32. Odgórny zakaz polowania na ludzi
Podeszłam do grzejnika. Na dworze panował ziąb, a jesienna zawierucha dawała się we znaki nawet teraz, gdy siedziałam bezpiecznie skryta w czterech ścianach mieszkania. Mieliśmy końcówkę listopada, a od wydarzeń z, pożal się bogowie, szwagrem Jagody i ciotką Ludmiłą minął niespełna miesiąc. Nic mnie to jednak nie obchodziło, bo zwyczajnie odcięliśmy się od osób niszczących nasz spokój.
Jagoda, o dziwo, próbowała nawiązać kontakt. Tak przynajmniej to wyglądało, gdy kilkukrotnie na wyświetlaczu pojawił się jej numer nawiązujący połączenie głosowe. Dostałam też parę wiadomości tekstowych. Krótkie, rzeczowe komunikaty typu odbierz, pogadajmy po prawdzie nie trafiały w ośrodek mózgu odpowiedzialny za chęć rozmowy bądź potrzebę bliskości. Być może postępowałam niesłusznie, ale uznałam, że teraz moja kolej odciąć się, spasować, nieco przemyśleć i być może kiedyś spróbować się z nią rozmówić.
Podskórnie przeczuwałam jednak, że nie połączy nas już ta sama więź i wcale nie chodziło o pochodzenie. Sekret wyjawiony mi przez Welsta nie odgrywał tu żadnego znaczenia. W dalszym ciągu patrzyłam na Jagodę oczami jej młodszej siostry, zastanawiając czy oraz ile ona zna z prawdy. Ciekawiło mnie czy to dlatego nagle się odcięła, kiedy odkryła, kim jest Milan i reszta mieszkańców kamienicy, czy może po prostu potrzebowała czasu jak ja teraz. Nie mogła mieć do mnie żalu.
Potarłam ramiona skryte pod materiałem swetra. Coś ewidentnie było nie w porządku, skoro termostat ustawiłam aż na czwórce, a w mieszkaniu nadal odczuwałam zimno. Wyjrzałam przez okno. Mieliśmy dopiero siedemnastą trzydzieści, ale słońce już schowało się za horyzont, więc na zewnątrz było ciemno. Pomimo to bez większego trudu dostrzegłam gnące się pod wpływem silnego wiatru pobliskie drzewa, nawet jeśli szyby okienne zalane zostały od deszczu, a jego strugi spływały kaskadami.
– Co robisz?
Milan wszedł do ogromnego salonu. Kiedy obróciłam się do niego, stał już przy mnie, przemieszczając się po mieszkaniu w samych dresowych spodniach. I chociaż ślinka ciekła samoistnie na widok wypracowanych mięśni oraz perfekcyjnie wyrzeźbionego ciała, bardziej dziwił mnie fakt, że nie marzł roznegliżowany.
– Zastanawiam się czy do zepsutych grzejników powinniśmy wezwać hydraulika, gazownika czy już złomiarza – burknęłam, wtulając się chętnie w partnera.
Rety, ale on gorący, oceniłam z przyjemnością. Twarz schowałam w zagłębieniu jego szyi, zaciągając się aromatem leśnych drzewek. Naturalnego zapachu strzyga nie mąciła nawet nuta jego wody po goleniu, a wręcz przeciwnie. Złączone ze sobą uzyskiwały wymierny efekt, pobudzając bez trudu do życia partie ciała, które przynajmniej od czasu do czasu powinny odpoczywać. Przy Milanie natomiast byłam gotowa już praktycznie od ręki do harców, odkrywając w sobie duszę hedonistki.
– Najlepiej lekarza – sprecyzował, decydując stanowczo. – Jesteś rozpalona – oznajmił, pocierając plecy masywną dłonią. – Nie mówiłaś, że źle się czujesz – wytknął, a w jego głosie przebrzmiewała nutka zawodu i niezadowolenia.
– Bo się nie czuję – stwierdziłam. – Po prostu strasznie mi zimno.
– Chodź do łóżka.
– Zaraz się zlecą – zaprotestowałam, stając okoniem.
Oczywiście w starciu z Rawickim nie miałam większych szans na powodzenie. On był po prostu silniejszy, a odkąd na poważnie zaczął dziennie trenować, urządzając w części piwnicznej salę gimnastyczną, nawet nie mogłam snuć marzeń o pokonaniu go na gołe pięści.
Z nie do końca znanych mi przyczyn bardzo poważnie zaczął podchodzić do kwestii własnej tężyzny fizycznej, a szczerze wątpiłam, aby chodziło o poprawę warunków estetycznych. Wyglądał przecież niczym młody bóg jeszcze przed regularnymi seriami trwającymi minimum godzinę, a nierzadko nawet po dwie każdej doby. Teraz natomiast zyskał jeszcze więcej muskulatury, ale w dalszym ciągu wyglądał zdrowo, a nie jak te wszystkie łyse typy bez karku nafaszerowane sterydami.
Niemniej jednak dość dobrze zaopatrzył siłownię. Zeszłam tam raz, a chociaż głównie rozglądałam się z przestrachem po kątach i kąteczkach, wyszukując ośmionożnych, owłosionych bestii, dostrzegłam, co zakupił. Spokojnie mógł ćwiczyć razem z chłopakami w tym samym czasie, a miejsca starczyłoby też dla nas, kobiet. Powierzchnię zajmowały bieżnia, atlas, hantle, ławeczki do ćwiczeń czy drążki do podciągania. Nie zabrakło nawet orbitreka czy bardziej klasycznego rowerka.
– Zrozumieją, że odpoczywasz.
