10. Walka o dominację
Co rusz dotykałam delikatnie ugryzienia na szyi, rozmyślając, w jaki sposób je skutecznie zamaskować. Nie odpowiadało mi, że każdy, ale dosłownie każdy mógł je zobaczyć, a poza tym ślady wyglądały paskudnie. Wciągnęłam z sykiem powietrze, czując wciąż bolesną dolegliwość, aczkolwiek dzięki pomocy Milana, który odzyskał swe nadnaturalne zdolności, cierpiałam niezaprzeczalnie mniej. Niestety czasu cofnąć się nie dało, więc strzygoń ugryzienia nie potrafił zamaskować ani zaleczyć jadem.
– Dalej się tym przejmujesz? – Milan wszedł do łazienki, zerkając na mnie z nutą pobłażliwości. Pogodny uśmiech malował się pod jego nosem, natomiast sam strzygoń wyglądał radośnie niczym skowronek na wiosnę, jakby myśl o oznakowaniu mnie poprawiała mu humor. – Sówko, wyglądasz...
– Dramatycznie – wcięłam się w słowo, czym kompletnie nie zawracał sobie głowy.
Przewidując moje zachowanie, zdanie dokończył pół tonu głośniej, niż artykułował wcześniejszy fragment wypowiedzi.
– ...fenomenalnie. – Przewróciłam oczami, kiedy talię otoczyły męskie ramiona, a on sam cmoknął mój policzek. – Teraz już nikt nie będzie miał wątpliwości, że jesteśmy parą.
– Nie jesteśmy – zaprzeczyłam automatycznie.
– Oczywiście – stwierdził, ustępując hultajskim akcentem.
Z całą pewnością nie brał mych słów na poważnie. Nie przejmując się dodatkowo wygłoszoną głośno przeze mnie opinią, dobierać zaczął się do szyi po nieskażonej jeszcze przez niego stronie. Teraz przynajmniej nie miał przyozdobić jej kolejnymi przebarwieniami. Głupia byłam martwiąc się o stan mężczyzny, bo wyraźnie nic mu nie dolegało, kiedy rozochocony scałowywał odsłoniętą skórę. Obie jego dłonie spoczywały na mym brzuchu, lecz szybko także poszły w ruch, kiedy jedną brunet przesunął ku górze, a drugą eksplorował niższe partie ciała.
Nie tulił mnie jednak zbyt mocno do siebie, jako że korpus Rawickiego niezmiennie pokrywały siniaki i podobno w dalszym ciągu odczuwał związaną z nimi niedogodność. Cóż, inne części funkcjonowały prawidłowo, a zwłaszcza te ulokowane poniżej bioder. Wyraźną wypukłość wyczuwałam bez najmniejszego trudu, pojmując w lot intencje bruneta. Ścisnął dłoń, łapiąc w nią skrytą pod materiałem bluzeczki pierś, pochylając się nieznacznie bardziej, aby sięgnąć pod spódniczkę kończącą się ponad kolanami.
– Milan, chyba nie powinniśmy...
– Dziś nie ma imprezy – poinformował, jakby to właśnie miał być powód naszej wstrzemięźliwości. Domówka mogła się nie odbyć, ale nic nie zmieniało faktu, że w mieszkaniu gościł rodziców. Ściany w kamienicy niby i cienkie nie były, ale kto go tam wiedział, co usłyszą bądź zobaczą, skoro w posesji Zamirskich obserwowała nas zaciekawiona para oczu właściciela. – No, i chyba jesteś mi coś winna.
Kopniaka, rzuciłam mimochodem w myślach. Ugniatając pierś, nie zaprzestawał sięgać z uporem maniaka złączenia ud, które niekontrolowanie zacisnęłam. Językiem przesunął po szyi, chociaż nie zamierzał więcej dzisiaj pić, żeby nie wywołać u mnie ponownie wczesnych stanów anemicznych.
Niby wyszłam na prostą, znajdując się pod ścisłym nadzorem oraz karmiąc radykalną dietą, lecz Milan wolał zapobiegać niż leczyć. Tym bardziej, że nie kosztował mnie ledwie, a naprawdę pozbawił mnie sporych ilości żywotnego płynu. W związku z powyższym zdążył zakomunikować, że od dzisiaj ponownie w kuchni królować będą przede wszystkim produkty oraz dania bogate w żelazo. Uzupełnienia braków nie należało odwlekać w czasie.
– Nie ja kazałam ci się kłócić z Diuną – odparłam.
Nadal pozostawałam trzeźwa, chociaż młody Rawicki zamierzał bez cienia wątpliwości wprowadzić mnie szybko w stan upojenia. Ponoć seks powodował w ciele mnóstwo zmian hormonalnych, w tym także zwiększoną produkcję endorfin. Zatem znając względnie trafnie rysującą się w ciemnych barwach przyszłość, nie mogłam narzekać na brak szczęścia, skoro porządne rżnięcie wkroczyło na stałe do naszego menu.
– To nie była kłótnia, sówko – zanegował.
