27. Wbrew pozorom byłam realistką

Przełknęłam, w myślach powtarzając zadane przez Białego pytanie. Nie bardzo nawet wiedziałam, jak je interpretować. Metaforycznych odwiedzin miałam dość, przynajmniej chwilowo, a na takie z boskiego zdarzenia po prostu nie liczyłam. Wbrew pozorom byłam realistką. Realistką mieszkającą w kamienicy pełnej strzyg i zadającą się z Żywiołami, a w wolnej chwili hobbystycznie odprawiającą czary. Jak nic prawdziwy realizm.

Tak, odwiedziny, powtórzył. Chyba wiesz, co to jest? Zadrwił, rozpoczynając snucie cynicznej opowiastki. Odwiedzający, czyli przybywający z wizytą pojawia się u odwiedzanego, to jest u persony udzielającej gościny w celu...

Cholera, wiem, co to znaczy, oburzyłam się. To ptaszysko ewidentnie uwielbiało mnie irytować, wkurzając. Nie potrzebuję tłumaczenia.

Więc nad czym się zastanawiasz?

Nad... spotkaniem, przyznałam uczciwie. Pomysł zdawał się absurdalny i niedorzeczny, a ponadto niewykonalny. Ty mnie nie odwiedzasz.

Nie przypominam sobie, żebyś mnie zaprosiła, zripostował natychmiast.

Powoli nasza wymiana myśli zaczynała przywodzić na myśl piłkę tenisową przemykającą w poprzek kortu z zaciekłością zdeterminowanych do zwycięstwa zawodników. Bądź co bądź należało przyznać mu rację. Nigdy wprost nie zakomunikowałam, aby przybył. Na swoją obronę mogłam przytoczyć tylko własne przeświadczenie o jego wszechobecności bez konieczności głośnego wytyczania mych personalnych preferencji. Poza tym jak dla mnie Welst pomieszkiwał w zaświatach.

Prawdę mówiąc, sądziłam, że samodzielnie możesz do mnie zawitać, wyznałam szczerze. Do głowy też cię nie zapraszałam, a mimo to cały czas w niej jesteś.

Staram się, jak mogę, byleby nie nadużywać twej gościny.

Przypomnę ci to, kiedy znów będę miała cię dosyć.

Nie dramatyzuj, nakazał, prychając skrzekliwie. Chcesz się spotkać czy nie?

Z tobą? Zapytałam odruchowo, zanim do głosu doszły szare komórki zamieszkujące w ośrodku odpowiedzialnym za inteligentne, błyskawiczne łączenie faktów oraz wysnuwanie wniosków. Swojego opiekuna znałam już na tyle wystarczająco, że oczami wyobraźni praktycznie dostrzegłam, jak mierzy mnie spod na wpół przymrużonych, żółtych ślepi. Chętnie, ale nie wybieram się jeszcze do Nawii. Weles mi zakazał, pamiętasz?

Dlaczego za każdym razem, gdy chcę naprawdę dobrze, ty snujesz mroczne teorie o tym, jak pozbawiam cię oddechu?

Cóż... Namyśliłam się chwilę, realnie rozważając, z jakiego powodu tak właśnie funkcjonowałam. Z całą pewnością nie działałam celowo. Z premedytacją tylko dogryzałam sowiemu strażnikowi. Jednakże całkowitą prawdą był fakt, iż nasz ostatni wspólny wypad skończył się katastrofą, jakiej z trudem zapobiegła Czębira. Dodatkowo pierwsze spotkanie także nastąpiło w sali tronowej władcy zaświatów. Może dlatego, że wciąż czuję niedawny masaż serca, burknęłam.

Przez moment w głowie panowała cisza. Nie liczyłam oczywiście odgłosów dobiegających z wnętrza mieszkania. Podobnie jak kilka sekund wcześniej naczynia trzaskały się, obijając o siebie nawzajem bądź podłogę, a gwar rozmów wypełniał powietrze podobnie do rozmaitych zapachów dań, których aż do dzisiejszej nocy nie znałam. Welst zamilkł na moment, ale żywiłam nadzieję, że lada chwila jednak ponownie zabierze głos. Minęła minuta, za nią kolejna. Byłam już bliska odpuszczenia i wrócenia do salonu, kiedy usłyszałam znaczące polecenie.

Chodź na zewnątrz.

Lepiej ostrzeż Diunę, westchnęłam.

Podskórnie przeczuwałam, jak może zakończyć się kolejna wycieczka zainicjowana przez Białego. On nie do końca się przejmował, zaś mi nie uśmiechało się narobić sobie problemów u strażniczki partnera. Milana również nie chciałam opatrywać, posiadając świadomość, jak niewiele potrafię w ramach udzielania strzygom pierwszej pomocy. Welst nie skomentował przyjacielskiej rady, jaką do niego wystosowałam, po prostu nakazując ruszyć dupę z miejsca. Cóż, ponoć z opiekunem nie należało się sprzeczać.

Opuściłam łazienkę, rozglądając się i przemykając na sień. Naprawdę nie chciałam narobić sobie kłopotów, zwłaszcza że z Milanem wolałam żyć jednak w zgodzie. Zbędne było jego pieklenie się oraz wściekanie, zaś cały gniew za samowolkę mego strażnika jak zwykle najpewniej miał zostać skupiony na mnie. To dopiero niesprawiedliwość. Już nawet pomijałam czekającą nas rozmowę.

