37. Każdy ma swoje przejścia i zadry
Nie znałam miejsca, do którego zostałam przywieziona. Siedząc na tylnym siedzeniu ciemnego samochodu nieokreślonej przeze mnie marki, wgapiałam się w wolno stojący budynek przywodzący na myśl czyjś dom rodzinny. Jak naszą kamienicę wzniesiono go na obrzeżach. Tu prawie nie dostrzegałam innych budynków.
Mocniej ścisnęłam poły kurtki, którą dostałam od Odolana zajmującego miejsce kierowcy. Mimo włączonego w aucie ogrzewania, czułam wywołujący dreszcze ziąb. Oprócz użyczonej łaskawie kurtki miałam na sobie ledwie prześcieradło zdjęte z łóżka pełniącego funkcję ołtarza. Metamorfoza w demona rozerwała na strzępy całe moje ubranie, zostawiając kompletnie nagą. Jednak na myśl o paradowaniu na golasa, nie spłonęłam rumieńcem. To już minęło.
– Zaraz się ogrzejesz – zapewniła troskliwie Czębira, pocierając moje ramię. – W środku jest ciepło, a Heloiza na pewno wyszykowała już dobry, rozgrzewający napar.
– I będziesz mogła usiąść przy płonącym kominku – zawtórowała radośnie Radwoja, spoglądając na mnie do tyłu.
Nie myliłam się. Radwoję i Odolana łączyło więcej niż wspólne przeżycia czy nacja. Dostrzegałam to w ich ukradkowych spojrzeniach, jakimi obdarowywali się wzajemnie przez całą drogę. Uwadze nie umknęły też wszystkie, niby to przypadkowe muśnięcia. To zmieniając bieg Zamirski przypadkiem dotknął udo strzygi, to ona oglądając się na mnie, na moment ułożyła dłoń na jego nodze. Subtelne i wymowne zarazem gesty wskazywały na zażyłość tej dwójki.
– Ogień na pewno już wesoło w nim trzaska – poparła brunetka, odgarniając kosmyk mych włosów oraz zatykając za ucho.
Miło było słuchać o sielance trwającej wewnątrz budynku. Prezentowała się ona tak inaczej niż smutna, bolesna rzeczywistość. W trakcie jazdy doszłam do wniosku, iż z trudem przychodziło mi ocenić, co miało miejsce naprawdę, a co bliższe było złudzeniu. Moja przemiana w pełnego demona, jakim stał się również Jarowir po śmierci Alicji, zgon Jagody, która okazała się północnicą czy zamordowanie przeze mnie Dragana.
W życiu zrobiłam wiele rzeczy dobrych i złych. Jednych żałowałam, pozwalając sobie nad nimi uronić łzę, innych absolutnie bym nie odmieniła, gdyby wręczono mi możliwość wyboru. Do tych drugich należało zamordowanie starożytnego wołchwa, choć podejrzewałam, że od dawien dawna nie zasługiwał na tę zaszczytną funkcję kapłana. Co do jego śmierci nie było najmniejszych wątpliwości, zaś on sam spoczął w kałuży krwi z wyrazem bólu na obliczu.
Wysiadłam z wozu. Styczeń był mroźny, zwłaszcza nocą, a chłód niewielkimi igiełkami przekuł moje ciało niczym podczas zabiegu akupunktury. Ciaśniej okryłam się kurtką, która nosiła znamiona walki. Odolan życzliwie odstąpił mi własną, nie wożąc zapasu w samochodzie. Radwoja sekundę później stała przy mnie, otulając ramieniem i podprowadzając do wejścia. Z drugiej strony kroczyła Czębira, jakby kontrolowała stawiane przeze mnie kroki.
– Zdejmij to ze mnie! – Groźne skrzeczenie Milana dobiegło mych uszu, jeszcze zanim dobrze wkroczyliśmy do środka. – Przysięgam, że jak się uwolnię, popamiętasz mnie!
– Zamknij z łaski swojej wreszcie, dzieciaku, tę pyskatą buzię – nakazała poirytowana już solidnie kobieta. – Inaczej dodatkowo cię zaknebluję – zagroziła, a mamrotane kolejno słowa rozniosły się w powietrzu. – Kompletnie nie rozumiem, co ta urocza strzyga w tobie widzi. Musiała być ślepa i spita, decydując się na barter z tobą.
– Nie obrażaj. Mojej. Sowy! – wydarł się mężczyzna przebywający pod okiem wiedźmy Zamirskiej, dysząc przy tym ciężko. Odniosłam wrażenie, że walczy, lecz jeszcze nie umiałam ocenić, z czym ani w jakim dokładnie celu. – Ona...
– Rany, rany – stęknęła opiekująca się nim szatynka. – Nie ją obrażam. Ale choćbym na uszach stanęła, nie pojmę wyboru tej kobiety. Tyle spokojnych, młodych strzygoniów dookoła, a ona uwidziała sobie nie dość że starego ramola, to jeszcze... O, Karmen, kochaniutka, jesteś wreszcie – odparła łagodnie, dostrzegając mnie, gdy odwróciła się w naszą stronę.
Między palcami ściskała szklaną menzurkę wypełnioną bordowym płynem. Jego aromat docierający do mnie nijak wiązał się z krwią. Czymkolwiek była ta mikstura, nie utoczono jej z cudzego organizmu.
– Kara, sówko...