Palcami przesunął po materiale majtek, najpewniej wyczuwając, iż nadawały się one do zmiany. Co jak co, ale czułam narastającą wilgoć wywołaną jego podchodami. Jako uczynny oraz dobrze wychowany krwiopijca, Rawicki nie kazał się prosić, drugą ręką wkraczając do akcji. Spódnica z tyłu została niemalże wyrzucona ku górze, podczas gdy bielizna już opadała, lądując na podłodze i oplatając kostki.
Oparłam się o krawędź umywalki, pochylając nieco do przodu. Byłam gotowa, nawet jeżeli on twierdził inaczej, aczkolwiek dodatkowe pieszczoty wcale mi nie przeszkadzały, wpasowując się idealnie w harmonogram działań. Wypiętym tyłkiem instynktownie ocierałam o stwardniałe krocze, czekając na zaspokojenie pierwotnych potrzeb.
– Ona chyba twierdzi inaczej – zauważyłam, dysząc.
Sprawnymi palcami Milan wykonywał już doskonale sprawdzone ruchy, masując łechtaczkę. Jak nie zataczał nimi kółeczek, to pocierał w coraz bardziej zdecydowany sposób z każdą kolejną upływającą sekundą. Druga ręka też nie próżnowała, choć do zabaw biustem nie powróciła.
– Kurwa, sówko, ależ ty jesteś mokra – oznajmił, wsuwając dwa palce do środka.
Jakbym tego nie wiedziała. Jęknęłam, kwiląc cichutko, gdy wsuwał je głębiej, aby wysunąć niemal całkowicie i następnie wsunąć z powrotem. Każdy kolejny ruch powtarzał szybciej i szybciej, zwielokrotniając prędkość, lecz nie osiągnął maksimum, bawiąc się ze mną ewidentnie. Jeśli chciał mnie rozdrażnić, perfekcyjnie mu szło.
Zacisnęłam dłonie mocniej na umywalce, podpierając na niej ciężar ciała. Resztkami wolnej woli powstrzymywałam się przed cofnięciem w tył i przerzuceniem własnym kilogramów na strzygonia, chociaż w tym momencie całkiem prawdopodobnie nic a nic by mu to nie przeszkadzało. Możliwe że zacząłby marudzić dopiero później albo zagryzłby zęby, nie chcąc wpędzać mnie w poczucie winy.
– Milan, proszę – zakwiliłam, rejestrując pustkę.
Cofnął rękę, chcąc pozbyć się spodni, a przynajmniej opuścić je na tyle, aby wypuścić na wolność najlepszego przyjaciela, który aż rwał się do spotkania. Kciukiem zataczał bez przestanku kołeczka, doprowadzając z wolna do szewskiej pasji, podczas gdy jedyne moje pragnienie obejmowało wyłącznie doznanie spełnienia. Intuicyjnie pochyliłam się niżej, wypinając jeszcze mocniej. Czekanie stanowiło realną, wymierną katorgę, zaś Milan jakoś wybitnie się dziś nie śpieszył z zaspokajaniem mych potrzeb.
– Nie chcesz czekać, sówko?
Proste pytanie, na pozór, a jednak niemal mnie zmroziło. Otrzeźwiałam nieco, chociaż nadal czułam rozpaczliwą potrzebę spełnienia. Cofnęłam biodra, chcąc nabić się na sterczącego kutasa, jakiego czułam, gdy żołądź niby to przypadkiem i niezamierzenie musnęła moje pośladki. Ton głosu mężczyzny brzmiał dwuznacznie, a ja pewna byłam, iż zamierza właśnie udzielić mi lekcji wspólnej koegzystencji rzutującej wymiernie na przyszłość.
– Milan – popędziłam go.
Znałam rzeczywistość na tyle dobrze, aby zdawać sobie sprawę, że niewiele mogłam zmienić. Czębira może i nie była rodzoną, biologiczną matką bruneta stojącego za mną, ale bez cienia wątpliwości wiele ich łączyło. Wspólną cechą był na pewno upór oraz przekonanie o własnej racji. Jednymi słowy miałam przekichane.
– Śpieszy ci się gdzieś?
– Nie bądź okrutny – żachnęłam się w oburzeniu. – Milan.
Niestety, ale stosowane ku niemu apele nie odnosiły skutków. Kiedy kolejny raz szturchnął pośladki erekcją, nie wsuwając jej jednocześnie głębiej, jęknęłam rozpaczliwie. W dalszym ciągu nie dostrzegałam efektów, chyba że miałam wziąć pod uwagę, że zostałam dociśnięta do szafeczki z umywalką. Miałby zbyt łatwo, gdybym się nie wierciła, ale miednica reagowała w zasadzie intuicyjnie, szukając pomocy w upuszczeniu zebranego w podbrzuszu napięcia.
– Okrutny? – spytał, zadając retoryczne pytanie. – Ja jestem okrutny twoim zdaniem?
– Milan – wydyszałam jego imię, powtarzając je niczym mantrę.
