11. Obiecaj mi, że...
Zaręczyłam się ze strzygiem, nie dowierzając w to aż do tej pory. Milan nie był jednak tradycjonalistą respektującym obrzędy ludzi, więc pierścionka nie dostałam, brylantu też nie. Zamiast tego Rawicki uwzględnił mnie jako współwłaścicielkę kamienicy, dosłownie naciskając na Pokryszkę i poganiając go, jakby w grę wchodziło czyjeś życie. O tym fakcie jednak dowiedziałam się przypadkiem, nachodząc mężczyznę nieoczekiwanie w jego gabinecie, kiedy w towarzystwie jednego z bliźniaków przeglądał papiery, potwierdzając ich poprawność.
Nie bywałam tam ostatnimi czasy, częściej przesiadując na dole z Czębirą, przez co chyba nie spodziewał się moich odwiedzin. Często też opuszczałyśmy budynek, wychodząc na zewnątrz, bowiem matka mojego obłąkanego narzeczonego twierdziła, że prawdziwe wiedźmy muszą przede wszystkim obcować z łonem natury.
W Katowicach ciężko było o prawdziwą naturę, zwłaszcza taką zachowaną z dala od ludzi, ponieważ gdzie okiem sięgnąć, tam pałętała się jakaś hołota. Jak nie zakochani zrobili sobie schadzkę w lesie na seks, to małolaty urządzały ognisko nad jeziorem, ewentualnie ktoś zamienił połacie zieleni niedaleko naszego domu w dorodne, śmierdzące wysypisko. Z każdym kolejnym dniem widziałam w spojrzeniu brunetki rosnącą tęsknotę za tym, co było kiedyś.
– Synu, to absolutnie nie są warunki dla wiedźmy – Czębira obsztorcowała bruneta podczas wspólnego, wieczornego posiłku. – Diuny przecież też nie trzymasz w klatce.
– Nasz dom to nie klatka, mamo – zauważył.
Chyba nie pierwszy raz przyszło mu słuchać narzekań matki, bowiem brzmiał już na odrobinę znudzonego jej zarzutami. Widelec z kaszą wymieszaną z warzywami i pierwszorzędnym sosem robionym przez mojego prywatnego szefa kuchni zatrzymał w powietrzu. Czekał na ripostę, wykazując się przy tym ponadprzeciętną cierpliwością oraz spokojem.
Przyznać dodatkowo musiałam, że od czasu naszej awantury, o której wspaniałomyślni rodzice Milana nie wspomnieli ani słówkiem, zachowywał się całkowicie inaczej. Nawet wyprowadzony z równowagi starał się nie zabierać głosu, trzymając pilnie język za zębami. Gdy był zły, a co gorsze pieklił się w trakcie naszych konwersacji, wychodził, czasem nawet zaszywał się w gabinecie, a dopiero później wracał, kończąc temat.
– Łonem natury też nie jest – żachnęła się. – Miestwin, skarbie, powiedz coś.
Uśmiechnęłam się pod nosem, próbując zamaskować własną wesołość. Zabieranie głosu w dyskusji było zbędne, aczkolwiek całkiem ciekawie słuchało się ich notorycznych wręcz przekomarzań. Bez względu na chęci jednak musiałam przyznać rację Czębirze, bowiem sama dostrzegałam, że lepiej szło mi opanowywanie tego całego czary-mary, hokus-pokus w terenie. Jednakże tekst powiedz coś kierowany do szatyna także już znałam. Tłumacząc z ich na nasze, można było powiedzieć prościej, poprzyj mnie.
– Twoja matka ma całkowitą rację, synu.
Miestwin stanął na wysokości zadania jak przystało na perfekcyjnego partnera. Prawdę mówiąc, nie słyszałam, żeby się z nią kiedykolwiek nie zgadzał. Recepta na wspólne, szczęśliwe życie została bez wątpienia opanowana przez tę dwójkę. Milan przewrócił oczami, kręcąc głową. Rozsądnie nie wtrącałam się w dyskusję, przynajmniej do czasu, kiedy pozostawałam niepytana. Znajdowanie się poza konfliktem stanowiło doskonałą opcję, a dodatkowo nie denerwowałam zbędnie strzyga.
– Przykro mi, że dziś nie ma już tak jak kiedyś – oznajmił Rawicki junior. – Ludzie się rozpełzli po ziemi i niestety, ale ślad po zielonych gajach przepadł bezpowrotnie.
– Ty tak twierdzisz – odparła brunetka. – Ale to nie znaczy, że nie ma już nigdzie miejsc, gdzie nasza Karusia nie mogłaby poćwiczyć w spokoju.
Zakrztusiłam się, słysząc zdrobnienie. Matrona Rawicka wybitnie często nazywała mnie Karusią lub Kareńką, jakbym była malutką dziewczynką. Oczywiście, pojmowałam, że chciała być miła, ale mimo wszystko zdrobnienia mogła sobie darować, Kara w zupełności wystarczyło, a i Karmen wcale nie było długim imieniem.
– Nasza Karusia... – spapugował celowo – ...to wybitnie silna kobieta. I nie zapominaj, matko, że to współczesna dziewczyna. Gwar miasta zna od dziecka, a mimo to nie zginęła pod kołami tramwaju.
– Widać, że niewiele wiesz o byciu wiedźmą – rzekła z lekkim oburzeniem.
– Nie jestem wiedźmą, matko, tylko strzygiem – zakomunikował.
Ciemnowłosy mężczyzna zrobił to prosto oraz dosadnie, jakby uświadamiał kobietę co do własnej osobowości, mierząc ją czarnymi oczami. Wątpiłam, aby zapomniała, z kim miała do czynienia, dbając o niego przez te wszystkie lata. Bowiem Milan wcale nie trafił pod dach Rawickich jako dorosła osoba, mając ledwie kilkanaście lat, tuż po śmierci brata, o jaką zresztą został obwiniony przez biologicznych rodziców. Co gorsze, cała wieś wzięła ich stronę, nakazując nieodwołalne wypędzenie demona, który ponoć otrzymał wyraźny zakaz powrotu podtrzymany groźbą śmierci.