Pokonałam pędem schody, wybywając na zewnątrz i prawie zeskakując na chodniczek. Cały czas modliłam się, aby przy okazji nie skręcić kostki. Głową pokręciłam na boki, ale poza ciemnościami nie przyuważyłam nic nadzwyczajnego. Intuicja nakazała mi ruszyć się z miejsca, a kroki automatycznie skierowałam za budynek, zdążając w kierunku garaży. Okolicę rozświetlała lekka poświata pochodząca od świateł zapalonych w podnajmowanym przeze mnie mieszkaniu, choć określenie to zdecydowanie rozmijało się z prawdą.

Milan nie przyjął zapłaty za czynsz, odkąd uznał, że zmieniam adres zamieszkania, w jedynce ledwie odpoczywając psychicznie. On odmawiał pobrania odstępnego, natomiast na konto nadal wpływał regularny przelew, wyższy nawet niż kwota widniejąca na umowie. Strzygoń odmawiał również zaprzestania zapłaty, choć usługi zdecydowanie nie wykonywałam, jednocześnie wyrównując niejako wysokość pozyskiwanych w przeciętnym miesiącu napiwków. Naprawdę musieliśmy pomówić i zmienić kilka zasad.

Objęłam się rękoma, dłońmi pocierając ramiona. Wybyłam z mieszkania, jak stałam, więc miałam na sobie wyłącznie sukienkę. Temperatura natomiast zdawała się jeszcze niższa, niż gdy wracaliśmy ze strzyżego cmentarzyska, zaś wiatr wiał jakby mocniej, w bardziej zdecydowany sposób kołysząc pojedynczymi drzewami. Spojrzeniem omiotłam otoczenie, oceniając, czym były cienie ciągnące się na wprost.

Kilka kolejnych kroków w przód niczego nie zmieniło. Może poza faktem, że mogłam zostać wypatrzona teraz przez któregokolwiek uczestnika biesiady. Nawet sowy spokojnie zdołałyby mnie dostrzec, być może biorąc za obłąkaną. Kto normalny krążył w ciemnościach zimną nocą po podwórzu? Już miałam zawrócić, kręcąc głową z niedowierzaniem, że dałam się omotać oraz zwabić, kiedy przede mną w niewielkiej odległości wylądował wielki, biały ptak.

– Welst – szepnęłam. Zamachnął skrzydłami ostatni raz, dumnie prostując sylwetkę. Para wydostała się spomiędzy warg wraz z imieniem towarzysza, ulatując ku górze. – To naprawdę ty?

Jeśli masz co do tego wątpliwości, to faktycznie słabo mi idzie opiekowanie się tobą, zawyrokował. Pokręcił łbem, mierząc mnie oceniającym wzrokiem. Jak przy naszym poprzednim spotkaniu Biały prezentował się majestatycznie oraz dostojnie. Mam nadzieję, że choć trochę poprawiłem ci humor.

– Poprawiłeś – zapewniłam, nie dowierzając sama sobie. Naprawdę cieszyła mnie obecność tego natręta. – Ale może... weszlibyśmy jednak do środka? – zasugerowałam.

Ciało drżało coraz intensywniej. Przejmujący chłód wypełniał już nawet płuca. Zrobiłam kilka niewielkich kroków w kierunku sowy. Nie drgnął, nie cofając się ani nie zbliżając ku mnie.

Musisz nacieszyć się mną tutaj, obwieścił po chwili namysłu.

Dlaczego? Nie rozumiałam jego zachowania. Z jednej strony niby dbał o mnie i specjalnie dla mnie zawitał w te strony, podczas gdy z innej nie stać go było, aby choć na moment wfrunąć do środka. Nakarmię cię.

Łudziłam się, że zdołam go przekupić. Oczywiście, śmiało można było zarzucić mi naiwność, ale z niewiadomego powodu pragnęłam, aby Welst tę noc spędził jednak ze mną. Kolejny raz potarłam ramiona. Tyle tylko mi zostało, a podejmowane próby rozgrzania zziębniętego ciała spalały na panewce. Nic cieplej mi nie było, szczególnie kiedy wiatr smagał odsłoniętą skórę niczym bat panów naznaczający ciała niewolników.

Karmen, ja mam co jeść, zakomunikował stanowczo. Gotowa byłam uznać, że Welst unosi się dumą bądź zwyczajnie nie zamierza bratać się z plebsem. Bowiem ten ptak był jedyny w swoim rodzaju, choć może powinnam jeszcze liczyć się z Falietto Czębiry i nieznanym strażnikiem Helojzy. Świetnie sobie radzisz, pochwalił mnie nieoczekiwanie.

– Nie – odparłam smutna, w ułamku sekundy pogrążając się w melancholii. Obróciłam na krótką chwilę głowę w kierunku kamienicy. Możliwe że powinnam się cieszyć, biesiadując z przyjaciółmi, lecz w rzeczywistości to właśnie dzisiejsza celebracja wzbudzała we mnie dziwne, nieznane dotychczas uczucia. – Powoli z niczym sobie nie radzę, Welst.

Co masz na myśli?

On jeszcze pytał? Nie dowierzałam, jak mógł nie zauważyć, że życie mi się sypało. Siostra mnie zdradziła, Lewalski próbował wykorzystać do własnych celów, a Milan mnie praktycznie ubezwłasnowolnił, pętając symboliczną niewolą. W końcu strzygoń dokładał starań, ażebym nosa nie wyściubiała ze złotej klatki, w której mnie zamknął, nawet jeśli uczynił to nie do końca świadomie.