Milan też nie pozostał obojętny, przywołując mnie natychmiast. Zerknęłam na niego, oceniając pobieżnie. Heloiza stosowała bardzo niestandardowe metody, sadzając strzygonia na obszernym, obitym brązową skórą fotelu. Bajka, gdyby ten mógł się ruszyć, ale pole manewru posiadał mocno ograniczone. Jarzące się, magiczne liny otaczały siedzącego, niejako przytwierdzając go w miejscu i uniemożliwiając skutecznie wyrwanie się.
Wykluczyć nie mogłam, że potrzebował podobnego środka prewencyjnego. Twarz miał nie tylko posiniaczoną przez Lewalskiego, ale również mocno rozharataną. Co więcej, u góry czoła przy połączeniu z linią włosów pod czarnymi kosmykami chowała się szrama. Najwyraźniej Dragan nie kłamał, chociaż Milanowi zamiast guza przysporzyli dodatkowego rozcięcia.
– Dziecko drogie, jak ty wyglądasz? – Heloiza nie przejęła się nic a nic mym strzygoniem. – Siadaj, siadaj, kochanie – ponagliła mnie, machnięciem ręki wskazując siedziska. Sama nadal krzątała się, jakby nagle nie bardzo wiedziała, co począć z preparowaną substancją. – Czębiro?
Towarzysząca mi brunetka podeszła do wolnych siedzeń, machnięciem ręki obracając ku mnie fotel z wysokim, zdobionym oparciem w zupełnie innym stylu niż ten zajmowany przez Milana. Radwoja podprowadziła mnie ostrożnie bliżej i chwilę później już trzymałam kubek z gorącym naparem wręczonym przez matkę Odolana.
– Wypij, dobrze ci zrobi – zapewniła Czębira, przysiadając na podłokietniku mojego fotela.
– Jak się czujesz? – Uniosłam wzrok znad parującego napoju. Milana w miejscu wciąż przytrzymywała magia matrony Zamirskiej. – Powiedz coś, sówko. Nic ci nie zrobił?
Martwił się jak jasna cholera i absolutnie tego nie krył. Głos barwiła zgryzota, która wciąż nie dawała mu spokoju, nawet jeśli zachowywał się spokojniej niż przed momentem. Nic dziwnego. Teraz wiedział, że żyję i jestem bezpieczna. Posłałam mu słaby, przepraszający uśmiech, a później mą uwagę znów zwróciły magiczne sznury.
– Dlaczego jesteś w...?
Nie umiałam nazwać pęt oplatających mężczyznę, ale nie pasowało mi, że wciąż tkwił w niewoli. Wolałam, by przysiadł przy mnie zamiast Czębiry, a może nawet wziął na swe kolana, otaczając ramionami. Potrzebowałam go całą sobą.
– Twój strzygoń, drogie dziecko, to niezrównoważony psychicznie gwałtownik – orzekła bez cienia skrępowania Heloiza. Po kubku wywaru wręczyła też swemu synowi i Radwoi, ostatnim racząc dawną współtowarzyszkę. – Gdybym go nie uwiązała czarem, pewnie snułby się teraz gdzieś po okolicy, próbując cię znaleźć, po drodze rozpieprzając wszystko w pył. Albo leżałby nieprzytomny w jakimś rynsztoku, dogorywając – dodała, poskrzekując i zerkając morderczym spojrzeniem na mego partnera.
– A czy teraz może...?
– Może, może – burknęła niechętnie Heloiza. – Ale tak przynajmniej minimalnie wykazuje się zdrowym...
– Heloizo – upomniała ją wiedźma o czarnych włosach.
Heloiza wywróciła oczami. Mina strzygi zdradzała więcej niż słowa. Niewiele robiła sobie z werbalnej przygany matrony Rawickiej, ale widać było jak na dłoni, że zamierzała ustąpić. Obróciła się ku brunetowi, który nie tylko nie odrywał ode mnie wzroku. Gdy wyczuł zainteresowanie wiedźmy, obnażył zęby, okazując swe niezadowolenie i chęć odwetu.
– Jedna głupota i noc spędzasz w okowach – zagroziła, palcem wskazującym celując w sufit. Milan nic nie odparł. Nim zniknęły magiczne sznury, dodała: – I pamiętaj, że twoja sowa potrzebuje teraz ostrożności i delikatności, a nie troglodyty wychylającego się...
– Heloizo – Czębira znów upomniała kobietę.
– ...z pobliskiej groty – dokończyła, wbrew zdaniu teoretycznej swatowej.
Machnęła wyciągniętym palcem. Na moich oczach linie zniknęły jedna po drugiej. Uwolniony Milan znalazł się przy mnie szybciej, niż zdążyłam zamrugać, podmuchem unosząc delikatnie me brązowe kosmyki. Padł na kolana tuż przed moimi nogami, a choć wyglądał, jakby bał się, że wyrządzi mi krzywdę dotykiem, łagodnie ułożył dłonie na mych udach, sunąc nimi z pełną ostrożnością w przód i tył.
– Sówko... – jęknął sfrasowany, nie zaprzątając sobie głowy obecnością innych w tym samym pomieszczeniu. – Tak bardzo mi przykro – powiedział udręczony, chociaż on miał na myśli tylko moje uprowadzenie. Nie wiedział jeszcze, że Jagoda naprawdę nie żyła, ginąc na mych oczach z rąk Odolana, a mnie prawie pochłonęła ciemność. – Boli cię to? Coś cię boli, kochanie?
– Jest...
– Dajże dziewczynie odetchnąć – rzuciła Heloiza.