– Mocno ograniczonym strzygiem – dodała, nie kryjąc totalnie zgorszenia niezrozumieniem syna. – Kareńko, kochanie, może ty spróbuj mu wytłumaczyć, jak ważnym jest kontakt z naturą. Ciebie przynajmniej będzie udawał, że słucha.
– Mamo...
– Miluś, spokojnie – poprosiłam, kładąc dłoń na jego.
– Jestem spokojny – warknął, na co uniosłam sceptycznie brew. – Ta strzyga celowo wyprowadza mnie z równowagi, bo sądzi, że wkurzony ustąpię.
– Nie masz mi ustępować wkurzony, synu, tylko masz mi ustępować w ogóle – sprostowała kategorycznie, nie pozostawiając cienia złudzenia. – Aż strach pytać, gdzie podziały się te wszystkie nauki, jakie ci wpoiłam.
– Bo to przecież w tym wszystkim tylko o nauki chodzi – sarknął.
– Twoje przeznaczenie jest jasne – oświadczyła stanowczo, podnosząc przy tym nieznacznie, aczkolwiek dostrzegalnie głos. Pierwszy raz słyszałam, jak rozmawiali ze sobą w ten sposób. Nie chodziło o zwykłe przekomarzanki, lecz jakieś głębsze przesłanie. Mina bruneta nad wyraz dobrze i dosadnie świadczyła, że nie jest zachwycony słowami przybranej matki, podczas gdy mnie zaciekawiła ta sytuacja. – Wypełnisz je bez względu na koszty.
– Nie mam zamiaru bawić się w te chore gierki – oznajmił.
– Nie musisz – stwierdziła. – Los nie pozwoli ci przejść bokiem.
Odniosłam wrażenie, że Milan chciał walnąć pięścią w blat stołu. Był nie tylko niezadowolony, ale również zły. Czębira natomiast westchnęła po chwili, zdając się nieco podłamana. Powstawało pytanie czy reagowała tak na myśl o nieuniknionym losie, czy może bolało ją zachowanie przybranego syna. W końcu kobieta starała się, jak mogła.
Reszta posiłku upłynęła spokojnie. Nikt nie podejmował już dyskusji na temat przeznaczenia, chociaż Czębira nie zaprzestała sugestywnie wpływać na syna względem zmiany miejsca zamieszkania. Jej zdaniem nasza kamienica, jakkolwiek to brzmiało, znajdowała się w nieodpowiednim miejscu, które pozostawało absolutnie nie do przyjęcia dla praktykującej wiedźmy. Będąc jednak szczerą, popierałam oba punkty widzenia.
Gdy tylko zgarnęliśmy naczynia, co było nieuniknione z powodu braku służby, na co Czębira nieraz utyskiwała, pod pretekstem udałam się do naszej łazienki. Potrzebowałam rady, nie chcąc wchodzić pomiędzy młot a kowadło, lecz dokonanie wyboru zdawało się nieuniknione. Podobnie jak w przypadku Jagody, która z resztą wciąż milczała. Nie odezwała się nawet na wieść o zaręczynach, chociaż sądziłam, że przynajmniej sprowokuję ją do reakcji i próby wybicia mi tego pomysłu z głowy.
Welst? Nie musiałam dodawać nic więcej. Poziom naszej komunikacji także wywindował na inny pułap. Sowi strażnik udzielał się jakby nieco mniej, pozostawiając mnie w wystarczająco dobrych rękach strzygi, która uczyła się pod okiem mej prababki sprzed wieków. Cały czas jednak pozostawał, zaznaczając, iż wcale nie muszę oczekiwać na kontakt z jego strony, zawsze mogąc się po prostu zwrócić z problemem bądź zwyczajnie zagadać.
Tu nie ma jednego, dobrego rozwiązania, zakomunikował. Świat się zmienił, ślad po gajach niemalże przepadł, a ludzie rozochocili się nadmiernie.
Czyli co powinnam zrobić twoim zdaniem? Westchnęłam podłamana. Otoczenia nie mogłam zmienić od tak po prostu, znikając nagle na kilka tygodni bądź miesięcy. Pojęcia nie miałam, ile dokładnie trwać miałaby ta nieobecność, skoro prawdziwe wiedźmy szkoliły się latami, zanim zaczynały praktykować. Ja niby robiłam dwie rzeczy jednocześnie, zdążając wiernie za radami oraz poleceniami Czębiry, której wiedza zdawała się nieograniczona.
Co więcej, nie wątpiłam ani przez sekundę, że Milan nie puści mnie gdziekolwiek samą, towarzysząc mi wiernie na każdym kroku. To z kolei oznaczałoby pozostawienie naszych przyjaciół bez opieki, a do tego dopuścić po prostu nie mogłam. Oni wymagali przewodnictwa, a jak wyraźnie swego czasu zostało zakomunikowane, to my z Milanem pełniliśmy rolę rodziców.
Podczas wizyty rodziców Milana domówki zyskały bardziej unormowany wymiar, chociaż wtedy częściej pozostawałam z Czębirą poza domem, aczkolwiek słyszałam, że Sambor tylko zagląda, nie chcąc raczyć szanownego Miestwina Rawickiego swym śpiewem. Zgodnie z pocztą pantoflową pocieszał się Żagotą. Strzyża szatynka o zielonym spojrzeniu także cechowała się dystansem w kontaktach z seniorem, nie chcąc chyba podpaść jego partnerce. Jednak bez względu na wszystko Milan scalał ich wszystkich, spinając sowią społeczność w całość.
Z każdego impasu jest rozwiązanie, oznajmił. Nawet jeśli nie widać go na pierwszy rzut oka.
Pocieszające, stęknęłam bez przekonania. Podparłam się o umywalkę, spuszczając głowę i wbijając wzrok prosto w spływ wody. Musiałam wymyśleć coś, co stanowiłoby rozwiązanie uniwersalne oraz zadowalające wszystkich. Westchnęłam sobie ciężko, nie zwracając większej uwagi, że ktoś wszedł do środka.
