14. Liczyłem na inne zakończenie

Milan nie drążył zanadto, czego chciał ode mnie Lewalski. Sprawa była prosta, bo nieprzeciętnie jasno zakomunikowałam mu, że wyraził zdziwienie odnośnie naszego ślubu. Tylko Pokryszka zasugerował, iż warto byłoby zadbać o odpowiednią dokumentację, skoro postanowiliśmy głośno światu oznajmić zmianę statusu naszego związku. Zrobił to jednak dopiero na zewnątrz, proponując podwózkę do domu, lecz zarazem odmawiając wspólnego celebrowania kolejnego sukcesu. Nie mogłam się dziwić, jeśli rzeczywiście czekała na niego dorodna strzyga, o której myśląc, uśmiechał się w znajomy, marzycielski sposób.

Nocy nie spędziłam już z Czębirą, nie sam na sam. Matka partnera była ciekawa, co sprowadziło do nas mundurowych. Z przebiegu tamtej rozmowy zorientowałam się, jak mało wiedziała o poczynaniach Milana oraz jego problemach z prawem. Najwyraźniej Taswar Pokryszka nie informował jej, ileż to razy wspomagał prawnie jej syna, czemu w zasadzie nawet się nie dziwiłam. Ja, ponieważ seniorki Rawickiej nie zachwycały odpowiedzi Milana, co dawała poznać na wszelkie możliwe sposoby, nie tylko werbalizując niezadowolenie.

Sąsiedzi stosunkowo szybko opuścili nasze lokum. Jako ostatni pożegnał się Spitymir, zaś jego siostra wyszła nieco wcześniej z Radagastem. Przedtem natomiast kazała mi się niczym nie przejmować, choć odniosłam wrażenie, że próbowała wypytać mnie czy miałam w zanadrzu plan awaryjny. 

Miałam, ale uznałam za zdecydowanie lepsze rozwiązanie nie uświadamiać nikogo o możliwościach, które koniec końców mogły wziąć w łeb. Syreni śpiew stanowił ostateczność, szczególnie że nieznana była odporność strzyg na jego dźwięk. Niezamierzenie mogłam wyrządzić krzywdę towarzyszącemu mi strzygoniowi.

Przy innych okolicznościach być może nie brałabym tego niuansu pod uwagę. Każda istota posiadała bowiem słaby punkt. Jednakże Czębira nie umiała wskazać, jak strzygi reagowały na wiele magicznych rytuałów oraz zaklęć, ponieważ zwyczajnie nie miał tego kto zweryfikować. 

Badania nad innymi stworzeniami prowadzono latami, a druidzi zgłębiali arkana wiedzy, co rusz przesuwając granice. Jednak kiedy istnieli druidzi, nikt nie słyszał o strzygach. Pojawiły się one bowiem jako swoiste przejście, lecz co ważniejsze, tylko ówczesne wiedźmy zdołały zawiązać pakty z sowami. One zatem przetrwały w nowych ciałach, ucząc się egzystować od początku, a druidów koniec końców wybito bądź zmarli krótko po wojnie z ludźmi.

– Nie kładziesz się?

Prawie podskoczyłam, słysząc pytanie. Sąsiedzi wyszli jakiś czas temu, rodzice Milana pożegnali się, udając na spoczynek, a strzygoń zakomunikował, że musi się jeszcze przez chwilę czymś zająć. Byłam w sypialni, ale nie wiedząc, ile czasu zajmie mężczyźnie ogarnianie tajemniczych rzeczy, uznałam, że lepiej spożytkuję czas i trochę posprzątam. Dziś i tak był dzień porządków, od którego ostatnio się wymigiwałam nawet niecelowo innymi zajęciami.

– Mógłbyś mnie nie straszyć? – spytałam, mierząc go z wyrzutem. – Już prawie nie mamy szklanek, szkoda byłoby strzaskać kolejną.

– Zamówiłem szkło – poinformował, zachodząc mnie od tyłu. Już miałam go zbesztać, bo przecież szkło drogą kurierską w większości przypadków docierało uszkodzone, a osoba żyjąca na tym świecie kilka wieków powinna chyba o tym wiedzieć. Milan jednak był szybszy, precyzując spokojnie. – Wieczorem pojadę je odebrać, ewentualnie jutro, jeśli nie skompletują zamówienia.

– Jedziesz sam?

Obróciłam się do niego przodem, podpierając o blat szafki. Świeżo przecierany blat, bo od jego czyszczenia do przyjścia bruneta zdążyłam raptem wyładować zmywarkę. Zmiana ustawienia nie wpłynęła jednak na jego zachowanie, w związku z czym dalej otaczał mnie ramionami w pasie.

– A chcesz jechać ze mną?