– A ty się go nie czepiaj – zripostowała natychmiast Czębira.
– Bronisz go, bo to twój dzieciak – zasądziła Zamirska.
– Matko... przestańcie, dobrze? – Odolan wtrącił się między kobiety, na moment oddalając się nieznacznie od białogłowej strzygi. – Teraz należy skupić uwagę na istotnych sprawach i...
– Gdyby mój Odi zachowywał się w ten sposób... – przemówiła, ignorując prośby syna.
Heloiza kompletnie go nie słuchała. Po prawdzie, odnosiłam wrażenie, że ignorowała zdanie każdego, kto nie był nią. Z innej strony patrząc, sprzeczka między nią a moją teściową przywodziła na myśl przyjacielską przekomarzankę targowiskowych przekupek.
– Twój Odi już zachowuje się w ten sposób. On...
Skupiłam całą uwagę na strzygoniu, który nie dźwignął się ani na momencik z podłogi. Dogryzanie wzajemne dwóch znających się niczym łyse konie wiedźm niezbyt mnie interesowało. Patrzyłam Milanowi w oczy tak samo, jak on spoglądał w moje. Czarne tęczówki wibrowały szybko, zaś nas połączyła nić cichego zrozumienia. Dłoń przytknęłam wnętrzem do jego policzka, na co ucałował czule zgięcie naznaczone liniami papilarnymi serca oraz głowy, po czym przesunął wargami, muskając wzgórek Wenus.
Milan sprawiał wrażenie udręczonego, czemu wcale się nie dziwiłam. Na pewno bardzo się martwił, kiedy zniknęłam, a on nic nie mógł zrobić. Biedny nie wiedział, gdzie jestem ani co się ze mną dzieje. Sama wciąż niespecjalnie miałam pojęcie, co się podziało ani skąd nagle wzięły się w okolicy Torunia strzygi w towarzystwie Odolana, ale to obecnie nie było najważniejsze.
Strzygoń podniósł się nieznacznie, wciąż spoczywając na ziemi. Nie potrzebowaliśmy słów, by pojąć intencje drugiej osoby. Zbyt wiele ich padało wokół nas, kiedy Czębira sprzeczała się z Heloizą, a Odi nieudolnie próbował nad nimi zapanować. Łza zwilżyła policzek, gdy nasze wargi złączyły się. Ani Milan, ani ja nie pogłębialiśmy pieszczoty. Wystarczyła nam bliskość, a ta chwilowo stanowiła nasze prywatne katharsis.
– Mówiłam, żebyś jej nie męczył.
Niemal podskoczyłam, gdy Heloiza niezapowiedzianie poczęstowała mego partnera uderzeniem szmaty w bark. Zaskrzeczał na nią kasandrycznie, obracając ku wiedźmie głowę, jakby bronił właśnie swej własności przed bandyckim złodziejem.
– Zajmij się lepiej swoim dzieciakiem – żachnęła się brunetka, wyrywając narzędzie tortur z rąk Zamirskiej.
– Mój Odi jest porządnie wychowany, a twój nie umie utrzymać rąk przy sobie, chociaż ona dopiero co ledwie uszła z życiem – obwieściła kobieta z kokiem upiętym z brązowych włosów.
– Co ty za bzdury opowiadasz? – druga wiedźma nie ustępowała. Podparłszy się pod boki i wypinając biust, z mocą wyrzekła wyznawaną przez siebie naukę. – Strzygi potrzebują bliskości. Milan doskonale wie, że intymność jest dla nas jak balsam na rany.
– Nieprzyjemnie szczypie i piecze, a dodatkowo zbędnie natłuszcza naskórek? – rzuciła zawadiacko przeciwniczka starszej Rawickiej w prowadzonej dyspucie.
Parsknęłam śmiechem, ledwo z nadmiernej wesołości utrzymując prosto kubek z gorącym naparem. Gdyby mój małżonek go nie przytrzymał, śpiesznie łapiąc z automatu, najpewniej oblałabym się zawartością, parząc sobie uda.
– No, i spójrz tylko, co twój niezdarny syn...
– To akurat moja wina – weszłam w słowo Heloizie odgrywającą zbulwersowanie. – Zabawne jesteście z tym swoim grymaszeniem – wyznałam, uśmiechając się w jak najbardziej uroczy sposób, na jaki umiałam się zdobyć.
Kto jak kto, ale Heloiza nie gniewała się na mnie za zbytnią bezpośredniość. Czębira również nie. Co więcej, obie skwitowały własne zachowanie śmiechem. Atmosfera stała się wybitnie luźna, jakbyśmy od początku spędzali zwykły, rodzinny wieczór na wyjeździe integracyjnym, a niedawna walka z psychopatycznym wołchwem i własnym demonem nigdy nie miała miejsca.
Podskórnie czułam, że to jednak nie był koniec problemów i naprawdę potrzebowaliśmy solidnej integracji. Bowiem wszystko wskazywało na to, że Odolan musiał dogadać się wreszcie z Milanem, podobnie jak obie wiedźmy między sobą. W tym wypadku mogliśmy jednak nieznacznie odwlec godzenie się. Mieliśmy czas, a Dragan nikomu już nie zagrażał.
Heloiza pomyślała o wszystkim. Przewidując, że wrócimy zmęczeni oraz głodni, przygotowała przekąski. Pora była późna, ale jako strzygi nie sypialiśmy nocą, choć osobiście nie miałabym nic przeciwko kilku godzinom spędzonym w łóżku. Mogłam zwyczajnie leżeć, nic nie robiąc.