– Ja ciągle odpoczywam – stęknęłam.
W każdym razie pozwoliłam Milanowi odprowadzić mnie do sypialni, nawet jeśli marudziłam pod nosem. Niezasadnie, bo fakt był taki, że odpoczywałam mało. W przeciągu kilku tygodni sporo zmieniliśmy w naszym trybie życia, gdyż poruszyłam z Milanem sprawę moich funduszy. Nie chciałam żyć na jego koszt, niewiele różniąc się w ten sposób od utrzymanki idealnej wymarzonej przez Lewalskiego, a też potrzebowałam zajęcia. Oczywiście Milan wciąż nie zdawał sobie całkiem sprawy z poruszanych przez Lewalskiego tematów, gdyż zatrzymałam się na jego rzekomej próbie wyjścia z impasu i biadoleniu o życiu prywatnym przy kawie, zamiast przejścia do konkretów.
Koniec końców na jednym się nie skończyło. Milan bowiem spędzał czas na trenowaniu i biznesach, a ja pogłębiałam wiedzę, ćwicząc magiczne formuły, a także zajęłam się tworzeniem. Okazało się bowiem, że mam świetnie rozwinięty zmysł estetyczny, a ponadto jestem bardzo kreatywna.
Fakt faktem niewiele zarobiłam na pierwszym komplecie biżuterii, który spreparowałam w zasadzie z nudów i od niechcenia za namową rudowłosej sąsiadki. Już nawet pomijałam, że sprzedała go za moimi plecami, informując dopiero po transakcji i przekazując mi pełną kwotę z nieskrywaną dumą. Możliwe że chciała wkupić się z powrotem w moje łaski i przeprosić, bo rozmówiłam się z nią dosadnie po scysji z Rawickim. Przekonałam się jednak, że można na tym coś ugrać, jednocześnie nie marnując czasu na spanie, jak też całkiem fajnie się bawiąc.
Dodatkowo ku rozpaczy Milana zapisałam się wreszcie na kurs. Właśnie kończyłam teorię w tempie nieco przyśpieszonym, bo oprócz obecności na zajęciach, na które zawsze wiózł mnie któryś ze strzyżych kierowców, dokształcałam się sama poprzez portal. Nie bez kozery wykupiłam dostęp do portalu edukacyjnego, zwłaszcza że od czasów pandemii modnym stała się mobilność oraz robienie wszystkiego zdalnie.
– Jeśli już musisz mieć ostatnie słowo, sówko, pamiętaj, że jutro egzamin. Nie możesz słaniać się na nogach, a złe samopoczucie utrudnia koncentrację – obwieścił tonem mędrca.
Westchnęłam, pozwalając nie tylko wprowadzić się do łóżka. Milan dosłownie otoczył mnie kołdrą z każdej możliwej strony, przykrywając po czubek nosa, jakby jakakolwiek luka skutkowała śmiercią. Przewróciłam oczami, nie komentując i posłusznie układając się na poduszce, którą poprawił. Miał rację, a dyskusja niczego by nie zmieniła.
Jutro byłam umówiona w ośrodku szkolenia kierowców na test teoretyczny. Dopiero po jego zdaniu, a nieskromnie liczyłam, że jednak nie obleję, miałam umówić się na pierwsze jazdy z przypisanym mi instruktorem. Wprost nie mogłam się doczekać, Milan nieco mniej. Słyszałam, jak powarkiwał mimowolnie, skrzecząc cicho, na myśl o moim nowym instruktorze, który na dziewięćdziesiąt procent miał być mężczyzną.
– Zdrzemnę się, ale tylko chwilkę – zaznaczyłam.
Wiedziałam, że sąsiedzi zaczną schodzić się dopiero koło dwudziestej pierwszej, a przy odrobinie szczęścia nawet dwudziestej drugiej. Obróciłam się na bok, wsuwając dłonie pod głowę, a Milan już poprawiał pościel. Cmoknął mnie w skroń, gładząc po włosach.
– Śpij, ile potrzebujesz – powiedział troskliwie. – W razie czego będę na dole.
Mruknęłam. Oczywiście, że nie miał na myśli parteru a piwniczną siłownię. Już nawet nie skomentowałam, że dziś przecież już trenował. Naprawdę zaczynało mnie mocno zastanawiać, skąd u niego ten zapał, ale wbrew pozorom sił nie miałam na dyskusje. Ociężałe powieki opadły samoistnie, a nim się zorientowałam, straciłam kontakt z rzeczywistością, poddając się równomiernej pieszczocie.
Ze snu wybudził mnie dziwny trzask przywodzący na myśli przytłumione uderzenie. Otworzyłam powieki, niezmiennie głowę wtulając w poduszkę i nasłuchując. Cisza brzmiała nieziemsko nienaturalnie. Zwykle trzaski nie następowały pojedynczo, a nawet jeśli już były jedynie epizodami, w powietrzu roznosiły się dźwięki rozmów, muzyki oraz wrzeszczącego Sambora. Tymczasem w mieszkaniu panował spokój.
Wstałam, dźwigając się do pozycji siedzącej, a już po chwili stopy spuszczałam z łóżka. Nasłuchiwałam, chcąc wyłapać bodajby najcichszy dźwięk, ale nic nie zarejestrowałam. Nawet płomykówka zachowywała milczenie, chociaż pewna nie byłam czy przebywa aktualnie w domu. Diuna lubiła rozprostować skrzydła. Bądź co bądź okoliczności były podejrzane.