Wykrzywiłam usta, powstrzymując się przed ripostą. Chciałabym, szczerze chciałam wyjść z domu tak po prostu, ale na głowie miałam inne zajęcia. Westchnęłam, nieznacznie obniżając głowę i skupiając wzrok na odsłoniętej części klatki piersiowej mężczyzny. Nadal był w wybranej przeze mnie koszuli, ale górne guziki dawno rozpiął, narzekając przy tym co niemiara. Strzygoń zdecydowanie wolał nosić się swobodniej, zaś mi ten pomysł pasował przede wszystkim ze względu na walory estetyczne.

Odpowiedź spoczywała w najlepsze gdzieś na końcu języka, którym oblizałam samoistnie i bez zastanowienia wargi. Niewytłumaczalnie nagle miałam wyschnięte usta, spierzchnięte oraz wołające wręcz o nawilżenie. Zagadkowym też zdawała się reakcja mojego organizmu, bowiem wcale nie chodziło o podniecenie, choć mięśnie klatki mężczyzny rysowały się pod ubraniem apetycznie. Zupełnie jak fragment jego ciała ulokowany nieznacznie wyżej, tuż przy szyi, a jednak jakby schodząc jej zagięciem ku mostku. Przełknęłam.

O, mój... Westchnęłam w myślach, powstrzymując się już z automatu przed wezwaniem bóstwa, nawet czyniąc to we własnej głowie. Zaciągnęłam się powietrzem, choć zapach lasu wydzielany przez ciemnowłosego strzygonia samoistnie uderzył nozdrza, zapełniając aromatem płuca. Bezwolnie śledziłam regularny rytm pulsowania dostrzegalnego pod cieniutką skórą. Chyba, gdyż w rzeczywistości nie miałam bladego pojęcia, jak gruba była ona w tym wypatrzonym przede mnie miejscu.

Mam ci wręczyć instrukcję obsługi? Zadrwił Welst, przebrzmiewając nieproszenie w głowie. W zasadzie nawet mnie nie irytował, chociaż nie skupiał też na sobie uwagi. Nie tak jak to miejsce.

Mój strażnik po prostu był, tyle, podczas gdy uderzające we mnie coraz intensywniej bodźce nieoczekiwanie wyostrzały się, zagarniając dla siebie caluśką moją uwagę. Dla siebie i niewielkiej pompki naturalnie transportującej barwny płyn wypełniający całe ciało strzygonia. Dopiero po dłuższej chwili zorientowałam się, że wargi mam niezmiennie rozchylone, jakbym czekała, aż coś się przez nie prześlizgnie, szczęśliwie się przy tym nie śliniąc.

Ktoś coś powiedział i bynajmniej był to biały ptak. Jego słowa słyszałam wyraźnie, nie skupiając się nawet na nich oraz nie rozszyfrowując znaczenia, podczas gdy tamte ledwie zostały zarejestrowane. Przełknęłam. Przez moment czułam się jak narkoman potrzebujący kolejnej dawki cud specyfiku, jaki leżał tuż przed nim na wyciagnięcie ręki. 

Niemożliwe, skwitowałam, intensywniej wpatrując się w przestrzeń pulsującą przy nieco odchylonej koszuli, nieznacznie obok guzika przy kołnierzu.

Mimowolnie zacisnęłam palce na blacie, o który podpierałam się już chyba od dłuższego czasu. Zaczęłam ponownie rejestrować otoczenie, przedmioty ulokowane obok mnie, zapachy, choć woń sosen w dalszym ciągu przedzierała się przez pozostałe, mącąc w myślach. Wyprostowałam się odruchowo, czując skurcz aż w podbrzuszu, zaś dłonią przesunęłam wzdłuż wyrzeźbionych starannie mięśni przedramienia, docierając do bicepsa. Wzoru nie umiałam oderwać od jednego punktu.

Nie krępuj się, przemówił Welst. 

W głowie pojawił się obraz ptaka ruchem skrzydła wskazującego na stół pełen przysmaków, zachęcając do spożycia. Przełknęłam, orientując się, jak wiele prawdy jest w mojej wyimaginowanej wizji. Smakołyk znajdował się tuż pod moim nosem, wołając o skosztowanie. Mój oddech przyśpieszył, dostosowując się do bicia walącego serca, aczkolwiek przez moment nie umiałam określić czy to moje łupie  w szaleńczym tempie, czy stojącej przede mną osoby.

Gdyby ktoś zapytał, jak właściwie to zrobiłam, uznałabym, że nic nie zrobiłam. To nie ja, to tylko moje ciało kierujące sobą same wedle własnego uznania. Bądź co bądź szybkim, błyskawicznym wręcz ruchem ułożyłam rękę na torsie osoby przede mną, nieznacznie pod pulsującym miejscem. Jakbym jednocześnie chciała przytrzymać ofiarę, zaznaczając sobie najdogodniejsze miejsce do jej uśmiercenia. Drugą natomiast, lewą, zacisnęłam na bicepsie skrytym skrzętnie pod rękawem koszuli, czując wyraźnie każdy jego fragment.

