28. Przez ułamek sekundy rozważałam taką alternatywę
Otworzyłam oczy, zrywając się gwałtownie ze snu. Zamroczenie trwało raptem kilka sekund, ale i tak potrzebowałam ich, aby dojść do siebie oraz zorientować się, gdzie jestem. Omiotłam otoczenie wzrokiem, oceniając stopień bezpieczeństwa jako abstrakcyjnie wysoki. Bowiem w łóżku obok śpiącego Milana nic mi nie groziło, nawet jeśli wygląd zbałwanionej pościeli sugerował coś odmiennego.
Przetarłam oczy, palcami zaczesując rozczochrane włosy w tył. Kolejny raz zerknęłam na Rawickiego. Spał niczym niemowlę. Absolutnie nie zamierzałam mącić jego spokoju, wspomnieniami wracając do uczty. On naprawdę cieszył się, mogąc obskakiwać Welsta, którego obecność w mieszkaniu wywołała niemałe pobudzenie wśród zgromadzonych.
Sowy chyba zareagowały intuicyjnie, wręcz odrobinę panicznie rzekłabym. W pierwszej chwili odniosłam wrażenie, że nie mają bladego pojęcia, jak powinny się zachować w kontakcie personalnym z kimś pokroju Białego. Gdy tylko mój strażnik pofatygował się oknem do mieszkania, wcale nie wyprzedzając mego powrotu, cofnęły się, robiąc mu miejsce, jakby miał skarżyć się na ciasnotę. Wszystkie oprócz Diuny, która jako jedyna wykazała przejawy zdrowego rozsądku, nieco mnie przy tym rozbawiając.
Cóż, skoro ja zmuszona zostałam niejako znosić jej protegowanego, Welst również nie otrzymał wyboru. Nawet zaśmiałam się ironicznie, wytykając mu, że jako nasi rodzice powinni się zaprzyjaźnić. W końcu swaty często gęsto zacieśniali więzy dobrym napitkiem i wspólnym biesiadowaniem. Mój strażnik otrzymał zatem okazję, aby nie wyłamywać się z utartego schematu oraz zadośćuczynić tradycji.
Spokojnym krokiem przekroczyłam próg łazienki. Musiałam się odświeżyć, a także potrzebowałam odrobiny przestrzeni osobistej. Kiedy stanęłam przed lustrem, kolejne wspomnienie doszło do głosu. W zasadzie głowę zbombardował cały ich szereg, przewijając się szybciej aniżeli kadry filmowe podczas seansu. Dłoń przyłożyłam do karku, odginając głowę na boki i nieco rozcierając zastane mięśnie ramion.
Welst wywołał niemałą furorę nie tylko pośród zgromadzonych sów. Moi sąsiedzi szybko zorientowali się w sytuacji, najwyraźniej poznając szczegóły od swych strażników. W pewnej chwili odniosłam wrażenie, że nawet Żagota spogląda na mnie w inny sposób aniżeli dotychczas. Chyba tylko Nira, nie licząc Milana, błyskawicznie wróciła na stare tory, nie zachowując się wobec mnie, jakbym łaskawie właśnie zniżała się do plebsu, racząc ich swym towarzystwem. Reszcie powrót do normalności zajął odrobinę więcej czasu, a i to chyba nie do końca w niektórych przypadkach.
Westchnęłam, przymykając na moment oczy i ponownie wsuwając dłoń we włosy. Nie zarejestrowałam nawet dźwięków świadczących, że nie jestem już sama. Męskie dłonie spoczęły na mych ramionach, rozcierając je nieznacznie, a zapach lasu otulił mnie ciasno niczym pierzynka. Mimowolnie rozciągnęłam usta. Chcąc, nie chcąc, musiałam wreszcie sama przed sobą przyznać, jak dobrze mi było.
– Jak samopoczucie?
Miękki, aczkolwiek niski głos rozbrzmiał w łazience, odbijając się od ścian oraz wyposażenia. Podmuch delikatnie połaskotał mnie w ucho. Ręka towarzysza zjechała już niżej, lądując na mym brzuchu, a mrugnięcie okiem później dołączyła do niej druga. Oplótł mnie ciasno, obejmując czule.
– Dobrze – odparłam.
O dziwo, mówiłam prawdę. Czułam się nieporównywalnie z nocną porą, gdy ogarnęła mnie melancholia. Było mi dobrze, ot tak po prostu. Chwilowo więcej nie potrzebowałam do szczęścia, choć cichy głos podświadomości już podpowiadał, że stan ten trwać wiecznie nie będzie. Liźnięcie smagnęło delikatnie mą szyję, ustępując kolejnemu i jeszcze następnemu. Milan zassał skórę, najwyraźniej zajmując już stolik w barze oraz oczekując królewskiego potraktowania przez personel.
– Jesteś... fenomenalna – odrzekł, kolejny raz nawilżając skórę. Bawił się, zwlekając z ukąszeniem. Przez głowę przebiegła myśl, że wcale nie zanurzy we mnie zębisk, kiedy dotarło do mnie, że przecież postanowił raczyć się zamiennikiem. – Pachniesz zniewalająco – wymruczał, przesuwając ponownie językiem po szyi, kończąc nieznacznie za uchem.
– Mil... Ach!
Nie skończyłam, praktycznie nie zaczynając werbalizować komunikatu, kiedy specyficzny ból przeszył ciało. Zacisnęłam palce na dłoni Rawickiego, bezwiednie odchylając mocniej głowę i podpierając jej ciężar o jego ramię. Mocno przymknęłam powieki, usiłując przywyknąć, a jednocześnie wsłuchując się w odgłosy wydawane przez spragnionego strzygonia.