Pech chciał, że nic tym nie wskórałam. Wręcz przeciwnie. Odniosłam nieodparte wrażenie, że tylko go rozwścieczyłam. Nie miałam pewności, co stanie się lada moment. Mogłam wyłącznie zgadywać, jaki cel przyświeca Rawickiemu, przynajmniej dopóki mnie nie oświecił.
– Prawie umarłaś, kurwa, zabierając mnie ze sobą do grobu, sówko, ale to ja jestem okrutnikiem, tak? – cedził przez zaciśnięte zęby.
– Ja wcale nie...
– Strażnik strażnikiem, sówko, ale to moją kobietą jesteś – syczał wściekle. Ponownie trącił mnie wzwodem, nie pozwalając poczuć go w środku. Niezmiennie za to wypełniał mnie palcami, ale i z tym się ociągał. Już wszystko jedno mi było, na jaką opcję się zdecyduje, byleby tylko przestał się nade mną pastwić za grzechy mojego sowiego opiekuna. – To mi pękłoby serce, gdybyś trafiła do pierdolonego grobu – wywarczał. – Pomyślałaś o mnie w ogóle?
– O mój...!
Przygryzłam mocno wargę w ostatnim momencie, nie wzywając żadnego bóstwa, kiedy wbił się wreszcie z impetem, rozpierając stęsknione ścianki. Co jak co, ale Rawicki wybitnie źle reagował na wtrącanie członków słowiańskiego panteonu pomiędzy nas, zwłaszcza w intymnych momentach. Jego zdaniem to były nasze chwile i nawet bogom nie wolno było się w nie mieszać. Pchnął tak mocno, iż wsunął się po same jądra, cały czas przytrzymując moje biodra w sposób niepozwalający na przyjęcie dogodniejszej pozycji. Jak stałam, tak miałam stać.
– Powiedz to, sówko – nakazał złowieszczo. – Wezwij Roda, żebym mógł ci kolejny raz udowodnić, że nie ma dla ciebie nikogo lepszego ode mnie. – Zacisnęłam zęby, niczego nie mówiąc, a i jęk ledwie wypuszczając z krtani, kiedy Milan nie silił się na bodajby gram delikatności. Byłam skończoną wariatką, że chciałam więcej. – Wypierasz to, jak tylko potrafisz ze świadomości, ale powinnaś w końcu zrozumieć, że...
– Milan! – krzyknęłam wskutek jeszcze silniejszego pchnięcia.
– Jesteśmy. W. Związku – powiedział stanowczo, kategorycznie akcentując każde ze słów. Co więcej, strzygoń nie przestawał ani na sekundę się poruszać, nadziewając moją umordowaną cipkę na twardego jak kamień kutasa. Nie tego chciałam, nawet jeśli lubiłam ostrzejsze zabawy łóżkowe. Ta jednak, chociaż nie w łóżku, zdecydowanie wymykała się spod kontroli, bo zamroczony złością strzyg praktycznie się nie kontrolował, wyzbywając coraz mocniej hamulców. – Nigdy więcej nie potraktujesz mnie jak nic nieznaczącego kundla – wycedził.
Uniosłam nieznacznie głowę. Mocne rysy twarzy bruneta odbijające się w lustrze nie pozostawiały złudzeń, a oblicze przyjmowało marsowy wizerunek. Co to, do cholery, miało niby być? Rawicki wyżywał się na mnie seksualnie, wylewając frustrację za zachowanie Welsta i Diuny, która nawet nie reagowała, próbując go powstrzymać bądź przynajmniej utemperować jak na opiekunkę przystało. Przecież płomykówka musiała wiedzieć aż za dobrze, co aktualnie wyczyniał jej protegowany, przekraczając z każdą kolejną sekundą coraz radykalniej granice.
Walka o dominację. Słowa rozbrzmiały w myślach. Welst wiedział, więc Diuna na pewno też. Już chciałam poprosić, żeby coś zaradził, skoro pełnił nade mną pieczę, rzekomo nie pozwalając wyrządzić krzywdy, kiedy dodał stanowczo. Ty się nie uginasz, Kara. Nie daj sobą pomiatać strzygoniowi.
Zacisnęłam palce na umywalce. Nie, jeszcze nie chciałam podejmować żadnej akcji będącej reakcją na wątpliwie zachowanie mężczyzny. Jeszcze nie było najgorzej, zwłaszcza że napięcie w podbrzuszu wbrew pozorom zdawało się kumulować, szykując do eksplozji doznań. Z Milanem mogłam porozmawiać po wszystkim, zwłaszcza że podobno żaden z sąsiadów nie planował nas nachodzić dzisiejszej nocy. Nie przewidziałam tylko, że zamroczony mężczyzna wcale nie będzie dokładał starań, ażeby mi dogodzić, działając wręcz w odwrotną stronę.
– Co ty...?
Nie dokończyłam pytania, kiedy ponownie poczułam się pusta w środku. Milan wysunął się, napierając na moje ciało i dociskając je do szafki z umywalką. Palce zaciskałam już tak mocno, że praktycznie zbielały, odrzucając głowę automatycznie w tył, gdy ponownie dręczyć zaczął dłonią mokry od soków guziczek.