Ktoś mruknął, nakręcając mocniej instynkt, a nim się spostrzegłam, dociskałam ciało przede mną do naprzeciwległej ściany. Jego mięśnie zadrżały, czułam to pod palcami prawej ręki, chociaż częściowo chowały się one pod nieprzeniknionym materiałem. Przysunęłam się, odruchowo maksymalnie zbliżając twarz do tamtego wabiącego miejsca, delektując się zapachem uderzającym do głowy. 

Sosny i świerki, wyrecytowałam ukontentowana, choć do pełni szczęścia wciąż czegoś mi brakowało, zwłaszcza że usta w dalszym ciągu zdawały się spierzchnięte.

Nie wiem, co mówił trzymany przeze mnie osobnik, aczkolwiek niewiele mnie interesowały jego słowa. Dla mnie a za mnie mógł się teraz rzucać, próbując bronić za wszelką cenę, a na niewiele by mu się to zdało. Przygryzłam wargę, coraz zachłanniej wgapiając się w pulsację. 

Język, jakim przed momentem zwilżałam dolną wargę, przesunęłam po skórze, niemalże delektując się uderzającymi w niego wibracjami. Mruknęłam. Chyba, bo odgłos rozbrzmiał w powietrzu, ale brzmiał zarazem obco, jak i nieprzeciętnie znajomo. Zadrżałam, liżąc kolejny raz. Coś zacisnęło się na moim biodrze, a coś innego poczułam w dole pleców. Coś, co przypominało kształtem rękę.

To nie było istotne. Nieważne, kto ani jak mnie trzymał, skoro bez przeszkód mogłam kosztować delikatesu, podświadomie wiedząc, że dalej kryje się coś smaczniejszego. Moje ciało to wiedziało, bo mózg chyba nie do końca, wyłączając się i pozwalając poprowadzić w nieznane. Kolejne nieśpieszne liźnięcie. 

Jego to i tak zaboli, zawiadomił głos brzmiący w głowie, przywodząc prawdopodobnie niecelowo do porządku. Gwałtownie odsunęłam się, choć prawie sunęłam zębami po smakołyku. Gdyby nie trzymające mnie ręce, rąbnęłabym tyłkiem w podłogę, plecami uderzając o szafki.

– Milan?

Liczyłem na inne zakończenie, mruknął nieco zawiedziony Welst. Tym razem rozpoznałam głos, podobnie jak ten drugi należący do strzygonia trzymającego mnie w objęciach.

– Chyba nie spodziewałaś się kogoś innego? – warknął skrzekliwie.

Mogłam się mylić, a z racji tymczasowego otępienia chyba nawet tak właśnie było, bo w głosie mężczyzny wysłyszałam nutę zazdrości. Zazdrość zmieszana z niezadowoleniem. Wyprostowałam się, próbując dojść do ładu z własnymi myślami.

– Ja... – bąknęłam. Zmarszczyłam brwi, rozglądając się dookoła. Naprawdę trzeźwiałam, potrzebując ocenić sytuację, bo z nieznanych mi przyczyn straciłam nawet orientację w terenie. – Ja... Co my...?

Milan odchylił głowę, mierząc mnie czarnym, wibrującym wzrokiem. Jej tył podparł o ścianę, a w zasadzie o framugę, bo stał lewie częściowo oparty plecami o konstrukt odgradzający kuchnię od salonu. Zjechałam spojrzeniem niżej, orientując się, że w dalszym ciągu prawą rękę dociskałam do jego korpusu, szybko ją cofając.

– My? – spytał. Nie rozpoznałam tej intonacji. Brzmiał tajemniczo niczym mityczny sfinks oczekujący rozwiązania zagadki. – My to właśnie wybieraliśmy się do łóżka.

– Do łóżka? – zdumiałam się. Ostatnie co pamiętałam to pytanie o wspólny wypad po zamówione naczynia. Choć nie, pamiętałam więcej, lecz tamte wspomnienia zdawały się nieracjonalne, nie moje. Zerknęłam ponad ramieniem do tyłu. – A czasem nie...? Nieważne.

Przełknęłam pod wzrokiem bruneta. Milan patrzył na mnie w nieokreślony sposób, lecz nie podobało mi się, że tęczówki drżały tak nieprzeciętnie szybko. Wibrowały tak zwykle, gdy strzygoń odczuwał złość lub inną negatywną emocję, a przecież nie zrobiłam niczego, co mogłoby go wkurzyć. 

Pewna jesteś? Spytał Welst.

