31. Powiem ci, co zechcesz, ale najpierw...

Tego było już zbyt wiele. Nie od dziś posiadałam świadomość donoszenia na mnie Milanowi, chociaż profesją tą zwykle parała się moja droga Niemira, ale Bora przeszła samą siebie. Zielonego pojęcia nie miała, o co chodzi, a zamiast zebrać przynajmniej sprawdzone dane, pognała rychło do Rawickiego, jakby ten za donosy premię rozdawał. Gorzej niż za komuny, stwierdziłam szyderczo.

– Więc...? Ty...?

– Czy od początku chciałam z tobą poważnie o czymś porozmawiać? – spytałam z dozą drwiny, podpierając się pod boki. Pierś wypchnęłam niezamierzenie w przód, niecelowo na moment odwracając uwagę strzygonia do błahych, przyziemnych spraw, gdy zsunął spojrzeniem na biust. – Dokładnie tak, Milanie Rawicki. Niestety sam wiesz, że odłożyliśmy to na później z powodu ceremoniałów i całej długiej nocy balangowania.

– Nie balangowaliśmy.

– Nie – burknęłam zajadle, aczkolwiek nie przyznawałam mu racji. – Tylko biesiadowaliśmy z duszami przodków.

– Nie drwij z przodków – warknął ostrzegawczo.

– Nie z przodków drwię, tumanie – stwierdziłam bezradnie. Aż się we mnie gotowało, a ręce dosłownie opadały. Milan również nie maskował wzburzenia, zwłaszcza że właśnie go jawnie obraziłam. Usta otworzył, prawie artykułując oburzenie, lecz nie dałam mu dojść do głosu, zmieniając strategię. Może poniewczasie, ale zorientowałam się, że przed zaprezentowaniem rewelacji o Lewalskim lepiej go nie wkurwiać. – Boli mnie, że niby tak stawiasz na szczerość, kompromisy i budowanie relacji, a nie potrafisz normalnie ze mną pomówić. I teraz to niby ja jestem ta zła, tak?

– Nie to miałem na myśli – oznajmił, cedząc między zaciśniętymi zębami.

– Oczywiście, że nie – sarknęłam. – Bo najpierw mówisz, a potem myślisz. I nic cię nie obchodzi, co naprawdę czuję – zarzuciłam, udając tamowanie cisnących się do oczu łez, gdy zatrzepotałam specyficznie rzęsami. – Staram się, jak tylko mogę, Mil, a ty kompletnie tego nie doceniasz, a gdyby było tego mało, zarzucasz mi zdradę.

Dobra, już nie przeginaj, skwitował niewzruszony mym występem Biały. Za dobrze wiedział, że tylko udaję. W końcu stale tkwił w mej głowie, znał moje myśli oraz plany czasem lepiej ode mnie, przewidując również trafniej możliwe konsekwencje.

– Przepraszam – padło z ust bruneta. Sprawiał wrażenie szczerze skruszonego. Nie to co ja, stęknęłam. – Nie chciałem cię zranić.

– Daj sobie spokój. – Zaciągnęłam się odrobinę teatralnie powietrzem, jakbym usiłowała zapanować nad emocjami. Fakt, we mnie aż wrzało, ale z pewnością daleko mi było do płaczu. – Na co mi twoje kolejne przeprosiny, skoro lada moment znów...

– Sówko, przepraszam – podkreślił, podchodząc bliżej i wchodząc mi w słowo. – Po prostu... Te wszystkie myśli skumulowały się, podsycając moje najgorsze instynkty. Wiesz, że każda emocja to dla mnie co najmniej dwa razy więcej uczuć – przypomniał. – Przez moment nawet myślałem, że jesteś w jebanej ciąży, wyobrażając sobie, jak zajebię skurwiela, który by cię zapłodnił.

– Co?!

Takiego wyznania się nie spodziewałam. Milan wrobił mnie w brzuch. Mnie, dziewczynę niezdolną do rozmnażania. Dobra, nie wiedział, ale skoro brał mnie za strzygę, a wszystkie krwiożercze demony były ponoć bezpłodne, to szans nie miałam na wpadkę. Bardziej prawdopodobnym wydawało się rąbnięcie w Ziemie asteroidy wielkości kontynentu. No, i w zasadzie mógł się domyśleć, że skoro nie używam środków higieny przeznaczonych na czas krwawienia menstruacyjnego ani nie odmawiam seksu z powodu niewystępującego okresu, to raczej nici z berbecia w domu.

– Sówko...

– Milan, jak ty żeś wymyślił coś tak... absurdalnego?

Słów mi po prostu brakowało. Tymczasem on patrzył na mnie przez moment, a gardło to chyba się mu teraz w dwójnasób ścisnęło. Zauważyłam pulsowanie żyły oraz drganie grdyki. Obrócił nieznacznie głowę i w zasadzie stwierdzić nie umiałam, gdzie patrzył. Na pewno nie na mnie, bo znajdowałam się z zupełnie innej strony.

– Strzygi praktycznie nie chorują – stwierdził nagle, próbując wyjaśnić.

– Chorują – poprawiłam go bezwolnie. – Chorują, tylko robią to bardzo rzadko – sprecyzowałam, gdy wbił we mnie skonfundowane spojrzenie. – Tak przynajmniej twierdziła twoja matka.

– Czębira wie, co mówi – odparł machinalnie, zbytnio się nawet nad tym nie zastanawiając. Dopiero kilka sekund później dotarło do niego, że właśnie zgodził się ze mną, popierając rację odmienną od własnej. Wyraz twarzy Milana dobitnie świadczył o całym korowodzie sprzecznych myśli pędzących aktualnie w jego czaszce. – Ale ty nie miałaś podstaw, aby chorować.

