20. Zrobię wszystko, żebyś nie wycofała się w ostatniej chwili
Do mieszkania wróciłyśmy, kiedy zorientowałyśmy się, że słońce wzeszło całkiem wysoko na nieboskłon, rozgrzewając chłodnawe powietrze. Na górze byłyśmy same, gdyż sąsiedzi rozeszli się do własnych domostw, a nasi partnerzy najpewniej już spali. Tylko oczy czuwającej Diuny pozostawały w nas wlepione, śledząc każdy kolejny ruch.
Czębira bez większej zwłoki schowała się w swoim pokoju, życząc mi słodkich snów i prosząc, aby tę samą intencję przekazać jej latorośli. Zapewniwszy kobietę, iż może spać spokojnie, pokonałam próg własnej sypialni, w której panowała absolutna, niczym niezmącona cisza, chociaż czarne spojrzenie automatycznie przylepiło się do mej sylwetki, nie odstępując ani na ułamek sekundy.
Podeszłam bliżej łóżka, gdzie rozwalony leżał czarnowłosy strzygoń z rękoma wsuniętymi pod głowę. Wyraz oblicza miał zacięty, jakby intensywnie zastanawiał się nad trudnym zagadnieniem, co po prawdzie nasuwało przeróżne myśli oraz wizje. Wkroczyłam na materac, wdrapując się wyżej na czworaka. Byłam świadoma, że każdym ruchem przykuwam mocniej jego uwagę, co zdawało się już bardziej niemożliwe.
- Nie jesteś śpiąca? – zapytał poważnie.
Głos miał niski i seksowny, a czarne oczy skąpane w pożądliwych wyobrażeniach, które najpewniej kreował w różnych scenariuszach. Oblizałam wargi, zachowaniem wskazując, iż nie sen mi aktualnie w głowie i ciesząc się w głębi ducha, że dzisiejszej nocy Czębira nie nadwyrężyła jednak moich sił witalnych. Wbrew pozorom wcale nie byłam zmęczona, a bynajmniej nie na tyle, aby paść bez świadomości na pościel niczym kłoda.
– Nie przypuszczałam, że będziesz czekać, aby utulić mnie do snu – zażartowałam zaczepnie. Palcem przesunęłam po nagim torsie mężczyzny, gdyż Milan gotów był już do spoczynku pod każdym niemal względem. – Całkiem miło z twojej strony.
– Nie czekam, żeby położyć cię spać – zanegował. Wysunął ręce spod głowy, naprężając mięśnie rozbudowujące jego korpus. Bicepsy także zdawały się zyskać objętości. – Jestem spragniony.
– To wyjaśnia, czemu nie śpisz – żachnęłam się niekontrolowanie.
Chciałam być czymś więcej niż szwedzkim stołem oferującym smakołyki na zawołanie, a tymczasem Milan sprowadzał moje istnienie do bardzo prozaicznej czynności. Miałam zaspokajać jego pragnienia w każdym momencie. Owszem, zdawałam sobie sprawę, jak prezentują się fakty, ale mógł nie eksponować pragnienia w tak oczywisty, bezpośredni sposób.
– Nie powinnaś się złościć – oznajmił, łapiąc mnie za ramiona.
– Nie powinnam? – podłapałam. – Może chciałabym znaczyć cokolwiek więcej niż winnica, nie pomyślałeś o tym?
– Może gdybyś nie zostawiała mnie samego co noc, nie sprowadzałbym cię do tej roli? – odbił piłeczkę, również formułując pytanie.
– Dobrze wiesz, że nie robię tego wyłącznie z myśli o siebie – przypomniałam. – Sądziłam, że rozumiesz.
Zacisnął szczęki, mierząc mnie ściemniałymi oczami. Pewna nie byłam czy faktycznie pojmował, czy było to tylko moje pobożne życzenie. W końcu jakby nie patrzeć, teoretycznie dawno już doszliśmy do wspólnego konsensusu, aczkolwiek młody Rawicki zdawał się nie dostrzegać tejże kwestii.
– Taaa... – burknął. – Wszystkie strzygi nasze są.
– Co cię ugryzło, Milan? – spytałam, zadając bezpośrednie pytanie.
On ewidentnie próbował wyprowadzić mnie z równowagi, podpuszczając każdym kolejnym twierdzeniem. Istniała też alternatywa, iż zachowywał się w ten sposób niezupełnie kontrolowanie, chociaż było to całkowicie niezrozumiałe. Zmarszczyłam brwi, lustrując spoczywającego pode mną strzygonia, jakbym miała dojrzeć przyczynę jego udręki.
– Problem w tym, że nic – wywarczał.
Doznałam olśnienia. Co jakiś czas w miarę regularnie brunet czuł się urażony, że nadal nie zatopiłam w nim zębów, okazując niezadowolenie. Owszem, zdawał sobie sprawę, że nigdy tego nie robiłam. Dodatkowo zazwyczaj sprawiał wrażenie porządnego i wyrozumiałego na mój mankament, jednakże zdarzało się, że fakt ten wyjątkowo doskwierał mężczyźnie. Pochyliłam się nieznacznie, patrząc mu nieprzerwanie prosto w oczy.
– Chyba nie jesteś zazdrosny o własną matkę?
– Zazdrosny? – prychnął. – Masz mnie za skończonego kretyna?
– Nie śmiałabym – stwierdziłam przymilnie, przygryzając kusząco dolną wargę. – Próbuję tylko zrozumieć, skąd u ciebie nagła zmiana nastroju.
