22. Czego ode mnie właściwie chcesz?
Wedle mojej dosadnej prośby, Milan nie pojechał ze mną na spotkanie z siostrą. Formalnie i zgodnie z oficjalnym wariantem nikt tego nie robił, jednak towarzyszący mi Radagast stanowczo zaprzeczał wspomnianej wersji. Zaparkował samochód przed centrum handlowym, spoglądając na mnie zza przyciemnianych okularów, które nosił na nosie, pomimo że wokół panowały już typowe dla tej pory roku popołudniowe ciemności. Mieliśmy wszak dopiero po siedemnastej.
– Nie wolałeś się wyspać? – spytałam szczerze, gdy tylko silnik zgasł. – Ewentualnie spędzić czas z dziewczyną?
– I tak muszę wstąpić do sklepu po parę drobiazgów – odparł wymijająco. Moja mina chyba zdradzała, że nie przekonał mnie w ten sposób, bo po chwili dopiero odniósł się do stawianych przeze mnie pytań. – Wierz mi lub nie, ale wszyscy korzystamy najlepiej, gdy ktoś nad tobą czuwa.
– Mówisz, jakbym została ubezwłasnowolniona i samodzielnie nie potrafiła się wysikać - burknęłam cicho, aczkolwiek słyszalnie.
Radek uśmiechnął się w klasyczny dla siebie sposób. Lekko dźwignął kącik ust, wyrażając nonszalancję, a zmieniwszy pozycję na siedzisku, okręcił się ku mnie. Rękę podparł na oparciu fotela. W tej pozycji zajmował więcej miejsca, a także posiadał do mnie o wiele lepszy dostęp, a mimo to nie odczuwałam przed nim strachu.
– Nie śmiałbym – oznajmił poważnie, zaskakując mnie. – Podejrzewam, że w przypadku kłopotów poradziłabyś sobie jednak lepiej z ich rozwiązywaniem niż ja czy ktokolwiek inny z naszej ekipy.
– Bądź tak miły i podziel się swoją teorią z Milanem, jak wrócimy – bąknęłam. – On ma raczej inne zdanie w tym temacie.
– Chce mieć pewność – sprostował Radek. – W zasadzie nawet mu się nie dziwię. Nie po ostatnim.
Gdyby strzyg nie wyrzekł głośno ostatniego zdania, nie wzbudziłby mej ciekawości. Milan uwielbiał sprawować kontrolę oraz trzymać rękę na pulsie za wszelką cenę. Nie mogłam wykluczyć także, że podczas moich nieobecności dawał się we znaki pozostałym kompanom, jak to miało miejsce chociażby w Nenufarze. Wtedy był nieświadomy mojej obecności po drugiej stronie szkła i pewny, że znajduję się w pracy, a bez względu na wymienione okoliczności dał się chłopakom solidnie we znaki.
– Po ostatnim?
Uśmiech szatyna zmienił wyraz w subtelny, prawie niedostrzegalny sposób. Teraz wyrażał tajemniczość, wskazując, iż strzyg posiadał wiedzę, jaką najwyraźniej mnie nie uraczono. Pochylił się, patrząc mi prosto w oczy, po czym kliknięcie oznajmiło odpięcie mojego pasa, który nagle został poluzowany.
– Wysiadaj. Lepiej nie kazać Jagodzie czekać – zasądził, po czym sam opuścił wnętrze pojazdu.
No, pięknie, westchnęłam nieukontentowana odpowiedzią, a w zasadzie jej brakiem, bowiem strzygoń po prostu zignorował moją ciekawość. Złapałam torebkę, również wychodząc na zewnątrz. Ostatnio Radek dał słowo, że będzie traktować mnie na równi a nie niczym jaśnie panią, więc nie miałam co liczyć, aby otworzył przede mną drzwi, jeśli nie wymagała tego okoliczność. Trzasnęłam lekko, przewieszając torebkę przez ramię i podchodząc do towarzysza, podczas gdy w powietrzu rozbrzmiał dźwięk charakterystyczny dla zamykanego samochodu.
Weszłam na chodniczek, dołączając do mężczyzny o ciemnoniebieskich oczach, usiłując powstrzymać ciało przed wzdrygnięciem. Powietrze było wybitnie chłodne, aczkolwiek nie mogłam się dziwić. Mieliśmy wszak ostatni dzień października, a jutro cały kraj miał masowo udać się na cmentarze, odwiedzać groby bliskich.
Cały kraj oprócz mnie, bo dla mnie bliska była tylko Jadźka, ale ona wciąż żyła. O rodzicach wolałam nie pamiętać, więc tradycji w tym roku miało stać się zadość, a moja stopa nie miała stanąć na terenie cmentarzyska, gdzie ich zakopano przysłowiowe dwa metry pod ziemią. Z całą pewnością nie brałam nawet pod uwagę, aby iść, wysprzątać nagrobek, ułożyć kwiaty bądź zapalić świeczkę. Szkoda mi było na to czasu.
– Jak to zrobimy? – spytałam, chcąc się upewnić, że nie zacznie w pewnym momencie nade mną wisieć i czekać z niecierpliwością, aż skończę widzenie. – Będziesz czekać na SMS?