Gdybym jednak mało wykazywała problemów, byłam beznadziejną wiedźmą czyniącą zbyt drobne postępy jak na potrzeby. I jeszcze świadomość, że po świętowaniu będę zmuszona rozmówić się z Milanem o nieudanym spotkaniu z Jagodą, prawdopodobnie doprowadzając strzygonia do szewskiej pasji. Cóż, problemów mi nie brakowało.

Miałam przeogromną ochotę usiąść i płakać. Nawet tu oraz teraz gotowa byłam paść na kolana, nie dbając, że zniszczę piękną suknię otrzymaną w prezencie od Rawickiego. Szloch cisnął się na usta, a ja ledwie go powstrzymywałam. Czułam się nie tylko bezradna i zmęczona tym wszystkim, ale również osamotniona jak nigdy wcześniej.

– Chyba faktycznie masz rację – przemówiłam wreszcie, czerpiąc głęboko oddechu. – Dramatyzuję i przesadzam.

Nie powiedziałem tego, zanegował poważnie. Nie odrywał też ode mnie wzroku, jakby w ten właśnie sposób poznawał dręczące mój umysł myśli, których nawet nie musiałam zwerbalizować. Welst dosłownie i w przenośni siedział mi w głowie. Jednak ja nijak mam się do nich.

A ja się mam? Spytałam odruchowo i bez zastanowienia. Bezwiednie odwróciłam znów głowę w stronę budynku. Z mojej pozycji nie widziałam wszystkiego, co miało miejsce w mieszkaniu, ale łatwo mogłam zostać dostrzeżona przez kogoś. Zatknęłam niesforny kosmyk, który uwolnił się z upięcia, za ucho, po czym wróciłam do rozcierania zmarzniętych ramion. Oni są martwi, Welst.

I to dla ciebie problem?

Dobrze wiesz, co jest dla mnie problemem, żachnęłam nieco zbyt ostro, zwracając się do strażnika wyłącznie w myślach. Ja do nich nie pasuję. Nigdzie nie pasuję.

Teraz dramatyzujesz, stwierdził lekceważąco. Uniósł nieznacznie skrzydło, dziobiąc się pod piórami. W tej chwili sprawiał wrażenie zwykłej, nierozumnej sowy. Zmutowanej odrobinę co prawda, gdyż wielkością żadna znana ludzkości raczej mu nie dorównywała. Gdy jego wzrok ponownie spoczął na mnie, padły kolejne słowa. Karmen, masz prawo czuć się nieswojo, być odrobinę rozbitą, ale nie powinnaś obwiniać się o gruboskórny stosunek względem twych ludzkich opiekunów.

– Co? – zdumiałam się tak mocno, że pytanie czmychnęło poprzez rozchylone wargi. Kolejna porcja pary uleciała w powietrze. Raczej się nie myliłam, wnioskując, że rozmówca wypowiada się o mych nieżyjących już rodzicach. – Nie obwiniam się.

Zmarszczyłam brwi, negując z przekonaniem. Welst jak nic doznawał dziwnych omamów swoistego charakteru, jeśli sądził, że miał rację. Cofnęłam się nieznacznie, stawiając niewielki krok w tył. Strażnik tkwił w błędzie, nadinterpretowując dręczące mnie problemy. Posądzał mnie o dramatyzm, a sam wyolbrzymiał, dopatrując się utrapień tam, gdzie ich nie było. Nie dbałam wszak o rodziców, w pełni świadomie nie odwiedzając ich grobów. Winna byłam im tyle, co kot napłakał.

Przecież cię znam, Kara, stwierdził nieco obojętnawym tonem. Wiem, co w głowie ci siedzi. Znam cię od kołyski. I naprawdę uważam, że nic nie jesteś winna ludziom, którzy cię wychowali.

Dopiero po dłuższej chwili namysłu dotarł do mnie sens wyrzekanych przez Białego słów. Ludziom, którzy mnie wychowali, powtórzyłam, parafrazując. Oczywiście, że nic nie byłam im winna, ale bolało. Cholernie bolała świadomość, że rodzice mieli mnie w głębszym poważaniu aniżeli obcy. Już nawet wolałam nie myśleć wiele o tym, że więcej serca okazały mi nocne demony, przygarniając chętnie i strzegąc niemal każdego stawianego przeze mnie kroku aniżeli ta para patologicznych pijaczyn.

– Po prostu... – zaczęłam, cicho werbalizując komunikat. Chciałam przekształcić myśli w słowa, dzięki czemu pragnęłam nieco uporządkować chaos panujący w głowie. – Welst, czy ja mogę się wycofać?

Posłałam ptaszysku zbolałe spojrzenie. Byłam słaba, pozbawiona sił oraz motywacji do działania. Prawda przedstawiała się tak, że marzyłam tylko o normalnym życiu. Pobudkach rano, drodze do pracy i chwili odpoczynku po codziennych, zajmujących obowiązkach. Nikt nigdy nie próbował mnie nawet przygotować na to, co czekało mnie obecnie. Nigdy wcześniej nawet przez myśl nie przemknął podobny scenariusz. Tymczasem los wielu istnień spoczywał w mych rękach, a inne już doprowadziłam do upadku.

Tylko jeśli obojętnym jest ci ich los, odparł po kilku długich, niebotycznie ciągnących się minutach. Podobno jesteś realistką. Powinnaś wiedzieć, co się stanie, kiedy zostawisz ich samopas.