– A więc jednak – zagadnął Milan. Podparł się o ścianę, krzyżując ręce na torsie. Skórę nadal pokrywały w niektórych miejscach pozostałości po siniakach, chociaż ich koloryt znacznie wyblakł. Zerknęłam na niego, poprawiając włosy i zatykając niektóre kosmyki za ucho, a przy tym uśmiechnęłam się blado. – Powiesz mi, o co chodzi?
– O co chodzi? – spytałam, udając, że nie rozumiem.
Jakby nigdy nic odkręciłam wodę, przepłukując ręce. Zanim ją zakręciłam, chcąc osuszyć dłonie, Milan otoczył mnie ramionami w pasie, tuląc do siebie. Odruchowo, automatycznie zesztywniałam, od razu przypominając sobie nasze starcie w dokładnie tym samym miejscu. Wtedy też objął mnie od tyłu, chociaż ze względu na ówczesne dolegliwości zachowywał minimalny dystans.
– Wiem, że słowa niewiele zmienią, ale jesteś bezpieczna, sówko – zapewnił. W głosie bruneta słyszałam smutek. Nie mogłam świadomie zanegować jego żalu oraz szczerego poczucia winy, jakim obarczał się od kilku dni. Słusznie zresztą, bo zdecydowanie przekroczył granicę. – Naprawdę mi przykro, że...
– To nieistotne – skłamałam, mrużąc oczy. Nie potrafiłam patrzeć teraz na jego twarz nawet w lustrzanym odbiciu. Miałam być szczera oraz mówić prawdę, lecz w tym wypadku prawda kosztowała zbyt wiele. – Było, minęło, nieprawdaż?
Fakt był jednak taki, że gdyby nie moje przeznaczenie, a także stanowisko Welsta, nie zaszczyciłabym Milana twierdzącą ripostą. W tym wypadku jednak wszystko prezentowało się w sposób znacznie bardziej skomplikowany, aniżeli ktokolwiek mógłby przypuszczać, lecz postanowiłam zbytnio tego wszystkiego nie roztrząsać. Mieliśmy być razem, razem pociągnąć egzystencję strzyg, otaczając je opieką, a także razem spróbować ochronić ten fantastyczny świat. Aprobata związku okazała się nieunikniona, pomimo to nadal cierpiałam w duszy z powodu jego pamiętliwego zachowania.
– Nieprawda – zasądził. Potarł moje ramiona, próbując dodać otuchy. Na moje nieszczęście strzygoń znał mnie wystarczająco dobrze, żeby bez większego trudu odczytywać zmiany rejestrowane w moim zachowaniu. – To wcale nie jest nieistotne.
– Milan...
– Nie chciałem cię skrzywdzić, a tymczasem odcisnąłem traumatyczne piętno na twojej psychice.
– Nie ty pierwszy i nie ostatni – przyznałam cicho ze spuszczoną głową. – Jestem silna, poradzę sobie także z tym.
Wcześniej raczej nie rozmawialiśmy na tamten temat. Milan przeprosił, ja starałam się żyć jakby nigdy nic, ale chociaż funkcjonowaliśmy teoretycznie oboje niemal niezmiennie, wisiał nad nami temat tabu niczym ostrze szafotu. Gołym okiem dało się zauważyć, że coś uległo zmianie, bowiem już nawet Nira zadawała osobiste pytania, dostrzegając ostatnim razem, jak wzdrygnęłam się mimochodem na dotyk mężczyzny.
Zbliżenia też nie były jak wcześniej, pełne pasji oraz namiętności. W zasadzie wcale nie były. Wolny czas spędzałam przede wszystkim z Czębirą, korzystając na jej obecności maksymalnie wiele. Pod tym pretekstem ostatnio wyjątkowo wcześniej wstawałam z łóżka, ogarniając się w pośpiechu, aby Milan nie zdążył nawet zasugerować szybkiego numerku, zaś kładłam się maksymalnie zmęczona. Zwykle gdy tylko policzkiem dotykałam poduszki, zasypiałam w mgnieniu oka.
– Nigdy nie wątpiłem w twoją siłę. – Pocałował mnie w głowę, zanurzając nos we włosach. Matka strzygonia na leczeniu znała się chyba nawet lepiej niż Heloiza, bo jego złamana kichawa została zreperowana szybko, aczkolwiek wcale nie bezboleśnie. Odniosłam nawet wrażenie, że kobieta w ten sposób udzieliła mu niemej reprymendy i pouczenia, bowiem werbalnie nijak nie odniosła się do odgłosów, których nie dało się po prostu pominąć. Zwłaszcza że nie przypominały one jęków. – Nie znam drugiej tak niesamowitej i wyjątkowej osoby. Jesteś niezwykła, zaś ja mam pierdolone szczęście, że zgodziłaś się trwać u mego boku.
– Chyba nie zawsze tak uważasz – prychnęłam, czyniąc przytyk do jego niektórych zachowań. Z pewnymi nawykami nie potrafiłam walczyć. Jednak z poczynienia uszczypliwości zdałam sobie realnie sprawę dopiero, kiedy słowa wybrzmiały w pełni w łazience. – Miałam na myśli, że...
– Zawsze, sówko – poprawił mnie, nie pozwalając dokończyć opinii. – Czasem tylko jestem zbyt zaślepiony, żeby myśleć racjonalnie i nie zachowywać się jak skończony głupiec – oświadczył, cały czas pieszcząc skryte pod długim rękawem ramiona. – Boli mnie, że już mi nie ufasz i unikasz, ale niewątpliwie zasłużyłem sobie na to.
– Nie unikam cię – zanegowałam. – Przecież rozmawiam z tobą normalnie, spędzam czas, nawet sypiamy dalej w jednym łóżku.
– Ale robisz, co tylko możesz, aby uniknąć intymności – zauważył.