– Nie? – Pokręcił głową, nie pozostawiając marginesu do manewru. – To pozwól, że coś ci wyrysuję – oznajmiłam, zaczynając wyliczać pokazowo na palcach kolejne komunikaty werbalizowane głośno. Gotowa byłam mówić drukowanymi literami, byleby tylko zrozumiał przekaz. – Przede wszystkim ja nie choruję ani nie chorowałam. Mdłości to nie choroba.

– To jej objaw.

Trudno było się z tym kłócić, zatem nie zamierzałam wdawać się zbytnio w dyskusję. Nie mówiliśmy o grypie żołądkowej czy zatruciu pokarmowym. Nie byłam więc chora, amen i kropka.

– Nie przerywaj mi – oburzyłam się zirytowana, uciszając rozmówce. – I myśl, co chcesz, ale w tym wypadku był to tylko subiektywnie wykreowany przez ciało wynik stanowiący ripostę na bodźce zewnętrzne. – Dźwignął brew, mierząc mnie bez przekonania wzrokiem. Równie dobrze mogłam mówić do ściany, choć Milan przynajmniej sprawiał wrażenie słuchającego mej pseudonaukowej paplaniny. – Nocą jechaliśmy po dziurach i dolinach. Cud, że zawieszenie wytrzymało w każdym aucie, ale wybacz, mój żołądek nie jest aż tak ogarnięty – zadrwiłam. – Musiał zareagować.

– Rano też zwymiotowałaś – wytknął, usiłując wmówić mi swój punkt widzenia.

– Bo się zestresowałam – powiedziałam, ledwie panując nad głosem.

Nie chciałam krzyczeć, kolejna awantura nie była nam potrzebna, chociaż podejrzewałam, że bez ostrej wymiany zdań się nie obejdzie. On zwyczajnie nie mógł przyjąć spokojnie, że wieczoru nie spędziłam z siostrą. Bardziej prawdopodobnym zdawałby się mój przelot na księżyc, kiedy zaczną sprzedawać bilety na prom kosmiczny. Do tego czasu mogłam być już pełnowymiarową strzygą, a łudząc się, że przeżyję starcie z wrogiem XYZ, należało przyjąć, iż definitywnie wyjdę z biedy. Biedne strzygi chyba nawet nie istniały.

– Zestresowałaś się? – nie krył zdumienia. – Niby czym?

Zaczerpnęłam głęboko oddechu. Korpus zwiększył objętość w klatce piersiowej ze dwa razy, jak nie trzy. On nie rozumiał, jeszcze, zaś ja bałam się wyznać prawdę. Nie, żebym czuła się winna. Spotkanie z Lewalskim nie było uknutym wcześniej spiskiem tkanym misternie niczym pajęcza sieć, aczkolwiek wątpiłam, aby Milan ocenił to dokładnie tak samo. Aktualnie nie byłam pewna, która alternatywa prezentuje się gorzej. Wściekły strzygoń zarzucający mi spiskowanie i zdradę czy pędzący rozerwać krtań prokuratorowi o ponoć nieposzlakowanej opinii.

– Tym, o czym chcę ci powiedzieć – stwierdziłam prosto, okrężnie wyjaśniając problem.

Intuicja podpowiadała cichuteńkim głosikiem, że powinnam nabrać ostrożności. Właśnie wkroczyłam nie tylko na grząski grunt. Dosłownie wepchnęłam tyłek na cieniutki lód przesłaniający taflę głębokiego jeziora, już teraz rejestrując charakterystyczny dźwięk pękania. Jak nic Milan zrobił się podejrzliwy, co zdradzała jego mimika.

– Jeśli nie chodzi o Radka... – burknął, rozważając dostępne możliwości – ...i nie jesteś w ciąży... – Pokręciłam głową, zaprzeczając definitywnie, podczas gdy on dalej myślał. Dym praktycznie ulatywał z jego uszu, kumulując się kłębami ponad głową. Brakowało niewiele, ażeby przeistoczyły się w cumulonimbusy, niosąc burze stulecia. Przekrzywił lekko głowę, jakby to miało ułatwić mu spojrzenie z właściwej strony na problem. – Zrobiłem coś? Masz mi za złe, że cię nie przygotowałem mentalnie na wizytę dziadów?

– No, wiesz co? Nie boczę się o takie pierdoły – żachnęłam, krzyżując ręce pod biustem niczym naburmuszony pięciolatek o brak ulubionego lizaka.

– Więc jesteś na mnie o coś zła?

– Jeśli tak, to na pewno nie jest to tematem naszej rozmowy.

– Jak na razie nic nie jest, do chuja! – krzyknął poirytowany, ręce wyrzucając do góry. Podskoczyłam zaskoczona jego gwałtownością, przybierając automatycznie pozycję gotowości do obrony, przez co złagodniał. – Jak ślepiec krążę po omacku po możliwych opcjach, a ty tylko negujesz.

– No, popatrz – bąknęłam, stając do niego bokiem. Skoro wystopował, mogłam uznać, że zagrożenie przeminęło. – Brzmi jakoś dziwnie znajomo.

– Nie zaczynaj, kobieto – warknął, zbliżając się gwałtownie.

– Ano, bo tobie to wolno kluczyć i krążyć na okrętkę, a ja mam recytować niczym wierszyk na konkursie poetyckim? – zadrwiłam cynicznie, posyłając mu rozsierdzone spojrzenie spod uniesionej w geście irytacji brwi. – A nie pomyślałeś przypadkiem, że czułam się równie skonsternowana co ty teraz, gdy dziecko w brzuch mi wmawiałeś omijając dwa kluczowe słowa? To nie kalambury, żebym się domyślała, jakie hasło właśnie należy odgadnąć.

Przesłonił częściowo twarz, dłoń przykładając do oczu. Następnie ścisnął nasadę nosa. Od długiego czasu trenował opanowanie, więc można było uznać, że nadszedł czas egzaminu. Niemal namacalnie dostrzegałam drobinki powietrza, jakie pochłaniał do płuc, aby wydalić je z organizmu wraz z potężnym wydechem. Jakąkolwiek technikę uspokajającą stosował, istniał cień nadziei, że odnosiła efekt. Może powinnam uprzedzić go, aby zostawił nieco ćwiczeń na później?