Przewróciłam oczami. Może i powinnam wiedzieć, ale w rzeczywistości pojęcia zielonego nie miałam, co się stanie, jeśli jednak ich nie zostawię. Przymknęłam oczy, opuszczając powieki. Jak na zawołanie zmęczony umysł zbombardowała wizja spokoju, a także mnie przebywającą gdzieś daleko stąd. Być może za granicą.

Nie chcę tego, stęknęłam zdołowana. Może powinieneś pomyśleć nad tym, aby podręczyć kogoś innego? Pomęcz jakąś inną duszę, nakazałam, dławiąc rozżalenie. Dlaczego nie uczepiłeś się Jagody, co?

Nie ukrywałam w żadnym stopniu, że myśl ta nie dawała mi spokoju, dręcząc i nawiedzając od dłuższego czasu. W zasadzie odkąd ocknęłam się w szpitalu po starciu z Jarowirem, zastanawiałam się, dlaczego właśnie ja. Co takiego przeważyło, że wyznaczona zostałam na następczynię wielkiej Waromiry, pierwszej sowiej wiedźmy.

Kara...

Odpowiedz, zażądałam. Co niby mam ja, czego nie ma ona? Obie jesteśmy z tego samego pokolenia, które Waromira... przeklęła.

Kara! Białemu bez cienia wątpliwości nie spodobała się moja ocena. W jego opinii wcale nie została nałożona na mnie klątwa. Powinnam traktować swe zadanie jako błogosławieństwo, akt dobrej woli oraz dar od mej praprapra-którejśtampotęgi-prababki. Opuścił nieznacznie łeb, aby dźwignąć go na powrót i wbić we mnie żółty, poważny wzrok. Nie zmuszę cię do spełnienia przeznaczenia, ale też musisz zdawać sobie sprawę, że jesteśmy połączeni ze sobą na zawsze.

To nieprawda, zaprzeczyłam gwałtownie. Nie umarłam, zakomunikowałam z mocą.

Wniosek nasuwał się prosty. Nie zginęłam, zatem Welst po prostu siedział przy mnie uczepiony niczym rzep psiego ogona z własnej, niczym nieprzymuszonej woli. Jednak póki nie przekroczyłam faktycznie swoistej granicy między życiem a śmiercią, ginąc bezsprzecznie, nie musiał tkwić przy mnie z uporem maniakalnego szaleńca. Śmiało oraz bez oglądania się za siebie mógł zmienić protegowanego. Aczkolwiek pozostając absolutnie szczerą z samą sobą, pewna już nawet nie byłam czy faktycznie wciąż żyłam.

Nigdy cię nie opuszczę, obiecał bądź zagroził. W tym wypadku także ciężko było jednoznacznie podjąć decyzję, odczytując intencje wypowiedzi. Nie będę ukrywał, że pokładam w tobie niemałe nadzieje. Jesteś szansą na zmiany, które i tak nadejdą.

Więc po co jestem?

Zadrżałam. Powoli przestawałam odczuwać dłonie lub wręcz przeciwnie, odczuwałam je aż zanadto. Były przemarznięte, podobnie jak ramiona i pozostałe części ciała. Nogi również mi doskwierały, zwłaszcza że robiło mi się coraz zimniej. Zaczynałam czuć się prawie niczym na Syberii, choć pogoda w Katowicach raczej nijak miała się do śnieżnych i mroźnych terenów skazańców. Tu nawet temperatura wskazywała powyżej zera.

Znasz swój cel i przeznaczenie, zakomunikował, kolejny raz nie stwierdzając niczego z niezaprzeczalną pewnością. Nie rozwiał w ten sposób wątpliwości zaburzających od czasu do czasu spokój duszy. Ty jesteś potomkinią Waromiry.

Jagoda też nią jest, żachnęłam z oburzeniem. W mojej ocenie siostra powinna znajdować się na moim miejscu. Była starsza, mądrzejsza, zdolniejsza. I co z tego, że mnie zdradziła? Musiała mieć powód, bo nie wierzyłam, że tak po prostu wystawiła mnie na talerzu Lewalskiemu. Wina bez wątpienia leżała po jego stronie, gdyż nie wątpiłam, iż zmanipulował ją, przekonując najpewniej, że chce mi pomóc. Jagoda jest...

Jagoda, przerwał mi stanowczo, upewniając się przy tym, że go słucham, to błędny trop.

Dlaczego? Domagałam się odpowiedzi. Miałam pewne podejrzenia, a w zasadzie dziwne myśli od czasu do czasu rozbłyskały w głowie. Absolutnie nigdy nie dawałam im wiary. Te idee zdawały się zbyt niemożliwe, nienaturalne, abym mogła bodajby próbować dowodzić ich prawdziwości. Welst, powiedz wprost, o co chodzi, zażądałam, odnosząc wrażenie, iż coraz bliżej mi do szaleństwa. Czemu cały czas uważasz Jadźkę za... błędny trop? Powtórzyłam użyte przez sowę sformułowanie.

Ona jest...

Przechyliłam głowę, mierząc uważniej Welsta, kiedy ten zamilkł. Dopiero kilka sekund później pojęłam, że nie skupia już całej swojej uwagi na mnie, wpatrując się w milczeniu w punkt zlokalizowany za moimi plecami. Zamarłam, sztywniejąc odruchowo.

Nagle zdałam sobie sprawę z czyjejś obecności. Już nie byliśmy sami na podwórzu. Instynkt szczęśliwie nie podpowiadał zagrożenia, strażnik również nie nakazał uciekać ani przystąpić do ataku, więc należało przyjąć, że dołączył do nas członek społeczności. Wbrew pozorom byłam bezpieczna.