Owszem, miał rację. Wypuściłam zalegające w płucach powietrze, uświadamiając sobie, że Milan doskonale zdawał sobie sprawę z mojego wycofania. Aż do tamtej pamiętnej chwili nie przeżyliśmy praktycznie doby bez siebie, wzajemnego badając własne granice oraz sfery przyjemności. Tymczasem trwaliśmy w celibacie, nie licząc kilku buziaków.
– To nie tak – stwierdziłam. Nie patrzyłam mężczyźnie w oczy, nawet te odbite w zawieszonym nad umywalką zwierciadle. – Ja po prostu...
– Rozumiem – przyznał. Zerknęłam na nas kątem oka, ale przygaszonego wyrazu twarzy ciemnowłosego mężczyzny nie umiałam przeoczyć. Czarne oczy straciły swój codzienny blask, gdy patrzył na mnie wzrokiem zbolałego kundla, jakim tak bardzo nie chciał być. Przymknęłam oczy, opuszczając powieki, bo paradoksalnie czułam się źle, nawet jeśli wina leżała ewidentnie po stronie strzygonia. – Nie będę ukrywać swych przewinień, chociaż w sumie nawet się nie da. Poczekam, aż znów poczujesz się przy mnie pewnie.
Patrz, jaki szarmancki, zadrwił Welst.
To on namawiał mnie w błyskawicznej konwersacji poczynionej w głowie, żebym przyjęła mężczyznę, wiążąc się z nim, ale co krok dawał mi poznać, iż Milan nie należał do jego ulubieńców. On bądź Diuna, z jaką niewątpliwie się starł, chociaż to mój biały przyjaciel był sowim przywódcą a nie malusia, drobniusia płomykówka. Bezsprzecznie jednak Welst poznał, iż głosu kobiety nie należy bagatelizować pod absolutnie żadnym względem, a Diuna nie pozwoli się wgnieść pod niczyje skrzydło.
– Chciałabym, żeby to było takie proste – wyznałam, zdobywając się na szczerość. Komunikacja szła nam coraz lepiej, chociaż nadal odrobinę przypominałam bombę. Nie zawsze umiałam określić, co i kiedy powinnam powiedzieć, być może zbyt wiele słów wciąż przetrzymując za zębami. – Ja po prostu... – Westchnęłam, zaczerpując głębiej powietrza, ale Milan nie przeszkadzał mi, zdając sobie sprawę, że znalezienie właściwych słów nie zawsze jest proste. – Nie umiem się przemóc.
Uniosłam głowę, wbijając wzrok w lustrzane spojrzenie rozmówcy. Minę miał poważną, zaś trudno było się dziwić, że zachowywał patetyczny nastrój. Nie cofnął się jednak, aby stworzyć między nami fizyczny dystans. Obie dłonie ułożył na moich ramionach, palcami zataczając niewielkie kółeczka.
Całkowicie opuściłam gardę, mając nadzieję, że nie pożałuję decyzji, lecz z drugiej strony nie mogłam też do końca życia pozostawać w trybie czuwania na nadchodzący atak. Tym bardziej, że jak się okazywało, wrogów mi nie brakowało, zaś młody Rawicki miał zasilać grono mych bliskich. Przynajmniej w teorii.
– Nie chcę wyjść na egoistę, sówko, ale już teraz możemy spróbować odbudowywać naszą relację – mruknął, nie przestając masować górnej partii pleców. – Pewnie pomyślisz, że jestem skończonym draniem, ale związek to też przekraczanie barier i budowanie zaufania.
– Nasze...
– Zburzyłem je, wiem – oświadczył ponuro. – Wiem, że zaufanie przyrównuje się do zapałki, ale może jednak...
– To kwestia czasu – uznałam. – Tak przynajmniej mi się wydaje. Wiesz, że nie jestem w tych sprawach zanadto obeznana.
Cichutki jęk wydobył się samoistnie z mojego gardła, naznaczając powietrze przyjemnością. Pamiętając pomoc Milana, gdy nadwyrężyłam w Mikołesce bark, musiałam uczciwie przyznać, iż nadawałby się śmiało na masażystę wysokiej klasy. Problemy zdawały się tracić na znaczeniu, chociaż nadal istniały. To dopiero były ręce, które leczą.
– Coraz lepiej się w nich odnajdujesz – stwierdził. Nie krył dumy, chwaląc czynione przeze mnie w ostatnim czasie postępy. – Chcę, żebyś mówiła mi zawsze, jeśli coś ci się nie spodoba.
– Żebyś się wściekał i pieklił?
– Żebym mógł zareagować i to naprawić – odparował, kiedy zapytałam z nutą sarkazmu. – Mam trudny charakter, ale moim największym problemem jest myśl, że cię stracę. To przesłania mi całą perspektywę, nie pozwalając dostrzec niczego ponadto.
Wzruszył mnie szczerością, nawet jeśli w teorii znałam źródło jego zachowania. Usta rozciągnęłam w dobrotliwym geście. Dochodziłam do wniosku, że jeśli tylko nie przenosił na mnie swojej frustracji, potrafiłam tolerancyjnie podejść do wydziwiania Milana.
– Niepotrzebnie się trzęsiesz – poinformowałam przekornie, nie chcąc wywoływać przy tym konfliktu. – Zgodziłam się być z tobą. Ba, nawet ci obiecałam, że nigdy nie spróbuję odejść.
Parsknął cicho wyraźnie ubawiony. Oboje dobrze wiedzieliśmy, jak to wyglądało naprawdę. Rawicki dał mi prosty wybór i ani trochę nie wątpiłam, co stałoby się, gdybym odrzuciła propozycję przysłowiowych zaręczyn. Nie zamordowałabym go, co to to nie, ale on z pewnością sam przekroczyłby próg krainy Welesa, pogrążając się wcześniej w rozpaczy. Być może mnie też zabrałby ze sobą. Poza tym trochę trwało, zanim przystałam na nazywanie naszej relacji związkiem, aż do tamtego momentu radykalnie zaprzeczając.
– Litościwą sówką los mnie obdarzył – mruknął. – Powinienem paść przed Dolą na kolana i wznosić dziękczynne modły.
