2. Solidny problem z zaufaniem

Całkiem możliwe oraz prawdopodobne, że Milan miał rację. Istniała jakaś niewielka szansa na celowość zachowania upierdliwca panoszącego się w moim umyśle bardziej niż przed zamordowaniem Jarowira. Momentami wręcz żałowałam, iż nie wpadłam na szaleńczy pomysł pozbycia się wielkiego ptaszyska o śnieżnobiałych piórach, kiedy konwersowałam w najlepsze z Welesem. Cóż, ponoć każdy Polak był mądry po szkodzie, a patrząc po własnym przykładzie, gotowa byłam jak najbardziej zatwierdzić tę tezę.

– Jestem tolerancyjna – oznajmiłam, siląc się na spokój.

No, na bank, bąknął zgryźliwie.

– Wiesz, że ostro przeginasz? – spytałam bezceremonialnie. Nasza wymiana myśli w przeciągu ostatnich dni ewoluowała i przestała opatulać się w mięciusi płaszczyk utkany z konwenansów. – Dlaczego nagle nie zachowujesz się jak zwykły, miły głosik, jakim wcześniej byłeś? Co cię napadło?

Sama chciałaś, żebym się bardziej udzielał w twoim życiu.

Porażka. Kolosalna porażka ciągła za sobą następną porażkę. Już nawet Milan nie wchodził mi w drogę, obserwując moje dokonania w ciszy oraz bez dodatkowych komentarzy. Gdy łapałam za klucze z jedynki, nie dopytywał. Nie drążył nawet, gdy zamiast snu w naszym przytulnym łóżeczku oraz wylegiwania się w jego ramionach, wybierałam randez-vous sam na sam z przyjacielem słyszanym wyłącznie przeze mnie. Rawicki wykazywał wręcz świętą cierpliwość oraz spokój, starając się mnie nawet nie nachodzić oraz nie niepokoić, podczas gdy usiłowałam wydobyć z natręta rzekomy cel, jakim ponoć powinien się kierować.

Niestety, nawet teraz zaciskając palce u nasady nosa, stwierdzałam, iż ten biały demon jest po prostu uporczywy oraz nachalny dla samej zasady bycia takim. Wdech i wydech, wdech i wydech, powtarzałam w myślach. Naprzemiennie wciągałam i wypuszczałam powietrze, mając nadzieję, że chociaż tak częściowo zdołam zapanować nad rozhulanymi emocjami. 

Powoli odnosiłam wrażenie, iż nie tylko Rawicki trzyma się z dala ode mnie, a wszyscy członkowie sowiej komuny obserwowali z boku moje nikłe postępy w kontaktach z pseudostrażnikiem, który o pilnowaniu wiedział tyle co zakonnica o orgazmach. Teoretycznie.

– Czyli postanowiłeś nagle nadrobić dziewiętnaście lat mojego życia, tak?

Ale jesteś pewna, że żyjesz?

– O wiele prościej byłoby, gdyś z łaski swojej zechciał odpowiadać na zadawane pytania – zirytowałam się, gestykulując nadmiernie rękoma.

O wiele prościej byłoby, gdybyś z łaski swojej zechciała mnie słuchać, przedrzeźnił i chyba świetnie się przy tym bawił moim kosztem.

– To może oświecisz mnie i powiesz, czemu mnie aż tak nie lubisz? – wycedziłam.

Pukanie przykuło moją uwagę. Mieliśmy dzień, a w zasadzie wolno zbliżał się wieczór. Słońce chyliło się ku zachodowi coraz śmielej, farbując niebo żywą, ognistą barwą. Jednak nie oczekiwałam odwiedzin, a większość sąsiadów spokojnie tkwiła jeszcze w łóżkach, dogorywając przed kolejną nasiadówką pod trójką. 

To też mnie irytowało, bowiem z mojego powodu strzygi zrezygnowały z głośnych, hałaśliwych imprez, do których przywykłam i po prostu schodziły się do Rawickiego, żeby pokonwersować, pograć w bilard na nowym sprzęcie bądź pomęczyć konsolę, o jakiej do niedawna pojęcia bladego nie miałam. Będąc szczerą, wolałam, ażeby zachowywali się jak kiedyś, nie musząc ograniczać z powodu jednej osoby, która nawet nie była pełnowymiarową strzygą.

Westchnęłam dziś już chyba milionowy raz, przeczesując luźno ułożone włosy palcami. Niechętnie ruszyłam z miejsca, podchodząc do drzwi wyjściowych. Intuicja nie wyła niczym syrena alarmowa, więc za drzwiami nie czyhało niebezpieczeństwo, aczkolwiek i tak nic gorszego od śmierci spotkać mnie już nie mogło. Z tym, że Welesa odwiedziłabym z radością, a może nawet wybłagałabym jakąś przytulną celę z dala od psychopaty niszczącego mi z namiętną pasją życie oraz więzi towarzyskie. 

Złapałam klamkę i z impetem otworzyłam, stając na wprost długonogiej blondynki z pełnym makijażem oraz w obcisłej, zielonej kiecce połyskującej po oczach. Nie pamiętałam już, kiedy ostatnio mnie nachodziła. Podobnie jak cała reszta odsunęła się, trzymając raczej w bezpiecznej odległości oraz obserwując z boku. Czasem wręcz czułam się niczym trędowata, której po prostu należy unikać dla własnego dobra oraz komfortu.

