmy ze sobą raptem dwa, może trzy zdania.

– O czym mówisz? – spytałam zagubiona nie mniej niż mój towarzysz.

– O egzaminie – oznajmił, zaś ja doznałam olśnienia, jakie chyba wymalowało się na mojej twarzy. – Wyszłaś podłamana. Myślałem, że nie zdałaś, sówko – wyjaśnił. – I wyprzedzając wszystkie zarzuty, to faktycznie wolę, żebyś jeździła jako pasażer, ale nie zniszczyłbym twoich marzeń.

– O, rety. Miluś, przepraszam – wyznałam, rzucając mu się w ramiona. Nie wątpiłam, że nie rozumie mojego toku myślenia ani zachowania. Pewnie nawet nie wiedział, co się wydarzyło, co wcale by mnie nie zdumiało. W końcu wstaliśmy dosłownie chwilę przed wyjściem z domu, a przed zaśnięciem na pewno nie słuchaliśmy radia. Jeśli jakieś dźwięki rozbrzmiewały wokół, były to jęki, sapnięcia oraz cały akompaniament odgłosów związanych z seksem a nie mordobiciem. Zrobiło mi się głupio. – Tak bardzo cię przepraszam.

– Już, już – powiedział, tuląc do siebie. Dłonią przesunął po plecach uspokajająco. – Nie jestem przecież zły, jeśli nie zaliczyłaś – powiadomił pocieszającym tonem. – Spróbujesz znów, skoro ci zależy.

– Tak, tylko ja nie o tym – stwierdziłam, odsuwając się. Nadal trwałam w jego objęciach, stojąc przy parkingu. Dźwignął brew, czekając na wyjaśnienia, które zresztą byłam mu teraz winna. – Poza tym zdałam.

– To wspaniale – oznajmił. Podejrzewałam, że nie brzmi wybitnie radośnie, spodziewając się gorszych wieści. Dziwić mu się nie mogłam, szczególnie że prawie już go oskarżyłam mimo braku podstaw oraz dowodów o zbrodnię. – Ale nie rozumiem, czemu się w takim razie nie cieszysz. To jakaś reakcja uboczna stresu?

– Nie, nie, to nie tak – zanegowałam. Odgarnęłam lecące na twarz włosy, pozwalając nadal się obejmować. Od ciała Rawickiego promieniowała taka ilość ciepła, że mimo wietrznej pogody nie odczuwałam chłodu. – Po prostu zanim wyszłam, słyszałam wiadomości w radiu.

– No i? – Wzruszył ramionami. Sprawiał wrażenie totalnie niezorientowanego w temacie, co jeszcze mocniej wzbudziło moje poczucie winy względem niego. – Co tam mówili?

– Mówili o... – zamilkłam, zastanawiając się dopiero teraz czy mądrym jest poruszać temat tej prokuratorskiej gnidy z Milanem. Przygryzłam wargę, ale samym spojrzeniem strzygoń przekazywał, że nie odpuści, póki nie dowie się, co mnie tak poruszyło. – Ktoś ponoć napadł na Lewalskiego i leży w stanie ciężkim w szpitalu.

– Na twojego szwagra?

Zdziwił się albo zmartwił, pewna nie byłam, aczkolwiek brzmiał szczerze. Na bank nie pomyślał o tym samym Lewalskim co ja, a to dodatkowo przemawiało za jego niewinnością. Przymknęłam powieki. Brakowało jeszcze, aby Milan zaczął mnie pocieszać, choć w rzeczywistości nie byłam zmartwiona. Nie chciałam po prostu dodatkowych problemów, a chyba każdy w świecie prawa orientował się już, że ta dwójka miała zatarg jak stąd do stolicy.

– Eugeniusza Lewalskiego – sprecyzowałam dobitnie. Rysy mężczyzny natychmiast przybrały ostrości. Wkurzył się, a będąc szczerą, nie mogłam mieć do niego pretensji. – Wystraszyłam się, że miałeś coś z tym wspólnego, choć przecież obiecałeś, że dasz mu spokój i nie naślesz na niego chłopaków – wyrzuciłam z siebie pośpiesznie, starając się nad nim zapanować, zanim wybuchnie wulkanem emocji. – Przepraszam, Miluś. Nie chcę znów po prostu kolejnych wizyt policjantów przesłuchujących każdego z nas, co, kto i gdzie akurat robił.