– Jak zawsze posiłek wyszedł ci znakomicie, matko – zachwalił Odolan, wkładając ostatni kęs swojej porcji do ust.
Matrona Rawicka nie połasiła się na stare, sprawdzone przepisy potraw pichconych przez Słowian. Przekąska okazała się nie tylko szybka i mało wyrafinowana, ale także pyszna. Istniał jednak cień szansy, iż po niedawnych przeżyciach oraz ilości zużytej energii wszystko smakowało dla mnie niczym jagnięcina w ciemnym sosie receptury mojego męża.
– Zdecydowanie popieram – oznajmiła Radwoja. Chyba tylko dla poprawności politycznej i udobruchaniu brata przysiadła obok matki. – Perfekcyjnie doprawione.
– Dziękuję, Radwojko – odparła matrona Zamirska.
Sprawiała wrażenie zadowolonej wyborem syna, uśmiechając się do białowłosej strzygi życzliwie. Podobnym uśmiechem nie zaszczycała Niemiry, gdy Radagast postanowił ją zaprezentować. Miałam nadzieję, że im też Heloiza udzieli błogosławieństwa, jeśli w czerwcu postanowią nie kończyć swego związku.
Na myśl o Niemirze zrobiło mi się smutno. Spuściłam głowę, odkładając resztki posiłku na talerz. Heloiza w ramach kolacji zaserwowała kiełbaski z serem zapieczone we francuskim cieście z sosem domowej roboty.
Ja natomiast w głowie miałam już relację z ciemnooką blondynką zamieszkującą kamienicę, odtwarzając poszczególne momenty. Usilnie próbowałam dopatrzyć się momentu, w którym mogłaby nas zdradzić, aczkolwiek nie przebywałam z nią dwadzieścia cztery godziny na dobę. Wiele mogłam przeoczyć.
– Co jest?
Milan od razu wyczuł zmianę mojego nastroju. Uparł się, że nie zajmie miejsca ani odrobinę oddalonego ode mnie, przez co koniec końców wylądowałam na jego kolanach. Nie przeszkadzało mi to, gdyż już wcześniej chciałam być blisko męża, ale uporczywe myśli dręczyły mnie mimo jego obecności. Za nic w świecie nie chciałam otrzymać potwierdzenia, że kobieta uważana przeze mnie za siostrę, była donosicielką Dragana.
– Nic, tylko...
– Kareńko, może powinnaś się jednak położyć? – zasugerowała z troską Czębira.
– Nie rób z niej bezsilnej niedojdy – burknęła rozeźlona Heloiza. – Nie widzisz, że to silna dziewczyna? Zresztą co takiego zmieni krótkie lenistwo? – zagadnęła przekornie, pragnąc udowodnić swą rację. – Karmen, już czas, byś opowiedziała nam o wydarzeniach wywołanych przez Dragana – powiedziała stanowczo, zwracając się nagle bezpośrednio do mnie. – Musimy wiedzieć, co planował, żeby skutecznie oraz szybko zaradzić jego knowaniom.
– Dragan nie żyje – oznajmiłam.
– Domyśliłam się, że po tym wszystkim Czębira nie...
– Ja go zabiłam – wyznałam, wyprowadzając starą Zamirską z błędu. Wyczułam, jak siedzący pode mną mężczyzna napiął się w wyczekiwaniu na ciąg dalszy. Emanująca z niego złość wynikająca z bezradności, jaką zmuszony był okazać, gdy Dragan mnie uprowadził, ciężarem osnuła atmosferę. Bardziej stanowczo wtuliłam się w męża, spojrzeniem omiatając pozostałych i zatrzymując wzrok na wiekowej strzydze o niebieskich oczach. – Nie powiem, że nie miałam wyboru. Pewnie miałam, ale zamroczyło mnie tak bardzo, że wręcz czułam niewysłowioną ekscytację na myśl, że lada moment ten skurwiel dozna sprawiedliwości i padnie trupem.
Cisza zapadła na dłuższą chwilę. Przymknęłam powieki. W głowie wyświetliłam bezwiednie wspomnienie turlającej się po podłodze głowy Jagody wykrzywionej w krzyku i zniszczonej jak u północnicy. Mruczenie dobiegło mnie nagle i nieoczekiwanie, otulając zewsząd. Dopiero teraz zorientowałam się, że jeszcze przed kilkoma sekundami Milan nie mruczał swej dedykowanej arii.
– Sam bym go zajebał – powiedział marsowo, marszcząc przy tym brwi tak, że u nasady nosa utworzyło się charakterystyczne dla jego wściekłości V. Dłonią muskał moje udo. – Nie miał prawa cię tknąć.
– Nie chciał jej tknąć – wtrącił Odolan, odsuwając od siebie talerz. Bez wątpienia zaskoczył mego strzygonia hipotezą, że wcale nie zostałam uprowadzona, by posłużyć Draganowi do zaspokojenia jego chorych fantazji. Milan, jak na strzygę przystało, myślał wyłącznie o cielesnych uciechach bądź torturach. – Cokolwiek zamierzał zrobić, chciał poświęcić Karmen.
– Poświęcić?
– Poświęcić... komu? – spytał brunet tuż po zwerbalizowaniu zdumienia przez wiekową Zamirską.