Ułamek sekundy. Tyle trwała nasza zamiana miejsc, gdy Rawicki okręcił nas w taki sposób, abym zajmowała miejsce pod nim, zamiast na nim. Puścił ramiona, łapiąc nadgarstki i dociskając je do poduszek. Równie dobrze mógł je krzyżować, bo pozycję przyjmowałam właśnie dogodną, chociaż bólu wolałam jednak uniknąć.
Ciche warknięcie dobyło się z jego krtani. Nie drgnęłam, uznając, iż śmiało może zatopić we mnie zęby. Ułatwiając brunetowi podjęcie decyzji, odchyliłam nieco głowę, prężąc się przy tym nieznacznie i ocierając o nagie w większości ciało. Czubkiem nosa przesunął po skórze szyi, docierając do szczęki oraz znacząc jej linię równomiernym pociągnięciem.
– Staram się być wyrozumiały, ale to cholernie frustrujące – oznajmił wreszcie ustami muskającymi wrażliwą skórę.
– To?
– To – potwierdził, początkowo nie rozwijając myśli. Mogłam snuć domysły, ale Milan nie był skory do zwierzeń. Przysunął się ponownie, zaciągając powietrzem, jakby wdychał mój zapach. – Może powinienem przestać się tobą delektować, żeby uzmysłowić ci, jak to jest?
– Sądziłam, że omówiliśmy już tę kwestię – odparłam szczerze. – Skosztuję cię, kiedy będę gotowa.
– Tylko kiedy to wreszcie nastąpi? – burknął.
Zamrugałam. Chciałam udzielić mu przynajmniej przybliżonej odpowiedzi, ale przecież nie mogłam się zdeklarować na konkretną datę. Wskazanie terminu, nawet przybliżonego, nie wchodziło w rachubę. Mruknął, aczkolwiek gotowa byłam uznać, iż zaskomlał cichutko w reakcji na brak zapewnienia z mojej strony.
– Gdy będę gotowa – stwierdziłam nieprecyzyjnie.
– Chcę, żeby... – zaczął, urywając chyba nawet nie w pół myśli. Mogłam zgadywać, a on prawdopodobnie chciał wiele. Najpewniej życzyłby sobie, aby ten moment nastał dziś, teraz. – Wiesz, jak wiele strzyg chciałoby mnie skosztować?
– Zawsze możesz się do nich udać – wycedziłam, reagując intuicyjnie.
Świadomość podpowiadała, iż tylko mnie podpuszcza. Jego zachowanie również potwierdzało tę koncepcję. Usiłował wzbudzić zazdrość, powołując się na zainteresowanie ze strony innych, jednak wbrew pozorom ten numer nie mógł przejść wobec mojej osoby. Poza faktem dobrowolnego wejścia w związek, łączyło nas przeznaczenie, z jakiego nie mogliśmy się wykpić.
– Może i tak zrobię – wycedził.
– Bardzo proszę – odparłam zobojętniałym tonem.
Kto od miecza wojuje, od miecza ginie, westchnął Welst, aczkolwiek nie brzmiał na niezadowolonego z podjęcia przeze mnie wyzwania. Odnosiłam wrażenie, jakby z zapartym tchem miał zacząć nas obserwować, śledząc rozwój sytuacji.
Tymczasem Milan warknął, dobywając z krtani serię skrzekliwych odgłosów, jakby walczył sam ze sobą. Ewentualnie usiłował przekonać mentalnie Diunę do własnych racji, bo bez cienia wątpliwości chaos ogarnął jego wnętrze. Zacisnął mocniej ręce, aczkolwiek wątpiłam, aby świadomie oraz z pełną celowością zgniatał moje nadgarstki, dociskając do materaca i wyłożonej na nim pościeli. Nagle rozciągnął usta w uśmiechu, lecz z całą pewnością gest ten nie cechował się serdecznością, a wręcz przeciwnie, wskazując na krwiożerczy charakter strzygonia.
– Mam nadzieję, że nie chcesz, aby pękło mi serce – przemówił nagle, cedząc ciężko słowa schrypniętym głosem.
Zmierzyłam go bojowym spojrzeniem. Jeśli zarzucał mi zdradę, a także zamierzone działanie przeciwko niemu, grubo się przeliczył, przekraczając cieniuteńką granicę. Odwarknęłam odruchowo, ostatkami sił mentalnych powstrzymując się przed udzieleniem mu stosownej, mało powściągliwej reprymendy. Welst już raz mnie dzisiaj ostrzegł, a cienia wątpliwości nie miałam, kto zginąłby od ciosów zadanych mieczem, jak on to ujął.
Głęboko odetchnęłam, dokładając starań, aby zapanować nie tylko nad własnym oddechem. Gwałtowność Rawickiego nie stanowiła nowości, a pomimo to nadal działała na mnie tak samo jak na początku, rozjuszając.
– Nigdy nie zrobiłam niczego przeciwko tobie – odparłam, siląc się na spokój. – Boli mnie twój brak zaufania.
– A mnie zaangażowania z twojej strony – odparował natychmiast, po czym jęknął przeciągle. Diuna bez dwóch zdań wkroczyła do akcji, aczkolwiek pojęcia nie miałam, co dokładnie ma miejsce w głowie bruneta. Dostrzegałam wyłącznie podejmowany przez niego wysiłek w walce z niewidzialnym wrogiem, którego nijak nie szło pokonać. – Idź spać.
Milan zerwał się z łóżka tuż po wydaniu polecenia. W pierwszej chwili zarejestrowałam poczucie ulgi, kiedy puścił moje nadgarstki, a dopiero po chwili dotarło do mnie, że nie ruszył wcale do łazienki. Wyszedł z sypialni, zostawiając mnie samą w łóżku, a drzwi zamknęły się z nieznacznym hukiem, zanim oceniłam, dokąd go niesie.