– Czyli...? – nie dokończył pytania, przetwarzając moje słowa i tuląc do siebie. Innego wyjścia nie miał, bo kończąc wypowiedź, wbiłam się w niego, chowając w ramionach. Zaskakujące było to, jak dobrze się przy nim czułam. – Martwisz się, że to ja gnoja obiłem i pociągną mnie do odpowiedzialności? Dobrze zrozumiałem?

Ton jego głosu był łagodniejszy niż oczekiwałam. Być może przyjął moje tłumaczenie jako logiczne, a być może otwarte wyznanie strachu przed możliwymi konsekwencjami sprawiły, że złagodniał. Nawet rysy jego twarzy w ekspresowym tempie wróciły do normy, chociaż swoją wtulałam w jego tors. Skinęłam głową, drżący głos zabierając dopiero po chwili.

– Nie myślmy już o tym – zaproponowałam ugodowo. – Możemy wracać do domu?

– Nie.

– Nie?

– Nie pojedziemy do domu – obwieścił stanowczo.

Zesztywniałam, a chłodny wiatr odczuwany na plecach nie miał z tym nic wspólnego. Strzygoń brzmiał srogo oraz groźnie. Przez moment zaczęłam się zastanawiać czy w ramach jakiejś pokazowej lekcji teraz nie zaciągnie mnie do poobijanego Lewalskiego, żeby wyperswadować mi z głowy jego winę. W sumie gdyby to on dopadł Eugeniusza, słyszałabym pewnie o morderstwie popełnionym w tajemniczych okolicznościach oraz trupie prokuratora znalezionym na śmietniku z dziurą w gardle.

– Nie? – spytałam powątpiewająco, ignorując gulę w gardle.

Uznałam, że lepiej wstrzymać się z głośnym wyrażeniem sprzeciwu. Ponownie brakowało mi dowodów na wyciągnięte wnioski, a nie chciałam znów się ośmieszyć. Bardziej zdenerwować Rawickiego też nie zamierzałam. Awantura na środku drogi przed budynkiem OSK nie napawała radością. Pochylił się ku mnie, a dopiero gdy czubkiem nosa dotknął mojego, dostrzegłam, jak rozciąga usta w uśmiechu.

– Musimy przecież kupić jakieś posłanie twojemu pupilowi – oznajmił.

Bezwiednie rozchyliłam usta, gdy szczęka lekko opadła. Miał rację, o czym kompletnie zapomniałam. Szczerze mówiąc, nawet nie zauważyłam czy kłobuk nadal siedział w mieszkaniu, kiedy błyskawicznie się z niego ewakuowałam, pokonując pośpiesznie odległość między sypialnią a wyjściem.

– I co dalej? – Zastukałam zaczepnie palcami w jego pierś schowaną pod ubraniem. Byłam mu naprawdę wdzięczna, że nie drążył tematu Gienka. – Nadamy mu imię i weźmiemy do weterynarza?

– Sówko, to nie kot – stwierdził, grymasząc. – Ale imię by się akurat przydało.

– Taaa... bo wołanie go kłobukiem może być problematyczne – burknęłam.

Jeśli głębiej się zastanowiłam, nie mogłam stwierdzić, aby ktoś zarzucił mi brak kreatywności, gdybym jednak wołała go kłobukiem. Z drugiej strony nie zwracałam się do Welsta per sowo tylko imiennie, podobnie jak do wszystkich innych strażników bytujących w pobliżu. Może fair było nadać stworzeniu jakąś nazwę, ale brakowało mi pomysłu na coś chwytliwego oraz prostego zarazem.

– Sądzę, że ucieszyłby się z imienia.

– Aha... na pewno ucieszy się z czegoś do jedzenia, więc lepiej jedźmy, zanim zamkną nam wszystkie sklepy – stwierdziłam.

Odsunęłam się nieco od mężczyzny, łapiąc go za rękę. Palce splotłam z jego, ciągnąc lekko za sobą w kierunku zaparkowanej w pobliżu hondy. Nie stawiał oporów, grzecznie ruszając z miejsca, podejrzanie grzecznie. Zgodnie z moimi przewidywaniami, otworzył przede mną drzwi, zamykając, gdy tylko wsunęłam się do środka.

– Z jedzeniem nie będzie problemu – zakomunikował, zajmując miejsce obok. Zanim zasiadł, już zapięłam pas bezpieczeństwa, co by nie psioczył. – Nie możemy tylko zapomnieć posłania.

– Jakoś nie zauważyłam, żeby źle mu było na sofie.