Zerknęłam na komórkę. Godzina na wyświetlaczu jasno wskazywała, że w mieszkaniu już powinnam przebywać z co najmniej czwórką osób. Niemira zawsze bowiem ciągnęła za sobą Radagasta, a i Spit zwykle pojawiał się w krótkim odstępnie czasu przed nimi lub nieco po. Oczywiście nie zapominałam o partnerze, bo wierzyć mi się nie chciało, że dalej siedziałby w piwnicy. Trening treningiem, ale bez przegięcia.
Poprawiłam włosy, zaczesując luźne kosmyki do tyłu palcami. Kolejny raz w pamięci odnotowałam, że pasowałoby podpytać Radostę, gdzie się strzyże. Nie zamierzałam się do niej upodabniać, ale moje włosy potrzebowały fachowca. Nie przypominałam sobie, abym nosiła kiedykolwiek tak długie, a już sięgały znacznie poniżej biustu.
Wyszłam na zewnątrz. Byłam ubrana, bo Milan ułożył mnie do snu w ciuchach, owijając kołdrą po szyję, więc nie musiałam się martwić, że ktoś coś zbędnie zobaczy. Zresztą ja byłam u siebie. Rozejrzałam się, ale wyglądało, że w mieszkaniu nie ma żywej duszy. Uchyliłam drzwi do gabinetu. Pusto. W salonie również panowała cisza, a stąd nie dostrzegłam kręcącej się bodajby jednej strzygi.
– Milan? – szeptem wywołałam mężczyznę, krocząc wolno przedpokojem. – Jesteś tu?
Czułam się jak w horrorze. To był ten moment, kiedy intuicja podpowiadała, żeby zostać w miejscu lub zwiewać, a główny bohater z uporem maniaka cisnął do przodu. Dłonią dotknęłam ściany, sunąc po chłodnej fakturze konstruktu. Już po chwili zaglądałam do opustoszonego salonu, a brak towarzystwa wzmógł narastający niepokój. Zerknęłam na analogowy zegar zdobiący srebrną ramą ścianę, a jego wskazówki przyjmowały pozycję na prawie wpół do pierwszej w nocy. Trochę spałam.
Coś huknęło za mną, aż podskoczyłam przestraszona, odruchowo obracając się wokół własnej osi. Jeśli się nie myliłam, dźwięk dobiegł z gabinetu, ale ten przecież był pusty. Co się dzieje, do jasnej cholery? Wahałam się między pozostaniem w miejscu a ruszeniem w którąkolwiek stronę, aczkolwiek ostatecznie moją uwagę przykuł odgłos kroków. Od razu jednak poznałam, że nikt za mną nie szedł, przechadzając się po pokoju dziennym czy wchodząc do mieszkania. Ktoś przebiegał gdzieś pod ścianą, cichutko tuptając niczym mały, zwinny jeżyk.
Wkroczyłam do salonu, niepewnie stawiając kroki. Znów dobiegły mnie kroczki. Cokolwiek się tutaj znajdowało, musiało być drobne i szybkie. Przełknęłam, oglądając każdy widoczny kąt. Coś przemykało po salonie, nie dając się dostrzec, więc musiałam operować wyłącznie słuchem. Problem polegał na tym, że raz słyszałam kroki z lewej, innym razem z prawej strony. Mogłam uznać, że zalęgły się nam myszy albo do mieszkania przypałętało się coś, czego aż do tej pory nie znałam.
Stojąc prawie na środku pomieszczenia znów usłyszałam tuptanie. Automatycznie obróciłam się w stronę komody na buty ustawionej tuż obok wyjścia na sień. Zamarłam. Ewidentnie coś wlazło pod mebel, a gotowa byłam przysiąc, że dostrzegam w ciemnościach świecące, czerwone ślepia. Tylko dlaczego o tej porze wciąż byłam sama?
Podeszłam bliżej, wolno stawiając kroki. Nie chciałam przepłoszyć stworzenia, nawet jeśli zielonego pojęcia nie miałam, co takiego tam znajdę. Kątem oka zerkając w stronę komody, pod którą stworzenie chyba się szamotało, omiotłam okolicę za czymś, czym mogłabym się ewentualnie obronić.
Chcesz to bić? Głos Welsta przypomniał mi dobitnie, że nie byłam mimo wszystko sama. Poza tym wysłyszałam w nim dziwną nutę wyrzutu, jakbym to na niego się przymierzała. Zimny pot zrosił czoło na samą myśl, co zmuszona zostałabym przeżyć, gdyby strażnik się bronił, przywołując bezwiednie w pamięci cierpiącego i obolałego Milana po starciu z jego uroczą płomykówką.
To zależy, czym jest to, odparłam, podkreślając ostatnie słowo.
Czymkolwiek by nie było, boi się bardziej od ciebie.
Żartujesz sobie? Prychnęłam. Jednak po chwili zastanowienia musiałam przyznać strażnikowi rację. Wyglądało na to, że coś zbłądziło, trafiając pod mój dach i teraz kuliło się ze strachu po kątach. Co to może być?
A skąd mam wiedzieć?
Nooo... Westchnęłam. Chciałam stwierdzić, że mimo wszystko jednak wie więcej ode mnie i więcej w życiu widział, ale istniała opcja, że bazował tylko na moich odczuciach. W końcu Welst osobiście znalazł się w kamienicy tylko i wyłącznie w nocy biesiadowania na cześć dziadów. Więc nie wiesz?
A czy ja wyglądam na kogoś, kto wie? Brzmiał na zirytowanego moim zachowaniem.
To może chociaż powiesz mi, co się dzieje, że nikogo tutaj nie ma?
Gdybym to wiedział, prawdopodobnie wiedziałbym też, co chciałaś prać przed momentem, żachnął, ewidentnie kręcąc dziobem.