– Zajęta? – zagadnęła, podpierając rękę o framugę.

– Tylko jeśli za zajęcie uznasz kłótnię z wyimaginowanym przyjacielem – odparłam cynicznie, słysząc natychmiast sowią ripostę.

Nie jestem wyimaginowany.

– Przyjacielem też nie jesteś – rzuciłam w odwecie, zdążając do kuchni. – A o to jakoś nie stroisz fochów. – Uniosłam ręce w geście bezradności, rozważając czy Welst sam siebie słyszał. Bez wątpienia wysyłał notorycznie sprzeczne sygnały, raz komunikując, iż żadna relacja nas nie łączy, a to jest tylko wynik jego nieprzemyślanej decyzji, innym razem natomiast upierając się przy naszych nierozerwalnych więzach. Zerkając ponad ramieniem na idącą za mną niepewnym krokiem blondynkę, zadałam jej prozaiczne pytanie. – Herbaty, soku czy kawy?

– Co nalejesz, to będzie – oznajmiła. Siadła na krześle przy stole. Czujnie obserwowała, jak krzątam się po części kuchennej. Dopiero po dłuższej chwili przerwała ciszę. – Jak postępy?

– To chyba akurat widać – burknęłam. – Ewentualnie słychać.

Nie wyżywaj się na dziewczynie za to, że jesteś tępa.

Uderzyłam szklanką w blat stołu, stawiając ją zbyt mocno. Szczęśliwie nie pękła, bo Milan pewnie usunąłby całe szkło z otoczenia, stawiając na eko podróby plastiku, ewentualnie złożyłby zamówienie w hurtowni papierowych naczyń oraz sztućców. Już nawet noży nie pozwalał mi dotykać, bojąc się, że oderwana od rzeczywistości urżnę sobie palca.

– Czyli raczej nie najlepiej – podsumowała przyjaciółka, śledząc z dziwnym grymasem na twarzy moje zachowanie. – Naleję sobie.

Przejęła ode mnie butelkę z sokiem pomarańczowym, napełniając nam szklanki. Opadłam sfrustrowana na krzesło, krzyżując ręce pod biustem. Już nawet nie wyklinałam w myślach, bo zwyczajnie wulgaryzmy nie wywierały wrażenia na sowie. Mogłam przysiąc, że ich nie słyszy, w co absolutnie nie wierzyłam.

– Mam go dosyć – wyrzuciłam z siebie bez ostrzeżenia. – On nie chce współpracować, ale i tak będzie mnie dręczył – utyskiwałam, żaląc się. 

Współpracowałbym, gdybyś znała w ogóle znaczenie tego słowa, rzucił znudzonym tonem

– Nawet mi się już nie chce mu odpowiadać.

– Milan mówił, że wcześniej jakoś się dogadywaliście. – Wejrzałam na Nirę, doszukując się kontekstu wypowiedzi. – Bo nie zaczęłaś go słyszeć dopiero po powrocie ze... szpitala, prawda?

– Milan wysłał cię na przeszpiegi? – spytałam wściekle. 

Zacisnęła usta, wydymając nieznacznie wargi. Ubodło ją moje oskarżenie. Być może byłam zbyt oschła, ale coraz gorzej trzymałam się psychicznie. Mój stan odbijał się na rzeczywistości oraz kontaktach z innymi.

Jesteś niemiła, syknął Welst. Jak mamy się przyjaźnić, skoro nawet przyjaciółki nie oszczędzasz? 

– To twoja wina, więc nie powinieneś się mieszać – warknęłam, zerkając nieco w bok.

– Ty go widzisz?

Niemira nie kryła zaciekawienia, również zerkając w miejsce, gdzie wbiłam spojrzenie. Przesłoniłam na moment oczy. Dosyć miałam tłumaczeń oraz wyjaśnień, a oni chyba powoli zaczęli klasyfikować mnie jako obłąkaną strzygę bez doświadczenia.

– Nie widzę go – odparłam po chwili, orientując się, że Nira czeka na werbalną informację. Nadmierną gestykulacją dawałam ujście nerwom dźwigającym mi ciśnienie. – Tak jest mi odrobinę łatwiej z nim rozmawiać. – Mimika blondynki wskazywała, iż nie do końca pojmuje mój zawiły tok rozumowania. Poprawiłam się na krześle, dokładając starań, aby panować nad barwą oraz natężeniem głosu, chcąc nakreślić jej własną perspektywę. – Słyszę go w głowie bez względu na to czy chcę z nim rozmawiać, czy nie, a o wiele prościej mi prowadzić dyskusję, kiedy przynajmniej wyobrażam sobie, że tu jest. Cieleśnie.

– Widziałaś go?

– Owszem – poparłam, dodając z bezradnością. – I coraz mocniej żałuję, że go wtedy nie ukatrupiłam.

Oho, chciałabyś, rzucił. Oczami wyobraźni widziałam, jak wystawia mi język, śmiejąc się szeroko rozwartym, czarnym dziobem mi prosto w nos.

– Nie każdy strażnik jest... prosty – zaczęła niepewnie. – A żeby dojść do wspólnego konsensusu, czasem potrzeba więcej niż kilku dni.

– I co teraz? – spytałam sardonicznie. – Mam zaczekać, aż przejdą mu dąsy i wszystko będzie jak wcześniej? A może mam wejść z nim w jakiś układ? Podpisać cyrograf? Pakt o wzajemnej nieagresji? – wymieniałam bezwolnie pomysły wpadające mi do głowy.