Szczerze mówiąc, w ogóle go nie zauważyłam. Milan jednak mógłby uznać, że ignoruję swoją pełnię szczęścia, za którą pewnie peany dziękczynne słać powinnam bogom. Wszak kłobuk nie zapuszczał się na tereny strzyg, a mnie pokąsał, nie zamierzając nawet przestać.

– Nie będzie kimał na meblach – oznajmił strzygoń, rzucając mi twarde spojrzenie, jakbym w ogóle chciała się z nim o to sprzeczać. – Kłobuk czy nie, ma mieć swoje miejsce.

– Ależ ty stanowczy – bąknęłam zadziornie.

– To nie podlega dyskusji – uciął.

Wyjechaliśmy na główną ulicę, włączając się do ruchu, który pod budynkiem OSK praktycznie nie istniał. Parking był zapełniony, fakt, ale poza naszą hondą wszystkie wozy pozostawały w stanie spoczynku. Oboje zamilkliśmy. Rawicki jasno postawił sprawę, więc nie było sensu się kłócić. Zresztą w głębi duszy uważałam podobnie. Kłobuk czy nie, zwierz pozostawał zwierzakiem. Tylko z przekorności nie poparłam Milana. Gotowa byłam zjeść całą cytrynę, żeby wyszło na moje.

Drogę do centrum handlowego spędziłam na myśleniu. Zastanawiałam się czy zadzwonić do Jadźki i wypytać o Gienka. Niby nie interesowała mnie jego persona, a mimo to z jakiegoś powodu nie umiałam wyrzucić go skutecznie z głowy, w której odtwarzałam nawet naszą ostatnią rozmowę. Ocknęłam się dopiero, gdy siedzący obok towarzysz zgasił silnik.

– Szybko poszło.

– Jasne – burknął. – Możesz mi zdradzić, o czym tak cały czas rozmyślasz?

– O...

– Tylko nie ściemniaj – zagroził, od razu prezentując racjonalne argumenty potwierdzające, że zdawał sobie sprawę, iż coś było mocno nie tak. – Jechaliśmy tu ponad dwadzieścia minut przez ten pierdolony objazd, a ty słowem się nie odezwałaś i jeszcze totalnie zlewałaś moje próby nawiązania rozmowy.

Zmarkotniałam, łącząc ponownie wargi, które odruchowo rozchyliłam. Sama doszłam do wniosku, że coś było ze mną nie tak. Nie powinnam tak mocno przeżywać cudzego nieszczęścia, zwłaszcza że napadniętego ledwie tolerowałam. I chociaż bardzo chciałam być szczera wobec partnera, cichy głos instynktu samozachowawczego podpowiadał, abym solidnie przemyślała odpowiedź. On nie musiał wiedzieć.

– Niemira powiedziała mi o zimowym polowaniu – rzuciłam, przypominając sobie wczorajszą wymianę zdań z przyjaciółką. Czarne oczy zwiększyły objętość, a świst wciąganego powietrza nie umknął mojej uwadze. Przygryzłam wargę, spuszczając nieco wzrok w zawstydzeniu. – Ponoć to wasza wielka tradycja.

– Nasza – poprawił, chowając moją dłoń w swojej. Drugą chwycił mój podbródek, zmuszając ostrożnie, abym dźwignęła głowę i spojrzała ponownie mu prosto w oczy. – Chciałem o tym z tobą pomówić, ale miałaś na głowie ten egzamin i w dodatku źle się wczoraj czułaś.

– Nie mogłeś pomówić ze mną o tym w jakimkolwiek innym czasie? – spytałam.

Zgodnie z planem miałam zadać zwykłe, wręcz bezpłciowe pytanie. Jak to z planami bywało, ten również wziął w łeb. We własnym głosie rozpoznałam żal oraz rozczarowanie. Powoli po dziurki w nosie miałam, że znów dowiadywałam się czegoś pocztą pantoflową, a chociaż wcześniej nie przywiązywałam do tego nawet wagi, teraz narosły we mnie emocje, o których nie miałam dotąd bladego pojęcia.

– Przepraszam – powiedział ze skruchą. Ucałował wierzch mej dłoni, nie odrywając wzroku ani na momencik. – Wcale nie chciałem sprawić ci przykrości – oznajmił. – Ale jeśli wiedziałaś, czemu nic wcześniej nie powiedziałaś?

– Czemu?

Skinął głową, gdy z automatu powtórzyłam główny człon pytania. Zatknęłam kosmyk za ucho, rozważając respons, jaki zamierzałam udzielić mężczyźnie. Każde słowo w przypadku dyskusji z Milanem musiało zostać wcześniej dokładnie przemyślane. Czasem rozmowa z nim przywodziła na myśl pole minowe, zaś nie planowałam opatrznie aktywować licznik i czekać na wybuch.