– Miałam być jego bezpośrednim pomostem z zaświatami – odrzekłam, wmurowując obecnych w pomieszczeniu. Zerknęłam na męża przepełnionym smutkiem wzrokiem. – Chciał złożyć mnie w ofierze Welesowi, dlatego uwięził mnie, pieczętując demonicznymi pieczęciami pętającymi wyrysowanymi w solnym kręgu i napuścił na mnie...
– Północnicę – dokończył Odi, domyślając się, że nie umiem wyrzec bodajby słowa więcej. Gardło ścisnęło się niewyobrażalnie, a struny głosowe jakby na moment przestały funkcjonować prawidłowo. Starłam niechcianą łzę, jaka kolejno spłynęła po policzku. – Nie wiem tylko, kim ona dla ciebie była.
Intensywne spojrzenie męża wbiło się w mój bok. Czułam, że bada mnie wzrokowo, szukając ran. Całkiem niedawno starł się z północnicami, więc posiadał klarowne pojęcie, do czego są zdolne. Dopiero potem popatrzył mi w twarz, również czekając responsu. Każdy pragnął wiedzieć, podczas gdy po prawdzie nie byłam pewna czy chcę dzielić się tą wiedzą. To była cząsteczka mnie. Ostatecznie zaczerpnęłam głębokiego oddechu, cicho pod nosem wyznając prawdę.
– Siostrą. Jagoda była mi siostrą – odrzekłam.
– Ja... nie wiedziałem – odparł skonsternowany Odolan.
Czy go obwiniałam? Może początkowo, ale teraz już pojęłam, że musiał ściąć Jagodzie głowę. Nie wyobrażałam sobie nawet, by jako północnica miała grasować po świecie i żywić się ludźmi. To byłby zbyt okrutny los, szczególnie że w życiu dość się już nacierpiała.
– Jagoda?
Milan nie dowierzał. Sama bym nie dawała wiary, ale na własne oczy ją widziałam. Bałam się, że nigdy nie zdołam zapomnieć tego widoku.
– Przykro mi, Karuś – powiedziała cicho Radwoja.
– Mi też. – Zerknęłam na Odolana wyrzekającego skruchę. – Nie miałem pojęcia, ale...
– I tak byś ją zabił, wiem – dokończyłam, spuszczając wzrok. – Jagoda nie zasłużyła na taki los.
– Nikt nie zasłużył – stwierdził Zamirski.
– Nikt – poparłam niemrawo.
– Ale... jakim cudem twoja siostra stała się północnicą? – zagadnęła zaintrygowana Radwoja, nieco zmieniając temat. Spojrzałam na nią. Naprawdę wyglądała na zaciekawioną. – Przepraszam, ale nigdy nic nie zauważyłaś? Nie zmieniała się nocą?
– Od dawna nie nocowałam z nią pod jednym dachem – zastrzegłam. – Jadzia miała swoje życie, dom i rodzinę, nawet jeśli były to bruxy.
– Bruxy?
Radwoję wyraźnie zainteresowała wzmianka o innych krwiopijcach. Przez myśl przemknęło zdziwienie. Ona, uosobienie Doli, nie dojrzała ani północnicy, ani braci Lewalskich kręcących się w naszym życiu. Co więcej, przeoczyła Dragana. Zlustrowałam kobietę uważniej, by przesunąć na moment wzrokiem ku Czębirze.
Jak dziś pamiętałam, że rozprawiając o zdrajcy, mówiła o kobiecie. Potężnej kobiecie. Później przypadkiem podsłuchałam jej dyskusję o Czębirze. I choć Dragan nie zaprzeczył, kiedy oskarżyłam go o zdradę, nie był kobietą. W sercach wzbudziły się wątpliwości. Coś stale mi umykało.
– Była żoną brata Lewalskiego – powiadomił spokojnie Milan. – Tego, który doniósł nam o pogrzebach.
– Rozumiem – odparła. – Choć to dziwne, że nie zauważyli, z kim mieszkają pod jednym dachem – obwieściła Radwoja, przybierając myślicielski wyraz twarzy. – To raczej niemożliwe, by północnica wraz z wybiciem północy nie przechodziła metamorfozy, prawda?
– W rzeczy samej – poparł Odi, choć pytanie skierowała do matki i rzekomej ciotki. – A wcześniej? Skoro byłyście siostrami, mieszkałyście razem.
– Moja siostra nie była urodzoną północnicą – wybuchłam nieco poirytowana. – Ludzie nie rodzą się demonami. – Milan odchrząknął, przypominając o sobie. – Ty akurat jesteś wyjątkiem potwierdzającym regułę – burknęłam na męża. – Dobrze wiesz, że Jadźka nie wydzielała aury charakterystycznej dla demona. Znałeś ją wcześniej. Zauważyłbyś, gdyby coś było z nią nie w porządku.
Milan zmierzył mnie spojrzeniem. Chwilę, ale bardzo krótką milczał. Później skinąwszy głową, podjął wątek, włączając swój udział do konwersacji w roli nie tylko biernego słuchacza.
– To prawda – przyznał. – Jagoda była człowiekiem, gdy do nas przyjeżdżała. Inaczej nie wpuściłbym jej do domu – podkreślił.
Odniosłam wrażenie, że ostatni komunikat skierował tylko i wyłącznie do mnie. Ubolewałam nieraz nad nikłymi stosunkami z Jadzią, a on był świadkiem brzemienia, którym się zadręczałam, gdy kolejny raz nie odebrała telefonu. Największym potwierdzeniem mego podejścia był kłobuk zostawiony pod opieką Niry. Z ciężkim sercem, ale uznaliśmy, że wożenie kota po całej Polsce w tę i z powrotem mogłoby być uciążliwe przede wszystkim dla samego Luxusa.