No, tak. Jak zwykle zdana byłam na siebie. Przyklękłam, nie odrywając wzroku od komody. Bałam się, że jak spuszczę mebel na chwilę z oka, to coś czmychnie i prędko go nie znajdę, szczególnie że nie wiedziałabym, czego szukać. Przysunęłam się nieco bliżej. Stukanie dobiegło spod mebla, a po nim cichy syk. Należało zachować ostrożność.
– Kot? – zdziwiłam się, próbując przypisać dźwięk do znanego mi zwierzęcia.
Wyciągnęłam rękę przed siebie, przywołując skulone pod komodą zwierzę. Pomysłu nie miałam, jakim cudem kocia przybłęda dostałaby się do naszego mieszkania. Szczerze mówiąc, w pobliżu nawet nie widziałam żadnych zwierząt, nie licząc sów lokatorów. Jeśli miałam być szczera, oczekiwałam prędzej napotkać obcą sowę niż typowego, domowego pupila w okolicy. Tu się po prostu nie zapuszczano i wyglądało na to, że nawet przybłędy o tym wiedziały.
Ciche, spokojnie kici kici rozbrzmiało w powietrzu dokładnie w momencie, kiedy ktoś otworzył gwałtownie drzwi do mieszkania. Syknięcie dobiegło spod mebla, a chociaż wzdrygnęłam się z powodu nieoczekiwanego wejścia, nie przestałam bacznie obserwować szafy. To coś ewidentnie nie chciało się ujawnić, zaś ja byłam coraz bardziej ciekawa, z czym miałam do czynienia.
– Eee... chcę wiedzieć, co kombinujesz?
Niemira jak zwykle miała niepowtarzalne wyczucie czasu. Weszła do środka jak do siebie, ale to już w zasadzie był standard, po czym podparła się bokiem o ścianę, krzyżując ręce pod biustem. Obserwowała mnie z nieskrywanym zaciekawieniem i lekkim rozbawieniem, kiedy przewróciłam oczami, wracając do prób wywabienia syczącego stworka.
– Coś tam jest – poinformowałam. – Tylko nie bardzo wiem co.
– Tam? – zdumiała się, wskazując palcem mebel. Ruszyła z miejsca, robiąc krok we właściwą stronę, kiedy obie nas dobiegł głośny, ostrzegawczy syk. – Ooo...
– Mówiłam. – Pochyliłam się mocniej, podpierając na rękach. Usiłowałam dojrzeć, co wlazło pod komodę, ale widziałam tylko cień. To naprawdę mógł być niewielki kociak. – Łaziło po salonie, gdy wstałam.
– A skąd to się tam w ogóle wzięło?
– Jakbym wiedziała, wiedziałabym też, co to jest – rzuciłam opryskliwie. Na swoje nieszczęście zabrzmiałam jak Biały, gdy dywagował ze mną przed momentem na dokładnie ten sam temat. – Wybacz, ale naprawdę chcę to stamtąd wywabić.
– To może trzeba to zajść? – zasugerowała, robiąc krok w odpowiednią stronę.
– Wiesz, że zaszczute zwierzę zawsze będzie się bronić, prawda? – podważyłam jej punkt widzenia.
Nie uważałam, aby zastraszanie nieznanego zwierzaka było mądrym pomysłem. W sumie nikogo nie należało zastraszać. Karma zawsze wracała i niestety zwykle niosła za sobą problemy, jeśli odpłacała za zło. Zaś przestraszony zwierzak, nawet maleńki kociak, mógł okazać się morderczą bestią, jeśli doprowadziłoby się go do ostateczności. Bowiem strach nigdy nie był mądrym doradcą.
– Nie miałam na myśli od razu szczucia – żachnęła urażona, rozkładając ręce. Brzmiała nieco jak wtedy, gdy nazwałam ją rusałką. – To może spróbuj to nakarmić.
– Weź coś naszykuj – poleciłam, nie przestając gapić się pod szafę. Ręką wskazałam na kuchnię, drugą podpierając się o podłogę. – Wiesz, gdzie co jest.
– No, i proszę – bąknęła pod nosem. – Wpadam na chwilę, sprawdzić, jak się masz i jeszcze zostaję wykorzystana.
Dźwięk kroków zagłuszył nieznacznie kolejne syknięcia. Cień poruszył się w ciemnościach, chowając przed nikłym światłem wpadającym pod szafę. Stworzenie albo nie lubiło jasności, albo odczuwało strach. W końcu znalazło się w nowym miejscu wśród osób, których nie znało. Kociak bądź cokolwiek się kryło w mroku nie wiedziało czy oczekiwać ataku, czy pomocy, zaś zasada ograniczonego zaufania obowiązywała zawsze i wszędzie.
– Nie jojcz, tylko się pośpiesz – powiedziałam, czatując niezmiennie. Dziwiło mnie, że przed momentem to coś śmigało po pokoju, trzymając się co prawda boków, a teraz tkwiło w miejscu wydając odgłosy niezachęcające do nawiązania bliższej znajomości. – Masz? – spytałam po chwili zniecierpliwiona czekaniem.
Ile można szykować jedzenie?
I kto tu jęczy? Burknął Welst, jak nic wywracając oczami.
– Masz. – Niemira podeszła, a przykucając, dała mi talerzyk z plastrami szynki. – Myślisz, że go tym skusisz?
– Nie mam zielonego pojęcia – odparłam szczerze, częstując się plastrem.
– Mogłaś powiedzieć, że to dla ciebie – burknęła przekornie, udając grymas. – Zrobiłabym kanapki.