Chwilę trwało, zanim siorbnął ostatni raz. Gdy to nastąpiło, wysunął zęby, pozostawiając nieopisane poczucie pustki, lecz nie oderwał się jeszcze od wrażliwej skóry, pieszcząc miejsce ugryzienia. Jego język ponownie ruszył do działania, zaś zdawałam sobie już doskonale sprawę z tego, co robił. Zasklepiał ranki, lecząc je i czyniąc niewidocznymi. I choć znałam praktyczną stronę medalu, z drugiej znajdowałam przyjemność, na której skupiałam całą dostępną uwagę.
– Jak zawsze pyszna – mruknął, prawiąc specyficzny komplement.
Dźwięki, jakie wydawał, brzmiały niezwykle. Nawet jak na Milana. Mruczał bowiem skrzekliwie, łącząc w ten sposób odgłosy sów z kocimi, co oddziaływało automatycznie na mój organizm. Przyjemne skurcze rozeszły się w podbrzuszu, a ciało zadrżało, ocierając się z premedytacją o stojącego za mną strzyga. On również nie potrzebował wiele, aby uczcić kosztowanie zbliżeniem, odpowiadając tym samym na moje potrzeby.
Dłoń, którą przed momentem puściłam, przeniósł niżej. Bez dodatkowej zachęty sięgnął pod króciutką haleczkę, w jakiej ułożyłam się do snu, a następnie powiódł wyżej. Palcami znaczył ślad po wewnętrznej stronie uda, aż sięgnął zwieńczenia, pocierając przez koronkę. Nie myśląc wiele, wygięłam ciało, wypychając biodra do przodu, podczas gdy jego sprawne palce już rozcierały wilgoć.
– Myślałam, że nie... będziesz mnie... kosztować – wyjęczałam, pozwalając się pieścić.
Gdybym wiedziała, że w responsie na me słowa strzygoń cofnie dłoń, wydobywając ją spod nocnej koszulki, nie przemówiłabym. Jęczałabym tylko dalej, potwierdzając, jak dobrze mi było aż do tej pory. Natychmiast otworzyłam oczy, obracając głowę w stronę kochanka, a ponadto obrzucając go niezadowolonym wzrokiem. Uśmiechnął się nonszalancko z wdziękiem typowym dla skończonego drania.
– Sówko... – mruknął, nie kończąc. Rozchyliłam usta, chcąc zabrać głos i dopytać, co zamierzał wyrzec, ale spomiędzy warg wydobył się tylko pisk zaskoczenia. Nieprzeciętnie sprawnie Milan okręcił mnie wokół własnej osi, a następnie uwięził pomiędzy swoim ciałem a łazienkowymi meblami. – Więcej bym na to nie liczył.
Tym razem także nie zdołałam odpowiedzieć. Zagarnął moje usta, przywierając swoimi gwałtownie. W pocałunku zawarł wszelkie emocje, jakie okazywał mi kolejno, odkąd się poznaliśmy. Był zarazem gwałtowny i zaborczy, jak też czuły oraz troskliwy. Tempo, jakie nadał, było oszalałe, przez co ledwie łapałam oddech. Mimo to nawet nie próbowałam się odsunąć, wręcz dociskając ciało instynktownie do mężczyzny, który ledwie przed momentem stanął pomiędzy moimi nogami.
Już nawet nie usiłowałam przypominać mu, że przecież sam wpadł na tamten durny, pozbawiony jakiegokolwiek sensu pomysł. Oczywiście nie pojmowałam, skąd nagła zmiana decyzji, ale kto by tam drążył, co dorosłemu strzygoniowi w głowie się roi? Oplotłam ręce wokół jego szyi, wsuwając nieznacznie w czarne, starannie przystrzyżone kosmyki, odwzajemniając pieszczotę.
Długo czekać nie musiałam, aż wypełni mnie sobą. Stęknęłam, zmieniając pozycję i dostosowując się do rozmiaru partnera. Złapał za moje biodra, jakby chciał je unieruchomić, dociskając do siebie i pchając gwałtowniej raz za razem. Łazienkę wypełniały naprzemiennie odgłosy naszych zmieszanych, przyciężkich oddechów oraz jęków, jak również specyficzne uderzenia ciała o ciało. Orgazm nadszedł wyjątkowo szybko, silną falą zalewając świadomość. Czułam każde drgnięcie zwiastujące, że i on osiągnął spełnienie.
Otworzyłam oczy. Czerń tęczówek Milana była nie do podrobienia. Doskonale zdawałam sobie z tego sprawę, podziwiając, jak wibrują w reakcji na silne, ekstatyczne doznania. Pogłaskałam leciutko jego policzek, orientując się, że pod opuszkami wyczuwam nieznaczny zarost, chociaż stosunkowo niedawno golił skórę. Uśmiechnęłam się, uświadamiając sobie, jak dobrze jest mi w rzeczywistości, chociaż do niedawna bałam się zmienić status związku.
Kiedy jednak otworzyłam usta, zamierzając nieco się z nim podroczyć, świadomość wysunęła na światło dzienne wydarzenia minionego wieczoru. Żołądek wywrócił się bezwolnie, gdy przez myśl przemknęło, że muszę jeszcze przyznać się Milanowi do ostatniego spotkania z Lewalskim. Nie chciałam niszczyć naszej sielanki, ale obiecałam Radagastowi, że oświecę mężczyznę, wyznając prawdę. Ta natomiast prezentowała się bezwzględnie.
Zamiast z Jagodą, jak błędnie sądził strzygoń, widziałam się z prokuratorem, który wziął Rawickiego i naszą społeczność na celownik, a dodatkowo pozwoliłam mu na konwersację. Oceniłam, że lepiej nie zdradzać wszystkiego, ale niedobrze zrobiło mi się na myśl, iż miałabym związać się z Eugeniuszem. Na wyobrażenie jego dłoni sunących po mym ciele zamiast rąk Milana, kolejna fala nudności uderzyła we mnie, zyskując na sile, gdy oczami wyobraźni zobaczyłam, jak spędzam z nim intymne sekundy. Nawet podświadomość miała na uwadze, że Lewalski jest krótkodystansowcem.