– Północnice powstają wskutek traumatycznych przeżyć – powiadomiła Radwoja, błyskając wiedzą. Palec przyłożyła do brody, zastanawiając się. – Ale skoro żyła z bruxami, w dodatku tak dobrze sytuowanymi, to przecież nie miała powodu, by przeżyć jakieś...
– Poroniła – obwieściłam, wchodząc w słowo szwagierce. Zamilkła. – Poroniła, a nasz kłobuk to jej poroniec.
– Co takiego?! – zdumiał się Odolan. Przeszyłam go wzrokiem. On akurat miał najmniej w sprawie do powiedzenia. – Jakim cudem twoja siostra wiedziała, jak stworzyć kłobuka?
– Nie wiedziała – odparłam.
– Ale...
– To było niecelowe działanie, łut szczęścia żółtodzioba – określiłam.
Nie chciałam wdawać się zbędnie w szczegóły. W mojej skromnej opinii rozprawianie o dramacie siostry nie było właściwe. Nie teraz, kiedy należało określić przede wszystkim podstawowe dane i wyeliminować zdrajców.
– Wybacz, ale się nie zgodzę – stwierdził stanowczo niebieskooki blondyn. – Nikt normalny nie zakopuje poronionego płodu pod domem. Myśl i mów, co tylko chcesz, ale twoja siostra zdawała sobie sprawę z konsekwencji, z premedytacją odprawiając rytuał.
– Tak, masz rację, zdawała sobie – wybuchłam poirytowana tym, jak strzygoń tak bardzo oczytany mało w rzeczywistości rozumiał. Łzy cisnęły się do oczu. Pamiętałam ją tamtego dnia, gdy wyciągnęłam Milana przed sąd gliwicki, a ją do kawiarni. – Ale to akurat nasza wina.
– Jak to nasza? – Odolan albo posiadał problem z przetwarzaniem informacji, albo faktycznie mówiłam aż tak zdawkowo oraz oględnie. Zacisnęłam szczęki, ale po krótkiej chwili i policzeniu w głowie do dziesięciu, a także pouczeniu przez strażnika, opanowałam emocje. Aktualnie niebezpiecznie było mi się poddawać uczuciom. Demon drzemiący w duszy nie umarł, a tylko zasnął, a sen ten mógł okazać się delikatny. Wyjaśniłam z większą starannością, co miałam na myśli oraz jak brzmiało tłumaczenie przyciśniętej Jagody. – Rozumiem.
– Faktycznie, wszystko składa się w całość – poparła siostra Milana, kiwając przy tym zawzięcie głową. Nawet białe pukle wprawiła w ruch. – Tylko jakim cudem ona trafiła do Dragana? To przecież jest strzygoń, a my raczej nie żyjemy w zgodnie z siostrzanymi demonami.
Chwilę trwało, nim zebrałam się w sobie do udzielenia stosownego responsu. Nagle zdawałam sobie sprawę, że nie udało mi się pomówić z Milanem i opowiedzieć mu o naszej prywatnej pogawędce. Z każdym kolejnym słowem, jakie padało z moich ust, gdy streszczałam przebieg spotkania, czułam trud, jaki wkładał w zapanowanie nad sobą.
– Ma skurwiel szczęście, że nie żyje – zaskrzeczał, gdy ucichłam, kończąc wypowiedź wyjściem z siedliska toruńskich strzyg. – Zajebałbym gnoja samodzielnie gołymi rękoma.
– Miluś, skarbie, to już...
– Jak mogłaś mi nie powiedzieć?
– Nie miałam kiedy – odparłam natychmiast, patrząc mu prosto w oczy i ujmując jego twarz. Musiałam mieć pewność, że nie odwróci wzroku, choć tym świdrował mnie z precyzją wiertła drążącego dziurę pod szyb naftowy. – Nie zamierzałam denerwować cię podczas prowadzenia samochodu i sama potrzebowałam nieco ochłonąć, ale przysięgam, chciałam o wszystkim powiedzieć ci w pokoju – powiedziałam z mocą. – Tylko... nie dostałam już szansy.
– Och, sówko...
Tylko przez chwilkę czułam niewielkie skrępowanie. Wszyscy siedzący z nami w pokoju obserwowali, jak Milan przytulił mnie czule, chowając w swych obszernych ramionach. Nie wątpiłam, że zdołałby nimi po prostu udusić Dragana, choć strzygi nie potrzebowały do życia powietrza. Wątpliwości za to nie ulegało, że złamałby mu kręgosłup.
– Przepraszam, skarbie... – szepnęłam cichutko, by tylko on mnie słyszał.
– Ciii... to nie twoja wina – uznał poruszony. – Nie dosyć, że cię nie wsparłem w starciu z tym gnojem, to jeszcze...
– Nic nie mogłeś zrobić – zapewniłam. Przesunęłam opuszkami po jego włosach tak, by musnąć rozcięcie, jakie przybyło mu, gdy szedł po bagaże. Absolutnie nie chciałam, by ciążyły Milanowi wyrzuty sumienia. – Najważniejsze, że znów jesteśmy razem, a Dragan nikomu już nie zagrozi.
– Trzeba będzie komuś zlecić przewodnictwo nad tutejszą czeredą – stwierdziła poważnie Heloiza, przechodząc do bardziej formalnych kwestii związanym ze śmiercią nestora.