– Chyba że nie myślałaś wcale o tym – warknął skrzekliwie, łącząc kropeczki w moim zachowaniu. W mgnieniu oka włosy Rawickiego stały się bardziej pierzaste. Weles jeden raczył wiedzieć, czym wkurzyłam go do granic. Kłamstwem czy rozmyślaniem o innym mężczyźnie. – Karmen...

– Po prostu nie wiem czemu – wyrzuciłam z siebie pośpiesznie. Wyrwałam przy tym dłoń z uścisku partnera, gestykulując przesadnie. – Wczoraj wszystko się nawarstwiło. W jednym momencie Nira mówiła mi o polowaniu, a w drugim uciekałam przed kocim pomiotem szatana.

Czarna brew bruneta powędrowała ku górze. Sceptycyzm wyrażony przez wyraz jego oblicza zdawał się potwierdzać, iż nie dawał pełnej wiary mym słowom. Ewentualnie przesadzałam jego zdaniem.

– Weles musi cię bardzo lubić – skwitował cicho, zaskakując mnie szczerością.

– Mnie?

– Głośno nazywasz kłobuka jego pomiotem, a mimo to nic jeszcze nie pierdolnęło z hukiem w pobliżu – wyjaśnił, barwiąc komunikat czarnym humorem. Zachichotałam nerwowo, nieco się kuląc w fotelu pasażera. Fakt, musiał mnie lubić, bo inaczej raczej nie oprowadzałby mnie po Nawii, żebym później mogła ot tak po prostu wrócić do świata żywych. Nie ratowałby też mi dupska po wycieczce u boku Welsta w przeszłość. – Ale na wszelki wypadek lepiej tego nie powtarzaj – pouczył. – Weles woli bydło, a te stwory jak na złość unikają wszelkich bydlęcych postaci.

– U-unikają? – powtórzyłam zdumiona.

– Nic nie wiesz o kłobukach? – Brzmiał, jakby nie dowierzał. – Sądziłem, że bestiariusz został lepiej opracowany.

Jawny przytyk dotyczył nabytej przeze mnie rzekomej skarbnicy wiedzy. Rzekomej, bo aż do teraz byłam totalnie przekonana, że bestiariusz słowiański prawdę mi powie. Cóż, powiedział. Mity, podania i legendy o wielu stworach, o jakich pojęcia nie miałam, ale też o strzygach, które znałam dość dobrze, zapełniały każdą ze stronic dość pokaźnej gabarytowo księgi. Być może przez to Milan sądził, że trafiłam na dobre wydanie.

– Nie przeczytałam całego – rzekłam na własną obronę.

– Więcej dowiedziałabyś się maglując mnie lub Niemirę.

– Lub Radka – dopowiedziałam z premedytacją. Z lekkim uśmiechem obserwowałam jego przesadną reakcję. Nastroszył się, a nieco przydługie włosy dźwignęły się niczym futro na grzbiecie najeżonego zwierzęcia. – No, weź, Miluś. – Szturchnęłam go. – Nie bądź zazdrosny o kogoś, kogo powinieneś traktować w zasadzie jak młodszego brata.

– Jego rola jest inna i na pewno nie stoi on na równi ze mną w czeredzie – zaskrzeczał.

– W czeredzie?

– To określenie strzyżego stada – objaśnił zwięźle, nie przestając się dąsać. Dopiero potem spuścił nieco z tonu, przypominając sobie, jak niewiele wiem. Ujął ponownie mą dłoń, bawiąc się palcami, a wyginając je nieznacznie wedle uznania, wyliczał, tłumacząc. – Wilki mają watahy, rusałki hurmę, natomiast krasnale, gnomy i skrzaty sfory. Duchy to zwykle samotnicy, ale bywa, że zbierają się w gromady, zaś sporo demonów łączy się w legiony. Wiele człekopodobnych bytów jak rodzanice, topielice czy południce są swoistymi pustelnikami, raczej nie tworzą grup, chociaż się zdarza. Wtedy zwykle mówi się o wiecu sióstr, bo to zazwyczaj kobiece formy cielesne. Leśne kreatury jak leszy czy boginka tworzą roje, choć raczej mało ich funkcjonuje na danym terenie. Są jeszcze maluśkie istotki zbierające się w chmary jak wróżki czy ogniki.

– Sporo tego – burknęłam.