– Na telefon – sprecyzował. – Idę na zakupy, a kiedy wrzucę je do bagażnika, pokręcę się po sklepach. Może wpadnie mi w oko coś ciekawego. Mają tu jubilera, prawda?
– Chyba nie szukasz pierścionka? – zapytałam podejrzliwie.
Prawdę mówiąc, trudno oceniało się relację pomiędzy nim a Niemirą. Z jednej strony prawie się od siebie nie odklejali, spędzając w swoim towarzystwie każdą wolną chwilę, podczas gdy z innej ona również nie miała pojęcia o charakterze jego współpracy z Milanem. Wiedziała tylko, że kilka biznesów prowadzą na spółkę, dzieląc się nie tylko obowiązkami, ale także zyskami. To tłumaczyło między innymi, dlaczego nie zdawała sobie sprawy, że jej bliski, seksualny przyjaciel wybierał się na wyedukowanie Tomka, który przypadkiem podpadł Milanowi wiadomością, jakiej nawet nie miałam okazji zobaczyć.
– Pierścionka? – zdumiał się. – Niemira raczej woli inne błyskotki. Mówiła ci coś o pierścionku?
– Nie – odparłam zdawkowo, odruchowo wzruszając ramionami. – Ostatnio mało rozmawiałyśmy.
– Ciężko nie zauważyć – stwierdził. Zerknęłam na niego kątem oka, ale dostrzegł wypływające ze spojrzenia zapytanie, w związku z czym nie musiałam go werbalizować, żeby pociągnął wątek. – Mało cię ostatnio było w domu.
– Zgaduję, że nasłuchałeś się od Milana.
– Nie potwierdzę ani nie zaprzeczę – uznał wymijająco. Znałam realia, a w tym momencie niecelowo stawiałam Radagasta między młotem a kowadłem. – To gdzie się widzicie?
– Teraz ci nie powiem – zakomunikowałam, uśmiechając się tajemniczo. – Ty idź do sklepu, ja pójdę w swoją stronę, a jak będzie po wszystkim, odezwę się. Mam telefon, twój numer też mam. Nie zginę - zagwarantowałam.
Przytaknął, potwierdzając, że przyjął do wiadomości. Uścisnął mnie, czym wprawił w lekkie osłupienie, ale odwzajemniłam gest, a następnie życząc mi dobrej zabawy, ruszył w odpowiednim kierunku. Obejrzał się ponad ramieniem po kilkunastu pokaźnych krokach, odmachując mi, po czym nareszcie się oddalił. Dopiero teraz mając pewność, że nie będzie lazł krok w krok za mną, ruszyłam przed siebie w stronę niedużej, spokojnej kawiarenki.
Zmieniłyśmy miejsce spotkania z Jagodą, decydując się telefonicznie na niewielki punkt zlokalizowany w centrum handlowym, więc nikt poza mną nie znał dokładnego miejsca docelowego. Poza mną i Jagodą rzecz jasna. Zwłaszcza że pierwotnie chciała mnie ściągnąć do kawiarni w centrum miasta, ale tam trudniej byłoby dojechać, a mój kierowca nigdzie by się nie pokręcił.
Dotarłam na miejsce. Kilka stolików na zewnątrz lokalu zajmujących przestrzeń w centrum handlowym, kilka wewnątrz wynajętej powierzchni odgrodzonej ścianą i szklaną witryną. Omiotłam pobieżnie wzrokiem okolicę, ale niestety nie przyuważyłam Jagody. Na zewnątrz zajęte zostały tylko dwa stoliki. Jeden przez parkę chyba świeżo zakochanych gołąbeczków, a drugi przez jakieś hałaśliwe małolaty, które ilość wypowiedzianych wulgaryzmów uznawały za miarę zajebistości. Świat schodził na psy, chociaż zaprzeczyć nie mogłam, że też lubiłam rzucić od czasu do czasu mięchem.
Weszłam niepewnie do środka. Większość stolików była zajęta, ale przy żadnym nie dostrzegłam Jagody. Rozejrzałam się raz jeszcze, stwierdzając, że może jednak szanowana pani prawnik zmieniła fryzurę, barwiąc włosy, przez co trudniej było ją zlokalizować, ale nic z tych rzeczy nie miało miejsca. Przy stolikach zwykle siedziało po kilka osób i tylko jeden zajmował typ zasiadający do mnie plecami. Chyba bawił się komórką, ale niewiele mnie to interesowało, ponieważ postanowiłam wyjść z kawiarni i w spokojniejszej okolicy zadzwonić do siostry.
Wyjęłam komórkę, sprawdzając ewentualne powiadomienia. Nic, zero wiadomości. Jagoda nie próbowała się skontaktować, a patrząc na godzinę, fakt ten zdawał się podejrzany. Punktualność ceniła bardziej nawet niż szczerość, więc spóźnienie bez znaku życia kompletnie nie wchodziło w rachubę. Natchnęło mnie nawet, żeby wyjść i upewnić się czy wtargnęłam do dobrej kawiarni, kiedy ktoś podszedł, zatrzymując się dokładnie na wprost mnie.