– I zweryfikować pozostałe – dodałam, ponownie przykuwając wzrok innych. Chwilę trwało, nim wyjaśniłam, co miałam na myśli. Wytłumaczyłam, co powiedział mi Dragan. W każdej czeredzie miał kogoś, kto pokornie donosił mu o wszystkim. – Boję, że my też mamy takiego życzliwca – dodałam, spoglądając na Milana zaciskającego szczęki niczym imadło.
– Mamy – poparł, wprawiając mnie w zdumienie i nieco zbijając z pantałyku. Konsternacja wymalowała się chyba na moim obliczu nadmiernie wyraźnie. W każdym razie wargi rozchyliły się mocniej, gdy pozwoliłam szczęce nieznacznie opaść. – Ale nie podejrzewałem, że aż na taką skalę działał Dragan.
– Co ty mówisz? – odsunęłam się nieznacznie w niedowierzaniu, dalej siedząc na kolanach męża. Przyjrzałam mu się badawczo. – Jak to... mamy? Wiedziałeś, że ktoś od nas donosi Draganowi i nic z tym nie zrobiłeś?
– Zrobiłem – zanegował wprawnie. – A w zasadzie to zrobiliśmy.
– Chyba... chyba niezbyt rozumiem.
Milan omiótł wzrokiem pozostałych. Formalnie Zamirscy nie byli członkami naszego stada, Radwoja też nie, choć ona wciąż należała do czeredy Rawickich. Mimo to widziałam opory, z jakimi się zmagał. To były nasze prywatne sprawy rodzinne, ale teraz, gdy wszystko mocno się skomplikowało, należało chwycić byka za rogi i skonfrontować z prawdą.
– Jeszcze zanim się pojawiłaś w naszej kamienicy... – zaczął niechętnie – ...działy się nietypowe sytuacje.
– Bardziej nietypowe niż aktualnie?
– Dlatego zacząłem organizować nocne domówki – wyjaśnił, potwierdzając niebezpośrednio. – Wszyscy mieli być razem, a jeśli kogoś brakowało, zwykle wiedziałem, gdzie jest i co robi. Strzygi nie posiadały oporów, by dzielić się ze mną swymi prywatnymi sprawami. Jestem nestorem, równie dobrze mógłbym im zakazać parania się tworzeniem biżuterii czy porzucić hazardowe ciągotki. – Pojęłam przekaz. Siostrzyczki z dołu i Sambor, którego regularnie wywiewało do salonów gier. Nie był jednak dziennym bywalcem, a na automatach nie przegrywał więcej, niż mógł sobie pozwolić, tracąc nadmierny majątek, więc zgodnie z wolą męża nic z tym nie robiliśmy, pozwalając strzygoniowi na drobną przyjemność. – Szybko też wychwyciłem, kto miesza w swoich, nazwijmy to, usprawiedliwieniach.
– A ja myślałam, że jesteś niewyżytym imprezowiczem – burknęłam, wywołując parsknięcie Odolana.
Milan zaskrzeczał na strzygonia, przekazując niewerbalne określenie. On tłumaczył swoje decyzje mi, łaskawie pozwalając Odiemu słuchać. Równie dobrze mógłby stwierdzić, że porozmawiamy później bez wsparcia dodatkowych par uszu.
– Wytypowałem dwie osoby. Otoczyłem je najbardziej zaufanymi członkami czeredy – powiedział, kontynuując. – Prawdomówność jednej potwierdziłem bardzo szybko, pilnując jeszcze przez chwilę. Później zamieniłem z nią kilka słów, podpytałem. Sama przyznała się, że... to sentyment i wstyd. Każdy ma swoje przejścia i zadry – westchnął melancholijnie, nie wdając się w szczegóły. Sporo na ten temat wiedziałam. Moje zadry ciągnęły się przez większość życia z Bielawskimi. – Druga niby też nie kłamała, ale tu spotkała się z Mateuszem, tam z Draganem. Nawet wchodząc do pubu, rozglądała się podejrzliwie – ocenił.
– Kim... kim jest nasz zdrajca? – spytałam, ale nie odpowiedział. Spojrzał tylko na mnie poważnie, a tęczówki wibrowały niebezpiecznie. Brak konkretnej odpowiedzi nie zwiastował niczego dobrego, potwierdzający tylko dręczące mnie obawy. – Miluś?
– Załatwię to – zapewnił zdawkowo.
– Ale...
– Przekażę dyspozycję akolicie – poinformował stanowczo, nie zmieniając frontu. Westchnęłam, rozkminiając z prędkością światła, kim w zasadzie był nasz akolita. Jako partnerka nestora powinnam to wiedzieć, a mimo to postać prawej ręki Milana owiana od początku do końca została tajemnicą. Zupełnie jakby w przypadku naszej familii nikt nie piastował tego stanowiska. – Nie ucieknie, a gdy wrócimy, rozprawimy się z nią razem.
– Z nią?
Pytanie wypłynęło spomiędzy moich warg szybciej, niż zdołałam się zastanowić. Przed oczami stanęła Niemira. Ona była członkinią czeredy Dragana, nie ukrywała tego nawet. W chwili obecnej cieszyłam się, że siedziałam, bo prawdopodobnie nogi ugięłyby się pode mną i zaryłabym w ziemię. Moja świadomość ani podświadomość wykluczały zgodnie zdradę czarnookiej blondyny.
– My też musimy wytypować naszego życzliwego donosiciela – określił Odolan, spoglądając na matkę.