– Powiedz mi – nakazał, przymykając powieki. Nie mogłam widzieć, jak zachowują się jego czarne oczy, które stanowiły dla mnie swoistego rodzaju kierunkowskaz. Palcami przesunął w górę, a później w dół talii, muskając ją delikatnie, nieco pieszczotliwie, chociaż de facto to nie ja potrzebowałam ukojenia. – O kim myślałaś?

– Myślałam? – spytałam, nie kryjąc zaskoczenia. – Nie rozumiem.

– O kim myślałaś, kiedy zabierałaś się do skosztowania mnie?

Przełknęłam. Otworzył oczy, przewiercając mnie chyba najmroczniejszą czernią, jaką widziałam. Nawet czerwień nie była tak straszna, chociaż zastępowała naturalny kolor tęczówek tylko, gdy strzygoń zaspokajał pragnienie.

– O nikim – stwierdziłam. Wiedziałam, że mi nie odpuści bez słowa wyjaśnienia. Najwyraźniej uraziłam go niechcący, rezygnując ze stołowania się. Miałam ochotę spuścić głowę, ale chcąc udowodnić swą prawdomówność, wbiłam wzrok w jego, dla pewności łapiąc w obie dłonie policzki. – Nie myślałam o nikim, Milan. Po prostu... to pulsowanie. Przez moment nie byłam nawet sobą. – Szukałam odpowiednich słów, nie bardzo wiedząc, jak wyjaśniać coś takiego. – To może brzmieć nieprawdopodobnie, ale myślałam tylko o tym.

Prawą rękę oderwałam od policzka Rawickiego. Zsunęłam nią bez pośpiechu niżej, zatrzymując na odpowiedniej wysokości. Bez przerwy patrzyłam prosto w czarne oczy, mając nadzieję, że nie tylko da wiarę moim słowo, ale zrozumie. Ja nie rozumiałam i chyba właśnie tutaj leżał mój problem. Dłoń ułożyłam na miejscu, które niedawno wabiło, dociskając ją nieco mocniej. Pod palcami poczułam pulsowanie.

– Wiec dlaczego...? – Wypuścił powietrze, które chyba długo już przetrzymywał. Miałam rację, sądząc, że go zraniłam. Ponownie odchylił głowę, zamykając oczy i próbując się w ten sposób uspokoić. Podejrzewałam, o co spyta, ale póki słowa nie rozbrzmiały między nami w pełni, nie podejmowałam się udzielenia odpowiedzi. Kiedy znów na mnie patrzył, wzrok miał znacznie bardziej stateczny. – Czemu mnie nie skosztowałaś?

Spuściłam smutno głowę. To było pytanie, na które sama nie znałam odpowiedzi. 

Nieprawda, zakwestionował zdecydowanym tonem Welst, a w pamięci odtworzyłam nieświadomie słowa przywołujące mnie do porządku. Zrozumiałam, nie rozumiejąc, a to już był ambaras.

– To by cię... bolało – powiedziałam cicho z przygnębieniem.

Dłoń Milana ulokowała się pod moim podbródkiem. Nie musiał mówić ani uświadamiać, co chce zrobić. Ruszył ręką, a wraz z nią uniosłam głowę, nawiązując na nowo kontakt wzrokowy ze strzygoniem. Powoli gubiłam się w jego stanach emocjonalnych. Przed momentem wściekły, nieznacznie później zraniony, a teraz duszę gotowa byłam oddać, iż był rozczulony.

– Jestem na to przygotowany, sówko – oznajmił, zaskakując mnie. Minę miałam chyba bezcenną, choć nigdzie nie dostrzegałam własnego odbicia. Niemniej jednak lekko opuściłam szczękę, nie do końca nad nią panując, zaś reakcją rozbawiłam mężczyznę. – Przecież wiem, że nigdy tego nie robiłaś. Mogę tylko zgadywać, ale najpewniej byłbym wściekły, gdy nasz pierwszy raz okazał się dla mnie całkowicie bezbolesny.

– Co? Jak to?

Kciukiem potarł moją twarz, przesuwając przy tym nieznacznie po rozchylonej wardze. Teraz jak nigdy wcześniej miałam ochotę stwierdzić, iż był totalnie, niezaprzeczalnie niezrównoważony. Świadomie pisał się na ból, śmiejąc się ze mnie, a jeśli miał na myśli ból pokroju tego, jaki odczuwałam, gdy mnie ugryzł, Milan Rawicki zasługiwał po prostu na miano stukniętego.

– Tego się nie robi... intuicyjnie.

– Ale ja właśnie...