Wstałam, zrywając się z pozycji leżącej. Strzygoń był nie w humorze i realnie zastanawiało mnie, skąd u niego tak zły nastrój. Nic wyjątkowego przecież nie miało miejsca od naszej rozmowy na dole. Żywiłam szczerą nadzieję, że jego dąsy o niekosztowanie stanowiły ledwie próbę odwrócenia uwagi, bo uważałam, że dawno przepracowaliśmy temat wystarczająco, lecz moje domysły posiadały drugie dno. Pojęcia nie miałam, co wyprowadziło go z równowagi, ale chcąc czy też nie, musiałam pomóc mu stawić czoła problemowi.
– Nie zamierzam zgadywać, co się stało, ale jeśli mi nie powiesz, nie będę w stanie cię wesprzeć – zauważyłam, wchodząc do gabinetu.
Ciemnowłosy strzygoń miotał się po pomieszczeniu, nie zajmując miejsca za biurkiem, jak to zwykle czynił, przystępując do interesów. Obrócił głowę częściowo ku mnie, wzrokiem przeszywając mnie na wskroś. Każdy zdrowy na umyśle człowiek właśnie cofnąłby się chociażby o krok, o ile nie opuściłby całkiem pokoju zaaranżowanego w biurowym stylu. Zdecydowanie wyłamywałam się ze schematu, unosząc jedynie permanentnie podkreśloną henną brew w wyczekującym geście.
– Skąd pomysł, że cokolwiek się stało? – wywarczał. – Że chodzi o coś innego niż my?
– Bo jesteś rozdrażniony, jakby właśnie coś solidnie nie poszło po twojej myśli – oznajmiłam szczerze, skracając dzielący nas dystans. – Któryś z twoich interesów się sypnął?
– Mówiłem nieraz, żebyś...
– Nie zamierzam mieszać się w twoje biznesy – dokończyłam, odgadując, co chce powiedzieć. Podział obowiązków był jasny w naszym życiu. – Ale nie chcę też, żebyś za każdym niepowodzeniem wyładowywał się mnie. Mi też nie jest łatwo, a jednak nie pastwię się nad tobą, bo mi coś nie wyszło.
– Tobie? – podłapał z drwiną w głosie. – Tobie coś nie wyszło?
– Żebyś wiedział, ile rzeczy, nie byłbyś takim złośliwcem – sarknęłam, a następnie ponagliłam rozmówcę do udzielenia stosownych wyjaśnień. – Więc? Dowiem się czy mam zgadywać?
Milan patrzył na mnie dłuższą chwilę w ciszy, ale doskonale wiedziałam, że się nad czymś poważnie zastanawia. Mowa jego ciała wyraźnie wskazywała, iż w głowie aktualnie dokonuje bilansu za oraz przeciw wtajemniczeniu mnie w prawdziwe problemy. Potarł twarz, powarkując skrzekliwie i ani na moment nie odstępując wzrokiem mojej sylwetki, podczas gdy w oczekiwaniu na decyzję przysiadłam na kanapie.
– Spitymir pozyskał pewne... informacje – wyznał w końcu, kupując od razu moje szczere zainteresowanie. – Pojawił się problem, któremu trudno zaradzić.
– Co to za problem? – dopytałam. – Chyba nie chodzi ci zaś o jakiegoś kryminalistę pracującego dla ciebie?
– Chodzi o... kwestię bezpieczeństwa – stwierdził, aczkolwiek czułam, iż nie mówi wszystkiego, owijając w bawełnę. – Boję się, że to może poważnie zaważyć na życiu każdego z nas.
– Brzmi poważnie – przyznałam. – Mogę przyjąć, że nie mówisz o żadnych interesach? – Pokręcił głową, potwierdzając tezę. – A mówiąc o każdym z nas, masz na myśli...?
– Wszystkich mieszkańców kamienicy.
– Ooo... – zareagowałam mało elokwentnie, marszcząc z kolei brwi. Wstałam, podchodząc spokojnie do zmartwionego rozmówcy. Nie patrzył na mnie, przesłaniając dłonią część twarzy, gdzie znajdowały się jego czarne oczy. Dopiero kiedy podeszłam, kładąc dłonie na jego nagim torsie i zabrałam głos, nawiązał wzrokowy kontakt. – W sumie chciałam pomówić o tym z tobą już nieco wcześniej... – zaczęłam – ...ale chyba bałam się twojej reakcji.
– O czym?
Pytanie zadał surowym, nieprzejednanym tonem. Zupełnie jakby oczekiwał kolejnej swary bądź warunku, któremu nie mógłby sprostać pomimo najszczerszych chęci. Tęczówki także wibrowały, co znaczyło, że utrzymuje sam siebie w ryzach.
– Nie zrozum mnie źle, ale może twoja matka...
– Zaś zamierzasz mówić o niej? – warknął schrypiałym głosem.
– Nie o niej, tylko o nas – poprawiłam, podkreślając właściwy fragment wypowiedzi. – Po prostu uważam, że ma rację w niektórych kwestiach.
– Ona chciała, żebym...
– Miluś – weszłam mu w słowo, zdając sobie sprawę z jego fobii dotyczącej sprostaniu przeznaczeniu. Zacisnął szczęki. – Mam tylko na myśli zmianę miejsca zamieszkania.
– Nie wyprowadzę się stąd, zostawiając...
– Nikogo nie zostawimy – powiedziałam twardo. – To też moi przyjaciele, zapamiętaj to sobie wreszcie.
– A mimo to chcesz odejść.