Blondwłosa strzyga uniosła szklankę, którą przed momentem bawiła się, kołysząc nią na wszystkie strony. Przytknęła krawędź do ust, przechylając i spijając pomarańczowy płyn. Nie skrzywiła się, aczkolwiek byłam świadoma, że wolałaby zapijać się szlachetnym winkiem krwistej konsystencji. Odetchnęła głębiej, odkładając naczynie z powrotem.

– Wiesz, że zanim doszłam do ładu z Lubomirem, minęły prawie trzy lata?

– Nie pocieszasz mnie – bąknęłam, słysząc w głowie ripostę.

Słuchaj, bo jak na razie tylko jęczysz.

– Sam jęczysz – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. Nira uniosła na moment wyżej brwi, uśmiechając się szybko. Teraz wiedziała, że moja uwaga jest podzielona na nią i postać, której nikt poza mną nie rejestrował. Zwłaszcza że jak na złość nie mogłam dyskutować z nim w myśl, bo ten kanał został jakby w dużej mierze zablokowany. – Jest natrętny i upierdliwy. Nawet nie potrafi uszanować prywatności... - zaakcentowałam stanowczo - ...cudzej rozmowy, wtrącając się co rusz niepytany – znów podkreśliłam.

Do ciebie serio nie dociera, stęknął, na co warknęłam, nawet nie werbalizując komunikatu.

– Fakt, nie pocieszam, ale każdy z nas przez to przechodził – uznała. – Milan z Diuną ponoć też nie mieli początkowo łatwo.

Zaintrygowała mnie wyznaniem. Wcześniej jakoś nawet nie pokwapiłam się, aby dopytać strzygonia, w jaki dokładnie sposób doszedł do porozumienia z Diuną. Jego płomykówka zdawała się tak rozkoszna oraz urocza, że wcale nie przeszło mi przez myśl, iż mogłaby nastręczać problemów swemu podopiecznemu. Tym bardziej, że to ona go dosłownie wychowała, prowadząc przez życie od maluśkiego. Wyraz mej twarzy zdecydowanie zdradził błądzące w głowie myśli, bowiem Nira uniosła wymownie kącik ust.

– Samolubna egoistka ze mnie – uznałam, padając twarzą na blat obok szklanki.

Wow, pojęła, bąknął sarkastycznie. Tym razem odniosłam wrażenie, że przesłania dziób skrzydłem w akcie desperacji. Zacisnęłam szczęki, zastanawiając się czy w tym właśnie leżał cel mego rzekomego, samozwańczego stróża. Miałam dostrzec innych, pokornie chyląc głowę, a także uznając, iż wcale nie miałam najgorzej. Być może, usłyszałam.

– Wcale nie – zanegowała Niemira, nie będąc świadomą, że już zostałam oświecona. Nie miała także pojęcia, co na ten temat sądził Welst, a z całą pewnością jego zdanie różniło się od zdania przyjaciółki. – Po prostu ciężko ci, a wiem po sobie, że trudno wtedy patrzeć na innych i zastanawiać się czy ktoś miał gorzej.

– Wcześniej słyszałam go, ale odzywał się raczej rzadko i sporadycznie – wyznałam po dłuższej chwili, postanawiając się nieco otworzyć. Być może Niemira jednak mogła mi pomóc, wesprzeć, wskazać kierunek postępowania. – To było jak walka własnych myśli, a nie wymiana poglądów.

Pokiwała lekko głową, zastanawiając się nad czymś. Z całą pewnością uwagę skupiała tylko na mnie, słuchając moich utyskiwań, chociaż te powoli mogły zacząć przynudzać. Od kilku ładnych dni interesował mnie tylko i wyłącznie temat zapanowania nad głosem sowy przebrzmiewającym w myślach.

– Gdy pytałaś mnie, jak rozmawiam ze strażnikiem, nie wiedziałaś, do kogo należy drugi głos, prawda?

Blondwłosa kumpela nie była wcale głupia, więc kropki łączyła szybko oraz sprawnie. Chociaż wtedy z całą mocą bym zaprzeczyła, dziś wiedziałam, że miała rację. Częściową, bowiem Welst nie był moim strażnikiem. Wciąż tkwiłam w przekonaniu, że żyję i nie umarłam, a on kontaktuje się ze mną, użytkując nadmiar magii przepływającej w jego drobniuśkich żyłach, tak jak sugerował Weles. Tylko mój towarzysz z jakiegoś powodu kilkukrotnie już to podważył. 

On wcale nie sugerował, że nie umarłaś, zakomunikował głos.

– Jak to?! – zdumiałam się, reagując niezamierzenie na twierdzenie sowy zamiast pytanie Niry. – Przecież powiedział wyraźnie, że... - zamilkłam, próbując odtworzyć w pamięci naszą rozmowę w komnacie z szarą różą. – Powiedział...

– Kto powiedział co? – spytała niezorientowana w sytuacji strzyga, przykuwając ponownie moją uwagę. Zmarszczyła nieco czoło, obniżając brwi. Jednocześnie u nasady nosa pojawiła się nikła, niemal niedostrzegalna linia. Inaczej niż w przypadku Milana, u którego przy takim grymasie twarzy pojawiało się niewielkie V. – Kara? – Załapała mnie za dłoń, przysuwając się odrobinę bliżej, chociaż nadal dzielił nas stół. – Wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć, prawda? Nie wiem, co dzieje się w twojej głowie ani nie słyszę twego strażnika, ale jeśli będę w stanie ci pomóc, chętnie to zrobię.