– To on?

Pytanie rozbrzmiało w powietrzu dokładnie w tej samej chwili, kiedy ktoś zarzucił mi na ramiona nieco sztywny i przyciężki materiał. Obróciłam głowę, automatycznie zaciskając palce na połach czarnego, męskiego płaszcza, natrafiając na ciemne spojrzenie intruza. Oczywiście, niecelowo strzygoń przeszkodził nam w konwersacji, czego posiadałam zupełną świadomość, ale nie byłam również przekonana do kontynuowania tak poważnej dysputy w czyjejkolwiek obecności.

– Milan... – szepnęłam, kiedy dotarło do mnie, że mężczyzna wcale nie wygląda na rozzłoszczonego moim samowolnym opuszczeniem murów budynku. Gdyby tego było mało, nie tylko wyszedł w ślad za mną, ale również zadbał, abym nie marzła tutaj, a przynajmniej nie robiła tego tak ostentacyjnie. – Ja...

– To on? – powtórzył pytanie, przerywając mi. Zaczerpnęłam oddechu, bo choć odpowiedź zdawała się banalnie prosta, nagle zwątpiłam w intencje strzyga. Nie pałał żądzą mordu, ale zbyt wielki spokój także mógł stanowić ledwie ciszę przed prawdziwą burzą. – Kara?

Wzdrygnęłam się, słysząc, jak mnie nazwał. Brak czułej formy brzmiał obco, raniąc dogłębnie i wywołując niedogodność zbliżoną do fizycznego bólu. Zmarkotniałam mimowolnie, gdy dotarło do mnie, że sówka naturalnie do mnie przylgnęła, a już padając z ust Milana przywodziła na myśl niebiańskie chorały wyśpiewujące chwałę bóstwom.

Lekko oraz niepewnie skinęłam głową. Spojrzeniem nie odstępowałam bruneta, chcąc dojrzeć każdy jego ruch, wszelką zmianę wymalowaną na obliczu. Spięłam się niekontrolowanie, gdy zmniejszył dzielący nas odcinek, jak zwykle układając dłoń w dole mych pleców. Z takiego bliska nawet w ciemnościach bez wysiłku nie zdołałam przeoczyć coraz śmielej wibrujących tęczówek towarzysza.

– Chciałam zamienić z nim tylko słowo – zapewniłam. Chwilowo nie potrafiłam wykrzesać w sobie pokładów sił niezbędnych, aby wywojować sobie święty spokój. – Milan, to nie wina Welsta, że wyszłam. To ja chciałam...

Obrócił ostentacyjnie głowę, przerywając łączący nas kontakt wzrokowy. Kiedy to robił, zwracając się w kierunku wielkiego ptaszydła, brwi miał ściągnięte nieco ku sobie, czoło zmarszczone, a wargi zaciśnięte. Bałam się, że lada sekundę Milan wywoła burdę, awanturując się z sowim opiekunem. Rozchyliłam usta, chcąc zwrócić ponownie jego uwagę na sobie, a dłonią złapałam go za koszulę, zaciskając palce na materiale.

– Miło wreszcie spotkać nestora odpowiedzialnego za notoryczne zagarnianie twojej uwagi – oznajmił Milan, zaskakując mnie dogłębnie. Zerknęłam kątem oka na Welsta, czekając na jego reakcję. Obaj oni byli zbyt nieprzewidywalni, aby wywróżyć możliwy rozwój wypadków. Sów nie drgnął, prześwietlając sylwetkę strzygonia. Nic nawet nie zakomunikował, jakby rozważał czy go zbesztać, czy może jednak pochwalić. Brunet zerknął na mnie pobieżnie, po czym zwrócił się znów do mego opiekuna. – Będę zaszczycony móc cię ugościć podczas biesiady, czcigodny Welscie. Znasz już co prawda Diunę, aczkolwiek dla mnie to niemały honor móc poznać cię lepiej.

No, no... mruknął Welst, wreszcie zabierając głos. Obrócił swój wielki, pierzasty łeb, jakby realnie rozważał propozycję. Czekałam w zniecierpliwieniu na jego decyzję, oceniając, iż byłoby to odrobinę niesprawiedliwe, gdyby przyjął zaproszenie od Milana, ignorując wcześniej moje. Skierował swoje żółte ślepia prosto na mnie, bez trudu rozszyfrowując rodzące się we mnie emocje. Sprawię ci zawód, jeśli jednak się zgodzę?

Rób, co uważasz, uznałam, siląc się na obojętność. To on miał szefować w naszej relacji. Moja rola prezentowała się nad wyraz dobitnie jasno, zwłaszcza teraz. Ja chcę po prostu...

Zgodzę się, zawyrokował nagle, zaskakując mnie. Bezwolnie nieco opuściłam szczękę w akcie zdziwienia, rozchylając mocniej wargi. Niby nie powinnam się dziwić. Welst bez ustanku robił coś, aby wskazać mi, że to on pociągał za sznurki i to jego wyroki uznawać miałam za jedyne, prawdziwe oraz nieomylne. Nie zdążyłam przekazać, iż wszystko mi jedno, kiedy w myślach usłyszałam jego głos. Ale wpierw nakaż mu się oddalić.

– Co? – wymknęło mi się w wyniku skonfundowania.