Rozśmieszył mnie. Milan wierzył w bóstwa słowiańskiego panteonu tak samo jak wszystkie znane mi strzygi. Nigdy jednak nie miałam okazji zobaczyć go w trakcie odprawiania chorałów, bo obrzędów nie pomijał, szczególnie respektując święto Sobótki. Szybko jednak spoważniałam, przypominając sobie wymianę poglądów pomiędzy stojącym za mną mężczyzną a jego ciemnowłosą, przybraną matką.
– Milan?
– Tak? – spytał, ani na moment nie przestając masować.
– O co chodziło Czębirze? – zapytałam. Zmarszczył brwi, jakby nie miał pomysłu, z jakiego powodu biorę go na spytki. – Jakie jest twoje przeznaczenie?
– Ach, to masz na myśli – zmarkotniał. Wpatrywałam się w lustrzanego Milana, odrobinę przechylając głowę w bok. Gdyby nie fakt, iż zaczęłam drążyć najpewniej niewygodny temat, głośnym oburzeniem skomentowałabym cofnięcie jednej ręki, kiedy pocierał brodę. – Wiesz, że moja matka nie jest zwykłą strzygą, prawda?
– Trudno przejść ponad tą wiedzą – przyznałam. Nie pamiętałam, szczerze mówiąc czy powiedziałam Milanowi o łączącej nas więzi, na jaką żadna nie miała realnego wpływu. W naszym przypadku los naprawdę kierował naszymi ścieżkami, splatając je w wyszukany sposób niczym rzemyki makramy. – Ale to nie wyjaśnia nic w twojej kwestii.
Odchrząknął, przeczyszczając gardło. Chociaż może wskazywał tylko, iż ta informacja wcale nie jest tak prosta, jak mogłabym oczekiwać. W sumie moje przeznaczenie również było dziwne i jeślibym rozmawiała z kimkolwiek innym, prawdopodobnie uznana zostałabym za skończoną wariatkę. Sama długo tak o sobie myślałam, nie znając autora głosu, jaki bynajmniej należał do mnie, nie zostawiając w spokoju.
Ludzi natomiast słyszących głosy określali schizofrenikami, wysyłając najczęściej na leczenie. Dobrze, jeśli kończyło się na tabletkach, a nie pośród czterech ścian prywatnego, aczkolwiek stosunkowo ciasnego apartamentu w zakładzie psychiatrycznym. Jednak szaleńcy podobnie jak strzygi nigdy nie mieli lekko.
– Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, ile wiesz na temat mojej matki, ale jest jedną z pierwszych przedstawicieli strzyżego gatunku – powiadomił. To już wiedziałam, lecz skoro Milan raczył mnie podstawowymi faktami, on wciąż nie miał pojęcia, z kim przyszło mu koegzystować. – Kiedy byłem młodszy i trafiłem pod dach Rawickich, często opowiadała mi przeróżne historie na temat naszych początków.
– Fundowała ci niezłe bajki na dobranoc – skwitowałam, co potwierdził skinięciem głowy. Otworzył usta, żeby kontynuować własną opowieść, ale uznałam za lepsze rozwiązanie napomknąć, że coś niecoś już wiedziałam. Później mogłam wyjaśniać dokładnie, ile oraz dlaczego, jednak szkoda było mi tracić czas, skoro wkrótce z Czębirą wybierałyśmy się na dół, wznowić lekcje magii. Czasu miałyśmy coraz mniej, ponieważ Rawiccy zamierzali z końcem października wracać do siebie, ustrzec dom przed gniewem zbłąkanych, rozsierdzonych dusz. – Wiem, kim była i jak wyglądało jej życie, zanim rozpoczął się cały ten koszmar związany z mordowaniem... odmieńców.
– Dobrze, że się dogadujecie – stwierdził tylko, choć nie byłam pewna czy fakt ten go cieszył.
Sama zaś niechętnie zastosowałam użytą nazwę, jednak nie chciałam wymieniać wszystkich znanych sobie istot po kolei. On i tak wiedział, co usiłuję przekazać. Musiał wiedzieć, skoro wychowywał się pod okiem najprawdziwszej wiedźmy sprzed wieków, której pobratymcy chronili całą rzeszę fantastycznych stworów. Dziś istoty te zamieszkiwały wyłącznie baśnie, bajki i legendy, podczas gdy Czębira widziała każdą z nich na własne oczy.
– Jednak nadal nie rozumiem – wróciłam do tematu. – Ty urodziłeś się całe wieki później, a ponieważ za życia Czębira nie doczekała się potomstwa, nie pochodziłeś nawet z jej linii genealogicznej, aby łączyła was jakaś niezwykła, cudowna oraz mityczna więź.
– Masz rację, nie jestem z nią spokrewniony, a pod jej dach trafiłem względnym przypadkiem, jeśli tak mogę określić przewodnictwo Diuny – przyznał. Obróciłam się wokół własnej osi, gdyż w takim ustawieniu łatwiej było mi patrzeć mu bezpośrednio w twarz, a nie tylko obserwować zwierciadło. Podczas gdy dłonie strzygonia spoczęły na moich biodrach, swoje ułożyłam niemalże tradycyjnie na mięśniach jego klatki piersiowej. – Pamiętasz, jak opowiadałem ci o okolicznościach opuszczenia przeze mnie... domu, prawda?
Ledwie przez gardło przeszło mu określenie tamtego miejsca domem. Sam ten fakt rozdzierał serce smutkiem, lecz wbrew pozorom perfekcyjnie rozumiałam swego rozmówcę. Przytaknęłam, udzielając werbalnej odpowiedzi.
– Pamiętam.