– Jesteś moja – wycedził kasandrycznie. – I zapamiętaj to sobie, że o swego strzyga masz, kurwa, dbać.
To zabolało, piekąc. Milan bez ostrzeżenia wsunął penisa między pośladki, wypełniając z drugiej strony niezaprzeczalnie zbyt mocno. W tym wydaniu analne zbliżenie zakrawało o gwałt, a ja nie zamierzałam pozwolić się ubezwłasnowolnić. W jednym Milan Rawicki posiadał absolutną rację. Będąc strzygą czy nie, posiadałam nieopisaną potrzebę autonomiczności i nie zamierzałam się poddać. Nie bez walki.
Zrób to, polecił Welst, kiedy w głowie pomimo bombardujących ją bodźców kotłować zaczął się diabelski plan. Przykro mi było, ale zamierzałam wystosować przeciwko brunetowi całą dostępną artylerię. Niby niewiele mogłam, kiedy blokował moje ciało, lecz z pewnością nie przewidział, że do takich atrakcji musiałby mnie związać, przykuwając do łóżka każdą ruchomą część ciała.
Zaboli, zaznaczyłam, aczkolwiek bardziej informowałam o tym samą siebie. Welst nie miał ucierpieć, ale tak czy owak mnie już bolało. Facet wygadujący farmazony o związku, kompromisach oraz cierpliwym poświęceniu w tej właśnie chwili nie miał w tym temacie bladego pojęcia, pozwalając dojść do głosu w pełni swej demonicznej naturze. Ostatni raz jęknęłam, a wykorzystując element zaskoczenia, z impetem cofnęłam głowę.
Ból był okropny, ale chrupnięcie zdecydowanie nie dobiegało z żadnej z moich kości, podobnie jak siarczyste przekleństwa rozdzierające powietrze. Rawicki wyklinał chyba we wszystkich znanych językach, jednak jako że przyłożył dłonie do twarzy, przesłaniając przy tym usta, niewiele słów dało się zrozumieć.
Szczęśliwie jednak cofnął się o kilka kroków, jednocześnie przestając mnie dręczyć. Poczułam się pusta, a spódniczka opadła względnie swobodnie. Do tego wszystkiego zostałam wykorzystana, a to bolało mocniej niż realne uderzenie. Korzystając z okazji, obróciłam się pośpiesznie, stając z nim twarzą w twarz i szybko lokalizując czerwoną ciecz brudzącą jego dłonie, a nawet tors.
– Nigdy więcej, nie waż się mnie tak traktować! – Wycelowałam w niego palcem, skupiając uwagę bruneta na sobie. Czarne tęczówki drżały, oznajmiając jego stan emocjonalny, jaki niestety pozostawiał wiele do życzenia. – Nie jestem twoją dziwką! – Popchnęłam go, korzystając z wyraźnego skonfundowania przyjętą przeze mnie bojową postawą. Patrzył prosto na mnie, a zmętniały wzrok zdawał się nabierać wyrazistości. Jedyny problem polegał na tym, że tym razem to ja byłam wściekła niczym osa albo cały rój. – Rżnąć możesz sobie szmaty w Nenufarze, a mnie masz szanować! – darłam się.
Popchnęłam go jeszcze raz, przez co cofając się, wpadł na wysoki brodzik pełniący też rolę wanny. Oczami wyobraźni widziałam, jak wlatuje do środka, ale niestety wizja ta pozostała w sferze marzeń. Milan zachował równowagę, ale podobno każdy głupi miał szczęście. On bezsprzecznie zaliczał się obecnie do tego mało szlachetnego grona.
Nie czekając, ruszyłam z miejsca, wyplątując się błyskawicznie z majtek, które zostawiłam na podłodze przy szafce z umywalką, a następnie wyszłam z łazienki. Drzwi trzasnęły z nieprzeciętnie głośnym hukiem, w związku z czym mogłam się spodziewać wścibskich pytań sąsiadów w nadchodzących dnia. Zanim doszłam do drzwi prowadzących na przedpokój, Milan złapał mnie za przedramię, przymuszając do zatrzymania w pół kroku.
Otworzyłam usta, chcąc dać upust złości i boleśnie go skrytykować, nagradzając przy okazji kilkoma soczystymi epitetami. Radykalnie przegiął, a zaufanie, jakim próbowałam go obdarzyć, mógł sobie aktualnie wsadzić głęboko w kieszeń, o ile nie w dupę. Nie poczułam nawet nutki litości na widok jego zakrwawionego oblicza, bowiem celnym uderzeniem udało mi się złamać ciemnowłosemu strzygoniowi nos. Zasłużył sobie zdecydowanie na więcej.
– Zaczekaj – wybełkotał komendę, zaciskając wolną ręką skrzydełka nosa.
– Pierdol się, Rawicki!
Chwilowo w głębokim poważaniu miałam, kto nas usłyszy. Pewna byłam, że rodzice Milana już wiedzą o naszej awanturze, szczególnie że krzyczałam na niego, stojąc przy drzwiach, a w mieszkaniu panowała względna cisza. Cóż, przy odrobinie szczęścia zyska reprymendę od rodziców, którzy przynajmniej zdawali się mnie polubić.