Każ mu się oddalić, polecił ponownie stanowczym, nieznoszącym sprzeciwu tonem. Milan zerknął na mnie. Wiedziałam, że chce, abym przekazała mu, co mówi mój opiekun. Pamiętałam bowiem, że tylko ja umiałam komunikować się z Welstem, więc strzygoń nie zaznawał przywileju usłyszeć jego komunikatów. Nie umiałam jednak z czystym sumieniem i jawną premedytacją po prostu przegonić mężczyznę.

– Mil...

– Po prostu mi przekaż – zakomunikował rozmówca o wyglądzie człowieka.

Powiedz mu, że ma nas zostawić, nakazał Biały, nie ustępując stanowiska. Dokończymy wątek, a później liczę na obiecaną ucztę. Obrócił łeb nieznacznie w bok, przesuwając sowim spojrzeniem ze mnie na podopiecznego Diuny. Oby tylko się wykazał. Byle czego do dzioba nie wezmę.

– Więc, sówko? – dopytywał mężczyzna. – Twój przyjaciel zechce do nas dołączyć czy...

No, dalej, Kara, ponaglił mnie strażnik. Nie tchórz.

Biały nie należał ani do cierpliwych, ani do wyrozumiałych istot. Odetchnęłam sobie głęboko, wytyczając w głowie listę priorytetów. Przede wszystkim pragnęłam poznać odpowiedzi na dręczące mnie wątpliwości. Wręcz nieprzeciętnie mocno zależało mi na odkryciu prawdy, a także dokończeniu wątku. 

Podskórnie czułam, że coś jest nie w porządku, bo w działaniach Waromiry nie chodziło o tysięcznego potomka, tylko o potomka we wskazanym pokoleniu. Jagoda była pierworodną, więc to ona powinna ćwiczyć sztuki magiczne, balować ze strzygami i gadać z wyimaginowanym kumplem o ptasiej sylwetce. Ja jak zwykle byłam druga.

– Welst chce... – zapowietrzyłam się, szukając słów, które nie zraniłyby dbającego o mnie mężczyzny. Nawet jako demon posiadał uczucia, a w dodatku były one ponadprzeciętnie żywe. W przeciwieństwie do martwego strzyga. – Milan...

– Czyli chyba jednak nie będziemy przyjaciółmi – warknął ze słyszalnym zawodem przebrzmiewającym w głosie.

Domyślałam się, jak bardzo zależało partnerowi, aby zyskać sympatię mego opiekuna. Prawdopodobnie tak samo jak mi na aprobacie Diuny. Aktualnie nie wyobrażałam sobie, żeby sowia strażniczka Rawickiego obdarzyła mnie antypatią. Byłoby to gorsze nawet od niezadowolonej teściowej, aczkolwiek brunet traktował swą sowę niczym rodzicielkę, podczas gdy ja nie postrzegałam Welsta jak ojca.

– Miluś, to nie tak.

– Nie tak – prychnął niezadowolony, powtarzając. – Nie tak czyli niby jak, do cholery?

Naparł bez większej świadomości na mnie, ale nie zamierzałam ustąpić ani się cofnąć. Instynkt podpowiadał, że nic mi z jego strony nie zagraża. Jakby nie patrzeć, naszej relacji strzegła zarówno Diuna, jak również obserwujący nas z uwagą sowi przywódca. Dłonie automatycznie ułożyłam płasko na przesłoniętym koszulą torsie, przez co płaszcz prawie zsunął się z moich ramion. Strzygoń zareagował błyskawicznie, łapiąc materiał i zatrzymując go w miejscu.

Nic więcej nie mówił, ale wyczuwałam jego uczucia. Gotowa byłam połasić się o twierdzenie, że nas również łączyła specyficzna więź podobna do tej, jaka nawiązywała się pomiędzy sowim opiekunem a podopiecznym. Choć trudno było to w ten sposób porównywać.

– Skarbie...

– Nie mam mnie czułymi słówkami – polecił srogo. – Mam zostawić cię w spokoju? Wynieść się? A może...?

W mgnieniu oka przemieściłam dłoń z klatki piersiowej ku górze. Zacisnęłam palce nieco poniżej kołnierza, a następnie pociągnęłam do siebie, dźwigając głowę. Nie dokończył myśli, szerzej otwierając oczy w pierwszej reakcji na mój zaborczy oraz gwałtowny pocałunek. Dopiero potem rozchylił usta, udzielając aktywnego responsu. Jeśli ja dosyć agresywnie pieściłam jego wargi, ciężko było znaleźć prawidłowe sformułowanie, aby określić poprawnie, w jaki sposób całował mnie Milan.

Zassał moją wargę, przygryzając ją lekko. Sekundę później już skubał górną zamiast dolnej, a w następnej chwili językiem powtórnie wdzierał się do środka, mamiąc mój. Ręka, która ledwie przed momentem spoczywała w dole pleców, z impetem wylądowała na potylicy. Palce wsunął w moje włosy, szarpiąc lekko. Zachowywał się zupełnie tak, jakby usiłował mnie pożreć, a kiedy oderwaliśmy się od siebie, nasze ciężkie i szybkie oddechy mieszały się ze sobą.

– Welst chce tylko dokończyć naszą rozmowę... – wymamrotałam pośpiesznie, modląc się w duchu, aby Milan nie przerwał mojego wywodu. Uniósł powieki, pochłaniając mnie sczerniałym wzrokiem. Gdyby jego oczy miały cokolwiek wspólnego z wodą, tonęłabym właśnie. Znów. – Później masz go przyjąć z honorami.

– Więc...? – zdumiał się tak bardzo, iż nie wyrzekł nawet pełnego zapytania.