Czułam się przytłoczona. Minuta rozmowy z Milanem i znałam więcej szczegółów, niż po przestudiowaniu sporej części bestiariusza. Jeśli miałam być szczera, to nawet Welst nie tłumaczył mi z takim oddaniem niuansów, na jakie sama w zwyczajnych okolicznościach nie zwróciłabym uwagi. Wolną dłonią przesłoniłam oczy w akcie podłamania.

– To tylko wiedza – powiedział, chyba usiłując poprawić mi humor.

Doceniałam wysiłki, naprawdę, aczkolwiek po takim czasie powinnam umieć znacznie więcej. Podskórnie czułam, że muszę przyśpieszyć z nauką. Instynkt coraz częściej uruchamiał się, wyczuwając zagrożenie, lecz jednocześnie sprawiało ono wrażenie odległego, jakby czyhało niczym dobra, stara baśń za siódmą rzeką oraz górą.

– Tak, ale ty masz to wszystko w małym palcu a ja... – Zacisnęłam szczęki. Powinnam mieć dobry nastrój, świętować zdanie egzaminu, a zamiast tego użalałam się nad sobą w wozie na sklepowym parkingu. – Ja powinnam już to wszystko wiedzieć.

– Nie bądź dla siebie zbyt surowa.

– Nie bądź zbyt surowa? – powtórzyłam, akcentując każde słowo i barwiąc nutą niedowierzania. – Jak, Milan, jak? Moim przeznaczeniem jest zatroszczyć się o wszystkie strzygi świata, a tymczasem mam problem z pieprzoną hierarchią – oznajmiłam przez łzy.

– Sówko, przestań – polecił łagodnie, lecz skrzekliwie zarazem. Odpiął mój pas, nim się spostrzegłam, przyciągając do siebie. Pogładził moje włosy, zgarniając pojedyncze kosmyki z twarzy. – Nie porównuj się do mnie ani do nikogo innego. Dopiero co weszłaś w nasz świat. To normalne, że wszystkiego dowiesz się stopniowo.

– Gdybym jeszcze miała na to czas, nie robiłabym afery – stwierdziłam, odrywając się od męskiego ciała i wracając do prawidłowej pozycji siedzącej. – Ale nie mam go.

– Tego nie wiesz.

– Wiem, że jest coś na rzeczy. Welst naciska, a to całe przyśpieszone tempo nie jest tylko zbiegiem niefortunnych przypadków, Mil – oznajmiłam, niemal rysując mu własny punkt widzenia.

– Nie wiem, co przewidział los...

– Los i moja babka – burknęłam, wcinając mu się w słowo.

– Jeśli to dzięki twojej babce jesteś teraz ze mną, to moje poparcie zdobyła.

– Ale pamiętasz, że ona nie żyje? – spytałam z lekką nutą ironii, rzucając słabym żartem.

– Wsteczne – dodał, rozciągając usta w uśmiechu. – A skoro nie jestem w stanie wesprzeć jej, stanę na wysokości zadania i zadbam o ciebie – obiecał, patrząc mi prosto w oczy.

Dech zaparło mi w piersiach. Wyznanie strzygonia było tak szczere, że nawet nie zdobyłabym się na odwagę, by próbować je podważyć. Nachyliłam się ku niemu, niewiele myśląc na własnym zachowaniem i złączyłam nasze wargi w pocałunku. Przekazałam w nim wszystkie odczuwane uczucia, całą gamę emocji i... Podskoczyłam, słysząc pukanie w szybę, sekundy później prawie padając na zawał, gdy rozpoznałam pukającego. 

I co sądzicie o takim rozwoju wypadków? 
Wiem, że w rozdziale podziało się wiele... 

Karmen zdała część teoretyczną, ale nie potrafi się cieszyć zaliczonym egzaminem. 
Sądzicie, że słusznie czy może przesadza i zareagowała na wyrost? 

Przy okazji, przybliżyłam znów coś niecoś wiedzy. 
W końcu nie może być tak, że sowia wiedźma niewiele wie o swych przyszłych protegowanych ;) A przy okazji nie tylko ona zdobywa informacje... 

O, i dajcie znać jak obstawiacie - kto pukał w szybkę? :) 
Ciekawa jestem czy uda mi się Was zaskoczyć, czy jednak intuicja broń potężna... 

Z góry dziękuję za Wasze komentarze. 
Naprawdę każdy dla mnie wiele znaczy i przede wszystkim miło jest zobaczyć, że rozdział się spodobał. 
Pamiętajcie, że jesteście wspaniali <3  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top