– Niedobrze mi – obwieściłam, chyba blednąc równocześnie. Ewentualnie pozieleniałam, bo Milan nijak nie powstrzymywał mnie, kiedy zeskoczyłam z blatu szafki, mknąc do muszli klozetowej. Nie potrzebowałam dodatkowej zachęty, zwracając cały spożyty podczas biesiady posiłek. Po ostatnich torsjach wstrząsających ciałem poczułam się lepiej, dźwigając do pozycji wyprostowanej. – Przepraszam – powiedziałam, przesłaniając usta dłonią. – Nie powinieneś tego...
– Lepiej nie kończ – stwierdził, wchodząc mi w słowo. Ton głosu miał srogi, wręcz złowieszczy, jakby informował o nadchodzących problemach. Jeśli sądziłam, że najgorsze za nami, dramatycznie się myliłam. Oczy strzygonia rozbłysnęły, zanim zaczęły wibrować w zastraszającym wręcz tempie. Jeszcze chyba nigdy nie widziałam, aby migotały tak szybko. – Musimy porozmawiać – zakomunikował.
Owszem, miał absolutną rację. Czekała nas poważna rozmowa, z czego zdawałam sobie sprawę znacznie dłużej niż od kilku sekund bądź minut. Wymiotując, straciłam poczucie czasu, a w zasadzie minęłam się z nim już znacznie wcześniej. Niemniej jednak przytaknęłam, aprobując, po czym niepewnym krokiem podeszłam do umywalki, wymijając bruneta nieznacznie. Przemyłam usta, wypłukując obrzydliwy posmak, a gdy skończyłam, unosząc głowę, dostrzegłam jego nieukontentowany wyraz twarzy w zwierciadlanym odbiciu.
– Wiem – przyznałam niechętnie. – Już wczoraj chciałam się z tobą rozmówić – przypomniałam celowo.
Pragnęłam, żeby nie miał wątpliwości, że jestem z nim szczera, a przynajmniej staram się. Naprawdę nie zamierzałam niczego przed nim zatajać. No, może oprócz niepojętych twierdzeń Lewalskiego względem jego chorych, irracjonalnych planów odnośnie mej osoby. Obróciłam się, powoli i spokojnie, jakby szybszy ruch miał wywołać kolejny refluks. Uniosłam nieznacznie głowę, wbijając wzrok w przerażające wręcz bezdenne spojrzenie.
– Wczoraj? – spytał, jakby mimo wszystko nie pamiętał.
– Przecież mówiłam...
– Wczoraj się dowiedziałaś? – zapytał, zbijając mnie z pantałyku.
W pierwszym odruchu chciałam potwierdzić, w drugim natomiast zaprzeczyć. Dopiero później doszłam do wniosku, że chyba nie rozmawiamy o tym samym. Niby o czym miałam się jego zdaniem dowiedzieć wczoraj? Welst?
Mnie nie pytaj, dziecino, odpowiedział, uaktywniając się natychmiast. Zupełnie jakby oczekiwał włączenia go w rozmowę. Ja tu tylko nasłuchuję.
Stalker, stęknęłam, krzywiąc się mimochodem.
Ku memu nieszczęściu to nie mój strażnik dojrzał grymas wymalowany na twarzy. Strzyg natomiast chyba nie zachwycał się mą reakcją na zadane pytanie, powarkując skrzekliwie. Przez moment odniosłam wrażenie, że coś przeskrobał, a teraz usiłował wybadać, ile wiem na ten temat. Zmarszczyłam brwi, zerkając na niego podejrzliwie.
– Dowiedziałam się... o czym? – stwierdzający ton przekształciłam w pytający.
Tym razem to Milan zareagował dziwnie. Zmienił wyraz twarzy szybko i dość radykalnie. Złość nie uleciała z niego, ale sprawiał wrażenie skonsternowanego nie mniej, aniżeli ja przed momentem. Skrzyżowałam ręce pod biustem, nieznacznie wypinając pierś.
Wcale nie chciałam skupiać uwagi krwiopijcy na własnych walorach estetycznych, których moim zdaniem i tak mi nie dostawało. Jednak wbrew pozorom osobiście lubiłam swoje drobne krągłości, a po zachowaniu mężczyzny poznałam wielokrotnie, że jemu także odpowiadały. Bynajmniej popadałam w kompleksy.
– Nooo... – przedłużył odrobinę, jakby rozważał, ile mi wyjawić. – O czym chcesz ze mną pomówić?
– Chyba raczej nie o tym, o czym myślisz – wyznałam szczerze.
Z całkowitą pewnością rozpoznał mój powątpiewający ton głosu. Już nawet powoli pewna nie byłam czy w ogóle chcę wiedzieć, o co chodzi. Podobno ciekawość stanowiła pierwszy stopień do piekła i chociaż zwykle interpretowałam część powiedzenia inaczej, uznając ją za klucz do wiedzy, dziś przychylałam się do standardowego brzmienia. Zaczynałam wątpić czy warto dokładać swoją kostkę do brukowanej, diabelskiej alei, bo schody pewnie sięgały już wystarczająco wysoko.
– Więc... – Milan ewidentnie nie wiedział, co powinien powiedzieć. Albo właśnie szukał skutecznego odwrócenia uwagi, albo zamierzał udawać, że tematu nie było, wydobywając ze mnie moje bolączki oraz zwątpienia. – O co chodzi?