Po samej sylwetce ciągnącej się od pasa w dół poznałam, że bynajmniej mam do czynienia z Jadźką, ale ciężko było rozpoznać typa po garniturowych spodniach. Eleganckie buty także wskazywały, iż mam do czynienia z mężczyzną, a ponieważ zatrzymał się przede mną, raczej nie chciał, abym się odsunęła, robiąc mu miejsce. Mógł mnie śmiało wyminąć i podejść do któregoś stolika lub lady. Uniosłam głowę, odrywając definitywnie wzrok od telefonu i wiodąc nim wyżej po korpusie mężczyzny zajmującego moją przestrzeń osobistą, rozpoznałam delikwenta.
– Dobrze znów cię widzieć – przemówił. Mimochodem dźwignęłam brew, oceniając go oraz jego obecność w tym miejscu. – Cieszę się, że przyjęłaś zaproszenie.
– Nie twoje – oznajmiłam bezpośrednio. Nie zamierzałam bawić się w grzeczności. Zbędny wysiłek, na jaki nawet nie miałam ochoty się zdobywać. Absolutnie nic nas nie łączyło, zaś wcale nie chciałam tego zmieniać. – Gdzie Jadzia?
– Tam, gdzie aktualnie być powinna. – Zrobił krok ku mnie, zmniejszając już i tak nieduży dystans. – W pracy.
– No, to chyba pora na mnie – oznajmiłam, po czym ruszyłam z miejsca. – Pozdrów ją.
Za nic w świecie nie chciałam spędzić z nim ponadprogramowych minut, aczkolwiek okoliczności raczej mi nie sprzyjały. Już prawie minęłam pana biurokratę w schludnym garniaczku, kiedy złapał mnie za przedramię, zatrzymując w miejscu. Posłałam mu bojowe oraz nienawistne spojrzenie, choć gdybym mogła, prawdopodobnie chętnie bym go nim przebiła na wskroś.
– Na twoim miejscu przemyślałbym to i jednak został chwilę – przemówił cicho, aczkolwiek słyszalnie.
Zmarszczyłam brwi, obniżając je nisko. Szczęki zacisnęłam, uważając przy tym, aby przypadkiem nie ugryźć się w język. Wiele, naprawdę wiele słów cisnęło się obecnie na usta, lecz nie był to odpowiedni moment na pogaduszki, a już tym bardziej nie mogłam mu naubliżać. Nie znosiłam typa, żywiąc do niego wyłącznie pogardę, aczkolwiek intuicja podpowiadała mi, iż nie mogłam go tak po prostu tutaj zostawić.
Mam co do tego złe przeczucia, przyznał uczciwie Welst.
A niby co innego mam zrobić? Nie miałam czasu na dyskusję, a decyzję podjąć musiałam błyskawicznie. Milan podobnie jak każda inna strzyga zdolna była pojąć moje zwlekanie, lecz z perspektywy osoby nieposiadającej bladego pojęcia o tym świecie wyglądało to zupełnie inaczej niż w rzeczywistości. Instynkt podpowiada, abym została.
Jeśli Milan się dowie, wybuchnie wojna, zasugerował strażnik.
Więc dowie się ode mnie i na moich zasadach, postanowiłam.
– Czego ode mnie właściwie chcesz? – spytałam obojętnie.
Minimalizując nasze relacje maksymalnie, wyrwałam mu rękę z uścisku. Wyprostowawszy się, obróciłam korpus w jego kierunku, patrząc oceniającym spojrzeniem. Mową ciała wyraźnie wskazywałam, iż czekam na odpowiedź, ale wiecznie robić tego nie będę. Ręce skrzyżowałam pod biustem, a głowę uniosłam wyżej, przyjmując dumną pozę, której nie powstydziłyby się najznamienitsze persony tego świata.
– Wypić kawę – odparł nieco głupkowato.
– I dlatego kazałeś Jagodzie mnie tu zwabić?
Rozciągnął usta w uśmiechu. Niezorientowany obserwator uznałby, że uśmiecha się zwyczajnie, życzliwie wręcz, ale ja swoje wiedziałam. Z serdecznością wyraz jego twarzy nie miał nic a nic wspólnego. Tylko głupiec dałby się nabrać na tak tani oraz tandetny trik.
– Miałem nadzieję na rozmowę.
– Na rozmowę? – prychnęłam. – Raczysz sobie żartować? My nie mamy o czym rozmawiać.
– Ależ moja droga, jesteś w błędzie.
Obserwowałam go w milczeniu, śledząc każdy najmniejszy nawet ruch. Po pół roku koegzystowania z nocnymi, krwiożerczymi demonami umiałam dostrzec najmniejszą subtelną zmianę wyrysowaną w jego ciele. Oblicze nie stanowiło enigmy, skoro nawet napięcie mięśni dostrzegałam w każdej sekundzie odmiennie.
– Masz minutę – zakomunikowałam.
– Kawy nie wypijemy w tak krótkim...
– Minutę, żeby mnie przekonać do pozostania tutaj i wzięcia udziału w tej szopce – sprecyzowałam, rozumiejąc, iż nie pojął. – Słucham.
– Skoro tak, to może przysiądziemy...
– Pięćdziesiąt sekund – wyliczałam nieugięta, ponaglając go.
– Dobrze – odparł pośpiesznie. – Chcę zaproponować zawieszenie broni.