– Nie mam na myśli znalezienia przysmaku – sprecyzował, a chociaż mówił metaforycznie, zrozumiałam perfekcyjnie przekaz. – Chodzi mi bardziej o technikę. Wiesz... To nie odruch bezwarunkowy. Wysunięcie ząbków to nie wszystko, choć językiem operowałaś pierwszorzędnie. – Nawet Rod ani Dziewanna nigdy nie spurpurowieli tak jak ja teraz. Policzki to mi chyba właśnie wypalało, bo gorąc, jakiego doznałam, nie równał się z żadnym innym. – Mówiłem ci już przecież, że to trochę jak z seksem, sówko.

– To chyba się nie zrozumieliśmy – przyznałam, przebąkując.

Zaśmiał się. Bawiłam go, czyli standardowo, kiedy wskazywałam własne braki w edukacji. Niby wszystkie minione noce się uczyłam, a jednak w najważniejszej dziedzinie wciąż kulałam dramatycznie. Tak czy owak korpus strzygonia wibrował, przyjemnie rezonując w głębi mego ciała, epicentrum znajdując tam, gdzie w chwili obecnej powinien wisieć wielki, drukowany napis NIECZYNNE.

– Chcę ci powiedzieć, że seks nie od razu jest w pełni satysfakcjonujący dla obu stron.

– Nie od razu... - zaczęłam odruchowo powtarzać, przetwarzając już w myślach znaczenie komunikatu. – Zaraz? Próbujesz mi powiedzieć, że źle ci ze mną było?

Pacnęłam go ramię. Irytował mnie, zwłaszcza zaśmiewając się już głośno, zdecydowanie za głośno. Jak nic minęła ósma, obowiązywała cisza dzienna, a on ją zaburzał, gamoń jeden. Szykowałam się do werbalnego ataku, wcześniej chcąc przynajmniej skupić na sobie uwagę demona, co wbrew pozorom wcale nie było proste. Milan miał jak nic ze sto twarzy, przebijając przy tym nawet słynnego Greya z ledwie pięćdziesiątką obliczy.

– Uwielbiam cię – wyznał, wbijając mnie tym w podłoże.

Szybko traciłam przy nim orientację oraz stabilność, ale był to wynik jego nadmiernie zmiennych humorków, za którymi sprinter by nie nadążył. I to taki z Afryki, Mozambijczyk o horrendalnie długich nogach, co to krok stawiał na metr pięćdziesiąt, gdzie ja taką odległość pokonywałam w skoku w dal przy maksymalnym skupieniu oraz naprężeniu mięśni.

– I gdzie mi z tym dziobem? – warknęłam, odpychając się od niego, gdy pochylił się z jasnym zamierzeniem. – Jesteś okropny i nabijasz się ze mnie.

– Kocham cię – powiedział, niewiele robiąc sobie z moich zarzutów. – Tylko ty mogłaś pomyśleć, że...

– Lepiej się dwa razy zastanów, zanim coś powiesz – ostrzegłam, celując w niego palcem.

– Dobrze, przepraszam. – Uniósł rękę w geście poddania, drugą nadal plasując nisko na moich biodrach. Może nawet słusznie, bo długo bym tutaj nie stała, gdyby mnie puścił. Wkurzał mnie już, o czym nawet zdążyłam go powiadomić. – Przepraszam, sówko – oznajmił, upewniając się naocznie, iż przyjmuję ugodę.

– Ty mnie lepiej już nie przepraszaj – warknęłam przez zaciśnięte zęby. – A najlepiej w ogóle się do mnie nie odzywaj.

Docisnął mnie do siebie. Oby tylko nie ubzdurał sobie, że rzucam mu wyzwanie, bo naprawdę miałam ochotę go zdzielić i pójść spać. Ot, tak po prostu lądując w łóżku na miękkiej podusi. Prawie stęknęłam niekontrolowanie, przypominając sobie, że łóżko to trzeba było wciąż jeszcze ogarnąć. Wcześniej co prawda pozbierałam nasze walające się po podłodze ciuchy, gdy poszłam do ubikacji, ale nie zrobiłam wszystkiego.

– Przepraszam – powtórzył. Tym razem brzmiał szczerze. Zmierzyłam go spod przymrużonych oczu, jakbym rozszyfrowywała skomplikowany przekaz, zamiast przyjmowała wyrazy skruchy. – Mam już nawet pomysł na przypieczętowanie zgody między nami.

– A ja nie – fuknęłam, ukazując naburmuszenie. – Przed momentem usłyszałam, że cię nie satysfakcjonowały zbliżenia ze mną – wytknęłam, cedząc poszczególne słowa. Po minie Rawickiego juniora widziałam nad wyraz dobrze, że powstrzymywał się od śmiechu, usiłując za wszelką cenę zachować powagę. – Może powinieneś sobie w takim razie...