– Coś czuję, że powinnam spytać o to samo – zakomunikowałam. – O czym miałam się nie dowiedzieć?
– Dlaczego zaraz nie dowiedzieć? – podłapał, parafrazując część mojego pytania na własną modłę.
– Bo wyglądasz, jakbyś coś przeskrobał i bardzo nie chciał, aby obiło mi się o tym o uszy – stwierdziłam otwarcie, wbijając w niego intensywny wzrok. Zmiany rysujące się na obliczu rozmówcy pozostawały trudne do jednoznacznego zinterpretowania, szczególnie że ledwie przed chwilą pozwolił ponieść się pierwotnym instynktom. Równie dobrze to dlatego mógł mieć wyostrzone rysy twarzy, gdyż zawsze nabierały one wyrazistości, gdy pił ze mnie bądź zatracał się w ekstazie. – Gadaj, Milan, ale już – zażądałam.
– Przeskrobał? – spytał, jawnie udając niewiniątko. Zmrużyłam oczy. Strzygoń należał do istot inteligentnych, zatem bez wątpienia prawidłowo odczytał przekaz wypływający z mowy mojego ciała. Nie ze mną te numery. – Sówko, nic nie...
– Nie kręć, Mil – przerwałam mu, domyślając się, co chce powiedzieć. – O czym teoretycznie miałam się niby dowiedzieć, co?
Przekręcił nieznacznie głowę, jakby chciał zerknąć w bok, szukając ratunku. Nie oderwał spojrzenia od mej twarzy, lustrując badawczo. Teraz żadnej wątpliwości nie miałam, że usiłuje wybrnąć z sytuacji obronną ręką. Odrobinę tylko przerażało mnie to, co przeskrobał, bowiem zwykle nie rozprawialiśmy głośno na temat jego grzechów. Nawet jeśli potrafiłam wskazać kilka, trafiając bezbłędnie, w rzeczywistości nic nigdy nie wiedziałam na pewno. Snułam wyłącznie domysły, łącząc niektóre wydarzenia.
– Sówko, chyba nie powinnaś się...
– Milan – warknęłam, aczkolwiek nie zrobiłam tego w charakterystycznym dla strzyg brzmieniu. – Gadaj – nakazałam ostro. – Tylko nie wciskaj mi kitu, że nie powinnam się denerwować.
– Bo nie powinnaś...
– Wiesz co? – podniosłam głos o oktawę, ledwie powstrzymując się przed krzyknięciem. – W dupie to mam – zawyrokowałam wściekła. – Trzymaj sobie te twoje pierdolone sekrety w tajemnicy...
– Sowuś... – bezskutecznie próbował na mnie wpłynąć, gdyż nie przejmując się, mówiłam dalej i głośniej.
– ...ale nie licz, że będę się tobie zwierzać!
– Sówko, daj mi...
Nie, nie dałam. Absolutnie nie zamierzałam pozwolić mu znów się omamić i zbajerować. Mieliśmy być partnerami, a tymczasem w związku partnerskim tkwiłam ja sama. Ja oraz moje błędne przekonanie. Łazienkę opuściłam rozwścieczona, trzaskając drzwiami. Kompletnie nie słuchałam, co strzygoń w ogóle usiłował przekazać. Następne drętwe wymówki.
Historia lubi się powtarzać. W związku z tym uderzyłam z impetem w ścianę, zanim sięgnęłam klamki u drzwi odgradzających sypialnię od reszty domu jak wtedy, gdy Rawickiemu zebrało się na lewe zaręczyny. Szczęście w nieszczęściu, nie wylądowałam na konstrukcie twarzą, bo palce Milana zacisnęły się mocno na mym ramieniu, obracając w swoją stronę. Ze ścianą natomiast zderzyłam się siłą własnego rozpędu.
– Puść mnie! – wydarłam się, szamocząc. Obie ręce strzyga dociskały mnie do granicy sypialni z gabinetem, a ciałem odgradzał dostępną przestrzeń. Zacisnęłam powieki, pod którymi wezbrały łzy. – Powiedziałam...
Przez myśl przeszło mi, aby ugryźć mężczyznę, kiedy usta zamknął mi pocałunkiem. On ewidentnie dokładał starań, ażeby nie rozwiązać konfliktu, a zamieść go pod dywan. Zakuło mnie w sercu na myśl, że zamierzałam być fair, wyznając prawdę o wczorajszym incydencie, podczas gdy Rawicki nie potrafił wysilić się na tę odrobinę normalności. Niestety, moja silna wola okazała się zbyt słaba, abym koniec końców nie uległa, oddając czułość.
– Absolutnie nie chciałem cię rozzłościć. – Jego niski głos rozbrzmiał między nami, ale nie niósł ze sobą ulgi. Nadal miałam przymknięte oczy, celowo ich nie otwierając. – Po prostu mocno... przejąłem się twoim stanem.
– Stanem? – spytałam z niedowierzaniem, pociągając nosem. Żadna łza jeszcze nie spłynęła po policzku. Nieznacznie uchyliłam powieki, nie patrząc jeszcze w twarz rozmówcy. Wzrokiem sunęłam po jego szyi, obojczyku, a także klatce piersiowej. – Mój stan nie jest wytłumaczeniem dla...
Głos uwiązł mi w gardle. Bodźce dochodzące z otoczenia mieszały mi w głowie. Ciepło emanujące od mężczyzny odczuwałam w każdym zakamarku, kiedy przysunął się jeszcze bliżej, niwelując doszczętnie dzielący nas dystans. Górował nade mną, tuląc do piersi, przez co jego unikatowy zapach wciągnęłam głęboko w nozdrza. Cmoknął mnie w skroń, jak miał to już w zwyczaju, nadal nie uwalniając rąk.