Może nie powinni, skoro w tej sekundzie pragnęłam zejść na dół, zebrać resztę rzeczy w spoczywające tam walizki i po prostu się wynieść. Nawet pod mostem miałabym aktualnie lepiej. Zawsze mogłam też spróbować u kogoś przekimać, choć grono znajomych raczej ulegało dezintegracji, odkąd przeprowadziłam się do Katowic.
– Karmen, proszę...
– Karmen? To już nie sówko?!
Obróciłam przeciwko mężczyźnie jego perspektywę, przeinaczając na własną modłę pytania, jakie zadawał, gdy starliśmy się na parterze o Odolana Zamirskiego. I pomyśleć, że całkiem niedawno typ był moim największym zmartwieniem. Cóż, aktualnie plasował się znacznie niżej na liście dotykających mnie problemów. Tymczasem cynizm wylewał się ze mnie niczym z czarki wypełnionej już po brzegi.
– Proszę cię, posłuchaj – nalegał, ale ja byłam przede wszystkim wściekła.
– Teraz to posłuchaj, co? – warknęłam rozeźlona. – Dość się nasłuchałam w łazience, łajdaku. – Uderzyłam go w tors, wyrywając wcześniej rękę z uścisku. Okładając go rękami, nie zwracałam uwagi na dotychczasowe siniaki, a po prawdzie nawet nie zamierzałam. On się jakoś nie przejmował zadanym mi przed momentem bólem, gdy uporczywie próbował udowodnić mi swoją rzekomą, pierdoloną rację. – Nie jesteśmy w związku! Tak nie wygląda żaden związek!
– Sówko...
– Zamknij się, Rawicki! – wrzeszczałam nieskrępowana myślą, iż najpewniej zaraz wychodząc, napotkam uroczą parkę strzyg odgrywającą rolę rodziców stojącego na wprost mnie chłopa. – Jesteś skończonym gnojem! To nie na mnie ci zależy, tylko na tym, żeby twoje zdanie było na wierzchu! – zarzuciłam. - Mam cię słuchać i być posłuszna, bo tak sobie uwidziałeś! To jest niewola, Rawicki, a nie partnerstwo!
Kiedy próbowałam odepchnąć go w tył, złapał nieoczekiwanie obie moje ręce w silnym uścisku. Czarne tęczówki drżały, a rysy twarzy ponownie nabrały wyrazistości. Wkurzyłam go zarzutami, ale nie zamierzałam przestać. Ja się nie uginałam, a już na pewno nie ugięłabym się obecnie przed osobą używającą seksu jako środka prewencyjnego. Spróbowałam się wyrwać, ale z Milanem nie miałam zbyt wielkich szans na zwycięstwo, jeśli chodziło o siłę mięśni. Jako urodzony strzyg dodatkowo był wiele silniejszy od całej reszty, nie wspominając o sowiej wiedźmie, która nawet nie dostąpiła przemiany.
– Posłuchaj mnie wreszcie!
– Bo jak nie, to co? Zgwałcisz mnie?! – spytałam, brutalnie godząc w niego. Zadrżał, na ułamek sekundy ledwie rozluźniając uścisk rąk. Trwało to jednak zbyt krótko, abym zdołała się wyrwać i uciec, biegiem opuszczając mieszkanie. Prawdę mówiąc, nie zamierzałam już nawet iść na parter, a pomknąć gdzieś przed siebie, żeby wiatr rozdmuchał nie tylko włosy, ale też niechciane, bolesne myśli. Olać tych kilka ubrań i kosmetyków. – To nie jest... Uch!
Uderzyłam plecami w ścianę, kiedy tym razem to on mnie popchnął. Kolejny raz znalazłam się w potrzasku, całkowicie wątpiąc, abym zdołała powtórzyć atak z zaskoczenia. Milan nos miał już złamany, a nawet jeśli krew przestała płynąć z rozgruchotanego organu wartkim strumieniem, to zabrudziła cały jego tors oraz brodę, zlepiając nawet zarost ponad wargami.
– Przesadziłem – zakomunikował odrobinę zbyt ostro jak na przeprosiny. – Przyznaję, poniosło mnie, sówko – powiedział zdecydowanie spokojniej, próbując jakkolwiek nad sobą zapanować. Patrząc strzygoniowi prosto w oczy, bez trudu dostrzegałam szybkość ich wibracji. Nadal targały nim emocje, podobnie zresztą jak mną, więc czas do dyskusji był jednak kiepski. – I choć chciałbym się wybielić, nie mam usprawiedliwienia dla siebie.
Zasznurowałam wargi, nie bardzo wiedząc, co stwierdzić. Przyznać mu rację, zmieszać z błotem, wyrazić rozgoryczenie. To było naprawdę przykre, że Milan postąpił w taki a nie inny sposób, obracając w puch wypracowane między nami dotychczas porozumienie. Zaciągnęłam się powietrzem, mierząc go srodze.