Skończenie wypowiedzi okazało się niemożliwym, gdyż Milan skutecznie zablokował mi usta swoimi. Ręce ułożyłam na jego klatce, próbując się w pierwszych kilku chwilach odepchnąć, ale kto przy zdrowych zmysłach dałby radę, nie ulegając, pojęcia nie miałam. Co jak co, strzygoń z całowaniem radził sobie na medal, w dodatku złoty, rozpalając płomienie, których tymczasowo wolałam jednak nie rozbudzać. W dalszym ciągu czułam się urażona jego stwierdzeniem, nawet jeśli realnie nie planował mnie zranić.

– Skoro już mnie słuchasz... – zaczął, przerywając pieszczotę – ...wyjaśnię. – Zacisnęłam zęby, powstrzymując się przed rzuceniem uszczypliwego hasła. Master seksu się znalazł, stęknęłam, chociaż tu moje zawodzenie naprawdę niewiele wspólnego miało z prawdą, bo braku umiejętności od początku zarzucić mu nie mogłam. – I to wcale nie siebie miałem na myśli, tylko ciebie, sówko. – Posłałam mu spojrzenie typu nie polepszasz swojej sytuacji, aczkolwiek chyba niezbyt się przejął, kontynuując: – Do dziś pamiętam, co mi powiedziałaś.

Zaskoczył mnie. Ja nie pamiętałam, co jadłam na śniadanie wczorajszego dnia, a on sugerował, że moje słowa zapadły mu w pamięć na długie miesiące. Zlustrowałam go niepojmująco, a wręcz wyczekująco. Zaintrygował mnie swoim wyznaniem i bardzo, ale to bardzo chciałam się dowiedzieć, co takiego nie umiał wyplenić z pamięci. Jednakże Milan nie byłby sobą, oświecając mnie po prostu. On czekał, aż zadam pytanie, wyciągając z niego informacje.

– Do rzeczy, Mil – poleciłam, ciskając słowa między zębami niczym błyskawice.

Pochylił się, rozciągając usta. Uniosłam wzrok, wbijając go w jego oczy czarne i nieprzeniknione niczym mroczna noc pozbawiona blasku gwiazd oraz księżyca. Ciepły oddech strzygonia poczułam na policzkach. Albo badał granice mojej cierpliwości, albo naprawdę podobało mu się to, co właśnie oglądał.

– Pamiętam nasz pierwszy raz – wyszeptał cicho, a mimo to słyszałam każde słowo. – Las i kwiat paproci niemal na wyciągnięcie ręki. – Odgarnął brązowy kosmyk z mojej twarzy, snując wspominki. Też to pamiętałam, uświadamiając sobie, jak wiele istotnych spraw zmienić może się w przeciągu kilku krótkich miesięcy. Mieliśmy końcówkę października, Sobótka była w drugiej połowie czerwca. Kwartał wystarczył, aby wywrócić moje życie do góry nogami, a kolejny zdawał się je na powrót stabilizować. Nie to jednak było teraz najważniejsze, ale dalsza część wypowiedzi. – Siedziałaś na mnie okrakiem, naga i taka podniecona. Pamiętasz, jak porównałem cię do Mokosz?

– Powiedziałeś, że jestem zazdrosna o samą boginię – odparłam automatycznie.

Im dłużej mówił, tym więcej szczegółów tamtej nocy wracało do mnie we wspomnieniach. Przyznać musiałam, że miło było tak sobie zwolnić i wrócić do minionych chwil. Nagle zdałam sobie sprawę, że Milan patrzy na mnie dokładnie tak samo jak wtedy, jakby nic innego na świecie się w ogóle nie liczyło. Aczkolwiek tamtej nocy brałam to po prostu za wyraz zwyczajnego, niczym niewyróżniającego się pożądania.

– Moja czupurna sówka – mruknął, muskając leniwie wargi. Pozwoliłam mu na ten pocałunek, na jego pogłębienie, chociaż dalej byłam ciekawa, dokąd zmierza. Pomimo to zareagowałam, gdy językiem zaczepił mój, aby po chwili cofnąć go i wysunąć z moich ust, przesuwając nim na koniec po wardze. – Patrzyłaś na mnie przez moment tak, że byłem pewien...

– Że cię skosztuję, prawda? – spytałam.

– Na to, co dobre, warto poczekać – wyrecytował jakieś hasło reklamowe. Ręka, którą układał dotąd w dole moich pleców, przesunęła się wyżej. Odchyliłam głowę, przymykając oczy, gdy sięgnął karku. Teraz to ja odnosiłam wrażenie, że będzie pić. Pochylił się mocniej, lecz zamiast wbić zęby w skórę, cmoknął ją ledwie, ponownie częściowo się prostując. – A pamiętasz, co mi powiedziałaś?

Zastanowiłam się. Naprawdę chciałam odszukać w głowie ten konkretny fragment naszej pierwszej schadzki. Samego zdarzenia nie zapomniałam, pamiętając aż za dobrze nasze pierwsze zero normalności. Pokręciłam wreszcie głową, stwierdzając, że szukam bezskutecznie i jeśli Milan mnie nie oświeci, nigdy sobie nie przypomnę.