– Nie jestem głodna – stwierdziłam, przełykając. W duchu negowałam własne słowa, bo zapach mięsa przypomniał, że mój żołądek też pozostawał pusty. Ostatnio jadłam rano przed spaniem. Później nie miałam większej ochoty, a jeszcze później wylądowałam w łóżku z temperaturą. – Po prostu sprawdzam, jak mocno się starasz.
Szturchnęła mnie, kręcąc głową. Zaśmiałam się, układając talerz między nami a szafą. Nieco go nawet popchnęłam, podsuwając bliżej, po czym zmieniłam pozycję. Klękałam, przysiadając na własnych nogach, a dłonie podparłam o podłoże. Wzrok wlepiałam przed siebie, zastanawiając się czy to w ogóle postanowi wyjść.
– Coś mi się nie widzi sukces – bąknęła po dłuższej chwili Niemira, tyłkiem lądując na podłodze. Wcześniej siedziała podobnie do mnie, ale chyba już zaczynała się nudzić czekaniem na cud. – Może powinnyśmy to zostawić, zabezpieczyć jakoś przejście do głównej części mieszkania i... Albo wiem – zakomunikowała doznanie olśnienia. – Zawołam Spita. Nikt nie poluje lepiej niż on.
Zerknęłam na nią spod uniesionej sceptycznie brwi. Dotychczas nie rozmawiałyśmy o kwestiach polowania. Ba! Gdyby nie moje odwiedziny w Mikołesce, nie sądziłabym nawet, że oni naprawdę polują. Tymczasem doskonale pamiętałam, że chłopaki wybrali się wtedy z seniorem Zamirskim na łowy, wracając w stanie totalnej ekstazy, a dodatkowo Nira bez wysiłku wskazała najlepszego łowcę naszego kamienicznego teamu.
– A niby kiedy i na co ostatnio polował? – spytałam z przekąsem. Dopiero po chwili zorientowałam się, że spuściłam wzrok z komody, patrząc tylko na blondwłosą strzygę. Jej mina zdradzała zdziwienie, dlatego na wszelki wypadek postanowiłam podrążyć. – Wybacz, ale jakoś nie przypominam sobie, żebyście urządzali polowania.
– Bo nie robimy tego masowo – skwitowała. – Zresztą tu ciężko polować na zwierzynę, a masowa konsumpcja ludzi jest niewskazana.
– Bo są niezdrowi?
– Co? – zaśmiała się szczerze, podczas gdy był to jedyny przychodzący mi do głowy powód ograniczeń. W końcu dziś trudno było znaleźć osobę pozbawioną jakichkolwiek schorzeń, a nie byłam pewna czy sama chciałabym jeść chore mięso lub pić skażoną krew. Zresztą wystarczyło, że miałaby ona zbyt mało wartości odżywczych. Doskonale pamiętałam jęczenie Milana o poziom żelaza w mojej, a co dopiero mówić o innych niedoborach. – Skądże znowu?
– Miło, że cię rozbawiłam.
– Oj, ty głupolu... – Klepnęła mnie w ramię. – Pomyśl logicznie. Jakby to wyglądało, jakby jednej nocy doniesiono w wiadomościach o śmierci dwudziestu osób? Wiesz, jaka panika ogarnęłaby tych idiotów? – Nira dostrzegła wyraz mojej twarzy, odgadując bezbłędnie myśli pojawiające się w mej głowie, bo szybko spokorniała. – No, weź, nie burmusz się. Przecież ich nie mordujemy.
– Bo to wywołałoby panikę idiotów?
Przygryzła wargę, pilnując języka. Raczej nie zasłużyłam sobie na zaszczycenie odpowiedzią, zwłaszcza że sama należałam do tych idiotów. Choć może nie? Powoli gubiłam się w tym, jak postrzegała mnie strzyża społeczność. Dla jednych byłam strzygą, dla innych być może nie do końca, aczkolwiek dysponowałam sowim opiekunem z wyższej półki.
Zdążyłam się już zorientować, że żadna z sów moich współlokatorów nie zasilała tak zacnego grona jak Welst, a nie przejmowała się tym prawdopodobnie wyłącznie Diuna. No, i może Lubomir, choć w przypadku opiekuna Niry trudno było orzec, kto bagatelizował pochodzenie ogromnego, białego ptaszyska.
– Och, miałam na myśli po prostu panikę – zaskrzeczała, ale nie w bojowym tonie. Brzmiała, jakby próbowała ustąpić, jednocześnie zachowując przede mną twarz. – Zresztą obowiązuje odgórny zakaz polowania na ludzi – obwieściła, machnąwszy bagatelizująco ręką.
– Odgórny zakaz? – spytałam.
– To ty nie wiesz? – Pokręciłam głową. Niesamowite, że żyłam z nimi tyle czasu i wciąż nie znałam podstaw samych podstaw. – To dobrze, że jeszcze nie kąsasz, bo mogłoby być nieco przechlapane.
– W jakim sensie? – Wlepiłam w Nirę oczy, starając się od czasu do czasu obserwować rozwój sytuacji w pobliżu komody. Pamiętałam doskonale, co zrobił Milan mordercą Alicji. Trudno byłoby uznać, iż nie zapolował na ludzi, nawet jeśli był to tylko odwet, a nie pragnienie krwi. – Przecież spijacie ludzką krew.
– No, nie do końca – uznała. Nic nie powiedziała, po prostu czekając, aż rozwinie temat. Chciałam wiedzieć, jak to wszystko funkcjonuje, być może wreszcie zbierając się na odwagę, aby dopytać o szczegóły. Poza tym jakoś nigdy nie było okazji. – Wiesz, to zależy od... związku.