– Doskonale wiesz, że jesteś dla mnie wszystkim – obwieścił szeptem, mówiąc słyszalnie. Słyszałam każde słowo, każdą sylabę rozbrzmiewającą pośród ciszy, gdyż dobiegające nas niezidentyfikowane oraz mocno stłumione odgłosy nie dobiegały z wnętrza mieszkania. – Nie przetrwam, jeśli cię stracę.
– Skąd pomysł, że stracisz?
Głos ledwie przeciskał się przez ściśnięte gardło. Wzruszało mnie nastawienie mężczyzny, jego pragnienie zapewnienia mi bezpieczeństwa. Odetchnęłam ciężko, okazując własne rozrzewnienie, resztkami silnej woli powstrzymując cisnące się na zewnątrz łzy. Rozczulił mnie, fakt, ale jednocześnie posiadałam świadomość, że nie może zatajać przede mną informacji, bo serce ściska mu strach o moje. Zaś niewątpliwie coś było na rzeczy, skoro bał się o stopień posiadanej przeze mnie wiedzy.
– Twoje samopoczucie... – zaczął drżącym tonem.
– Mil, skarbie, nic mi nie jest – zapewniłam. Żałowałam, że w dalszym ciągu przytrzymuje mi ręce, bo nie mogłam nawet ująć jego policzka w pokrzepiającym geście. – To tylko przejściowe. Musiałam się struć albo...
– Powiedz mi – polecił błagalnie.
Czoło przytknął do mojego, patrząc mi prosto w oczy. Nie unikałam już jego wzroku, rozumiejąc, że nadinterpretował ostatnie sytuacje. Brzmiał, jakby lada moment miał się rozsypać, zaś czerń oczu strzyga zdawała się niezgłębiona. Jego tęczówki nadal drżały, choć zdecydowanie słabiej niż kilka minut wcześniej.
– Miluś, naprawdę nic mi nie jest – zapewniłam, siląc się na spokój, chociaż wewnątrz duszy czułam się rozdarta. To było niesamowite posiadać kogoś, kto naprawdę martwił się i przejmował, a przecież nic mi nie dolegało. Raz raptem zwymiotowałam. Dwa, jeśli wliczyć nocny przerywnik w podróży powrotnej do domu. – Czasem nawet ja mam gorsze dni.
– Gorsze dni? – spytał, jakby nie dowierzał w zaprezentowaną przeze mnie teorię. Skinęłam głową. Milan poluzował uścisk, jakim przygwoździł mi ręce do ściany. – Więc to tylko...? Ale przecież chciałaś mi coś powiedzieć – mówił, nie rozumiejąc. – Nie chodzi o...? No, wiesz. Te mdłości... gorsze samopoczucie...
– Nie – zanegowałam. Kiedy zasugerowałam Milanowi konieczność dyskusji, nie podejrzewałam jeszcze, że ozdabiać będę śląską roślinność porastającą pobocze wątpliwej jakości jezdni. – Jakbyś zapomniał, nalegałam na rozmowę, zanim w ogóle wyszliśmy z domu. Pamiętasz, co?
Pokiwał głową, czyniąc to bez większego przekonania. Jakakolwiek idea zdążyła się urodzić już w głowie ciemnowłosego strzygonia, należało ją wyplenić niczym chwasty zarastające rabatki. Bez trudu dostrzegłam, jak przełknął. Niemal niedostrzegalna grdyka poruszyła się w charakterystyczny sposób, nieoczekiwanie skupiając mą uwagę nieco niżej. Ledwie powstrzymałam język przed zwilżeniem dolnej wargi, obserwując przez moment leciutkie pulsowanie.
– Nie rozumiem – wyznał po chwili namysłu zupełnie zagubiony. – Jeśli... to tylko chwilowe niedomaganie, to o czym chciałaś ze mną mówić? Zrobiłem coś nie tak?
– Co? – wymknęło się spomiędzy moich warg, a dopiero potem szybko ogarnęłam fakty, wysnuwając względnie logiczne wnioski. – Nie. To znaczy... po prostu... uznałam, że powinniśmy... – szukałam odpowiednich słów, aby przekazać mężczyźnie, czego oczekuję.
– Karmen? – ponaglił mnie, mierząc czujnie. – Czuję, że coś jest nie w porządku. A wiesz, jak to na mnie działa. – Przymknął oczy, odchylając nieco głowę do tyłu, zanim ponownie nawiązał wzrokowy kontakt. – Zdawało mi się, że potrafimy już ze sobą otwarcie rozmawiać.
– Mi też – potwierdziłam, dodając nieco podłamana: – Przynajmniej sądziłam tak aż do teraz.
– Nic się nie zmieniło – obwieścił, usiłując zapewnić mnie, że nasza sprzeczka właśnie przeszła do historii. To była przeszłość, zamknięta na kilka zamków, podczas gdy przed nami jawiła się nowa szansa na porozumienie. Negowanie nie miało sensu. Nie, kiedy padły kolejne słowa, których sens pojęłam już na początku. – Jestem poryczy, wiem, ale kiedy przez myśl przeszło, że możesz...
Drgnęłam odruchowo, gdy coś huknęło, przykuwając uwagę. Równocześnie z Milanem obróciliśmy głowy w stronę wyjścia z sypialni. Odgłos wyraźnych, pewnych kroków potwierdzał przypuszczenia. Ktoś z impetem wtargnął do mieszkania, chyba nie kwapiąc się grzecznym pukaniem. Po odgłosach rozpoznałam, że nasz niezapowiedziany gość kroczył w obcasach, stukając specyficznie o podłogę. Co dziwne, nie wyczułam zagrożenia.