– Chcę tylko zmienić miejsce – podsumowałam. – Co tak mocno cię tutaj trzyma, że wzdrygasz się na samą myśl o wyprowadzce? – Zamilkł. Nie odzywałam się przez chwilę, czekając czy zabierze głos. Może coś niezwykłego naprawdę było w okolicy, a ja żyłam w nieświadomości, lecz szansa na to istniała niewielka. Kiedy jednak Milan nie odzywał się przez kilka minut, a panująca cisza zaczęła ranić uszy, przejęłam pałeczkę, przemawiając. – Strzygi nie są stworzone do życia w mieście – zauważyłam. – Dlatego ulokowałeś się w kamienicy, która mimo wszystko znajduje się na zadupiu.
– To wina ludzi – warknął.
– To nie ich wina, Milan, tylko wewnętrzna potrzeba, która drzemie tutaj. – Stuknęłam palcem w lewą pierś w okolicy serca. – To ona kazała ci osiąść nad jeziorem i w pobliżu tego pseudolasu, ale to niestety zbyt mało.
– Tu jest nasz dom – zakomunikował z naciskiem.
– Nieprawda – zanegowałam. – Mieszkamy tu, ale żadne z nas się tutaj nie urodziło ani nie wychowało. Zmieńmy miejsce na bardziej... dziewicze.
– Dziewicze? – powtórzył zdumiony. – Moja matka cię do tego namówiła?
– Nie, nie ona.
– Jakoś wcześniej ci nie przeszkadzało, gdzie mieszkasz.
– Tobie wcześniej też nie – zauważyłam z przekąsem. – Coś się kroi, czuję to. I też uważam, że nie jesteśmy tu bezpieczni.
– Czemu?
– Intuicja? – odpowiedziałam odrobinę wymijająco pytaniem na pytanie, podłapując wątek oraz kontynuując: – Zbyt wiele się stało, a na wasz temat krążą wśród tych ludzi wręcz mityczne legendy, żebyśmy zaznali tu spokoju. Nie chcę jakiegoś dnia dowiedzieć się, że Niemira została zaatakowana i nie zdołała się obronić. Nawet Żagocie tego nie życzę.
– Nic się im nie stanie.
– Bo ty tak mówisz? – spytałam, wyrażając powątpiewanie. – Zastanów się nad tym i pomyśl, ile strzyg, które być może znałeś, zginęło z rąk ludzi na przełomie wieków. – Mina mężczyzny wyrażała zdecydowanie więcej niż słowa. Znał realia, orientował się w nich, a z całą pewnością również mógł przytoczyć przykład niejednej zamordowanej brutalnie strzygi. Bałam się aż myśleć, co musiał przeżyć w życiu. – Miluś, nie proszę cię o wiele – wyznałam, gładząc jego lekko zarośnięty policzek. – I bez względu na to, co myślisz, nie robię tego dla siebie lub twojej matki, tylko dla bezpieczeństwa naszych przyjaciół, rodziny.
– Zostawisz Jagodę? – Zmierzył mnie wzrokiem sugerującym, że zmiany ugodzą mnie bardziej, niż zdolna byłam przypuszczać. – Będziesz w stanie żyć z dala od niej?
– Już to robię, jakbyś nie zauważył – oznajmiłam poważnie. – Ona się nawet do mnie nie odzywa. Poza tym... – zaciągnęłam się powietrzem, czując, że kolejne słowa ciężko przejdą mi przez gardło – ...nie mamy się wynieść na koniec wszechświata, tylko w bardziej spokojną okolicę.
– I jak niby chcesz to zrobić?
– Coś wymyślimy – stwierdziłam, posyłając mu słaby uśmiech. – Ale później. Teraz pora się położyć. Jest późno, a twoi rodzice wnet wyjeżdżają – przypomniałam. – Miło byłoby się z nimi pożegnać, jak należy, nie sądzisz? – Skinął głową, zgadzając się po chwili zastanowienia. – No, i miałeś się napić.
– Nie – powiedział. – Względem tego nic się nie zmieniło.
– Naprawdę chcesz się sprzeczać o coś takiego?
Nie dowierzałam. Milan stanął okoniem i chociaż zawsze jednak wychodziłam obronną ręką, gdy sugerował bądź żądał, abym nareszcie zanurzyła w nim zęby, odpuszczał. Teraz nadeszły zmiany, o czym wyraźnie mnie informował. Otoczył mój pas ręką, dociskając do swego korpusu i pochylając nieznacznie głowę.
– Nie będę się sprzeczać – zakomunikował. – Ale też więcej cię nie skosztuję, póki ty nie zrobisz tego samego ze mną.
– Milan, dobrze wiesz przecież, że ja...
– Nigdy tego nie robiłaś – zacytował moją najczęstszą wymówkę. – Mówiłem już, że jestem gotowy także na ból, ale nie wzięłaś sobie moich zapewnień do serca, traktując poważnie. Poczekam więc, aż pragnienie zamroczy cię kolejny raz i zrobię wszystko, żebyś nie wycofała się wtedy w ostatniej chwili – oświadczył bezkompromisowym tonem.
Przełknęłam. Tyle mi tylko pozostało, bo on wyglądał na niewzruszonego we własnym, absurdalnie poczynionym postanowieniu. Nie odpowiedziałam, nie bardzo wiedząc nawet, jaką uraczyć bruneta ripostą.
Westchnął, cofnął rękę, po czym opuścił gabinet, zostawiając mnie w środku całkiem samą oraz zdezorientowaną. Dopiero po chwili wyszłam z pomieszczenia, udając się prosto do sypialni. Zgadłam dobrze, Milan był już w środku, ale nie oczekiwałam zobaczyć go z butelką krwistego winka w dłoni dociśniętą gwintem do jego ust. Naprawdę raczył się tanim zastępstwem.