– To akurat powinieneś omówić z Milanem – zawyrokowałam, nadal nie ustępując pola. Chcąc pokazać, że nie żartuję, liczyłam dalej. – Czterdzieści sekund.
– Rawicki nie zgodzi się na spotkanie i omówienie szczegółów współpracy.
– Pół minuty.
– No, weź, dziewczyno. Słyszysz, co ja do ciebie w ogóle mówię? – zapytał wyraźnie zdenerwowany. – Wychodzę z propozycją pokoju – zaakcentował, jakbym cierpiała na niedosłuch. - Naprawdę uważam, że powinniśmy zakopać wojenny topór.
– Dwadzieścia sekund - odliczałam nieugięcie.
– Daj mi więcej niż minutę, a nie pożałujesz. Milan Rawicki i ci wasi przyjaciele również nie – zapewnił, stosując groźbę, jaka w jego opinii miała mnie ostatecznie przekonać do jego racji. – Ale jeśli mnie teraz zignorujesz, stanę na rzęsach, żeby na każdego mieszkańca tej waszej kamienicy znaleźć pokaźną kartotekę.
Nie liczyłam, milcząc przez dłuższą chwilę. On nie mógł wyczuć od razu, że skapitulowałam, blefując. Owszem, od początku chciałam dowiedzieć się, dlaczego wmanewrował mnie w spotkanie, wykorzystując przy tym Jagodę. Może gdybyśmy tylko pisały ze sobą, uznałabym, że się pod nią po prostu jakoś podszył, ale rozmawiałam z siostrą. To jej głos słyszałam w słuchawce, potwierdzając czas i miejsce spotkania. Nie mogła się doczekać, ostatecznie wystawiając mnie na talerzu temu tutaj.
Jakoś nie umiałam uwierzyć, iż zrobiła to z premedytacją. Jagoda miała wiele za uszami i nie zawsze się dogadywałyśmy, ale nigdy nie działała na moją szkodę. Ukradła nawet akta, aby mnie ostrzec, kiedy nie wiedziała jeszcze o istnieniu strzyg. Ponadto pomogła nam, gdy Rawickiego podejrzewano o morderstwo Tomasza Matejko. Tamta Jadźka nigdy nie wmanewrowałaby mnie w coś takiego, zwłaszcza że kiedyś sama ostrzegała mnie przed tym typem.
Nagle doszłam do wniosku, że o wiele prościej dywagowałoby mi się, ubijając interes z Burym niż Lewalskim, choć to pan prokurator chełpił się wysokim poczuciem sprawiedliwości oraz rzekomą uczciwością. Cóż, widocznie wolałam mieć do czynienia z jawnymi kryminalistami.
– Niech ci będzie – stwierdziłam, udając, że skończyłam się namyślać. – Ale nie myśl sobie, że ten czas należeć będzie do przyjemności.
– Ale mimo to się zgadzasz – oświadczył. Zrobił to takim tonem, jakby wygrał los na loterii, istną szóstkę w totku przy mega kumulacji. – Może jednak podświadomie coś cię do mnie...
– Nie dopowiadaj sobie historii, których nie ma – weszłam mu bezceremonialnie w słowo. Lepiej, aby nie łudził się na szczególnie bliską współpracę. – Jestem ciekawa, co takiego zamierzasz, skoro zadałeś sobie niemało trudu, wykorzystując przy tym moją siostrę. Nie mogłeś kolejny raz po prostu ściągnąć nas na komendę?
– Może lepiej usiądźmy – zasugerował, pomijając odpowiedzi. Ręką wskazał wnętrze kawiarenki i chyba mimowolnie głęboko ukryty, pusty stolik. Zmierzyłam kąt, lustrując sylwetkę Lewalskiego, a następnie udałam się we wskazanym kierunku, pozwalając stukotowi obcasów roznieść się swobodnie w powietrzu. – Jeśli wolisz, mogę ci pomóc zdjąć kurteczkę.
– Nie jesteśmy na randce, Lewalski – zakomunikowałam twardo, ściągając wierzchnie ubranie. Mało elegancko rzuciłam kurtkę na siedzisko, po czym położyłam na niej torebkę. Stolik znajdował się przy ścianie, więc nikt nie mógłby mnie obrabować, nie skupiając na sobie zainteresowania. Usiadłam, wbijając w rozmówcę ostentacyjne spojrzenie i wykładając ręce na blacie stolika. Dla niego nie zamierzałam być damą, a zdanie i tak miał o mnie wyrobione. – Gadaj, bo nie mam wiele czasu.
– Wybacz, ale zdaje mi się, że masz go w nadmiarze – odparł. – W końcu siedzisz tutaj z siostrą, a przynajmniej twój mężuś tak myśli. Może lepiej nie wyprowadzać go z błędu? – zasugerował cynicznie. – Dzięki temu rozmówimy się na spokojnie, dojdziemy do wspólnego konsensusu i może... – przesunął palcami po mojej dłoni spoczywającej na blacie, muskając delikatnie skórę oraz pochylając się ku mnie – ...spędzimy przyjemnie ten czas.