Zerknęłam kątem oka na partnera. Sprawiał wrażenie, jakby również nie wiedział, o co chodzi ani kto dokładnie kręci się po mieszkaniu. Chociaż trudno było określić to kręceniem się. Kroki rozbrzmiewały coraz głośniej, a intruz sprawiał wrażenie idealnie zorientowanego, dokąd oraz po co idzie. Bezwiednie oderwałam się od ściany, ale ponieważ Milan stał bardzo blisko, nie zmieniłam mocno położenia.
Ręce miałam wolne, gdyż mężczyzna już jakąś chwilę temu je oswobodził. Złapałam jego dłoń, czując jak w akcie pokrzepienia automatycznie ścisnął moją. Nie myliłam się, tworząc scenariusz, w którym niespodziewany gość zaburza naszą przestrzeń, głośnym, gwałtownym pukaniem. Przynajmniej tutaj nie wkroczył jak do siebie. Cofnęłam się, żeby swobodnie otworzyć i sprawdzić, kto czego od nas chciał.
– Niemira – bardziej stwierdziłam, niż pytałam.
Przyjaciółka stała tuż za progiem sypialni, ale sprawiała wrażenie solidnie czymś poruszonej. Jej czarne tęczówki wibrowały podobnie jak niekiedy u Milana, ale nie potrafiłam określić, jakie uczucie gra w jej duszy pierwsze skrzypce. Uczciwie musiałam przyznać, że wystraszyłam się, widząc ją w takim wzburzeniu. W pamięci odtworzyłam, jak przyszła z powodu zepsutego samochodu Radagasta. Wtedy wyglądała na spokojną. Bałam się aż myśleć, co takiego wprowadziło strzygę w obecny stan.
– Musicie zejść na dół – zakomunikowała bez zbędnych wstępów.
– Na dół? – spytałam bezwolnie, spoglądając na Milana.
Strzygoń przybrał już groźną pozę cechującą jego rasę w częściowej metamorfozie. Rysy wyostrzyły się automatycznie, a twarz wyglądała naprawdę srogo. Jego ciało zdawało się przybrać masy, kiedy mięśnie napuchły. Ani krztyny wątpliwości nie miałam, że gotów był do fizycznego starcia, a gdybym w porę nie złapała go za nadgarstek, najpewniej już docierałby do celu.
– Tylko szybko – ponagliła Niemira.
– Ale co się właściwie stało?
– Dowiemy się tego – zawyrokował.
Najwyraźniej udzielenie odpowiedzi na zadane przeze mnie pytanie nie stanowiło kwestii priorytetowej. Szczególnie że mężczyzna gotów był przekonać się na własnej skórze o charakterze problemu. Niemira cofnęła się, robiąc nam przejście, z którego Milan skorzystał bez dodatkowych słów, wymijając ją. Także ruszyłam z miejsca, odrobinę się dziwiąc, że tym razem nikt nie nakazał mi pozostać w pokoju.
Co dziwniejsze, dopiero gdy przekroczyłam pośpiesznie próg naszego małego królestwa, usłyszałam dźwięki świadczące o zamieszaniu na dole. Jakieś przytłumione odgłosy wskazywały na niemałą awanturę odbywającą się na parterze.
Nogami przebierałam tak szybko, jak tylko potrafiłam, chcąc dotrzymać tempa partnerowi, ale chyba jako urodzony strzygoń dysponował nie tylko większą siłą. Kiedy on pokonywał próg naszego mieszkania, ja dopiero przemierzałam korytarz, do drzwi podbiegając truchtem w asyście Niry. Odnosiłam jednak nieodparte wrażenie, że celowo mnie nie wyprzedziła.
Jeszcze nie postawiłam pierwszych kroków na sieni, słysząc Spitymira dokładającego starań, aby załagodzić sytuację. Naprawdę zastanawiało mnie, do kogo się zwraca, skoro jakoś jeszcze nad sobą panował. Z trudem, ale jednak. Inaczej pewnie nie raczyłby kogoś dobrymi radami, tylko przegryzł tętnicę bądź po prostu wywalił z budynku za fraki. Szybko miałam się przekonać, z kim lada moment stanę oko w oko.
– Radziłbym jednak grzecznie opuścić...
– W dupę wsadź sobie pan te porady! – kobiece żachnięcie uderzyło ze zdwojoną mocą w moje bębenki, raniąc chrapliwą barwą. Stanęłam w pół kroku, z prędkością światła orientując się, kogo licho przywiało. Ciało pokryła gęsia skóra, a wzdłuż linii kręgosłupa przebiegł nieprzyjemny dreszcz, bynajmniej mając coś wspólnego z chłodem podłoża wyczuwanym przez bose stopy. Z tego pośpiechu nie zwróciłam uwagi, że nie tylko Milan gnał na parter w negliżu. – Gadać mi tu lepiej, gdzie ta pazerna niewdzięcznica!
– A pani do kogo?
Milan nie bawił się w konwenanse. Żadnego witam ani dzień dobry nie poprzedziło pytania. Gość zapracował sobie, aby być tutaj niemile widzianym, a przecież nigdy wcześniej jej stopa nie postanęła w naszej kamienicy. Sukcesem był użyty przez strzygonia grzecznościowy zwrot. Zamarłam. Ciężko przyszło mi ocenić czy zezłościła mnie ta wizyta, czy może jednak przelękła. Pomijałam już, że ta kobieta nie miała powodu, aby się tutaj w ogóle fatygować.
– Z pewnością nie do ciebie, dzieciaku – burknęła swym zgrzytliwym głosem. – Więc zawijaj się z powrotem na górę. Chyba że wcześniej wskażesz, gdzie się podziewa lokatorka tego, pożal się boże, przybytku.
– Szuka cię – usłyszałam ściszony głos przyjaciółki.