* * *
Nieuchronnie zbliżał się listopad, a wraz z nim nasze rozstanie. Ostatnie dni Czębira zachowywała się dość nienaturalnie w stosunku do syna, przybierając pozę dostojnej matrony zawiedzionej postępowaniem dziedzica. Mężczyzna nawet nie wysłuchiwał utyskiwań z jej strony, narzekań, oznajmień komunikujących zawód, lecz mimo to zmiana zachowania była wyraźnie wyczuwalna. Wiedząc, gdzie znajdę mentorkę, zostawiłam Milana w towarzystwie jego ojca delektujących się czerwonym napitkiem, ruszając we właściwą stronę.
Niby mogłam pchnąć drzwi i po prostu wejść, ale sama nie czułabym się komfortowo, gdyby ktoś bez zaproszenia pałętał się po moim królestwie. Przystanęłam przed przejściem, rejestrując dźwięki krzątania się po pomieszczeniu. Ciemnowłosa niewiasta najpewniej przebywała za drzwiami. Uniosłam rękę, delikatnie stukając w odrzwia. Kiedy dobiegło mnie ciche proszę, skorzystałam z przyzwolenia, zaglądając do środka.
– Nie do końca wiem, jak wyglądają wasze relacje – powiedziałam nieśmiało, wchodząc niepewnie do zajmowanej przez rodziców Milana sypialni. – Ale Milan naprawdę ceni cię bardzo mocno.
Kobieta zerknęła na mnie, pakując walizkę rozłożoną na łóżku. Mimochodem dostrzegłam, iż sposób organizacji bagażu mają identyczny, bez trudu wysuwając wnioski, kto od kogo przejął technikę pakowania. Włożyła do środka jedną ze swoich eleganckich bluzek, aczkolwiek dokonując szybkiego przeglądu prezentowanych przez brunetkę strojów podczas jej pobytu pod naszym dachem, nie zdołałam wyszukać żadnego prostego, zwyczajnego ciuchu.
– Wiem – przyznała, uśmiechając się do mnie ciepło. Wyciągnęła do mnie rękę, sugerując, abym podeszła, co też uczyniłam. Ująwszy mą dłoń, przysiadła na skraju łóżka, niemo nakazując uczynić to samo. Zgarnęła brązowy kosmyk, zatykając mi go za ucho, a w tym prostym geście było tyle matczynego uczucia, iż z ledwością zapanowałam nad wzruszeniem. – Matki już tak mają, że chcą jak najlepiej dla swoich dzieci, kochanie.
Ze smutkiem pomyślałam o własnej. Weronika Bielawska nie pasowała do zaprezentowanego schematu, aczkolwiek pominęłam własną obserwację w ciszy. Każdy miał swoje priorytety, zaś na szczycie piramidy jej preferencji wcale nie znajdowały się dzieci, lecz alkohol i ogrom własnych przyjemności. Pomimo braku pełnej akceptacji słów siedzącej przy mnie niewiasty, skinęłam głową. Nie musiała znać całej prawdy.
– Nie bądź na niego zła, że postanowił iść własną drogą – poprosiłam.
Zwykle nie poruszałyśmy prywatnych tematów. Czębira chciała wykorzystać maksymalnie udzielony nam przez kapryśny los czas i przekazywała mi multum wiedzy, wskazówek, rad, a nawet praktycznych rytuałów czy przepisów na mikstury. Pod jej okiem ćwiczyłam, próbując opanować przynajmniej podstawy podstaw, gdyż wprost oraz wielokrotnie podkreślała, jak daleka droga dopiero jawi się przede mną. Chwilowo wkraczałam ledwie w przedsionek, nawet nie pokonując jeszcze pierwszego progu.
Dlatego uznałam, iż to najwłaściwszy moment, żeby porozmawiać z nią szczerze o kwestiach niezwiązanych z magią bądź moim dziedzictwem. W końcu nie zostało nam zbyt wiele czasu, co dodatkowo potwierdzała otwarta oraz częściowo spakowana waliza. To mogła być ostatnia okazja do tego typu szczerych rozmówek.
– Zła? – spytała, zerkając na mnie pobłażliwie. Wnętrze dłoni docisnęła do mego policzka, udzielając riposty, a także wyczerpujących wyjaśnień. – Kochane dziecko, ja nie jestem na niego zła. Ani na ciebie – dodała stanowczo. – Po prostu w życiu każdej matki przychodzi taki moment, kiedy nagle dociera do niej, że może tylko stać z boku i obserwować, trzymając mocno kciuki za swe ukochane dzieci. Nawet mi niełatwo się z tym pogodzić, choć niby wiem, że macie własną drogę.
– Milan jest wyjątkowym strzygiem – poinformowałam, nie biorąc siebie w ogóle pod uwagę.
Nie byłam córką Czębiry, nawet przygarniętą, zaś między mną a jej potomkiem nadal nie doszło do wymiany feromonów, o jakiej niedawno wspomniał mężczyzna, prosząc o rękę. Pomimo to jego matka nigdy nie dała mi odczuć, że jestem gorsza czy mniej ważna.
Rozumiałam ją, znając prawdę o wyjątkowej relacji łączącej ją niegdyś z Waromirą. Poniekąd wynagradzałam jej tamtą stratę, w związku z czym przelewała na mnie ciepłe uczucia, jakimi wcześniej darzyła swoją najbliższą przyjaciółkę. Nie zamierzałam jednak żerować na dobroci oraz otwartości brunetki.