– Dobrze, wybacz – oznajmił wreszcie, opuszczając ręce wzdłuż ciała. Nie zacisnął dłoni w pięści, chociaż bez wątpienia miał ochotę paznokciami pokaleczyć samemu sobie skórę. Grunt, żebym nie znalazła się w zasięgu jego ręki, pomyślałam, nieznacznie się wycofując, póki na mnie nie patrzył. Oczy bowiem otworzył dopiero potem. – Mogłaś być... skonsternowana i zagubiona. – Jak na dłoni widziałam wysiłek, jaki wkładał w dobranie adekwatnych sformułowań oraz zachowanie spokoju. – Miałaś prawo poczuć się niepewnie. Zawaliłem, ale jak na pewno nie umknęło też twojej uwadze, sóweczko, staram się naprawiać własne błędy.

– Fakt – bąknęłam niechętnie.

Milan naprawdę mocno się kontrolował, zwłaszcza jak na strzyga odczuwającego emocje dużo mocniej niż inni. Żałowałam, że nie daje odczuć mi swej radości czy zafascynowania tak samo jak negatywnych uczuć. Zawsze bezbłędnie okazywał złość, wściekłość oraz furię, maskując z powodzeniem pozytywne doznania.

Złapał moje ramiona, zmuszając tym samym do zmiany pozycji. Zwróciłam się przodem do rozmówcy, wbijając wzrok w jego oczy. Potrzebowałam skupić się na stałym punkcie, a chociaż tęczówki mu wibrowały śpiesznie, nie czułam z tego powodu dysharmonii. To już znałam na tyle dobrze, iż wbrew wszelkim racjonalnym argumentom mogłam uznać, że jestem bezpieczna.

– Cokolwiek chcesz mi powiedzieć, przyjmę to z pokorą – zapewnił poważnie, patetycznie wręcz.

– I z opanowaniem?

Dźwignął brew. Jeśli wcześniej cechowała go podejrzliwość, teraz trudno przychodziło wynaleźć pasujący do strzygonia epitet. Niezamierzenie odchylił nieznacznie głowę, mierząc mnie z góry, a usta wykrzywił w grymasie. Ciekawa byłam, co krąży mu po głowie.

Złapałam jego nadgarstek, otaczając przedramię palcami tak ciasno jak potrafiłam, aby wymóc na nim gwarancję, że nie zrobi nic głupiego pod wpływem emocji. Nie zdążyłam jednak nic powiedzieć, kiedy przytaknął, robiąc to prawie niedostrzegalnie. Mogłam tylko podejrzewać, że nie był przekonany co do postawionego wymogu.

– Postaram się – powiedział tylko.

Nieustępliwym wzrokiem objął moją sylwetkę. Górował nade mną, co aktualnie strasznie mi się nie podobało. Przypomniałam sobie, że miałam nie stać w zasięgu jego rąk, a tymczasem instynktownie podsunęłam się jeszcze bliżej. Lekko potarłam skórę pokrywającą męskie ramiona, która w mgnieniu oka zyskała znajomej chropowatości w okolicy przegubu łączącego rękę z dłonią.

– Wczoraj... – głos utknął mi w gardle. Nie miałam nawet pojęcia, jak zacząć, a co dopiero sprawnie poprowadzić konwersację, aby względnie bezpiecznie wyznać mężczyźnie, jak sprawy się miały. – Więc wczoraj...

– Jagoda – rzucił nagle, prześwietlając mnie wzrokiem, gry wyostrzyły się rysy jego twarzy. Przez ułamek sekundy nie na żarty przeraziłam się, że już wszystko wie, czytając mi w myślach. Nawet jeśli strzygi nie znały się na telepatii, Milan nie był normalny, zatem szczerze zwątpiłam czy nie było właśnie po ptokach, a ja męczyłam się całkiem zbędnie. – Jagoda zrobiła coś, aby wpłynąć na ciebie i nakłonić do odejścia stąd.

– Nie, Miluś – zaprzeczyłam, spuszczając głowę.

Może to byłaby lepsza alternatywa? Zwątpiłam. Milan w sumie spodziewał się tego po mojej siostrze, szczególnie biorąc pod uwagę ich ostatnie wspólne dni w szpitalu. W głowie samoistnie odtworzyłam ostatnią rozmowę z Jadzią. Było odrobinę niezręcznie, ponieważ ostrożnie dobierała każde słowo, ważąc je, jakby bała się, że ktoś podsłuchuje. Mimo to dałyśmy radę. Radziłyśmy sobie jak na siostry przystało. Posmutniałam, kiedy myśli zeszły na łączącą nas z Jadźką więź. Przerwaną więź.

Brunet delikatnie złapał mój podbródek pomiędzy palce. Nie stawiałam oporu, kiedy dźwignął mi głowę, przymuszając niejako do patrzenia prosto w jego oczy. Opuszkiem kciuka przesunął po dolnej wardze, obrysowując jej kształt. Gdy pochylił się nade mną, stając bliżej, przełknęłam bezwiednie. Na moment zupełnie przestałam myśleć, a zwoje mózgowe po prostu się wyłączyły.

Przymknęłam powieki, wdychając coraz głębiej otulający mnie aromat stojącego na wprost mężczyzny. Mój pseudomąż bez większego trudu odcinał mnie od rzeczywistości, chociaż zdawało mi się, że ten czas już minął bezpowrotnie. Jeszcze przed momentem sądziłam, że potrafię przy nim trzeźwo myśleć. Tymczasem z sekundy na sekundę wszystko uległo zmianie, a ja byłam totalnie otumaniona, jakby ktoś zaaplikował mi solenną dawkę leków przeciwbólowych lub innych tanich prochów.