Odkąd stanęłam w miejscu, nie zrobiłam ani kroku w przód, w związku z czym nie zeszłam nawet na pół piętro. Zatem pozostawałam niewidoczna dla upierdliwego babsztyla niepozwalającego żyć mi w spokoju, choć już tak dobrze było. Przeniosłam wzrok na blondynkę. Nie odrywała ode mnie zaciekawionego spojrzenia, aczkolwiek w ciemnych oczach dojrzałam cień współczucia.
– Niruś – szepnęłam.
Serce przyśpieszyło, bijąc coraz gwałtowniej. Źle znosiłam tę wizytę, nawet jeśli jeszcze nie stanęłam twarzą w twarz z gościem. Wątpliwym gościem, ponieważ nawet przez myśl nie przemknęło mi, aby ją kiedykolwiek do siebie zapraszać. Przyjaciółka podeszła bliżej, intuicyjnie chyba wyczuwając moją reakcję.
Weź się w garść, usłyszałam głos stróża. Ona ci absolutnie nic nie zrobi.
Wiem, odparłam. I nawet nie rozumiem, dlaczego nagle tak się czuję. Dłoń przyłożyłam do piersi, układając ją w miejscu, gdzie pod skórą skrywało się serce. Szaleńczego tempa nie dało się zamaskować w żaden sposób, choć bardziej zastanowiło mnie coś innego. Jego nieregularne, dziwne bicie. Nie tak powinna tłuc się w klatce naturalna pompa.
– Mogę jej rozerwać tętnicę – zasugerowała cicho, szepcząc wprost do mego ucha.
To wcale nie propozycja mnie przeraziła. Zrobił to fakt, że naprawdę przez ułamek sekundy rozważałam taką alternatywę, oczami wyobraźni widząc skutek wspomnianego działania. Dlaczego nie poczułam absolutnie nic, wpatrując się w wyimaginowane, wykrwawiające się ciało, pojęcia nie miałam. Owszem, nie lubiłam staruchy, ale nawet delikatne przejawy wdzięczności nie doszły do głosu, aby wykrzesać bodajby krztynę współczucia.
– Nie wiem, do kogo pani przyszła, ale to raczej pomyłka – oznajmił stanowczo Milan. – To prywatna kamienica, więc... – warknął kasandrycznie, ale nie zdołał dokończyć myśli.
– Nie zabieraj mi zbędnie czasu, chłopcze. – Ton komendy wskazywał, iż rozmówczyni bruneta jest nieprzejednana i nie zamierza ustąpić. – Nie odejdę, póki nie spotkam się z tą głupią...
– Lepiej nie kończyć, kobieto.
Milan był wściekły i z całą pewnością ona także to zauważyła. Nawet ślepiec nie przeszedłby mimo, kiedy niski głos wywoływał samoistne drżenie poszczególnych partii ciała, bynajmniej przyjemnych. Nie mogłam przewidzieć, jak postąpi intruz, ale na jej miejscu brałabym nogi za pas. Wyglądało jednak na to, że ona miała więcej samozaparcia oraz uporu, bo nadal nie odpuszczała.
– Ty jesteś tym jej nowym chłoptasiem od siedmiu boleści? – zadrwiła, kpiąco określając mężczyznę.
Co jak co, na pewno nie chciała okazać mu szacunku, na który zasłużył sobie chociażby jako druga osoba. Prychnęła, a dźwięk ten zmieszał się ze świstem głośno wciąganego powietrza. Nie widziałam, co dokładnie działo się piętro niżej, ale zgadywałam, że nie tylko Milan i Spit usiłowali ogarnąć chaos.
Zejdziesz tam wreszcie? Welst najwyraźniej dość miał tego kabaretu. Z pewnością nikomu nie było do śmiechu, choć spektakl nie zasługiwał na wyróżnienie w postaci nagrody Złote Maski ani Bursztynowe Pierścienie. Ani żadne inne. Zaczerpnęłam głęboko oddechu, słysząc, jak Milan nakazuje radykalnie opuścić kobiecie mury budynku.
– Nie jest tu pani proszona – wygarnął. – Tam są drzwi, a drogi chyba nie muszę wskazywać. Zatem bezzwłocznie, szanowna pani, zapraszam do...
– Jeśli Karwal nie pojawi się w przeciągu minuty, wezwę policję – zagroziła starucha skrzekliwie, nawet w takim momencie przekręcając moje imię. Daleko jej jednak było, aby prawidłowo zimitować sowy. – Mam znajomego prawnika i prokuratora, więc...
– To nie będzie konieczne – weszłam jej bezceremonialnie w słowo, zatrzymując się na półpiętrze.
Awanturująca się przed momentem kobieta obróciła głowę ku mnie, mrożąc wzrokiem krew w żyłach. Niezaprzeczalnie nie składała przyjacielskiej wizy, a miałam prawo podejrzewać, że po prostu naszło ją, aby napsuć mi krwi, chociaż za cud należało uznać, iż ruszyła dupsko z mieszkania. Wyprostowałam się, pierś wypinając dumnie w przód.
Biały miał rację. Nie mogłam chować się po kątach przed tą niespełna rozumu staruchą, jednocześnie szykując się na starcie z nieznanym sobie wrogiem. Jeśli nawet wewnętrznie dygotałam z przerażenia, nikt nie mógł tego dostrzec.
Pomarszczona twarz kobiety wykrzywiła się, gdy oprócz zmarszczek przyozdobił ją dodatkowo niezadowolony grymas. Gotowa byłam nawet połasić się o twierdzenie, że wyraża całą sobą obrzydzenie, lecz nie skomentowałam głośno jej zachowania. Chciałam tylko, żeby już sobie poszła. Bez pośpiechu pokonałam kilka kolejnych schodów tuż po tym, jak omieceniem wzrokiem zorientowałam się w sytuacji.