Odsunęłam rękę, przerywając cielesny kontakt. Jakoś nie znajdowałam przyjemności w fizycznym obcowaniu z tym dwulicowym palantem. Wolałam rżnąć się na prawo i lewo w Nenufarze, czego nie robiłam. Zmieniając pozycję, odchyliłam się do tyłu, rozsiadając wygodniej, a także krzyżując ręce pod biustem.
– Zamów tę cholerną kawę i miejmy to już z głowy.
– Śpieszysz się, jakby ktoś cię popędzał, a przecież...
– Chciałeś pić kawę, więc ją, kurwa, wreszcie zamów – warknęłam, cedząc wściekle słowa przez zaciśnięte zęby.
– Cała Karmen – skwitował. – Konkretna i prosta. – Zmarszczyłam brwi, przybierając zacieklejszy wyraz twarzy. – Dobrze, pójdę złożyć zamówienie. Tylko mi stąd nie ucieknij, piękna.
Piękna? Welst niemal się zachłystnął. Jego głos nie przypominał nawet skrzeczenia, a odgłos typowy dla dławiącego się kłaczkiem kociska. Mnie samą natomiast określenie zaskoczyło tak bardzo, że nie zdołałam zripostować, odzyskując zdolność logicznego myślenia dopiero, gdy prokurator podchodził do lady.
To pewnie standardowa złośliwość, uznałam.
Milan by się nie zgodził z tą perspektywą, oznajmił Biały, jak zaczęłam go ostatnio określać.
Milan się nie dowie.
Oj, będzie z tego wojna. Usłyszałam w głowie nieustępującą sowę. Całkiem prawdopodobną alternatywą była opcja, że jak się mój strzygoń dowie, rozniesie prokuraturę wojewódzką w pył. Należało zatem go nie informować o wszystkim. Mam nadzieję, że wiesz, co robisz.
Gdybym wiedziała, nie byłoby mnie tu już. Nie kłamałam, ponieważ w relacji ze strażnikiem nie miało to najmniejszego sensu. On i tak doskonale wiedział, co mi w głębi duszy grało, nawet bez większego wysiłku. Tymczasem odziany w garniak mężczyzna wrócił do stolika, z gracją zajmując miejsce na wprost.
– Zaraz przyniosą – poinformował.
– Więc nie marnujmy czasu i powiedz, co chciałeś.
Bezzwłocznie postanowiłam przejść do konkretów. O niebie i o chlebie dywagować mogłam z siostrą. Pochylił się, ręce wykładając na blacie i pożerając mnie wzrokiem. W ciemnobrązowych oczach nie rozpoznawałam jednak żadnych uczuć, bądź wolałam ich nie rozpoznawać. Gdybym poprawnie odczytywała jego zachowanie, cały sens świata straciłby znaczenie, przestając istnieć.
– Czemu się aż tak śpieszysz?
– Bo cię nie lubię? – zasugerowałam nieprzeciętnie prosto.
– A czym sobie na to właściwie zasłużyłem?
– Zabawny jesteś – skwitowałam wymijająco, udawanym śmiechem imitując chichot. – Ale mnie niestety nie bawisz.
– Z tego, co pamiętam, mieliśmy lepsze momenty w życiu.
– Naprawdę? – Nie udawałam zdziwienia, wyżej dźwigając brew w powątpiewaniu. Żadnych lepszych momentów w życiu, jak to ładnie określił Gienek, nie mieliśmy. On zawsze oraz przy każdej okazji dawał mi odczuć, jak mało znaczę poza jednym jedynym razem, kiedy to omamiony alkoholem nie dochował wierności żonie. – Jakoś sobie nie przypominam.
– Daj spokój, Karuś – stwierdził, zdrabniając moje imię pieszczotliwie. Brzmiał przy tym niczym hiena szykująca się na żer. Siedziałam jednak cicho, czekając na rozwój sytuacji i dostarczenie wreszcie zamówienia. – Będę z tobą szczery, dobrze?
Pochylił się mocniej, ściszając nieco głos. Nadal go słyszałam, dochodząc do wniosku, że jeśli zacznie mówić ciszej, będę miała problem wyłapać poszczególne słowa pośród tutejszego gwaru. To niestety oznaczało, iż ja również zmuszona byłam się przybliżyć, co zrobiłam niechętnie, mając nadzieję, że nie uzna tego za swoje małe zwycięstwo. Rozchylił usta, lecz zanim zabrał głos, urocza kelnerka przyniosła zamówienie, rozkładając na blacie przed nami kawę. Oprócz tego położyła przede mną szarlotkę, uśmiechając się serdecznie swym służbowym, wyćwiczonym sposobem.
– Państwa zamówienie – zaszczebiotała, po czym odeszła.
– Jedz – polecił, wskazując ciastko.
– Sobie nie wziąłeś?
– A martwisz się o mnie?
– Mówiłam, żebyś nie dopowiadał sobie tego, czego nie ma – powiedziałam, próbując uzmysłowić mu, jak się sprawy między nami mają. – Ciastem mnie nie przekupisz.
– Jesteś niepoprawna – zawyrokował lekko rozbawiony. – Próbuję sprawić ci przyjemność, a ty zachowujesz się, jakbym usiłował cię otruć.