– Związku? – Zmrużyłam oczy, przetwarzając jej słowa. – Masz na myśli jak ja z Milanem? Kiedy mnie kosztuje, to...
– Pomijając kwestię tego twojego pochodzenia – przerwała mi stanowczo. Nira podobnie jak reszta nie lubiła słuchać, że jestem człowiekiem. Ona obstawała przy wersji głoszącej, że umarłam, chociaż tego nie pamiętam, prawdopodobnie tonąc jako dziecko w jeziorze niedaleko domku babci. Znała wszak już tę historię. – Ale racja. Jeśli jakiś strzyg wejdzie w układ z człowiekiem, a wierz mi, na świecie nie brakuje dziwaków wielbiących istoty wampirystyczne, to może swobodnie pić w zasadzie bez większych ograniczeń.
– Nie może tylko zabić – stwierdziłam, choć po prawdzie dopytywałam.
– W zasadzie to nawet nie – uznała Nira, rozważając zaprezentowaną sytuację. – Strzygi nie mordują swych żywicieli, bo to po prostu nieopłacalne. Wbrew pozorom znaleźć chętnego do dokarmiania demona nie jest łatwo. – Kolejny raz pozostawiłam słowa przyjaciółki bez komentarza. Wychodziło na to, że nawet wśród dziwaków stanowiłam wyjątek, bo Milan wyjątkowo szybko sobie ze mną poradził. – Nic nie poradzimy też, że ludzka krew smakuje nam najlepiej. No, wiem, nie masz porównania – dodała, widząc wyraz mojej twarzy, kiedy bezwiednie oblizała wargi na myśl o smakołyku. Podejrzewałam, że każdy mieszkaniec kamienicy wiedział, że w tym temacie odgrywałam funkcję społecznej dziewicy. Szturchnęła mnie ramieniem w ramię, figlarnie zagadując. – Nie martw się. Jak już skosztujesz Milusia, nie będziesz umiała od niego ząbków oderwać.
– Mówisz, jakbyś sama go kosztowała – burknęłam niekontrolowanie, odwracając głowę.
Nie, żebym była zazdrosna. Nie byłam. Co innego myśl, że Milan zabawiał się z każdą z tutejszych strzyg, pozwalając się kosztować i kosztując ich na zmianę. Dawno śmiech Niry nie drażnił tak mocno moich bębenków jak teraz.
– Ej, no weź. Nie musisz być zazdrosna. – Znów mnie szturchnęła, rozkładając się wygodniej na podłodze i nieco zmieniając temat, wracając do pierwotnego zagadnienia. Nawet ona wiedziała, że lepiej nie drążyć, jeśli coś działało mi na nerwy. – W każdym razie dwa razy do roku organizujemy sobie mały wypad na polowanie.
– Dwa razy do roku? – zdumiałam się.
Mieszkałam tu od czerwca, a jak na razie nie dostrzegłam, aby bodaj ktoś się szykował na podobny wypad. Nachyliłam się ku przyjaciółce, z zaciekawieniem wbijając w nią wzrok. Przesiadujące pod komodą stworzenie i tak tkwiło tam w dalszym ciągu, nie zamierzając najwyraźniej wychylać się przy nas na zewnątrz nawet po jedzonko. Mogłam więc skupić się na razie na rozmowie.
– Oczywiście. – Przytaknęła. – Zwykle jedziemy na polowanie tuż po zimie i przed każdą kolejną.
– Przed każdą kolejną – spapugowałam, a trybiki w mej głowie przyśpieszyły. Przed zimą, powtórzyłam dodatkowo w myślach, zapowietrzając się na moment. Mieliśmy koniec listopada, więc zima stała praktycznie u wrót. – W sensie, że... to już!
– Rozumiem, że Milan nie wspomniał.
– Raczej bym pamiętała – burknęłam.
Poziom kortyzolu we krwi wzrósł automatycznie, osiągając niebagatelne wartości. Mój partner doskonale wiedział, że podobne sytuacje mocno mnie stresowały, a mimo to słowem się nie zająknął. Ciekawa byłam, jak on sobie to wyobrażał w moim przypadku. Sądził, że pojedziemy do jakiejś głuszy zapomnianej przez bogów i rzucę się na żer jak rasowy łowca? Czarne scenariusze wyświetlały mi się przed oczami jeden za drugim, a każdy kolejny prezentował się gorzej.
– Wy się naprawdę musicie udać do jakiegoś specjalisty. – Nira wywróciła oczami. I bez tego zdawałam sobie sprawę, że nasza komunikacja leżała i kwiczała. – W ogóle robicie cokolwiek poza seksem?
– No, wiesz?
Ona serio sądziła, że nasza relacja bazuje tylko na rżnięciu? Zmrużyłam oczy, powstrzymując się przed ostentacyjnym prychnięciem. Rozmawialiśmy z Milanem, ale jakoś nie napomknął o nadchodzącym polowaniu. Zwyczajnie poruszaliśmy inne tematy, choć ostatnio rzeczywiście mało ich było. On miał na głowie trochę zajęć, ja również i przez większość dnia siłą rzeczy się rozmijaliśmy, nocą goszcząc lokatorów kamienicy. Zatem nasza wymiana zdań zwykle ograniczała się do bieżących zagadnień.
– Nie, no, ja tak tylko pytam – oznajmiła, unosząc ręce w geście obronnym. – Co jak co, ale ja to sobie nawet lubię z Radziem pogadać.