– Co zrobiła? – drążył uparcie.

– Hmmm... – mruknęłam, poddając się woli strzyga.

Nim się spostrzegłam, łączyła nas bliskość nie tylko fizyczna. Jakimś cudem zyskaliśmy połączenie mentalne, nadając na tych samych falach, co graniczyło z cudem. Nić porozumienia zlepiła nasze myśli w jeden spójny organizm, a nawet serce zyskało jedno tempo. Językiem przesunęłam po wardze, zwilżając ją nieznacznie, zaś dłonią przesunęłam nieznacznie w bok, muskając twarde mięśnie torsu, a kiedy zsunęłam wzrok...

– Sówko?

Niski pomruk dotarł do najdalszych, najgłębszych miejsc zlokalizowanych w moim ciele. Bezwiednie zacisnęłam uda, niezamierzenie sporą część ciężaru ciała przenosząc na przytrzymującą mnie rękę, którą partner ulokował w dole mych pleców. Przygryzłam wargę, skupiając uwagę na pulsowaniu.

Nie, cichy głos świadomości próbował przebić się przez nagłe zamroczenie. Nie teraz.

Czułam się, jakbym cierpiała na rozdwojenie jaźni. Część mnie zapragnęła poddać się instynktom, podczas gdy inna dziwiła się nieuzasadnionym zapędom, jakie zwykle nie dawały się we znaki. Niski, męski pomruk zarezonował gdzieś w okolicy podbrzusza, wywołując skurcze charakterystyczne dla podniecenia, choć daleko było mi jeszcze do osiągnięcia szczytów. Nie pojmowałam.

– Hmmm... – znów nie udzieliłam werbalnej odpowiedzi.

Walczyłam niejako sama ze sobą. Fragment duszy rwał się naprzeciw oczekiwaniom mężczyzny, chcąc ponad wszelką cenę go zadowolić, podczas gdy inny wyrażał głośny, jasny sprzeciw. Rozdarcie, jakiego doznawałam, mąciło mi zmysły, ponieważ nie umiałam przyjąć jednego, spójnego frontu.

– Powiedz mi – cichy szept przebił się przez mgły burzące postrzeganie rzeczywistości. – Co wczoraj zrobiła Jagoda?

– Wczo-raj?

Nawet mówiłam jak nie ja, sylabizując. Język z jednej strony gotów był stanąć kołkiem i leżeć płasko, a z drugiej nieznana siła pchała go do reakcji. Zamrugałam, dochodząc do wniosku, że obraz pozostawał lekko zamazany, a kontury przypominały kreski rysowane ołówkiem B. Niby pociągnięcia prezentowały się stanowczo, a linie były grube, aczkolwiek nie posiadały w sobie charakterystycznych dla strzyg twardości.

– Sówko...

– Jag-oda... – wykrztusiłam, prowadząc nadal wewnętrzny bój.

Weź się w garść, dziewczyno. Nieoczekiwane burknięcie strażnika pełniącego nade mną pieczę wyrwało mnie z dziwnego transu. Zaciągnęłam się powietrzem, chłodno patrząc w twarz mężczyzny. W końcu zyskałam spójność, a obie części duszy zawarły sojusz. Milan zaczepnie dźwignął brew, jakby rzucał mi wyzwanie, kompletnie nie przejmując się tym, co przed momentem się ze mną działo.

– Więc?

– Jak...? – nie dokończyłam pytania.

Nie maskowałam zdumienia, ale odnalezienie odpowiedzi wymalowanej na jego obliczu było niemożliwe. W zasadzie zarzucenie strzygowi celowego działania w wydobywaniu ze mnie informacji graniczyło z cudem. Nie wyglądał jak ktoś, kto z pełną premedytacją wpływałby na cudzą świadomość. Zresztą coś takiego raczej należało do fikcji.

Podobnie jak strzygi i wiedźmy? Głos Welsta przebił się przez chmarę myśli przypominających rozsierdzony rój pszczół.

Zadrżałam. Jeśli się nie myliłam, odkryłam właśnie pewną bardzo niebezpieczną prawdę, doznając olśnienia. Znałam metodę zastosowaną przez Milana, zakładając, że jego działanie było celowe. Równie dobrze mogłam wysnuwać właśnie mylne wnioski, aczkolwiek teoria wskazywała, że nie byłam jedyną osobą, poza Czębirą oraz prawdopodobnie Heloizą, która znała sekret zakazanych praktyk demagogicznych.

– Nie każ mi wydobywać z ciebie wyznań siłą – warknął.

Tym razem nie brzmiał uroczo ani fascynująco, a wypływające spomiędzy jego warg nuty nijak nie hipnotyzowały. Wyraźnie się niecierpliwił brakiem jasnego responsu. Mój duch również nie prowadził już wojny z samym sobą. Wiedziona opieką strażnika twardo stanęłam na ziemi.

– Co ty przed chwilą zrobiłeś?

– Co? – zdziwił się, ale nie umiałam potwierdzić czy szczerze. – Zadałem pytanie – oznajmił, jakby nigdy nic.

Zlustrowałam go uważnie, nie znajdując potwierdzeń własnych przypuszczeń. Czy to w ogóle było możliwe, aby Milan Rawicki, strzygoń od A do Z, znał zagadnienia wiedzy tajemnej oraz je praktykował? Westchnęłam. Bądź co bądź czas nadszedł kończyć tę groteskę. Odchrząknęłam, przeczyszczając struny głosowe i nieznacznie odsunęłam się do tyłu, ale nie wywinęłam się z objęć partnera.

– Tylko zanim cokolwiek zrobisz, pamiętaj też, że chciałam powiedzieć ci o tym już wczoraj – zaznaczyłam, dla upewnienia się, że nie spróbuje wmówić mi zdrady ani spiskowania za jego plecami.

– To już wyjaśniliśmy.