Pokiwałam głową, nadal dokładając starań, aby wyrównać oddech. Kilka sekund, może nawet minuta intensywnej pieszczoty, a mój organizm zachowywał się, jakby co najmniej ukończył właśnie maraton sprintem. Usta samowolnie wygięły się w podkówkę, gdy kąciki powędrowały w górę.

– Musimy sobie tylko coś... wyjaśnić – oznajmiłam, dostrzegając rozluźnienie w męskim ciele. Nie był już taki spięty jak ledwie przed momentem. – I mam ci przekazać, że Welst nie je byle czego.

Parsknął, rozbawieniem kwitując komunikat. Być może tego właśnie oczekiwał, gdy wysunął propozycję, aby sów do nas dołączył. Diuna również sprawiała wrażenie królewskiej osobistości, więc strzyg prawdopodobnie przywyknął do kaprysów. Pochylił się nieznacznie, czołem przylegając do mojego.

– Ugoszczę go niczym króla – zapewnił, szepcząc prosto w moje usta. Z każdym wyrzekanym słowem muskał je łagodnie. – Zaserwuję mu istnie monarsze jadło.

– Ucieszy się – odparłam, nie bardzo wiedząc, co odrzec.

Ponadto w głowie wciąż kotłowały się idee krążące wokół Jadźki. Nie pojmowałam, bądź nie chciałam pojmować. Zbyt wiele zwaliło się na mnie w przeciągu ledwie kilku krótkich miesięcy. Mimo wszystko pragnęłam znać prawdę, wiedzieć, dlaczego to ja borykałam się z przekleństwem dziedzictwa.

– Tylko... postaraj się omówić z nim to względnie szybko, sówko – poprosił. Milan swą delikatnością zadziwiał mnie za każdym razem coraz bardziej. – Jesteś zziębnięta, kochanie.

– Jakbym nie wiedziała – bąknęłam szybciej, niż pomyślałam. Cmoknął mnie w usta, nie pogłębiając pieszczoty. Kolejno uścisnął mnie nieznacznie mocniej, zdecydowanie przyciągając do swego ciała i na moment chowając w objęciach. Bijące od niego ciepło pozwoliło mi się nieznacznie ogrzać. Dopiero po chwili odsunął się, zaszczycając przepełnionym czułością spojrzeniem. Rozpłynęłam się w przeciągu ułamków sekund. – Chyba lepiej idź już do środka – zasugerowałam. – W przeciwnym wypadku nigdy nie doprowadzę tego do końca.

Nie musiałam nalegać. Milan przyjął do wiadomości, że faktycznie pragnęłam koniec końców razem z Welstem przekroczyć próg posiadłości, lądując w jadalni pośród reszty. Kolejny raz dzisiaj nieprzyjemne uczucie bodło mnie w serce. Chciałam pasować do nich, a zarazem czułam się niczym puzel z odłamanymi odnogami, dzięki którym mogłabym zgrabnie dołączyć do układanki.

– Rozmówcie się – polecił mężczyzna, ostatni raz obdarzając mnie uśmiechem. Poprawił płaszcz spoczywający na mych ramionach, którego poły ujęłam między palce, złączając ze sobą. Odsunął się, a następnie ruszył z powrotem do domu, zerkając jeszcze na mego towarzysza. Skierowałam się w stronę strażnika, gdy Milan już prawie dotarł do chodniczka przylegającego do jezdni, a mych uszu dobiegło jego ciche zarządzenie. – A później przyprowadź ojczulka.

Mimochodem, a wręcz bezwiednie obróciłam się w stronę, skąd padła rekomendacja. Ojczulek Welst brzmiał odrobinę niedorzecznie. Fakt faktem jego celem było sprawowanie nade mną pieczy, aczkolwiek żeby zaraz sprowadzać go do roli ojca? Pokręciłam głową, otrząsając się, podczas gdy cień sylwetki mego niby-męża zniknął z pola widzenia.

Ojciec? Usłyszałam w głowie rozważający ton głosu opiekuna. Mruknął, skrzecząc przy okazji wcale nie cicho, a kręcąc głową na boki, chyba poparł tę absurdalną wizję. No, to córuś wiedzieć musisz, że tatuś bywa wymagający.

Szczęka opadła nieznacznie. Mózg przekształcił jego słowa na własną modłę, przywołując w pamięci obrazy, jakich wolałam nie wspominać. Mężczyzna, który pełnił w mym życiu rolę ojca, bo z pewnością nie tatusia, był wymagającym typem, własną perspektywę wymuszając pasem. O ile ten znajdował się w ogóle pod ręką, ponieważ kablem od żelazka także zdarzyło mi się oberwać. Kindersztuba obowiązywała pełną gębą, nawet jeżeli nic nie zmalowałam. W zasadzie głównie jeśli nic nie zmalowałam, gdyż karano mnie czasem wręcz nawet za oddech.

Wolałabym jednak...

Nie bądź śmieszna, dzieciaku, zawyrokował Welst. Nie musiałam werbalizować życzenia, aby on je znał. Wiedział o wszystkim, pojmując w lot, dokąd zmierzałam. Poza tym mamy jeszcze coś niecoś do obgadania, przypomniał, sprowadzając mnie z powrotem na ziemię.

Bujanie o niebieskich migdałach może i wiązało się z przyjemnością, ale nie wspominki. Przesunęłam dłonią po głowie, gdyż upięcie utrzymywało się coraz gorzej, domagając się niemo odświeżenia bądź likwidacji. Przytaknęłam, aprobując apel o powrót do naszej konwersacji.