Heloiza zmrużyła oczy. Wyglądała, jakby już znała odpowiedź, kogo powinna się pozbyć. Czereda Zamirskich ponoć była licha, bowiem seniorka nie szła w ilość, a w jakość. Do kręgu najbliższych sobie istot wpuszczała tylko silne strzygi, które mogły coś znaczyć w naszym świecie albo takie z niemal nieograniczonym potencjałem.
– Heloizo, pamiętaj, że to też strzyga – nadmieniła Czębira, spoglądając na kobietę.
– Martwa strzyga – podkreśliła Zamirska.
– Nie – wtrąciłam się stanowczo, podrywając na proste nogi. Zeszłam z kolan Milana z taką prędkością, że nie zdołał mnie przytrzymać przy sobie. – Nikt nie zginie. Nie wolno zamordować tych strzyg.
– To zdrajcy – określiła wiedźma o brązowych włosach.
– Nie neguję tego, ale... może czymś ich Dragan zaszantażował? – zasugerowałam. – Mnie też chciał wmanewrować, bym wyznaczyła mu miejsce w wiecu. Nie udało się, więc postanowił mnie zamordować rękoma mojej siostry – podniosłam głos w uniesieniu.
Kilka długich sekund minęło, podczas których tylko spoglądali na mnie i na siebie nawzajem. Wiedziałam, że swym oporem zabiłam im nie lada klina. Mimo to nie mogłam wyrazić zgody na morderstwo.
– Miałaś trudny czas, rozumiemy – powiedziała Heloiza, przymierzając się do obalenia wystosowanej przeze mnie teorii. – Ale zdrajcy...
– Zasługują, by choć dać im się wytłumaczyć – wycedziłam stanowczo. – Niech każda czereda przeprowadzi śledztwo. Donosiciela należy przesłuchać. Może działali wbrew sobie, nie dostrzegając innego wyjścia? – podsunęłam.
– Wszystko pięknie, ale jak zamierzasz rozpoznać czy ktoś mówi prawdę? – spytał Odolan.
Wejrzałam na niego. Usta rozchyliłam automatycznie, lecz żaden dźwięk nie wypłynął spomiędzy nich. To było pytanie, na jakie nie znałam odpowiedzi. Jeszcze.
– Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia – przyznałam. – Ale to też strzygi.
– I gotowe były poświęcić swoich – ocenił, podkreślając sens wypowiedzi poprzez zaakcentowanie poszczególnych elementów. – Kara, zdrajcy to zdrajcy i żadne usprawiedliwienie tego nie zmieni. Zdrajców się nie żałuje – obwieścił ostro.
Nie chciałam pogodzić się z myślą, że moja przyjaciółka zginie. Nie mogłam dopuścić do siebie perspektywy utraty kolejnej bliskiej sercom osoby. To było zbyt wiele. Zacisnęłam dłonie w pięści, walcząc z samą sobą oraz demonem czekającym, aż trzeba będzie znów się przebudzić. Głupio łudziłam się, że znajdzie argument, by jednak dać jej drugą szansę.
– Koniec końców i tak możemy nie znaleźć wszystkich – rzekłam, werbalizując myśl Welsta. – Strzyżych rodów w końcu nie brak. Skoro nadal w każdym znajduje się potulny sługa Dragana, znaczy to, że nie zostali odkryci w swych działaniach.
– Bądź ich nestorzy wykazali się inteligencją zamiast ignorancją – odparł nieco urażony mym wywodem brunet, na co Heloiza dodała:
– Albo miłosierdziem.
Dłużej nie mogłam polemizować. Liczyłam, że jednak strzygi wypełniające wiernie wolę nieżyjącego wołchwa nie staną się ofiarami jego chorego planu. Zerknęłam na Czębirę, aczkolwiek ta wyjątkowo nie poparła mnie głośno. Oczy ciemnowłosej strzygi komunikowały współczucie niczym miny żałobników artykułujących kondolencje podczas pochówku Ludmiły.
Przypomniałam sobie, że na dniach Lewalscy mieli pogrzebać Jagodę. Wspomniałam ostatnie słowa Eugeniusza dotyczące mej siostry. Naprawdę nie wiedziałem, co robiła Jagoda, znów zadźwięczało w mych uszach. Nie miałem na to wpływu, wspomniałam, jakby dopiero co mi to powiedział. Dłonią przesłoniłam oczy. Co rusz piętrzyły się przed nami nowe problemy. Powoli miałam dość, dochodząc do wniosku, że wybitnie mocno potrzebuję odpoczynku.
Mamy dziś nieco spokojniejszy rozdział.
Zamiast akcji z górnej półki, postanowiłam zaserwować nieco rodzinnej atmosfery i przyjacielskich przekomarzanek naszych wiedźm.
Heloiza ma charakterek i nie boi się go okazać.
Czębira zdaje się łagodniejsza, ale niewiele robi sobie z Heloizy.
Oczywiście nie mogło obyć się bez poważnych dywagacji.
W końcu sytuacja jest, jaka jest.
Jak podobał się Wam dzisiejszy rozdział?
Nie był zbyt spokojny?
Osobiście uważam, że dobrze było złapać nieco oddech po ostatnich wydarzeniach.
Poza tym demon Kary wciąż może się przebudzić, więc lepiej go chwilowo nie kusić ;)
Dziękuję z góry za Wasze cudowne komentarze <3
Cenię każdą opinię <3
Pamiętajcie, że to Wy motywujecie mnie do pisania i publikowania, kochani <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top