Nawet jeśli mogło się komuś zdawać, że jesteśmy z jej synem już nierozłączni oraz połączeni ze sobą aż po grób, wcale tak nie było. Brakowało nam tego jednego kluczowego momentu, który znałam wyłącznie z teorii. Milan podobno też, bo wymiana feromonów następowała raz w życiu niczym magiczne zing, chociaż ono znalazło wyjątek od reguły. Strzygi natomiast takiego pojęcia nie znały, zaś wymiana feromonów również wpływała na fakt, iż związki pomiędzy strzygami spotykano raczej rzadko. Obecnie wiedziałam, że nawet Wojsław z Godzimirą nie podjęli się tego kroku, zostawiając furtkę na przyszłość.
– Nie tylko on, kochanie – zripostowała. Odetchnęła, głośno wypuszczając powietrze zalegające w jej płucach. – Cieszę się, że mogłam cię poznać i chociaż niezmiernie żałuję, nie mogę zostać dłużej.
– Spotkamy się jeszcze na pewno – zapewniłam nieśmiało. Polubiłam tę kobietę, aczkolwiek żywione względem niej uczucia mogłam mieć nieświadomie wpojone we krwi. W końcu nie byłam byle jaką potomkinią Waromiry, lecz tą, nad której głową zawisła niemała odpowiedzialność. – Jakoś to zorganizujemy i może wreszcie uda się nam przyjechać.
Rozciągnęła usta w szerokim uśmiechu. Wyglądała promiennie oraz szczęśliwie. Normalnie nigdy bym nie powiedziała, że mam do czynienia z ponad tysiącletnim, krwiożerczym demonem. Odwzajemniłam gest, maskując, że na samą myśl o jej wyjeździe robi mi się smutno. Inaczej reagowałam na Miestwina. Też bardzo go polubiłam, lecz nie wytworzyła się pomiędzy nami ta wyjątkowa nić porozumienia. Niemniej jednak przyznać przed sobą musiałam, że jego też będzie mi brakować.
– Koniecznie – potwierdziła. – Pokażę ci wtedy, jak naprawdę żyją wiedźmy. Wokół mej posesji co prawda rozciąga się tylko iglasty las i daleko mu do tamtych cudownych, wiecznie dziewiczych kniei, ale mimo to gwarantuję, że poczujesz się jak w domu, moje dziecko. Niedaleko jest piękne, spokojne jezioro – opowiadała zachwycona, próbując chyba wzbudzić mimowolnie moją tęsknotę za miejscem, jakiego jeszcze nie poznałam. – Jest nieduże, lecz pełne niespodzianek. Do jeziora prowadzi strumyk zmienny jak kalejdoskop. Raz wody jego płyną spokojnie, niosąc z sobą delikatną muzykę, kiedy indziej zaś rwący z niego potok, jakby z samych wierzchołków górskich wypływał.
Rozmarzyłam się. Bez względu na efekt, jaki Czębira chciała osiągnąć, naprawdę pragnęłam już się tam znaleźć i móc zobaczyć to wszystko, o czym mi tak chętnie opowiadała, zwłaszcza że w pamięci wciąż miałam nienaruszone ludzką ręką zielone gaje. Ponadto lubiłam przyrodę, prawdopodobnie obdarzając ją niezmiennym uczuciem z powodu wakacji spędzanych u babci na wsi, gdzie wiejskie, sielankowe widoki otaczały z każdej strony. Las, jezioro, rzeczka, a z innej strony łąki oraz pola, gdzie hodowano zboże, ziemniaki, a także pasano zwierzynę. Spokój oraz harmonia, nawet w momentach wypełnionych ciężką, rolniczą pracą.
– Musi być tam pięknie – przyznałam.
– Jest. – Pogładziła mnie czule. – A z tarasów ciągną się piękne widoki panoramy. Z jednej strony góry, z drugiej pola, a jak zerkniesz we właściwym kierunku, to dojrzysz nawet domki ciągnących się opodal ludzkich osad. – Słyszałam zachwyt w jej głosie, gdy myślami odbiegała do rejonów wokół swego domostwa. – Są co prawda bardzo małe, ale to wina odległości. Zamek wybudowano wysoko, niemalże na samym szczycie wzniesienia.
– To niesamowite, że mieszkasz w prawdziwym zamku – odparłam ze szczerym uznaniem.
Pamiętałam, co mówił mi na ten temat Milan. Las, o którym krążyły legendy. Ktoś normalny prawdopodobnie rejestrowałby dreszcze przebiegające wzdłuż kręgosłupa bądź gęsią skórkę pokrywającą ciało, ale nie ja. Uśmiechnęłam się mimowolnie, przypominając sobie zamczysko górujące na wsią, gdzie mieszkali dziadkowie. Przez moment, ułamek sekundy w głowie rozbłysnęła szaleńcza myśl, iż rozmawiamy o tym samym miejscu, ale szybko odgoniłam absurdalne idee.
Na polskich ziemiach znajdowało się mnóstwo zamków, a gdyby spojrzeć z perspektywy terenów zajmowanych niegdyś przez Słowian, należało tę liczbę dodatkowo przemnożyć minimum przez dwa, o ile nie więcej. Nawet matematycznie szansa, że myślałyśmy o tym samym miejscu równała się ledwie nikłemu procentowi.
Otrzeźwiałam mentalnie, kiedy w głowie wyrysował się portret wpatrzonego we mnie Welsta. Duże, żółte ślepia i zamknięty, czarny dziób zdawały się dopytywać ze znanym mi przekąsem czy jestem pewna własnych przekonań. Cóż, może i nie byłam, ale na prawdopodobieństwie znałam się dość dobrze.
– To prawda, miałam wiele szczęścia, natrafiając do niego w odpowiednim momencie.
– W odpowiednim? – spytałam zaciekawiona.