Trudno było zapomnieć. Strzyga, ale inna niż Milan, zaatakowała chłopaków, gdy ci znajdowali się w polu. Dorosły przedstawiciel gatunku był dużo bardziej krwiożerczy i łasy na ludzką krew aniżeli znane mi dziś wampirystyczne demony. I chociaż mój narzeczony był silniejszy z samej racji urodzenia się strzygoniem, nie miał szans w otwartym starciu z tamtą istotą. Uszedł z życiem, gdyż ta rasa wampirów nie żerowała na sobie nawzajem, wzajemne kosztowanie uznając za przywilej. Oprawca zwyczajnie był niezainteresowany konsumpcją Milana, zostawiając go ze zmasakrowanym i zakrwawionym ciałem brata, a sam zniknął w mroku zapadającej nocy.
– Diuna była mi największym wsparciem, obiecując, że wyjdzie mi to tylko na dobre. Żałobę po bracie musiałem przełknąć, zakopując gorycz i zgodnie z jej wskazówkami ruszyłem w nieznane. Wędrowałem wtedy tak wiele dni, że w zasadzie nie potrafiłem ich już zliczyć, unikając jednocześnie głównych szlaków i miast – opowiadał. – Byłem głodny oraz spragniony, więc coraz gorzej panowałem nad potrzebami, ale nie chciałem nikogo zabić i okazać się prawdziwym potworem. Gdy dotarłem do lasu, ciało w zasadzie odmawiało mi już posłuszeństwa. Nie pamiętam jak, ale kiedy się ocknąłem, leżałem w salonie posiadłości, a ona mnie doglądała. Sądziłem nawet, że to anioł.
– Twoja matka jest naprawdę cudowna – przyznałam, ujmując jego policzek i gładząc delikatnie palcem. – Na pewno wręczyła ci serce na dłoni.
Zmarszczył brwi, rozważając moje słowa. Miałam nadzieję, że ani trochę nie wątpił w ich prawdziwość, ponieważ znaleźć drugą tak życzliwą i pełną miłości do świata osobę jak Czębira Rawicka wcale nie było prosto nawet ze świecą w dłoni. Głośno oraz głęboko zaczerpnął powietrza, wypuszczając je po chwili spokojnie.
– Początkowo potrafiłem myśleć tylko o tym, jak wspaniała jest względem mnie. Otoczyła mnie opieką, zapewniła nie tylko dach nad głową i wyżywienie, ale też odpowiednią edukację. Wcześniej nie umiałem nawet czytać lub pisać – wyznał. Sprawiał przy tym wrażenie lekko zawstydzonego, chociaż nie miał ku temu powodów. Ja analfabetką nie byłam, ale system oświaty też zarzuciłam gdzieś w początkowych fazach, ledwie przechodząc z klasy do klasy. Czasem zdawało mi się nawet, że nauczyciele przepuszczają mnie z litości, a innym razem, że nie mają zielonego pojęcia, co dzieje się u mnie w domu. – Nie odstępowałem jej praktycznie na krok, chłonąc każdą wspólną chwilę jak wyschnięta ziemia kropel deszczu.
– To całkiem zrozumiałe, że byłeś zafascynowany – uznałam. – Nagle spełniły się twoje marzenia.
Rozciągnął usta w dziwnym, nierozszyfrowanym geście. Pochylił głowę, czoło przykładając do mojego. Czerń oczu Milana zdawała się bezkresna, aczkolwiek zdawałam sobie sprawę z tego, że podobnie jak wszystko inne również posiadała jasno wytyczone granice. Dźwignęłam się na palcach, delikatnie muskając jego usta. Dotyk naprawdę stanowił remedium zarówno na dolegliwości fizyczne, jak i psychiczne, a już z całą pewnością czynił cuda w przypadku stojącego przede mną strzygonia.
– Owszem, ale w dzień, kiedy ukończyłem dwadzieścia jeden lat, uznała, że nadszedł najwyższy czas, aby zapoznać się ze swoim przeznaczeniem – oznajmił.
– Zapoznać z przeznaczeniem? – spytałam, powtarzając jego słowa. – Przeszedłeś jakiś rytuał?
– Nie, sówko – odparł, a jego uśmiech zmienił się nieznacznie. – Choć może w sumie i tak. Nie jestem pewien. – Wzruszył ramionami. – Tamtego dnia okazało się, że moja rzekoma wyjątkowość ma stanowić pierwszy stopień ku memu przekleństwu.
– Możesz jaśniej?
Spuścił nieznacznie głowę, nie odpowiadając od razu. Niemal naocznie widziałam toczącą się w jego głowie walkę, co wyrysowane zostało natychmiast na obliczu mężczyzny. Czytałam powoli w Milanie jak w otwartej księdze, lecz niektóre strony nadal stanowiły dla mnie nieznany dialekt. Z dnia na dzień coraz lepiej go jednak rozumiałam.
– Istnieje podobno jakaś... przepowiednia, która padła z ust pierwszej strzygi – oznajmił, starannie dobierając słowa.
Uniosłam wyżej brwi w zaskoczeniu. O Waromirze wiedziałam, a co więcej, rozmawiałam na jej temat nie tylko z Welstem bądź Czębirą, ale także z samym Welesem. Pomimo to ani razu nie słyszałam o przepowiedni. Ukryte przed światem dziecko, owszem, nie stanowiło nowości, ale proroctwo? O nim słyszałam dopiero z ust narzeczonego, który nie wyglądał na uradowanego.
– Przepowiednia? – Nie maskowałam zdumienia. To wszystko zdawało się coraz bardziej zagmatwane, a kiedy sądziłam, że wiem już wszystko, co powinnam wiedzieć, okazywało się, w jak ogromnym tkwiłam błędzie. – Waromira była... wyrocznią?
– Może źle to ująłem – przyznał. – Niewiele wiem na ten temat, ale podobno Waromira na krótko przed próbą eksterminacji sów urodziła dziewczynkę. Matka twierdzi, że w obawie o nią jej przyjaciółka ukryła dziecko, nikomu nic nie zdradzając względem miejsca jej pobytu. Podobno nawet przekroczyła jakieś magiczne bariery, żeby żaden wróg nie zdołał wyszukać dziecka – stwierdził.