Skinęłam głową, potwierdzając. Miał absolutną rację. W zasadzie dzisiejszy dzień sprawiał wrażenie ciągnącego się deja vu, jakbym ni z tego, ni z owego znalazła się w nieprzerwanej pętli. Rozmawialiśmy, ale nasza konwersacja ciągle kręciła się wokół jednej sprawy. No, może dwóch, licząc niezasadne podejrzenia Rawickiego związane z wyimaginowaną ciążą. Gdybym w jakąś zaszła, musiałabym witać się z psychiatrą, żeby z powodzeniem przeprowadzić ciążę urojoną.

– Nie widziałam się wczoraj z Jagodą – wyznałam szybko, jakbym lada moment znów miała stracić całą dostępną odwagę. Milan nie zareagował. Po prostu stał i gapił się na mnie. Minęły kolejne sekundy obwieszczone przez ciche tykanie zegara, a on kompletnie nic nie zrobił. Nawet nie mrugnął. – Miluś? Strzygulku?

Przysunęłam się nieco, nawet dźwigając lekko na palcach. Zamarł. Dosłownie przypominał trolla obróconego w kamień, z tym że strzyg chociaż przypominał żywą istotę z wyglądu. W dotyku także pozostawał znacznie cieplejszy niż jakiś głaz, a kiedy celowo przesunęłam nieznacznie dłoń w bok, wyczułam dwa rytmy serc. Wciąż biły, więc istniała nadzieja, że lada moment się ocknie z dziwnego letargu.

– N-nie? – Odchrząknął, zadając pytanie schrypniętym głosem. Potwierdziłam pokręceniem głową. Choć może zaprzeczyłam? Zasady logiki się właśnie kłaniały, ale tak czy owak zrozumiał niewerbalny przekaz. – Więc...? Co robiłaś wczorajszego wieczoru? Z Radkiem?

– Z Radkiem nic – obwieściłam pośpiesznie. – Tylko zawiózł mnie na miejsce.

– Miejsce czego?

– No... spotkania z Jagodą.

Nie spodobał mi się wyraz jego twarzy. Oblicze Milana nabrało cech, jakich wcześniej nie dostrzegłam. Jednocześnie było surowe i niosło zapewnienie nadchodzącej totalnej rozpierduchy. A miał być grzeczny, pomyślałam z przekąsem.

– Sowuś – wyszczerzył zęby, obnażając ich bardziej szpiczasty kształt. – Co ty bredzisz? Przecież ponoć nie spotkałaś się z Jagodą?

Kiedyś byłabym pewna, że źle słyszę, a brunet wcale nie skrzeczy. Dzisiaj absolutnie nie wątpiłam w jego charakterystyczny głos podbarwiony typową, sowią nutą. Przełknęłam ciężko, przywołując w pamięci wszystko, czego dotąd dowiedziałam się o strzygach.

Dłonie ułożyłam na płasko na klatce piersiowej rozmówcy, jedną nie zmieniając pozycji. Jeśli jego puls drastycznie przyśpieszy, musiałam wyczuć szybsze oraz mocniejsze bicie serca, choć już teraz przypominało dzwon katedry Notre Dame, ewentualnie Zygmunta. Pamiętać też musiałam, że dotyk cielesny realnie wpływał na stan jego psychiki.

– Pamiętasz, jak rozmawiałam z nią, żeby ustalić miejsce spotkania, prawda? – Skinął głową, a ciałem poruszał jakby w kinowym efekcie slow motion. Teraz musiałam pilnować każdego słowa, ważąc je wcześniej po trzykroć, przed wyartykułowaniem. – No, więc... Umówiłyśmy się w knajpce w centrum handlowym i...

– To już wiem – oznajmił, dając do zrozumienia, że mam przyśpieszyć ten swój monolog. Kolejne słowa wypowiadał niebezpiecznie wolno. – Teraz, sówko ty moja kochana, chcę wiedzieć, co stało się podczas tego spotkania.

Nieśpiesznym ruchem dłoni odgarnął luźno opadające na ramię kosmyki w tył. Gest zdawał się czuły i troskliwy, ale intuicja podpowiadała, że robi, co może, aby znaleźć rękom zajęcie. Jednocześnie starań dokładał, żeby nie zacisnąć palców na niczyjej szyi, a tak się akurat niefortunnie składało, że to moja znajdowała się w zasięgu mężczyzny.

– No, więc... – Przygryzłam wargę. – Radek poszedł na zakupy, a ja...

– Domyślam się, że do kawiarni? – zaskrzeczał. Chyba chciał brzmieć jak osoba trzymająca nerwy na wodzy, ale coś tutaj ewidentnie zgrzytnęło. Przytaknęłam. – I co było dalej?

Na moment spuściłam wzrok. Być może właśnie nieświadomie go nakręcałam, ale o wiele trudniej przekazywało się złe wieści niż komuś mogło się zdawać. Bo spotkanie z Lewalskim na ciasteczku i kawie było odpowiednikiem złych, a wręcz dramatycznych wieści. Odnosiłam nawet nieprzyjemne wrażenie, że Milan wolałby, abym paradowała z brzuchem, co wskazywałoby wyraźnie na mój brak wierności w naszym rzekomym małżeństwie, dodatkowo potwierdzając moje człowieczeństwo.

– Nie było jej tam – zakomunikowałam, cały czas pilnując reakcji mężczyzny. Gdybym mogła, wbiłabym się w niego teraz razem ze wzrokiem sunącym po jego obliczu. – Myślałam, że się spóźni, co w sumie jest mało do niej podobne.

– Ale się nie spóźniła?

Rawicki wyciągał zastraszająco trafne wnioski. Skinęłam głową kolejny raz, przygryzając ponownie wargę. Lada moment poleje się krew, stwierdziłam, oceniając stopień uszkodzenia delikatnej skórki pokrywającej usta.

Spróbuj, usłyszałam nieoczekiwaną ripostę. Może wtedy uda ci się jakoś z tego wykaraskać.