Niezamierzenie przekrzywiłam głowę, lustrując jej twarz. Wyglądała szczerze, ale wszyscy dookoła sprawiali takie wrażenie. Agaty też nie posądziłabym o kłamstwo, a kręciła się przy mnie dla własnej korzyści, najpewniej szybko pozyskując wiedzę o moim powinowactwie z prokuratorem Lewalskim. Wykorzystała mnie z uśmiechem na ustach, manipulując. Opuściłam głowę, nie będąc pewną, w co wierzyć.

Nie ufasz przyjaciołom, skwitował głos Welsta. O dziwo, nie brzmiał ani cynicznie, ani nieprzyjaźnie, a raczej smutno, jakby empatycznie współdzielił mój smutek. Masz solidny problem z zaufaniem. Jak chcesz ze mną współpracować, skoro nasza relacja musi bazować na bezgranicznym zaufaniu?

– On ma rację – stęknęłam, przesłaniając ponownie twarz. Łokciami podparłam się na stole, nawet nie zawracając sobie głowy jakimś tam sokiem, podczas gdy musiałam zmierzyć się z problemem znacznie większego kalibru. – Jestem beznadziejna.

– Karuś... - Nira była twardą sztuką, ale mimo wszystko umiała wczuć się w moją sytuację. Słyszałam to w każdej nucie jej głosu. Była niczym dobra samarytanka skora do pomocy oraz przepełniona zrozumieniem. – Nie myśl tak nawet. – Uniosłam głowę, spoglądając na nią załzawionymi oczami. – Gdybyś była beznadziejna, żaden strażnik nawet nie zainteresowałby się tobą. Twój natomiast ewidentnie chce zacząć współpracę.

– On mnie nie lubi – stwierdziłam, obwieszczając światu prawdę absolutną, a przynajmniej zdradzając ją siedzącej ze mną strzydze. – Niby jak mam zaufać komuś, kto nawet nie udaje sympatii?

– Może to i lepiej?

– Nie rozumiem – przyznałam bezwiednie.

Niemira złapała w dłonie moje, ściskając je w przyjacielskim geście. Położyłam ręce w poprzek stołu podobnie do niej, pokonując tym samym około połowę dzielącej nas od siebie odległości. Poruszyła palcem, gładząc skórę na złączeniu kciuka z ręką.

– Strażnik to ktoś więcej niż przyjaciel – poinformowała spokojnie, wyszukując najlepszych ku temu określeń. – To mentor, wyznacznik drogi, ale kiedy trzeba chętnie wskazuje błędy, wręcz wytykając je palcem i nakazując naprawić. Nie zawsze mówi wprost, czasem wymagając od nas niemożliwości, żebyśmy sami wpadli na pomysł, co zrobiliśmy nie tak.

– Nie uważasz, że ktoś taki powinien żywić przynajmniej jedno ciepłe uczucie do swego podopiecznego? – spytałam. Byłam podłamana i nie kryłam tego. – Mam wrażenie, że on chce tylko doprowadzić mnie do szału, żebym została całkiem sama.

– Nie jesteś sama, Kara – zapewniła stanowczym tonem blondynka. – Owszem, początkowo nie wiedziałam, co się z tobą dzieje, kiedy nawrzeszczałaś na mnie przy wszystkich, ale czułam, że nie zostawię cię samej.

– Wszyscy mnie zostawili – jęknęłam, ledwie powstrzymując cisnący się na usta szloch ściskający gardło. – Chcieliście sobie po prostu pójść. Nikt już nawet ze mną praktycznie nie gada. Jesteś pierwszą osobą, nie licząc Milana, która zamieniła ze mną więcej niż jedno zdanie od kilku dni, a jakby tego było mało, wszyscy jakby kryją się przede mną po kątach, byleby tylko zachować ciszę i mnie nie zirytować - wyrzuciłam na jednym oddechu.

Chciało mi się płakać. Poczułam się osamotniona i porzucona, uświadamiając sobie uczucia wraz z chwilą głośnego zwerbalizowania własnych obserwacji. Ponownie spuściłam głowę, wbijając wzrok w stół. Teraz powinnam tylko poczekać, aż Niemira wstanie i wyjdzie, zostawiając mnie samą. W końcu wszyscy prędzej czy później odchodzili, uznając mnie za niegodną swej uwagi ani poświęconego czasu. 

– Naprawdę czujesz się aż tak samotna?

– Samotna? – spytałam, ważąc słowo. – Czuję się jak sierota, którą po prawdzie nawet jestem. To przykre, ale Jadźka też nie zadzwoniła do mnie ani razu, odkąd pożegnałam się z nią w szpitalu – wyznałam smętnie. – Myślałam, że chociaż napisze, zapyta, jak się w ogóle miewam, a tu nic. Telefon dosłownie milczy, jakby wyklęła mnie tak samo jak ciotka, której nie spodobało się, że nie chciałam jej robić zakupów i być na każde skinienie palcem, pozwalając się wiecznie poniżać.

Niemira puściła moje dłonie. Kiedy wstała, dźwignęłam ręce, podpierając dalej łokcie na meblu i zasłaniając twarz. Pierwsze kroki potwierdziły, że ruszyła z miejsca. Przystanęła, a ja czekałam czy rzuci jakimś słabym hasłem na pożegnanie, zanim wyjdzie z mieszkania, zostawiając mnie wśród własnych myśli. 