Wbrew pozorom ta koncepcja brzmiała logicznie, a moja przodkini musiała mocno obawiać się o życie córki, skoro zanim ludzie zwrócili gniew na sowy, usiłowali wymordować wszelkie inne stworzenia magiczne. Nad wyraz dobrze pamiętałam wizję płonącego gaju, Lacjusza rzucającego się prosto w płomienie dla ukochanej pierworodnej, rozpaczy mieszkańców tamtego świętego miejsca, aby pojąć, czemu Waromira podjęła się tego wszystkiego.
– Kochała swoją córkę nad życie – oceniłam smutno.
Zdałam sobie sprawę, jak wiele kobieta poświęciła w rzeczywistości dla mnie. Nic nie zmieniał fakt, iż istniałam dopiero pięćdziesiąt pokoleń później. Zamrugałam, odganiając łzy. Całe swoje życie nie płakałam tyle razy, co przez kilka ostatnich miesięcy. Ponadto żałowałam niebotycznie, że mi nigdy nie zostało dane poznać, czym jest matczyna miłość, bo moja rodzicielka darzyła mnie różnymi uczuciami, ale nie tym jednym.
– Tak bardzo, że zastosowała urok, który niósł ze sobą potężne skutki uboczne.
– Potężne skutki uboczne? – zdziwiłam się. – Jakie?
– Matka sama nie umie przytoczyć ich do końca, wiele razy ją wypytywałem. Niestety nie znając zaklęcia, nie jest w stanie wyznaczyć wszystkich możliwych konsekwencji. Tak przynajmniej zawsze twierdziła – zakomunikował. – Jedno było pewne. Jako że każda magia zawsze oraz bez wyjątku zostawia ślad, Waromira wykorzeniła ją z niemowlęcia, chcąc skutecznie je ochronić. Zdaniem matki, nawet gdyby przeciwnik odnalazł dziecko, byłoby ono zwyczajną istotą ludzką, niewyróżniającą się w zasadzie z tłumu, bardzo przeciętną wręcz.
– Aż do momentu odzyskania mocy – stwierdziłam, doznając nagłego oświecenia.
Pięćdziesiąt pokoleń niosło za sobą znamiona czaru tamtej wiedźmy, prawie półtora tysiąclecia, szacując na wspominkach zasłyszanych od Czębiry. Jak potężna musiała być Waromira, żeby zrobić coś takiego? Nie byłam w stanie udzielić sobie samej odpowiedzi na pytanie rozbrzmiewające niekontrolowanie w głowie.
Mówiłem, że to nie była pierwsza lepsza wiedźma, poinformował Welst, pierwszy raz wkraczając do rozmowy. Waromira była wyjątkowa, a dodatkowo wzmocniona została moją mocą. Dzięki temu stała się naprawdę potężna.
Twoją mocą? Spytałam odruchowo. Jak to?
To chyba oczywiste, stęknął podirytowany moim brakiem logicznego myślenia. Ciężko było mi jednak obecnie wiązać poszczególne fakty. Kiedy ludzka dusza powraca do ciała związana ze strażnikiem, zwiększają się jej siły witalne i strzygi są przede wszystkim silne fizycznie, ale nie tylko. Zatem kiedy do ciała powraca dusza na wysokim poziomie oświecenia...
Waromira stała się niemal boginią, skwitowałam, powoli rozumiejąc.
– ...aż do teraz to negowałem, ale...
– Co? – spytałam, kiedy dobiegły mnie słowa Milana. Znalazłam się w tak wielkim szoku, że kompletnie nie słyszałam mężczyzny, choć on cały czas mówił. Zmierzył mnie przymrużonymi oczami, po czym skinął głową. Dzięki temu wiedziałam, że zrozumiał, domyślając się najpewniej przyczyny mego oderwania od rzeczywistości. – Mógłbyś powtórzyć?
– Welst znów zagarnął twoją uwagę, prawda?
– Skarbie, to mój opiekun – powiedziałam skruszonym głosem. – Przepraszam cię, ale nie zawsze jeszcze umiem się skupić na dwóch rozmowach jednocześnie.
– Mówił przynajmniej coś istotnego? – Skinęłam głową, potwierdzając. – A dowiem się co czy to jednak wasza prywatna sprawa?
Mogłam się mylić, lecz raczej nie przesadzałam. Słyszałam w głosie Milana cichą nutę rozgoryczenia. Niby strzyg nie pałał zazdrością, w końcu sam związał się z cudowną i przeuroczą sówką, ale uwierało go, że przez swego strażnika poświęcałam mu jakby nieco mniej uwagi. Poza tym nie mogłam zapominać, że to ostatecznie Welst odpowiadał za spięcie bruneta z płomykówką oraz jego obrażenia, a przede wszystkim za narażenie mojego życia, jak raz to już Rawicki junior ujął oględnie.
– Wyjaśnię ci to, a przynajmniej spróbuję, ale skończmy najpierw jedną rozmowę – prosiłam spokojnie, nagradzając rozmówcę serdecznym uśmiechem. – W głowie już i tak mam niesamowity chaos.
Puścił moje biodro, otaczając prawą ręką i nieznacznie przyciągając ku sobie. Nieznacznie, ponieważ już wcześniej staliśmy tak blisko, aby bez większego problemu stykając się ciałami. Dodatkowo nie miałam problemu w wyczuciu uwypuklenia, jakie powstało znacznie wcześniej w kroczu narzeczonego. Cmoknął mnie czule w czoło, niemo powiadamiając o trosce i chęci zaopiekowania się mną.
– Podobno jeszcze przed ostatecznym starciem pomiędzy pierwszymi strzygami doszło do rozłamu, ale na ten temat również niewiele wiem – przyznał uczciwie. – Matka w sumie też, stwierdzając, iż wtedy plotki nie roznosiły się tak jak dzisiaj. Niestety to znacznie osłabiło obronę w starciu o przetrwanie naszych sowich, maluczkich przyjaciół, a przetrwała w zasadzie garstka.
– Garstka? – spytałam zdumiona.