Nie pomagasz, wiesz?

Zawsze do usług, zadrwił, przekazując cichcem, że może skutecznie odwróciłabym uwagę rozmówcy krwawym smakołykiem.

– Welst?

– Wiem, powinnam się skupić – rzuciłam, wypuszczając gwałtownie powietrze nosem. Irytował mnie brak podzielności uwagi. Często rozmawiając z Białym, przepadałam dla całego otaczającego mnie świata. – Przepraszam.

– Nie, w porządku. – Zmierzyłam rozmówcę. Jakoś nie umiałam sobie przypomnieć, aby z taką łatwością oznajmił, że nie przeszkadza mu brak skupienia na nim. Zazwyczaj partner był zazdrosny o mojego sowiego kompana. Odgarnął kosmyk włosów do tyłu, chociaż zrobił to przed chwilą, zatykając mi go za ucho. – Strażnik to jednak strażnik.

– Ciekawe, od kiedy tak uważasz – burknęłam podejrzliwie.

– W sumie jest spoko – ocenił, wzruszając ramionami. Nie powiem, zaskoczył mnie, aczkolwiek na pewno na perspektywę strzygonia wpłynęła miniona noc. Na reszcie poznał mojego... Nie, słowo określające białą, wielgachną sowę moim ojczulkiem nie przeszło mi nawet przez myśl. To było niedorzeczne. – Cieszę się, że ma nad tobą pieczę.

– Coś zaraz jebnie – obwieściłam niekontrolowanie. Naprawdę zarejestrowałam padające słowa, dopiero gdy rozbrzmiały w powietrzu. Usta Milana rozciągnęły się w uśmiechu. Nie takiej reakcji oczekiwał. – To znaczy...

– Spokojnie, sówko. – Kciukiem przesunął po moim policzku, gładząc skórę. – Obiecałem, że zachowam spokój i zachowam. Przynajmniej chwilowo – dodał szeptem. – Słucham. Co takiego się stało, że nie zobaczyłaś się z Jadźką? I dlaczego w takim razie nie wróciłaś do domu?

– Cóż... Stwierdziłam, że do niej zadzwonię i dopytam, gdzie jest, za ile będzie, i takie tam, ale kiedy chciałam wyjść na zewnątrz... w sensie z kawiarni...

– Tooo? – przeciągnął sylabę.

– Wpadłam na kogoś – stwierdziłam nieprecyzyjnie.

– Stary znajomy?

– Można tak to ująć.

– I postanowiłaś skorzystać z okazji, że...?

– Nie – zanegowałam szybko, wchodząc mu w słowo. Zmarszczył brwi, jakby nie cieszyło go, że mu przerwałam. – Milan, ja nie chciałam z nim rozmawiać. Zamierzałam wyjść, znaleźć Radka i wrócić do domu – poinformowałam, a z każdym kolejnym słowem wypowiedź nabierała tempa. – W zasadzie nawet już praktycznie wyszłam, ale od słowa do słowa wyszło na to, że jeśli zostanę, czego naprawdę nie chciałam, to jakkolwiek zamkniemy tę całą porąbaną sytuację i odetchniemy trochę od notorycznego pilnowania się względem litery prawa, i będziemy mogli nareszcie jakoś choć względnie normalnie funkcjonować, a ty nie będziesz stale na celowniku nieprzewidywalnego idioty, który tylko czeka, ręce zacierając, żeby może udało mu się znaleźć na ciebie jakiś hak, żeby...

– Karmen! – Podskoczyłam nieznacznie, stając automatycznie na baczność, gdy Milan przerwał mi krzykiem. Dopiero teraz zorientowałam się, że jak nigdy wcześniej maksymalnie szybko wypowiadałam kolejne słowa, komunikaty wyrzucając z siebie jak pociski z maszynowego karabinu. Struchlałam, dostrzegając nieco wykrzywiony uśmiech malujący się pod nosem prawdziwego demona, gdy ten mocno zacisnął palce na moich mizernych bicepsach. Wszak w porównaniu z nim nie miałam czym się szczycić. – Sówko, jeszcze raz, tylko wolniej, dobrze? – Pokiwałam odruchowo. – Kogo spotkałaś i co się takiego stało, że tam zostałaś, bo chyba nie zrozumiałem, a bardzo chciałbym, żeby rozwiać wszelkie, ewentualne wątpliwości.

W przeciwieństwie do mojej ostatniej słownej lawiny, Milan przemawiał wolno i wyraźnie. Zachowywał się wręcz, jakbym miała problemy nie tyle komunikacyjne, co z pojmowaniem prostych poleceń. Odetchnęłam głęboko, parę razy czerpiąc uspokajająco powietrza w płuca, po czym docisnęłam mocniej dłoń do miejsca, gdzie wyczuwałam pulsowanie.

– Miluś...

– Nic się nie dzieje – zapewnił nieprzeciętnie spokojnie, chociaż serca waliły szybciej niż zazwyczaj. Zdumiewała mnie samokontrola mężczyzny. Można było faktycznie rzec, że ćwiczenia z panowania nad sobą nie poszły w las. Ułożył jedną dłoń na mojej, jeszcze bardziej dociskając ją do swego ciała. – Widzisz? Biją.

– Szybko – zauważyłam.

– To normalne.

– Nie – zaprzeczyłam zdecydowanie. – Biją szybciej niż normalnie.

– Sówko...

– Powinieneś się uspokoić – zakomunikowałam błagalną nutą. – Boję się, że gdy przyśpieszą... – Przymknęłam oczy, z sykiem łapiąc oddech. Za nic nie chciałam doprowadzić do nieszczęścia. – Obiecaj mi, Miluś, że nie zrobisz niczego głupiego, proszę.

Brunet pochylił się, czołem podpierając o moje. Przymknęłam na moment powieki, skupiając się na wrażeniach serwowanych przez partnera. Potarł moje ramiona, jakby usiłował dodać otuchy, a nasze oddechy mieszały się ze sobą. Na twarzy czułam ciepło jego wydechów.