Na parterze prócz staruchy i dwóch strzygów zgromadzili się także inni mieszkańcy kamienicy. Siostry spod dwójki ledwie wychylały się zza drzwi, chyba sycząc na stetryczałe babsko zakłócające spokój tutejszej społeczności. W dodatku w porze dziennej ciszy. Radagast podpierał się nonszalancko o framugę mieszkania, które zajęłam, sprowadzając się tutaj, ręce krzyżując na torsie. Nic dziwnego, że to Niemira nas powiadomiła o galimatiasie, skoro zarówno jej brat, jak i kochanek dokładali starań, aby jakkolwiek poskromić wiekową heterę, równocześnie nie wpuszczając jej dalej.
– No, proszę, proszę – charknęła. – Któż to wreszcie raczył się pofatygować?
– Skończ ten cyrk, cioteczko – zaakcentowałam celowo ostatnie słowo, schodząc niżej. Nie spuszczałam jej z oczu. Ponoć wroga należało obserwować, zaś ona bez cienia wątpliwości nie należała do osób o ugodowym usposobieniu. – Chciałaś się ze mną widzieć, więc jestem. Powiesz, o co chodzi teraz czy wolisz na osobności?
– Wygadanaś się zrobiła – zauważyła złośliwie, posyłając mi uśmiech rasowej wiedźmy. – Nadal za to brak ci manier i ogłady. Ale czego się spodziewać? – prychnęła z nieskrywaną wyższością.
– To nie mój interes, na co liczyłaś – odparłam, starając się trzymać własnych postanowień. Chciałam być twarda i pokazać, że nie dam sobą pomiatać. Musiałam trzymać fason, choć byłam pewna, że przyjaciele nie będą mnie później surowo oceniać. Niemniej jednak skoro im przewodziłam u boku Milana, nie mogłam ugiąć karku. – Wprosiłaś się i nie będę udawać, że jesteś tu mile widziana.
– Bezczelna dziewucha – warknęła, cedząc między zębami. Wolałam nie wnikać czy zgrzytała protezą ani które fragmenty uzębienia wciąż posiadała naturalne. W jej wieku na zbyt zdrowy stan jamy ustnej nie było co liczyć. – Zbyt pobłażliwie cię traktowałam, skoro się taka wyszczekana zrobiłaś. Za mało pasa i twardej ręki.
– Wynocha stąd – zarządził Milan, sycząc żądanie. Niewiele brakowało, aby wyszarpał stąd kobietę, która tylko sprawiała wrażenie schorowanej i wymagającej pomocy. Swoją drogą zastanawiało mnie, jak ona się w ogóle tutaj dostała. No, i skąd wiedziała, gdzie mieszkam. Od wyprowadzki z kawalerki Jadźki nie utrzymywałam z nią kontaktów, nie zamieniając bodajby słowa. Zresztą zostałam wyklęta. – Zabieraj dupę w troki i...
– Bo co mi zrobisz, bastardzie? – Starucha nachyliła się prowokacyjnie ku strzygowi. Przez myśl przemknęło, że gdyby wiedziała, do kogo się zwraca, ugryzłaby się w język. Towarzysze Milana wyprostowali się gwałtownie, a ich mięśnie zyskały objętości, lecz ona jakby tego nie dostrzegała. – Jesteś tylko...
– Dość! – krzyknęłam, zatrzymując się na parterze. Milan już dźwignął rękę i podejrzewałam, co zamierzał zrobić. – Szkoda siły – powiedziałam, łapiąc go za przedramię.
– Przynajmniej...
– Zamilcz – zwróciłam się do kobiety, która już przymierzała się do rzucenia kolejnej kąśliwości. – Nie będę tolerować takiego zachowania. Przyjechałaś, nie wiem po co ani dlaczego, ale skoro już tu jesteś, dam ci pięć minut...
– Jesteś...
– ...i ani chwili dłużej! – podniosłam głos, nie dając jej dojść do słowa. – Wracajcie do siebie – zwróciłam się do chłopaków, przemawiając o wiele łagodniej. Radek zmierzył mnie bez przekonania, Spit natomiast od razu zerknął na Milana. Ten chyba skinął głową, bo obaj panowie ruszyli na schody, wspinając się do góry. Kątem oka spojrzałam na sąsiadki, które pojęły w lot. Posyłając awanturniczce pogardliwe spojrzenia, schowały się wewnątrz swego mieszkania. – Właź do środka – nakazałam, otwierając drzwi, szeptem stosując formułę otwierającą zamek. – Nie mam całego dnia na dysputy.
Widziałam, jak popatrzyła na przedpokój ciągnący się za otwartym przejściem. Wykonała pierwszy krok, mamrocząc coś pod nosem z niezadowoleniem. Wolałam nie wnikać, jakimi obelgami właśnie mnie raczy, byleby nie rzucała uroków. Przekleństw miałam dość w życiu i bez udziału tej wiedźmy. Nawet jeśli daleko jej było do rasowej czarownicy, wolałam dmuchać na zimne. Przekroczyła próg, a ja za nią. Nie zamknęłam drzwi, domyślając się, że nie zostaniemy we dwie.
Kochani, troszku się nam tutaj podziało...
Nadal jednak nasi bohaterowie nie porozmawiali poważnie, zdradzając, co im na sercu leży.
Choć Milan ewidentnie spanikował z powodu samopoczucia Karmen...
No, i mamy niezapowiedzianego gościa.
Co sądzicie o takim obrocie akcji?
Dajcie znać w komentarzach, moi drodzy i absolutnie się nie krępujcie.
Pamiętajcie, że jestem tylko autorem i jako autor kocham wiedzieć, co w głowie mych wspaniałych czytelników siedzi.
Jesteście wspaniali i nie zapominajcie o tym <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top