– Falietto doprowadził mnie do niego wiele, wiele lat po wojnie o sowy – oznajmiła, poważniejąc. W czarnych oczach zgasła iskierka dostrzegalna na co dzień. – Wcześniej moje życie niestety nie wyglądało najlepiej, a otwarte przyznanie się do bycia wiedźmą mogło zaskutkować śmiercią – poinformowała. – Wojnę o życie naszych maluczkich przyjaciół wygraliśmy, to prawda, ale wcale nie oznaczało to końca problemów.
– Podejrzewam, że ludzie z dnia na dzień chcieli coraz więcej – bąknęłam.
Powoli dochodziłam do wniosku, że rasa ludzka to bardzo przewidywalne stworzenia. Wystarczyło dać im palec, a pazerni sięgali od razu po całą rękę, nawet nie kończąc na barku. Nieoczekiwanie poczułam ukłucie smutku, uzmysławiając sobie, że przecież tak jest od zarania dziejów i absolutnie nic się w tym wypadku nie zmieniło. Czębira chyba intuicyjnie wyczuła mój stan, poklepując po dłoni i obdarzając szczerym, przepełnionym ciepłem uśmiechem.
– Pochodzimy od nich, moje dziecko, więc siłą rzeczy tej rasie również należy się szacunek, a że niewiele możemy poradzić... – Wzruszyła ramionami, obniżając po chwili barki. – Nie skupiaj się na nich, tylko na sobie i własnym przeznaczeniu.
– I strzygach – dopowiedziałam.
– To twoje przeznaczenie – odparła, utwierdzając mnie w przekonaniach. – Ja znalazłam spokój, a razem z nim Miestwina. – Znałam wyraz goszczący na jej twarzy. Taka głębia uczuć zdarzała się wyjątkowo rzadko, całkowicie wyjaśniając zachowanie pary w różnych sytuacjach i fakt, że zawsze mogli na sobie polegać. – W zamku stworzyliśmy nasz mały świat, taką bezpieczną bańkę. Jakiś czas później pojawił się Milan. Nawet się nie zastanawiałam, przygarniając go do siebie, dopiero później poznając jego ścieżkę.
– Gdy miał dwadzieścia jeden lat...
– Wtedy mu powiedziałam – zakomunikowała, przerywając mi. – Ale wiedziałam wcześniej. Nie przyjął tego najspokojniej – przyznała, wspominając dalej. – Mówił ci, że musieliśmy odrestaurować całe skrzydło?
– Skrzydło? – zdziwiłam się.
Pierwsza myśl była tak głupia, że nawet Welst wtrącił swoje dwa grosze, oznajmiając, iż mam nie być śmieszną. Nie chodziło wcale o ptasie skrzydła. Dopiero w kolejnej chwili zrozumiałam, co usiłowała przekazać Czębira.
– Wpadł w furię – stwierdziła. – Zawsze miał ciężki, bojowniczy charakter. – Spuściłam nieznacznie głowę, dochodząc do wniosku, iż doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Znałam wielu ludzi, obecnie nawet poszerzając zakres znajomości o mityczne strzygi lub bóstwa, ale nie umiałabym wskazać drugiego podobnego mu gwałtownika. – Ale to dobrze. Przywódca nie może cechować się słabością.
– Nie powinien też chyba wpadać w szał z byle powodu – przebąknęłam.
Nie byłam przeciwna brunetowi, ale nawet z historii wynieść można było naukę, iż to łaskawych i statecznych władców szanowano. Strach się wzbudza, na szacunek zasługuje, a ja wolałam stokroć bardziej, aby Milana jednak darzono szacunkiem.
– Przebywam tu niespełna miesiąc, a jestem w stanie określić, że w tym zakresie zrobił znacznie większe postępy niż w przeciągu całego swego życia. Doceń to – poprosiła.
– Będzie mi was brakowało – oświadczyłam wymijająco.
Jeszcze nie wyjechali, a już tęskniłam. Paranoja, uznałam, usiłując doprowadzić samą siebie do porządku. Musiałam się pozbierać, nie chcąc płakać. To byłoby już solidne przegięcie, gdybym rozryczała się z powodu wyjazdu praktycznie obcych mi osób, podczas gdy pożegnania partnera z rodzicami skończyłyby się na kilku uściskach i cmoknięciach w policzki.
– Mam nadzieję, że już wkrótce do nas zawitacie – uznała kobieta. – Jednak zanim to nastąpi, chciałabym, abyś coś ode mnie przyjęła.
– Coś? – podpytałam.
Czębira rozciągnęła usta w swoim standardowym, nieco tajemniczym uśmiechu. Puściła moją dłoń, którą skrywała w swojej, po czym wstała, a obchodząc łóżko, podeszła do komody, gdzie spoczywała nadal jej szkatułka. Niewielka, srebrna bądź posrebrzana i zdobiona chyba ze wszystkich stron łącznie z wiekiem, jakie zwieńczały dwie skrzydlate postaci przypominające malutkie cherubinki. Otworzyła pudełeczko, wyciągając coś drobnego ze środka, bowiem zmieściło się to w zamkniętej dłoni, a następnie wróciła do mnie, przysiadając z powrotem na łóżku.
– Chciałabym, żeby ten niewielki drobiazg przypominał ci o mnie na co dzień – zakomunikowała, wyciągając ku mnie rękę. Otworzyła dłoń, na której spoczywała ręcznie nawlekana bransoletka utworzona z różnokolorowych paciorków. – Owszem, to nic wyjątkowego ani drogocennego, ale... sama ją zrobiłam.
– Zrobiłaś ją? – zapytałam.