Cisza rozdzierała mi serce. Naprawdę byłam sama. Chciałam już zawyć, dając upust uczuciom, kiedy usłyszałam szuranie krzesła, a kilka sekund później zostałam objęta czyimiś ramionami. Tego potrzebowałam. Chwili dla siebie, a także poczucia, że ktoś jest przy mnie.

– Nie wytłumaczę Jadźki – powiedziała spokojnie, dociskając mnie do siebie bądź siebie do mnie, pewna nie byłam. Pozwalałam się tylko obejmować. – Ludzie są niestety dla mnie enigmą, nie umiem pojąć ich zachowań. Ale jeśli chcesz, mogę zostać twoją siostrą – oznajmiła. – Może nie zastąpię Jagody i pewnie dalej będziesz za nią tęsknić, ale będę najlepszą siostrą, jaką będę potrafiła być.

Ty to jednak masz szczęście, szepnął cicho, aczkolwiek słyszalnie sowi głos. Dużo pracy przed tobą, ale jak się zaweźmiesz, ja też będę najlepszym strażnikiem opiekunem, jakiego mogłabyś sobie wymarzyć.

Rozwyłam się, nie wytrzymując. Czułam, że serce mi pęka, lecz nie w pełni. Jednocześnie pękało i sklejało się, co naprawdę było niezmiernie dziwne. Przepłakałam sporo łez, pojęcia nie mając, ile minut siedziałam w objęciach strzygi, która nie robiła nic poza tym, że tuliła mnie do siebie.

– Dziękuję – wyznałam, zwracając się do nich obu. – Naprawdę wam dziękuję.

– Nam? – spytała chyba z automatu. Gdy zmieniłam pozycję, zerkając na Nirę, ona już rozumiała, że mówiłam nie tylko do niej. – Chyba pogodziłaś się przy okazji ze strażnikiem, co?

Nie, bąknął, nawet mnie bawiąc. Nie licz na taryfę ulgową, Kara, zakomunikował i nie brzmiał przy tym jak żartowniś. Welst nie stroił sobie ze mnie żartów. Musisz się wiele nauczyć, bardzo wiele, a czasem dysponujemy niestety ograniczonym.

– Powiedzmy – burknęłam, zwracając się do Niemiry. – On jest bardzo wymagający.

– Chce dla ciebie jak najlepiej – oświadczyła z przekonaniem. – A jaki on jest? – Posłałam jej zdziwione spojrzenie. Zachowywała się teraz, jakby próbowała wydusić ze mnie informacje na temat chłopaka a nie sowiego strażnika. – Bo widziałaś go, prawda?

Skinęłam, potwierdzając. Widziałam Welsta, to był fakt. I przyznać musiałam, iż wywierał niemałe wrażenie swą wielkością, upierzeniem, postawą. Nawet nie wiedząc, kim był oraz jaką rolę niegdyś pełnił, wyczuwałabym pewnie intuicyjnie, iż nie mam do czynienia ze zwykłym puszczykiem koczującym w okolicznych lasach.

– Poza tym, że jest złośliwie irytujący? – spytałam, rozciągając znów usta na dźwięk jego głosu. 

Znów zaczynasz? 

– Jest... wyjątkowy – oznajmiłam, wyszukując adekwatny epitet. 

Mam nadzieję, że mówisz, co myślisz, skwitował, a ja żałowałam, że wszystko słyszy. Co jak co, ale w przyszłości bez cienia wątpliwości wypomni mi te słowa. 

– Naprawdę. Nigdy wcześniej nie widziałam tak niezwykłej sowy. 

Ja nie jestem zwykłą sową, burknął, udając urażenie. Ze zwykłą sową pewnie szybko byś zginęła. Jesteś niepokorna, a utrzymywanie cię przy życiu to wybitnie trudna sztuka. 

– No, to mam coś po tobie – bąknęłam.

– Wygląda na to, że oboje jesteście paplami – zauważyła nieco rozbawiona Nira. – Ty dużo mówisz, ale skoro on wcina się w każde twoje zdanie, to wiele was łączy.

Pokręciłam głową. Nie mogło być, ale Niemira chyba miała rację, wygłaszając szaleńczą tezę. Chyba faktycznie nadawaliśmy się na zgranych partnerów. W końcu najsławniejsze duety stanowiły zabawne osobowości, które tu niby były swoimi przeciwieństwami, z drugiej strony posiadały wiele, ale to wiele wspólnych cech charakteru.

– Wychodzi na to, że będę musiała nauczyć się żyć jako wariatka – zakomunikowałam ze słyszalną nutą przerażenia w głosie. Nira szturchnęła mnie, śmiejąc się, na co sama także się niecelowo roześmiałam. – No co?

– Strzygi za normalne to raczej nie są, wiesz o tym?

– No, nie gadaj – rzuciłam sarkastycznie. – Naprawdę?

– Cieszę się, że wróciłaś.

– Nie wróciłam – zanegowałam prosto i otwarcie. – Mamy jeszcze całkiem sporo do przepracowania.