Pokręciłam głową, przymykając powieki. Wolałam sobie nie wyobrażać pewnych scen, a przy przyjaciółce bezwiednie i odruchowo wręcz myślami zapuszczałam się w nie te rejony co powinnam. Dodatkowo mało co obchodził mnie nagi Radagast, bo Niemiry nie musiałam sobie wyobrażać. To i owo już widziałam, rozkminiając czasem, jak będą wyglądać kolejne przygotowania do sobótki. Przecież byłam oficjalnie sową Milana.
– Dobra – zabrałam głos, widząc, jak rozchyla wargi, aby coś jeszcze dodać. – Jeśli mam cierpieć na nadmiar wiedzy, wolę przyswoić jakąś pożyteczną – zadecydowałam. – Co z tym polowaniem?
– Jak to co? – rzuciła, jakby temat był nader oczywisty.
Może dla niej jest, bąknął Welst.
Nie mieszaj się, oceniłam napstrzona. Jakoś nie kwapiłeś się, żeby mnie uświadomić o polowaniach, więc lepiej zamilknij.
Jak sobie chcesz, uznał. Brzmiał, jakby moje wytknięcie błędów wcale go nie ruszyło. Trudno było wyjść z podziwu, jak on łatwo bagatelizuje własną winę, praktycznie jej nie dostrzegając. Ale pamiętaj, że chciałem, żebyś skosztowała swojego strzyga.
Piernik nic nie ma do wiatraka, oceniłam, słysząc błyskawiczną ripostę strażnika.
Poza mąką.
– Więc? – ponagliłam ją. – Jak to jest? Pakujecie się wszyscy do aut i jedziecie do lasu polować na jelenie? Dziki?
– Po pierwsze, kochaniutka, to pakujemy się i jedziemy. My – podkreśliła, pokazując na nas palcem. – Po drugie, to tak. Jedziemy do naszej miejscówki na całonocne polowanie. I tak. Polujemy na dzikie zwierzęta, ale zwykle na to samo co myśliwi. Wiesz... sarny, lisy, borsuki. Jak mamy szczęście, to nawet niedźwiedź się trafi albo wilk, ale to głównie w bieszczadzkich lasach.
Sama myśl o tej niebezpiecznej eskapadzie sprawiała, że kobieta promieniała. Najwyraźniej dość miała pojenia się zamiennikiem z butelki, choć nie widziałam, aby raczyła się winkiem. Mogłam się domyślić, że podobnie jak ja Milanowi, tak Radek wystarczył jej. Kompletnie nie wierzyłam, że mieliby siebie nie kosztować, jeśli wzmagało to seksualne doznania, a oni momentami nie potrafili się od siebie oderwać, zwłaszcza myśląc o niektórych partiach ciała.
– Nooo... – celowo przeciągnęłam odpowiedź udzielaną niepewnym, sceptycznym tonem. Serio nie chciałam myśleć, jakim nieszczęściem skończy się moje polowanie. – To... niby kiedy ten wyjazd?
– Zwykle w tygodniu poprzedzającym pierwszy dzień astronomicznej zimy – odparła zadowolona.
Pojęcia nie miałam, co cieszyło ją tak mocno. Fakt, że lada moment wielkie łowy strzyg czy może perspektywa mojej obecności na miejscu. Jeśli wierzyła naiwnie, że hasać będę po lesie za jakąś łanią, była w błędzie wielkim niczym Chiński Mur, a jego ponoć widać było z kosmosu. Już tym bardziej nie brałam pod uwagę niedźwiedzia.
Obróciłam głowę, słysząc cichuteńkie mlaskanie. Dech zaparło mi w piersi, gdy Niemirze gestem nakazałam milczenie. Nie chciałam spłoszyć pałaszującego plastry szynki zwierzaka, który po długim czasie zadecydował się podjąć ryzyko. Patrzył na nas niewspółmiernie wielkimi do pyska oczami, obserwując bacznie każdy ruch, jakbyśmy zaraz miały urządzić polowanie na niego. Czarna sierść błyszczała w świetle lampy, porastając całe ciałko stworzonka.
– Patrz – nakazałam bezwiednie, z wolna przymierzając się do zmiany pozycji. Oczywiście, że chciałam wziąć już na ręce największego słodziaka, jakiego widziałam, nawet jeśli do czynienia miałam z rasowym przybłędą. – To kociak.
Skulił się, gdy przeniosłam ciężar ciała na ręce, dźwigając tyłek. Oj, będę cierpieć, oceniłam, rejestrując mrowienie w nogach. Przestał jeść, wpatrując się we mnie świdrującym wzrokiem. Powoli zbliżyłam się jeszcze trochę i jeszcze, a on tylko stał, czekając. Prychnął, sycząc, gdy wyciągnęłam ku niemu rękę. Nawet Niemira nie komentowała, ale czułam na sobie nie tylko spojrzenie małej, czarnej istotki.
Cofnął się, na co przystanęłam w miejscu niczym posąg. Nie chciałam go wystraszyć. Był uroczy i słodki, a dodatkowo taki jakiś biedny. Ze smakiem spałaszował tych kilka naszykowanych plastrów, aby po chwili oblizać pyszczek językiem. Kiedy nieznacznie rozchylił pysk i ukazał spiczaste ząbki, słyszałam, jak towarzysząca mi strzyga wciągnęła ze świstem powietrze w płuca.
– To... rety, ty wiesz, co to jest?
Zerknęłam na nią, ale tylko na ułamki sekund. W pierwszej chwili chciałam odrzec prosto. Przecież nie można było kota pomylić z niczym innym. Jednak myśl, że Niemira na pewno w swoim przydługim życiu niejedno kocię widziała, stała się przyczyną mego zwątpienia. Nagle wyciągnięty wniosek przestał sprawiać wrażenie tak oczywistego jak początkowo.