Milczał, czekając ewidentnie responsu, a może nawet rozgrzeszenia, lecz tego drugiego nie miał otrzymać, obserwując mnie bacznie. Ciężko zrobiło mi się na sercu, kiedy sama przed sobą przyznałam, że kolejne słowa zabolą, ale on musiał je usłyszeć, żeby pojąć choć po części ogrom zniszczeń. Tego nie dało się cofnąć ani zalepić pierwszym lepszym kleikiem.
– Przykro mi, ale nie mogę ci zaufać. - Przymknęłam oczy, spuszczając nieco głowę. Niby nie potrafiłam tego zrobić, więc mówiłam prawdę, ale same słowa wywoływały namacalny ból. – Nie po tym.
– Sówko...
Ty już to zrobiłaś, oznajmił Welst, dobijając mnie stwierdzeniem, jakiego wolałam jednak nie słyszeć. Chcąc czy nie, przyznać musiałam strażnikowi rację. Cały czas twierdziłam, że nie umiem zaufać, ale przed Milanem otworzyłam się mimowolnie oraz całkowicie niezamierzenie, nie wiedząc nawet kiedy.
Padł na kolana, zaskakując mnie dogłębnie. Głowę docisnął do mego ciała, prawdopodobnie nie przykładając wagi do tego, że aktualnie wtulał ją między piersi. Nabrałam głębiej oddechu, korzystając, że dzięki pomocy Czębiry już nie odczuwałam niedogodności w klatce piersiowej, nie licząc ukłucia na wysokości serca. Niepewnie i bez przekonania czy w ogóle wolno mi było, ułożyłam dłonie na głowie mężczyzny, wplatając palce w czarne kosmyki. To nie mogło się tak skończyć.
W przeciągu kilku minionych miesięcy zdążyliśmy zrobić chyba wszystko, co przeciętnym parom zajmowało lata. Wspólnie się bawiliśmy, dzieląc między sobą przyjaciół. Razem rozpracowywaliśmy kolejne kompromisy dla ułatwienia wspólnego życia. Oboje dbaliśmy o siebie nawzajem na wszelkie znane mi sposoby. Kłóciliśmy się i godziliśmy regularnie. Ja zdobyłam nielegalną broń palną, on wmuszał we mnie potrawy przesycone żelazem, nie ustępując nawet w kwestii modelu ortezy, jaką przez niego przyszło mi nosić. Poznaliśmy swoje rodziny, łącznie z ich grzeszkami, a mimo to nadal próbowaliśmy stworzyć namiastkę czegoś, co Milan określał związkiem, którego tak mocno się bałam.
A mogłam zwyczajnie odejść, gdy jeszcze miałam ku temu szansę, oceniłam.
– To się nie uda, Milan – wyszeptałam, dźwigając jedną rękę i przesłaniając nią częściowo twarz. – Jesteśmy skrajnie różni, mamy totalnie odmienne przeznaczenie i mordercze charaktery. Jeśli się nie wymordujemy, przez nas cierpieć będą inni.
– Jestem sukinsynem – wyznał, choć głos miał przytłumiony. – Wiem i przyznaję się do tego, ale nie mogę cię stracić.
– Milan, przecież my...
– Serce przestało ci bić – poinformował zrozpaczonym tonem. – Jak zobaczyłem cię leżącą bezwiednie na ziemi w deszczu... Wiem już, czym jest potworny ból w sercu. Wiem, co czuł Jarowir. – Uniósł głowę, patrząc mi prosto w oczy. Nie byłam w stanie oderwać spojrzenia, utrwalając dodatkowo kontakt wzrokowy. Jeśli Milan Rawicki właśnie nie płakał, to pomysłu nie miałam żadnego, ażeby wytłumaczyć racjonalnie strużki spływające z czarnych oczu. – Nic nie może się równać z tą mordęgą. Nawet w połowie nie cierpiałem tak bardzo, gdy Diuna doprowadzała mnie do porządku – wyznał szczerze. – A przecież sama widzisz, jak przez nią wyglądam.
– Milan, przestań, proszę – rzekłam. Nie chciałam tego słuchać. Nie byłam nawet pewna czy powinnam dać mu szansę na wyjaśnienie. – To nic nie...
– Zabij mnie – nakazał.
Mimowolnie szerzej otworzyłam oczy, opuszczając nieco szczękę. Facet był niepoczytalny, żądając ode mnie niemożliwego. Morderstwo nie wchodziło w rachubę bez względu na to, jak bardzo niejednokrotnie miałam go dosyć, wyklinając na prawo i lewo. On po prostu musiał żyć, ponieważ stanowił nadzieję wszystkich okolicznych strzyg.
To chyba tak jak ty, zainsynuował Welst. Jesteście okropni, ale oboje musicie przeżyć. Przynajmniej na razie.
Pocieszające, bąknęłam cynicznie. W rzeczywistości myśl ta wcale nie pokrzepiała, demotywując niestety do działania. Pisana nam obojgu była śmierć, jeśli wszystko, co zasłyszałam od strażnika oraz innych strzyg było prawdą. Nam, ale również innym strzygom, a przecież powinny zostać otoczone opieką. Ja powinnam otoczyć je opieką, a Milan...