To absolutna prawda, potwierdził Welst, zgadzając się ze mną. W innych okolicznościach uznałabym jego zachowanie za podejrzane, a także zaczątek podstępu. Teraz jednak pewna byłam, iż jest to zwykłe stwierdzenie tego, co czeka nas w najbliższej przyszłości. Poza tym szczerze wątpiłam, że Welst mi odpuści, skoro Nira docierała się ze spokojnym Lubomirem aż trzy lata. Ciekawa byłam, ile czasu mordował się Milan, skoro jako strzygoń żył praktycznie od pierwszego dnia na tym smutnym, trudnym, ziemskim padole.

– Dacie radę – skwitowała Nira. – Możesz w to nie wierzyć, ale my z Lubomirem do tej pory nieraz mamy odmienne zdanie.

– Nie zgadzacie się ze sobą? – spytałam zaciekawiona.

Mój sowi opiekun miał jedną perspektywę. Swoją własną, zaś każda inna postrzegana była odgórnie za błędną oraz wymagającą korekty. Jeśli nie zgadzałam się z Welstem, robił wszystko, nawet zachowując się kompletnie jak nie on, żeby tylko przekonać mnie do zmiany zdania bądź zmianę tę zwyczajnie wymusić.

– A bo to raz. – Nira machnęła ręką. – Ale koniec końców zawsze znajdujemy kompromis.

– Kompromis – powtórzyłam niechętnie.

Ostatnimi czasy słyszałam to słowo w nadmiernej ilości razy. Milan wręcz ubóstwiał wymuszać na mnie kompromis. Przypomniałam sobie nagle, że mieliśmy październik i zgodnie z jednym z naszych ustępstw powinnam w tym miesiącu przystąpić do nauki jazdy. Choć po prawdzie przez całe to zamieszanie najmniejszej ochoty nie miałam ślęczeć w medycynie pracy, a następnie szwędać się po urzędach za jakimś papierkiem. Bądź co bądź należało być konsekwentnym. Welst również przychylnym okiem spoglądał na doprowadzanie spraw do końca z pełną zawziętością oraz nieustępliwością.

– Powiesz mi coś jeszcze? 

Ruchem głowy wskazałam, iż może śmiało pytać. Moja odpowiedź i tak zależała od własnego kaprysu. 

Zaufanie, przypomniał sugestywnie mój sowi opiekun, jakby podejmując decyzję za mnie. 

– Kiedy go spotkałaś?

– Welsta? – pytanie zadałam z automatu oraz bez przemyślenia.

– Welsta? – spytała nieco zaskoczona Niemira. – Ciekawe imię. Welst.

– W szpitalu – odparłam.

Zmierzyła mnie niepojmującym wzrokiem. Na pewno zdawała sobie sprawę, że żadna sowa nie paradowała po szpitalnym korytarzu ani nie przesiadywała w moim pokoju. Zresztą wtedy Milan najpewniej również zapoznałby się z moim kompanem.

– Milan go nie zna – zauważyła, zdradzając się i utwierdzając mnie przy okazji we własnych przekonaniach.

– Widzę, że całkiem sporą ilością informacji zdążyliście się już wymienić – sarknęłam, ale wcale nie byłam zła.

– Nie gniewaj się – poprosiła, obdarowując mnie pokutnym spojrzeniem. – Martwiliśmy się o ciebie. Milan nic nie mówił, bo nie chciał dokładać ci zmartwień, ale on ciężko znosi tę sytuację.

– Tę, że mój sowi kompan mi dokucza?

– Że nagle nie potrafisz sobie znaleźć miejsca – sprostowała. 

Po minie blondynki poznałam, iż nie powiedziała wszystkiego. Posłałam jej ponaglające spojrzenie. Chciała być mi najlepszą siostrą, musiała się poświęcić. 

Ale wiesz, że zaufanie jest jak taniec? Spytał krytykująco Welst. Do tego trzeba dwojga, powiadomił, dodając. Nie licz, że ktoś się przed tobą otworzy, skoro sama bronisz własnych sekretów piersią. 

– Boli go, że przestałaś z nim rozmawiać.

Odetchnęłam głęboko, zauważając własne błędy. Tak bardzo skupiłam się na wyduszeniu z Welsta informacji, czego właściwie ode mnie wymaga, iż sama odsunęłam się od wszystkich, uznając, iż nikt nie jest w stanie mi pomóc ani zrozumieć.

– Nie chciałam go skrzywdzić – powiedziałam smętnie. – Po prostu... To wbrew pozorom jest dla mnie trudne. Wcześniej słyszałam Welsta, ale nie tak jak teraz. Teraz z kolei nie umiem się od niego opędzić. Już nawet rozmawiam z nim w mentalno-rzeczywistym wymiarze, tak że lada moment ktoś uzna, iż cierpię na jakąś odmianę zespołu Tourette'a.

– Może spróbuj komunikować się z Welstem w głowie – zasugerowała Nira.

– Wtedy z kolei sama odnoszę wrażenie, że pora zamknąć mnie w pokoju pozbawionym klamek – oznajmiłam burkliwie. - Ja myślę jedno, on drugie, ja zaś odpowiadam, a tu jeszcze w międzyczasie ktoś coś mówi, a ja się zawieszam, bo próbuję skupić się i na jednym rozmówcy, i na drugim – opisuję, chcąc oddać jak najwierniej obraz sytuacji. – To tworzy chaos. 

– Tak jak na imprezie?

– Jak na imprezie – potwierdziłam. – Choć teraz zwykle to nawet nie działa. Na głos odpowiadam bezwiednie. A Welsta spotkałam w szpitalu, ale nie na żywo – zakomunikowałam nagle, przypominając sobie, że nie udzieliłam Nirze wciąż adekwatnej odpowiedzi na pytanie. – Gdy byłam nieprzytomna... Nie wiem nawet, jak to wytłumaczyć.