– Może lepiej by było, gdyby szarlotka została wzbogacona cykutą – wymamrotałam. Zdawałam sobie sprawę, że on także mnie słyszy. – No, więc dobrze. Skończmy te grzeczności, bo jak na razie marnujesz mój czas, a ten ponoć przelicza się na pieniądze – uznałam, dopowiadając: – Zaś ty podobno miałeś być ze mną szczery, pamiętasz?
Skinął głową, przytakując. Eugeniusz sam przed momentem zaproponował szczerość w nadchodzącej rozmowie, a tymczasem zwlekał, jakby czekał na solidne bum poprzedzające niebagatelną puentę.
Może wie, że nie jesteś sama, zasugerował Welst. Jeśli Radek nawet przypadkiem zauważy cię z nim, zamiast z Jadźką, będzie dramat.
Na pewno wie, odparłam arbitralnie.
Wbiłam łyżeczkę w miękkie, niemal rozpadające się ciasteczko, biorąc niewielki kęs do ust. Kawiarenka oferowała wyśmienite wyroby, należało im to oddać, jednakże co innego miałam obecnie w głowie, usiłując rozgryźć motywy prokuratora. Ironia. Zwykle poznawanie cudzych motywów należało do organów sprawiedliwości.
I ty stwierdzasz to z takim opanowaniem?
Nic innego mi chwilowo jakby nie pozostało, zakomunikowałam zdziwiona, że Welst jako strażnik opiekun posiada mocno okrojoną perspektywę. Niestety na świecie prócz bieli oraz czerni istniały również inne kolory. Niektóre bledsze, inne wyrazistsze, a większości daleko było do jednego z dwóch wymienionych przeze mnie przed chwilą.
– Nie dasz mi się nacieszyć tą chwilą, co? – spytał, rozciągając usta w uśmiechu, który być może niejedna określiłaby jako seksowny. Mnie odrzucał całą swoją osobą, ale to był prawdopodobnie wynik mojej zbyt dużej wiedzy na temat jego persony. – No, dobrze. Chciałem się po prostu spotkać i porozmawiać.
– Yhym... – mruknęłam, zajadając się ciastkiem. – A ja ci w to uwierzę – prychnęłam, gdy tylko przełknęłam. – Nie próbuj mi wmówić, że cudownym sposobem zatęskniłeś za czarną owcą rodziny. W dodatku nie twojej, tylko twojej bratowej.
Podkreślając wspomniany szkopuł, wycelowałam w niego łyżeczką, którą nieustannie trzymałam za trzon między palcami. On musiał zdawać sobie sprawę, że nie rozmawia z bezmyślną dziewczynką, jaką nigdy nie byłam, nawet jeśli brak wykształcenia mógł stawiać mnie w marnym świetle.
– I dlatego właśnie powinniśmy nareszcie się dogadać.
– Wiesz, jak najlepiej się dogadujemy? – spytałam, na co pokręcił głową. Niemo oznajmił, iż nie ma pojęcia, co chciałam przekazać. – Milcząc i prowadząc każde własne, oddzielne życie, rozumiesz? Ty nie męczysz mnie, ja ciebie. Każde z nas żyje swoim torem, nie myśląc nawet o tym drugim.
Miałam do czynienia z przedstawicielem elitarnej inteligencji, podobno, więc nie zamierzałam przemawiać drukowanymi literami. I tak mówiłam już nazbyt prosto, uważając, iż tylko skończony dureń nie pojąłby przekazu wypływającego z wyrzeczonego komunikatu, jakim go uraczyłam. Niemniej jednak miałam rację, sądząc, że powinien się ze mną zgodzić, jeśli zechce choć po części zachować się uczciwie.
– Ty tak uważasz – stwierdził, nieco zbijając mnie z pantałyku.
– A ty nie?
Pokręcił głową. Cały czas pod nosem Eugeniusza Lewalskiego malował się uśmiech, zmieniając wyraz w zależności od etapu rozmowy. Teraz nie był zadowolony ani życzliwy. Podejrzewałam, że lada moment mężczyzna wyciągnie jakiegoś asa z rękawa, próbując przekupić mnie, abym stała się swoistego rodzaju donosicielem. Nadal chciał pogrążyć Milana, w co nie wątpiłam ani przez ułamek sekundy. Byłam jednak ciekawa, co spróbuje zrobić, aby ugrać jak najwięcej dla siebie.
– Jak wspomniałem, były między nami lepsze momenty. – Przesunął ręką po stole mocniej ku mnie, ale jeszcze mnie nie sięgnął. – Momenty, kiedy byliśmy blisko.
– My nigdy nie byliśmy blisko – zakomunikowałam.
– A nasze małe... spotkanko? – spytał tajemniczo, mocniej zbliżając rękę. – Twój jaśnie małżonek wie w ogóle, że coś nas łączyło?
– Wie – potwierdziłam, kłamiąc bez zmrużenia okiem. Zaskoczyłam rozmówcę, poznając jego reakcję po szerzej otwartych oczach. Umiejętność kłamania stanowiła mój bezcenny walor, jak niekiedy się okazywało. – Ale on zna prawdziwą wersję a nie tę wykreowaną przez twoją bujną wyobraźnię.
– Czyli nie powiedziałaś mu, że spaliśmy ze sobą?