Nie można być opiekunem w pojedynkę, oznajmił biały ptak.
Ty jesteś, skontrowałam natychmiast.
Gdybym sam pełnił nad tobą pieczę, dziecino, dawno już hasałabyś po zielonych pagórkach Nawii, poinformował. Utrzymać cię przy życiu jest o wiele trudniej niż osiągnąć najwyższy stan oświecenia i opanować go do perfekcji. Równie dobrze mógłbym nauczyć się nurkować.
Z gardła wyrwał mi się szloch. Jak mam to wszystko znieść? Byłam nikim, właśni rodzice mnie nie chcieli, a ojciec gotów byłby mnie sprzedać kumplom za flaszkę wódki. Zliczyć już nie umiałam, ile razy uciekałam z domu, żeby uniknąć konsekwencji jego nałogu. Nagle istnienie wielu, wielu istot miało zależeć ode mnie? Jak?
Nikt inny nie mógłby odegrać roli w tak ważnym przedsięwzięciu, zakomunikował Welst. Nie dołuj się. Ciężko to przyjąć do wiadomości, ale to właśnie dzięki tamtym wydarzeniom jesteś tak nieprzeciętnie silna, stwierdził. Potrafisz walczyć o swoje, nie wahasz się, nawet jeśli sięgnąć masz po środki ostateczne. Pamiętasz?
Nie potrzebowałam pytać co. Doskonale pamiętałam, co zrobiłam i jak. Ratowałam się wszelkimi możliwymi sposobami, myśląc też o siostrze. Na rękach miałam krew, zanim jeszcze zamordowałam Jarowira, przy czym on przynajmniej zginął dla dobra ogółu oraz własnego spokoju.
Wypadek. Wszystko wyglądało tak niepozornie, że nikt nie potrafił dojść do przyczyny tamtego brzemiennego w skutkach zdarzenia. Zresztą kto normalny zawracałby sobie głowę pijakami, których całe osiedle kojarzyło jedynie z bib oraz urzędowania w pobliskich melinach. Oficjalna wersja wykluczała czyjkolwiek udział w tym zdarzeniu.
Nawet ciotka Lu niczego nie mówiła głośno pozbawiona dowodów, chociaż czasem odnosiłam wrażenie, że znała prawdę. Wtedy jednak wmawiałam sobie, że jestem przewrażliwiona i dręczą mnie mimo wszystko wyrzuty sumienia. Nie mogła wiedzieć, co się tam wtedy naprawdę wydarzyło, bo prawdę znały maksymalnie trzy osoby, z czego dwie zabrały ją do grobu.
Jagoda jak zwykle nocowała u kogoś, zaś ja z niewielkimi obrażeniami trafiłam do szpitala, skąd po standardowych badaniach i poprawie mego stanu zdrowia zostałam w zasadzie wepchnięta pod opiekę wrednej staruchy. Wedle innej, bardziej powszechnej wersji, nawet mnie tam wtedy nie było, co powtarzałam swego czasu innym z uporem maniaka. Kłamstwo wielokrotnie powtarzane ponoć kiedyś stawało się prawdą.
Pamiętam, przyznałam smutno, uznając przed Welstem własną porażkę.
Więc sama widzisz, że każdy ma coś na sumieniu, ptak wygłosił kolejną ze swych licznych nauk. Welst lubił mnie strofować, a także pouczać, ale nie mogłam udawać, że się mylił. Z każdej nauki wypływał morał, nawet jeżeli trudno było mi go przyjąć do wiadomości. W tym przypadku było dokładnie tak samo. Kretyn z niego i furiat, ale gwarantuję ci, że więcej cię nie skrzywdzi.
Akurat, burknęłam nieprzekonana. Welst nie odpowiedział, Rawicki czekał, a ja stałam dosłownie oraz w przenośni pod ścianą. Odetchnęłam, głęboko nabierając powietrza w płuca. Musiałam coś powiedzieć i wyperswadować mu ten poroniony pomysł. Nie zamierzałam go zabijać bez względu na to, jak mocno by nalegał.
– Przestań – zakomenderowałam. – Jesteś potrzebny.
Nie powiedziałam, że mi, bo tego chwilowo słyszeć nie musiał. Tak czy owak potrzebowały go inne strzygi, mieszkańcy kamienicy, współtwórcy tutejszej społeczności sów. Zresztą chyba nie tylko oni, aczkolwiek kolejnego etapu jeszcze nie umiałam sobie wyobrazić. Wojna wisiała w powietrzu, ale nadal zdawała się ledwie omamem.
– Jeśli odejdziesz, nie przetrwam – oświadczył. Wzruszał swoim prostolinijnym spojrzeniem na sytuację. – To bez różnicy czy zostawisz mnie samego, czy umrzesz, skoro koniec końców pęknie mi serce.
– Milan, wstań – poprosiłam.
– Zabij mnie – brnął we własnej perspektywie. – Po co zbędnie odwlekać nieuniknione?