– Jak dla mnie to kot – stwierdziłam szczerze.
Ucieszyłam się, kiedy maluch wysunął się nieco do przodu. Jego drobny nosek poruszał się szybko, kiedy niuchał zapach mej wyciągniętej ku niemu dłoni. Zrobił kroczek, za nim kolejny. Niepewne i z dozą naturalnej ostrożności zbliżał się, aby ostatecznie nosem musnąć opuszki mych palców.
– To... to nie jest kot – oznajmiła. Znów na nią zerknęłam. Mimika zdradziła, że coś jest nie w porządku, ale trudno było orzec czy Niemira była pozytywnie, czy negatywnie zaskoczona naszym znaleziskiem. – Widziałaś te zęby?
– Te igiełki? – zdumiałam się, cofając szybko dłoń, kiedy coś mnie ukuło. – Auć. – Obejrzałam palec, ale tylko pobieżnie, bo czarne stworzonko już dużo odważniej doskoczyło do mojej dłoni, ponownie przygryzając lekko. – Patrz, chce się bawić.
– Wow... – usłyszałam za sobą. Niemira przysunęła się, kontrolując tempo ruchów, aby nie przepłoszyć czarnucha. – Myślisz, że mnie też by mógł?
– Co? – zachichotałam, bawiąc się dłonią z maluchem. Ja próbowałam uciec i uniknąć podgryzania, a on koniecznie chciał ponownie spożytkować swoje mleczaki. – Ej, maluchu – upomniałam go, choć niewiele sobie z tego zrobił, próbując przytrzymać zdobycz łapką.
– No, czy mógłby mnie ukąsić?
W głosie przyjaciółki dosłyszałam podekscytowanie. Kątek oka zerknęłam na nią. Siedziała w miejscu, z fascynacją wpatrując się w czarną bestię mikroskopijnych rozmiarów. Jej czarne oczy dosłownie lśniły, co było niemałą rzadkością wśród strzyg. Zwykle wibrowały im tęczówki bądź zmieniały kolor na czerwony.
– Ukąsić? – zaśmiałam. – Sądzę, że wystarczy dać mu rękę i pewnie nie zauważy różnicy, kogo będzie tarmosił tymi swoimi zębiskami, prawda?
Mówiłam do Niry, ale pytanie skierowałam niejako do kociaka. Cofnęłam rękę, przyciągając na chwilkę do siebie, po czym zaatakowałam kociaka w zabawowym szale, próbując pomiziać go po puchatym brzuszku. Jakby wyczuwając intencję, obalił się na plecy, próbując zgarnąć łapkami moją dłoń i przytrzymać przy sobie, kiedy posmyrałam jego sierść. Jak na przybłędę cieszył się wyjątkowo puszystym oraz mięciutkim futerkiem.
– Żartujesz sobie?
– Nie. Czemu?
Nie rozumiałam. Kot to kot. No, chyba że strzygi posiadały jakieś własne wierzenia niczym starożytni Egipcjanie. W sumie koty chyba również miały coś wspólnego z życiem pozagrobowym, utożsamiając się w ten sposób częściowo z sowami. Poczułam kolejne ukłucie, gdy złapał między szczęki mojego wskazującego palca, usiłując przytrzymać zdobycz łapkami.
– Przecież to kłobuk – zawyrokowała, głośno obwieszczając wynik oględzin.
– Kło-co? Au! – Znacznie mocniej niż dotychczas poczułam ukąszenie. Maluch nabierał werwy, zdecydowanie rozkręcając się w trakcie naszej zabawy. – Uważaj, bo mnie zjesz – zażartowałam.
Dopiero po chwili zorientowałam się, ile może być w tym prawdy. Niemira raczej znała się na stworzeniach mitycznych, a kłobuk brzmiał nieco starosłowiańsko. Momentalnie przyciągnęłam dłoń do ciała, gdy w głowie wykreowałam niezamierzenie obraz bestii, w jaką ten śliczny kociak mógłby się lada moment przekształcić. W końcu gryzł mocniej, chętniej wbijając niewyrośnięte kiełki w cudze ciało.
– Mówię, że to kłobuk – oznajmiła kolejny raz z mocą.
Kłobuk, powtórzyłam w myślach, patrząc, jak kociak okręca się z powrotem na cztery łapy. Przykucnął, szykując się ewidentnie do polowania. Nigdy wcześniej przez myśl by mi nie przeszło, że będę bała się takiego malucha, ale aktualnie naprawdę mnie sparaliżowało. Gdyby nie to, że w nogach nadal czułam odrętwienie, już zerwałabym się z miejsca, wiejąc jak najdalej. Teraz brakowało mi Milana, który na pewno osłoniłby mnie przed bestią własną piersią, zanim to tutaj zdążyłoby się przeinaczyć, rozrywając moją skórę zębiskami.
Kolejny rozdział za nami i mam nadzieję, że podobało się Wam.
Co sądzicie o perspektywie nadchodzącego polowania?
Wygląda na to, że Welst jakoś się nie przejął położeniem swojej protegowanej ;)
No, i jeszcze kłobuk...
Mamy nowe stworzonko, które będąc kotem, kotem nie jest.
Kojarzycie? Znacie?
A może ciekawi jesteście czy lada moment czarne myśli Kary się nie sprawdzą?
Dajcie znać, kochani.
Jestem niezmiernie ciekawa Waszej opinii.
I pamiętajcie, że motywujecie mnie do tworzenia swoim działaniem <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top