– Sówko, wiem, że się martwisz. To słodkie – zawyrokował. Otworzyłam powieki, wbijając spojrzenie w czerń jego oczu, dostrzegając, że białka także ściemniały. Jedną rękę przeniósł na mój policzek, ponownie gładząc to lico, to obrysowując kontur ust, które rozchyliłam bezwiednie. – Ale zaufaj mi. – Wsunął dłoń w moje włosy, zaciskając łagodnie palce i przytrzymując głowę przy swojej. – Wiem, jak o nas zadbać i nigdy nie pozwolę, aby coś nam zagroziło. Ze mną nie musisz się niczego obawiać.

Niczego poza tobą, westchnęłam w myślach.

– Powiedział, że ma propozycję zawieszenia broni, ale chciał rozmawiać tylko ze mną – wyznałam, pilnując w dalszym ciągu reakcji partnera. – W zasadzie jasno postawił sprawę. Mogłam zostać i wysłuchać tej rzekomo fenomenalnej propozycji albo odejść, ale wtedy... Nie tylko ty troszczysz się o naszą rodzinę.

– Lewalski – wywarczał groźnie, a oczy zwęziły się niczym u drapieżnika w trakcie polowania. Odgadł prawidłowo i nawet nie zamierzałam zaprzeczać. – Lewalski zmusił cię do spotkania – oznajmił, choć pewna nie byłam czy przypadkiem nie dopytuje.

– Tak w zasadzie... Miluś? Strzygulku?

Miluś jednak nie słuchał, a po prawdzie nie skupiał już na mnie uwagi. Rękę, którą jeszcze przed momentem pocierał moje przedramię, ułożył w dole mych pleców. Nie tyle dociskał do siebie moje ciało, co nie pozwolił mi się oddalić.

Serca zabiły szybkim, nierównomiernym rytmem, wyprzedzając się nawzajem, co wyczułam pod poduszkami dłoni. Oczy przymknął, choć przysięgłabym, że zmieniły się nie do poznania, uniemożliwiając mi wpatrywanie się w nie. Zdążyłam jednak przyuważyć prawie sczerniałe białka, czego dotychczas nie miałam okazji obserwować, a także krwisto czerwone tęczówki.

– Nic się nie martw, sówko – zakomunikował niskim, skrzekliwym głosem. Ton jego wypowiedzi wcale mnie nie uspokoił. Wręcz przeciwnie. – Możesz być pewna, że nie pozwolę cię więcej nagabywać.

– Ale...

– Ciii... – Uniósł powieki i, o bogowie, zadrżałam. To, co zobaczyłam w spojrzeniu strzygonia, ciężko było określić nawet żądzą mordu. On był gotów roznieść Lewalskiego na strzępy samą myślą. – Już nieraz powiedziałem, że się tobą zaopiekuję.

– Powiedziałeś też, że przyjmiesz to ze spokojem – wygarnęłam drżącym głosem.

W chwili obecnej Milan naprawdę mnie przerażał, co nie było łatwe. Tyle razy, ile się ścięliśmy, prawie doskakując sobie do gardeł, powinno mnie jakoś już uodpornić, ale tak wcale nie było. Odnosiłam wrażenie, że dopiero teraz osiągnął prawdziwy poziom wkurwienia, o jakim wcześniej bladego pojęcia nie miałam. Nie wiedziałam prawdopodobnie, że tak w ogóle się da i można.

– Jestem... spokojny – zaskrzeczał, ale nie w tradycyjny dla podobnych jemu sposób.

Ciarki przemknęły wzdłuż linii kręgosłupa, a nieprzyjemny, lodowaty wręcz chłód przeniknął wszystkie komórki ciała. Każdy akson drgał nerwowo. Znacznie mocniej docisnęłam dłoń do jego piersi, rozkładając szerzej palce. Mogłam przysiąc, że serca nie tylko biły szybciej, ale również urosły.

– Miluś...

– Skrzywdził cię?

– Twoje serca...

– Pytam. Czy. Zrobił. Ci. Krzywdę?

– Jeśli zaraz się nie uspokoisz, ty mi ją zrobisz – oznajmiłam z nieskrywanym przestrachem. Cień, jakiego nie potrafiłam opisać trafnie żadnym znanym określeniem, przemknął przez jego oblicze. Bałam się, że opacznie zrozumie moje słowa, wywołując burdę na całą kamienicę. Dążąc do celu, sięgnęłam po jego taktykę. – Jeśli pękną...

– Nie pękną – zagwarantował, nosem pocierając czubek mojego.

Musnął moje wargi, jakby pocałunek miał stanowić zabezpieczenie niczym żyrant potwierdzający zdolność kredytową, po czym odruchowo wzdrygnęłam się, gdy poczułam ukłucie. Rawicki przygryzł delikatnie dolną wargę, ale zrobił to zaostrzonymi kłami, podgryzając celowo ponownie i znów, aż odwzajemniłam pocałunek, akceptując tym samym dziwną pieszczotę.

Dziwną dla mnie, bo nie mogłam z pełną mocą zanegować, aby tak nie wyglądały strzyże pocałunki. W końcu rozróżniało się ich tyle. Angielski, francuski... Może istniał też strzyży, bazując na lekkim podkłuwaniu zamiast przygryzaniu, co stanowiło niejako ludzki standard. Nie rozważając zbyt długo, pozwoliłam naszym językom spleść się ze sobą. Cały czas kontrolowałam tempo pracy jego naturalnej pompy, a nawet dwóch. Zaskomlałam, zadziwiając samą siebie, gdy znów wbił leciuteńko, acz odczuwalnie kły w moje miękkie, nieco popuchnięte już wargi, ale nie odsunęłam się.