Nie odrywałam spojrzenia od bransoletki. Przypomnieć sobie nie umiałam, ażeby Czębira zajmowała się wyrabianiem biżuterii podczas swojego pobytu. Z drugiej jednak strony wcale nie musiała wykreować ozdoby tutaj, nawlekając poszczególne paciorki w swoim zamku, aczkolwiek porównując ją do innych rzeczy wiedźmy, kompletnie nie pasowała do eleganckiego oraz wysublimowanego stylu. Wręcz przeciwnie, gdyż przywodziła na myśl dziecięcą błyskotkę.
– Owszem – przyznała, rozciągając w dłoniach bransoletę. – Ma już swoje lata, bo zrobiłam ją, zanim Milan poznał swoje przeznaczenie.
– Zanim...? – zdumiałam się, nie kończąc pytania. W głowie samoistnie powstała koncepcja, jakiej nie umiałam się nawet pozbyć. – Zrobiłaś ją z myślą o mnie? To znaczy o... wybrance Milana?
– Nawlekając kolejne paciorki, myślałam o wielu sprawach. Ten tu... – wskazała fioletowy koralik – ...nawlekłam jako pamiątkę po Waromirze. – Poczułam, jak ogarnia mnie smutek. Nawet bransoletka miała notorycznie przypominać mi o korzeniach, których porzucić po prostu nie mogłam, zagrzebując głęboko pod powierzchnią ziemi. – A ten nawlekałam, życząc sobie, aby Milan zaznał prawdziwego szczęścia – oświadczyła, pokazując ciemny, antracytowy koralik. Tuż obok znajdował się niebieski paciorek. – Ten jest twoim symbolem.
– Ten?
Brunetka złapała ręcznie robioną biżuterię w dłoń, a następnie nadstawiając ją ponad moją, przechyliła rękę. Bransoletka zsunęła się, lądując na mojej, zaś wolną ręką mentorka zamknęła ją, układając moje palce w odpowiedni sposób.
– Niebieską barwę przypisuje się uzdrowicielom – poinformowała.
– Nie znam się na leczeniu – odparowałam, próbując zachować spokój. Jednakże zdawałam sobie sprawę z własnej racji. Wiedziałam wciąż o wiele zbyt mało, nie mogąc równać się nawet częściowo z Czębirą albo Heloizą. – Wiem tyle, co zdołałaś mi przekazać.
– Wcale nie chodzi o to, ile wiesz – stwierdziła. – Jesteś lekarstwem na toczącą strzygi chorobę.
– Moim przeznaczeniem jest walczyć o strzygi, a nie je uleczyć – skwitowałam.
Pokiwała nieznacznie głową, aczkolwiek odnosiłam nieodparte wrażenie, iż wcale nie przyznaje mi racji. Kobieta posiadała własną perspektywę, uznając mnie za wybrankę. Nawet jeśli robiła to słusznie oraz z uzasadnionego powodu, nie w pełni podzielałam jej punkt widzenia. Bałam się, że podjęte przeze mnie działania doprowadzą do większego rozłamu, skłócając mocniej nocne demony aniżeli je ze sobą zespajając.
– Bladego pojęcia nie mam, jaką obierzesz metodę – wyznała. – Może wcale nie dojdzie do walki i jakoś uda ci się ogarnąć sprawę polubownie, a może wręcz przeciwnie. Falietto nie potrafi przewidzieć pewnego zakończenia, natomiast zmiennych jest zbyt wiele, ażeby można było wytyczyć pewną ścieżkę przyszłości – zakomunikowała, przemawiając po części zagadkami. – Tak czy owak wskutek twych decyzji strzygi odzyskają to, co straciły wieki temu.
– Zrobię, co tylko w mojej mocy, aby mogły żyć w spokoju – obiecałam.
Pozwoliłam, aby przybrana matka Milana zapięła bransoletkę na moim nadgarstku. Nie byłam pewna czy wkrótce jej nie ściągnę, ale chwilowo nie dostrzegałam przeszkód, aby miała przyozdabiać mą rękę już teraz.
– Naprawdę żałuję, ale musimy się zbierać.
Potaknęłam, pokazując, że rozumiem. Nie miałam prawa ich zatrzymywać. Poza tym Czębira musiała zadbać o swe domostwo, zaś ja o naszą kamienicę. Pierwszy raz przełom jesiennych miesięcy miałam spędzać zgodnie ze strzyżymi zabobonami, aczkolwiek głośno w żadnym wypadku nie lekceważyłam ich spojrzenia na sprawę.
Czarnowłosa wiedźma wstała, wracając do poprzedniego zajęcia oraz zapakowywania ostatnich rzeczy do wielkiej walizy. Miło było obserwować ją przy pracy, lecz nie chciałam zagarniać jej zbędnie czasu. Również dźwignęłam się, uznając, iż nie powinnam przeszkadzać jej w ostatnich przygotowaniach do wyjazdu.
Dziękuję, kochani, za Wasze wsparcie.
Wiele dla mnie znaczy, że jesteście ze mną.
Wasze komentarze są niesamowite, a za gwiazdki jestem niezmiernie wdzięczna.
To Wasza aktywność pokazuje mi, jak bardzo podoba się Wam to, co piszę.
To Wy motywujecie do tworzenia oraz publikowania.
A pamiętajcie, że każdy autor lubi komentarze.
Jesteście cudowni <3
Teraz też mam nadzieję przeczytać Wasze niezwykłe opinie, koncepcje, przemyślenia, spostrzeżenia i co jeszcze postanowicie mi przekazać.
Jeśli podoba się Wam rozdział - będę też wdzięczna za głosy.
Kto jeszcze natomiast nie zaobserwował profilu, a dotarł w czytaniu aż tutaj -
ZACHĘCAM!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top