Ja znałam dwie strzygi, choć wykluczyć nie mogłam istnienia jeszcze innych. W przeciągu ostatnich miesięcy zdołałam poznać raczej niewielki odsetek tych nocnych istot. Tereny słowiańskie sięgały dalej niż Rzeczpospolitej, w której żyliśmy. Wykluczyć nie mogłam, że poza krajem także dało się natrafić na jakąś samotniczą strzygę bądź całą ich watahę.
– Obecnie to już tylko moja matka i...
– Heloiza – dokończyłam bezwiednie. Przytaknął, zgadzając się. – Reszta... zmarła?
– Strzygi, sówko, to demoniczne stworzenia – oznajmił, jakbym o tym nie wiedziała. – Były czasy, że polowano na nas, mordując w zasadzie każdego odmieńca. Ja miałem szczęście, że zostałem tylko wygnany a nie spalony na stosie, utopiony czy nadziany na widły. – Usta wykrzywiłam w paskudnym grymasie, wyobrażając sobie przytoczone przez rozmówcę alternatywy. Każda prezentowała się kiepsko. – Nie mam pojęcia, jak zmarła reszta, ale moja matka zaszyła się w pewnej starej, bardzo starej twierdzy. O lesie, w którym zamieszkała, już wtedy krążyły wśród mieszkańców okolicznych osad mityczne legendy, a dzieci dosłownie od kolebki straszono potworami żyjącymi w jego mroku.
– No, dobrze – stwierdziłam, nie zagłębiając się w okrucieństwa tamtych czasów. – Ale co z tym twoim przeznaczeniem, skarbie? Niestety dalej nie rozumiem.
– Podział prędzej czy później każde królestwo prowadzi do...
– Upadku – dokończyłam, niecelowo go poganiając. Wewnątrz mnie aż buzowało na myśl, że zaraz usłyszę coś równie irracjonalnego, jak wieść o moim magicznym usposobieniu i babce dorównującej mocą boskim slawochwalcom. – Znam to powiedzenie.
– Strzygi zostały wtedy podzielone i jest to niezmienne aż do chwili obecnej – oznajmił poważnie. – Zdaniem matki moim przeznaczeniem jest zebrać strzygi, zjednoczyć je i nadać im nowy porządek.
– Wow...
Milan zaprezentował mi swój los w sposób niezwykle prosty, jasny i klarowny. Co mogło być w tym wszystkim niezrozumiałego? W zasadzie nic, jeśli tylko wzięło się pod uwagę to, kim byłam ja, jakie przeznaczenie ciążyło nade mną, a także wszelkie komunikaty dotyczące mojego sparowania ze strzygoniem, jakimi uraczył mnie Welst.
Ripostę miałam jednak wybitnie mało elokwentną, czym prawdopodobnie zbiłam Rawickiego z tropu, bo wyczułam momentalne napięcie jego mięśni. Gdyby tego było mało, zaczął od razu się tłumaczyć i snuć zapewnienia, których przecież nie mógł spełnić. Doskonale zdawałam sobie sprawę, jak przedstawiał się realny stan rzeczy.
– Nigdy tego nie chciałem, wypierając się tej odpowiedzialności. Matce też wielokrotnie zakomunikowałem, że nic z tego nie będzie – oświadczył kategorycznie. – Teraz tym bardziej nie podejmę się żadnego przewodnictwa, sówko, bo zwyczajnie nie mogę cię stracić – mówił coraz szybciej z każdym kolejnym słowem. – Wiem, że to dużo i może przerażać, ale nie musisz się martwić, kochanie, nie podejmę się tego. Obiecuję, że będziemy bezpieczni, ty będziesz, a ja...
– Milan – weszłam mu w słowo. Czarne oczy zalśniły, zaś wyczuwałam przepełniający go strach. Bał się, że go zostawię, bo los wyznaczył mu wcale niełatwe zadanie. – Obiecaj mi lepiej coś innego.
– Wszystko, co zechcesz, sówko, tylko nie porzucaj mnie – rzucił natychmiast.
Miałam rację. Bał się mojej reakcji, mojego odejścia. Niesłusznie. Mi też los oraz bogowie wyznaczyli wcale nie prostsze zadanie. Teraz przynajmniej mogłam naprawdę mieć przy sobie towarzysza niedoli, wsparcie w trudnych chwilach. Umiałam wreszcie pojąć, czemu Welst sprowadził mnie tutaj, krótko po tym parując mnie ze strzygoniem z pierwszego piętra.
– Obiecaj mi, że spełnisz swoje przeznaczenie. – Wyraz twarzy miał nierozumiejący, kiedy przesuwał spojrzeniem po mym obliczu. Nie byłam pewna, czego usiłuje się dopatrzeć, ale musiał poznać prawdę. Istniał cień szansy, że wtedy on też poczuje się lżej, ciesząc ulgą na sercu. – Ono jest też moje, Milan. Rozumiesz? – Nie zareagował oszołomiony wyznaniem, najwyraźniej kompletnie nie pojmując. – Czębira nie bez powodu przekazuje mi swoją wiedzę. Ona mnie szkoli. Terminuje mnie na wiedźmę – powiadomiłam, wolno wyrzekając kolejne słowa. – Ale to nie wszystko, Milan.
– Nie? – spytał, chociaż już świdrował mnie skonfundowanym wzrokiem.
– Waromira była moją prababką, a Welst początkowo był jej strażnikiem.
Wypuścił oddech, który potwornie długo przetrzymywał w płucach. Przez moment nawet spodziewałam się, że straci przytomność z wrażenia, upadając jak długi na podłodze. Dopiero by było. Tymczasem stał w miejscu, wgapiając się we mnie, jakbym już w następnej sekundzie miała oznajmić, iż po prostu sobie z niego zażartowałam. Ewentualnie jakby usiłował doszukać się drugiej głowy, a za nią trzeciej oraz czwartej.
A Wy, kochani, wierzycie w przeznaczenie?
Mam nadzieję, że podobał się Wam rozdział.
Dajcie znać.
Mocno Wam dziękuję za wsparcie.
Jesteście naprawdę wielcy <3
Dziękuję za każdy komentarz i głos, które motywują do działania.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top