– Nie wiem, jak mam ci zaufać – wyznałam uczciwie. Dyskutowanie oraz przekomarzanie się niczego nie wnosiło, więc mogliśmy skończyć bawić się w dzieci, gdzie każde chciało mieć rację. W końcu moja racja była zawsze najmojsza i prawdziwa jedyna. – Posunąłeś się zdecydowanie za daleko, obracając przyjemność w system kar.
– Wiem, sówko – zaskomlał. Łzy nadal spływały mu po policzkach, choć nie tak intensywnie jak na początku. Milan naprawdę wyglądał na złamanego. – Bardzo cię przepraszam. Nie wiem jeszcze jak, ale wynagrodzę ci to – zapewniał. – Nigdy więcej się to nie powtórzy, obiecuję.
Obietnica brzmiała szczerze. Poza tym wyglądało, że odgórnie zostałam pozbawiona decyzji. Czekał mnie najprawdziwszy, aranżowany związek z rozsądku. Nieznacznie spuściłam głowę, stwierdzając, że może nie miało być aż tak źle. Może to ja wyolbrzymiałam sprawę, skoro formalnie patrząc, żyłam z Milanem w każdym aspekcie.
– Pamiętaj, Milan, że zaatakowana będę się bronić – ostrzegłam, przywołując w pamięci jego słowa. Wyraźnie zaznaczył, że podejmie defensywę, jeśli ponownie spróbuję go zaatakować. Tym razem fakt faktem złamałam mężczyźnie nos, lecz bez cienia wątpliwości zrobiłam to w obronie własnej. – To nieistotne czy mnie uderzysz, czy spróbujesz zagarnąć siłą. Nigdy więcej nie puszczę ci tego płazem.
– Nigdy więcej, nie wyrządzę ci krzywdy – zripostował. – Ale musimy ustalić wreszcie jedną wspólną wersję.
– Wspólną wersję? – spytałam zdumiona. – Raczysz sobie ze mnie kpić, Rawicki? – Nie kryłam oburzenia. – Nos ci złamałam, bo sobie zasłużyłeś, więc nie będzie żadnej wspólnej wersji.
Sądziłam, że będzie chciał zmyślić bajkę dotyczącą nosa, co by sąsiedzi nie mieli z niego pośmiewiska, gdy dowiedzą się, czemu został złamany. W końcu o panach będących ofiarami przemocy domowej we współczesnym społeczeństwie krążyły kawały oraz dowcipy, chociaż nie pojmowałam, co było w tym niby takiego śmiesznego. Najwyraźniej żarty rozumiał każdy, kto bladego pojęcia nie miał o formach przemocy.
– Sówko... – zaczął, a pomimo zarostu dokładnie dostrzegłam uniesiony w górę kącik ust. Oczy w dalszym ciągu miał zaszklone, choć nie widziałam spływających już po licach słonych łez. – To akurat oczywiste.
– Skoro tak, to po co chcesz...?
– Strzygi tego zwykle nie robią – przerwał mi, wchodząc bezceremonialnie w słowo. Uniosłam brew w wyczekującym, niepojmującym geście. – Parujemy się inaczej, feromonami we właściwym momencie przesyłając światu wiadomość o... zalegalizowaniu związku. Pora poczynić wyjątek, skoro już i tak padłem przed tobą na kolana, moja ty brązowooka bogini. Wygrałaś, choć prawdę mówiąc, nigdy nie miałem szans w walce z tobą.
– Milan, co ty...?
– Karmen Elektro Bielawska – poważnie, wręcz patetycznie wypowiedział moją pełną godność, choć brzmiała ona groteskowo. – Sówko moja najdroższa, uczynisz mi ten zaszczyt i spędzisz ze mną resztę naszej szalenie długiej, wiekuistej wręcz egzystencji, pozwalając udowodnić, jak bardzo mi na tobie zależy oraz odkupić swoje niewybaczalne przewinienia?
Wbiło mnie w podłogę. Tak jak stałam, tak dokładnie zamurowało mnie zachowanie Milana. On przecież nie może... Przełknęłam, ogarniając sytuację. Zaczerpnęłam oddechu, orientując się, że przecież muszę poświęcać energię na prozaiczną czynność, aby nie paść przedwcześnie trupem. Urzeczonym, czarnym wzrokiem strzygoń patrzył prosto na mnie, więc wywinięcie się od odpowiedzi nie wchodziło w rachubę. To już nie miał być zwykły związek i wspólna zabawa w dom, a kolejny, zupełnie odmienny oraz abstrakcyjny etap partnerstwa.
No, i proszę... oświadczyny a'la strzygoń Rawicki ;)
Co sądzicie? Karmen powinna przyjąć Milana pomimo wszystko?
W sumie ponoć czeka ich wspólna przyszłość...
niekoniecznie szczęśliwa i usłana różami, ale jednak.
Dajcie znać w komentarzach.
Ślicznie dziękuję Wam za wsparcie.
To niesamowite, że razem ze mną przeżywacie tę historię.
Jesteście niesamowici, a Wasze komentarze i głosy najlepiej motywują do działania <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top