– Nie bardzo.

– Powiedziałaś, że nie jesteś Mokosz – oznajmił. – A później dodałaś, że nie zaspokoisz się patrzeniem.

Prychnęłam lekko ubawiona. Fakt, teraz pamiętałam. Jednak zorientowałam się też, że w tamtym momencie oboje mieliśmy zupełnie coś innego w głowie. On naprawdę celebrował Sobótkę, wyznając zasady wszystkich bóstw słowiańskiego panteonu oraz obrzędy, a ja niewiele z tego wszystkiego wtedy rozumiałam. Chciałam orgazmu, tyle, bo w tamtym momencie nic ponadto mnie nie interesowało. Nie zamierzałam się jednak do tego przyznać pod absolutnie żadnym pozorem, choćbym poddana miała zostać torturom.

– Pamiętam – przyznałam, lekko przesłaniając twarz.

– Nie wątpię – stwierdził. Słyszałam rozbawienie w jego głosie, poznając je bez konieczności spoglądania na niego. Obecnie nawet wolałam tego uniknąć, choć w ostatnim czasie robiliśmy bardziej wyuzdane rzeczy niż tamtejszej nocy. Spąsowiałam, przywołując w pamięci ostatnie zabawy z krawatem, lecz nic nie mówiłam, pozwalając Milanowi myśleć, co tylko jego dusza zapragnęła. – Uznałem, że jesteś niezadowolona. – Zerknęłam na niego kątem oka przez palce. – Nie zaprzeczyłaś, a co więcej, potwierdziłaś.

– Ja? – Pokiwał głową usatysfakcjonowany, że udało mu się mnie zaskoczyć. – Niby jak?

– Prosto. – Wzruszył ramionami. – Przyznałaś, że trzeba to zmienić.

– Musiałam być pijana – bąknęłam, odwracając kota ogonem. – Nic takiego nie pamiętam.

Nawet gdybym pamiętała, nie przyznałabym mu racji. Byłam kobietą, więc miałam prawo obstawać uparcie przy swoim. Musiał wiedzieć, że ze mną łatwo nie wygra, a racja zawsze należała do jednej osoby. Dziw, że mając tak zgranych rodziców, wciąż od czasu do czasu próbował jeszcze sięgnąć po moją własność, próbując udowodnić mi moją omylność. Pisnęłam oderwana niezapowiedzianie od podłogi.

- Może uda mi się ci przypomnieć – zasugerował, drocząc się. Nim powiedziałam cokolwiek, przemierzył kuchnię, sadzając mnie na szafce. Stał dokładnie pomiędzy moim nogami. – I radziłbym zachować względną ciszę... – ostrzegł – ...bo nie jesteśmy sami.

Jęknęłam, zamiast protestować, kiedy sięgnął do zwieńczenia ud, przez bieliznę pocierając wrażliwe miejsca. Powinnam ją ściągnąć, ale w sumie nieraz udowodnił, że majtki to nie problem. Jeśli nie dałoby się ich odpowiednio przesunąć, rozerwałby je. Zresztą, w szufladzie miałam jeszcze mnóstwo innych, więc nie musiałam zawracać sobie głowy taką błahostką. 

Po prawdzie, nie miałam na to nawet czasu, instynktownie zsuwając się nieco. Ręką sięgnęłam jego spodni, a z drobną pomocą bruneta, uwolniłam erekcję, drugą obejmując go za szyję.

– Milan... – szepnęłam prosto w jego usta.

Nie zamierzałam go powstrzymywać, ale błagać o nic też nie chciałam. Wypchnęłam mocniej biodra, starając się nie spaść, chociaż wolną ręką asekurował mnie bez przerwy, pilnując, abym jednak została w wyznaczonym miejscu. Gra wstępna została ograniczona do minimum i chociaż teoretycznie jego rodzice powinni już spać w jednym z pokojów, wolałam nie zostać przyłapaną na seksie w kuchni.

Płynne pchnięcie wystarczyło, aby wsunął się do środka. To zdecydowanie nie była miłość, czuła i spokojna, tylko seks gwałtowny oraz nieobliczalny. Szarpnęłam za czarne włosy, przygryzając jego wargę, gdy przyśpieszał. Mogłam jęczeć, ale wolałam stłumić wszelkie dźwięki maksymalnie, nie mając niestety wpływu na hałasy natury mechanicznej. 

Szafki nie szeleściły, a trzaskały, stukając, zaś co gorsze, wypełniające je naczynia także wydawały charakterystyczny, metaliczny dźwięk. Szklanki obijały się o siebie, talerze i sztućce dzwoniły, a nawet zamknięte starannie szuflady zdawały się dźwięczeć nieprzeciętnie głośno.