Więc? Oświecisz mnie wreszcie?

Niecelowo ton mych myśli przypominał roszczenie opieczętowane drwiną. Podejrzewałam, że nareszcie dowiem się wszystkiego, a przynajmniej większości. Interesowała mnie przede wszystkim odpowiedź na jedno pytanie. Dlaczego nie Jagoda?

Nie myliłam się. Miałam absolutną, całkowitą i niezaprzeczalną rację. Mój strażnik podzielił się ze mną odpowiedziami, których od jakiegoś czasu się domagałam. Z każdym kolejnym jego słowem jasnym stawało się, dlaczego nie Jagoda borykała się ze strzyżymi problemami. Jednak im więcej też słyszałam, tym proporcjonalnie mniej cieszyło mnie dokonane odkrycie. Moja siostra...

Tylko nie zemdlej mi tutaj, srogi głos strażnika przebił się przez chaos panujący w głowie.

Potrzebowałam nabrać dystansu, złapać oddech. Zakręciło mi się w głowie, ale choć zachwiałam się na nogach, nie upadłam. Musiałam być twarda, teraz jeszcze bardziej. Nagle wiele spraw stało się jasnych, zrozumiałych. Niekontrolowanie odtworzyłam poszczególne sytuacje jedna za drugą, nareszcie odnajdując zagubiony gdzieś po drodze sens.

Jagoda zwykle obrywała mniej. Oczywiście zdarzyło się parokrotnie, jak skórzanym pasem Tomasz Bielawski przeciągnął po skórze pierworodnej. Bywało także, że Jadźka została zamknięta po ciemku w obskurnej łazience, o remoncie której nawet nie pomyślano. Razem ze mną szła spać niejednokrotnie bez kolacji, na śniadanie następnego dnia witając pustki w lodówce.

Aczkolwiek równocześnie to Jagódka otrzymywała lepsze smakołyki, gdy dobry humor podpitemu mężczyźnie momentami dopisywał. Jego małżonka także lepiej zdawała się traktować dziewczynkę, raz nawet względnie prezentując się na zakończeniu roku szkolnego, kiedy odbierała świadectwo okraszone czerwienią. Na moim zakończeniu nie zjawiła się nigdy. O ciotce Lu i jej wyraźnym rozróżnianiu nas nawet nie musiałam wspominać.

Dłonią potarłam twarz. Szczęśliwie kosmetyki tworzące make up łatwo się nie rozmazywały, więc śmiało mogłam liczyć, że nie przypominam potwora z Loch Ness ani karykatury narzeczonej Draculi. Powieki przymknęłam, chłonąc ciszę panującą dokoła i chłód. W sumie powinnam chyba już wrócić do kamienicy, żeby nie martwić Milana oraz reszty, więc rozważając za oraz przeciw, obróciłam się mechanicznie wokół własnej osi.

Pierwszy krok postawiłam niepewnie, dygocząc na całym ciele. Już nie chłód wywoływał symptomy, a zasłyszane rewelacje. Drugi krok poprzedzał trzeci, a ten następny. Wbrew pozorom każdy kolejny stawiało mi się łatwiej, a nagromadzone emocje ulatywały sprawnie, błądząc gdzieś w przestrzeń. Nic dziwnego, skoro to pierwszy podobno zgodnie z przekazami był najtrudniejszy. Gdy pokonałam całkiem pokaźny odcinek, zerknęłam ponad ramieniem na doskonale znaną mi sylwetkę mego stróża.

Jego postać również nabrała innego, barwniejszego znaczenia. Zrozumiałam kolejne sytuacje z życia, nareszcie odszyfrowując ich prawdziwy sens. Naturalnie, wciąż istniało z pewnością wiele kwestii wymagających rozważenia, a z wielu prawdopodobnie nawet nie zdawałam sobie sprawy. Chwilowo jednak postanowiłam ich nie roztrząsać. Musiałam skupić się na ostatnich rewelacjach, rozpracować je oraz przetrawić na spokojnie, gdyż przejście obok nich obojętnie pod żadnym pozorem nie wchodziło w rachubę.

– Idziesz? – zapytałam. – Jadło czeka.

A już sądziłem, że mnie nie zaprosisz, skwitował.

Mogłabym, oceniłam. Mogłabym? Bez większego namysłu spytałam samą siebie, uznając, iż wcale bym nie mogła.

Z Białym przeżywaliśmy różne etapy znajomości, a także szereg lepszych i gorszych chwil, czemu nie dało się zaprzeczyć. Tak czy owak zawdzięczałam mu naprawdę wiele. Koniec końców ostatecznie mógł się u mnie stołować. Co więcej liczyłam, że chociaż Welst naprawdę mnie nie porzuci, obracając się ku mnie pierzastym kuprem i zwyczajnie wznosząc się w powietrze, prując hen przed sobie.

Jak tam kolejny rozdział, kochani ? 

Mam nadzieję, że rozwój sytuacji przypadł Wam do gustu. 
Wiem, że Welst jest z nami już jakiś czas, towarzysząc Karmen, ale pierwszy raz pojawił się namacalnie również Milanowi. 

Co Wy na to, aby strzygi poznały ojczulka Sówki? ;) 

Dziękuję Wam za wsparcie. 

Wasza obecność jest nieoceniona. 

Komentarze i głosy motywują do pisania i publikowania... 
Tak więc, proszę, nie zapominajcie mnie motywować ;) 

Pamiętajcie, że jesteście wspaniali <3 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top