– Welst nie mógł przejąć twojej duszy, skoro słyszałaś go już wcześniej – stwierdziła Nira, formułując konkluzję.

– Mógł – oznajmiłam bezradnie. 

Szczerość. Brawo, przemówił z uznaniem

– Welst jest jakimś abstrakcyjnie potężnym, białym ptaszyskiem, które może komunikować się ze swoim potencjalnym podopiecznym jeszcze przed momentem jego zgonu. – Niemira zmarszczyła brwi, usiłując przyswoić oraz przetrawić moje wyznanie, lecz nie chcąc, aby wyciągnęła pochopne i przede wszystkim błędne wnioski, szybko dodałam: - Ale nie umarłam, lądując teraz w szpitalu.

– Więc kiedy? – spytała.

– Tego właśnie nie wiem – przyznałam uczciwie. – Prawdę mówiąc, pojęcia bladego nie mam czy w ogóle kiedykolwiek umarłam, a Welst przesyła mi sprzeczne komunikaty. Chociaż... 

Ucięłam, nie umiejąc rozsądzić czy powinnam opowiadać o spotkaniu Welesa i naszej rozmowie w Nawii. Kto jak kto, ale bóstwo umarłych znało się na rzeczy, zaś skoro zakomunikował, że spotkać możemy się w podobny sposób jeszcze tylko raz, wniosek nasuwał się jasny. Ten jeden raz, kiedy zejdę do Nawii, żeby powrócić do świata żywych, miał być momentem przeistoczenia się w strzygę. 

Nira zamrugała. Czekałam na jej reakcję, na zerwanie się z krzesła oraz ucieczkę w popłochu. Zakładając, że nie umarłam, pozostawałabym człowiekiem, a ci nie byli najmilej widzianymi w kamienicy osobami. Przyjaciółka zmieniła tylko pozycję, rozsiadając się wygodniej i kręcąc głową, jakby wyrażała dezaprobatę dla jakiegoś mojego przewinienia.

– No, pięknie – westchnęła. – Milan wie?

– Że nie pamiętam momentu ewentualnego zgonu? – Nira pokiwała głową. – Kiedyś próbowałam mu powiedzieć, że jestem człowiekiem – przyznałam, spuszczając na moment głowę w geście skruchy. – Stwierdził tylko, że to niemożliwe.

– Ciekawe – mruknęła. – Ale pijasz du sang bordeaux.

– Od czasu do czasu skosztuję, ale jakąś wybitną fanką nie jestem – oświadczyłam.

– I nigdy nie skosztowałaś Milana – dodała, zastanawiając się. – Nigdy nie przeszło ci przez myśl, żeby zatopić w nim ząbki? – Chciałam zaprzeczyć, ale kiedy mówiła dalej, nie umiałam już zanegować z całkowitą pewnością. – Nigdy jego pulsująca tętnica nie przykuła twojego wzroku? Nie śliniłaś się mimowolnie na ten unikatowy zapach?

– Och, nie wiem – prawie wykrzyczałam, mając mętlik w głowie. Zerwałam się z krzesła, obchodząc Nirę i zaczynając krążyć po części pomieszczenia pełniącej funkcję pokoju dziennego. – Pojęcia nie mam. Niby były momenty, kiedy na moment skupiałam się na jego szyi, a wtedy dostrzegałam to pulsowanie, ale... czy było to opatrzone jakimś fantastycznym, magicznym i ponadnaturalnym przyciąganiem, pojęcia nie mam.

Blondynka wstała. Wolnym krokiem podeszła do mnie, chyba mimowolnie kołysząc przy tym biodrami. Nie odrywała ode mnie czarnych oczu, lustrując sylwetkę, aż poczułam się nieswojo. Zgarnęłam włosy do tyłu, niezbyt wiedząc, jak powinnam się zachować, co powiedzieć ani zrobić.

– Słyszałam kiedyś o tym, że mając silnego strażnika, strzygi potrafią panować nad pragnieniem – stwierdziła po chwili. – Nie wiem niestety, ile w tym prawdy, bo mój Lubomir jest wspaniały, ale mimo wszystko nie trafił mi się jakiś super potężny opiekun.

– Czyli że co? – spytałam, próbując rozszyfrować jej komunikat. – Welst mnie... stopuje?

Wzruszyła ramionami, wykrzywiając w niezidentyfikowany sposób twarz. Niemira bardzo chciała mi pomóc, ale nie znała się aż tak na tym. Coś tam jedynie słyszała, może plotkę, może bajdurzenie innych strzyg, podczas gdy potrzebowałam pewnych, sprawdzonych danych. Bezwolnie przez myśl przemknęła idea, aby skontaktować się z Heloizą, podpytując czy cokolwiek obiło się jej o uszy. Była wszak jedną z najstarszych, zatem coś wiedzieć musiała.

– Tego nie wiem – przyznała szczerze. – Ale spróbuj skosztować Milana, to się dowiesz.

– Ja nawet nie wiem, jak to mam zrobić – żachnęłam się, wykazując własne nieobeznanie w temacie oraz bezradność. Normalnie nie dowierzałam, że tak otwarcie rozmawiałam z Niemirą, która na początku zyskała raczej mocno zdystansowaną sympatię, nazywając laleczką i manipulacją ściągając na domówkę na piętrze. – Przecież nie podejdę do niego i go nie ugryzę.