– Bo nie spaliśmy – burknęłam. – To był tylko seks i nic nie znaczył, Eugeniuszu. No, chyba że bardzo chcesz, abym go sklasyfikowała, ale wtedy zająłby na mojej liście miejsce najkrótszego zbliżenia w życiu. – Zacisnął szczęki, przybierając groźny wyraz twarzy. Śmiało mogłam wywnioskować, iż wyrażoną opinią nie podbudowałam jego przerośniętego ego, lecz był to już problem rozmówcy. – Poza tym wydawało mi się, że nie chcesz się tym chwalić przed światem.
– Nie mam problemu z... chwaleniem się - ocenił, z premedytacją używając sformułowania, jakim go uraczyłam.
– Pomyśl tylko racjonalnie – poprosiłam, machając łyżeczką na różne strony. – Zajmujesz nienajgorsze stanowisko i jesteś żonaty. Mylę się, że twoja zdrada wpłynęłaby negatywnie na twoją nieposzlakowaną opinię? – Zaznaczyłam palcami cudzysłów w powietrzu. – Wspomniałabym jeszcze o Ewie, ale coś mi się zdaje, że zdradziłeś ją więcej razy, a ona doskonale zdaje sobie sprawę z twoich zapędów oraz braku umiejętności trzymania rąk przy sobie.
Lewalski słuchał uważnie każdego słowa, nie podejmując ponownie komentarza, dopóki nie skończyłam wywodu. Później też nie uraczył mnie ripostą, nie robiąc tego przynajmniej od razu, jakby naprawdę rozważał zaprezentowany punkt widzenia. Dopiero po dłuższej chwili odchylił się, a łapiąc filiżankę za uszko i unosząc ją, upił odrobinę ciepłego wciąż napoju. Bez ustanku mierzył mnie ciemnymi oczami, a gdyby mógł oraz potrafił, najpewniej przeszyłby moje ciało na wylot.
– Ewka to przeszłość – wyznał stanowczo, kiedy filiżanka wylądowała ponownie na spodeczku. Nie mogłam zaprzeczyć, iż zaintrygował mnie. Również skosztowałam swojej latte, przyznając, iż plasowała się gdzieś pomiędzy najsmaczniejszą oraz najgorszą kawą, jaką kosztowałam w życiu. – Rozstajemy się.
– Rozpad małżeństwa nie wpłynie na twoją karierę? – spytałam szczerze zaintrygowana.
– Nie orzekamy o winie – powiadomił.
– Czym ją przekupiłeś? – Zmarszczył czoło, obniżając brwi. – Nie patrz tak. Na jej miejscu puściłabym cię z torbami po tych wszystkich zdradach.
– Ona też nie jest bez winy – oświadczył. Moja mina musiała uwydatniać myśli, bo nie zakończył wypowiedzi na jednym zdaniu. – Gdyby było inaczej, nie ciągnęłoby mnie do innych kobiet.
– Naprawdę chcesz mi właśnie wmówić, że twój zdradziecki charakter to wina... żony?
Nawet nie próbowałam kryć, co o tym sądzę. Lewalski był skończonym dupkiem, a opinia na jego temat tylko się pogorszyła w przeciągu kilku ostatnich minut. Mataczył, kręcił i jeszcze obwiniał innych o własną dwulicowość. Perfidny gnojek, prychnęłam.
– Demonizujesz mnie, kochana – zarzucił, przybierając arogancki wyraz twarzy. – Nie jestem taką szują, jak ci się zdaje.
– Udowodnij – nakazałam.
Pociągnęłam kolejny łyk latte, kończąc szarlotkę. Oparłam plecy o siedzisko, nie kłopocząc się odkładaniem kubeczka z kawą. Jemu małą, czarną zaserwowano w filiżance, podczas gdy ja dostałam swoją w nieprzeciętnie wysokiej szklance z uszkiem.
– Dobrze – przystanął na komendę, ponownie poprawiając się na siedzeniu. Ręce oparł na dzielącym nas blacie, ich ułożeniem odgradzając mnie od jego filiżanki. – Po pierwsze, musisz wiedzieć, że ślub z Ewą nie był moim wyborem.
– Małżeństwo z rozsądku? – podłapałam. – Coś wam chyba nie wyszło.
– Niestety – przyznał. – Wiedziałaś, że ona jest córką wspólnika mego ojca? – Nie miałam pojęcia, ale wolałam nie wnikać. W końcu niewiedza była błogosławieństwem. - To miało być przypieczętowanie wspólnych interesów. Taka pieczęć zespalająca skutecznie nasze rodziny oraz gwarancja ciągłości dalszej współpracy.
– Ujmujące – westchnęłam, nie kryjąc sarkazmu. – Ale skoro przystałeś na rozkaz rodziców i ochajtałeś się, nic cię nie usprawiedliwia względem zaniedbywania żony. Na twoje zdrady też nie będę spoglądać łaskawszym okiem, aczkolwiek po prawdzie niewiele mnie to nawet obchodzi – stwierdziłam.
– Może i masz rację – uznał, zastanawiając się nad sensem przedstawionej koncepcji. – Ale ona też nie była wierna. Nie zastanawiało cię nigdy, czemu Ewa toleruje moje wyskoki?
– Jak wspomniałam, niewiele mnie to obchodzi – zauważyłam.