– Nie chcę, żebyś się z nim widział – zakomunikowałam prosto oraz stanowczo, gdy po dłuższym czasie odsunęliśmy się wreszcie nieznacznie od siebie. Warknął, a raczej skrzekliwy dźwięk obwieszczający niezadowolenie wymknął się z jego krtani. Oczy wciąż błyszczały czerwienią, ale białka odzyskały zwyczajną barwę. – Nie chcę, żebyś wpadł w kłopoty.

– Załatwię to.

– Miluś, proszę – rzuciłam, prawie płaszcząc się przed nim. Awanturą nic bym nie wskórała, a rozejść się już w zasadzie nie mogliśmy. Choć może warto było spróbować metody zastosowanej, gdy jakiś czas temu zamierzał ruszyć za Odolanem z powodu książki? Wolałam jednak nie prowokować sytuacji, nad którymi mogłabym ostatecznie nie zapanować, a mój sowi opiekun przyznał mi rację z uznaniem. – Pomyśl o nas, o naszych bliskich. Jeśli coś mu zrobisz...

– Mam nadzieję, że nie próbujesz mi grozić, sowo.

– Boję się, że nawet pomoc Pokryszki na nic się zda – powiedziałam zrozpaczona, ujmując jego twarz i pilnując, aby nie uciekł wzrokiem. Cholernie mocno nie spodobał mi się brak zdrobnienia ani oschły ton. – Milan, nie chcę znów być sama, znów się bać. – Wywołałam szok uwidaczniający się na jego obliczu. – Całe życie byłam zdana na siebie, Mil. Obiecaj mi, że zostawisz to bez riposty. To tylko jeden durny incydent, przez który nie chcę cierpieć przez resztę swoich dni.

Chwilę trwało, zanim wypuścił wreszcie nagromadzone w płucach powietrze. Żywiłam nadzieję, że jednak ustąpi. Znów musnął me usta, ale tego razu nie mogłam z czystym sumieniem porównywać z poprzednim.

– Obiecuję, że nie będę się z nim widział.

– Swoich kafarów też na niego nie naślesz?

– Coś za mocno ci na nim zależy – burknął.

– Zależy mi na nas – podkreśliłam. – A to bez większego znaczenia czy udasz się obić mu gębę osobiście, czy poślesz Radka albo Spita.

Pokiwał głową. Niechętnie, ale chyba przyjął moje tłumaczenia do wiadomości. Brzmiałam w każdym razie logicznie, stosując mocne argumenty, nawet jeśli powoływałam się przy nich na własne doznania oraz obawy. Chciał o mnie zadbać, w związku z czym musiał wziąć pod uwagę również mój dobrobyt psychiczny.

– Nie wyślę ani Radka, ani Spita.

– Strzygulku?

Westchnął. Jak nic, miał mnie aktualnie powyżej dziurek w nosie. Byłam upierdliwa, ale chciałam zyskać maksymalną pewność, zaś zapewnienia Milana pozostawiały za każdym razem jakąś lukę.

– Wojsława ani Sambora też nie – burknął. – Zadowolona?

Swoim marudzeniem wprawiłam go w zły nastrój. Mężczyzny nie cieszyło, że biorę stronę Lewalskiego, chociaż po prawdzie Gienka miałam w głębokim poważaniu. Nie uroniłabym bodaj łzy, gdyby drania szlag trafił i rozjechałaby go ciężarówka. Albo chociaż osobówka. Nawet na pasach, co wbrew pozorom stanowiło spory odsetek wypadków na drodze.

W każdym razie nie chciałam zostawić partnera w przekonaniu, że jakkolwiek zależy mi na prokuratorze. Biały także poparł mój punkt widzenia, a przeczuwając, co nadejdzie, życzył nam dobrej zabawy. Należało wszak skutecznie odsunąć myśli Milana od wrogów oraz nieprzyjemności.

– Yhym... – mruknęłam, sunąc dłonią wyżej. Serca odzyskały względnie regularny rytm, więc nie musiałam się bać, że stanę lada moment oko w oko z przemienionym demonem. Powtórka z rozrywki z opętanym Jarowirem mnie nie jarała. – To skoro już sobie wszystko wyjaśniliśmy...

– Jeszcze nie wiem, jak dokładnie wyglądało wasze spotkanie – syknął, podkreślając ostatnie słowo i łapiąc mój nadgarstek.

– To już nieistotne.

– Dla mnie przeciwnie.

– To może...

– Sówko, nie zwódź mnie – zastrzegł groźnie.

– To akurat nie moja wina, że jestem mokra – bąknęłam z udawanym oburzeniem, grymasząc. Czułam jak drgnął, a zacisk jego palców osłabł. Wspięłam się lekko na palce, po czym wyszeptałam mu wprost do ucha. – Powiem ci, co zechcesz, ale najpierw mogłabym nieco pokrzyczeć. – Zerknął na mnie zaskoczony. – Może twoje imię? A może... Auć! Milan!

Klaps wymierzony w mój pośladek bolał, kiedy strzyg przerzucił mnie sobie przez ramię. Ruszył z miejsca, a nim się spostrzegłam lądowałam na materacu w pokoju, do którego wstawił łóżko, zanim się jeszcze wprowadziłam.

– Myślałem, że chcesz pokrzyczeć – zadrwił, stając u szczytu mebla i ściągając spodenki.

Zadowoleni, że wreszcie doszło między nimi do konwersacji, którą tak odwlekali? 
A może rozczarowała Was reakcja Milana albo Karmen? 
Co Waszym zdaniem powinni zrobić w związku z Lewalskim? 

Dajcie znać, kochani, bo naprawdę świetnie jest znać Wasz zdanie. 
Dla Was to raptem kilka słów, a dla mnie każde z nich wiele znaczy. 

Tymczasem jeśli ktoś już dotarł do tego rozdziału, a wciąż nie zaobserwował profilu - zachęcam. 
Zapraszam też do innych moich historii. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top