– A może warto by było. – Moja mina przemawiała za siebie, bo Nira szybko skapitulowała, unosząc wysoko ręce w geście obronnym. – Dobra, to był tylko pomysł. Zresztą jak nadejdzie ta odpowiednia chwila, sama powinnaś poczuć, że cię ciągnie do niego.

– Chyba raczej do jego szyi, bo do niego to ciągnie mnie ostatnio notorycznie – burknęłam, orientując się dopiero teraz, że ktoś wszedł do środka. 

Wzrokiem przesunęłam z przyjaciółki w kierunku wyjścia na przedpokój, gdzie stał spoglądający na mnie niepewnie Milan. Przełknęłam ciężko, a grunt chyba właśnie usunął mi się pod nogami.

Wtopa? Spytał wymownym tonem biały dziobacz. Tak to się teraz mówi? 

– Aż boję się pytać, co słyszałeś – mruknęłam szczerze.

Nie zamierzałam udawać, że cieszy mnie jego wejście w nieodpowiednim momencie. Powinnam kazać mu pukać i czekać, aż łaskawie zechcę otworzyć, wpuszczając do środka. Wtedy nie musiałabym się martwić, co usłyszy. 

Jakby nie mógł sobie wybrać jakiejkolwiek innej chwili na odwiedziny, burknęłam. 

Może nie mógł, odparł Welst, podczas gdy Niemira dosłownie pod pretekstem pokroju zostawionego włączonego żelazka zmyła się z mieszkania. 

Zostaliśmy sami, a strzygoń mierzył mnie czarnym, nieodgadnionym spojrzeniem. Ponownie przełknęłam ciężko. Podskórnie wyczuwałam nadchodzące kłopoty, choć ktoś pewnie określiłby to mianem konwersacji. 

– Chciałem sprawdzić, jak się masz – zaczął niepewnie, ruszając powoli w moim kierunku. – Jak wstałem, ciebie już nie było.

– Wiesz, gdzie jestem – rzuciłam, obserwując, jak stawia kolejne kroki. – Skoro nie było mnie na górze, w zasadzie mogłam być tylko tutaj.

– Yhym... - mruknął, przygryzając dolną wargę. Co więcej, patrzył na mnie jak na przekąskę, więc chyba nadeszła pora otworzyć bar. Odruchowo cofnęłam się, robiąc ledwie jeden niewielki kroczek, gdy złapał moje ciało, układając dłonie na biodrach. – Niby cię do mnie ciągnie, a jednak próbujesz się cofnąć.

– Potrzeba autonomiczności – odparłam bezwiednie, spoglądając w coraz szybciej wibrujące oczy mężczyzny. – Będziesz pić?

Nie odpowiedział od razu, przechylając głowę to w jedną, to w drugą stronę. Bacznie mnie obserwował, jakby usiłować wypatrzeć jakąkolwiek zmianę w moim zachowaniu. Nic takiego nie mógł dostrzec, chyba że szukał symptomów rosnącego podniecenia. Ciało bowiem od dawna reagowało automatycznie oraz zgodnie z własną wolą, niekoniecznie wykorzystując mózg bądź zdrowy rozsądek. Odchyliłam nieco głowę, czyniąc to również z automatu, ułatwiając strzygoniowi dostęp do wyeksponowanej szyi.

– Tak – mruknął po chwili, zwilżając językiem wargę. – Choć wolałbym, żebyś ty skosztowała mnie.

– Milan... - powiedziałam niepewnym, nieco drżącym głosem.

– Rozumiem – odparł, gdy nie umiałam wykrztusić nic więcej. – Jestem pewny, że wreszcie się doczekam. – Otoczył mnie ręką, układając ją w dole pleców i dociskając do swego półnagiego ciała. Rawicki nie kwapił się bodajby narzuceniem koszulki, nawet schodząc na dół. Drugą rękę uniósł, palcem przesuwając po skórze w miejscu, w które zazwyczaj się wbijał zębiskami, chłepcząc życiodajnego nektaru. – A teraz twój drogi przyjaciel będzie musiał chyba nam na chwile wybaczyć, bo nie mam zamiaru z ciebie rezygnować.

Przymknęłam oczy, ledwie ułamek sekundy później czując znajome uczucie rozpierania. To już nawet nie był ból albo przywykłam do tego doznania na tyle mocno, że nie wywierało na mnie ono większego wrażenia. Choć nie, to akurat byłoby kłamstwo, ponieważ jakaś pokręcona część mnie paradoksalnie oraz całkowicie absurdalnie cieszyła się, kiedy zaspokajałam potrzeby strzygonia. Zacisnęłam palce na bicepsie, najpewniej drapiąc bruneta, ale nie oderwał się jeszcze ode mnie, zaspokajając pragnienie w dalszym ciągu. 

Dzieje się, dzieje, choć w zasadzie rozdział toczy się wokół jednego wątku... 
Mam nadzieję, że nie przynudzam ;) 
Dobrze bawiliście się podczas czytania?

Dziękuję Wam, kochani, że jesteście ze mną. 
Wiele znaczy dla mnie Wasza obecność oraz wsparcie. 
Motywujecie do pisania i publikowania. 
Dziękuję za każdy komentarz, gwiazdkę, konwersację, jaka nieraz się między Wami wykluwa <3 
Jesteście niesamowici <3 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top