– No, widzisz? Kiedy to ja zdradzam ją, oceniasz mnie i potępiasz – oznajmił nieco gniewnie. – Zaś kiedy to ona dawała dupy na prawo i lewo, masz na to wywalone.
Jest jakiś powód, dla którego nie miałabyś mieć? W głowie rozbrzmiał zaintrygowany głos Welsta. Nikt nie znał mnie lepiej od niego, a mimo to dopytywał. Jeśli mnie podpuszczał, mogłam przebaczyć, aczkolwiek jeżeli naprawdę wątpił, nie zasługiwał na miano strażnika roku.
Mam nadzieję, że to retoryczne pytanie i nawet go nie skomentuję, odparłam szczerze.
– Dobrze, może powinnam stwierdzić, że jesteście siebie warci – przyznałam niechętnie i praktycznie tylko dla świętego spokoju. – Ale właściwie po co mi to mówisz? Nie przyjaźnimy się, żebyś miał się zwierzać. Po prawdzie nawet ze sobą nie rozmawiamy, gdybyś jeszcze nie dostrzegł, że nie bywam gościem honorowym twoich rodziców.
– Nie chciałabyś tego zmienić?
– Zmienić? – zdumiałam się. – Rozczaruję cię pewnie, ale nie, nie chciałabym i nawet przez myśl mi to nigdy nie przeszło. Nie będę udawać kogoś, kim nie jestem, żeby próbować imponować twojej familii, a zwłaszcza staruszkom, którzy jak widać, nawet własnych dzieci nie szanują.
– Ponosi cię chyba trochę – warknął, obniżając znajomo głos.
Milan reagował podobnie, kiedy się wkurzał. Zlustrowałam siedzącego na wprost mnie szatyna, bo nadal gdzieś w głowie przebrzmiewała myśl, iż nie jest on zwyczajnym człowiekiem. Ciężko było jednak wysnuć teorię, iż był strzygiem, skoro funkcjonował normalnie za dnia oraz w pełnym słońcu, nawet jeśli jego karnacja nigdy nie była podatna na promienie.
– Skoro tak twierdzisz, to proszę bardzo. – Wzruszyłam ramionami, okazując obojętność. – Czyli wcale nie zmusili cię do ożenku?
– Chyba jednak myliłem się, sądząc, że zrozumiesz – westchnął ciężko.
– No, chyba jednak – poparłam. – Ale to trochę jak ja, skoro uwierzyłam, że naprawdę zaproponujesz coś sensownego, aby wyjść z impasu. Tymczasem kawa wypita, ciastko zjedzone, a ty nawet nie zająknąłeś się na temat chowania wojennego topora – uznałam, nagradzając go obojętnością wyzierającą z oczu oraz wyrazu twarzy. – Pora się żegnać.
– Nie mów mi, że zamierzasz gnać do Rawickiego – odparł szyderczo. – Nie irytuje cię ani ociupinkę, że podporządkował sobie ciebie? Nawet już nie pracujesz, robiąc za kurę domową – rzucił uszczypliwie. – No, chyba że znajdujesz radość w praniu jego brudnych gaci.
– Myślę, myślę i zrozumieć nie umiem, coś ty się tak zawziął – wyznałam.
Słowa Lewalskiego nie wywierały na mnie większego wrażenia, chociaż chłop starał się, jak tylko umiał, aby wyprowadzić mnie z równowagi. Nadal jednak nie umiałam jednoznacznie określić, czym się kierował.
– Mam propozycję – oświadczył. – Wiele się dla ciebie nie zmieni, może poza nowymi obowiązkami.
– Obowiązkami? – spytałam mimowolnie.
– Mam już swój wiek, lada moment rozstanę się z żoną...
– Jeśli szukasz sprzątaczki i pomagierki, źle trafiłeś – oznajmiłam, unosząc się dumą i wchodząc mu w słowo.
Lewalski rozciągnął usta szeroko, nie kryjąc rozbawienia. Powoli zaczynał sprawiać wrażenie pomyleńca. Wcześniej szaleńca przypominał tylko podczas kontaktów z Milanem, ale ten uwłaczał Eugeniuszowi, krocząc na wolności. Jak nic psuł wyniki panu prokuratorowi. Teraz nie mógł się już chwalić stuprocentową skutecznością.
Rozmówca pochylił się mocniej, zaś cieszyłam się naprawdę, że dzieli nas wcale niemały stół. Pomimo wszystko zwiększyłam maksymalnie dzielącą nas odległość, odchylając korpus do tyłu i napierając na oparcie siedziska. Brałam pod uwagę nieustające pozostawanie w zupełnej gotowości do reakcji, bez względu na to czy miałabym go spoliczkować, czy zwiać.
I co sądzicie?
Macie jakieś koncepcje albo podejrzenia odnośnie tego spotkania?
Jestem ich niezmiernie ciekawa i liczę, że podzielicie się swoimi przemyśleniami.
Dziękuję za Wasze wsparcie.
Wasza aktywność wiele dla mnie znaczy.
To Wy mnie motywujecie - komentarzami i głosami wspierając.
Dlatego bez krępacji proszę :)
Dziękuję Wam, bo jesteście niesamowici.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top