– Jeden szybki numerek na wynos – wymamrotał chwilę po tym, jak doszedł, zalewając moje wnętrze ciepłym nasieniem. – I poprawka w łóżku.

– W wannie – sprostowałam. – Muszę wziąć kąpiel.

W konieczność replayu nie wątpiłam. Nie doszłam, lecz odpuścić również nie zamierzałam. Milan potrafił doprowadzić mnie na szczyty i pewna byłam, że wyegzekwuję od niego przynajmniej jeden orgazm przed spaniem. Teraz niestety mimo wszystko mój mózg przejmował kontrolę, zbytnio skupiając się na alternatywach, które nawet nie nastąpiły. Nikt nas nie przyłapał, ciesząc oczy darmowym pornolem, ale gdzieś z tyłu głowy mimowolnie wspomniałam zdarzenia z Mikołeski.

– Niech będzie w wannie – przystał na propozycję. Całując mnie pożądliwie, postawił na podłodze, niezmiennie asekurując. – A później w łóżku.

– Jesteś niewyżyty – uznałam ze śmiechem.

Ruszył z miejsca, łapiąc moją rękę. Powinnam ruszyć za nim, ale w pierwszej kolejności potrzebowałam ponownie poczuć smak jego ust. Stanęłam okoniem, ciągnąc nieco zdziwionego strzyga ku sobie, po czym wbiłam się w jego wargi, dosłownie go pożerając. Odwzajemnił pocałunek dosłownie ułamki sekundy później. 

Chwilę potem przemknęliśmy przez przedpokój, napotykając przy okazji czujny wzrok płomykówki, która najpewniej zdawała sobie sprawę, co planował jej protegowany. W końcu siedziała mu w głowie dwadzieścia cztery godziny na dobę. Miałam szczerą nadzieję, że chociaż ona nie komentowała, jacy to niezaspokojeni oraz gorszący byliśmy oboje. Welst zwłaszcza w naszej wspólnej kąpieli dawał do zrozumienia, że świetnie się bawi. 

Erotoman, jęknęłam, choć nie w wyniku myśli o białym ptaszydle, aczkolwiek notorycznie słyszałam jakiś komentarz. 

Gorąca woda, piana otaczająca balsamicznie nasze nagie ciała i uzdolniony strzygoń to wszystko, co chwilowo było mi niezbędne do życia. Niczym się nie przejmowałam, o niczym nie myślałam, niczego więcej nie potrzebowałam, przynajmniej aktualnie. Cieszyłam się natomiast, że wanna pełniąca rolę brodzika w kabinie była nie tylko głęboka, ale też odpowiednio szeroka, dzięki czemu dosiadałam mężczyznę bez trudu.

Nie przejmowałam się nawet wodą, którą pokaźnymi strumieniami rozlewaliśmy oboje, mocząc całą łazienkę. Nigdy wcześniej o to nie dopytywałam, ale ponieważ nigdy też nie dostrzegłam plam na suficie mieszkania, zakładałam, że albo podłoga jest wodoszczelna, albo właśnie zalewamy sąsiadki. One jednak w ogóle się nie uskarżały na plamy ani na kapanie z góry, więc o ten mały szkopuł byłam spokojna, bez wyrzutów sumienia pozwalając Milanowi zasysać pierś, podczas gdy drugą ugniatał, masując ją dłonią.

Dopiero po chwili do mej świadomości dotarł dźwięk dzwonka telefonu. Mojego, co poznałam po kilku następnych sekundach. Milan zmierzył mnie pytającym wzrokiem, czekając decyzji. Właśnie mogła dobijać się do mnie Jagoda, ale równie dobrze próbę kontaktu nawiązywał jakiś telefoniczny sprzedawca. 

Bez słowa ujmując jego dłoń, nakierowałam ją niżej, niemo dając znać, że później zajmę się nieodebranym połączeniem, ponieważ teraz pochłaniały mnie bez reszty ważniejsze sprawy. Drabina hierarchii była prosta i jasna, a priorytetów już nawet nie musiałam określać. Rozciągnął usta, wyrażając zadowolenie oraz składając niemą obietnicę, iż nie pożałuję dokonanego wyboru. 

I co sądzicie o zachowaniu Karmen? 
Zmienia się nam dziewczyna coraz mocniej. 
Może dzięki temu Milan wreszcie doczeka się "skosztowania". 
Dajcie znać, jakie jest Wasze zdanie w temacie. 
Kara powinna się przełamać i bez względu na wszystko nareszcie go skosztować? 
Czy może niech nadal zachowuje autonomiczność w tej dziedzinie?

Dziękuję za wszelkie komentarze i gwiazdki. 
Wasze wsparcie jest nieocenione. 
Motywujecie naprawdę niesamowicie do tworzenia i publikowania. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top